CZYLI KIEDY NASTĄPIŁA
ZAUWAŻALNA ZMIANA
Gdy (zapewne w kwietniu) 30 roku naszej ery na Golgocie w Jerozolimie ukrzyżowany został Jeszua zwany Chrestosem (czyli "Mesjaszem") przy krzyżu nie było praktycznie żadnego z Jego uczniów, którzy wcześniej towarzyszyli mu w ziemskiej wędrówce przez ten świat. Wszyscy w obawie o własne życie uciekli, Piotr (rozpoznany i oskarżony o znajomość z Chrystusem) trzykrotnie miał się wyrzec znajomości ze swym Nauczycielem. Przy krzyżu pozostały jedynie kobiety (w tym Maria - matka Jezusa), które również zapełniały krąg jego uczennic (ale ponieważ w tamtych czasach edukacja kobiet, nawet jeżeli następowała, nie miała żadnego praktycznego znaczenia, przez co nawet wykształcone kobiety nie były niczym więcej, niż tylko lokalną ciekawostką) i Jan, jedyny z Jego uczniów. Gdy zaś ciało Chrystusa złożono już do grobu i miejsce to zastawiono ciężkim głazem, również to właśnie głównie kobiety przychodziły tam, aby "zobaczyć Mistrza". W Ewangeliach spisanych już po roku 70 naszej ery zapisane jest, że trzeciego dnia po śmierci Chrystusa Maria Magdalena, Joanna i Maria matka Chrystusa udały się do grobu aby natrzeć ciało Jezusa olejkami. I one jako pierwsze ujrzały pusty grób, bardzo się tym uradowały i ogłosiły tę nowinę innym Jego uczniom (w tym Janowi). Wydaje mi się jednak że takie postawienie sprawy jest błędne, a nawet nielogiczne. W najstarszej bowiem spisanej Ewangelii (która powstała ok. 57-58 roku), czyli Ewangelii Marka po pierwsze nie ma słowa o tym aby kobiety te miały ze sobą jakieś olejki do namaszczenia ciała, a po drugie widok pustego grobu je przeraził, a nie uradował. Ponieważ jednak wydaje mi się że warto czerpać z pierwowzorów, bowiem późniejsze zapisy ewangeliczne niosą za sobą możliwość "nadinterpretacji zdarzeń" czy to w celach rozwoju duchowego danej wspólnoty czy też w celach politycznych, to jestem przekonany że Ewangelia Marka (która kończy się właśnie tym wydarzeniem: kobiety wchodzą do grobu, widzą puste miejsce i są tym faktem przerażone i koniec, Ewangelia kończy się w tym właśnie miejscu) jest najbliższa prawdy. Późniejsze zapiski (innych ewangelistów) iż kobiety te niosły ze sobą olejki do natarcia ciała Chrystusa, są według mnie wymysłem przeznaczonym raczej dla ludzi mieszkających w innych klimatach niż starożytna Palestyna, gdzie natarcie ciała (które w ogromnych upałach praktycznie już zaczęło się rozkładać) nie miałoby większego sensu. Dlatego też w Ewangelii Marka nie ma nic na temat olejków, gdyż on jeszcze zwracał się bezpośrednio do Żydów (a nie do pogan, jak późniejsi ewangeliści), dla których taka informacja byłaby niezrozumiała, a nawet dziwna, gdyż tego po prostu nie praktykowano. Dlatego też Maria Magdalena, Joanna i Maria - matka Chrystusa, poszły odwiedzić grób z potrzeby serca (lub z ciekawości jak pisze Marek).
