STANY ZJEDNOCZONE CZASÓW
WOJNY SECESYJNEJ,
"WIELKIEJ REKONSTRUKCJI"
I "WIEKU POZŁACANEGO"
PROGNOZY I PRZEPOWIEDNIE
ABRAHAMA LINCOLNA
(1861 r.)
Cz. I
Ostatnimi czasy wielkie powodzenie w Polsce i na Ukrainie zdobywa ukraiński serial kostiumowy pt.: "Zniewolona". Obejrzałem kilka odcinków i muszę przyznać że serial ten rzeczywiście jest zrobiony z dość dużą dozą dokładności historycznej (jest co kilka aspektów do których na siłę można się przyczepić, ale przecież to jest swoisty romans historyczny, więc nie ma o czym mówić - więcej niedociągnięć jest choćby w takich "Wikingach","Rzymie" czy serii "Spartakus" o której nawet nie wspomnę, bo ten ostatni serial to jest jakieś kompletne nieporozumienie). Opowiada on o losie pewnej chłopki z guberni (chyba) czernihowskiej (jeśli dobrze pamiętam) na Ukrainie (która wówczas oczywiście nie istniała jako państwo, cała ta ziemia należała bowiem do Cesarstwa Rosyjskiego). Akcja serialu ma miejsce w latach po zakończeniu Wojny Krymskiej 1853-1855 czyli w okresie ok. 1856/58 - nim jeszcze car Aleksander II wprowadził swój ukaz (1861 r.) znoszący poddaństwo chłopów (który tak naprawdę niewiele zmieniał w położeniu samych chłopów, gdyż co prawda zyskiwali oni wówczas wolność prawną, ale wciąż byli przykuci do ziemi i nie otrzymali tej ziemi na własność. Ci zaś, którym udało się ją wykupić i tak musieli należeć do Miru - czyli wspólnoty wiejskiej - która zastąpiła szlachtę w roli "nowych panów"). Warto tu też odnotować że przez długi czas po III Rozbiorze Polski w 1795 r. "ziemie ukrainne" (bo tak je wówczas nazywano), w sporej mierze należały do szlachty polskiej (lub spolszczonej). "Ziemia ta, jest to nasza ziemia. Mamy ją w nozdrzach, oczach i ustach. Czujemy ją w każdym uderzeniu serca, soki jej bowiem tętnią w naszych żyłach (...) bo ona w nas jest" - jak pisał w swej powieści "Dzieciństwo i młodość Tadeusza Irteńskiego" - Michał K. Pawlikowski. Dlatego też Polacy mieszkający na tych terenach uważali za upokarzające (używane dziś powszechnie) określenia "Kresy Wschodnie" gdyż dla nich były tylko dwa twory - Korona i Wielkie Księstwo Litewskie, a ziemie ukrainne na których żyli należały właśnie bezpośrednio (od 1569 r.) do Korony Królestwa Polskiego.
Nie znaczy to jednak że określenie "Kresy" wówczas nie istniało. Owszem istniało, lecz odnosiło się do stójek i poczt rozstawionych po stepach Ukrainy i Podola - zwanych "kreska" lub "kresa". Co prawda szlachta polska żyła w morzu ruskiego, prawosławnego chłopstwa, ale kultura Ukrainy była... kulturą polską. Co prawda rywalizowała z nią kultura rosyjska (moskiewska), ale nie stanowiła ona realnej konkurencji z punktu widzenia intelektualnego, jako że oparta była o tyranię samodzierżawia i zaściankowość prawosławia. Opierała się bowiem na przykazaniach prawosławnego moskiewskiego kleru, które brzmiały: "Bój się cara i służ mu wiernie, jak samemu Bogu i bądź mu posłuszny we wszystkim, gdyż bojąc się cara, nauczysz się bać i Niebieskiego cara" i napominaniach: "Niemiły jest Bogu kto lubi geometrię, kochaj prostotę bardziej niż mądrość, nie poszukuj tego co za wysokie, nie roztrząsaj tego co za głębokie". Natomiast prawosławna cerkiew kijowska była już zupełnie inna. Duchowni kijowscy znali Kopernika i Bacona, Petrarkę i Kartezjusza, łacinę, grekę i po polsku korespondowali między sobą, wymieniając poglądy na astronomię, filozofię, teologię czy matematykę. Skąd to się u nich wzięło, skoro oni także byli wyznawcami prawosławia - można by o to zapytać? Otóż na ziemie ukrainne przynieśli im to wszystko Koroniarze - polska szlachta (która notabene bardziej uważała się za "tutejszą" niż na przykład za tożsamą ze szlachtą na Mazowszu, Wielkopolsce czy na Pomorzu - choć oczywiście odpowiedzialność za Rzeczpospolitą była wspólna dla wszystkich szlachetnie urodzonych "panów braci", dlatego też gdy sejm uchwalał podatki i zaciągi na wojnę z Moskalem czy Bisurmanem, to równo szli obok siebie i ci z Ukrainy i ci z Litwy, ci z Poznańskiego, z Mazowsza, Krakowa czy Pomorza). Ukraina zawdzięcza również Koroniarzom rozwój szkolnictwa powszechnego (klasztornego i cerkiewnego). Zresztą nie tylko Ukraina, również Moskwa zawdzięcza Polakom wiele nowinek, jak choćby założenie pierwszej akademii w Moskwie i pierwszego teatru (w czasach panowania cara Fiodora III w latach 1676-1682).
Zresztą pochodzenie etniczne nie miało w Rzeczpospolitej (a szczególnie na ziemiach wschodnich) większego znaczenia, bowiem można było być z urodzenia Polakiem, Rusinem, Litwinem czy Szkotem, wyznawana wiara też na dobrą sprawę była drugorzędna. To co naprawdę się liczyło, to był model kulturowej organizacji - który zawsze był polski ("z urodzenia Rusin z serca Polak" - jak wówczas mawiano). Ten kresowy raj zaczął powoli zanikać w ciągu kolejnych dekad po III Rozbiorze Polski. Nastąpiła deklasacja (pozbawianie drobnej szlachty dotychczasowych praw i zrównywanie jej z chłopstwem), odebrano też część majątków polskiej magnaterii i majętnej szlachcie (stąd aby ocalić majątki, pojawiały się przykłady perfidnego wręcz zaprzaństwa, jak choćby Szczęsnego Potockiego - jednego z targowiczan - który w 1794 r. tak pisał do carycy Katarzyny II: "Od tej chwili szczycę się tym, że jestem jedynie i niepodzielnie jednym z najwierniejszych poddanych Waszej Cesarskiej Mości (...) pragnąłbym wszędzie, gdziekolwiek się znajdę, nosić oznaki wyraźne tego zaszczytu (...) Wydawało mi się że miałem szczęście urodzenia się Rosjaninem. Czułem to samo przywiązanie i poświęcenie dla mojej Monarchini i mojej ojczyzny (Rosji)", natomiast o Polsce pisał: "Nie mówię już o przeszłej Polsce i Polakach. Znikło już to państwo, i to imię, jak znikło tyle innych w dziejach świata. Każdy z przeszłych Polaków ojczyznę sobie obrać powinien. Ja już jestem Rosjaninem na zawsze". Cóż, ta sprzedajna menda (staram się trzymać pewnych kulturalnych form wypowiedzi, ale doprawdy są tego granice), pewnie nie wiedziała że w tym samym czasie we Włoszech u boku młodego francuskiego generała rodem z Korsyki, powstają Legiony Polskie Henryka Dąbrowskiego, a niejaki Józef Wybicki pisze pieśń: "Jeszcze Polska nie umarła, kiedy My żyjemy" by pokazać że ani imię, ani pamięć o Polsce nie zaginie, póki żyje ostatni z Polaków/Rzeczpospolitan.
Prawdziwa katastrofa nastąpiła jednak po stłumieniu Powstania Listopadowego w 1831 r. Na Ziemiach Zabranych (czyli tych wszystkich poza Kongresówką, które zostały bezpośrednio włączone do Rosji), dla polskiej szlachty nie było zlitowania. Tam mordowano bez sądów lub zsyłano na katorgę. Skonfiskowano wówczas 156 polskich majątków na samej Ukrainie (gubernia kijowska i podolska), a na Litwie 217. Zmieniono też nazewnictwo. Od 1840 r. ziemie ukrainne stały się Krajem Południowo-Zachodnim, a Wielkie Księstwo Litewskie - Krajem Północno-Zachodnim. Zaczęto masowo rugować język polski ze szkolnictwa i ustawodawstwa prawnego, prześladowano Kościół Katolicki. Mimo to nie wyrugowano polskości z Ukrainy, czego dowodem było dołączenie do Powstania Styczniowego (1863-1864) sporej części guberni ziem ukrainnych i nie brakło tych, którzy podjęli się nierównej walki z rosyjskim zaborcom w imię odrodzenia niepodzielnej Rzeczpospolitej ("Do broni (...) narodzie Polski, Litwy i Rusi, do broni! Godzina wspólnego wyzwolenia już wybiła, stary miecz nasz wydobyty, święty sztandar Orła, Pogoni i Archanioła rozwinięty" - jak głosił Manifest Rządu Narodowego z 22 stycznia 1863 r.). Oni również przegrali, ale ci właśnie ludzie, którzy stanęli do tego Powstania, to byli właśnie "Żołnierze Wyklęci" dla pokoleń Marszałka Piłsudskiego i Leopolda Lisa-Kuli - pokoleń zwycięskich Legionów. Tych młodych chłopaków, którzy 6 sierpnia 1914 r. przekraczali granicę znienawidzonych zaborów, obalając rosyjskiego dwugłowego, czarnego orła, by ten już nigdy na powrót nie powstał. Powstańcy Styczniowi byli dla tych ludzi wzorem do naśladowania - tak jak dla nas (a szczególnie dla mnie) są ludzie Drugiej (antykomunistycznej) Konspiracji z lat 1944-1963. Dlatego też w owym serialu "Zniewolona" brakuje mi (wciąż wówczas silnych) wątków polskich.
Dlaczego uczyniłem ten przydługi wstęp i przywołałem akurat film o pańszczyźnianych chłopach z ziem ukrainnych wcielonych do Imperium Rosyjskiego? Ponieważ (tak jak w temacie) pragnę przytoczyć polityczne przepowiednie, jakie miał wypowiedzieć Abraham Lincoln - 16 prezydent Stanów Zjednoczonych tuż po swej elekcji w 1861 r. Nim jednak do tego przejdę, chciałem pokazać że sytuacja zarówno w Rosji jak i USA była bardzo podobna. Z tym że w południowych stanach latyfundia posiadaczy ziemskich zapełniali czarnoskórzy niewolnicy (zdarzali się i biali niewolnicy o czym też należy pamiętać), a w rosyjskich guberniach pańszczyźniani chłopi (których położenie znacznie się pogorszyło po rozbiorach Rzeczpospolitej, o czym pewnie jeszcze kiedyś napiszę), ale problem niewolnictwa sam w sobie nie stanowił powodu wybuchu amerykańskiej wojny domowej, gdyż większość mieszkańców Południa to byli drobni farmerzy, których nie było stać na niewolnika lub też czasem posiadali jednego (rzadziej dwóch) - którego traktowano jak członka rodziny (jak się nie ma pieniędzy na kolejnego niewolnika, to należy dbać o tego, który jest - proste). Niewolnicy w dużej ilości zapełniali latyfundia lokalnej arystokracji Południa, ale nie trzeba było wcale wojny aby niewolnictwo zostało zlikwidowane. Wystraszyło poczekać jeszcze kilkanaście lat i samo stałoby się nieopłacalne, jako że taniej byłoby wynająć robotnika sezonowego, niż utrzymywać masy niewolników, tym bardziej że Rewolucja Przemysłowa a co za tym idzie rozwój kolei coraz mocniej wkraczała do gospodarki i przemysłu. Gdyby więc wojna secesyjna nie wybuchła - niewolnictwo i tak zostałoby zniesione, tylko że w sposób pokojowy (jak to miało miejsce chociażby w Brazylii czy koloniach zamorskich Francji, Holandii i Wielkiej Brytanii).
Oczywiście w czasach o których mówię, istnienie niewolnictwa było jeszcze opłacalne dla plantatorów (szczególnie bawełny i tytoniu) z Południa. Nie byli oni bowiem wówczas w stanie konkurować na rynku, płacąc jednocześnie robotnikom rynkowe stawki, ale ten proces ulegał zmianie, wystarczyło poczekać jeszcze z ok. 20 lat. Co jednak doprowadziło do rozpadu i podziału amerykańskiej Republiki na dwa zwalczające się państwa? Tak naprawdę głównymi prowodyrami podzielenia się Stanów Zjednoczonych były: Wielka Brytania i Francja a konkretnie - Londyn, Paryż i Frankfurt - gdyż to nie o państwa chodziło bezpośrednio a o bankierskie elity tych krajów. Siły te zaczęły przeć do secesji stanów i wojny, która zmusiłaby rządy do zaciągania wysokich kredytów. I oto tylko chodziło, nie o zwycięstwo jednej czy drugiej strony, a po prostu o rozbicie i zadłużenie podzielonych Stanów. Aby to osiągnąć nad rozbiciem Unii pracowano na długo przed wybuchem Wojny Secesyjnej. Od lat 20-tych XIX wieku, do Ameryki przybywali bowiem członkowie najróżniejszych protestanckich sekt religijnych (purytanie, prezbiterianie), którzy bardzo szybko zdobyli wpływ na politykę w stanach północnych. Ich poglądy opierały się na całkowitym podporządkowaniu życia obywateli (wiernych) rządowi centralnemu, polityce wysokich ceł zaporowych, powstaniem banku centralnego, wysokimi podatkami i wprowadzeniem papierowych pieniędzy. Jakoś dziwnie poglądy tych millenarystycznych sekt religijnych były zbieżne z celami międzynarodowej finansjery (wówczas mającej swoje siedziby głównie w Europie). Szybko też weszli oni w konflikt z protestantami i katolikami w Południa oraz Zachodu Stanów Zjednoczonych. Jednocześnie z końcem lat 50-tych XIX wieku międzynarodowa finansjera (a konkretnie dom Rotschildów) rozpoczęła realizację planów podziału USA, na dwa zwalczające się bloki.
W 1859 r. do USA przybył z Paryża bankier - Salomon Rotschild, który zwiedziwszy kraj, szczególnie skupił swą uwagę na stanach południowych, obiecując lokalnym elitom potężne wsparcie finansowe oraz międzynarodowe uznanie w przypadku opuszczenia Unii i ogłoszenia niepodległości. Jednocześnie w tym samym czasie na Północy działał (mieszkający od 1837 r. w USA) bankier o imieniu - August Belmont (wżeniony w rodzinę Rotschildów), którego nazywano: "Królem Piątej Alei" w Nowym Jorku. On to obiecywał elitom przemysłowym Północy (i samemu prezydentowi Lincolnowi) znaczną pomoc finansową i wsparcie dla polityki ceł zaporowych (za Rotschildem i Belmontem stały oczywiście najróżniejsze banki). Jednocześnie uaktywniły się europejskie mocarstwa. 31 października 1861 r. Francja, Wielka Brytania i Hiszpania podpisały w Londynie układ, na mocy którego miano wysłać do Meksyku ekspedycję zbrojną, głównie w celu ochrony interesów owych państw (rząd prezydenta Benito Juareza zaprzestał bowiem spłacania długów wobec tych krajów, gdyż Meksyk był wówczas zniszczony wojną ze Stanami Zjednoczonymi z lat 1846-1848). To dało pretekst do interwencji zbrojnej, ale celem nie był sam tylko Meksyk. Deklaracja londyńska była jawnym dowodem dla elit Południa że w razie wojny z Północą, otrzymają oni wsparcie i to wsparcie zarówno z Meksyku (europejskich sił inwazyjnych) jak i z Kanady, gdzie Brytyjczycy w 1861 r. zgromadzili znaczne siły zbrojne, które przygotowywały się do następnego "marszu na Waszyngton" (następnego, bowiem pierwszy miał miejsce w 1814 r. podczas wojny brytyjsko-amerykańskiej z lat 1812-1815). Rozmiłowaną w powieściach Waltera Scotta, romantyczną elitę Południa, nie trzeba było długo przekonywać do działania i jeszcze 20 grudnia 1860 r. legislatura stanu Karoliny Południowej podjęła decyzję o wystąpieniu z Unii (trzeba pamiętać że poszczególne stany posiadały wówczas prawo nullifikacji - czyli anulowania poszczególnych ustaw rządu federalnego, jeśli te godziłyby w interesy danego stanu), ale opuszczenie Unii było aktem ostatecznym.
"Unia zostaje rozwiązana" - jak alarmował na pierwszej stronie "Charleston Mercury" (z 20 grudnia 1860 r.). Południowcy z Karoliny nie godzili się na presję rządu federalnego i utrzymywanie (godzącej w nich samych) polityki ceł zaporowych. Ci kawalerowie (którzy sami twierdzili że pochodzą od angielskiej szlachty, która szukała schronienia w Nowym Świecie po przejęciu władzy w Anglii przez Cromwella w czasach krwawej wojny domowej z lat 1642-1651), nie zamierzali podporządkowywać się "jankesom" z Północy. Sielankowe życie elit Południa, zostało przedstawione chociażby przez Margaret Mitchell w jej powieści "Przeminęło z wiatrem" (potem zekranizowanej ze wspaniałymi rolami Clarka Gable i Vivien Leight z 1939 r.), czy w serialu z lat 80-tych pt.: "Północ-Południe" z Patrickem Swayze i Jamesem Readem. Faktem jest iż Południowcy uważali się nie tylko za lepszych od całej reszty "jankesów", ale i wręcz odrębnych od Północy i zasługujących na własne państwo. Co prawda wielcy właściciele ziemscy i producenci bawełny, tytoniu, cukru, ryżu i kukurydzy z południowych stanów, byli w znacznej mniejszości (podobnie jak szlachta w guberniach rosyjskich, czy w ogóle w Europie), w porównaniu do drobnych farmerów z Południa - ale stanowili lokalną elitę i jeśli coś im się nie podobało, byli w stanie niszczyć kariery i interesy tym, którzy w jakiś sposób odstawali od powszechnej normy (jak choćby gen. Ulissesowi Grantowi - który sprzeciwiał się niewolnictwu, za co lokalne elity zniszczyły mu wszystkie intratne biznesy). Rozmijały się też ze sobą cele polityczne elit Południa i Północy. Ci pierwsi dążyli do ekspansji na Meksyk i Karaiby, by stworzyć tam jedno wielkie amerykańskie imperium niewolnicze, natomiast elity Północy dążyły ku Kanadzie, pragnęły oderwać ją od Wielkiej Brytanii i przyłączyć do Unii.
Mimo to było wielu polityków, którzy wbrew tym odśrodkowym tendencjom, dążyli do utrzymania Unii za wszelką cenę i wygaszania wszelkich wewnętrznych sporów oraz waśni (Południe miało duże pretensje do Północy o politykę ceł zaporowych, częściowej utraty wpływów politycznych i to że "jankesi" traktują ten obszar jak swoją kolonię. Coroczne konwencje kupieckie południowych stanów, odbywające się od 1837 r. były jedną wielką krytyką działań rządu federalnego i stanów północnych. Notabene również Północ miała wiele pretensji, choćby o taryfy celne z 1833 r. przyznające Południu szereg udogodnień finansowych, nadreprezentację sędziów z Południa w Sądzie Najwyższym etc.). Polityka abolicjonistyczna, która pojawiła się na Północy, realnie nie miała na celu pomóc murzyńskim niewolnikom w poprawie ich położenia, a jedynie... dać kuksańca w nos Południowcom, którzy bronili niewolnictwa wręcz jak niepodległości, obawiając się że jego zniesienie doprowadzi wiele majątków do finansowej katastrofy i całkowitego bankructwa. Jankesi zaś kalkulowali w taki sposób - jeśli zniesiemy niewolnictwo, pojawią się setki tysięcy nowych tanich rąk do pracy, które będzie można wykorzystać (płacąc im zaniżone stawki) i zatrudniając w przemyśle. Politycy Północy (w tym sam Abraham Lincoln, który twierdził: "Nie popieram - i nigdy nie popierałem - koncepcji doprowadzenia jakimikolwiek środkami do równości społecznej i politycznej ras białej i czarnej (...) Nie jestem - i nigdy nie byłem - zwolennikiem przyznania Murzynom praw wyborczych, prawa do zasiadania w ławie przysięgłych czy stworzenia im możliwości zdobycia kwalifikacji do obejmowania urzędów; nigdy też nie opowiadałem się za tym, aby czarni zawierali małżeństwa z białymi. Dodam jeszcze że istnieje między rasą białą i czarną naturalna różnica, która, jak sądzę, nigdy nie pozwoli na to, aby żyły one w warunkach społecznej i politycznej równości") mieli na sprawy czarnoskórych w ogromnej większości takie samo zdanie, jak plantatorzy Południa, poróżniła ich jedynie polityka finansowa i krajowa (państwa centralistycznego o dużych kompetencjach rządu federalnego - do czego dążono na Północy - a szczególnie co w programie wyborczym zapowiadała Partia Wigów, która była tutaj głównym spiritus movens, oraz do systemu decentralistycznego - zapewniającego stanom USA dużą wewnętrzną autonomię - czego też chciały stany Południa).
Aby ocalić Unię, jeszcze w 1850 r. Kongres przyjął dwie ustawy autorstwa sędziwego Henry'ego Claya. Pierwsza o przyjęciu Kalifornii (zdobytej w latach 1846/1847 podczas wojny z Meksykiem), jako nowego stanu, utworzenia terytoriów Nowy Meksyk i Utah (które z czasem miały wejść w skład Unii), gdzie niewolnictwo zostanie zniesione jedynie za zgodą lokalnej ludności wyrażoną w głosowaniu (gdyby jednak zagłosowano nad zniesieniem niewolnictwa, rząd federalny miał wypłacić właścicielom adekwatne odszkodowania), oraz rezygnacja Kongresu ze sprawowania kontroli nad międzystanowym handlem niewolnikami. Jednocześnie przyjęta została druga ustawa o "Zbiegłych niewolnikach", która czyniła ukłon w stronę Południa. Zezwalała ona właścicielom niewolników na aresztowanie zbiega bez nakazu sądowego, uchylała wobec zbiegłego niewolnika możliwość świadczenia we własnej obronie przed sądem oraz nakładała surowe kary dla tych, którzy ukryli lub dopomogliby takiemu zbiegowi w ucieczce. Poza tym złapany niewolnik (nawet jeśli zostałby schwytany w stanach północnych) musiał być zwrócony właścicielowi. Powodowało to, iż aby pomóc zbiegowi, należało się grupowo zaangażować i tak w 1851 r. abolicjoniści ze stanu Nowy Jork (z miasta Syracuse) dopomogli zbiegłemu niewolnikowi w ucieczce do Kanady, a w 1854 r. tłum ludzi w Bostonie napadł na budynek sądu, starając się uniemożliwić oddanie zbiegłego niewolnika do jego właściciela w Wirginii - próba ta jednak nie powiodła się. W tym samym czasie rozpoczęła się długoletnia wojna partyzancka (1854-1861) zwolenników niewolnictwa z abolicjonistami w stanach Kansas i Missouri. Takie między innymi konsekwencje spowodowało przyjęcie ustawy o "Zbiegłych niewolnikach" a pod wpływem tych nastrojów Harriet Beecher napisała swą sławną książkę: "Chata wuja Toma" (1852 r.), a pewien sfanatyzowany abolicjonista John Brown dopuścił się w dniach 16-18 października 1859 r. próby zajęcia federalnego arsenału w Harpers Ferry, który miał być początkiem powszechnego powstania czarnoskórych niewolników na Południu i wymordowania wszystkich białych właścicieli. Za ten czyn Brown został skazany na karę śmierci. Tak oto wyglądała sytuacja społeczno-polityczna w Stanach Zjednoczonych, w chwili gdy urząd prezydenta kraju obejmował (notabene niczym większym się wcześniej nie wyróżniający) Abraham Lincoln, który zaraz po swoim zaprzysiężeniu w marcu 1861 r. wypowiedział dość ciekawe polityczne prognozy o przyszłości Ameryki (o czym będzie w drugiej części).
Mimo to było wielu polityków, którzy wbrew tym odśrodkowym tendencjom, dążyli do utrzymania Unii za wszelką cenę i wygaszania wszelkich wewnętrznych sporów oraz waśni (Południe miało duże pretensje do Północy o politykę ceł zaporowych, częściowej utraty wpływów politycznych i to że "jankesi" traktują ten obszar jak swoją kolonię. Coroczne konwencje kupieckie południowych stanów, odbywające się od 1837 r. były jedną wielką krytyką działań rządu federalnego i stanów północnych. Notabene również Północ miała wiele pretensji, choćby o taryfy celne z 1833 r. przyznające Południu szereg udogodnień finansowych, nadreprezentację sędziów z Południa w Sądzie Najwyższym etc.). Polityka abolicjonistyczna, która pojawiła się na Północy, realnie nie miała na celu pomóc murzyńskim niewolnikom w poprawie ich położenia, a jedynie... dać kuksańca w nos Południowcom, którzy bronili niewolnictwa wręcz jak niepodległości, obawiając się że jego zniesienie doprowadzi wiele majątków do finansowej katastrofy i całkowitego bankructwa. Jankesi zaś kalkulowali w taki sposób - jeśli zniesiemy niewolnictwo, pojawią się setki tysięcy nowych tanich rąk do pracy, które będzie można wykorzystać (płacąc im zaniżone stawki) i zatrudniając w przemyśle. Politycy Północy (w tym sam Abraham Lincoln, który twierdził: "Nie popieram - i nigdy nie popierałem - koncepcji doprowadzenia jakimikolwiek środkami do równości społecznej i politycznej ras białej i czarnej (...) Nie jestem - i nigdy nie byłem - zwolennikiem przyznania Murzynom praw wyborczych, prawa do zasiadania w ławie przysięgłych czy stworzenia im możliwości zdobycia kwalifikacji do obejmowania urzędów; nigdy też nie opowiadałem się za tym, aby czarni zawierali małżeństwa z białymi. Dodam jeszcze że istnieje między rasą białą i czarną naturalna różnica, która, jak sądzę, nigdy nie pozwoli na to, aby żyły one w warunkach społecznej i politycznej równości") mieli na sprawy czarnoskórych w ogromnej większości takie samo zdanie, jak plantatorzy Południa, poróżniła ich jedynie polityka finansowa i krajowa (państwa centralistycznego o dużych kompetencjach rządu federalnego - do czego dążono na Północy - a szczególnie co w programie wyborczym zapowiadała Partia Wigów, która była tutaj głównym spiritus movens, oraz do systemu decentralistycznego - zapewniającego stanom USA dużą wewnętrzną autonomię - czego też chciały stany Południa).
Aby ocalić Unię, jeszcze w 1850 r. Kongres przyjął dwie ustawy autorstwa sędziwego Henry'ego Claya. Pierwsza o przyjęciu Kalifornii (zdobytej w latach 1846/1847 podczas wojny z Meksykiem), jako nowego stanu, utworzenia terytoriów Nowy Meksyk i Utah (które z czasem miały wejść w skład Unii), gdzie niewolnictwo zostanie zniesione jedynie za zgodą lokalnej ludności wyrażoną w głosowaniu (gdyby jednak zagłosowano nad zniesieniem niewolnictwa, rząd federalny miał wypłacić właścicielom adekwatne odszkodowania), oraz rezygnacja Kongresu ze sprawowania kontroli nad międzystanowym handlem niewolnikami. Jednocześnie przyjęta została druga ustawa o "Zbiegłych niewolnikach", która czyniła ukłon w stronę Południa. Zezwalała ona właścicielom niewolników na aresztowanie zbiega bez nakazu sądowego, uchylała wobec zbiegłego niewolnika możliwość świadczenia we własnej obronie przed sądem oraz nakładała surowe kary dla tych, którzy ukryli lub dopomogliby takiemu zbiegowi w ucieczce. Poza tym złapany niewolnik (nawet jeśli zostałby schwytany w stanach północnych) musiał być zwrócony właścicielowi. Powodowało to, iż aby pomóc zbiegowi, należało się grupowo zaangażować i tak w 1851 r. abolicjoniści ze stanu Nowy Jork (z miasta Syracuse) dopomogli zbiegłemu niewolnikowi w ucieczce do Kanady, a w 1854 r. tłum ludzi w Bostonie napadł na budynek sądu, starając się uniemożliwić oddanie zbiegłego niewolnika do jego właściciela w Wirginii - próba ta jednak nie powiodła się. W tym samym czasie rozpoczęła się długoletnia wojna partyzancka (1854-1861) zwolenników niewolnictwa z abolicjonistami w stanach Kansas i Missouri. Takie między innymi konsekwencje spowodowało przyjęcie ustawy o "Zbiegłych niewolnikach" a pod wpływem tych nastrojów Harriet Beecher napisała swą sławną książkę: "Chata wuja Toma" (1852 r.), a pewien sfanatyzowany abolicjonista John Brown dopuścił się w dniach 16-18 października 1859 r. próby zajęcia federalnego arsenału w Harpers Ferry, który miał być początkiem powszechnego powstania czarnoskórych niewolników na Południu i wymordowania wszystkich białych właścicieli. Za ten czyn Brown został skazany na karę śmierci. Tak oto wyglądała sytuacja społeczno-polityczna w Stanach Zjednoczonych, w chwili gdy urząd prezydenta kraju obejmował (notabene niczym większym się wcześniej nie wyróżniający) Abraham Lincoln, który zaraz po swoim zaprzysiężeniu w marcu 1861 r. wypowiedział dość ciekawe polityczne prognozy o przyszłości Ameryki (o czym będzie w drugiej części).
CDN.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz