Łączna liczba wyświetleń

sobota, 2 listopada 2019

DZIEŃ ZMARŁYCH - DNIEM WYZWOLONYCH

KILKA MOICH PRYWATNYCH 

OPINII NA TEMAT DNIA 

WSZYSTKICH ŚWIĘTYCH I ZADUSZEK







  
"Co jest w niebie?" - takie pytanie zadał mi dziś (notabene, nie po raz pierwszy) mój siostrzeniec, mój chrześniak, który w styczniu skończy już cztery lata (jak ten czas leci). Na początku gdy zadał mi to pytanie, próbowałem się nieco wymigać mówiąc że na niebie jest słońce, są chmury etc. etc. ale nie, nie o to mu chodziło, koniecznie chciał się dowiedzieć co jest w niebie i gdzie są ci, których już z nami nie ma. Ciężko jest podjąć taki temat z małym dzieckiem, gdyż nie pojmuje on jeszcze pewnych niuansów, które dla ludzi dorosłych są (lub powinny być) oczywiste. Uważam jednak że trzeba z dziećmi mimo wszystko starać się rozmawiać na poważnie i tłumaczyć im zawiłości życia otwarcie, choć może niekiedy nie wiadomo jak się do tego zabrać. Ja w każdym razie, na tak postawione pytanie, odpowiedziałem że w niebie jest Bozia i każdy z nas po jakimś czasie (przyjmijmy że "na starość") wróci do nieba, czyli do Bozi. Może to trochę takie infantylne, ale wydaje mi się że jak dla czterolatka - wystarczające by jakoś sobie to pojęciowo uporządkował. Należy też jednak uważać co się mówi, bo dziecko w tym wieku chłonie wszystkie słowa jak gąbka i każde, wypowiedziane przez przypadek słowo, które dla nas nie ma większej wartości, dziecko zapamięta i będzie potem powtarzało w najmniej spodziewanych momentach. Ale to on sam zadał mi pytanie o takie właśnie kwestie egzystencjalno-duchowe.

Gdy zaś byłem dzieckiem, to zarówno z siostrą jak i z kuzynostwem, zawsze na 1 listopada (prócz zniczy zapalanych na grobach zmarłych bliskich i znajomych), chodziliśmy wspólnie również i na groby wojskowe, by zapalić tam znicz i pomodlić się. Pamiętam jak czekaliśmy by pójść "na groby żołnierzy" - i to była dla nas taka dziecinna frajda, móc tam właśnie zapalić ten płomyk pamięci za dusze poległych i pomordowanych w czasie wojny. Tę tradycję staram się kontynuować i gdy tylko jestem w Warszawie (z reguły przed Wszystkimi Świętymi) zawsze idę zapalić znicze na kilku innych grobach m.in. w Alei Zasłużonych (w tym roku również na grobie Jana Kobuszewskiego). Gdy zaś jestem u siebie, również staram się (szczególnie z dziećmi) zapalić znicz na żołnierskich grobach (tym bardziej że pradziad mojego dobrego szkolnego przyjaciela, służył w 50 pułku piechoty we Wrześniu 1939 r. i tam właśnie jest (m.in.) tablica poświęcona żołnierzom tego pułku, którzy stanęli do walki z niemiecką nawałą w obronie Ojczyzny). Staram się też (jak oczywiście nie zapomnę - co ostatnio zdarza mi się częściej) zapalić świeczkę na dawnych grobach z XIX wieku, w tym prawosławnych Rosjan. Ci ludzie tworzyli przecież wspólną społeczność, mieli swoje radości i zmartwienia a teraz leżą w obcej już ziemi z dala od swojej ojczyzny (choć w tamtym czasie była to również i ich ojczyzna, a zwykli Rosjanie nie byli winni temu że Rosja ciemiężyła Polskę pod zaborami. Tym bardziej tradycja Rzeczypospolitej zawsze łączyła narody i kultury ponad podziałami - oczywiście przy zachowaniu dominacji kultury polskiej, zawsze bowiem musi istnieć kultura dominująca, inaczej dojdzie do anarchii i rozpadu). Teraz wszak ważne jest, by młode pokolenie przejęło i kontynuowało te tradycje, co ja w każdym razie staram się czynić i propagować.

A tak w ogóle to w stu procentach zgadzam się ze słowami jasnowidza - Krzysztofa Jackowskiego, który mówi: "Dzień Zmarłych - Dniem Wyzwolonych" - tak właśnie jest, prawdziwą wolność dostąpimy dopiero po śmierci. To życie jest tylko pewnym etapem naszego istnienia, bardzo krótkim, nietrwałym i tymczasowym etapem naszej Wieczności. Żyjemy po to, aby umrzeć, nasze ciała psują się nie tylko po śmierci, ale również za życia. Z każdym rokiem stajemy się starsi, mniej sprawni, nasze ciała przestają funkcjonować tak, jak to było w młodości. I nie ma w tym nic niezwykłego, jeśli tylko zdołamy sobie uświadomić że to nasze życie to taka "chwilówka", jak wyjście do szkoły z której wcześniej czy później musimy powrócić do domu. Człowiek jest niesamowitą, boską istotą, która posiada moc o jakiej "fizjologom się nie śniło" (jak mawia Ferdek Kiepski). Możemy tworzyć i zapisywać nowe karty swojego życia, wedle własnego uznania - tylko musimy sobie uświadomić dwie sprawy. Po pierwsze że w ogóle możemy to zrobić, a po drugie że tak naprawdę istniejemy poza tym naszym życiem, do którego się mocno przyzwyczailiśmy i które uważamy za jedyne i niepowtarzalne. Jeśli będziemy zdawali sobie sprawę że nic na tym świecie nie jest trwałe i wszystko zmierza od życia do śmierci i od śmierci do życia - nasze istnienie stanie się znacznie łatwiejsze, spokojniejsze a nawet przyjemniejsze. Bowiem to, że istniejemy poza życiem, jest niezaprzeczalne. Pamiętam jak niedługo po śmierci mojej mamy, miałem takie dziwne wrażenie że najprawdopodobniej jej dusza jeszcze nie odeszła. Może to się wyda dość nietypowe (dla niektórych nawet śmieszne), ale w myślach podziękowałem wówczas mojej mamie za wszystko co dla mnie zrobiła, za to że mnie urodziła i dodałem że nigdy o Niej nie zapomnę - i będę Ją zawsze nosić w swym sercu. Ale teraz nie musi już tu być i może spokojnie wrócić do Domu, może odpocząć. I wiecie co - wydaje mi się że właśnie na to czekała, na takie słowa, bowiem nigdy potem nie miałem już wrażenia że - mówiąc kolokwialnie - "nie jestem sam" (choć nikogo przy mnie nie było). 

Wydaje mi się więc że dusze z jednej strony czują nieopisaną radość z pozbycia się tej klatki, jaką jest dla duszy nasze ciało, a drugiej czują żal żyjących (szczególnie gdy ci zalewają się łzami i lamentują). W naszej kulturze przyjęło się płakać po zmarłych, ale według mnie jest to nielogiczne. Płakać bowiem należy nad żyjącymi, a nie nad zmarłymi. Za zmarłych należy podziękować Bogu, że tacy ludzie kiedykolwiek żyli. To tyle, co chciałem napisać (tak na szybko) w Dzień Wszystkich Świętych i Zaduszki. Pamiętajmy o zmarłych, ale nie rozpaczajmy po nich - oni naprawdę są już wolni. Nam jeszcze pozostało sporo nauki, bowiem to życie jest piękne, jest cudem (dlatego też samobójstwo to kompletna głupota, bez względu na okoliczności - pokazuje bowiem że jesteśmy słabi i zamiast wykorzystać nasze atuty, te, które posiadamy, wybieramy drogę na skróty  i "wylogowujemy się". To jednak nic nie daje, bowiem naukę należy dokończyć. Każdy z nas przeszedł w życiu różne zawirowania losu, choć większość z nas zupełnie nie rozumie że droga jaką kroczymy jest tylko i wyłącznie naszym własnym wyborem i do nikogo nie możemy mieć o to pretensji. Mamy niesamowite możliwości aby poprawić nasze życie, tylko trzeba chcieć, trzeba wykonać ten pierwszy ruch, pokazać naszą siłę - tę wewnętrzną siłę naszej Duszy, którą posiadamy. Dlatego też samobójstwo jest nie tylko wyrazem słabości ale przede wszystkim głupoty). Ja sam staram się w życiu podążać dwiema zasadami: Pierwsze, to motto gen. Bolesława Wieniawy-Długoszewskiego, które brzmi: "Przeżyłem swoją wiosnę dumnie i bogato, dla własnej przyjemności a durniom na złość". Drugie zaś, które stało się życiową drogą rotmistrza Witolda Pileckiego: "Zawsze starałem się żyć tak, abym w godzinie śmierci mógł się bardziej radować, niż smucić". Jest jeszcze trzecia zasada, równie dla nas ważna, o ile nie najważniejsza - pamiętaj:



"KIM TY JESTEŚ, JA BYŁEM. 
KIM JA JESTEM, TY BĘDZIESZ!"     