Widok pustego grobu je jednak przeraża, a nie raduje, gdyż kobiety podejrzewają że ciało Chrystusa zostało skradzione. Ewangelista Marek bardzo często pozostawia nas w niepewności co do wielu opisywanych przez siebie wydarzeń z życia Jezusa, które musimy sobie sami potem dopowiadać. Tak jest i w tym przypadku, które oznacza jednocześnie koniec całej Ewangelii, przerażenie kobiet widokiem pustego grobu jest ostatnią wiadomością jaką otrzymujemy. Kolejni ewangeliści rozwijali ten opis i dodali że Chrystus trzeciego dnia po ukrzyżowaniu zmartwychwstał, pojawił się wśród swoich uczniów (i nie tylko ich), a potem wstąpił do nieba. Ponieważ doświadczenie Tomasza - który dotknął ran Chrystusowych - nie pozwala nam twierdzić iż nauczyciel pojawił się wśród uczniów stosując jedynie sztukę bilokacji czy trilokacji (bowiem pojawiał się w kilku miejscach jednocześnie, często oddalonych od siebie o kilkadziesiąt kilometrów), przeto Jego uczniowie doświadczyli zapewne prawdziwego ukrzyżowanego ciała Chrystusa. Potem nastąpiło wniebowstąpienie i powrót do "Domu Ojca"... ... czyli gdzie? Jeśli potraktujemy poważnie przesłanie Michaela Desmarqueta z roku 1987, w trakcie którego został on zabrany przez "wysokich, galaktycznych ludzi" na ich rodzimą planetę TJehooba (prawidłowa wymowa tej nazwy jest następująca: "T" jest praktycznie bezdźwięczne, "E" to coś pomiędzy a i e, "B" czytane bardziej jako w, a akcent położony jest na drugie "O". Innymi słowy prawidłowa wymowa brzmi: "-JæhoOwa" - i to już chyba nam coś przypomina 😉) i właśnie na "JæhoOwa" wrócił Jezus. Oczywiście w owej "Misji" Desmarqueta powiedziane jest również że ten Chrystus, który został ukrzyżowany i który zmartwychwstał i który został zabrany na TJehooba, to nie był ten Chrystus, którego urodziła Maria. Śmierć na krzyżu Chrystusa miała być misją swoistego przeprogramowania naszej planety na wyższe wibracje, ale do tego zadania użyto nie prawdziwego Chrystusa zrodzonego z Maryi (którego zarodek objawiło Jej trzech aniołów z TJehooba), lecz klonu prawdziwego Chrystusa, którego celem było takie właśnie poświęcenie. Oczywiście dla chrześcijanina, dla katolika takie słowa brzmią jak herezje. Coś, z czym nie jest w stanie się w żaden sposób pogodzić (nie mówiąc już o tym, aby to w ogóle zaakceptować). Ale jeżeli uświadomimy sobie że prawdziwy Chrystus wiedział o celu swojej misji (to znaczy nie do końca swojej), natomiast jego klon, który był dokładnym jego odzwierciedleniem (choć wydaje się że nie aż tak dokładnym, bowiem gdy ukazywał się niektórym ludziom już po zmartwychwstaniu, ci nie byli w stanie go rozpoznać) nie miał o tym pojęcia, stąd też modlitwa w ogrodzie Getsemani i prośba aby zdjąć z Niego to doświadczenie (odsunąć od niego ten kielich), jeśli to możliwe.
Wiem że zabrzmi to okrutnie, ale Chrystus który miał umrzeć na krzyżu, nie mógł wiedzieć że to wszystko jest pewnego rodzaju spektaklem. Gdyby bowiem wiedział, cała ta misja podniesienia ziemskich wibracji na wyższy poziom nie powiodłaby się, bowiem zachowanie Chrystusa (który wiedziałby że musi odegrać pewną rolę, a następnie iść sobie dalej), byłoby zupełnie inne (może nawet by się z tego śmiał), a to nie tak miało wyglądać. Chrystus musiał cierpieć fizycznie i musiał być przekonany o tym, że naprawdę umrze, inaczej cały sens owej misji nie miałby najmniejszego sensu. Zresztą w kanonie biblijnym również Chrystus jest przekonany o tym że umrze, natomiast wszelkie Jego zapewnienia że powróci są późniejszym dopiskiem który powstał już po Zmartwychwstaniu. I w tym właśnie zadaniu ogromne zadanie (pozytywne - co należy podkreślić) ma niejaki Judasz Iskariota, który wydaje Jezusa jego oprawcą. W Naszej tradycji chrześcijańskiej taki postępek jest godnym pogardy czynem zdrajcy, człowieka niegodnego, który swego własnego Mistrza wydaje na śmierć w łapy jego wrogów. Ale zastanówmy się nad celem misji Judasza, zanim ponownie (jak Dante) wrzucimy go w największe czeluści piekieł. Przecież gdyby nie on, cała zaplanowana wcześniej misja nie mogłaby dojść do skutku. Tak więc czy jest to zdrajca, który dla 30 srebrników sprzedaje swego nauczyciela, czy też postać pozytywna, gdyż bez niego nie byłoby chrześcijaństwa? Według mnie bezwzględnie to drugie, tym bardziej że zauważmy iż zachowanie Judasza nie jest złe, a wręcz przeciwnie, ten człowiek ma silne opory moralne przed popełnieniem czynu, który uczynił go na zawsze już czarnym charakterem, ale jednocześnie był żydowskim patriotą (zapewne zelotą) dążącym do obalenia rzymskiej władzy nad Judeą, który dołączył do uczniów Chrystusa, gdyż uznał w nim Mesjasza zapowiadanego przez proroków, który uwolni "naród wybrany, spod obcej tyranii. Okazuje się jednak że Chrystus nie przyszedł po to, żeby zabijać wrogów "narodu wybranego", tylko żeby zabijać, a raczej zwalczać wrogów wewnętrznych, których każdy człowiek ma w sobie, a to jest znacznie trudniejsza i trwająca praktycznie całe życie walka (łatwiej bowiem komuś obcemu rozpłatać łeb i powiedzieć że to przez niego całe nasze nieszczęście, niż podjąć walkę z naszymi wewnętrznymi demonami). I to właśnie zniechęciło Judasza do Chrystusa, ten bowiem gotowy był do walki z wrogiem zewnętrznym, a nie wewnętrznym.
Udał się więc do Sanhedrynu, gdzie za zdradę i wydanie Chrystusa otrzymał 30 srebrników, które w tamtych czasach były dość znaczną sumą pieniędzy (oczywiście pytanie jakie to były pieniądze, bo to też miało znaczenie, ale przyjmijmy że były to szekle, którymi wówczas płacono w Judei). 30 srebrników - w przeliczeniu na dzisiejsze pieniądze - to jakieś niecałe 20 000 zł, czyli nieco ponad 5300 dolarów. Była to kwota którą pisarz dostawał za rok swojej pracy, gdyż owe srebrniki (jak sama nazwa wskazuje) wykonane były ze srebra, a ponieważ w tamtych czasach srebro miało znacznie większą wartość niż obecnie (jako że kopalni srebra było znacznie mniej i były trudniej dostępne), przeto zupełnie inny był również poziom życia ludzi w tamtych czasach. Owe 30 srebrników dla Judasza, to była kwota której - jestem przekonany - nigdy nie widział w swoim życiu i to również go skusiło do zdrady (za jeden taki srebrnik można było kupić dużą amforę wina w dobrej oberży {"Otwieram wino ze swoją dziewczyną, pragnę aby ten czas nie przeminął, nigdy nie przeminął, nigdy nie przeminął..." 