CZYLI W JAKICH
OKRESACH HISTORYCZNYCH
ŻYŁO SIĘ W POLSCE NAJLEPIEJ?
Zawsze się zastanawiałem, skąd u niektórych ludzi to zamiłowanie do czasów komuny, czyli ustroju ekonomicznie totalnie niewydolnego w którym niedobory produktów były nieodzowną, naturalną codziennością i gdzie pierwsi sekretarze partii chwalili się w mediach że: "lokomotywy staniały", podczas gdy ceny produktów codziennego użytku, takich jak: chleb, masło, cukier, kawa a nawet papier toaletowy nie tylko że rosły w górę, ale były wręcz towarami trudno dostępnymi (nie dziwi zatem gdy czasem chłopak, miast kwiatów lub jakiegoś pierścionka, wręczał dziewczynie po prostu... papier toaletowy, gdyż był on wówczas znacznie wartościowszym produktem, niż takie kwiaty czy nawet pierścionek). Oczywiście rozumiem że w pewnym sensie sympatia do okresu Polski Ludowej, jest tak naprawdę pogonią za upływającym czasem i pięknymi wspomnieniami z przeszłości (wtedy po raz pierwszy się zakochałem, po raz pierwszy całowałem wtedy urodziły mi się dzieci etc. etc.) i to jest takie rozrzewniające wspomnienie własnej młodości, która akurat przypadła w tym ciężkim okresie w naszych dziejach (jak pisał filozof Bohdan Urbankowski: "Nasza młodość była - mimo wszystko - romantyczna"). Z czasem jednak zacząłem pojmować że to moje przekonanie jest co najmniej niepełne, gdyż również w systemie komunistycznym istniały takie okresy, gdzie ludziom żyło się naprawdę dobrze (i mówię to całkowicie serio), a niektórym nawet lepiej niż obecnie. Były to oczywiście wyjątki, bowiem ustrój komunistyczny jest ustrojem który zawsze musi generować biedę - to jest wpisane w jego istotę. Natomiast, nawet w tamtym systemie były podejmowane działania, które dozwalały na powstanie drobnej, prywatnej własności i stymulowały popyt wewnętrzny, poprzez czynniki zewnętrzne (pożyczki, dobra koniunktura gospodarcza, inwestycje).
Dziś Polacy, którzy z rozrzewnieniem wspominają czasy komuny, w ogromnej większości (choć zapewne nie zawsze zdają sobie z tego sprawę), myślą nie o czasach stalinizmu, czy gomułkowskiej "małej stabilizacji" (moja mama opowiadała, jak będąc nastolatką, ściągali ich całymi szkołami na plac, aby wysłuchać słów pierwszego sekretarza - Władysława Gomułki, który potrafił godzinami nudzić przez radio, rozpoczynając swoje słynne: "Obywatele..." - i to było jedyne słowo, jakie mama zapamiętała), ani o kryzysie gospodarczym lat 80-tych. Nie, oni chwaląc Polskę Ludową chwalą głównie jeden okres historyczny - dekadę gierkowską, która bez wątpienia pozytywnie wyróżnia się na tle wszystkich innych okresów rządów komuny w Polsce. Te dziesięć lat rozkwitu gospodarczego (1970-1980), było naprawdę tym, czym w średniowieczu były reformy króla Kazimierza III Wielkiego (panującego w latach 1333-1370), który całkowicie odmienił obraz Polski średniowiecznej i stworzył ekonomiczne, polityczne i społeczne podwaliny pod sukcesy Korony Polskiej w wieku XV (gdyby nie reformy Kazimierza Wielkiego, z pewnością polskie rycerstwo nie pobiłoby w bitwie pod Grunwaldem [1410 r.] armii Zakonu Krzyżackiego - największej i najpotężniejszej wówczas siły zbrojnej chrześcijańskiego świata. A bez tego zwycięstwa nie byłoby późniejszych triumfów i potęgi, która sięgała bram Moskwy na wschodzie, Dunaju na południu, Estonii na północy i podchodziła pod rzekę Odrę i Śląsk na zachodzie. Nie byłoby ani polskich sztandarów na Kremlu, ani Sobieskiego pod Wiedniem, ani nawet... Beniowskiego na Madagaskarze, stąd praca organiczna króla Kazimierza Wielkiego była tak ważna). Dla wielu ludzi po dziś dzień reformy ekonomiczne Edwarda Gierka i jego geopolityczna koncepcja "Drugiej Polski" - która miała stać się krajem bardzo szybko modernizującym się na wzór Japonii i dziesiątą gospodarką świata. To właśnie wówczas odnosiliśmy również największe sukcesy nie tylko gospodarcze, ale i sportowe (nasza piłkarska "Złota Jedenastak" Kazimierza Górskiego zdobywała wówczas niesamowite triumfy które pamięta się po dziś dzień, poza tym kolarze, lekkoatleci, bokserzy i wielu innych). Po raz pierwszy Polak poleciał w kosmos (Mirosław Hermaszewski w 1978 r.), a inny Polak (choć to oczywiście bez żadnego udziału ekipy Gierka a nawet wbrew nim samym) kardynał Karol Wojtyła został wybrany na papieża i objął pontyfikat jako Jan Paweł II (1978-2005). Był to więc czas dość dużych sukcesów i nic dziwnego że zapadł wielu ludziom głęboko w pamięć.
MÓWIĄ ŻE GIEREK KOMUNISTA,
A DLA MNIE TO BYŁ KAZIMIERZ WIELKI
TAK RADOWANO SIĘ W POLSCE,
GDY KAROL WOJTYŁA ZOSTAŁ PAPIEŻEM. Z TEGO ZRODZIŁ SIĘ POTEM 10 MILIONOWY RUCH "SOLIDARNOŚCI", KTÓRY DOPROWADZIŁ DO UPADKU MURU BERLIŃSKIEGO
(FRAGMENT FILMU: "KAROL - CZŁOWIEK KTÓRY ZOSTAŁ PAPIEŻEM")
Ale podobnie przecież było choćby w Związku Sowieckim. Dziś Rosjanie patrzą z nostalgią na epokę komunistyczną, nie tęskniąc wcale za czasami Stalina (poza grupkami fanatyków) czy Chruszczowa, nie mówiąc już o czasach rozpadzu państwa za rządów Gorbaczowa. Tak naprawdę tęskniąc za Związkiem Sowieckim, tęsknią za epoką Breżniewa (1964-1982). Wiem że to może wydawać się dla nas nie do końca zrozumiałe, ale dla Rosjan epoka Breżniewa równa się temu, czym dla wielu naszych rodaków była dekada Gierka, jeśli to ze sobą porównać, łatwiej nam to będzie pojąć i zrozumieć (jako ciekawostkę dodam tylko że Breżniew miał czarnego kota - prezent od dalajlamy - który swym zachowaniem ostrzegał go przed ewentualnymi zamachami na jego życie i wielokrotnie - począwszy od stycznia 1969 r. - obserwując reakcje kota, wychodził cało z różnych zamachów, organizowanych [przez KGB] na jego życie. W marcu 1982 r. kot uciekł na ulicę prosto pod koła nadjeżdżającego auta. W listopadzie tego roku, Breżniew zmarł - najprawdopodobniej został skutecznie "wyeliminowany" przez szefa KGB - Jurija Andropowa, któremu marzyło się zająć miejsce Breżniewa. Zresztą, KGB nie po raz pierwszy w ten właśnie sposób usuwało przywódców partyjnych i państwowych. To KGB przecież pomogło obalić Chruszczowa w 1964 r. i otworzyło drogę dla Breżniewa, a potem dla Andropowa, a jeszcze potem położyło łapę nad - do pewnego stopnia - kontrolowaną "transformacją ustrojową" i nadzorowało oraz wdrażało w życie projekt o nazwie: "upadek komunizmu". Jeśli jednak myślimy że w krajach Zachodu było lepiej, to bez wątpienia jesteśmy naiwni. Tak jak KGB kontrolowała życie polityczne w Związku Sowieckim, tak samo CIA dążyła do narzucenia własnej uzdy na prezydenta i rząd USA. KGB obalało i namaszczało kolejnych genseków partyjnych, zaś CIA robiła dokładnie to samo - zamach na prezydenta Kennedy'ego w 1963 r., wykończenie administracji Johnsona "dobrymi radami" w sprawie Wietnamu i administracji Cartera w sprawie Iranu, zamach na Forda i Reagana, afera Watergate - to mało? W tym wszystkim swoje brudne łapki maczała CIA i podobnie jak w bloku wschodnim KGB rozpoczęła projekt "upadek komunizmu", tak w bloku zachodnim CIA zaczęła firmować projekt "rewolucji kulturowej". Pięknie prawda? I jaka zgoda. CIA, KGB - nie licząc służb specjalnych z innych krajów - były bardziej lojalne wobec siebie samych, niż wobec własnych państw i rządów).
Również w Stanach Zjednoczonych były okresy większej prosperity, które po dziś dzień są wspominane z rozrzewnieniem. Takim okresem w czasach "Zimnej Wojny", były chociażby lata od 1945 do 1965 r. To był w dużej mierze spokojny czas podczas którego Amerykanie głównie się bogacili i rośli w siłę. Stany Zjednoczone posiadały najpotężniejszą i zahartowaną w bojach armię świata i odznaczały się ogromną masą produkcyjną. To właśnie wówczas w głównej mierze wytworzyło się pojęcie "amerykańskiego stylu życia", które potem wielokrotnie było przywoływane. Robotnicy mieli pracę i tym samym napędzali koniunkturę, kupując dobra luksusowe (auta, pralki, lodówki, telewizory) a nowe domy rosły jak grzyby po deszczu. Lata 50-te i 60-te do dziś są więc wspominane z rozrzewnieniem w amerykańskiej kulturze, choć oczywiście postępująca rewolucja kulturowa - czy raczej kontrkulturowa - spod znaku hippisów, make love not war i sex, drugs and rock and roll - zrobiły potem znaczne spustoszenia w społeczeństwie. Ale, czy można się temu dziwić, skoro w samej CIA - nie mówiąc już o poszczególnych administracjach prezydenckich - było więcej zwolenników komunizmu niż amerykańskich patriotów? Choć i tacy też oczywiście byli. Tutaj moja mała dygresja: okres Zimnej Wojny i "cichej walki" USA i ZSRS, przypomina mi Republikę Rzymską z ostatnich dwóch dekad II wieku p.n.e. kiedy to rzymscy wodzowie celowo przedłużali prowadzone przez siebie wojny, po to tylko aby na tym zarabiać. Wojna z Jugurtą [111-105 r. p.n.e.] numidyjskim jest tego doskonałym przykładem. Sowicie opłacani rzymscy dowódcy, tak prowadzili wojnę, aby nie tylko jej nie zakończyć, ale również aby jej nie wygrać, wchodząc w tajne rozmowy z Jugurtą lub wycofując się z błahym pretekstem. Tym samym zbijali olbrzymie majątki, ale odbijało się to na zwykłych żołnierzach, którzy marzyli by już jak najszybciej wrócić do domu i swych rodzin. Nic więc dziwnego że wówczas to rozbłysła gwiazda Gajusza Mariusza, który będąc nieprzekupnym, dążył do jak najszybszego zakończenia wojny.
Tak samo było w czasie Zimnej Wojny. Dziś bowiem uważamy że Związek Sowiecki był taką potęgą - szczególnie od chwili gdy zdobył broń atomową - iż nie było na niego siły i należało wzajemnie się kontrować. Bzdura! Związek Sowiecki i inne kraje bloku wschodniego można było łatwo pokonać i to bez jednego wystrzału. Wystarczyło tylko... zakręcić kurek z pieniędzmi, towarami pierwszej potrzeby i zamknąć dopływ do najnowszych technologii. Skutek byłby taki sam, jaki był rzeczywiście w drugiej połowie lat 80-tych, z tym że wówczas był to proces w dużej mierze kontrolowany, a tak doszłoby do wewnętrznego rozpadu komunizmu już w latach 50-tych lub na początku 60-tych. Ale przecież lepiej mieć jakiegoś wroga, którym można postraszyć społeczeństwo i robić na tym swoje interesy oraz budować fortuny i konsolidować władzę "państwa w państwie", niż pozbawić się tego atutu. A walka USA z Kubą i Fidelem Castro, podczas której CIA zorganizowała kilkanaście oficjalnych i kilkadziesiąt nieoficjalnych zamachów na życie kubańskiego dyktatora? Tyle lat, tyle dekad nie mogli go dopaść - taki był dobry, tak dobrze chroniony? A może zaistniały tutaj podobne elementy - podobne nie znaczy te same - jak podczas wojny Rzymian z Jugurtą, którego ci też bardzo długo nie mogli dopaść. Gdyby CIA chciała rzeczywiście zabić Castro, to by go zabiła - proste. A tak (ze sobie tylko znanych powodów - zapewne Castro był agentem amerykańskiego wywiadu na początku lat 50-tych) uczyniła z niego tylko playboya, który nie potrafił się opędzić od tysięcy kobiet - także tych z USA - które gotowe były dla niego uczynić wszystko, był dla nich bowiem uosobieniem prawdziwego mężczyzny. Takiego macho z fajką w ustach, który potrafi zarówno klepnąć w tyłek, złapać za cyc i wychędożyć tak, że gdyby to było możliwe, ustawiałyby się do niego kolejki napalonych panien i mężatek. Taką właśnie Castro miał opinię (czytałem kiedyś wspomnienia kilku kobiet które z nim sypiały - i mimo że traktował je jak pojemniki na spermę, nie mogły oderwać się od jego wpływu i były pod jego ogromnym wrażeniem), a jednocześnie na korzyść Fidela przemawiał fakt, że potrafił również pogrozić palcem prezydentowi Stanów Zjednoczonych.
Ale nie o Castro, Zimnej Wojnie, CIA, KGB i Breżniewie pragnę pisać. Temat jaki rozpocząłem, ma za zadanie odpowiedzieć na pytanie, w której to epoce - a raczej w jakich epokach - żyło się w Polsce najlepiej. Było bowiem kilka takich okresów w naszych dziejach o których często dziś nie mamy już bladego pojęcia. Podobnie jak często zapominamy o współczesnych polskich wynalazkach (choćby takich jak: niebieski laser, grafen - cud techniki XXI a nawet XXII wieku, z którego w przyszłości będą wykonywane najróżniejsze urządzenia, stąd też jest niezwykle cennym nabytkiem. Poza tym do tej listy należy dodać hologram, kamizelkę kuloodporną, kamerę filmową, walkie-talkie, pierwszą rafinerię ropy naftowej, która także została zainicjowana przez Polaka - Ignacego Łukasiewicza - wynalazcę lampy naftowej. Jest to oczywiście zaledwie ułamek polskich wynalazków, o których często w ogóle nie mamy pojęcia - ale warto o nich wspomnieć i utrwalić je sobie. To tyle gwoli samego wstępu i wprowadzenia, w kolejnej części przejdę już bezpośrednio do tematu i zaczniemy od czasów, nim jeszcze państwo polskie w ogóle powstało. Udowodnię, że Polska narodziła się dzięki handlowi na linii północ-południe, wschód-zachód, a co za tym idzie - znacznemu rozwojowi gospodarczemu. Dzięki temu zaistniały przesłanki ku zjednoczeniu poszczególnych plemion i już w czasach rządów Bolesława I Chrobrego (992-1025) Królestwo Polskie stało się nie tylko potęgą ekonomiczną (cesarz rzymski - Otton III, który przybył do kraju Bolesława w 1000 r., był zaskoczony potęgą królestwa, którego osiągnięcia znacznie przewyższały to, co widział i znał w ówczesnej Rzeszy), ale również polityczną i militarną. Nie na darmo Michael Morys-Twarowski w "Narodzinach Potęgi" pokazuje jaką siłą w regionie była Polska pierwszych Piastów. Symbolem tego niech będą groźby, które ze zdobytego Kijowa kierował do Konstantynopola - Bolesław Chrobry, żądając by cesarz Bizancjum uznał jego władzę, inaczej również i do niego się pokusi. Nie były to wcale groźby bez pokrycia, o czym świadczy niepokoje, jakie one wywołały w Konstantynopolu. Prawdziwa potęga nadeszła jednak później, gdy chorągwie z Białym Orłem zawisły na Kremlu, polscy namiestnicy zasiadali nad Dunajem, sułtan turecki uciekał z Konstantynopola przed rajdami naszych Kozaków, a język polski stał się językiem międzynarodowym ogromnej części Eurazji. A poza tym - co najważniejsze - w Rzeczypospolitej panowała wolność.
NA ZAKOŃCZENIE ŻART, KTÓRY PRZYPOMINAŁ MI SIĘ PISZĄC O BREŻNIEWIE:
Otóż Leonid Breżniew był niezadowolony że w różnych częściach świata o tej samej porze jest inna godzina. Zwołał więc zgromadzenie partyjne i mówi:
- Towarzysze, nie może być tak, że kiedy dzwonię do Fidela, by mu gratulować rocznicowo, okazuje się, że rocznica była wczoraj, a kiedy dzwonię do Watykanu z kondolencjami po zamachu na papieża, okazuje się, że to dopiero jutro!"
CDN.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz