Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 5 maja 2015

OD KAMCZATKI DO ODESSY - CZYLI ROSJĘ NALEŻY RWAĆ PO "SZWACH" NARODOWYCH - Cz. I

ROSJĘ NALEŻY RWAĆ PO SZWACH NARODOWYCH

MARSZAŁEK JÓZEF PIŁSUDSKI



OD NADYMA AŻ DO KRYMA - MY CUDZEGO NIE BIERZEMY
NAJŚMIESZNIEJSZY MOMENT TEJ SKOCZNEJ PIOSNECZKI




WYBACZCIE NAM JEŚLI MOŻECIE?


Słowa wypowiedziane przez prezydenta Rosji - Borysa Jelcyna w sierpniu 1993 r. skierowane do Polaków, mające stać się próbą oczyszczenia i jednoczesnego uznania win, jakie ciążą na Rosjanach za zbrodnie dokonane na przestrzeni minionych dziesięcioleci na ludności polskiej



Te słowa, mogły stać się takową "katharsis", która wprowadziłaby stosunki polsko - rosyjskie w nową erę, oczyściła z dawnych carsko - bolszewickich metod i imperialnego podejścia do narodów Europy Środkowo-Wschodniej. Rzeczywiście wtedy, na początku lat 90-tych, wydawało się że powstaje zupełnie inne państwo rosyjskie, wolne od tamtych "naleciałości", prawdziwie demokratyczne, dążące do nawiązania nowych stosunków z otaczającymi je państwami - opartych na wzajemnym poszanowaniu i szacunku. Wszystko to okazało się płonne i nietrwałe, szybko też powrócił w stosunkach polsko - rosyjskich naturalny dyskurs imperialny, teraz jednak inaczej definiowany. Jego podstawą w polityce państwa rosyjskiego stała się koncepcja eurazjatycyzmu - której głównym "teologiem" i odnowicielem we współczesnej Rosji, stał się doradca prezydenta Władimira Putina, oraz konsultant przewodniczący Dumy rosyjskiej - ALEKSANDER DUGIN.

Postanowiłem trochę napisać o jego koncepcji politycznej, przybliżyć ją i "rozebrać na czynniki pierwsze", by nie powstało wrażenie, że ja swą ciągłą i niekiedy nachalną antyrosyjską pisaniną (tak naprawdę nie antyrosyjską - w mojej firmie zatrudniam Rosjanina mieszkającego w Polsce - który jest wspaniałym pracownikiem, często lepszym od jego polskich kolegów). Nie jestem i nigdy nie byłem anty-rosyjsko nastawiony, wręcz przeciwnie, uwielbiam Rosjan i Rosję, uwielbiam ich kraj, kulturę i tradycję. Uwielbiam rosyjskie pieśni, rosyjską kuchnię i...rosyjskie trunki (co udowodnię w kolejnych tematach - prezentując ich rodzaje i ceny). Jestem przeciwko imperialnej i ekonomicznej dominacji Kremla i jego kremlofilskich polskich i zachodnich idiotów, którzy nie dostrzegają, jakie niebezpieczeństwo odnawia się za naszą wschodnią granicą. Jego ostrze skierowane jest przeciwko Polsce, przeciwko jej niepodległemu i suwerennemu bytowi.

Przesadzam? Sami oceńcie czy tak jest. A pomoże Wam w tym to, co pragnę uczynić w tym temacie. Mianowicie przedstawię i omówię geopolityczną myśl (która oczywiście znajduje swe miejsce w kanonie filozofii politycznej świata) Aleksandra Dugina, myśl, która staje się ciałem za rządów Władimira Władimirowicza Putina. Tą myślą jest koncepcja EUROAZJATYCKA. Chciałbym byście porównali tę ideę polityczną (znajdującą nawet w naszym kraju wielu zwolenników, głównie - co ciekawe, lecz dla mnie zupełnie naturalne - w organizacjach...narodowych, nie zaś lewicowych, które częściej dążą ku Brukseli) i skonfrontowali ją z inną koncepcją polityczną, której ja sam jestem gorącym zwolennikiem - IDEĄ PROMETEJSKĄ, innymi słowy - "Federacją Wolnych z Wolnymi, Równych z Równymi - MIĘDZYMORZEM". Czyli niczym innym tylko polską tradycją polityczną, tradycją I RZECZYPOSPOLITEJ, tworzoną konsekwentnie od czasów piastowskich, uwypukloną i umocnioną za panowania Jagiellonów.

W polskiej historii politycznej nie ma tradycji upokarzania i niszczenia już pokonanego przeciwnika, nie ma w ogóle tradycji militarnego niewolenia narodów. Nie ma tego, gdyż I Rzeczpospolita, którą stworzyła tradycja szlachecka (za co powinniśmy być wdzięczni naszym przodkom), wymagała pewnego rodzaju zgody, konsensusu, debaty - którą później nazwano warcholstwem. Innymi słowy I Rzeczpospolita była państwem bardziej demokratycznym, niż dzisiejsza III RP, a już w ogóle nie można jej porównywać z absolutystycznie rządzonymi twardą ręką królów i książąt - państw Europy Zachodniej, o moskiewskim krwawym despotyzmie nawet nie wspominając. Polską tradycję polityczną zbudował konsensus i odpowiedzialność za państwo, połączona z głębokim patriotyzmem i troską o dobro "Rzeczy-Pospolitej" , czyli wspólnej wszystkim obywatelom. Gdy zaś w XVIII wieku, zaczynał brać górę interes prywatny nad "wspólnotowym", wszystko zaczynało się walić.

W pieśni "Tradycja" Jacek Kaczmarski pięknie wykpiwa, wszystkie te nihilistyczne zachowania naszych "elyt", oraz części postkolonialnego społeczeństwa polskiego, które wszystko co złe widzi jedynie w działaniach dawnej "warcholskiej szlachty", zapominając ze jej negatywny obraz, został w dużej mierze stworzony przez zaborców i powielany przez komunistów, w celu dyskredytacji tego wszystkiego co zostało przez nią stworzone. A to dzięki niej powstało tak wielki  i silne państwo, które nie podbijało zbrojnie swych sąsiadów, tylko rozszerzało się dzięki ideałom wolności i sprawiedliwości jednostki, oraz odpowiedzialności za swój kraj. Dominowało kulturowo, moralnie, politycznie, językowo i...modowo - daleko poza swoimi granicami. Nie podbijając tych państw siłą swego nieprzeciętnego oręża - zdobyła Ruś, Siedmiogród, Wołoszczyznę, Mołdawię a nawet Moskwę - zdobyła te wszystkie kraje nie siłą swego oręża, lecz swej kultury, sztuki, języka i mody - Były czasy gdy w tych krajach ubierano się "na polską modłę", czytano polskie książki i literaturę, oraz co najważniejsze mówiono po polsku. W Moskwie jeszcze w końcu XVII wieku oficjalnym językiem rosyjskich elit, był język polski - i to...w 70-80 lat po wygnaniu Polaków z Kremla (1612r.)






Dlaczego ruskie miasta na wschodnich rubieżach Rzeczypospolitej, mając do wyboru pokojowe przejście i "zjednoczenie" z Moskwą (celowo stosuję tu podział pomiędzy ludnością ruską a moskiewską, czyli rosyjską, gdyż do dwa zupełnie odmienne narody), w ramach "zbierania ziem ruskich" (hasła które jeszcze w XIV wieku rzucił wielki książę moskiewski - Iwan Kalita) - a Rzeczpospolitą, wybierali tę "drugą opcję". Dlaczego, przecież z Moskwą łączyło ich o wiele więcej cech wspólnych, niż z Litwą czy Polską, jak choćby religia (prawosławie), pochodzenie etniczne (słowiańskie, choć bliższe Moskwie), a nawet język. Dlaczego więc nie tylko pragnęli pozostać przy Rzeczypospolitej, lecz także gdy król polski, dążąc do zgody z Moskwą, oddawał jakieś ruskie miasto Rosji, oni...przygotowali się do jego obrony, jednocześnie wysyłając swych przedstawicieli do Warszawy, by na sejmie prosić króla do zmiany decyzji, oraz namawiać w przypadku królewskiej odmowy - posłów do buntu. Dlaczego tak się działo? Odpowiedź jest bardzo prosta - działo się tak, ponieważ Rzeczpospolita była państwem wolności i prawa - Rosja, czyli Moskwa, krwawą despotią, z bezwzględną władzą cara, jako samodzierżcy państwa (czyli właściciela całego kraju).