🥂). Pamiętajmy jednak że Judasz bardzo szybko uświadamia sobie że popełnił błąd i wraca do Sanhedrynu aby zwrócić całą kwotę w zamian za uwolnienie Mistrza, co oczywiście nie następuje i z rozpaczy Iskariota popełnia samobójstwo. Jezus zaś zostaje wydany przez Żydów w ręce rzymskiego namiestnika Judei - Poncjusza Piłata (człowieka Lucjusza Eliusza Sejana - prawdziwego twórcy kohort pretoriańskich w Rzymie, choć powstały one jeszcze w czasach Oktawiana Augusta, który zostanie zgładzony na rozkaz Tyberiusza w roku 31 za dążenie do przyjęcia władzy cesarskiej) który został namiestnikiem w roku 26, na cztery lata przed męczeńską śmiercią Chrystusa na krzyżu. Ten człowiek jest wielkim okrutnikiem, który postawił sobie za cel krwawe zdławienie wszelkich buntów w tej niespokojnej prowincji, w której nie uznaje się innych bogów poza tym jednym, tym dziwnym Bogu o imieniu "JæhoOwa". Natomiast w krótkiej rozmowie z Chrystusem Piłat dochodzi do wniosku, że oskarżenia którymi szafowali kapłani Świątyni Jerozolimskiej, sadyceusze i faryzeusze, a także zeloci - są całkowicie bezpodstawne. Oskarżono go bowiem o to, że Chrystus ogłosił się królem żydowskim, czym podważył władzę cezara Tyberiusza, czyli oskarżono go o jawną deklarację polityczną. Był to zarzut bez wątpienia najsilniejszej natury, karany natychmiastową śmiercią, gdyż był jednocześnie buntem przeciwko rzymskiemu panowaniu i nawet jeśli uznamy że poszczególne prowincje wewnętrznie miały (większy lub mniejszy poziom autonomii), to jednak wola cezara była bezdyskusyjna i nikt nie mógł z nią polemizować.
Tylko że w rozmowie z Chrystusem Piłat (ten "bat na Żydów") zdał sobie sprawę, że Chrystus nie dąży do wywołania żadnego antyrzymskiego powstania, że nie ogłosi się królem żydowskim, a nawet jeśli tak stwierdził, to dodał zaraz że "Królestwo moje nie jest z tego świata". Piłat uznał więc że są to wewnętrzne porachunki religijne Żydów, w co nie chciał się w ogóle mieszać, bo jeżeli interesy Rzymu nie były zagrożone, to on nie interweniował, ale jeżeli zaistniała choćby obawa że może dojść do buntu, to wówczas bywał bezwzględny - ten człowiek bowiem wystawił cały las krzyży na drodze do Jerozolimy. Natomiast dla Sanhedrynu nauki Chrystusa były nie do zaakceptowania i to dla wszystkich religijnych odłamów jahwizmu. Zdając sobie jednak sprawę że jeżeli nie oskarżą Jezusa o działalność na szkodę Rzymu (czyli działalność stricte polityczną), to Piłat umyje ręce i tak też się stało, po rozmowie z Chrystusem oficjalnie stwierdził: "Ja w tym człowieku winy nie widzę", co było realnym uniewinnieniem (nie wiadomo też na ile była to jego własna ocena działalności Chrystusa, a na ile prośba własnej żony Prokuli, która ponoć miała mieć proroczy sen o Chrystusie i namawiała męża aby go ułaskawił). Żydzi (a szczególnie kapłani, faryzeusze i sadeceusze) gwałtownie protestowali, zarzucając Piłatowi bezczynność wobec antyrzymskiej postawy Jezusa z Nazaretu (a to było już bardzo poważne oskarżenie, za coś takiego - gdyby dotarło to do cezara - Piłat z pewnością zapłaciłby własną głową). Zaproponował on więc Żydom taki oto układ: skaże Chrystusa na biczowanie, a jeżeli przeżyje to biczowanie (które było niezwykle brutalne i znaczna część więźniów nie doczekiwała ukrzyżowania, gdyż umierali już podczas biczowania) wówczas go uwolni. Początkowo się zgodzono, ale ostatecznie Chrystus przeżył biczowanie, a Żydzi dalej dążyli to jego ukrzyżowania ("Na krzyż z nim, królem żydowskim" - padały takie oto oskarżenia). Ubrany więc w koronę cierniową, z plecami pokrytymi krwawą miazgą, z mocno krwawiącą twarzą (gdyż krew spływała z Jego głowy) Chrystus ostatecznie został skazany przez Piłata na ukrzyżowanie (mowa jest oczywiście o ułaskawieniu jednego z więźniów w dniach Paschy, ale ja nie spotkałem się z taką tradycją wśród Żydów, szczególnie respektowaną przez Rzymian, chociaż w jednym z dokumentów pozabiblijnych znalazłem pewne odniesienie do takiego właśnie ułaskawienia więźnia, z tym że jego wina nie była ani winą polityczną {a takową był bunt przeciwko Rzymowi}, ani też nie było to oskarżenie religijne godzące w obowiązującą wiarę żydowską, a raczej drobna kradzież).
I tutaj miało dojść do wyboru pomiędzy Chrystusem a Barabaszem - który w oficjalnym przekazie biblijnym występuje jako morderca i zbrodniarz. Ale powiedzmy sobie znowu... naprawdę? Kim był Barabasz, mordercą? Tak zostało nam to przedstawione, jako wybór pomiędzy "Barankiem Bożym", czyli tym, który przyszedł zbawić świat, a niegodnym tego świata okrutnikiem, którego woleli wybrać Żydzi. Ale to znowu jest nadinterpretacja późniejszych przekładów, jeśli bowiem Barabasz istniał (a według mnie nie istniał), to był on żydowskim patriotą, a nie mordercą, zapewne zelotą, który trafił do lochu właśnie za swoją anty-rzymską działalność i za próbę wywołania antyrzymskiego powstania został skazany na śmierć przez ukrzyżowanie. Czy teraz mając porównanie: wybieramy patriotę walczącym z rzymską okupacją naszej ziemi, czy człowieka który podważa sens naszej wiary, sam ogłasza się królem żydowskim i Mesjaszem i próbuje nam narzucić swoją wizję drogi do Boga, to kogo wybierzemy? Do prawdy nie dziwmy się więc, że ci, którzy dążyli do skazania Chrystusa, jednocześnie wręcz żądali uwolnienia Barabasza. Dla nich to był bowiem bohater, a Chrystus był uzurpatorem i bluźniercą. Zresztą powiedzmy sobie otwarcie Barabasz nie mógł istnieć, tym bardziej że imię Barabasza to Jeszua Bar-Aba, czyli Jezus Mesjasz wojownik (nie był jedynym, przecież obroną Jerozolimy w latach 66-70 dowodził Szymon Bar-Giora, a w latach 132-135 Szymon Bar-Kochba). Tak naprawdę Barabasz nie był więc drugą osobą, tylko swoistym alter ego Chrystusa, takim, jakiego chciał w Nim widzieć chociażby Judasz Iskariota, czyli bojownika o wolność narodową. Takiego Chrystusa być może kapłani by zaakceptowali (stąd biblijne okrzyki tłumu "uwolnij Barabasza"), ale nie byli w stanie zaakceptować człowieka, który mówił rzeczy dla nich zupełnie niezrozumiałe, a choćby takie, by zburzyli Świątynię Jerozolimską, a on w trzy dni zbuduje ją na nowo (oczywiście nie chodziło Chrystusowi o fizyczny budynek, a o Świątynię Chrystusową w sercu każdego człowieka. Tak proste, a jednocześnie tak trudne do pojęcia dla ludzi którzy byli tak bardzo zapętleni w swojej fizyczności). Chrystus musiał więc umrzeć i wszystko musiało być naprawdę, biczowanie, krew, korona cierniowa, Golgota, krzyż - wszystko! Jezus nie mógł wiedzieć że to wszystko jest pewnego rodzaju grą, grą w której oczywiście musi umrzeć, ale nie na długo. Natomiast właściwy Chrystus w tym czasie podróżował po świecie, był w Indiach, w Chinach i w Japonii - gdzie ostatecznie zmarł. Natomiast Chrystus klon (który posiadał tą samą pamięć czynów właściwego Chrystusa, Jego życia i nauk) "wstąpił do nieba", czyli powrócił na TJehooba.
W "Misji" Desmarquet opisuje ciało owego Chrystusa, które lewituje w ogromnym doko na planecie TJehooba, obok 146 ciał klonów podobnych mu Nauczycieli, którzy również przez tę rasę Galaktycznej Ludzkości wysłani zostali na inne planety podobne do naszej Ziemi (czyli na planety "bólu i łez" jak się je określa) i tam pełnili rolę proroków i duchowych nauczycieli. Ciało tamtego Chrystusa klona pozbawione jest pępka, jako że nie zrodziła go kobieta, tylko powstał sztucznie jako odzwierciedlenie właściwego Chrystusa - narodzonego w Betlejem (prawdopodobnie w marcu, kwietniu lub maju 4 r. p.n.e.). W kolejnej części przejdę do opisu tego, jak zachowywali się apostołowie po śmierci Chrystusa i po Jego Zmartwychwstaniu (którego notabene nikt nie widział i nawet zapisane jest że: "świadkiem Zmartwychwstania była jedynie noc"), jak rozpoczęły się podróże apostolskie i przede wszystkim przyjdę do rozwoju diecezji rzymskiej i rzymskiego kościoła, pragnąc zobaczyć jak miały się sprawy chrześcijan w stolicy Imperium Rzymskiego w pierwszych wiekach po Chrystusie.
PS: Jako ciekawostkę dodam jeszcze, że postawa i męczeńska śmierć Chrystusa na krzyżu, zapewne musiała coś zmienić w dotychczas okrutnym podejściu jakim kierował się Poncjusz Piłat. Wysłał on bowiem do Rzymu, do cezara Tyberiusza list, w którym deklarował że Chrystus prawdopodobnie był Bogiem. Te jego zapewnienia były tak silne że cesarz Tyberiusz planował... postawić Chrystusowi świątynię w Rzymie (ostatecznie z różnych względów do tego nie doszło). Byłoby to doprawdy niezwykle zabawne, gdyby świątynia Chrystusa powstała w Rzymie zanim narodziła się rzymska diecezja chrześcijańska 😉.
CDN.
Dużo ciekawych wiadomości, jak mogło wyglądać ukrzyżowanie, zmartwychwstanie i postawa Piłata wobec tego wszystkiego zawartych jest na blogu zbawienie.com, a dokładnie pod tym linkiem:
OdpowiedzUsuńhttps://www.zbawienie.com/zmartwychwstanie.htm
Warte zapoznania. Natomiast trzeba też dodać że w samym Rzymie - choć powszechnie się uważa, iż to przede wszystkim (albo jedynie) warstwy najuboższe, w tym niewolnicy przyjmowali chrześcijaństwo, to okazuje się to nieprawdą. Bardzo często chrześcijanami zostawali również ludzie możni, nie tylko ekwici ale też nobilitas, senatorowie i członkowie cesarskiego dworu na wczesnym etapie rozwoju rzymskiego chrześcijaństwa.
OdpowiedzUsuńW kolejnych częściach przytoczę również bogate miejsca pochówków możnych chrześcijan w I i II wieku naszej ery. Opowiem również o cesarskich planach postawienia w Rzymie świątyni Jezusowi, gdyż do tego pomysłu powracało co najmniej kilku rzymskich cesarzy.
Na tejże stronie można pobrać Biblię Mesjańską, zawierającą dodatkowo dwie Księgi Henocha i 2 Księgę Ezdrasza (ta ostatnie była zawarta w dawnym opracowaniu ks. Wujka)
OdpowiedzUsuń