 


 



   




  


 

2 komentarze:

  1. Witaj Lukas, piszesz o samobójstwie jako o głupocie i wylogowaniem się z tego świata całkiem niepotrzebnie i szkodliwie ponieważ nie zebraliśmy wystarczającej ilości doświadczeń i nie podwyższyliśmy naszej świadomości. Zastanawiałam się długo nad tym dlaczego tak piszesz i uogólniasz. Może dlatego, że jesteś tak młody i mało jeszcze w życiu doświadczyłeś i zaobserwowałeś. Otóż czy oceniałbyś w ten sposób kobietę która zachorowała na mięsaka szczęki, po wyrwaniu zęba, urósł jej w ranie guz, który wprawdzie pomału ale atakował całą twarz na zewnątrz i wewnątrz sięgając do nerwu wzrokowego. Nie pomagała chemia i naświetlania, które uszkodziły jej oko na które przestała widzieć. Pomalutku obnażała jej się cała szczęka z której zaczęły wypadać zęby. Ból był nie do wytrzymania a morfina inne opiaty spowodowały zator płucny ponieważ aby uzyskać chociaż minimalną ulgę trzeba było zażywać ich duże dawki. Trwało to jakiś czas, lekarze bezradnie rozkładali ręce, proponując miejsce w hospicjum lub całkowitą sedację. Kobieta kupiła na czarnym rynku zawiesinę która stosowana jest w weterynarii do usypiania ssaków. Zrobiła to ponieważ jej życie stało się nieznośne bez perspektyw na przyszłość, pełne cierpienia. Takich ludzi jest tysiące i nie należy ich za to krytykować i ich oceniać. Ponieważ nie wiemy nic jakie katorgi przechodzą i jak ciężko przeżyć im dzień. Nie jesteśmy na ich miejscu, nas nie boli, jesteśmy zdrowi i mamy przed sobą jakieś perspektywy. Co innego jeżeli człowiek ma problemy egzystencjonalne, uczuciowe, zawodowe, prawne lub inne. Wtedy jest jakieś wyjście tylko trzeba trochę nad sobą popracować i przeczekać zły okres. Zawsze po jakimś czasie znajdzie się rozwiązanie i z biegiem czasu będziemy to wspominać jako niepotrzebny stres. Czyli Lukas nie wolno oceniać i uogólniać ponieważ nie jesteśmy tymi ludźmi i tak naprawdę nie wiemy do końca jak zachowalibyśmy się na ich miejscu. Pozdrawiam .

    OdpowiedzUsuń
  2. Wydaje mi się że nie zostałem dobrze zrozumiany, gdyż ja wcale nie uważam że nie istnieją sytuacje ekstremalne, które mogą stanowić wyjątek. Tylko że każdy człowiek jest kowalem swojego losu i to on sam decyduje co zrobić z własnym życiem.

    Oczywiście że w sytuacji, w której wiesz że i tak zginiesz, a przy tym możesz być na przykład brutalnie torturowany, lub doświadczasz bolesnej choroby, która cię powoli zabija, to samobójstwo stanowi najlepszy sposób wyzwolenia. To oczywiste i nie podlegające dyskusji.

    Ja tylko, pisząc że samobójstwo jest "wyrazem głupoty", miałem na myśli takie sytuacje, które zupełne nie powinny być brane pod uwagę. Jak choćby bankructwo, nieudane życie osobiste, problemy w pracy, alkoholizm, narkotyki etc. etc. Z tego wszystkiego można wyjść (choć oczywiście zdaję sobie też sprawę, że nie każdy znajdzie w sobie tyle siły by się samemu podźwignąć, a najgorszą rzeczą, jaką można uczynić takiej osobie, to powiedzieć do niej: "wszystko będzie dobrze", lub "weź się w garść" - to są szpile, które niewidzialnie przebijają człowieka na wylot i jedynie potęgują w nim rozpacz oraz jeszcze większą depresję. Taka osoba potrzebuje naszej wyciągniętej dłoni, naszej pomocy. Nawet jeśli sama oficjalnie temu zaprzecza, to jej dusza krzyczy: "POMÓŻ!").

    I o tylko takich przypadkach pisałem - gwoli wyjaśnienia.

    OdpowiedzUsuń