Moskwa nie wytworzyła nigdy kultury i ideałów wolnościowych (Dugin mówi o tym otwarcie i wręcz to idealizuje), powiem więcej - Rosja jest "krajem bez historii". To określenie nie jest nowe i nie ja je wymyśliłem. Określenia tego użył Piotr Jakowlewicz Czaadajew (1794-1856), który w swych utworach przedstawiał Rosję jako kraj zupełnie wyalienowany z historii (za co został uznany przez reżim carski za "obłąkanego" i zamknięty w szpitalu psychiatrycznym). Dlaczego Czaadajew twierdził że Rosja "nie ma historii", co oczywiście było obrazą dla ówczesnych imperialnych elit państwa rosyjskiego, które mówiły: Jak to Rosja nie ma historii, a Iwan Groźny, a Piotr Wielki, a Katarzyna II - to nie historia?. No właśnie - w 1836 r. w piśmie "Teleskop", Czaadajew przeanalizował historię Rosji w trzech wymiarach czasu: przeszłości, teraźniejszości i przyszłości. Wnioski do których doszedł, wprawiły autora w stan zupełnego pesymizmu, stwierdził wręcz że zupełnie niepotrzebne jest istnienie nie tylko państwa rosyjskiego, ale wręcz kwestionował jakąkolwiek wartość rosyjskiej cywilizacji. Rosję uważał za kraj opuszczony przez Opatrzność, kraj w którym zabrakło idei "obowiązku, sprawiedliwości i porządku".

Pisał: "Rośniemy, ale nie dojrzewamy, idziemy naprzód, ale po linii krzywej, czyli takiej, która nie prowadzi do celu". Czaadajew, jako jeden z niewielu XIX-wiecznych pisarzy i myślicieli rosyjskich, krytykował rosyjską Cerkiew prawosławną, w niej to właśnie upatrując zacofania cywilizacyjnego i moralnego Rosjan. Kolejnym przykładem, który jest podbudową jego tezy o "Rosji, jako kraju bez historii", jest stwierdzenie że w Rosji nigdy nie było baroku, nigdy nie było epoki "odrodzenia", nigdy też nie pojawiła się epoka średniowiecza. Rosja "zatrzymała się" w czasach podboju mongolskiego i taki stan w niezmienionym kształcie przetrwał co najmniej do początków XVIII wieku, a i wówczas nastąpiła jedynie powolna i cząstkowa "europeizacja elit" - naród pozostał wciąż w "okresie wojen mongolskich z XII i XIII wieku". Czaadajew Pisał: "Gdy cały świat przebudowywał się od podstaw myśmy nie wznieśli nic nowego, po dawnemu siedzieliśmy skuleni w dawnych chałupach z bierwion i słomy. Jednym słowem losy ludzkości wykuwały się bez nas".

Rosję postrzegał jako kraj "stagnacji, marazmu i zastoju", bez korzeni, bez chlubnej przeszłości, ani też bez nadziei na...przyszłość - "Żyjemy wyłącznie teraźniejszością"- pisał Czaadajew w swych "Listach filozoficznych". Jako główny powód tego stanu rzeczy i zacofanie kraju widział rosyjską Cerkiew. Czaadajew twierdził że przyjęcie chrztu Rusi z Bizancjum, było dużym błędem Włodzimierza Wielkiego (chrzest Rusi nastąpił w 988r.). Twierdził że chrześcijaństwo pochodzące z Konstantynopola było wypaczone, odszczepione od prawdziwego chrześcijaństwa. Uważał że dla Rusi i późniejszej Rosji byłoby lepiej gdyby przyjęto chrzest z Rzymu. To właśnie Rzym Czaadajew stawia za wzór do naśladowania i nie chodzi mu tylko o religię katolicką (którą idealizuje i wychwala). Chodzi mu o całą kulturę starożytnego Rzymu, na której wyrosła Europa. O to, że to właśnie cywilizacja rzymska wprowadziła prawa wolności obywatela oraz praw, jakimi powinni kierować się rządzący.

Rzymski cesarz to nie był król, on nie panował, on rządził. Ale nie rządził dla własnego widzimisię, czy dla własnej chwały - on przewodził ludowi dla Jego Chwały. Rzymski władca nie miał żadnych "widocznych" oznak swej władzy. Mógł bić własną monetę, mógł przedstawiać na niej swe zwycięstwa i uwypuklać dokonania, ale...nie były one jego własnością. Rzymski cesarz nigdy nie mógłby wybić monety, na której opisywałby własne cnoty, męstwo i odwagę w boju - rzymski władca jeśli pragnął uwiecznić swe zwycięstwo na monecie, musiał dodać iż odnowił, bądż ocalił Republikę, w ogóle panujący władca nie żył dla siebie - on żył dla państwa: "Urodził się dla dobra Republiki" - jak określano rzymskich cesarzy w pierwszych trzech wiekach cesarstwa. Rządzi, walczy, odnawia, buduje, myśli, czuje i żyje nie dla siebie samego i swego szczęścia lecz wyłącznie na chwałę Rzymu ("Gloria Romanorum"). Rodzina władcy - jego żona, bracia, synowie, córki, siostry, kuzyni - wszyscy oni są zwykłymi obywatelami, nie mają i nie piastują żadnych publicznych urzędów, tylko dlatego że: "tatuś jest u władzy". Jeśli cesarz chciał obdarować członka swej rodziny jakąś funkcją publiczną, musiał uzyskać aprobatę Senatu, a i wówczas obowiązywała kadencyjność danego stanowiska (oczywiście kadencyjność nie przeszkadzała w kolejnym wyborze). Wszyscy oni służyli państwu, nie zaś dobru własnemu czy swej dynastii. Rodzina władcy należała co prawda do arystokracji, czyli rzymskiej nobilitas, jak i inne możne rody - nic poza to.

Król (czy car rosyjski), który przegrał bitwę, lub którego spotkała jakaś klęska osobista lub publiczna, był zawsze powodem do współczucia i żalu, ze strony swych poddanych, którzy wszystkie obciążenia, jakie ich spotykały, zrzucali na barki "złych królewskich doradców", ale "dobry car", czy król - gdyby tylko wiedział o naszych trudach dopomógłby nam - tak rozumowano. Król to król, należała mu się wierność, jak i całej jego rodzinie - książętom i księżniczkom krwi. Rzymski cesarz który przegrał bitwę to nie był powód do współczucia ze strony współobywateli - to był powód do jak najszybszego odsunięcia od władzy "tego nieudacznika". Nikt się nad nim nie litował, gdyż wypełniał on jedynie wolę ludu - rządził Nim na Jego Chwałę. Władca musiał dbać o to by obywatele Rzymu (jak i przez swych namiestników - mieszkańcy całego Imperium), nie głodowali, nawet najubożsi mieli prawo do skromnego państwowego wiktu, czyli dziennej racji chleba. Lud żądał "Chleba i Igrzysk", więc władca musiał się podporządkować. Znamiennym jest, iż podczas igrzysk gladiatorskich ("munera"), jeśli lud postanowił ocalić jakiegoś wojownika, a władca miał inne zdanie - musiał się przychylić do zdania większości. Zwrócenie się przeciw woli ludu było bardzo niebezpieczne i mogło się skończyć tragicznie.

Następstwo władzy z reguły występowało w sposób dziedziczny, czyli z ojca na syna (prawdziwego bądż adoptowanego), a jeśli zabrakło synów, na brata, kuzyna, siostrzeńca, bratanka lub jakiegoś innego męskiego przedstawiciela rodu. Przekazywanie władzy w sposób dziedziczny, to właściwie jedyny wspólny element, łączący władzę królewską z władzą cesarzy rzymskich. Wszystko to jednak musiało otrzymać sankcję ludu rzymskiego i senatu (a to nie znaczyło jedno i to samo). Obowiązywał niepisany konsensus, który powodował że każdy władca musiał być przyjęty na komicjach ludowych, zatwierdzony przez senat i zaakceptowany przez armię. Potem Oktawian August zniósł komicja ludowe, więc ograniczano się jedynie do samego senatu i armii. Lud bowiem pragnął by następstwo odbywało się w gronie jednej rodziny, gdyż dzięki temu nie dochodziło do wojen domowych. A każdy obywatel Rzymu, poparty przez armię (np. dowódca wojskowy znad Renu, Dunaju czy Orientu), mógł ogłosić się cesarzem, jeśli tylko tego pragnął. Musiał co prawda spełniać jeden podstawowy warunek - wywodzić się z nobilitas (od III wieku ten warunek nie był już tak wymagany) i chociażby formalnie (jak dowódcy wojskowi), być członkiem senatu. Jeśli spełniał te warunki, nic nie stało na przeszkodzie, by sam sięgnął po cesarską purpurę.

Zresztą Rzymianie nie znali pojęcia "uprawnionego przez Boga/Bogów władcy", który panuje niepodzielnie i któremu należy się posłuszeństwo, bez względu na to co czyni. W praktyce każdy wódz mógł spróbować sięgnąć po władzę, jeśli uznał że sprawy w państwie idą w złym kierunku. Nikt nie mógł mu tego zabronić - choć jeśliby przegrał, za zdradę czekała śmierć nie tylko jego, lecz wszystkich męskich członków jego rodziny, oraz jego małżonkę (często żonom przegranego władcy darowywano życie). Jeśli jednak to ów buntownik zwyciężył - dotychczasowy cesarz, wczoraj uwielbiany przez tłumy i wychwalany pod niebiosa, dziś był ciągnięty przez tłum ulicami Rzymu, a częstokroć jego zwłoki wrzucano do Tybru. Nikt się nie litował nad przegranym, gdyż jak mówiłem władca nie rządził z woli Boga, lecz na Chwałę Rzymu. A Rzymianie nie byli niczyim niewolnikami, nawet władców, których wychwalali, lecz którymi prywatnie częstokroć gardzili. Jak pisał Mommsen: "Wola ludu jest zawsze i wszędzie uprawniona, gdy prawdziwą wolę ludu wyraża prawo silniejszego".


 



Wracając zaś do Czaadajewa, ubolewał on, że Rosja nigdy nie doświadczyła epoki średniowiecza i renesansu, pisał w swych "Listach Filozoficznych": "Wszystkie społeczeństwa przeszły przez taką epokę. Jej zawdzięczają najżywsze swoje wspomnienia, cudowność swojej przeszłości, swoją poezję, wszystkie najsilniejsze i najpłodniejsze idee, jest to niezbędna osnowa każdego społeczeństwa. W przeciwnym razie w pamięci narodów nie byłoby nic, co mogłyby cenić i kochać, nic oprócz pyłu własnej ziemi (...) My nic takiego nie mamy. Najpierw brutalne barbarzyństwo, potem ordynarna ciemnota, następnie obce panowanie, okrutne i poniżające, którego ducha odziedziczyła późniejsza nasza władza - oto smutna historia naszej młodości". Owo obce panowanie, o którym pisze Czaadajew, to oczywiście panowanie mongolsko-tatarskie nad Rusią, która "przesiąkła" zupełnie inną kulturą, odmienną od głoszonej przez Dugina i jego poprzedników "Słowiańskości" i "Słowianofilstwa". Była to kultura mongoloidalna, turańska - dziś modelowo reprezentowana w koncepcji euroazjatyckiej, tak wychwalanej i preferowanej przez Dugina, jako "Jedyna możliwa dla Rosji w przyszłości".

Dalej Czaadajew pisze: "Jeśli nawet założyć, że potrafilibyśmy drogą studiów i rozmyślań zdobyć brakującą nam wiedzę, to skąd wziąć żywe tradycje, rozległe doświadczenie, głębokie zrozumienie przeszłości, trwałe nawyki intelektualne (...) Żyjemy w kraju tak ubogim, gdy idzie o objawy tego, co idealne". Czaadajew nie znalazł zrozumienia nie tylko w politycznych kręgach państwa rosyjskiego, lecz także wśród rosyjskich twórców. Jeszcze 1836 r. odpowiedział mu Aleksander Puszkin, który wykpił i wyśmiał wszystkie zarzuty, jakie przedstawił Czaadajew. Podobnie postąpił Nikołaj Czernyszewski w swej "Apologii obłąkanego" (to o Czaadajewie), którego tytuł mówi sam za siebie. Tą samą drogą co Puszkin i Czernyszewski, poszli późniejsi apologeci "słowianofilcy", którzy z czasem zaczęli popierać coraz bardziej ekspansywny i coraz bardziej turański model rosyjskiego imperializmu. Było też coś, co łączyło poprzedników Aleksandra Dugina, z nim samym - głęboka (choć niekiedy skrywana za ogólnymi frazesami), niechęć, lub w zasadzie nienawiść do Polski, jej kultury i tradycji i katolicyzmu.



"Bóg wyrzekł słowo stań się, Bóg i zgiń wyrzecze. 
Kiedy od ludzi WIARA i WOLNOŚĆ uciecze, 
kiedy ziemię DESPOTYZM i DUMA SZALONA, obleją jak Moskale Redutę Ordona 
każąc PLEMIĘ ZWYCIĘZCÓW ZBRODNIAMI ZATRUTE - 
Bóg wysadzi tę ziemię, jak On swą Redutę"




CDN.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz