CZYLI CO SPOWODOWAŁO
ŻE REPUBLIKA WEIMARSKA
ZMIENIŁA SIĘ W III RZESZĘ?
PLANY I MARZENIA
Cz. II
"MONARCHIA PRUSKA POZOSTANIE ZAWSZE: NIE KRAJEM, KTÓRY MA ARMIĘ, LECZ ARMIĄ, KTÓRA MA KRAJ, W KTÓRYM JAK GDYBY TYLKO KWATEROWAŁA"
major GEORG HEINRICH von BERENHORST
(XVIII wiek)
Wraz z wstąpieniem na niemiecki (i pruski) tron cesarza (i króla) Wilhelma II (15 czerwca 1888 r. ) i zdymisjonowaniem starego kanclerza - Otto von Bismarcka (20 marca 1890 r.), nadeszły czasy "Nowego kursu dla Niemiec", którego głównym autorem był właśnie nowy, młody niemiecki cesarz. Konflikt, jaki wybuchł na linii Wilhelm-Bismarck wziął się zapewne po części z kompleksów, które całe życie trapiły kajzera i które sprowadzały się do potrzeby stania się "silnym facetem" - a które to kompleksy dawały o sobie znać poprzez tromtadrackie, publiczne przemówienia Wilhelma (często zupełnie nieprzemyślane, które powodowały więcej strat i problemów dla niemieckiej dyplomacji, niż przynosiły zysków). Ale czy można się temu dziwić, skoro w owe kompleksy wtłaczała cesarza już jego własna matka, cesarzowa-małżonka Wiktoria (córka królowej Wielkiej Brytanii - Wiktorii). To przecież ona ciągle nazywała go: "małym, niemieckim chłopcem" i na każdym kroku podkreślała że jest "dumną córą Albionu", a jako kołysankę śpiewała mu pieśń: "Brytania panuje nad falami" i podkreślała że on (Wilhelm), jako "mały, niemiecki chłopiec" zapewne nigdy nie zrozumie dumy z bycia Anglikiem. Spowodowało to u Wilhelma powstanie zarówno fascynacji jak i niechęci do Wielkiej Brytanii. Podziwiał co prawda potęgę Imperium Brytyjskiego, nazywając go: "Największym Imperium w dziejach świata od czasów upadku Rzymu", to jednocześnie powtarzał: "Nigdy nie można mieć dość w sobie nienawiści dla Anglii", oraz powtarzał maksymę, parafrazując słowa Katona Starszego o Kartaginie: "Ceterum censeo Britanniam esse delendam" ("A poza tym uważam że Brytanię należy zniszczyć"). Denerwowały go niezmiernie słowa matki, która podkreślała że brytyjska flota jest największą i najpotężniejszą flotą świata, a ona jest dumną "Angielką, wolno urodzoną Brytyjką". Powtarzała mu też że Albion jest: "najbardziej swobodny, najbardziej postępowy, zaawansowany, rozwinięty, najbogatszy", a zasiedla Brytanię: "najbardziej liberalna rasa na świecie (...) najlepiej ze wszystkich przystosowana do cywilizowania innych narodów". To wystarczyło, by w młodym chłopcu wyrobić prawdziwą fiksację na punkcje Wielkiej Brytanii, która nie opuściła do go końca życia (nawet na wygnaniu w Holandii będzie powtarzał że jest wnukiem królowej Wiktorii - władczyni Imperium nad którym nigdy nie zachodziło słońce, a jednocześnie całe życie miał pretensje do Albionu że doprowadził do klęski Niemiec w I Wojnie Światowej).
Nie był to jedyny kompleks, jaki cechował Wilhelma II. Drugim była jego ułomność fizyczna i chęć jej nie tylko zakrycia, ale również pokazania że jest równie sprawny (a nawet bardziej) niż inni (stąd pragnienie bycia "silnym facetem"). Otóż Wilhelm miał niedorozwój lewej ręki (była krótsza od prawej), przez co nie mógł się nią sprawnie posługiwać. Podczas jego narodzin (27 stycznia 1859 r.), wystąpiły poważne komplikacje, a dziecko (po ciężkim porodzie) urodziło się "pozornie martwe". Nie oddychało przez pewien czas, dopiero gdy lekarz i asystujące akuszerki podjęły próby przywrócenia czynności życiowych - dziecko zaczęło płakać i normalnie oddychać. Radość była niezmierna, cieszono się bowiem zarówno z faktu iż przywrócono dziecko do życia, jak i z tego że narodził się chłopiec - następca tronu (z tej radości feldmarszałek Friedrich von Wrangel wybił pięścią okno, by szybciej powiadomić - zgromadzony pod murami Kronprinzenpalais - lud, iż oto narodził się: "Książę i do tego całkiem krzepki rekrut". Szybko okazało się jednak że dziecko nie jest do końca pełnosprawne, jako że podczas porodu i wyciągania dziecka z łona matki, uszkodzono jego lewe ramię, do tego potem doszły pewne (niewielkie) uszkodzenia mózgu. W każdym razie dzieciństwo młodego Wilhelma nie należało do przyjemnych ani bezbolesnych chwil życia (chodzenie w "klatce" mającej ustabilizować jego głowę, która przechylała się na prawą stronę, oraz "kąpiele" w króliczej krwi, w celu naprawienia niedorozwoju lewej kończyny). Jego własna matka, gdy ujrzała przez co musi przechodzić jej syn, była bliska płaczu i potem zwierzała się w liście do królowej Wiktorii: "Nie jestem w stanie powiedzieć Ci, jak bardzo cierpiałam, gdy zobaczyłam go w tej maszynie, ledwie mogłam powstrzymać się od płaczu". Lekcje wychowania też nie należały do przyjemnych, gdyż nauczyciel i guwerner - Georg Hinzpeter od pierwszego spotkania zakomunikował księciu: "Żadnego użalania się nad sobą" i nie było wytłumaczenia że jedna ręka jest mniej sprawna od drugiej. Młody Wilhelm musiał nauczyć się jeździć konno (i samemu wejść na konia), posługiwać się szablą i bronią palną, pływać, wiosłować, grać w tenisa i na pianinie w taki sposób, jakby ta jego ułomność nie istniała. Edukacja księcia zaczynała się już o szóstej rano (zimą o siódmej) i obejmowała zarówno zajęcia fizyczne, jak i umysłowe (po latach Wilhelm pisał: "Brnęliśmy przez tysiące stronic gramatyki (...) od Fidiasza po Demostenesa, od Peryklesa do Aleksandra").
To spowodowało że po osiągnięciu dojrzałości, Wilhelm był całkiem dobrym jeźdźcem oraz strzelcem (choć niektórzy, jak na przykład jego wuj - król Wielkiej Brytanii - Edward VII, z sarkazmem powtarzali: "Wilhelm strzela całkiem dobrze, zważywszy że ma tylko jedną rękę"). Istniał też jeszcze jeden kompleks, który trapił kajzera. Otóż ktoś kiedyś powiedział mu że jego wielki przodek - Fryderyk II, nigdy nie stałby się wielkim, gdyby miał u swego boku kogoś takiego jak Bismarck i Wilhelm bardzo dobrze zapamiętał sobie te słowa. Całe zresztą życie walczył o wypracowanie własnego mitu, który mógłby go określić jako jednego z wielkich ludzi tego świata. Taki mit posiadał zarówno jego dziad Wilhelm I (jako zjednoczyciel Niemiec - Wilhelm Wielki), jego ojciec Fryderyk III, który panował zaledwie trzy miesiące w 1888 r. i zmarł na zapalenie płuc (jako "liberalna nadzieja Niemiec"), Otto von Bismarck (jako "Żelazny Kanclerz"), a potem nawet feldmarszałek Paul von Hindenburg (jako "obrońca niemieckich Prus Wschodnich"), natomiast Wilhelm II nie miał niczego, co mogłoby go jednoznacznie zdefiniować. Choć może było coś takiego, ale akurat kajzerowi nie przypadłoby to do gustu, bowiem Wilhelma II należałoby określić: "Cesarzem-Gadułą", gdyż paplał wkoło z buńczuczną miną potrząsając przy tym szablą, co często prowadziło do poważnych dyplomatycznych gaf, z których potem musieli się tłumaczyć niemieccy dyplomaci. Nawet gdy próbował godzić, czy też uspokajać inne kraje co do polityki Niemiec, to czynił to z delikatnością słonia w składzie porcelany i często po takich "uspokajających przemowach" niechęć do Niemiec była znacznie większa, niż przed wygłoszeniem tych mów. W każdym razie Wilhelm lubił wygłaszać mowy (i wygłaszał je z głowy, nie z kartki), szczególnie do żołnierzy, a niektóre z nich (jak choćby przemowa do rekrutów gwardii cesarskiej z 23 listopada 1891 r., w której Wilhelm miał powiedzieć: "Dzieci mojej gwardii (...) Macie tylko jednego wroga - mojego wroga. (...) może się zdarzyć, że rozkażę wam zastrzelić waszych własnych krewnych, braci, a nawet rodziców (...) w takim wypadku musicie bez szemrania spełnić moje rozkazy", czy też niesławna "mowa huńska" z 27 lipca 1900 r. gdy żegnał niemiecki korpus ekspedycyjny, mający udać się do Chin i tam - wraz z Wielką Brytanią, Francją, Rosją, USA, Włochami, Austro-Węgrami i Japonią - tłumić chińskie Powstanie Bokserów - wówczas zwrócił się do żołnierzy tymi oto słowy: "Tępić bez pardonu, nie brać jeńców, kto wpadł wam w ręce, niech ginie. Podobnie jak tysiąc lat temu Hunowie zdobyli sławę pod przywództwem swojego króla Attyli (...) tak niech zapisze się dzięki wam na tysiące lat w Chinach imię Niemców w taki sposób, żeby nigdy żaden Chińczyk nie odważył się chociażby krzywo spojrzeć na Niemca". Nie mówiąc już o aferze "Daily Telegraph" z jesieni 1907 r. ujawnionej na jesień 1908 r., której przytaczać nie będę, ale to właśnie wówczas Wilhelm tak "uspokajał" Anglików co do niemieckich zbrojeń, że ci... szybko dozbroili swoją flotę i odrzucili jakiekolwiek niemieckie propozycje sojuszu "teutońskich narodów"), były bardzo kontrowersyjne.
CESARZ WILHELM II
Mimo to warto jednocześnie dodać, że Wilhelm II, prócz tego swojego nadęcia i tromtadrackiej postawy, która miała go ukazywać jako "silnego faceta" Europy (choć częściej te jego miny były śmieszne niż groźne, o czym na przykład wspominał w 1908 r. "Kurier Poznański", pisząc o wizycie w Niemczech króla Wielkiej Brytanii - i wuja Wilhelma II - Edwarda VII: "Poczciwy król Edward jadący do Marienbadu nie może nie powstrzymać się od lekkiego uśmiechu (...) dziwna rzecz, że Niemcy więcej się obawiają tego sympatycznego, przyjaźnie uśmiechniętego króla Edwarda, w popielatym cylindrze i jasnych, wytwornie skrojonych inexprimablach z jego otyłą i okrągłą, wcale nie wojowniczo wyglądającą figurą, niż Anglicy groźnego cesarza Wilhelma z wojowniczo nastroszonymi wąsami i z brzęczącymi ostrogami u długich butów") miał także zwyczajne upodobania, jak choćby zamiłowanie do szybkich aut, do podróży (większą część każdego roku spędzał w rozjazdach, zarówno po samych Niemczech jak i innych krajach Europy) i wykwintnych strojów. Jego wyjazdy (i chęć bycia na językach całej Europy), były tak częste, że hymn pruskiej dynastii Hohenzollernów: "Heil Dir im Siegerkranz" ("Bądź pozdrowiony w wieńcu zwycięzcy") przekładano na "Heil Dir im Sonderzug" ("Bądź pozdrowiony w pociągu specjalnym"). I rzeczywiście, sezon swych podróży rozpoczynał Wilhelm każdego roku od wiosennego rejsu po Morzu Śródziemnym (z tradycyjną wizytą na greckiej wyspie Korfu, gdzie miał zakupioną posiadłość). W czerwcu rozpoczynały się regaty w Kilonii, podczas których cesarza nie mogło zabraknąć, a w lipcu wybierał się w rejs ku norweskim fiordom. W sierpniu bywało różnie, albo odpoczywał w swej posiadłości w Wilhelmshöhe, albo też udawał się na coroczne regaty żaglowców do angielskiego Cowes, lub żeglował statkiem po Haweli, był bowiem zapalonym miłośnikiem floty i nawet sam nakreślił kilka projektów potężnych okrętów. Jeden z takich projektów niemiecka admiralicja określiła mianem: "okręt ma wszystkie zalety poza jedną, nie byłby w stanie pływać". Bardzo też przeżył Wilhelm zatonięcie Titanica (15 kwietnia 1912 r.) i polecił by niemieckie statki pasażerskie były wyposażone w dodatkowe środki bezpieczeństwa (szczególnie gdy został ojcem chrzestnym jednego z największych wówczas statków pasażerskich na świecie, wyprodukowanego w hamburskiej stoczni okrętu "Imperator", którego chrzest miał miejsce 23 maja 1912 r.). Pozostałe miesiące - począwszy od września - z reguły spędzał cesarz na polowaniach w różnych miejscach w Niemczech.
Warto tutaj jeszcze przytoczyć pewien skandal, jaki miał miejsce już na początku panowania Wilhelma II, a który to przez kilka kolejnych lat nie pozwalał o sobie zapomnieć i spędzał sen z powiek cesarza i wielu jego dworaków. Mam tutaj oczywiście na myśli skandal seksualny, jaki odbył się w Pałacu Myśliwskim nieopodal lasu Grunewald pod Berlinem w styczniu 1891 r. Otóż zjechała się tam wówczas (na zaproszenie księżnej Charlotte - młodszej siostry Wilhelma II) cała śmietanka arystokratyczno-towarzyska ówczesnych Niemiec. Wśród zaproszonych gości znaleźli się m.in.: książę Fryderyk Karol Heski (król elekt Finlandii), książę Szlezwiku-Holsztyna Ernst Gunther, książę Aribert von Anhalt, hrabia Fryderyk von Hohenau wraz z małżonką, cesarski szambelan Leberecht von Kotze wraz z małżonką, mistrz dworskiej ceremonii Karl Schrader z żoną Alidą, oraz sekretarz rosyjskiej ambasady w Berlinie Ludwig von Knorring. Zabawa był szampańska, najpierw bowiem możni państwo urządzili sobie kulig. Następnie wrócili do pałacu i rozpoczęła się biesiada suto zakrapiana alkoholem. Potem księżna Charlotte odprawiła służbę i zaczęła się prawdziwa zabawa, podczas której biesiadnikom puściły wszelkie hamulce. Doszło do wielkiej orgii, podczas której kolejno wymieniano się partnerami seksualnymi nie gardząc też i stosunkami homoseksualnymi. Takie zabawy zapewne były organizowane nie po raz pierwszy, ale dopiero po nagłośnieniu tej afery, ujrzały światło dzienne. Otóż, już następnego dnia, po "bankiecie" w Pałacu Myśliwskim, do kajzera przyszedł pierwszy z wielu późniejszych anonimów, w którym tajemniczy autor opisywał dokładnie ze szczegółami anatomicznymi (i obscenicznym językiem) kto z kim spał i kto komu co wkładał. Mało tego, na owym donosie były rysunki anatomiczne genitaliów osób biorących udział w orgii i dołączone pornograficzne zdjęcia (nie związane już z samą orgią). Szczególnie wiele szczegółów podawał anonim w stosunku do księżnej Charlotte, w którym autor nazywał ją wprost "nimfomanką" sypiającą z połową cesarskiego dworu. Wilhelm był przerażony, anonim bowiem godził nie tylko w powagę dworu i dynastii, ale również w projektowany przez kajzera "Nowy Kurs", który zapoczątkował po dymisji Żelaznego Kanclerza Bismarcka.
KSIĘŻNA CHARLOTTE
Nic nie dały próby zbagatelizowania problemu, gdyż pojawiały się wciąż nowe anonimy. Zresztą docierały one nie tylko do cesarza, ale i do innych członków dworu, w tym do samej księżnej Charlotte. Ponieważ jednak szlachta była tak zblazowana, że kazała własnej służbie nawet otwierać i czytać sobie listy - przez to bardzo szybko skandal seksualny z Grunewaldu wydostał się do niemieckiej opinii publicznej i stał się tematem plotek w piwiarniach, szynkach i pralniach Berlina. Problem polegał też na tym, że nie było wiadomo kto dokładnie kryje się za owymi anonimami. Język oraz styl (mimo obscenicznych szczegółów anatomicznych) wskazywał na kogoś spośród dworu cesarskiego lub elit arystokratycznych, ale nic poza to - zresztą autor niczego też nie żądał w zamian za zaprzestanie nadsyłania tych anonimów, więc nie można było złapać tropu. Po ponad roku czasu (gdy korespondencja wciąż nadchodziła) postanowiono (nieoficjalnie) na wiosnę 1892 r. przekazać sprawę policji. Tylko że taki krok wcale nie musiał doprowadzić do wykrycia sprawcy anonimów i to z bardzo różnych względów. Po pierwsze, od 1871 r. obowiązywał w Niemczech Paragraf 175 kodeksu karnego, który penalizował homoseksualizm i karał za jego praktykowanie wiezieniem. A który komisarz byłby na tylko odważny, aby postawić zarzuty i ukarać więzieniem księcia, hrabiego lub innego członka dworu cesarskiego bez wyraźnego pozwolenia "z góry"? Żaden (chyba że nie zależało mu na własnej karierze) i tak samo postępował też prowadzący tę sprawę komisarz Eugen von Tausch, który co prawda zorganizował bardzo szczegółową obserwację skrzynek pocztowych i wysłał "w teren" wielu tajniaków, którzy mieli zasięgnąć języka, mimo to niczego się nie dowiedział (albo tak po prostu było dla niego wygodniej). Stworzył jednak portret psychologiczny autora anonimów, w którym opisał, że jest to osoba zniewieściała, histeryczna i skłonna do plotek. To rzuciło podejrzenie na cesarskiego szambelana - Leberechta von Kotze, który (za pozwoleniem cesarza) został aresztowany i uwięziony (co ciekawe, nie postawiono mu żadnych zarzutów aby nie ośmieszać zarówno jego samego jak i honoru dynastii).
Wilhelm wydał zgodę na uwięzienie von Kotze, licząc na to że wreszcie zakończy się przykra sprawa anonimów, a zadziorny szambelan dostanie pstryczek w nos i przestrogę by wiedział na co się porywa. Niestety, te przypuszczenia spaliły na panewce, gdy okazało się że w domu von Kotze nie znaleziono żadnych kompromitujących dowodów, natomiast... anonimy nadal przychodziły (co ciekawe, w listach tych autor groził ujawnieniem innych pikantnych szczegółów z życia berlińskich elit dworskich, jeśli von Kotze nie zostanie zwolniony z aresztu). Cesarz zdecydował się więc uniewinnić swojego szambelana po trzech tygodniach od jego aresztowania (a sąd zrehabilitował go oficjalnie, przyznając że aresztowanie było bezprawne, za co przewodniczący sądu podał się od razu do dymisji). Sprawcy anonimów nigdy nie odnaleziono, a same listy przychodziły jeszcze przez jakiś czas, aż ostatecznie w styczniu 1895 r. (w czwartą rocznicę skandalu z Grunewaldu) przestały przychodzić. Co prawda wtedy zaczęła się sprawa wzajemnych oskarżeń barona von Schradera (uczestnika orgii) i marszałka dworu Hugo von Reischacha z Leberechtem von Kotze, które kończyły się publicznymi pojedynkami w roku 1895 (ze Schraderem pierwszy pojedynek został nierozstrzygnięty, gdyż obaj panowie strzelali niecelnie, zaś Reischach został raniony w nogę). Potem panowie jeszcze kilka razy wyzywali się na pojedynek (von Kotze trzykrotnie odmówił, przez co został wydalony z grona oficerów swojego pułku - gdyż uznano to za zachowanie niehonorowe), ostatecznie 3 kwietnia 1896 r. von Schrader i von Kotze spotkali się ponownie w Ravensbergu pod Poczdamem. Teraz jednak miano strzelać do skutku, czyli aż przeciwnik padnie powalony, przy minimalnym odstępie dziesięciu kroków. W tym pojedynku zwyciężył von Kotze, który zastrzelił von Schradera, trafiając go w brzuch i gruchocząc kręgosłup. Został za to skazany na dwa lata i trzy miesiące więzienia w twierdzy kłodzkiej (w której żył niczym w pałacu, posiadając oddzielną służbę, odpowiedni apartament "więzienny" i wszelkie inne wygody na każde jego życzenie), mimo to cesarz ułaskawił go już po trzech miesiącach. Tak właśnie żyło się elitom władzy w kajzerowskiej Rzeszy.
Warto tutaj też na marginesie dodać, jak żyli na przykład niemieccy robotnicy. Oto opinia lekarza wielkomiejskiej dzielnicy mieszkaniowej w Saksonii z końca XIX wieku (czyli lat panowania Wilhelma II): "Mieszkania klasy pracującej znajdują się przeważnie w piwnicach i oficynach. Niewielką ilość świeżego powietrza, którą przepuszczają stare, ciasne, obudowane z czterech stron podwórka, zanieczyszczają wyziewy z ustępów (...) Po ścianach i drzwiach spływa zazwyczaj woda. Często trzydzieści do pięćdziesięciu osób używa jednego zlewu i jednego ustępu. (...) Wszystko jest nieopisanie brudne i zniszczone, roi się od robactwa (...) Za każde mieszkanie płaci się 20 do 25 talarów komornego. Z powodu tych wysokich cen komornego ludzie są często zmuszeni przyjmować kogoś na spanie. Z tego powodu, jak się można spodziewać, panuje dzika rozpusta (...) Stan zdrowia, zwłaszcza małych dzieci, jest niepokojąco zły". Większość robotniczych dzieci było niedożywionych, duża ich część chorowała na gruźlicę, krzywicę i awitaminozę. Oczywiście istniały też mieszkania zakładowe, budowane przez pracodawców dla swoich pracowników, które miały lepszy standard i znacznie niższy czynsz. Tylko że wówczas dany robotnik nie mógł już wziąć udziału w strajku lub zażądać podwyżki za swoją pracę gdyż w każdej chwili groziła mu eksmisja na bruk, wraz z żoną i dziećmi. To były zupełnie inne Niemcy. O tych Niemczech nie dowiemy się z książek i wiadomości historycznych, opisujących splendor Belle Epoque. Zresztą zarówno niemiecka elita arystokratyczna, elita przemysłowa jak i niemiecka klasa średnia żyły na zupełnie innym poziomie. A szczególnie ta pierwsza klasa - arystokratów - żyła jak gdyby w świecie bajki, otoczona luksusem i splendorem swojej pozycji oraz władzy, zupełnie nie troszcząc się (lub troszcząc w sposób minimalny) nad najbiedniejszymi obywatelami zjednoczonych Niemiec. Prawdziwy stosunek elit władzy II Rzeszy, do robotników i chłopów określił sam cesarz Wilhelm, który pewnego razu wizytując gospodarstwo rolne w swojej posiadłości Kadyny w pobliżu Elbląga, rzekł: "Piękna obora jest prawdziwym pałacem w porównaniu z mieszkaniami robotników" i na tym stwierdzeniu poprzestał.
Celowo przywołałem tutaj aferę seksualną roku 1891 r., gdyż ów rok będzie niezwykle ważny dla dalszych losów Cesarstwa Niemieckiego i rozpoczęte w jego trakcje procesy, doprowadzą następnie (jako jedne z przyczyn) do niemieckiej klęski w I Wojnie Światowej oraz do powstania Republiki Weimarskiej. Mam tutaj oczywiście na myśli zmianę dotychczasowego kierunku niemieckiej polityki zagranicznej - która za Bismarcka zmierzała w stronę łagodzenia napięć z Rosją i Wielką Brytanią - a za Wilhelma II stała się polityką konfrontacji, i to zarówno z Rosją (parcie na Wschód, włączenie lub podporządkowanie "polskiego balkonu" - czyli ziem Kongresówki, która na mapach przypominała... balkon), z Wielką Brytanią ("Przyszłość Niemiec leży na morzu" - słowa te wypowiedział w 1898 r. w Szczecinie z okazji otwarcia nowej stoczni, właśnie cesarz Wilhelm II, rzucając wyzwanie Brytyjczykom) jak i polityka "zmiażdżenia" Francji, by ta już nigdy nie odrodziła się jako wielkie mocarstwo. To właśnie nierozsądna polityka cesarza Wilhelma, doprowadziła w owym 1891 r. do pierwszego zbliżenia Francji i Rosji i wizyty francuskiej eskadry okrętów w Kronsztadzie oraz Petersburgu (gdzie po raz pierwszy Rosjanie mogli usłyszeć francuski hymn narodowy - "Marsyliankę", która dotąd w Rosji była zakazana). To otworzyło drogę do zbudowania Dwuprzymierza a od 1904 r. i sojuszu francusko-brytyjskiego - realnego Trójprzymierza, wymierzonego właśnie w Niemcy i Austro-Węgry. Rozpoczęła się polityka okrążania Niemiec od zachodu i wschodu, a (po wybuchu wojny) odcięcia ich od dostaw z zewnątrz, co musiało przypieczętować klęskę "państw teutońskich" w Wielkiej Wojnie i doprowadzić do upadku II Rzeszy Niemieckiej. Na jej gruzach powstanie słaba i targana wewnętrznymi kryzysami Republika Weimarska, która to zaś stanie się trampoliną dla Adolfa Hitlera i nazistów do zdobycia władzy i rozpętania kolejnej światowej pożogi wojennej. Tak więc rok 1891 był początkiem wydarzeń, które ostatecznie zakończyły się w maju roku 1945 (choć tutaj też należy być ostrożnym, ponieważ III Rzesza nigdy nie podpisała kapitulacji. Kapitulację podpisał niemiecki Wehrmacht i tylko siły zbrojne się poddały a nie państwo niemieckie, dlatego też można uznać że II Wojna Światowa - nieoficjalnie - trwa po dziś dzień).
CDN.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz