Łączna liczba wyświetleń

sobota, 26 kwietnia 2025

ZJEDNOCZENIE PRUS I INFLANT Z POLSKĄ - Cz. XX

POCZĄWSZY OD PIERWSZEGO SPORU POLSKO-KRZYŻACKIEGO (1309-1310), AŻ PO WŁĄCZENIE INFLANT DO RZECZPOSPOLITEJ (1558-1561)





KONRAD I MAZOWIECKI 
Cz. XX
(RETROSPEKCJA)






 Powracającemu (z końcem 860 r.) z Królestwa Franków Zachodnich (które zajął na swym bracie Karolu II "Łysym") po prawie dwuletniej nieobecności we własnej domenie, Ludwik II "Niemiec" zastał tutaj sytuację, której się nie spodziewał. Mianowicie jego 30-letni syn Karloman (władający dotąd Bawarią i Karyntią), bardzo szybko wszedł w buty króla Franków Wschodnich i to na tyle skutecznie, że powrót ojca nie był mu na rękę. Poślubiwszy córkę bawarskiego hrabiego Ernesta ("pierwszego wśród możnych") i mając wsparcie opata Waldo, Karloman postanowił usunąć ojca z tronu i sam koronować się na nowego króla wschodniej domeny Franków. Zebrawszy liczne wojsko, wiosną 861 r. ruszył na południowy-wschód, odbierając ojcu znaczne tereny aż do rzeki Inn. Nie był jednak w stanie opanować całego kraju, a i Ludwik "Niemiec" niezbyt chętnie pragnął walczyć ze swym pierworodnym. Zdając sobie sprawę że niczego więcej nie wskóra, późną wiosną 862 r. Karloman postanowił pojednać się z ojcem na zasadzie ponownego złożenia mu przysięgi wierności, a jednocześnie zatrzymał przy sobie wszystkie nabytki terytorialne, jakie uzyskał w trakcie swojego buntu. Dzięki temu sama Bawaria znacznie poszerzyła się terytorialnie. W tym buncie przeciwko ojcu wspierał Karlomana i hrabiego Ernesta książę Wielkich Moraw - Rościsław, dzięki czemu Karloman (jeszcze w 860 r.) wydał w jego ręce - ukrywającego się dotąd w Bawarii - obalonego władcę Nitry - Prywinę (którego Rościsław kazał zamordować, chociaż istnieją też przekazy że Priwina, dowiedziawszy się o zdradzie Karlomana i zamiarze wydania go w ręce Rościsława, uciekł, lecz szybko dopadła go pogoń i wówczas zginął w walce. Nie wiadomo jaka wersja jest prawdziwa, lecz fakt pozostaje bezsporny - Priwina stracił wówczas życie). Teraz następstwo nitrzańskiego stolca przeszło w ręce (również ukrywającego się u Franków) syna Prywiny - Kocela. Natomiast hrabia Ernest i jego bracia: Uton i Berengar (a także opat Waldo) utracili swoje ziemie i musieli ratować się ucieczką na Zachód, do Karola Łysego.

Gdy jeden bunt został zażegnany, nagle okazało się że... wybuchł drugi, gdyż oto zarządzający (w imieniu ojca oczywiście) wschodnią Frankonią, Saksonią i Turyngią, młodszy syn Ludwika Niemca - Ludwik III, pozazdrościł bratu separatystycznych ciągotek i postanowił owe prowincje też  wykroić spod władzy swego królewskiego ojca (862 r.). Jednak po porozumieniu się Karlomana z ojcem, znalazł się Ludwik III w nieciekawej sytuacji i natychmiast zrezygnował z planów suwerennościowych, udał się do ojca, padł przed nim na kolana i  podobnie jak starszy brat złożył mu przysięgę wierności (byle tylko zachować władzę nad zarządzanymi przez siebie prowincjami). Cóż, można powiedzieć że Ludwik Niemiec nie miał szczęścia do synów, którzy albo chcieli pozbawić go władzy i usunąć w cień (najlepiej do jakiegoś klasztoru), albo wykroić sobie swoje własne domeny 🥴. Również szczęścia do własnych synów nie miał młodszy brat Ludwika Niemca, Karol II Łysy, który zarządzał Królestwem Franków Zachodnich (czyli ziemiami dzisiejszej Francji). Jego najstarszy (urodzony w 846 r.) syn Ludwik, był dzieckiem niezwykle wrażliwym i delikatnym, często też zapadał na zdrowiu. Szybko też się denerwował (szczególnie gdy miał podjąć jakąś decyzję,) a gdy to następowało, zaczynał się jąkać, co spowodowało że przeszedł do historii pod nazwą Ludwika Jąkały. Młodszy od niego o rok, Karol zwany Dzieciątkiem, był szalony (stało się to zapewne w wyniku odniesionej jeszcze we wczesnym dzieciństwie rany mieczem, co kompletnie pomieszało mu zmysły). Ojciec co prawda uczynił go księciem Akwitanii, ale realnie ani tam nie panował, ani też nie podejmował żadnych decyzji, nawet tych, dotyczących siebie samego. Trzeci, urodzony ok. 848 r. syn Karola Łysego - Lotar, był natomiast kulawy, co spowodowało że ojciec przeznaczył go do stanu duchownego. Jedynym zdrowym synem Karola Łysego był jego czwarty,  najmłodszy potomek - Karloman (urodzony ok. 849 r.) który jednak również musiał przywdziać strój zakonny i w 860 r. (w wieku zaledwie 12 lat) został opatem klasztoru Świętego Medarda (bardzo mu to jednak nie pasowało i gdy tylko trochę podrośnie zbierze wokół siebie różnych rzeźmieszków i zbójców, stanie na ich czele i stworzy z nich prawdziwą łotrowską bandę, a następnie zbuntuje się przeciwko ojcu i wypowie mu posłuszeństwo).




Po odzyskaniu władzy nad domeną zachodnią (860 r.)Karol Łysy musiał wprowadzić tutaj nowe porządki, usunąć ludzi którzy wypowiedzieli mu posłuszeństwo i poparli jego brata Ludwika Niemca, a poprzeć tych, co do których mógł mieć zaufanie. Mając oparcie w arcybiskupie Reims Hinkmarze, Karol Łysy początkowo-planował zrobić totalną czystkę wśród możnych którzy go zdradzili. Ostatecznie jednak postanowił ukarać zaledwie kilku dla przykładu, a większości przebaczyć, gdyż w przeciwnym razie taki bunt mógł się bardzo szybko ponownie powtórzyć. Problem stanowiły dwie prowincje: Akwitania i Bretania. W tej pierwszej (wypuszczony z klasztoru Świętego Medarda) bratanek Karola - Pepin II Akwitański, miał znaczne poparcie zarówno możnych jak i ludu. Co prawda był to król obecnie bardziej "partyzancki" (gdyż często zmieniał miejsce pobytu, aby tylko ponownie nie wpaść w ręce swego wuja), mimo to dla Karola jego obecność była niezwykle dokuczliwa (samą bowiem swą obecnością podważał władzę Karola Łysego nad Akwitanią). Dodatkowo największym miastem Akwitanii - Tuluzą zarządzał ród Rajmundytów (hrabia Rajmund dowodził obroną miasta przed wojskami Karola Łysego w roku 844 - o czym już pisałem), który lawirował pomiędzy wiernością Karolowi a Pepinowi (raczej wspierał tego drugiego). Septymanią zarządzał hrabia Bernard "Kosmata Stopa" (miał bowiem niezwykle owłosione nogi) marzący o niezależności i oderwaniu się od domeny Karola Łysego. Owernią zarządza inny Bernard (łącznie w tym czasie było 11 hrabiów o tym imieniu, co bardzo komplikuje rozróżnienie który naprawdę zarządzał jakimi ziemiami). Wszyscy oni myślą tylko o tym, jak tu ostatecznie uniezależnić się od wnuka Karola Wielkiego i przestać uznawać go za swego króla. Karol usuwa kilku wielmożów, aczkolwiek czyni to niezwykle delikatnie, aby nie sprowokować kolejnego buntu możnych (np. ród Rorgonidów traci swoje wpływy jedynie na parę lat). oficjalnie przebacza Robertowi Mocnemu (założycielowi rodu Robertyngów) którego w 861 r. mianuje diukiem ziem pomiędzy Sekwaną a Loarą, z zadaniem obrony tych terenów przed atakami Normanów i Bretończyków. W ogóle całe Królestwo podzielone jest na większe i mniejsze mini domeny, zarządzane przez poszczególne rody, a Karol jako wasal musi znaleźć złoty środek żeby ponownie nie zrazić do siebie swoich lenników.




Na odcinku bretońskim zaś udało się Karolowi dojść do porozumienia z królem Erispoë i wydać swego syna Ludwika Jąkałę za córkę tego władcy. Niestety Bretończykom nie w smak była ugoda z Frankami i w 857 r. Erispoë zostaje przez nich zamordowany, a władzę obejmuje jego krewniak - Salomon, który prowadzi anty-frankońską politykę, spiskując z możnymi Królestwa, którzy gotowi byliby podjąć się ponownej próby obalenia Karola Łysego. Udało mu się przekabacić na swoją stronę również syna Karola - Ludwika Jąkałę (który przebywał wówczas w Bretanii jako mąż córki Erispoë). W 861 r. wybucha więc kolejna wojna frankońsko-bretońska (przy czym Ludwik Jąkała walczy po stronie Bretończyków przeciwko swemu ojcu). Wojskami Franków dowodzi (wspomniany wyżej) Robert Mocny, któremu udaje się pokonać Bretończyków w kilku starciach. Zapomnieć o sobie nie dają również Wikingowie z Oissel (wyspa na Sekwanie z której od 858 r. zrobili swoje mini państewko). Dokonują kolejnych ataków, podpaleń i zniszczeń. Atakują głównie klasztory, ale także domy wielmożów (podczas jednego z takich ataków uprowadzają świeżo poślubioną żonę pewnego hrabiego, który zdążył wcześniej uciec, a następnie każą mu zapłacić za nią ogromną kwotę. Ten musi się zapożyczyć u krewnych, gdyż nie ma takiej sumy, a gdy ostatecznie gdy dochodzi do transakcji i odzyskuje swoją małżonkę, wkrótce porzuca ją, oskarżając że w tym czasie mogła nie dochować mu wierności - ponoć wystąpił również o zgodę na rozwód do papieża, ale ostatecznego werdyktu w tej sprawie nie znam). Robert Mocny zwraca się do Wikingów z propozycją walki w jego szeregach przeciwko Bretończykom, przez co mogliby zdobyć bogate łupy po spacyfikowaniu tego kraju. Znaczna ich część zaciąga się pod jego sztandary, ale szybko okazuje się, że zapanowanie nad nimi nie jest wcale proste. Zamiast atakować Bretończyków wolą napadać na pobliskie klasztory, mordować księży i rabować tamtejsze kosztowności. Do tego dochodziły częste konflikty pomiędzy chrześcijańskimi wojownikami, a wyznawcami Odyna i Thora. Pomimo tych trudności (w 863 r.) ostatecznie Salomon bretoński musi prosić o pokój. Jeden sukces powoduje jednak kolejne problemy, gdyż zwolnieni ze służby Normanowie ponownie rozlewają się na tereny Loary rabując, mordując i grabiąc.




Jak widzimy więc, każdy z braci miał swoje własne problemy. Nie ominęły one również władcy Austrazji i Lotaryngii - Lotara II (syna zmarłego w 855 r. Lotara I). Ten (jak pisałem we wcześniejszych częściach) miał problem z żoną Teutbergą. Mianowicie chciał się z nią rozwieść, aby poślubić swoją kochankę Waldradę, z którą miał jednego syna Hugona i bardzo pragnął aby to on po nim dziedziczył (a było to niemożliwe dla dzieci ze związków pozamałżeńskich). Był ku temu tak zdeterminowany, że oskarżył brata swej małżonki (opata klasztoru Świętego Maurycego w Alpach Julijskich) Huberta, o gwałt na siostrze - czemu zarówno on, jak i ona zaprzeczali (860 r.). Hubert, aby oczyścić swoje imię, podjął się nawet "Sądu Bożego" który przeszedł z powodzeniem (pisałem o tym w poprzednich częściach). Mimo tego prośbą i groźbą, szantażem i obietnicami, zdołał Lotar przekonać Teutbergę do potwierdzenia faktu owego gwałtu i umieścił ją w klasztorze. Ale na krótko, gdyż tam wszystkiemu ponownie zaprzeczyła, poddała się badaniu stwierdzającemu posiadanie błony dziewiczej, a z pomocą swych braci wysłała list do papieża, przedstawiając mu swoje położenie i zarzekają że jest dziewicą, a następnie udała się na dwór Karola Łysego. Lotar nie zamierzał jednak jej tego darować. Słał listy do swych wujów: Karola i Ludwika Niemca, prosząc ich o wsparcie w sprawie rozwodu z Teutbergą i podkreślając, że to właśnie on doprowadził do pojednania pomiędzy nimi dwoma. Również zwrócił się do swych braci, władającego Italią Ludwika II i zarządzającego Prowansją młodego Karola (realnie tą ziemią władał preceptor Karola prowansalskiego, dawny hrabia Paryża i hrabia Vienne - Girard), czyniąc im pewne cesje terytorialne w zamian za poparcie jego sprawy. Ludwik II co prawda obiecał poparcie, ale było ono tylko deklaratywne, sprawy małżeńskie Lotara zupełnie go nie obchodziły, tym bardziej że był to człowiek niezwykle energiczny, bardzo pracowity, dokonujący częstych inspekcji swojego italskiego Królestwa i osobiście przeglądający zarówno akta sądowe, jak i skarbowe (w zasadzie można zaryzykować stwierdzenie, że ten człowiek chyba wcale nie odpoczywał 😉). Karol prowansalski zaś był zbyt młody aby o czymkolwiek decydować i był całkowitą kontrolą Girarda, który nawet dobierał mu osobistych opiekunów. Ssłał więc Lotar również listy do Rzymu (deklarując w nich, że Teutberga została zhańbiona przez brata) a jednocześnie (nieoficjalnie wszakże) namawiał swoich hrabiów, aby ci najeżdżali i atakowali opactwo Huberta - brata jego żony (który notabene był hersztem grupy przestępczej i stworzył sobie ze swego opactwa prawdziwe mini księstwo, grabiąc podróżnych i kupców).




Nie czekając na decyzję papieża, w 862 r. Lotar oficjalnie poślubił swoją kochankę Waldradę i uznał swego synka za następcę tronu, pragnąc tym samym wymusić korzystne dla siebie orzeczenie papieża Mikołaja I. Problem tylko polegał na tym, że Mikołaj uważał, iż jako głowa Kościoła Chrystusowego, to do niego należy ostatnie słowo w kwestii religii i nie tylko religii (a sprawa rozwodu była z tym ściśle związana). Mikołaj wezwał więc biskupów do osądzenia Lotara za jego czyn, ogłaszając synod w Metzu, który miał się zebrać jeszcze w tym samym 862 r. Jednak ze względów proceduralnych, biskupi zjechali się tam dopiero w czerwcu 863 r. Ponieważ miasto to znajdowało się w domenie Lotara, przeto biskupi (z dala od Rzymu), czuli że muszą wydać taki werdykt, jaki spodoba się władcy. Tym bardziej że widzieli jego determinację i niejeden z nich obawiał się że jeśli wyrok nie będzie pomyśli króla, to... różnie z nimi może być. Ostatecznie więc zgodzono się potwierdzić synodalnie rozwiązanie małżeństwa Lotara z Teutbergą i zgodę na małżeństwo z Waldradą. Wiadomość tej treści zawieźli do Rzymu arcybiskupi Guntar z Kolonii i Teutgaud z Trewiru. Papież Mikołaj wpadł w gniew, obaj też natychmiast stracili swoje arcybiskupstwa (a papież zabronił wyznaczania zastępców bez swojej zgody). Natychmiast też zwołał do Rzymu nowy synod, który unieważnił postanowienia synodu z Metzu, a na usilne listowne prośby Lotara, aby ze względu na jego synka, zgodził się na rozwód z Teutbergą i małżeństwo z Waldradą, papież odpowiedział, że gotów jest to uczynić, ale ma jeden warunek: Waldrada musiałaby zostać dziewicą do ślubu (co ze względu na fakt urodzenia przez nią syna, było niemożliwe). Widząc że papież stawia mu żądania niemożliwe do spełnienia (czyli nie zamierza dobrowolnie zgodzić się na ślub i uznanie Hugona za jego następcę), Lotar zaczął pisać do swego brata, cesarza Ludwika II - króla Italii, prosząc go aby... coś zrobił z papieżem (🤔). Ten otrzymał list, będąc akurat w miejscowości Bobbio pod Pawią, gdzie rozsądzał spór ludności przeciwko samowoli lokalnego hrabiego. Bardzo, ale to bardzo było mu to nie na rękę  i najchętniej w ogóle by się nie odnosił, do sprawy ożenku swego brata, ale słali do niego listy również usunięci arcybiskupi, którzy również prosili go o podjęcie działania "wpłynięcia" na papieża. Nie było wyjścia, Ludwik II zebrał więc wojsko i ruszył na południe, w stronę Rzymu.

W Wiecznym Mieście na wiadomość o tym wybuchła panika, chociaż większość ludzi nie wiedziała czy ma uciekać, czy zostać - w końcu katolicki władca nie powinien uczynić im nic złego, nie jest przecież barbarzyńcą, tak jak Saraceni czy Normanowie. Cesarz Ludwik stanął z wojskiem pod miastem i wysłał delegację do papieża, prosząc o spotkanie. Papież Mikołaj miał się zapytać dlaczego cesarz przybył do bram miasta Świętego Piotra z mieczem przy boku, tak jakby widział tutaj wrogów? Ludwik ponowił propozycję spotkania i rozmowy cztery oczy, bez mieczy i wojska. Ostatecznie do tego doszło, a efekt tych rozmów był następujący: wojsko cesarskie nie weszło do miasta i miało wraz z samym Ludwikiem wkrótce zawrócić na północ, papież godził się pozostawić u swego boku na stałe cesarskiego posła ("oczy i uszy" Ludwika), natomiast w sprawie rozwodu Lotara papież był niegięty. Wręcz zażądał aby ten opuścił Waldradę i wrócił do swej małżonki Teutbergi, Ludwik ustąpił (nie miał w tym żadnego interesu, więc nie chciał naciskać). Gdy wiadomość o tym dotarła do Lotara, ten był załamany, tym bardziej że jego wujowie (zarówno Karol Łysy jak i Ludwik Niemiec) listownie namawiali go, aby podporządkował się papieskiemu wyrokowi. Sprawa była więc przegrana, ze łzami w oczach Lotar oddalił Waldradę (i swego synka Hugona), i polecił ponownie przybyć Teutberdze. Miał już jednak plan zemsty, a skupi się on na osobie Hugona brata Teutbergi, który wkrótce potem zostanie zamordowany (864 r.).


CDN.
 

czwartek, 24 kwietnia 2025

POD ROZWAGĘ!

 CZYLI KRÓTKIE POLITYCZNE 

QUI PRO QUO





Dzisiaj dosłownie parę słów odnośnie zbliżających się 18 maja wyborów prezydenckich. Przyznam się szczerze że czekam tego dnia, aby ostatecznie przekonać się na ile mądrość naszego Narodu przetrwała przez te wszystkie potransformacyjne i wszelkie inne zmiany. Ciekawe ile jest Polaka w Polaku? Zadaję sobie to pytanie nie bez przyczyny, gdyż to co obecnie dzieje się w naszym kraju (totalny rozkład aparatu państwowego i próba rozmontowanie również więzów narodowych, a co za tym idzie także społecznych i rodzinnych - bo do tego wszystko zmierza). Poza tym "nasz" tak zwany premier wyjątkowo umiejętnie potrafi stawać na baczność i kłaniać się przed Niemcami. Nie wiem jak Was, ale mnie osobiście to upokarza i dlatego zadaję to pytanie: "Ile w nas jest Polaka?

Za niecały miesiąc wybory prezydenckie które zdecydują tak naprawdę o naszej przyszłości, gdyż będą to wybory o to, czy Polska w ogóle ma istnieć, a nie wybory czy podoba mi się Nawrocki, Trzaskowski, Jakubiak, Mentzen, Biejat czy ktokolwiek inny. Tu już walka toczy się o sprawy fundamentalne o nasze być albo nie być, i o to czy będziemy żyli w kraju bezpiecznym, silnym, stabilnym gospodarczo, czy też staniemy się landem europejskim, nową generalną gubernią, w której w Warszawie, Wrocławiu, Poznaniu, Łodzi i Gdańsku będzie tak samo jak w Paryżu, Londynie, Berlinie czy Mediolanie - brud smród i ubóstwo na ulicach, a wokół ludzie z Trzeciego Świata. 

Niektórzy regionalni prezydenci miast straszą już swoich obywateli że nieprzyjęcie migrantów (a raczej brak zgody na budowę "Centrum Integracji" - cokolwiek by to miało oznaczać, bo wiadomo że z integracją nie ma to nic wspólnego, gdyż tylko idiota może sądzić, że wpuszczając setki tysięcy obcych kulturowo ludzi nie znających języka, kultury kraju do którego zmierzają, ani nie będących w jakikolwiek sposób chętnymi do pracy, że oni się zasymilują z lokalną ludnością. Naprawdę albo trzeba być kompletnym debilem żeby tak sądzić, albo człowiekiem, który z premedytacją i na zimno realizuje pewien plan) że będzie się to wiązało z wstrzymaniem unijnych dotacji. To się pytam - czego!? Od kiedy to Unia Europejska ma swoje pieniądze? Przecież to inne kraje zrzucają się na to  brukselskie pasożytnictwo, które może sobie dzięki temu roić o neo komunistycznej Europie bez państw narodowych i w społeczeństwach wzajemnie wymiksowanych, niezdolnych do podjęcia jakiegokolwiek buntu przeciwko owym panom. 

Polska praktycznie już jest płatnikiem netto, czyli wpłaca do unijnego budżetu więcej niż z niego wyjmuje, ale jeżeli miałbym stawiać na szali bezpieczeństwo mojej kobiety, czy ewentualnie dzieci (których co prawda "jeszcze" nie posiadam) to mówię otwarcie: nie chcemy żadnych "pieniędzy brukselskich", a jednocześnie sami przestaniemy wpłacać do tego komuszego grajdołka i zobaczymy kogo to bardziej zaboli (po wypowiedzeniu ets-ów, zielonego ładu, niebieskiego ładu i oczywiście paktu migracyjnego), a jednocześnie nasi najbliżsi będą bezpieczni, a nasz kraj, nasza piękna Polska nie zostanie zamieniona w chlew, tak jak większość krajów Europy Zachodniej. 

Nigdy nie byłem, nie będę ,nie jestem nawet w tym momencie w którym to piszę - rasistą, moje poglądy są dalekie od jakiegokolwiek uznawania wielkości jednej czy drugiej rasy, ale powiedzmy sobie otwarcie - murzyni są rasą niezwykle agresywną, to po pierwsze; po drugie, rasą która praktycznie nie wytworzyła żadnej cywilizacji (z drobnymi wyjątkami, które jednak były zapożyczeniami z zewnątrz). Natomiast cały rozwój cywilizacyjny naszej Planety odbywał się głównie dzięki rasie białej (kaukaskiej jak kto woli) i rasie azjatyckiej (chińskiej, japońskiej, koreańskiej). To jest smutna prawda, ale tak właśnie jest i nie zmieni tego ani propaganda, ani narzucone nam kalki, które sugerują że "murzyni tworzyli Cywilizację Europejską". Boże kochany, uwierzą w to tylko idioci, albo przerobieni na niewolników ludzie pozbawieni własnych korzeni. To już prędzej uwierzyłbym że taką cywilizację w Europie stworzyli Azjaci.

I właśnie takich ludzi trzeciego świata próbuję się nam tutaj implementować. Problem właśnie polega na tym, że nie mamy polskiego rządu, mamy rząd mianowańców brukselskich i (choć zabrzmi to wyjątkowo mocno) kundli niemieckich. Nie dziwmy się zatem że będziemy broczyć w tej brei, póki ten rząd nie przestanie istnieć. I dlatego tutaj nie chodzi o to czy podoba mi się ten czy tamten kandydat. Chodzi o to, czy my dalej będziemy mogli żyć w naszym kraju i tylko o to chodzi - to jest kluczowa sprawa. Dzisiaj bowiem jak patrzę na Wielką Brytanię i co się zrobiło z tym krajem to mam wręcz przekonanie graniczące z pewnością że to będzie pierwszy w Europie islamski kraj już wkrótce zaraz potem dołączy Francja i Niemcy. A tubylcy? No cóż, albo się dostosują i będą płacić dżizję za to, żeby w ogóle istnieć, albo przejdą na islam, albo... 🔪


MAPA MECZETÓW W EUROPIE 
(Zielony - aktywne meczety 
Czerwony - porzucone meczety 
Biały - brak meczetów)




Zastanówmy się nad tym, bo jest jeszcze czas żeby pewne rzeczy poukładać i zmienić 
w naszym kraju.





poniedziałek, 21 kwietnia 2025

RZYM POGAŃSKI i RZYM CHRZEŚCIJAŃSKI - Cz. I

CZYLI KIEDY NASTĄPIŁA

ZAUWAŻALNA ZMIANA




 Gdy (zapewne w kwietniu) 30 roku naszej ery na Golgocie w Jerozolimie ukrzyżowany został Jeszua zwany Chrestosem (czyli "Mesjaszem") przy krzyżu nie było praktycznie żadnego z Jego uczniów, którzy wcześniej towarzyszyli mu w ziemskiej wędrówce przez ten świat. Wszyscy w obawie o własne życie uciekli, Piotr (rozpoznany i oskarżony o znajomość z Chrystusem) trzykrotnie miał się wyrzec znajomości ze swym Nauczycielem. Przy krzyżu pozostały jedynie kobiety (w tym Maria - matka Jezusa), które również zapełniały krąg jego uczennic (ale ponieważ w tamtych czasach edukacja kobiet, nawet jeżeli następowała, nie miała żadnego  praktycznego znaczenia, przez co nawet wykształcone kobiety nie były niczym więcej, niż tylko lokalną ciekawostką) i Jan, jedyny z Jego uczniów. Gdy zaś ciało Chrystusa złożono już do grobu i miejsce to zastawiono ciężkim głazem, również to właśnie głównie kobiety przychodziły tam, aby "zobaczyć Mistrza". W Ewangeliach spisanych już po roku 70 naszej ery zapisane jest, że trzeciego dnia po śmierci Chrystusa Maria Magdalena, Joanna i Maria matka Chrystusa udały się do grobu aby natrzeć ciało Jezusa olejkami. I one jako pierwsze ujrzały pusty grób, bardzo się tym uradowały i ogłosiły tę nowinę innym Jego uczniom (w tym Janowi). Wydaje mi się jednak że takie postawienie sprawy jest błędne, a nawet nielogiczne. W najstarszej bowiem spisanej Ewangelii (która powstała ok. 57-58 roku), czyli Ewangelii Marka po pierwsze nie ma słowa o tym aby kobiety te miały ze sobą jakieś olejki do namaszczenia ciała, a po drugie widok pustego grobu je przeraził, a nie uradował. Ponieważ jednak wydaje mi się że warto czerpać z pierwowzorów, bowiem późniejsze zapisy ewangeliczne niosą za sobą możliwość "nadinterpretacji zdarzeń" czy to w celach rozwoju duchowego danej wspólnoty czy też w celach politycznych, to jestem przekonany że Ewangelia Marka (która kończy się właśnie tym wydarzeniem: kobiety wchodzą do grobu, widzą puste miejsce i są tym faktem przerażone i koniec, Ewangelia kończy się w tym właśnie miejscu) jest najbliższa prawdy. Późniejsze zapiski (innych ewangelistów) iż kobiety te niosły ze sobą olejki do natarcia ciała Chrystusa, są według mnie wymysłem przeznaczonym raczej dla ludzi mieszkających w innych klimatach niż starożytna Palestyna, gdzie natarcie ciała (które w ogromnych upałach praktycznie już zaczęło się rozkładać) nie miałoby większego sensu. Dlatego też w Ewangelii Marka nie ma nic na temat olejków, gdyż on jeszcze zwracał się bezpośrednio do Żydów (a nie do pogan, jak późniejsi ewangeliści), dla których taka informacja byłaby niezrozumiała, a nawet dziwna, gdyż tego po prostu nie praktykowano. Dlatego też Maria Magdalena, Joanna i Maria - matka Chrystusa, poszły odwiedzić grób z potrzeby serca (lub z ciekawości jak pisze Marek).




Widok pustego grobu je jednak przeraża, a nie raduje, gdyż kobiety podejrzewają że ciało Chrystusa zostało skradzione. Ewangelista Marek bardzo często pozostawia nas w niepewności co do wielu opisywanych przez siebie wydarzeń z życia Jezusa, które musimy sobie sami potem dopowiadać. Tak jest i w tym przypadku, które oznacza jednocześnie koniec całej Ewangelii, przerażenie kobiet widokiem pustego grobu jest ostatnią wiadomością jaką otrzymujemy. Kolejni ewangeliści rozwijali ten opis i dodali że Chrystus trzeciego dnia po ukrzyżowaniu zmartwychwstał, pojawił się wśród swoich uczniów (i nie tylko ich), a potem wstąpił do nieba. Ponieważ doświadczenie Tomasza - który dotknął ran Chrystusowych - nie pozwala nam twierdzić iż nauczyciel pojawił się wśród uczniów stosując jedynie sztukę bilokacji czy trilokacji (bowiem pojawiał się w kilku miejscach jednocześnie, często oddalonych od siebie o kilkadziesiąt kilometrów), przeto Jego uczniowie  doświadczyli zapewne prawdziwego ukrzyżowanego ciała Chrystusa. Potem nastąpiło wniebowstąpienie i powrót do "Domu Ojca"... ... czyli gdzie? Jeśli potraktujemy poważnie przesłanie Michaela Desmarqueta z roku 1987, w trakcie którego został on zabrany przez "wysokich, galaktycznych ludzi" na ich rodzimą planetę TJehooba (prawidłowa wymowa tej nazwy jest następująca: "T" jest praktycznie bezdźwięczne, "E" to coś pomiędzy a i e, "B" czytane bardziej jako w, a akcent położony jest na drugie "O". Innymi słowy prawidłowa wymowa brzmi: "-JæhoOwa" - i to już chyba nam coś przypomina 😉) i właśnie na "JæhoOwa" wrócił Jezus. Oczywiście w owej "Misji" Desmarqueta powiedziane jest również że ten Chrystus, który został ukrzyżowany i który zmartwychwstał i który został zabrany na TJehooba, to nie był ten Chrystus, którego urodziła Maria. Śmierć na krzyżu Chrystusa miała być misją swoistego przeprogramowania naszej planety na wyższe wibracje, ale do tego zadania użyto nie prawdziwego Chrystusa zrodzonego z Maryi (którego zarodek objawiło Jej trzech aniołów z TJehooba), lecz klonu prawdziwego Chrystusa, którego celem było takie właśnie poświęcenie. Oczywiście dla chrześcijanina, dla katolika takie słowa brzmią jak herezje. Coś, z czym nie jest w stanie się w żaden sposób pogodzić (nie mówiąc już o tym, aby to w ogóle zaakceptować). Ale jeżeli uświadomimy sobie że prawdziwy Chrystus wiedział o celu swojej misji (to znaczy nie do końca swojej), natomiast jego klon, który był dokładnym jego odzwierciedleniem (choć wydaje się że nie aż tak dokładnym, bowiem gdy ukazywał się niektórym ludziom już po zmartwychwstaniu, ci nie byli w stanie go rozpoznać) nie miał o tym pojęcia, stąd też modlitwa w ogrodzie Getsemani i prośba aby zdjąć z Niego to doświadczenie (odsunąć od niego ten kielich), jeśli to możliwe.




Wiem że zabrzmi to okrutnie, ale Chrystus który miał umrzeć na krzyżu, nie mógł wiedzieć że to wszystko jest pewnego rodzaju spektaklem. Gdyby bowiem wiedział, cała ta misja podniesienia ziemskich wibracji na wyższy poziom nie powiodłaby się, bowiem zachowanie Chrystusa (który wiedziałby że musi odegrać pewną rolę, a następnie iść sobie dalej), byłoby zupełnie inne (może nawet by się z tego śmiał), a to nie tak miało wyglądać. Chrystus musiał cierpieć fizycznie i musiał być przekonany o tym, że naprawdę umrze, inaczej cały sens owej  misji nie miałby najmniejszego sensu. Zresztą w kanonie biblijnym również Chrystus jest przekonany o tym że umrze, natomiast wszelkie Jego zapewnienia że powróci są późniejszym dopiskiem który powstał już po Zmartwychwstaniu. I w tym właśnie zadaniu ogromne zadanie (pozytywne - co należy podkreślić) ma niejaki Judasz Iskariota, który wydaje Jezusa jego oprawcą. W Naszej tradycji chrześcijańskiej taki postępek jest godnym pogardy czynem zdrajcy, człowieka niegodnego, który swego własnego Mistrza wydaje na śmierć w łapy jego wrogów. Ale zastanówmy się nad celem misji Judasza, zanim ponownie (jak Dante) wrzucimy go w największe czeluści piekieł. Przecież gdyby nie on, cała zaplanowana wcześniej misja nie mogłaby dojść do skutku. Tak więc czy jest to zdrajca, który dla 30 srebrników sprzedaje swego nauczyciela, czy też postać pozytywna, gdyż bez niego nie byłoby chrześcijaństwa? Według mnie bezwzględnie to drugie, tym bardziej że zauważmy iż zachowanie Judasza nie jest złe, a wręcz przeciwnie, ten człowiek ma silne opory moralne przed popełnieniem czynu, który uczynił go na zawsze już czarnym charakterem, ale jednocześnie był żydowskim patriotą (zapewne zelotą) dążącym do obalenia rzymskiej władzy nad Judeą, który dołączył do uczniów Chrystusa, gdyż uznał w nim Mesjasza zapowiadanego przez proroków, który uwolni "naród wybrany, spod obcej tyranii. Okazuje się jednak że Chrystus nie przyszedł po to, żeby zabijać wrogów "narodu wybranego", tylko żeby zabijać, a raczej zwalczać wrogów wewnętrznych, których każdy człowiek ma w sobie, a to jest znacznie trudniejsza i trwająca praktycznie całe życie walka (łatwiej bowiem komuś obcemu rozpłatać łeb i powiedzieć że to przez niego całe nasze nieszczęście, niż podjąć walkę z naszymi wewnętrznymi demonami). I to właśnie zniechęciło Judasza do Chrystusa, ten bowiem gotowy był do walki z wrogiem zewnętrznym, a nie wewnętrznym. 




Udał się więc do Sanhedrynu, gdzie za zdradę i wydanie Chrystusa otrzymał 30 srebrników, które w tamtych czasach były dość znaczną sumą pieniędzy (oczywiście pytanie jakie to były pieniądze, bo to też miało znaczenie, ale przyjmijmy że były to szekle, którymi wówczas płacono w Judei). 30 srebrników - w przeliczeniu na dzisiejsze pieniądze - to jakieś niecałe 20 000 zł, czyli nieco ponad 5300 dolarów. Była to kwota którą pisarz dostawał za rok swojej pracy, gdyż owe srebrniki (jak sama nazwa wskazuje) wykonane były ze srebra, a ponieważ w tamtych czasach srebro miało znacznie większą wartość niż obecnie (jako że kopalni srebra było znacznie mniej i były trudniej dostępne), przeto zupełnie inny był również poziom życia ludzi w tamtych czasach. Owe 30 srebrników dla Judasza, to była kwota której - jestem przekonany - nigdy nie widział w swoim życiu i to również go skusiło do zdrady (za jeden taki srebrnik można było kupić dużą amforę wina w dobrej oberży {"Otwieram wino ze swoją dziewczyną, pragnę aby ten czas nie przeminął, nigdy nie przeminął, nigdy nie przeminął..." 🥂). Pamiętajmy jednak że Judasz bardzo szybko uświadamia sobie że popełnił błąd i wraca do Sanhedrynu aby  zwrócić całą kwotę w zamian za uwolnienie Mistrza, co oczywiście nie następuje i z rozpaczy Iskariota popełnia samobójstwo. Jezus zaś zostaje wydany przez Żydów w ręce rzymskiego namiestnika Judei - Poncjusza Piłata (człowieka Lucjusza Eliusza Sejana - prawdziwego twórcy kohort pretoriańskich w Rzymie, choć powstały one jeszcze w czasach Oktawiana Augusta, który zostanie zgładzony na rozkaz Tyberiusza w roku 31 za dążenie do przyjęcia władzy cesarskiej) który został namiestnikiem w roku 26, na cztery lata przed męczeńską śmiercią Chrystusa na krzyżu. Ten człowiek jest wielkim okrutnikiem, który postawił sobie za cel krwawe zdławienie wszelkich buntów w tej niespokojnej prowincji, w której nie uznaje się innych bogów poza tym jednym, tym dziwnym Bogu o imieniu "JæhoOwa". Natomiast w krótkiej rozmowie z Chrystusem Piłat dochodzi do wniosku, że oskarżenia którymi szafowali kapłani Świątyni Jerozolimskiej, sadyceusze i faryzeusze, a także zeloci - są całkowicie bezpodstawne. Oskarżono go bowiem o to, że Chrystus ogłosił się królem żydowskim, czym podważył władzę cezara Tyberiusza, czyli oskarżono go o jawną deklarację polityczną. Był to zarzut bez wątpienia najsilniejszej natury, karany natychmiastową śmiercią, gdyż był jednocześnie buntem przeciwko rzymskiemu panowaniu i nawet jeśli uznamy że poszczególne prowincje wewnętrznie miały (większy lub mniejszy poziom autonomii), to jednak wola cezara była bezdyskusyjna i nikt nie mógł z nią polemizować.

Tylko że w rozmowie z Chrystusem Piłat (ten "bat na Żydów") zdał sobie sprawę, że Chrystus nie dąży do wywołania żadnego antyrzymskiego powstania, że nie ogłosi się królem żydowskim, a nawet jeśli tak stwierdził, to dodał zaraz że "Królestwo moje nie jest z tego świata". Piłat uznał więc że są to wewnętrzne porachunki religijne Żydów, w co nie chciał się w ogóle mieszać, bo jeżeli interesy Rzymu nie były zagrożone, to on nie interweniował, ale jeżeli zaistniała choćby obawa że może dojść do buntu, to wówczas bywał bezwzględny - ten człowiek bowiem wystawił cały las krzyży na drodze do Jerozolimy. Natomiast dla Sanhedrynu nauki Chrystusa były nie do zaakceptowania i to dla wszystkich religijnych odłamów jahwizmu. Zdając sobie jednak sprawę że jeżeli nie oskarżą Jezusa o działalność na szkodę Rzymu (czyli działalność stricte polityczną), to Piłat umyje ręce i tak też się stało, po rozmowie z Chrystusem oficjalnie stwierdził: "Ja w tym człowieku winy nie widzę", co było realnym uniewinnieniem (nie wiadomo też na ile była to jego własna ocena działalności Chrystusa, a na ile prośba własnej żony Prokuli, która ponoć miała mieć proroczy sen o Chrystusie i  namawiała męża aby go ułaskawił). Żydzi (a szczególnie kapłani, faryzeusze i sadeceusze) gwałtownie protestowali, zarzucając Piłatowi bezczynność wobec antyrzymskiej postawy Jezusa z Nazaretu (a to było już bardzo poważne oskarżenie, za coś takiego - gdyby dotarło to do cezara - Piłat z pewnością zapłaciłby własną głową). Zaproponował on więc Żydom taki oto układ: skaże Chrystusa na biczowanie, a jeżeli przeżyje to biczowanie (które było niezwykle brutalne i znaczna część więźniów nie doczekiwała ukrzyżowania, gdyż umierali już podczas biczowania) wówczas go uwolni. Początkowo się zgodzono, ale ostatecznie Chrystus przeżył biczowanie, a Żydzi dalej dążyli to jego ukrzyżowania ("Na krzyż z nim, królem żydowskim" - padały takie oto oskarżenia). Ubrany więc w koronę cierniową, z plecami pokrytymi krwawą miazgą, z mocno krwawiącą twarzą (gdyż krew spływała z Jego głowy) Chrystus ostatecznie został skazany przez Piłata na ukrzyżowanie (mowa jest oczywiście o ułaskawieniu jednego z więźniów w dniach Paschy, ale ja nie spotkałem się z taką tradycją wśród Żydów, szczególnie respektowaną przez Rzymian, chociaż w jednym z dokumentów pozabiblijnych znalazłem pewne odniesienie do takiego właśnie ułaskawienia więźnia, z tym że jego wina nie była ani winą polityczną {a takową był bunt przeciwko Rzymowi}, ani też nie było to oskarżenie religijne godzące w obowiązującą wiarę żydowską, a raczej drobna kradzież). 




I tutaj miało dojść do wyboru pomiędzy Chrystusem a Barabaszem - który w oficjalnym przekazie biblijnym występuje jako morderca i zbrodniarz. Ale powiedzmy sobie znowu... naprawdę? Kim był Barabasz, mordercą? Tak zostało nam to przedstawione, jako wybór pomiędzy "Barankiem Bożym", czyli tym, który przyszedł zbawić świat, a niegodnym tego świata okrutnikiem, którego woleli wybrać Żydzi. Ale to znowu jest nadinterpretacja późniejszych przekładów, jeśli bowiem Barabasz istniał (a według mnie nie istniał), to był on żydowskim patriotą, a nie mordercą, zapewne zelotą, który trafił do lochu właśnie za swoją anty-rzymską działalność i za próbę wywołania antyrzymskiego powstania został skazany na śmierć przez ukrzyżowanie. Czy teraz mając porównanie: wybieramy patriotę walczącym z rzymską okupacją naszej ziemi, czy człowieka który podważa sens naszej wiary, sam ogłasza się królem żydowskim i Mesjaszem i próbuje nam narzucić swoją wizję drogi do Boga, to kogo wybierzemy? Do prawdy nie dziwmy się więc, że ci, którzy dążyli do skazania Chrystusa, jednocześnie wręcz żądali uwolnienia Barabasza. Dla nich to był bowiem bohater, a Chrystus był uzurpatorem i bluźniercą. Zresztą powiedzmy sobie otwarcie Barabasz nie mógł istnieć, tym bardziej że imię Barabasza to Jeszua Bar-Aba, czyli Jezus Mesjasz wojownik (nie był jedynym, przecież obroną Jerozolimy w latach 66-70 dowodził Szymon Bar-Giora, a w latach 132-135 Szymon Bar-Kochba). Tak naprawdę Barabasz nie był więc drugą osobą, tylko swoistym alter ego Chrystusa, takim, jakiego chciał w Nim widzieć chociażby Judasz Iskariota, czyli bojownika o wolność narodową. Takiego Chrystusa być może kapłani by zaakceptowali (stąd biblijne okrzyki tłumu "uwolnij Barabasza"), ale nie byli w stanie zaakceptować człowieka, który mówił rzeczy dla nich zupełnie niezrozumiałe, a choćby takie, by zburzyli Świątynię Jerozolimską, a on w trzy dni zbuduje ją na nowo (oczywiście nie chodziło Chrystusowi o fizyczny budynek, a o Świątynię Chrystusową w sercu każdego człowieka. Tak proste, a jednocześnie tak trudne do pojęcia dla ludzi którzy byli tak bardzo zapętleni w swojej fizyczności). Chrystus musiał więc umrzeć i wszystko musiało być naprawdę, biczowanie, krew, korona cierniowa, Golgota, krzyż - wszystko! Jezus nie mógł wiedzieć że to wszystko jest pewnego rodzaju grą, grą w której oczywiście musi umrzeć, ale nie na długo. Natomiast właściwy Chrystus w tym czasie podróżował po świecie, był w Indiach, w Chinach i w Japonii - gdzie ostatecznie zmarł. Natomiast Chrystus klon (który posiadał tą samą pamięć czynów właściwego Chrystusa, Jego życia i nauk) "wstąpił do nieba", czyli powrócił na TJehooba. 




W "Misji" Desmarquet opisuje ciało owego Chrystusa, które lewituje w ogromnym doko na planecie TJehooba, obok 146 ciał klonów podobnych mu Nauczycieli, którzy również przez tę rasę Galaktycznej Ludzkości wysłani zostali na inne planety podobne do naszej Ziemi (czyli na planety "bólu i łez" jak się je określa) i tam pełnili rolę proroków i duchowych nauczycieli. Ciało tamtego Chrystusa klona pozbawione jest pępka, jako że nie zrodziła go kobieta, tylko powstał sztucznie jako odzwierciedlenie właściwego Chrystusa - narodzonego w Betlejem (prawdopodobnie w marcu, kwietniu lub maju 4 r. p.n.e.). W kolejnej części przejdę do opisu tego, jak zachowywali się apostołowie po śmierci Chrystusa i po Jego Zmartwychwstaniu (którego notabene nikt nie widział i nawet zapisane jest że: "świadkiem Zmartwychwstania była jedynie noc"), jak rozpoczęły się podróże apostolskie i przede wszystkim przyjdę do rozwoju diecezji rzymskiej i rzymskiego kościoła, pragnąc zobaczyć jak miały się sprawy chrześcijan w stolicy Imperium Rzymskiego w pierwszych wiekach po Chrystusie.





PS: Jako ciekawostkę dodam jeszcze, że postawa i męczeńska śmierć Chrystusa na krzyżu, zapewne musiała coś zmienić w dotychczas okrutnym podejściu jakim kierował się Poncjusz Piłat. Wysłał on bowiem do Rzymu, do cezara Tyberiusza list, w którym deklarował że Chrystus prawdopodobnie był Bogiem. Te jego zapewnienia były tak silne że cesarz Tyberiusz planował... postawić Chrystusowi świątynię w Rzymie (ostatecznie z różnych względów do tego nie doszło). Byłoby to doprawdy niezwykle zabawne, gdyby świątynia Chrystusa powstała w Rzymie zanim narodziła się rzymska diecezja chrześcijańska 😉.




CDN.
 

sobota, 19 kwietnia 2025

KAROL NAWROCKI - FORMAT PREZYDENCKI!

I GRZEGORZ BRAUN W OLEŚNICY





Dziś krótko, bo pragnę tylko napomknąć że po ostatnim wywiadzie dr. Karola Nawrockiego w Kanale Zero u Krzysztofa Stanowskiego, jestem już w stu procentach przekonany że wystawienie tego człowieka w wyborach prezydenckich było prawdziwym strzałem w dziesiątkę. Zresztą ja sam uważałem że realnie Prawo i Sprawiedliwość nie ma większego wyboru. Owszem Przemysław Czarnek jest człowiekiem niezwykle elokwentnym i jak dla mnie to właśnie on powinien zostać nowym prezesem partii po Jarosławie Kaczyńskim, ale posiada on również ogromny elektorat negatywny, a to oznaczałoby że w drugiej turze wyborów... po prostu by przepadł. Nawrocki był dla mnie jedynym możliwym wyborem (choć oczywiście brałem pod uwagę jeszcze dwie inne), ale ten był bez wątpienia najlepszą opcją ze wszystkich możliwych. 

I rzeczywiście po niedawnym jego wywiadzie u Stanowskiego dochodzę do wniosku, że na 95% to jest przyszły prezydent Rzeczypospolitej Polski i oby jak najszybciej to się stało, bo czeka nas jeszcze doprowadzenie do upadku tego żałosnego rządu (mam nadzieję że do końca tego roku się to stanie, bo wierzcie mi albo nie, ale ja dopiero teraz realnie odczuwam czym jest życie w Generalnej Guberni. Dopiero teraz jestem w stanie uzmysłowić sobie jak żyli Polacy pod niemiecką okupacją... i niekoniecznie tą hitlerowską. Trzeba bowiem pamiętać że Generalną Gubernię utworzyli Niemcy już w 1915 r. w czasie I Wojny Światowej). Z jednej strony ów wywiad był dosyć komiczny, bo przecież Stanowski też jest oficjalnie kandydatem na prezydenta Polski. Tylko wiadomo że ta jego kandydatura jest tylko parodią, groteską wyborów, tym bardziej że on sam podkreśla aby głosować na każdego, byle nie na niego. 😂

Ja też muszę się przyznać, że podobnie jak Nawrocki jestem w dużej mierze indywidualistą - idę własną drogą, nie oglądając się zbytnio na tzw: autorytety, aczkolwiek są one dla mnie również w pewien sposób istotne, jako kierunkowskazy moich wyborów. Dlatego też podobało mi się bardzo to, jak Nawrocki wymieniał największych Polaków, gdyż ja uczyniłbym dokładnie tak samo. Za największego Polaka uznałbym oczywiście Marszałka Józefa Piłsudskiego, który przegrałby tę konfrontację tylko z papieżem Janem Pawłem II - ten bowiem był według mnie bezkonkurencyjny. Oczywiście sam wywiad w Kanale Zero trwał ponad 3 godziny i padło tam również wiele innych, ciekawych opinii pana Nawrockiego. Nie będę ich jednak wymieniał bo to nie ma najmniejszego sensu, można zobaczyć samemu, na własne oczy i wyrobić sobie zdanie o tym kandydacie. Dla mnie facet bije na łeb na szyję "bążura", "pogromcę rekinów", "ogóra", "pana Prince Polo", "Czajkowskiego" i wszystkie inne twarze tęczowego Rafała (krakowskie czy pokolenia" 🤭)

Nawrocki więc według mnie jest nie tyle wyborem mniejszego zła ale wyborem dobra które myślę wreszcie może się pojawić, bo co do Andrzeja Dudy to przyznać się muszę jestem rozczarowany tą prezydenturą i nie chciałbym aby to się ponownie powtórzyło. Widać jednak że Nawrocki to nie jest Duda, to jest człowiek z innej gliny, człowiek który musiał sam walczyć o wszystko, do czego doszedł (podobnie jak i ja - choć oczywiście wiele w życiu zyskałem niekoniecznie własną pracą 😉). Jednak w pierwszej turze tych wyborów zamierzam zagłosować na pana Marka Jakubiaka, a dopiero w drugiej  głos swój oddam na Nawrockiego.








I WYBRANE NAJLEPSZE WYPOWIEDZI




A TUTAJ PRZYKŁAD TOTALNEGO BRAKU JAKICHKOLWIEK POGLĄDÓW TĘCZOWEGO RAFAŁKA. 
NORMALNIE CZŁOWIEK-GUMA 🥴





Do ciekawego wydarzenia doszło też w Oleśnicy w tamtejszym szpitalu położniczym, gdy poseł do Parlamentu Europejskiego - Grzegorz Braun wraz z posłem na Sejm Rzeczpospolitej Romanem Fritzem i kilkoma innymi współpracownikami dokonali obywatelskiego zatrzymania lekarki (która tak naprawdę nigdy nie powinna pełnić tej funkcji) Gizeli Jagielskiego. Ta pani przeprowadziła aborcję na 9 miesięcznym dziecku (37 tydzień), szykując mu prosto w serce chlorek potasu. Ja osobiście nigdy nie nazwałbym się fanatykiem antyaborcyjne (bo uważam że takowi robią "kręcią robotę" opcji patriotycznej), zdaję też sobie sprawę że w pewnych okolicznościach aborcja jest konieczna, szczególnie gdy zagrożone jest życie matki - to tutaj nie ma dwóch zdań. Ale jeżeli mamy doczynienia z dzieckiem w dziewiątym miesiącu ciąży, dzieckiem które miało szansę przeżyć (zdaje się szpital w Łodzi oferował pełną opiekę zarówno nad dzieckiem jak i matką), to jednak stało się inaczej i pod wpływem działaczek proaborcyjnych matka owego dziecięcia postanowiła je po prostu zabić. Uczyniła to właśnie dr. Gizela Jagielska, która jawnie wspiera ruchy proaborcyjne (nawet na swoim służbowym ubraniu miała nazwę proaborcyjnej organizacji), a poza tym zarówno z tego co publikuje w necie, jak i z jej wypowiedzi, można wywnioskować że ta kobieta wyjątkowo "lubi" swoją pracę i sprawia jej to dziką przyjemność, tak, jakby traktowała każde kolejne zabite dziecko jak swoiste trofeum. Na to nie ma zgody, bo mój sprzeciw wobec fanatyków antyaborcyjnych nie oznacza przyzwolenia na działalność fanatyków aborcyjnych. Zawsze trzeba znaleźć równowagę i każda sprawa jest inna. Ja oczywiście rozumiem że ktoś może nie chcieć wychowywać chorego dziecka (mnie to w żaden sposób by nie przeszkadzało, ja z moją partnerką nie mamy dzieci i dla mnie każde dziecko narodzone - zdrowe czy chore - byłoby prawdziwym skarbem), ale jeśli naprawdę kobieta uzna że nie jest w stanie wychować tego dziecka, to przecież może go oddać do okna życia do sierocińca nawet, gdyż każda taka aborcja będzie bez wątpienia tkwić tej kobiecie aż do śmierci (wiem co mówię, moja mama (i tata) po narodzinach mnie i mojej siostry przeprowadziła co najmniej dwie aborcje, dwóch chłopców - mielibyśmy dwóch braci. Nigdy mi tego nie powiedziała, dopiero na krótko przed śmiercią powiedziała to siostrze, chociaż w pewien sposób chyba się tego domyślaliśmy. Ale to było bardzo bolesne doświadczenie i tkwiło to głęboko w zakamarkach matczynej duszy).

Inna sprawa związana z panią Gizelą Jagielską jest taka, że widać że babka jest kuta na cztery kopyta. Celowo wrzuciła do sieci informację że jest Żydówką, tak, jakby chciała (nie wiem) sprowokować jakieś antysemickie wpisy internautów? Zastanawia mnie jeszcze jedna rzecz w tym wszystkim, a mianowicie to, że ci ludzie jakoś dziwnym trafem definiują się przede wszystkim jako nie-Polacy, a dopiero w drugiej czy też dalszej fazie jako obywatele polscy. No cóż "pełniących obowiązki Polaków" przybywało u nas od połowy lat 40, a ostatnio profesor Andrzej Nowak zrobił badania, z których wyszło że realnie 14% naszego społeczeństwa..
 nienawidzi Polski. Nie to, że nie lubi, że coś im nie wyszło i mają jakieś negatywne odniesienia co do Polski na emigracji, nie! Po prostu to są ludzie, którzy realnie - czy to genetycznie czy też ideologicznie - nienawidzą naszego państwa i narodu. I tak sobie pomyślałem: przecież ja też mam niemieckie korzenie, a część mojej rodziny (choć w większości już nie utrzymujemy zbytnich kontaktów) mieszka w Niemczech i jest Niemcami, to jednak nigdy, nawet w najśmielszych snach nie przyszłoby mi do głowy uważać się za Polaka niemieckiego pochodzenia, albo Niemca z obywatelstwem polskim. Powiem wprost (choć może zabrzmi to patetycznie, ale ja tak czuję) uważam że urodziłem się Polakiem i jest to ogromne wyróżnienie na które muszę zasłużyć swoją pracą i działalnością dla Ojczyzny, umiłowanej mojej Polski - to tyle!



A TO FILMIK Z OBYWATELSKIEGO ZATRZYMANIA GIZELI JAGIELSKIEJ PRZEZ EUROPOSŁA GRZEGORZA BRAUNA 




Notabene Grzegorz Braun o nie jest moja bajka, nie zgadzam się z nim kilku ważnych dla mnie w punktach, ale szanuję go właśnie za konsekwencje w działaniu, za silny moralny kręgosłup i za to, że nie zmienia poglądów (jak choćby wtedy gdy zgasił gaśnicą świece hanukowe zapalone w polskim Sejmie), w przeciwieństwie do tęczowego Rafałka, który poglądy zmienia praktycznie co drugi dzień







NA ZAKOŃCZENIE ZAŚ, WSZYSTKIM TYM KTÓRZY POCZULI SIĘ ZNIESMACZENI MOIM WYZNANIEM, MÓWIĘ PO PROSTU 

PRZEBACZCIE!!! 🤭




czwartek, 17 kwietnia 2025

HISTORIA ŻYCIA WSZECHŚWIATA - WSZELKIEJ CYWILIZACJI - Cz. CXCV

TWÓRCY EUROPEJSKICH CYWILIZACJI 
SŁOWIANIE I CELTOWIE





PIERWSZE EUROPEJSKIE CYWILIZACJE

SŁOWIANIE

(POD SKRZYDŁAMI ASYRII - UPADEK IZRAELA)

(ok. 738 r. p.n.e. - ok. 635 r. p.n.e.)

Cz. XV







FILISTEA
PONOWNE ODRODZENIE
(738 r. p.n.e. - ok. 635 r. p.n.e.)
Cz. XV



DEWARIM
(738 r. p.n.e. - 586 r. p.n.e.)
Cz. XVII



 Opuszczając ziemie wojowniczej Asyrii i obszar Judei, przenieśmy się zatem ponownie nad Nil, gdzie w roku 698 p.n.e. (w którym to król Ezechiasz pod okiem proroka Izajasza rozpoczął wielkie reformy religijne, w celu wzmocnienia jahwizmu w kraju i uczynienia z Jahwe nie tylko boga narodowego Judejczyków, ale przede wszystkim jedynego boga państwowego) faraon Neferkare Szabaka wydał w Tebach swe ostatnie tchnienie. Podczas 15-letnich rządów tego czarnoskórego władcy, egipcjanom żyło się naprawdę dobrze, spokojnie, bezpiecznie i dostatnio, i to do tego stopnia, że jako jedyny nubijski władca został on upamiętniony w czasach narodowego odrodzenia za rządów XXVI Dynastii, założonej przez Uahibre Psametyka I z Sais w 664 r. p.n.e. Jego naturalnym następcą (chociaż Szabaka miał syna - Taharkę, który wydaje się jednak był jeszcze za młody aby przejąć władzę) został bratanek i jednocześnie od trzech lat współwładca - Dżedkaure Szabataka. Jeśli mówimy o narodowym odrodzeniu egipskiego (antycznego) patriotyzmu w czasach XXVI Dynastii, to bez wątpienia rozpoczął się on już za XXV Dynastii kuszyckiej, a przede wszystkim za tych trzech ostatnich czarnoskórych władców: Szabaki, Szabataki i Taharki (oczywiście nie przybrał on jeszcze rozmiarów takiego szowinizmu, z jakim można było się spotkać później, gdy Egipcjanie - uważając siebie samych za najlepszy naród na świecie -  czuli wstręt nawet do tego, żeby spożywać posiłek w jednym pomieszczeniu np. z Grekami, nie mówiąc już o takich ludach jak Syryjczycy, Nubijczycy, Babilończycy, Asyryjczycy czy Żydzi. Od razu jednak należy dodać, że w egipskiej kulturze przejaw takiego szowinizmu wystąpił bodajże pierwszy i ostatni raz, bowiem nigdy wcześniej z czymś takim się nie spotkałem w historii tego kraju, a i później nie przypominam sobie takich praktyk, Co nie oznacza że Egipcjanie zawsze uważali się za lepszych od chociażby czarnoskórych Kuszytów/Nubijczyków, z którego to narodu wywodzili się faraonowie XXV Dynastii).






Szabataka również pozostał w Tebach, chociaż znacznie częściej podróżował na południe, do Napaty (stolicy swego nubijskiego Królestwa), niż czynił to jego wuj. Natomiast gdy opuszczał Egipt (a często jego nieobecność trwała nawet kilka lat) pozostawiał swego zarządcę nad "Północnym Królestwem" (jakkolwiek byśmy to dzisiaj tłumaczyli, dla Nubijczyków określenie to znaczyło zupełnie co innego, niż dla Egipcjan. Dla tych pierwszych bowiem Północne Królestwo było po prostu Egiptem, natomiast dla tych drugich obszarem Delty - Dolnym Egiptem. Dlatego też określenie "Pan Dwóch Krajów" dla jednych i drugich znaczyło co innego). Na zarządcę Egiptu podczas nieobecności króla na północy, wybierano zawsze rodowitego Egipcjanina, a do roku 695 p.n.e. był nim niejaki Ammeris rezydujący w Sais. Jego śmierć w tymże czasie spowodowała, że Szabataka na nowego namiestnika wyznaczył człowieka o imieniu Stefinates. Był on protoplastą XXVI Dynastii saickiej i (prawdopodobnie) ojcem (albo dziadkiem, ewentualnie stryjem) Uahibre Psametyka I. Niestety nie wiadomo czy Stefinates był synem ostatniego władcy Sais - Uahkare Bakenranefa (zwanym też z grecka Bokchorisem, pojmanym a następnie spalonym żywcem w 712 r. p.n.e. z rozkazu pierwszego czarnoskórego władcy Egiptu, brata Szabaki, faraona Pianchiego - o czym pisałem w poprzednich częściach). W każdym razie podczas swoich siedmioletnich rządów nad Sais, odwoływał się właśnie do jego panowania, jakoby celowo pomijając Szabatakę. Jeśli jednak w jakimś stopniu Stefinates był spokrewniony z Bakchorisem, oznacza to że wywodził się z dynastii założonej w Sais jeszcze przez Szepsesre Tefnachta w roku 740 p.n.e. Dodawszy zaś do tego fakt, że historycy często nazywają go Tefnachtem II, być może coś było na rzeczy i XXVI Dynastia nie wypadła przysłowiowej sroce spod ogona.


AMENARDIS I 



Wydarzenia w Sais niewiele jednak zaprzątały głowę Szabataki, tym bardziej że (oficjalnie) Stefinates pełnił władzę z jego nadania i był mu wierny. Egipcjanie zaś przyzwyczaili się już do czarnoskórego władcy, który przyniósł im pokój, bowiem krótka, acz nieszczęsna wyprawa do Palestyny (zakończona klęską w bitwie z Asyryjczykami pod Eltekech w 701 r. p.n.e. co jednak nie sprowokowało asyryjskiej inwazji na Egipt, a Szabaka szybko wycofał się z koalicji palestyńskich miast-państw {co dało potem pretekst Sannaheribowi aby przestrzegać wszystkich "małych królów" przed egipską pomocą, która przypomina "złamaną strzałą, boleśnie raniącą dłoń która ją trzyma"}. Pomimo tego jedynego niefortunnego wydarzenia w polityce zagranicznej, kraj rozkwitał. Gospodarka Egiptu przeżywała ponownie złoty okres: handlowano daktylami, nenufarami znad Nilu (zbieranymi najczęściej przez młode dziewczęta, a kwiaty te potem dekorowały pałace i rezydencje faraonów oraz wielmożów), budowano nowe magazyny zbożowe na prowincji (dzięki czemu ludność miast i wiosek nie musiała obawiać się głodu, nawet w przypadku katastrof naturalnych, czy też wszelkiego rodzaju zarazy która w Egipcie zdarzała się dosyć często). Po prostu trwało normalne, dostatnie życie, do którego zaczęto się coraz bardziej przyzwyczajać i zapominać o latach wojen, klęsk żywnościowych i związanego z tym głodu). Wiele też budowano (głównie świątyń, ale również pałaców, rezydencji, magazynów i arsenałów). Chodź w polityce zewnętrznej Egipt nazywany był "złamaną strzałą" i przestrzegano przed wchodzeniem z nim w sojusze (szczególnie mocno optował przeciwko temu prorok Izajasz), to jednak wielu mieszkańców Syro-Palestyny zapewne chciałaby przeprowadzić się wówczas do Egiptu. Południem, z Teb (pod nieobecność w Egipcie faraona) zarządzała Boska Małżonka Amona-Re, którą w tym czasie była siostra Szabaki i ciotka Szabataki - Amenardis I - która kazała dla siebie wznieść kaplicę grobową w okręgu świątynnym w Tebach Królewskich. Amenardis (od 710 r. p.n.e.) przygotowywała do roli swej następczyni, swą bratanicę - Szepuseneb II (która wkrótce obejmie niepodzielne rządy). I tak właśnie rozkwitał Egipt pod rządami XXV kuszyckiej Dynastii z Napaty.




Tymczasem w Niniwie, pomimo zakończonej sukcesem kampanii 700 r. p.n.e., osadzeniu na tronie Babilonu syna Sannaheriba - Aszur-nadin-szumiego, ucieczce (na wyspę na Zatoce Perskiej) Merodach-Baladana i spustoszeniu Kraju Nadmorskiego, Sannaherib nie mógł spać spokojnie. Co prawda wszyscy lokalni "mali królowie" okazywali wierność i lojalnie przesyłali daniny władca Asyrii, to jednak bliskie sąsiedztwo z Elamem (gdzie przecież wcześniej schronił się Merodach-Baladan) powodowało, że nigdy nie można było być pewnym, że ten stan utrzyma się długo. W głowie Sannaheriba powstał więc plan całkowitej neutralizacji wschodniego sąsiada. Oczywiście ta imperialna polityka asyryjska zawsze, ale to zawsze miała nadbudowę religijną i wszystko co czynił władca Asyrii (łącznie z nabijaniem na pal swych królewskich przeciwników), czynił w imieniu i z woli "wielkiego boga Assura". Nawet podczas oblężenia Jerozolimy w 701 r. po.n.e. gdy posłowie asyryjscy udali się do miasta w celu wymuszenia na królu Ezechiaszu i elitom profetyczno-populistycznym kapitulacji miasta, zwracali się owi posłowie w języku hebrajskim, a nie aramejskim. Był to oczywiście celowy zabieg propagandy asyryjskiej, dążącej do poróżnienia nieświadomego ludu, z winnymi całemu nieszczęściu elitami religijno-politycznymi Jerozolimy. Chodziło o wywołanie wrażenia, że Asyryjczycy przybyli tutaj jako kara boska, wysłani bezpośrednio przez samego Jahwe i taka właśnie była narracja - zresztą nie pierwsza i nie ostatnia w dziejach politycznej propagandy Asyryjczyków. Dzisiaj w wielu opracowaniach historycznych można przeczytać stwierdzenie, że Asyryjczycy (podobnie zresztą jak Persowie) byli tolerancyjni wobec odmiennych kultów i religii - i to prawda. Tylko że nie w tym rzecz, gdyż oni obce kulty i religijne odwołania wykorzystywali w swojej własnej propagandzie, która miała przynieść im konkretny cel polityczny. Z tego powodu władcy Asyrii często po kilka razy zwracali się do obleganych przez nich nieprzyjaciół, z żądaniem kapitulacji, siebie samych w tym momencie traktując jako narzędzie woli "wielkiego Assura" i innych bogów (np. podczas oblężenia judzkiej twierdzy Szubria Sannaherib miał zwrócić się do mieszkańców takimi oto słowy: "Czy kiedykolwiek zdarzyło wam się słyszeć rozkaz potężnego króla powtarzany dwa razy? Ja zaś, który jestem królem najpotężniejszym, trzy razy do was mówiłem, ale wy nie słuchaliście słów z ust moich. Nie przeląkliście się mojej osoby, nie zaniepokoiliście. To wy mnie zmusiliście do rozpętania bitwy, wy wywołaliście dzikie armie Assura z ich stanowisk!").




Tak więc przygotowując inwazję na Elam, Sannaherib zadbał o odpowiednie religijne przesłanie całej kampanii, które brzmiało: "W imię Assura i innych wielkich bogów". Ale Asyryjczycy byli przede wszystkim pragmatykami, dlatego też do każdej wojny przygotowywali się skrupulatnie i to w najdrobniejszych szczegółach. Pomimo posiadania wspólnej granicy lądowej z Elamem, Sannaherib postanowił uderzyć na ten kraj od nieoczekiwanej strony, a mianowicie drogą morską na tereny, na których Elamici nie byliby przygotowani do obrony, gdyż nie spodziewaliby się stamtąd ataku. Polecił więc przesiedlonym przez siebie do Niniwy syryjskim rzemieślnikom, skonstruowanie silnej floty, która zapełniona doświadczonymi marynarzami z Tyru, Sydonu i Cypru (czyli obszarów będących pod dominacją Asyrii), przewiozłaby asyryjską armię na elamicką ziemię, co doprowadziłoby do szybkiego zdobycia Suzy i załamania obrony tego kraju. Plan Sannaheriba był bardzo dobry, można nawet powiedzieć że genialny w swojej prostocie, ale jak to zawsze bywa diabeł tkwi w szczegółach - co innego plan, a co innego jego wykonanie. Gdy flota była już gotowa, ruszono na południe rzeką Tygrys. Następnie pod miejscowością Opis rozebrano okręty na części i przeniesiono w pobliże kanału łączącego Tygrys z Eufratem, gdzie je ponownie złożono. W tym samym czasie asyryjska armia maszerowała lądem do Kraju Nadmorskiego, gdzie wraz z końmi i zaopatrzeniem została załadowana na okręty (694 r. p.n.e.). Aby inwazja się powiodła, przed wyprawą Sannaherib złożył bogate ofiary bogu EA (bóg wody, mądrości i rzemiosł), w tym okręt w wyładowany złotem. Element zaskoczenia jednak nie udał się, gdyż nie mógł się udać. Mimo wszystko że w tamtych czasach nie było internetu, telefonów i innych tego typu gadżetów, to jednak wiadomości rozchodziły się bardzo szybko, tym bardziej te, które mówiły o inwazji. Dlatego też Elamici w różnych punktach swego kraju byli gotowi do obrony. Co prawda sam desant zakończył się szczęśliwie dla Asyryjczyków, to jednak nie udało się z marszu zająć Suzu, a tamtejszego króla (oczywiście w imię boga Assura) nabić na pal i wkrótce pod miejscowością Ulai (dziś Karun) drogę zastąpiła im gotowa do bitwy elamicka armia (ten desant przypomniał mi pewne wydarzenie, a mianowicie przypomniało mi się, jak w młodości toczyłem planszowe batalie z moją siostrą i kuzynką - które to wszystko traktowały jako dobrą zabawę, a tylko ja podchodziłem do tego  poważnie 🤭. W ich wyniku moja armia przeprawiła się przez cieśninę dzielącą nasze królestwa, trzykrotnie rozbiła siły które one wystawił i zajęła ich stolicę, a mimo to ja przegrałem tę wojnę. Jak to się stało? A mianowicie pochowały wszystkie najcenniejsze rzeczy - w tym złoto i inne tego typu materialne środki w portach, a ponieważ miały silniejszą flotę od mojej, wyprawiły się przeciwko mojej flocie, rozbiły ją i zdobyły moją stolicę, pozbawiając mnie jakichkolwiek możliwości przeprowadzenia poborów a nawet uzupełniania aprowizacji, gdyż ich kraj został totalnie zniszczony - najpierw przez politykę spalonej ziemi, a potem ja zostałem tam zamknięty niczym w klatce i musiałem się poddać 😂 Była to bodajże jedyna taka kampania, którą tak głupio przegrałem, chociaż byłem pewien całkowitego zwycięstwa).

Zwycięstwo Asyryjczyków pod Ulai i zajęcie wielu miast oraz twierdz elamickich (łącznie z Suzą), oznaczałoby całkowite zwycięstwo i koniec wojny oraz realny upadek Elamu. Ale podobnie jak moja wyżej wymieniona batalia, tak również król Elamu - Hulluszuinszuszinak wycofał się z miasta z głównymi siłami, złotem i swoim haremem, a następnie pomimo asyryjskich zwycięstw i okupacji większości południowego Elamu przez Sannaheriba, postanowił on... przejść do ofensywy na ziemiach Babilonii, bezpośrednio kontrolowanych przez Asyryjczyków. Z końcem miesiąca tiszri (początek października 694 r. p.n.e.) 
Hulluszuinszuszinak wkroczył do Babilonii, obległ i zdobył miasto Sippar, a jego mieszkańców (w większości) wymordował. Przerażeni tym co stało się w Sippar Babilończycy, poddali swoje miasto zbliżającej się armii Elamu. Król Hulluszuinszuszinak obalił dotychczasowego władcę Babelu - Aszur-nadin-szumiego (syna Sannaheriba) i uprowadził go do niewoli. Natomiast nowym królem wyznaczył rodowitego Babilończyka - Nergaluszeziba. Nagle więc okazało się że zdobycze Sannaheriba w Elamie miały się nijak do jego strat w Babilonii (podobnie zresztą jak w moim przypadku). Nagle okazało się że Sannaherib znajduje się w środku obcego, wrogiego kraju, który co prawda kontroluje, ale jednocześnie został całkowicie odcięty od swoich rezerw. Wszystkie szlaki wiodące do Asyrii i Babilonii zostały przerwane, a cały Elam wrzał niczym gotowany w gorącym oleju. Poza tym syn Sannaheriba (który w Babilonii miał zdobywać doświadczenie do rządzenia Imperium), trafił do niewoli i został uprowadzony gdzieś do kraju Anszan (czyli daleko w góry). Sannaherib nie miał więc wyjścia, musiał czym prędzej wracać do swego kraju, jeśli nie chciał aby jego armia została nagle zaatakowana z dwóch stron. Gdyż wkrótce cały Elam powstał przeciwko asyryjskiej okupacji i wojska Sannaheriba mogły utrzymać się jedynie w miastach i twierdzach Elamu. Pozostawiwszy wybrane garnizony, zarządził więc odwrót na północ, trudną i męczącą drogą lądową (wciąż możliwa była trasa przemarszu przez Kraj Nadmorski i dawne miasta Sumeru, niekontrolowane przez Elamitów. Ale albo były to tereny bagienne i podmokłe, albo też twierdzę której jeszcze pozostały w rękach asyryjczyków mogły szybko przejść we władanie nowego króla Babelu. Należało się więc śpieszyć, ale niestety Sannaherib nie mógł ruszyć od razu. Najpierw musiał zabezpieczyć zdobycze w Elamie i zapewnić aprowizację swoim oddziałom które pozostawił w elamickich twierdzach, a następnie mógł rozpocząć walkę o umocnienie już dokonanych zwycięstw, a być może również o uwolnienie syna z niewoli. Los chciał inaczej, a wielki król Assuru nigdy ponownie nie zobaczy już syna. Ojcowska rozpacz musiała jednak ustąpić miejsca militarnej rzeczywistości, a ta sprowadzała się do jak najszybszego zapewnienia armii aprowizacji (to właśnie bowiem głód doprowadził moje wojska - w grze o której wspomniałem wyżej - do klęski, gdyż nie byłem w stanie nie tylko uzupełniać własnych rezerw, ale przede wszystkim zdobywać żywności w zniszczonym kraju).


ASYRYJSKI WŁADCA W OTOCZENIU SWEGO DWORU U STÓP BOGA ASSURA 



CDN.

niedziela, 13 kwietnia 2025

WIELKI MARSZ 1000-LECIA!

JUŻ 1000 LAT BIAŁY ORZEŁ NOSI KORONĘ




 Dziś w Warszawie odbył się Wielki Marsz na pamiątkę 1000-lecia koronacji pierwszego, oficjalnie koronowanego króla Polski Bolesława I Chrobrego, oraz 500-lecia Hołdu Pruskiego, który doprowadził do sekularyzacji ziem Zakonu Krzyżackiego w Prusach, tworząc tam Księstwo Pruskie pod rządami dynastii Hohenzollernów, a po wygaśnięciu tego rodu ziemie te miały zostać bezpośrednio przyłączone do Królestwa Polskiego.




Bolesław I był wielkim władcą, politykiem i wodzem. Prowadził z Cesarstwem Rzymskim (czyli z istniejącą już wówczas Rzeszą Niemiecką) trzy wojny o Milsko i Łużyce. Pierwsza wojna (toczona w latach 1002-1005) zakończyła się początkowo zajęciem Czech i Moraw przez Bolesława (1003-1004) i nieudanej inwazji króla (bo jeszcze nie został koronowany na cesarza) Henryka II na Polskę (1005), w wyniku czego zawarto pokój, na mocy którego Chrobry zrzekł się Milska i Łużyc oraz Czech. Druga wojna z Henrykiem II wybuchła już w 1007 r. i trwała do 1013 r. Bolesław przygotował się do niej gruntownie, zyskując sojusz Czechów i Wieletów (którzy do tej pory wspierali Niemców). W 1007 r. zorganizował najazd na Niemcy i dotarł do Magdeburga, które to okolice spustoszył, a Budziszyn (główne miasto Milska) zdobył, podobnie jak ziemie Milska i Łużyc. W 1009 r. Chrobry wyprawił się ponownie na Niemcy, próbując zdobyć Miśnię (i pragnąc zlikwidować Marchię Miśnieńską), ale ta wyprawa nie powiodła się. Teraz Henryk II przygotował się do ataku i w 1010 r. wyruszył z wyprawą odwetową na Polskę. Wały Śląskie i twierdze Krosno oraz Głogów skutecznie zatrzymały królewską armię niemiecką. Jedyne co, to król Henryk w tej kampanii odzyskał północną część Łużyc. W 1012 r. Henryk II przygotowywał się do kolejnego ataku, ale ostatecznie do niego nie doszło ze względu na sprzeciw niemieckich feudałów, oraz sojusz Polski z Czechami i Wieletami. Natomiast Bolesław wykorzystał ten moment i zdobył oraz spalił gród Lubuszę. 1013 r zawarty został pokój w Merseburgu, na mocy którego Bolesław odzyskiwał Milsko i Łużyce, ale jako lenno cesarskie. 

Trzecia wojna nie dała na siebie długo czekać i wybuchła już w 1015 r. Koronowany w lutym 1014 r. w Rzymie na cesarza Świętego Cesarstwa Rzymskiego Henryk II, rozpoczął kolejną inwazję na Polskę. Tym razem to on przygotował się do wojny, zyskując szereg sojuszników - w tym Czechów i Wieletów. Planował uderzenie na Polskę z trzech stron: od północy, z zachodu i południa. Na odcinku południowym Czesi dotarli tylko do grodu Busine koło Zgorzelca i musieli zawrócić, ze względu na dywersyjny atak Morawian (sprzymierzonych z Bolesławem) na Marchię Wschodnią (czyli dzisiejszą Austrię). Na północy Bolesław skutecznie poradził sobie z Wieletami i Sasami i przeszedł do ofensywy, jedynie w centrum wojska cesarskie Henryka II forsowały Odrę. Tutaj wojskami dowodził Mieszko - syn Bolesława, który w bitwie z Henrykiem w rejonie Krosna Odrzańskiego doszczętnie zniszczył jedną z dwu części cesarskiej armii Henryka II na odcinku zachodnim, którą dowodził poległy tam margrabia Geron (1 września 1015 r.). Zaś główne siły Henryka zostały zaatakowane na bagnach odrzańskich w kraju Dziadoszan, gdy próbowały przekroczyć rzekę. Bitwa zakończyła się klęską wojsk cesarskich i ucieczką Henryka, w wyprawie odwetowej wojska polskie pod wodzą Mieszka dotarły aż pod Miśnię. 1017 r Henryk postanowił raz jeszcze zorganizować wyprawę na Polskę, ale tym razem połączoną z akcją dywersyjną na Wschodzie ze strony Rusi Kijowskiej Jarosława I Mądrego (bodajże pierwszy w historii sojusz niemiecko-rusiński). Z cesarskimi szli również Czesi. Nie udało im się zdobyć ani Krosna, ani Głogowa, ani też twierdzy Niemcza - gdzie trwało długie oblężenie. Zakończyło się ono niepowodzeniem dla strony niemieckiej, chociaż obrońcom brakowało już  żywności. W tym czasie Bolesław Chrobry plądrował Czechy. W zawartym w 1018 r. pokoju w Budziszynie, Milsko i Łużyce pozostały przy Polsce, ale już nie jako lenno cesarskie, tylko bezpośrednie ziemie piastowskie. Henryk zobowiązał się również do udzielenia Bolesławowi pomocy w toczonych przez niego wojnach.




Do takiej wojny z Rusią Kijowską doszło w roku 1018. Po nieudanej inwazji Jarosława Mądrego na Polskę w 1017 r. Bolesław rozpoczął atak na Ruś. Celem Chrobrego było nie tylko odzyskanie utraconych jeszcze przez jego ojca Mieszka I w 981 r. tzw. Grodów Czerwieńskich z Przemyślem, Czerwieniem, Sanokiem i Brześciem nad Bugiem, ale również zdobycie Kijowa i zainstalowanie tam Świętopełka - księcia turowskiego, jednego z pretendentów do władzy nad Rusią. 22 lipca nad Bugiem przekraczającym rzekę Polakom zastąpili drogę Rusini. Wedle legendy, Jarosław miał się zwrócić do Bolesława tymi oto słowy: "Czego tu szukasz? Wracaj do siebie, bo inaczej tą oto włócznią przebiję brzuch twój tłusty!" (rzeczywiście wtedy już Bolesław był mocno ociężały). W tzw. bitwie nad Bugiem (lub też w bitwie pod Wołyniem - jak nazywają to starcie inni historycy) Bolesław odniósł całkowite zwycięstwo, a wojsko rusińskie poszło w rozsypkę (w tej inwazji na Ruś wspierał Bolesława wysłany przez Henryka oddział rycerzy niemieckich). Jarosław uciekł do Nowogrodu Wielkiego, a Bolesław 15 sierpnia 1018 r. wkroczył do Kijowa (którego mieszkańcy skapitulowali). Należy też pamiętać że Bolesław był wytworem swoich czasów, nie tylko wodzem i królem, ale mężczyzną (co by nie mówić) dosyć okrutnym. Po zajęciu Kijowa zmusił do uległości i zgwałcił Przedsławę - siostrę Jarosława Mądrego, o której rękę się starał, lecz która go nie chciała. Gdy wiosną 1019 r. wracał do siebie, zabrał ją ze sobą, jako swoją nałożnicę (wraz z licznymi łupami i jeńcami). W drodze powrotnej przyłączył do Polski Grody Czerwieńskie, (lecz w 1022 r. twierdzę w Brześciu nad Bugiem odbił mu Jarosław Mądry).




Bolesław był bez wątpienia silnym władcą, ale jednocześnie okrutnikiem. Bezwzględnie egzekwował wydawane przez siebie zarządzenia, jednym z nich było to, że ktokolwiek z jego poddanych spożył mięso w dzień postny, temu wybijano zęby kamieniami. Inną ciekawostką jest fakt, że Bolesław (jak zresztą jego ojciec, a także synowie i ich następcy) był wielkim czyściochem. Uwielbiał się kąpać, nacierać śniegiem, lub wypocić w saunie. Szczególnie to ostatnie miejsce upodobał sobie jako pole rozmów politycznych. Zwykł też tam chłostać trzcinową rózgą tych wielmożów, z których był niezadowolony.

Bolesław był tak potężnym władcą, a jego Królestwo tak bogatym krajem (był nawet oddział polskich Amazonek, czyli kobiet jeżdżących konno i noszących łuki oraz miecze u pasa, które widzieli wjeżdżający do Gniezna cesarscy wielmoże), że cesarz Otton III w czasie wizyty w Gnieźnie w roku 1000, symbolicznie koronował Bolesława swoją własną cesarską koroną i uznał go za równego sobie (co potem mocno wypominał mu kronikarz Thietmar z Merseburga). Pisałem już kiedyś że Otton III pragnął stworzyć uniwersalistyczne Cesarstwo Chrystusowe, czyli odrodzone Cesarstwo Rzymskie na modłę Chrystusową, składające się z czterech części: Galii (czyli Francji), Italii, Germanii i Sklavinii (czyli kraju Słowian, innymi słowy Polski, Czech i Moraw). Mocno w tym zamierzeniu wspierał go jeden z najgenialniejszych papieży w całych dziejach następców św. Piotra - Sylwester II (według legendy ten papież w podziemiach Watykanu miał uwięzić smoka, który symbolizował Lucyfera. Był też autorem wielu praktycznych wynalazków). Śmierć Ottona III w 1002 r. i wstąpienie na tron Henryka II, oraz Sylwestra II w 1003 r. pokrzyżowało te plany i zakończyło pokojowy okres stosunków polsko-niemieckich.




18 kwietnia 1025 r w archikatedrze gnieźnieńskiej za zgodą papieża Jana XIX, Bolesław I Chrobry (nie pytając się o pozwolenie nowego cesarza Konrada II) koronował się na pierwszego w historii króla Polski. Zmarł wkrótce potem - 17 czerwca 1025 r. Ale jeszcze w tym samym roku na króla koronował się jego syn i następca - Mieszko II Lambert (czyli rok 1025 był nie tylko rokiem pierwszej królewskiej koronacji w Polsce, ale również rokiem podwójnej koronacji).

Co się zaś tyczy 500-lecia Hołdu Pruskiego, to też już kilkukrotnie o tym wydarzeniu pisałem. Zakon Krzyżacki (a w zasadzie Zakon rycerzy "Najświętszej Marii Panny domu Niemieckiego w Jerozolimie" - bo tak brzmiała ich pełna nazwa), od czasu klęski na polach Grunwaldu w 1410 r. powoli, ale konsekwentnie kroczył ku upadkowi. Wojna 13-letnia z lat 1454-1466 zakończyła się odzyskaniem przez Królestwo Polskie dostępu do Bałtyku, czyli Prus Królewskich (innymi słowy Pomorza) wraz z Gdańskiem, Malborkiem i Elblągiem. Od tej pory (1466 r.) wielcy mistrzowie stali się lennikami króla polskiego, ale ponieważ mieli poparcie cesarza i papieża, często odsuwali w czasie złożenie hołdu lennego, lub też jawnie się mu sprzeciwiali. Wojna z lat 1519-1521 która co prawda zakończyła się zbrojnym remisem, postawiła zakon przed tragiczną konsekwencją co robić dalej. Obiecana pomoc z Rzeszy nie nadchodziła, nie można było też się długo bronić przeciwko coraz silniejszemu naporowi Polaków. I tutaj z pomocą wielkiemu mistrzowi Albrechtowi Hohenzollernowi przyszedł Marcin Luter ze swoją reformacją. Wielki mistrz miał przyjąć luteranizm, i od tej pory stać się księciem świeckim, w zamian składał hołd lenny królowi polskiemu (swemu dalekiemu stryjowi notabene) i oddawał Prusy Książęce w przyszłe władanie Korony Polskiej. Przeciwko hołdowi bezwzględnie była małżonka króla Zygmunta I Jagiellończyka (zwanego też "Starym") Włoszka Bona Sforza, która nienawidząc ani Habsburgów, ani Hohenzollernów (jako że ci pierwsi przejęli jej dobra rodowe w italskim Bari) mocno się temu sprzeciwiała. Ostatecznie likwidacja zagrażającego non stop Pomorzu - Zakonu Krzyżackiego była dobrym posunięciem (to następcy Zygmunta I spartolili sprawę, przyznając możliwość dziedziczenia w Prusach Książęcych linii brandenburskiej). Wreszcie bowiem nastawał pokój i choć królowa Bona wciąż działała na niekorzyść Albrechtowi (on zresztą też starał się w ten czy inny sposób podkreślać swoją niezależność, miał np. prawo zasiadać w polskim Senacie, co nigdy ostatecznie się nie urzeczywistniło - ku jego rozpaczy). Jednak po likwidacji Zakonu w Królestwie Polskim nastąpił okres długiego pokoju, który przerywany był tylko zaciągami chętnych na wojny toczone daleko na Wschodzie, przeciwko Moskwie, atakującej najpierw sprzymierzoną z Polską Litwę (Wielkie Księstwo Litewskie), a potem (po Unii Lubelskiej 1569 r.) zjednoczoną Rzeczpospolitą Dwóch Państw i co najmniej czterech Narodów). Dziś polscy patrioci świętowali rocznice tych wydarzeń.


"BĘDĘ TAK KOCHAĆ ELŻBIETĘ, JAK ONI ISABELĘ"
(Te słowa Bony były niezwykle prawdziwe. Jej uparty charakter spowodował że Elżbieta Haburzanka - żona Zygmunta II Augusta, miała totalnie "przerąbane" u swojej teściowej, albowiem ta upokarzała ją na każdy możliwy sposób i to do tego stopnia, że dziewczyna praktycznie bała się opuszczać swoje komnaty i prawie cały czas płakała. Do tego dochodziła oziębłość męża, który nie chciał jej dotykać, ani nawet przebywać w jej towarzystwie)



HOŁD PRUSKI
(10 kwietnia 1525)