Łączna liczba wyświetleń

piątek, 18 października 2019

AMERICAN STORY - Cz. IV

DZIEJE

STANÓW ZJEDNOCZONYCH AMERYKI

OPOWIEDZIANE PRZEZ PRYZMAT

KOLEJNYCH POKOLEŃ AMERYKANÓW


POKOLENIE I

WŁÓCZĘDZY I PIRACI

Cz. IV






PIERWSZE PRÓBY

ANGIELSKIEJ KOLONIZACJI AMERYKI

Cz. III





 

PONIEWAŻ TEMAT TEN WYSTARCZAJĄCO DOKŁADNIE OPISAŁEM 
POD INNYM TYTUŁEM:


POZWOLĘ SOBIE GO POMINĄĆ (ABY SIĘ NIEPOTRZEBNIE NIE POWTARZAĆ) I PRZYTOCZYĆ JEDYNIE KILKA WYBRANYCH FRAGMENTÓW, ABY PRZEJŚĆ JUŻ DO KOLEJNEJ Z OMAWIANYCH CZĘŚCI 



Pierwszą próbę założenia stałej osady w Nowym Świecie, podjął Humprey Gilbert, który w 1548 r. tak pisał o możliwościach, jakie stwarza dla Anglii kolonizacja i eksploatacja nowych terenów zamorskich w Ameryce: "Jest to jedyny sposób pozyskania przez naszych królów całego bogactwa Wschodu (...) które jest niewyczerpalne (...) i które przyniosłoby wielki postęp naszemu krajowi, naszemu królowi cudowne wzbogacenie, a wszystkim mieszkańcom Europy niewypowiedzianą ilość dóbr (...) Będziemy także mogli zasiedlić niektóre części tych ziem, umieszczając tam ubogich naszego kraju, którzy są obecnie kłopotem dla państwa i którzy nędzą zmuszeni popełniają ciężkie przestępstwa, za które codziennie giną na szubienicach". Gilbert w czerwcu 1583 r. dopłynął do Nowej Fundlandii i założył tam pierwszą stałą angielską osadę. Osada ta, założona na miejscu dzisiejszego Saint John's nie przetrwała nawet trzech miesięcy. (...) W rok później, angielski podróżnik - Walter Raleigh, otrzymał od królowej Elżbiety I, przywilej, na założenie stałej angielskiej kolonii o nazwie - Wirginia (na cześć królowej). Pierwsza ekspedycja, miała na celu jedynie wybór odpowiedniego miejsca pod przyszłą kolonię i przyjazne nastawienie lokalnych Indian do nowych przybyszów z Europy. Gdy wydawało się że to już osiągnięto, 9 kwietnia 1585 r. z portu w Plymouth, wyruszyło pięć statków, na których pokładzie było 600 osób (prawie sami mężczyźni). 17 sierpnia dotarli do brzegów dzisiejszej Wirginii i rozpoczęli wznoszenie kolonii - Roanoke. Część kolonistów pozostała w forcie, natomiast sir Richard Grenville (który dowodził tą druga wyprawą), postanowił odpłynąć do Anglii, by przywieść zaopatrzenie, potrzebne do umocnienia fortu, oraz dowieźć większą ilość kobiet. Obiecał że powróci w kwietniu roku następnego - nie powrócił. A tymczasem w forcie kończyły się zapasy żywności. Mało tego, koloniści zaczęli kraść i napadać pobliskich Indian, co spowodowało w czerwcu 1586 r. atak Indian na fort Roanoke. Co prawda atak odparto, ale stało się jasne, że dalsze przebywanie w forcie to pewna śmierć. Dlatego też, gdy w lipcu do fortu dopłynął sir Francis Drake, koloniści postanowili zabrać się z nim w drogę powrotną do Anglii. 

22 lipca 1587 r. okręty powróciły dowożąc 115 kolonistów, pod wodzą Johna White'a, który został mianowany gubernatorem Wirginii. Fort był jednak opustoszały. Wkrótce odnaleziono szkielety 15 pozostałych wcześniej w obozie osób. White zostawił kolonistów w forcie, a sam powrócił do Anglii po dostawy i kolejnych ochotników. Ponieważ trwała wojna hiszpańsko-angielska, White nie mógł powrócić do fortu przez kolejne trzy lata. Powrócił dopiero 18 sierpnia 1590 r. ale...osada była zupełnie opustoszała. Nie znaleziono nikogo z pozostawionych wcześniej kolonistów. Nie było tez żadnych śladów walki, czy ciał pomordowanych - nie było żywego ducha. Odnaleziono jedynie wyskrobany napis na drzewie - "CROATAN". Była to nazwa sąsiedniej wyspy i White sądził że koloniści przenieśli się właśnie tam, ale nie mógł tego sprawdzić, ponieważ szybko skończył się prowiant i woda. Musiano wracać do Anglii. Tak oto po pięciu latach przestała istnieć druga stała angielska kolonia w Ameryce. (...) Przez kolejnych szesnaście lat, Anglia nie podejmowała dalszych prób stworzenia stałej osady i wysyłania kolonistów do Nowego Świata. Dopiero wraz z powstaniem w 1606 r. handlowej spółki - Kompanii Wirginii,  w grudniu 1606 r. wysłano trzy okręty w kierunku Ameryki (a konkretnie Wirginii), z misją założenia stałej osady. Co ciekawe, wśród kolonistów, mających założyć osadę, nie było żadnej kobiety, sami mężczyźni (145 - jeden zmarł podczas podróży), co świadczy że nie planowano osiedlać ich tam na stałe i rozwijać osady. Prawdopodobnie Kompania Wirginii traktowała tę misję jako tymczasową, która miała przynieść pewne wymierne (krótkotrwałe), korzyści. (...) Koloniści dotarli do Ameryki i zeszli na brzeg 26 kwietnia 1607 r. 14 maja przeniesiono się na wyspę Jamestown z zamiarem zbudowania tutaj stałego fortu obronnego. Wzniesiono go w przeciągu miesiąca. No i...się zaczęło.

Większość przybyłych nie zamierzała pracować, byli to bowiem ludzie, wywodzący się albo z angielskiej szlachty (a tym samym nienawykli do pracy fizycznej), albo też z angielskiego marginesu społecznego - przestępcy, złodzieje etc. Oni również nie zamierzali pracować. Przybyli tu bowiem z nadzieją szybkiego wzbogacenia się. Ponieważ jednak zapasy prowiantu i wody, które koloniści przywieźli ze sobą - szybko się kończyły, a nowych nie było, postanowiono poprosić o żywność lokalnych Indian z plemienia Paspegów (których wodzem był sławny Powatan - ojciec Pokahontas). Początkowo Indianie dokarmiali przybyszów, ale gdy zaczęły szerzyć się pierwsze kradzieże, natychmiast tego zaprzestano. Ponieważ Anglicy nie zamierzali uprawiać ziemi i pracować w polu, bardzo szybko pojawił się głód. Jedynym wyjściem pozostawały dostawy prowiantu z Anglii i tak pierwsza dostawa przybyła do Jamestown 2 stycznia 1608r. Kolejna 1 października tego roku. Wraz z prowiantem, przywieziono następnych kolonistów. Szczególnie ta druga wyprawa była ozdrowieńcza dla osady, choć nie nastąpiło to od razu. W tą drugą ekspedycją pomocową dla kolonistów z Jamestown przybyli (zwerbowani osobiście przez przywódcę Jamestown i gubernatora Wirginii - Johna Smitha), koloniści z Polski. (...) W maju 1609 r. przybyli następni koloniści (m.in.: również Polski). Odtąd dały się zauważyć dwa oddzielne światy. Pierwszym światem - był świat angielskich kolonistów, którzy nie potrafili zmobilizować się do działania i jak pisał potem John Smith trzydziestu ludzi nie potrafiło wyhodować tyle kukurydzy, co troje Polaków miało dla siebie. Polacy (choć początkowo obiecano im równe prawa z Anglikami - w tym prawo głosu), byli traktowani jak ludzie drugiej kategorii, choć pobudowali sobie domy i zaczęli uprawiać rolę, hodując kukurydzę i ziemniaki. Polacy nie głodowali, a tymczasem na przełomie 1609 i 1610 r. pojawił się w "angielskiej osadzie" głód, który przeszedł do historii pod nazwą "Wielkiego Głodu" i o mały włos nie doprowadził do upadku osady, podobnie zresztą jak stało się to w przypadku Roanoke i osady Humpreya Gilberta z 1583 r. Bo to właśnie niechęć do podjęcia pracy fizycznej i przekonanie o łatwym zdobyciu ogromnego bogactwa (liczono na odkrycie pokładów złota), spowodowało że tamte osady nie przetrwały.

Tutaj pozwolę sobie zrobić małą przerwę we fragmentach z poprzedniego tematu o osadzie Jamestown i przedstawię opinię pewnego angielskiego kolonisty z tejże osady, który tak oto opisywał "Wielki Głód" przełomu 1609 i 1610 r.: "Jeśli chodzi o zaopatrzenie i dostawy od dzikich otrzymywaliśmy jedynie śmiertelne rany od pałek i strzał. Co do naszych świń, kur, kóz, owiec, koni i wszystkiego, co żywe, nasi dowódcy, oficerowie oraz dzicy spożywali je codziennie. Pewne ilości zostały zmarnowane, aż wreszcie wszystko zostało zużyte. Wtedy handlowaliśmy z dzikimi, których ręce tak często splamione były naszą krwią, wymieniając szable, broń, cokolwiek. Przez ich okrucieństwo, niedbalstwo naszego gubernatora i utratę naszych statków pozostało nas nie więcej niż sześćdziesiąt osób, mężczyzn, kobiet i dzieci, większość w żałosnym niezmiernie stanie. A i ci zachowani zostali jedynie dzięki korzonkom, orzechom, jagodom i czasami niewielkiej rybie... Tak wielki był nasz głód, że gdy zabito i pochowano pewnego dzikiego, najubożsi wykopali go i zjedli".   





Jamestown - przetrwało właśnie dzięki Polakom. To właśnie John Smith, widząc jak doskonale sobie radzą z problemem głodu - Polacy, zmienił diametralnie organizację osady na początku 1610 r. Odtąd wprowadzono zasadę: "Kto nie pracuje, ten nie je" i jeśli ktoś brzydził się pracy fizycznej (a nie miał za co kupić jedzenia - bo pieniądze i kosztowności szybko się rozeszły w trakcie "Wielkiego Głodu", gdy Anglicy kupowali jedzenie najpierw od Indian, a gdy Powatan, a potem także od Polaków), ten był z góry skazany na śmierć głodową. A śmierć zebrała ogromne żniwo - w samym tylko roku 1608 zmarło z głodu 91 osób (ze 144 założycieli Jamestown), a w czasie "wielkiego Głodu", mimo kolejnych dostaw z Anglii - zmarło aż 840 Anglików. Sytuacja była zatrważająca i bez radykalnych zmian, wprowadzonych za przykładem Polaków przez Johna Smitha - osada Jamestown podzieliłaby los swych dwóch wcześniejszych angielskich poprzedniczek. W 1630 r. w wydanej przez Smitha książce, opisującej losy osady i kolonistów, Smith tak pisze o ratunku, jakim było dla osady sprowadzenie do Jamestown Polaków: "Przybycie w 1608 r. do Wirginii rzemieślników z katolickiej Polski, uratowało od upadku pierwsze angielskie osiedle w Ameryce". 

Co by się jednak stało, gdyby Jamestown upadło w 1610 r.? Według prof. Luisa B. Wrighta: "Jeśliby upadło Jamestown Hiszpania i Francja ostatecznie podzieliłyby całą Amerykę Północną między siebie i nigdy nie powstałyby Stany Zjednoczone". Zaś w 1973 r. przywódca republikanów Gerard Ford, (późniejszy prezydent USA), przemawiając w Kongresie, stwierdził przywołując pamięć kolonistów z Jamestown: "Historia jak pierwsi polscy imigranci pomagali w założeniu kolonii w Jamestown jest niezwykle barwna. Pomysłowość i kwalifikacje, jakie zaprezentowali ci polscy imigranci napawają wszystkich Amerykanów polskiego pochodzenia wielką dumą. Te właśnie cechy uczyniły Amerykę wielkim krajem. Przybycie pierwszych Polaków do Ameryki jest ważne z wielu powodów - ponieważ oznacza początek polskiej emigracji do tego kraju i ponieważ praca tych pierwszych imigrantów miała zasadnicze znaczenie dla przetrwania kolonii Jamestown". 






Znane są imiona pięciu polskich osadników z kolonii Jamestown z roku 1608 (choć nie ma stuprocentowej pewności że tak się właśnie nazywali, gdyż informacje o tym podaje jedynie amerykański historyk - Arthur Waldo) i mieli to być: Michał Łowicki z Londynu (zapewne polski kupiec zamieszkały na stałe w Londynie), Zbigniew Stefański z Włocławka (specjalista od wyrobu szkła), Jan Mata z Krakowa (znał się na produkcji mydła), Stanisław Sadowski z Radomia (cieśla) i Jan Bogdan z Kołomyi (smolarz), który osobiście poznał Johna Smitha w 1603 r., gdy ten przebywał w Polsce po powrocie ze swej wojaczki w Turcji (John Smith był najemnikiem i awanturnikiem - zaciągał się na służbę tam, gdzie można było dobrze zarobić - kierując się starą sentencją niemieckich lancknechtów: "Dobry Boże, daj nam sto lat wojny" - i w jednej z bitew dostał się do niewoli tatarskiej, skąd zbiegł na ziemie Rzeczypospolitej). W 1629 r. w Londynie, kapitan Smith wydał książkę pod wdzięcznym tytułem: "Prawdziwe podróże, przygody i obserwacje kapitana Johna Smitha", w której opisywał (m.in.) swój pobyt w Polsce (pisząc w trzeciej osobie): "Udał się on (Smith) pod zbrojną strażą do Rzeczycy nad rzeką Dniepr, w granicach Litwy, a stamtąd z równą grzecznością został przewieziony przez Kołocko, Dobrzesko, Dużybył, Drohobycz i Ostróg na Wołyniu, Zasław i Olesko na Podolu, Halicz i Kołomyję w Polsce i tak aż do Sybina w Siedmiogrodzie. W całym swym życiu rzadko kiedy doświadczał większej czci, radości i zabawy, i każdy wojewoda, do którego przyszedł, nie tylko użyczył mu gościny, ale i dał mu coś w darze". John Smith był zarządcą osady w Jamestown (jeszcze nie gubernatorem) zaledwie kilka miesięcy w latach 1608-1609. Dopiero w roku 1609 (dwa lata po założeniu i pierwszym przetrwaniu osady Jamestown), król Anglii - Jakub I Stuart powołał pierwszego gubernatora Wirginia (której jedynym wówczas terenem był obszar niewielkiej osady w Jamestown), nie zmieniło to jednak w żadnej mierze położenia osadników.

W 1609 r. i 1610 r. na osadę spadły dwa kolejne ciosy, które mogły doprowadzić do jej unicestwienia - pierwszym było pojawienie się owego "Wielkiego Głodu", a drugim - wybuch wojny z okolicznym plemieniem Indian Powhatan. W tych walkach Polacy również się wyróżnili (szczególnie jeden o imieniu Robert), a informacje na ten temat znalazły się w opublikowanej w Londynie w 1624 r. pracy pt.: "Ogólna historia Wirginii". W roku 1610 przybyli z Anglii nowi koloniści (w tym pierwsze angielskie kobiety), którzy jednak bardzo szybko zapełniali miejscowy cmentarz (z przybyłych w latach 1610-1611, 1 100 nowych kolonistów, przeżyło zaledwie kilkudziesięciu, gdyż dziesiątkował ich zarówno głód, choroby jak i ataki Indian, które trwały nieprzerwanie aż do 1614 r.). W 1611 r. gubernator - Thomas West wprowadził stan wyjątkowy i dyscyplinę wojskową, na niewiele to się jednak zdało, gdyż przybywający do Jamestown nowi koloniści bardzo szybko przenosili się na tamten świat. W 1614 r. zawarto wreszcie pokój z Indianami plemienia Powhatan, który został przypieczętowany małżeństwem kolonisty - Johna Rolfe z córką wodza tego plemienia - Wahunsenacawha (zwanego również po prostu Powhatan) - sławną Pocahontas, która odtąd nosiła imię - Rebeka Rolfe (i która w 1616 r. wyjechała wraz z mężem do Anglii, gdzie została nawet przyjęta na dworze królewskim, ale zmiana otoczenia spowodowała że ta młoda, zaledwie 22-letnia dziewczyna zmarła już w marcu 1617 r. W styczniu 1615 r. urodziła syna - Thomasa Rolfe).


POCAHONTAS Z SYNEM THOMASEM

 

W 1618 r. nowy gubernator Wirginii - Samuel Agryll wprowadził reformy, mające na celu ponowne zaludnienie osady Jamestown, gdyż w tym czasie mieszkało tam niecałe 350 osób. Nowe prawo przyznawało każdej osobie, która sprowadzi do kolonii nowego osadnika lub służącego - przydział ziemi o powierzchni 50 akrów (pod warunkiem wszakże wzięcia tych gruntów pod uprawę i opłacania z nich 1 szylinga rocznie za każde 50 akrów). Najbardziej jednak cierpiano w osadzie na brak kobiet (wszystkie kobiety, które przybyły do Jamestown w roku 1610, bardzo szybko zmarły w przeciągu kilku kolejnych lat, tak iż już w 1616 r. w osadzie nie było żadnej przedstawicielki płci pięknej). Próby porwań i gwałtów na Indiankach, spowodowały że w 1616 r. nastąpił kolejny atak plemienia Powhatanów na osadę, odparty z dużymi stratami wśród kolonistów (to właśnie w tej walce mieli się szczególnie wyróżnić Polacy, zwłaszcza ów przytoczony wcześniej Robert). Gubernator Wirginii Samuel Agryll pisał więc listy do Kompanii Wirginii w Londynie i prócz próśb o prowiant, broń i kolejnych kolonistów, apelował: "Przyślijcie nam tu kobiety! (...) Cierpimy niezmiernie i odchodzimy od zmysłów z powodu ich braku". Ich prośby zostały wysłuchane w 1619 r. gdy do osady przybył pierwszy (holenderski) statek z... Afryki, wioząc na swym pokładzie sporą liczbę, bo aż 90 młodych, czarnoskórych niewolnic. 

Jak opisywał przybycie tego okrętu czarnoskóry pisarz - Jay Saunders Redding: "Był to zaiste ze wszech miar dziwny statek - statek przerażający, statek tajemnica. (...) Powiewała na nim bandera holenderska, lecz jego załoga składała się z różnych nacji. Zmierzał do angielskiej osady Jamestown, w kolonii zwanej Wirginią. Zawinął do portu i po dokonaniu transakcji szybko odpłynął. Zapewne żaden statek w dziejach nowożytnych nie przewoził bardziej złowieszczego ładunku". Wiózł na swym pokładzie 20 czarnoskórych mężczyzn i 90 czarnoskórych kobiet. Jak pisał Redding: "Posłuszne, młode i nietknięte (...) z własnej woli sprzedane osadnikom jako żony za cenę transportu". Zarówno dla osadników jak i dla tych kobiet było to wybawienie - zawsze przecież mogły trafić znacznie gorzej, zaś koloniści zaczęli już z braku cipek kobiet dopuszczać się aktów sodomickich (zgodnie z teorią Arystotelesa: "Jeśli żołnierze nie mają kobiet, wykorzystują mężczyzn"). Owe czarnoskóre "żony" bardzo szybko jednak wróciły do stanu niewolnic, gdy (jeszcze w tymże 1619 r.) do Jamestown przybył okręt wysłany przez Kompanię Wirginii, na którego pokładzie prócz zaopatrzenia, znajdowało się kilkanaście angielskich kobiet, które bardzo szybko zyskały w osadzie powodzenie (zgodnie z tym co pisał potem Guy de Maupassant, iż: "Ładne Angielki mają wygląd delikatnych owoców morza. (...) Wszystkie one, dzięki swojej wyjątkowej świeżości, przywodzą na myśl delikatne kolory różowych muszli morskich i lśniących pereł ukrytych w nieznanych głębinach oceanu").  Tak oto w owym 1619 r. do pierwszej angielskiej kolonii przybyły zarówno białe jak i czarnoskóre kobiety - czyli można by rzec że w tym roku właśnie przypada 400 rocznica pojawienia się pierwszej Angielki (która przetrwała i porodziła dzieci) oraz pierwszej Murzynki w Stanach Zjednoczonych.


     

 W maju 1619 r. przypadała też dwunasta rocznica założenia (i co ważne - przetrwania) kolonii Jamestown (Wirginii). W tym też roku powołano pierwsze wybieralne zgromadzenie obywateli, złożone z 22 przedstawicieli, którzy mogli tworzyć lokalne prawo (jednak gubernator - mianowany przez Londyn - miał każdorazowo prawo weta, a wszystkie ustawy musiały być zaakceptowane przez władze Kompanii Wirginii). Pierwsze posiedzenie owej rady zebrało się w czerwcu 1619 r. Już na początku powstały pierwsze konflikty, gdy angielscy osadnicy zaczęli domagać się od władz Kompanii w Londynie, prawa do zatwierdzania zarządzeń londyńskich na miejscu (czyli prawa do samorządu), na co początkowo władze londyńskie nie chciały się zgodzić (wyrażono na to zgodę dopiero w 1621 r.), oraz zaistniał też inny, wewnętrzny konflikt wśród samych kolonistów. Otóż w skład władz osady Jamestown mogli wchodzić jedynie Anglicy (oczywiście nie muszę też dodawać że sami mężczyźni). Niezadowoleni z tego faktu polscy osadnicy - którzy przecież nie tylko zbudowali pierwszą hutę szkła w anglojęzycznym Nowym Świecie, ale byli też pionierami amerykańskiego przemysłu, oraz przelewali swą krew w walkach z Indianami w obronie osady - właśnie 21 lipca 1619 r. zorganizowali pierwszy w historii USA - strajk, który trwał prawie dziesięć miesięcy (do 17 maja 1620 r.). Anglicy uznali że zaprzestanie pracy w hucie szkła spowoduje poważne zagrożenie dla interesów gospodarczych osady, dlatego też bardzo szybko, bo już 31 lipca 1619 r. przyznali Polakom pełne prawa głosu z możliwością kandydowania w wyborach do zgromadzenia Jamestown (polscy osadnicy nie wrócili jednak do pracy aż do maja 1620 r., gdyż nie ufali Anglikom i dopiero gdy wybrano nowe przedstawicielstwo, w skład którego weszli też Polacy - praca w hucie znów ruszyła). 

Należy tutaj jeszcze dodać jedną rzecz - koloniści coraz bardziej uzależniali się od nieznanego w Europie "indiańskiego ziela", który dziś nazywamy tytoniem - i palili go często oraz chętnie, sporą część eksportując do Anglii i innych europejskich krajów. Niestety, nie podobało się to Indianom, którzy tylko czekali stosownej chwili aby wreszcie pozbyć się nieproszonych gości zza "Wielkiego Morza" i gdy taka okazja się nadarzyła w 1622 r. dokonali ataku i prawdziwej rzezi osadników  Jamestown.






CDN.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz