Łączna liczba wyświetleń

1,273,434

niedziela, 6 kwietnia 2025

ZAPRZAŃSTWO JAKICH MAŁO! - Cz. XXI

CZYLI HISTORYCZNA REFLEKSJA JAKO 
MEMENTO DLA WSPÓŁCZESNOŚCI





POWSTANIE i WOJNA 
Cz. XXI






"ŻEBY RZECZPOSPOLITĘ JEDEN BĄDŹ Z GŁUPSTWA BĄDŹ Z UPORU O UPADEK MÓGŁ PRZYPRAWIĆ (...) CZUJMY SIĘ, DLA BOGA, NIE GIŃMY TAK MARNIE DLA JEDNEGO, DWU, TRZECH UPORU!"

JAN OSTRORÓG
Kasztelan poznański 
(1605)


 Od czasu Konstytucji "Nihil Novi" z 1505 r. wszystkie trzy stany sejmujące (czyli: Król, Senat i Izba poselska) były wobec siebie równe i wszystkie posiadały prawo weta (co prawda od Sejmu 1641 r. Senat miał składać sprawozdania Izbie poselskiej, ale nie zmieniło to podstawowych założeń Konstytucji "Nihil Novi"). Ponieważ wszystkie stany sejmujące posiadały równe prawo do zgłaszania weta wobec przyjętych ustaw, kilka razy przed rokiem 1652 zarówno Król jak i Senat doprowadzili do zakończenia Sejmu bez przyjęcia uchwał (jeśli się nie pomyliłem w rachubach, to uczynili to po dwa razy). Szlachta również kilkukrotnie zerwała Sejmy bez przyjęcia uchwał, ale nigdy nie działo się to poprzez głos sprzeciwu jednego człowieka, lecz zawsze był to jakiś kolektyw, jakaś grupa posłów, sprzeciwiająca się danym, czy to królewskim, czy senackim projektom ustaw. Zgodnie z Konstytucją Nihil Novi król miał obowiązek zwoływać Sejm zwyczajny co dwa lata, na okres najwyżej 6 niedziel. Ale jeśli na danym Sejmie nie zapadły wiążące decyzje, lub też Sejm rozjechał się bez przyjęcia uchwał, król miał prawo zwołać Sejm nadzwyczajny (aby na nim przyjąć niezbędne decyzje) i tak też się często działo. Rok 1652 w którym to poseł z Upity - Władysław Wiktoryn Siciński zerwał Sejm, nie był tak naprawdę niczym szczególnym, (no może poza faktem że uczynił to jeden człowiek, a nie grupa posłów). Tym bardziej że tak naprawdę nie zerwał on Sejmu, a jedynie nie zgodził się na przedłużenie obrad sejmowych, co (jak napisałem wyżej) miało miejsce już kilkakrotnie (szczególnie w XVII wieku). Tak naprawdę pierwsze liberum veto z prawdziwego zdarzenia, czyli pierwsze zerwanie Sejmu de facto, miało miejsce dopiero w roku 1669. Mimo to właśnie Siciński stał się realnie kozłem ofiarnym późniejszych wydarzeń, które sprowadziły na Rzeczpospolitą niemoc polityczną, a po części również wewnętrzną anarchię (trzeba bowiem pamiętać że - szczególnie w Polsce, ale od połowy XVI  wieku również na Litwie, a gdy polonizowała się Ruś także i na Ukrainie - tradycje sejmikowe były bardzo silne, a co za tym idzie, tradycje lokalnego patriotyzmu, które często brały górę nad patriotyzmem krajowym. Uwidoczniło się to szczególnie w wieku XVIII kiedy Rzeczpospolita tak naprawdę została politycznie rozbita na dzielnice, choć realnie na zewnątrz nadal była zjednoczona).

Władysław Siciński stał się prawdziwym czarnym charakterem, siewcą Apokalipsy. Został przeklęty ponoć jeszcze na Sejmie w marcu roku 1652. Mówiono też że zginął od uderzenia pioruna (1672 r.), a jego ciała nie chciała przyjąć ziemia, więc (zgodnie z anegdotą głoszona przez Zygmunta Glogera jeszcze w XIX wieku) jego zmumifikowane ciało wystawiano dla rozrywki po karczmach i szynkach. Sam Adam Mickiewicz napisał w wierszu: "Popas w Upicie" tak oto o Sicińskim: "Zda się, że ciężar hańby do ziemi go cisnął. Albo, żę ręka gwałtu z piekieł go wywlekła. I znowu radby gwałtem powracać do piekła". Ostatecznie w roku 1860 zmumifikowane truchło Sicińskiego spoczęło w kościele w Upicie, w drewnianej skrzyni, którą kazał dla niego zbić proboszcz tamtejszej parafii. Ale dlaczego Siciński tak naprawdę został przeklęty, czy tylko dlatego że sprowadził katastrofę na Ojczyzny łono? Nie tylko dlatego, tym bardziej że jak wspomniałem wyżej, jego przewina nie jest aż tak wielka, można by wręcz powiedzieć że niczym szczególnym się tak naprawdę negatywnie nie objawił, ot po prostu nie wyraził zgody na procedowanie uchwał sejmowych i tyle. Tylko że Sejm w roku 1652 był poświęcony, a co za tym idzie jego uchwały miały wsparcie Niebios. Doprowadzenie więc do zakończenia obrad sejmowych przed przyjęciem uchwał było jednocześnie świętokradztwem, bluźnierstwem wobec Boga. I głównie dlatego Sicińskiego wyklęto jeszcze w wieku XVII. Aby to zrozumieć, warto przybliżyć atmosferę tamtego czasu i tamtego Sejmu, który rozpoczął się w końcu stycznia 1652 r.


DUKAT KORONNY JANA KAZIMIERZA 



Już po Bożym Narodzeniu 1651 r. szlachta zjeżdżała się na Sejm wielce wzburzona. Nic bowiem nie układało się tak jak trzeba, po świetnym zwycięstwie beresteckim nie zakończyło się powstanie Chmielnickiego na Ukrainie, a wartość monety w ciągu 1651 r. została dwukrotnie królewskimi uniwersałami zmieniona na niekorzyść dla szlachty (po to aby zebrać więcej pieniędzy na potrzeby wojska), która wciąż sprzedawała swe zboże do krajów Europy Zachodniej. Królowi poza tym zarzucano że wyciągnął pospolite ruszenie do walki z Chmielnickim na Wołyń i Ukrainę, pozostawiając szlacheckie rodziny na pastwę chłopstwa (w czasie buntu Kostki-Napierskiego, czy ruchawek wielkopolskich, o których pisałem w poprzednich częściach). Poza tym zarzucano Janowi II Kazimierzowi, że bunt Kozaków jest mu na rękę, gdyż pragnie ich użyć do wojny ze Szwecją o koronę królewską tego kraju (w końcu zarówno on, jak i jego brat Władysław IV i ojciec Zygmunt III Waza, byli tytularnymi królami Szwecji, pozbawionymi tronu tylko dlatego, że nie chcieli przejść na protestantyzm). Ogólnie więc można było wyczuć wielki "wkurw" szlachty na króla (choć w ogromnej części do wyżej wymienionych niepowodzeń sami się skutecznie dołożyli, a często byli ich inicjatorami - w końcu powstanie Chmielnickiego można było zakończyć jeszcze w 1651 r. gdyby nie niechęć szlachty do dalszego wojowania i do uchwalenia podatku na wojsko, które mogło to powstanie zakończyć). Sejm rozpoczął się 26 stycznia 1652 r. mszą świętą w Katedrze św. Jana. Kazanie odprawił ksiądz Cieciszowski, jezuita, spowiednik królewski. W kazaniu swym porównywał Chmielnickiego do Lucyfera, zmarłego księcia Jeremiego Wiśniowieckiego do Archanioła Michała, sejmiki do "szemrania Żydów na puszczy", wiele też mówił o wolności i przestrzegał szlachtę aby ostrożnie się z nią obchodzono. Na zakończenie kazania wypowiedział zaś słowa skierowane do wszystkich: "Dziękujcie Bogu za to, co macie!"

Przybyło jedynie 10 senatorów, a cała reszta wolała siedzieć w swoich domowych pieleszach i czekać na zakończenie obrad sejmowych, gdyż nie chciało im się w zimie jechać do Warszawy specjalnie na Sejm (był też inny powód, nie chcieli ani wspierać króla w jego planach, ani też występować przeciwko niemu, więc taka nieobecność wydała się wielu najbardziej optymalna). Byli i tacy, którzy wprost przepowiadali że ten sejm zakończy się źle (jak choćby równie nieobecny prymas Maciej Łubieński). W Izbie poselskiej też zabrakło pełnego składu (optymalnie przyjęto że "optymalny skład" to co najmniej 200 osób). Z województw: mazowieckiego, sieradzkiego i sandomierskiego przybyło łącznie 31 posłów (była to tzw. frakcja Hieronima Radziejowskiego, o którym pisałem również w poprzednich częściach), z województw: poznańskiego i kaliskiego razem 12 posłów (tzw. frakcja Krzysztofa Opalińskiego, mocno przeciwna królowi), z województwa kujawskiego 4 posłów (również przeciwnych królowi). Z województw: krakowskiego i ruskiego łącznie 18 posłów (tzw "umiarkowana" opozycja). Litwa też była podzielona (nieznana jest dokładna liczba posłów litewskich na Sejm 1652 r.), stronnicy Janusza Radziwiłła byli przeciwni królowi, natomiast stronnicy rodu Sapiehów trzymali z dworem. Z dworem trzymali również posłowie Prus Królewskich, zaś ci z województw objętych powstaniem Chmielnickiego, a to psioczyli na króla, a to na "panów braci". Wychodziło więc na to, że frakcje dworska i anty dworska praktycznie się równoważyły i nikt nie miał siły aby skutecznie przegłosować swoje projekty (jako ciekawostkę dodam że szczególnie nielubianym posłem przez frakcję dworską był niejaki Petrykowski, szlachcic który mówił co myślał i nazywał rzeczy po imieniu. Oczywiście nie oznaczało to że lubili go ci z przeciwnej frakcji, raczej był nielubiany przez obie strony, ale ponieważ często wypominał królowi różne sprawki, to właśnie "dworscy" byli szczególnie zainteresowani w dyskredytowaniu go). Marszałkiem Sejmu obrano stolnika lwowskiego Andrzeja Maksymiliana Fredrę. 




Była to kandydatura akceptowana przez obie frakcje, jako że i postać Fredry była zdaje się wyjątkowa (no, może bez przesady, ale jednak wyróżniał się). Miał co prawda dopiero 28 lat, ale pokazał się już kilkukrotnie z jak najlepszej strony. Na Sejmie elekcyjnym w styczniu 1649 r. ofiarował prawie cały swój majątek na wystawienie wojska w celu ratowania Ojczyzny zagrożonej przez kozactwo i Tatarów. Pod Beresteczkiem walczył na czele swej własnej chorągwi husarskiej, na czele której następnie posłał go król do Siedmiogrodu, w celu rozerwania linii Chmielnickiego z księciem Rakoczym. Po powrocie z Siedmiogrodu udał się do Krakowa, gdzie tamtejszemu Uniwersytetowi przekazał - napisane niedawno przez siebie - dzieło "Historyia Narodu Polskyiego" (nie zachowało się do naszych czasów). 29 stycznia udali się posłowie do Senatu na prezentację i powitanie króla (pocałowanie królewskiej ręki), mowę powitalną wygłosił oczywiście marszałek Sejmu - Andrzej Maksymilian Fredro, w której to chwalił króla, jako mężnego rycerza i obrońcę Ojczyzny, jednocześnie deklarując, że w Polsce - w przeciwieństwie do innych krajów Europy i Azji - królowie nie muszą obawiać się swych poddanych i spokojnie mogą "spać na łonach szlacheckiej braci", nie musząc się obawiać o swe bezpieczeństwo. Jednocześnie (zwracając się bezpośrednio do króla) stwierdził, że tylko wtedy będzie mógł Jan Kazimierz myśleć o pozostawieniu tronu swemu następcy, jeśli w pamięci poddanych "zarobi sobie na miłość narodu". Pierwsze dni upłynęły na sprawy proceduralne i rozdawanie wakansów (m.in. dóbr Hieronima Radziejowskiego, który został uznany za banitę ze względu na oszczerstwa, o których pisałem w poprzedniej części). Posłowie pruscy protestowali przeciwko oboźnemu koronnemu - Kalinowskiemu, który przejął Brodnicę, choć nie był nawet Prusakiem (a na mocy przywileju inkorporacyjnego z 1466 r. stanowiska, urzędy i ziemie w Prusach Królewskich mogły być przekazywane tylko mieszkańcom tej ziemi). Groziło to zerwaniem Sejmu już na początku obrad (podobnie jak miało to miejsce w roku 1650, gdy posłowie pruscy gremialnie zaczęli opuszczać pole sejmowe, ale w sposób dosyć teatralny - notabene często tak się działo na polskich sejmach - zostali powstrzymani przez innych posłów poprzez złapanie ich pod ręce i odprowadzenie na miejsce 🥴). Wiele też było skarg, wzajemnych niesnasek i oskarżeń o niesłusznie pełnione wakanse.

9 lutego w obecności króla poseł Dębski zaczął pytać dlaczego obniżono wartość monety i dlaczego nie dokończono zwycięstwa pod Beresteczkiem. W pewnym momencie przerwał mu poseł Obuchowicz, podszedł do niego i rzekł, aby zbyt usilnie nie pytał o kwestię ukraińską i bitwę pod Beresteczkiem, gdyż jak dodał: "Żeby na nas samych winy nie złożono i wstydem nas nie oblano" (doskonale bowiem wiedział że to głównie przez niechęć szlachty do dalszego wojowania i chęć powrotu do domów była powodem przetrwania Chmielnickiego). 10 lutego głos zabrał sam Obuchowicz, który twierdził że nie ma nic szpetniejszego, niż zwycięstwo odniesione w wojnie domowej i wręcz dziękował Bogu, że ten nie pozwolił im odnieść pełnego zwycięstwa nad "braćmi". Później była batalia o obniżenie wartości monety, co stwierdzono że stało się to za radą Senatu, ale gdy posłowie udali się do króla, aby im odczytano konsulta senatorskie w tej sprawie, nie uczyniono tego, a odczytano im jedynie konsulta litewskie - które mówiły o czym innym, co jeszcze bardziej wzburzyło posłów. Tymczasem 14 lutego przyszła do Warszawy wiadomość, że Trybunał piotrkowski (który rozpatrywał m.in. sprawę rozwodu Radziejowskiego z Elżbietą ze Słuszków), uniewinnił go wszelkich zarzucanych mu czynów i zrehabilitował (tylko że jego majątek już podzielono, bo od tego zaczęto obrady Sejmu, pomimo sprzeciwu frakcji którą wymieniłem wyżej 🤭). Radziejowski miał na dworze wielu wpływowych przyjaciół, w tym samą królową Ludwikę Marię, która prosiła męża aby ułaskawił Hieronima i przywrócił mu odebrane urzędy i majątek. Król był jednak uparty. 15 lutego przyprowadzono więc na Sejm dwóch małych chłopców, synów Radziejowskiego (Stanisława i Michała), domagając się dla nich sprawiedliwości. Wspierający Radziejowskiego Zamoyski, rzekł wówczas: "Wolę gdzieś indziej na zsyłce zostawać, niż w wolnym królestwie niewolę cierpieć". Wszystko przyjęło ponownie teatralny i emocjonalny charakter, gdy dwaj synowie Radziejowskiego na kolanach, płacząc żewnie, błagali króla i posłów o łaskę dla siebie i dla ojca. Powstał swoisty pat prawny, bowiem gdyby Izba poselska wsparła Trybunał krajowy (czyli ten który w Piotrkowie wydał wyrok w sprawie Radziejowskiego), doszłoby do konfuzji sądownictwa i cały kraj stałby się widownią konfliktu króla z sądem najwyższym, a tego tylko brakowało, mając nierozwiązaną kwestią kozacką i niebezpieczeństwo tatarskie - wciąż czyhające na południowo-wschodnich rubieżach kraju. 




Aby temu zapobiec - pomimo błagań młodych Radziejowskich - poseł Obuchowicz stwierdził, że wyrok Trybunału jest nieważny, a to z tego względu, iż dekret marszałkowski wydany w sprawie konfiskaty dóbr Radziejowskiego, stanął za radą Senatu. Stało się wówczas coś, czego się nikt nie spodziewał, a mianowicie prawie cała sala (wyłączywszy kilkunastu posłów wspierających Radziejowskiego) gremialnie krzyknęła że wyrok Trybunału jest nieważny, ponieważ dekret marszałkowski wydany został za radą Senatu. Król miał więc rozwiązane ręce, a jednocześnie problem z Radziejowskim z głowy, gdyż wszystko spadło teraz na Senat. Kolejne dni upływały na wzajemnych swarach odnośnie Radziejowskiego, kwestii obniżenia wartości monety i tego kto temu realnie zawinił, zakończenia wojny z Kozakami na Ukrainie (ten temat był bardzo krótko rozpatrywany), oraz wysłania poselstw przez króla do Szwecji i do Moskwy, bez wiedzy i zgody stanu rycerskiego (czyli szlachty). 29 lutego na Sejm przybyli posłowie kozaccy wysłani przez Chmielnickiego. Przywieźli królowi w podarunku 12 koni tureckich w bogatym oporządzeniu, a także prośbę do Sejmu o zatwierdzenie układów białocerkiewnych. 3 marca zaś na audiencji przed Senatem wystąpili posłowie moskiewscy, którzy domagali się sprawiedliwości w imieniu cara Aleksego, odnośnie tytułu carskiego (który wielu w Rzeczpospolitej pomijało, nazywając Aleksego kniaziem) domagali się więc ich surowego ukarania. Rzeczywiście, w Rzeczpospolitej w 1637 r. wprowadzono prawo odnośnie tytułu carskiego, którego miano przestrzegać w tytulaturze, ale jak to w Rzeczpospolitej wolność najważniejsza (w przeciwieństwie do Rosji,  gdzie wola cara była prawem). Trzej rosyjscy posłowie którzy przybyli na Sejm (i którzy doskonale znali język polski, jeden nawet mówił po łacinie i po francusku) grozili wojną w przypadku niespełnienia żądania ukarania sprawców "obrazy carskiej". Większa część tych, których Moskale oskarżali, już nie żyła, gros spraw dotyczył też kwestii sprzed roku 1637, tych więc król natychmiast uniewinnił (mimo sprzeciwu moskiewskich posłów). Tych zaś, którzy uwłaczyli carowi po wydaniu prawa odnośnie tytulatury, król polecił słać posłów do Moskwy, aby tam przepraszali. Na taki werdykt Moskale zareagowali żądaniem... zwrotu Smoleńska i innych twierdz siwierskich, a następnie złożyli protest przed Senatem na decyzję królewską - odjechali z niczym.

Wojna na Ukrainie nie została rozwiązana, groziło niebezpieczeństwo ze strony Moskwy i Tatarów, a posłowie na Sejmie nie chcieli słyszeć o obronie i nowych podatkach. Osłabieni już, znudzeni i znużeni toczącymi się od ponad miesiąca swarami sejmowymi, nie byli w stanie ustąpić nawet na krok w swych zamierzeniach, a jednocześnie nie chcieli podejmować tematu obrony Rzeczpospolitej. Kolejne marcowe dni mijały więc bezowocnie. Sejm miał się zakończyć dnia 8 marca i większość posłów oczekiwała tego dnia z niecierpliwością (tak naprawdę Sejm w ogóle się jeszcze nie zaczął, gdyż nie zapadły na nim żadne decyzje, a już musiał się kończyć 🙆). Mimo to król nie tracił nadziei że w ostatnich dniach, a być może ostatniego dnia uda się wymóc na posłach pieniądze na wojsko (tak bowiem często się działo, stronnictwo dworskie do ostatnich dni czekało z najważniejszymi kwestiami, po to, aby rzutem na taśmę przegłosować najważniejsze dla Ojczyzny sprawy), tym razem jednak stało się inaczej. 6 marca miało bowiem miejsce pewne wydarzenie, a mianowicie jadący ulicą Piwną w stronę Zamku hetman polny litewski Janusz Radziwiłł, tuż przy gospodzie Działyńskich, wszczął kłótnię z przedstawicielem tego rodu - starostą pokrzywnickim. Przed gospodą stała bowiem kareta Działyńskiego i tamowała przejazd licznej kawalkadzie hetmana. Najpierw znieważył woźnicę starosty, a gdy sam hetman wychylił się przez okno swej karety i krzyknął do swych ludzi: "Bij!", natychmiast wypadła czeladź, która zabiła dwóch hajduków Działyńskiego a woźnicę poraniła. Z gospody wybiegli więc ludzie Działyńskiego z pałaszami. Gwardia hetmana - którą dowodził pułkownik Komorowski - podjęła walkę i zwyciężyła, kładąc trupem wielu ludzi Działyńskiego. Na drugi dzień ta sprawa stanęła przed Sejmem, a ponieważ pojawiły się nowe frakcje w tej sprawie i kolejne kłótnie, król wniósł o przedłużenie obrad sejmowych. Zgodzono się uczynić to tylko o jeden dzień, do 9 marca. Tego dnia król wystąpił Z żądaniem nowych podatków. To była jak czerwona płachta na byka dla i tak już wzajemnie skłóconych i mocno zmęczonych posłów. Zaczęły się nowe spory o to, kto ile ma zapłacić i czy w ogóle płacić - pomiędzy województwami. Wreszcie nastała noc taka, że ani król, ani posłowie już się nie odróżniali (a prawo zabraniało wnosić światła do sali sejmowej), nie przedłużono też obrad na dzień jutrzejszy, a minęła godzina 23:00. Zaczęto więc domagać się aby Sejm zezwolił na przedłużenie obrad na następny dzień - jedni posłowie byli za, inni przeciw, niewielu zaś początkowo słyszało głos jednego z posłów, który krzyczał: "Nie pozwalam na prelongację". Wreszcie żądanie to doniesiono marszałkowi Sejmu, twierdząc że jeżeli jeden poseł sprzeciwił się przedłużeniu obrad, to należy zaakceptować i większość posłów zaczęła wychodzić z sali.




Stronnicy królewscy zaczęli ich powstrzymywać, próbując z powrotem przyprowadzić na salę, ale stwierdzono że to przecież Siciński złożył weto, więc tylko on może je odwołać. Poczęto więc go szukać, i padały pytania: "Gdzie jest Siciński?", nigdzie nie można go było znaleźć. A jego nie było już na sali sejmowej. W owym gwarze który zaistniał, opuścił miejsce obrad i przeprawił się na Pragę. Ponieważ posła z Upity nigdzie nie można było znaleźć, zaczęto radzić czy jeden poseł może zadecydować o sprzeciwie na przedłużenie obrad sejmowych, czy też nie. Jedni byli za, drudzy przeciw i tak minęła godzina 00:00 w nocy 10 marca 1652 r. Zmęczeni posłowie stwierdzili tylko że rankiem należy przyprowadzić Sicińskiego przed obrady Sejmu i "przekonać" go do zmiany decyzji. 10 marca przypadała niedziela, która upłynęła na próbach przekonania Sicińskiego do powrotu na Sejm. On sam zresztą deklarował że wróci i wycofa swój sprzeciw, ale nocą, z niedzieli na poniedziałek wyjechał z Warszawy, a wraz z nim wszyscy jego towarzysze. 11 marca rano, gdy za wezwano Sicińskiego do laski marszałkowskiej, a jego nie było, marszałek Sejmu Andrzej Maksymilian Fredro udał się do tronu, przepraszając króla za to, że nic nie udało się uchwalić na tym sejmie, a jednocześnie że Sejm musi zakończyć obrady. Niektórzy protestowali, ale nie było wyjścia. Jeden z posłów krzyknął wówczas do nieobecnego Sicińskiego: "Bodajś z piekła nie wyszedł, któryś zrządził takie nieszczęście", a reszta z sali odpowiedziała: "Amen!" Sejm został zerwany.


"UPIÓR z UPITY"
MUMIA WŁADYSŁAWA SICIŃSKIEGO 



CDN.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz