Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 19 lipca 2015

PRAWDZIWA OPOWIEŚĆ O KOPCIUSZKU

POLSKIE KOCHANIE WE 

FRANCUSKIM KEPI

KAŻDA Z NAS MIAŁA SWEGO 

KSIĘCIA PEPI


OTO PRAWDZIWA OPOWIEŚĆ O KOPCIUSZKU, 
KTÓRY SPOTKAŁ NA SWEJ DRODZE 
KSIĘCIA "Z BAJKI" 
CO Z TEGO WYNIKŁO? ZOBACZCIE SAMI


Opowieść rozpoczyna się w roku 1807, gdy armia napoleońska wkroczyła na polskie ziemie w pogoni za uciekającymi Prusakami i w ciężkich walkach z ich rosyjskimi sprzymierzeńcami. Gdy w listopadzie 1806 r. (po rozgromieniu pod Jeną i Auerstedt całej pruskiej armii, ucieczce króla Fryderyka Wilhelma III i królowej Luizy do Królewca, zajęciu Berlina przez Francuzów - 24 października), zwycięskie wojska francuskie, wkroczyły na ziemie polskie, zostali tutaj przyjęci z niezwykłą wprost radością. Polacy bowiem, od 12 lat żyli już pod obcą (złożoną z trzech odrębnych monarchii), władzą zaborczą i pragnęli wreszcie ponownie odbudować Polskę, na nowo odrodzić tę państwowość, która (dla zaborców i wielu polityków państw Europy Zachodniej), zniknęła ostatecznie w 1795 r. po trzecim rozbiorze Rzeczypospolitej. Teraz znów pojawiło się "światełko w tunelu", pojawiła się nie tylko nadzieja, ale wręcz pewność odbudowania silnej Polski w przedrozbiorowych granicach.

7 listopada wybuchło anty-pruskie powstanie w Wielkopolsce, zakończone sukcesem. Dalsza droga wgłąb Polski, była dla Francuzów spacerkiem, gdyż gdziekolwiek się nie pojawiali, byli przyjmowani gorąco i entuzjastycznie. Organizowano na ich cześć bale i przyjęcia, festyny i zabawy. Szczególnie szybko kontakt z francuskimi oficerami i dyplomatami, nawiązywały nasze panie i tak generał Antoine-François Andreossi, zakochał się w Karolinie Jelskiej, adiutant Murata - Karol de Flahaut, wszedł w długi intymny związek z hrabiną Anną Potocką (w której też zadurzył się sam gen. Joachim Murat). Minister spraw zagranicznych Francji książę Talleyrand Périgord w księżnej Teresie Tyszkiewiczowej (siostrze księcia Józefa Poniatowskiego), zaś rezydent Jean-Charles Serra w hrabinie Sobolewskiej. Sam Napoleon zadurzył się po uszy w szambelanowej Marii Walewskiej - ten ostatni romans jest bez wątpienia najbardziej znany w Polsce (jeśli mowa o epoce napoleońskiej i stosunku Napoleona do Polaków), zresztą nie tylko w Polsce, także we Francji (częściowo również) w Niemczech i w mniejszej skali (ze względu na perfumy "Pani Walewska", które za PRL-u do "nich" eksportowaliśmy), również i w Rosji. 


"MARIO, MOJA SŁODKA MARIO, MOJA PIERWSZA MYŚL JEST POŚWIĘCONA TOBIE, MOIM PIERWSZYM PRAGNIENIEM JEST ZOBACZYĆ CIĘ ZNOWU"

CESARZ NAPOLEON 
16 stycznia 1807 r. w liście do Marii Walewskiej



"JAK ZASPOKOIĆ POTRZEBĘ ZAKOCHANEGO SERCA, KTÓRE CHCIAŁOBY SIĘ RZUCIĆ DO TWYCH STÓP, PANI, (...) WIDZIAŁEM JEDYNIE PANIĄ, PODZIWIAŁEM JEDYNIE PANIĄ, PRAGNĘ JEDYNIE PANI"

Napoleon do Marii Walewskiej na balu wydanym na Zamku Królewskim w Warszawie 
7 stycznia 1807 r.



"WITAJ SIRE, WITAJ PO TYSIĄCKROĆ NA NASZEJ ZIEMI, KTÓRA CZEKA NA CIEBIE, ABY NA NOWO POWSTAĆ"


Madame Maria Walewska, podczas pierwszego spotkania z Cesarzem - 1 stycznia 1807r. 
(jej powóz zajechał drogę powozowi Napoleona)






"ALE UKÓJCIE ŻAL NAD ŚMIERCIĄ MOJĄ OTRZYJCIE ŁZAMI ZALANE POWIEKI, BO I PO ŚMIERCI JESZCZE MNIE SIĘ BOJĄ, JESZCZEM NIE ZGINĄŁ NA WIEKI.



POWSTANĘ! OTO W SYNÓW MOICH SERCACH WIDZĘ NADZIEJĘ PRZYSZŁEJ MOJEJ CHWAŁY. ONI SIĘ POMSZCZĄ NA MOICH MORDERCACH I RÓD MÓJ PODNIOSĄ CAŁY."


Fragment wiersza Wojciecha Bogusławskiego (bardzo popularnego w Warszawie na przełomie 1806/1807 r.) odnoszącego się właśnie do "śmierci" i  odradzania się (dzięki Napoleonowi) Polski. Wiersz został pierwotnie wykonany w 1801 r. w Teatrze Wielkim w Warszawie. Za ten wiersz pruskie władze miasta natychmiast wyrzuciły Bogusławskiego z teatru, dając mu jednocześnie "wilczy bilet".




 Ale nie o tym romansie pragnę tutaj napisać. Chodzi mi o prawie w ogóle nieznane, gorące uczucie, jakim zapałał pewien francuski oficer, do polskiej szlachcianki. Mam tutaj na myśli prześliczną pannę -  Emilię Łucję Parys, wywodzącą się ze szlachetnego, ale już wówczas ubogiego rodu Parysów. Tę piętnastoletnią pannicę wszyscy jej krewni, jak również ewentualni kandydaci do jej ręki, omijali wielkim łukiem. Na balach, na które zapraszano ją trochę z litości, przez wzgląd na pamięć o bohaterskich czynach jej przodków (wśród których w XVI i XVII wieku nie brakowało senatorów), zawsze jednak siedziała sama, w kąciku i nikt nie odważył się do niej podejść. Powód? Pomimo powalającej urody była biedna jak mysz kościelna. Bywalczyni ówczesnych salonów - Anna Nakwaska (żona prefekta departamentu warszawskiego), tak opisała ową dziewczynę: "Tak ubożuchna że się z bogatych koligatów żaden do niej nie przyznawał, nikt nie chciał jej w świat wprowadzić (...) Był to (...) fiołek w trawie ukryty".

Aż pewnego wieczoru na bal (z okazji urodzin księcia warszawskiego i króla saskiego - Fryderyka Augusta - 23 grudnia 1807 r.), przyjechał "królewicz z bajki". Był nim 36-letni generał Charles-Antoine-Alexis Morand, już wówczas francuski "bohater narodowy", którego uderzenie na Prusaków (67 tys.), w bitwie pod Auerstaed 14 października 1806 r. (gwoli wyjaśnienia - dysponował on jedynie dywizją wysłaną przez przegrywających już w tym starciu Francuzów pod marszałkiem Davotem, liczących zaledwie 26 tys.), było niczym cios maczetą w głowę. Bitwa został wygrana z oszałamiającym skutkiem. Na placu boju legło 27 tys. zabitych i rannych nieprzyjaciół (w tym sam pruski wódz naczelny książę Brunszwicki), a 18 tys. dostało się do niewoli. Swój militarny talent pokazał również w innych bitwach, m.in: pod Frydlandem (14 czerwca 1807). Po tych wyczynach stał się nie tylko jeszcze majętniejszy niż dotychczas, ale także opromieniony sławą "nieśmiertelnego".

Morand przybył na bal, gdyż tego wymagała kurtuazja, nie był jednak zwolennikiem takich przyjęć. Gdy wszedł od razu skierował się do grupy oficerów witając swych przyjaciół (m.in: księcia Pepi, czyli Józefa Poniatowskiego), ukłonił się przed lożą książęcą i przez chwilę przypatrywał tańczącym parom. Nie tańczył zbyt dobrze, dlatego wolał unikać "pląsów". Po jakimś czasie, mocno już znudzony, kierował się do wyjścia, gdy nagle ... olśnienie, w jednym rogu sali ujrzał przepiękną blondyneczkę. Natychmiast też poprosił księcia Józefa Poniatowskiego, by ich ze sobą zapoznał, a potem tańczył z nią i tylko z nią przez cały wieczór, budząc zazdrosne spojrzenia lepiej sytuowanych polskich panien. Ta historia to prawdziwa opowieść o kopciuszku i księciu z bajki - dosłownie. Okazało się bowiem że w pewnym momencie dziewczyna nagle zniknęła. Morand szukał jej jak oszalały, jednak nikt nie wiedział gdzie się podziała. Myśląc o niej nie zmrużył oka tej nocy, zaś w dniu następnym pod dom jej rodziców zajechała przepiękna kareta eskortowana przez francuskich kirasjerów. Sam Morand, przystrojony w swój mundur galowy i przepasany wstęgą Legii Honorowej prosił jej rodziców o rękę dziewczyny. Po jednym dniu znajomości, a właściwie po kilku godzinach.

Taka partia była czymś wymarzonym dla dziewczyny, dlatego też dość szybko zgodziła się na małżeństwo. Natychmiast po zaręczynach Morand przepisał na żonę całą swą majętność w Westfalii (ziemię, pałac i kilka dworków). Odtąd młoda Parysówna, której wcześniej unikano jak ognia już w kilka dni po oświadczynach nie mogła obejść się od lizusów, którzy wychwalali jej urodę, cnotę i inne walory, prosząc jednocześnie by o nich pamiętała. Taka to była historia napoleonika - jak z bajki o kopciuszku który spotkał księcia. Szczęście niekiedy chadza ciekawymi ścieżkami.



"BAŚŃ NAPOLEOŃSKA PRZYPOMINA MI OBJAWIENIE św. JANA: KAŻDY CZUJE, ŻE COŚ W NIM TKWI,TYLKO NIE WIE CO"

JOHANN WOLFGANG GOETHE

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz