CZYLI WŁOCHY POD RZĄDAMI
BENITO MUSSOLINIEGO
I PARTII FASZYSTOWSKIEJ
IL COMANDANTE
Cz. II
"BŁOGOSŁAWIENI NIECHAJ BĘDĄ MŁODZI LUDZIE GŁODNI I SPRAGNIENI CHWAŁY, ALBOWIEM BĘDĄ NASYCENI"
GABRIELE d'ANNUNZIO
23 maja 1915 r. Włochy wypowiedziały wojnę Austro-Węgrom (Niemcom dopiero 27 sierpnia 1916 r.). Armia włoska była kompletnie nieprzygotowana do tej wojny, ani pod względem wyposażenia, ani wyszkolenia, ani dowodzenia ani też pod względem morale panującego wówczas w wojsku. O wartości bojowej armii włoskiej wypowiedział się jeszcze w maju 1914 r. (na konferencji w Karlowych Warach), szef sztabu armii Austro-Węgier gen. Conrad von Hotzendorff, odpowiadając na apel swego niemieckiego kolegi - gen. Helmutha von Moltke, który rzekł iż Włosi są gotowi, w wypadku wojny, oddać do dyspozycji Wiednia większe siły militarne, ten miał wówczas stwierdzić: "Pięknie! Ale wolałbym aby to Pan zabrał wojska włoskie". Armia włoska w chwili wybuchu wojny, liczyła 850 tys. żołnierzy i posiadała 406 baterii artylerii polowej, 28 baterii haubic oraz 12 baterii moździerzy. Flota wojenna dysponowała zaś ogółem 155 okrętami (w tym 20 łodziami podwodnymi), co jednak, zważywszy na szerokość wybrzeża włoskiego "buta", nie było pokaźną liczbą. Poza tym w armii dominowały raczej nastroje pacyfistyczne, a korpus oficerski w ogromnej większości był zdecydowanie niechętny wojnie. Niechętny jej był też premier Włoch - Giovanni Giloitti, który przekonywał króla - Wiktora Emanuela III że rozkład Monarchii Austro-Węgierskiej wcale nie jest taki pewny, a poza tym Rosjanie już ponieśli klęskę w Galicji, zaś Niemcy prą do przodu zarówno na Mazurach jak i w Kongresówce, przystąpienie więc do wojny w takiej chwili stanowi ogromne niebezpieczeństwo, gdyż należy się liczyć z ofensywą austriacko-niemiecką w północnych Włoszech, utratą Wenecji, a nawet cofnięciem się za linię Padu, co automatycznie musiałoby spowodować niepokoje wewnętrzne i groźbę rewolucji socjalistycznej. Gilotiego wspierał włoski parlament, ale ulica była zdecydowanie za wojną (choć oczywiście większość społeczeństwa włoskiego również chciała utrzymań neutralność). Żywiołowe manifestacje polityczne, domagające się Tyrolu i Triestu i okrzyki za wojną interwencyjną przeciwko Austrii, były dość częste na ulicach wielu włoskich miast w owym czasie, widząc w tej wojnie ostatnią odsłonę idei Risorgimento (italskich wojen zjednoczeniowych, trwających od 1859 r. ).
Jednym z największych agitatorów prowojennych, był (wspomniany już w poprzedniej części) włoski poeta, mówca, lotnik i awanturnik (oraz miłośnik kobiecej urody, ze szczególnym uwzględnieniem sinych od bata niewieścich pośladków, jako że należał do zwolenników miłości w klimacie spankingu) Gabrielle d'Annunzio. To właśnie on potrafił elektryzować tłumy, gdy tylko pojawiał się na placach, przemawiając do zebranych z żądaniem poparcia "sprawiedliwej, łacińskiej wojny". Gdy więc Włochy do wojny przystąpiły, ten 52-letni mężczyzna, przywdziawszy mundur porucznika kawalerii, stawił się w sztabie księcia Aosty z prośbą o skierowanie go na linię frontu. Jako legenda włoskiego pióra (jak zwykł mawiać, było tylko trzech największych włoskich pisarzy w historii literatury: "Dante, Leopardi i ja. Wszyscy pozostali to gitarzyści"), otrzymał przywilej uczestniczenia w wybranych przez siebie akcjach bojowych i skwapliwie z tego przywileju korzystał (choć, co należy podkreślić - nie oszczędzał się w atakach, przeprowadzając częstokroć brawurowe naloty na austriackie pozycje nad Gorycją, Isonzo i Triestem). Był kilkukrotnie poważnie ranny (stracił nawet wzrok w jednym oku na kilka miesięcy, co nie przeszkodziło mu dokończyć jedną ze swych najpopularniejszych książek: "Notturno") ale zawsze ponownie rwał się na front, uważając czas spędzony w szpitalu za "stracony dla siebie i dla Italii". Brał udział w brawurowych nalotach (jako pilot bombowca - z tym że wówczas bombowce niczym nie różniły się od myśliwców, a bomby piloci zrzucali z samolotów... ręcznie, niczym granaty. Początkowo wystąpił też problem skoordynowania działka pokładowego z ruchem śmigła samolotu, ale poprzez zamontowanie specjalnej linki przewodzącej - która zsynchronizowała strzał oddawany z karabinu z ruchem obrotowym śmigła - wyeliminowano niebezpieczeństwo... zestrzelenia własnego śmigła w powietrzu) i był wielokrotnie odznaczany za odwagę. Był też ekscentrykiem we wszystkim co robił. Potrafił zarówno z odwagą, przechodzącą w brawurę atakować pozycje armii austriackiej pod ogniem baterii przeciwlotniczych , bo po powrocie do swojej bazy, zatopić się w miłosnych eskapadach ze swoimi panienkami. A utrzymywał w swej kwaterze prawdziwy harem czekających na niego i rozkochanych w nim dziewcząt (na co zresztą uzyskał zgodę przełożonych).
Włosi od maja 1915 r. do marca 1916 r. rozegrali nad rzeką Isonzo (jedynym miejscem, gdzie można było przeprowadzić skuteczny atak lądowy i wyjść w kierunku Gorycji i Triestu) pięć bitew. Żadna z nich nie doprowadziła nie tylko do przerwania austriackiego frontu, ale nawet do osiągnięcia jakichkolwiek większych zdobyczy terytorialnych. Włochom nie udało się opanować ani Triestu, ani Gorycji - miasta leżącego zaledwie kilka kilometrów od samej granicy, będącej w zasadzie linią frontu. Ponoszono przy tym ogromne straty, a sukcesów nie było żadnych - dosłownie ŻADNYCH! Żołnierze ginęli w morderczych bojach na bagnety, lub w ostrzałach artyleryjskich, niczego przy tym nie osiągając (i to zarówno jedna jak i druga strona, bowiem Austriacy także nie potrafili przełamać włoskich pozycji nad Isonzo i wzajemnie się tam tylko wykrwawiali). Włoski plan minimum, opracowany 1 kwietnia 1915 r., przewidywał opanowanie Gorycji, Lublany, Villach, Toblach i Triestu - przez 4 Armię i tzw.: "grupę karnicką" (wspartą 2 i 3 Armią), a 1 Armia miała opanować twierdzę w Trydencie i Tyrol Południowy. Szybko okazało się że są to plany nierealne i nie do wykonania, nawet pomimo faktu znacznej przewagi liczebnej Włochów na tym froncie (a francuski generał, późniejszy marszałek - Joseph Joffre marzył o zajęciu przez Włochów i Serbów nie tylko Istrii i Tyrolu, ale również Wiednia oraz Budapesztu - co już w ogóle było majakami z gatunku s-f). Natomiast sztab austro-niemiecki zakładał przeprowadzenie wielkiej ofensywy na Włochy - zajęciem Wenecji, Lombardii, Piemontu i Genui (gdzie znajdowały się znaczne włoskie zapasy amunicji, sprzętu wojennego i aprowizacji), oraz wyjściem na linię Padu. Szybko okazało się jednak że i te plany są nierealne, gdyż brakowało na ich wykonanie odpowiedniej liczby jednostek, użytych albo na froncie wschodnim przeciwko Rosji, albo na froncie zachodnim, we Francji. Oczywiście w austriackiej propagandzie nieustannie podkreślano że "Niemcy wkrótce będą pili Burbona na Champs Élysées w Paryżu, a Austriacy uraczą się Chianti w cieniu Koloseum" - ale były to jedynie mrzonki.
Większa ofensywa austro-węgierska rozpoczęła się dopiero w maju 1916 r. (gdy Niemcy nacierali na Verdun na froncie zachodnim - aby skoordynował atak i zadać wrogom jednoczesną klęskę). Ofensywa ta, zwana "wyprawą karną za włoską niegodziwość", uderzyła z rejonu rzeki Adyga z zamiarem wyjścia na tyły frontu włoskiego nad Isonzo. Pomimo znacznego zaangażowania ludzi i sprzętu (łącznie z gazami bojowymi, które rozpylono na płaskowyżu Asiago), ofensywa ta również zakończyła się niepowodzeniem i nie doprowadziła do istotnej zmiany na froncie włoskim. W sierpniu 1916 r. ruszyła kolejna, szósta już wielka włoska ofensywa na froncie nad Isonzo, która zaowocowała wreszcie zdobyciem Gorycji (9 sierpnia). Pomimo wielkich strat, wreszcie osiągnięto jakiś sukces, zajęto duże miasto, skąd można było wyprowadzić ofensywę w kierunku zarówno Triestu jak i Lublany. Niestety, kolejne ofensywy (siódma, ósma i dziewiąta) przeprowadzone od września do listopada 1916 r. ponownie kończyły się jedynie stosami tysięcy poległych i rannych włoskich żołnierzy, bez żadnych widocznych terytorialnych nabytków. Kolejna ofensywa ruszyła na tym froncie dopiero w maju (dziesiąta bitwa nad Isonzo) i w sierpniu 1917 r. (jedenasta bitwa nad Isonzo), ale Włosi nawet nie zbliżyli się do Triestu. Przez ten czas straty wyniosły ponad 700 tys. zabitych, rannych i wziętych do niewoli, (nie licząc ok. 100 tysięcy dezerterów). Nie należy się dziwić dezerterom, którzy opuszczali szeregi (nie tylko włoskiej armii), jeśli poczyta się choćby wspomnienia świadków spod Verdun, jak choćby to: "Wychodzimy z koszar Bevaux i mijamy oddział wojska, które idzie na front. "Jesteście kompanią z 405 pułku?" - zapytujemy. "Jesteśmy pułkiem" - odpowiadają", albo ta: "Nie ma grobów, jedynie szczątki grobów i leje po granatach najczęściej wypełnione wodą i trupami. Ociekaliśmy wilgocią. Na całym ciele drżeliśmy z zimna, a musieliśmy tkwić nieruchomo. Gdy się nieco rozwidniło, rozpoczynała się strzelanina. (...) Można było oszaleć. W niemym poddaniu się oczekiwaliśmy na kulę, która nam była przeznaczona (...) Zewsząd wrzaski i jęki, wycia i huki, kał i krew, umarli i umierający".
Wiadomo że wojna na Zachodzie znacząco różniła się od wojny na Wschodzie. Na Wschodzie bowiem wojna miała charakter szybki, manewrowy i oskrzydlający, gdzie duże znaczenia miały jednostki mobilne (wówczas głównie kawaleria), natomiast na Zachodzie, w tym również w dużej mierze na froncie włoskim, wojna miała zupełnie inny charakter. Jak śpiewali żołnierze niemieccy z frontu wschodniego: "Na wschodzie stoi prawdziwa armia, na zachodzie tylko straż ogniowa" - i rzeczywiście, pozycyjny (okopowy) sposób prowadzenia walki na froncie zachodnim, przypominał bardziej wzajemne ostrzeliwanie się dwóch grup "gangsterów" niż prowadzenie regularnych działań militarnych. Według relacji świadków, najgorsze co mogło spotkać żołnierza na froncie zachodnim, to wcale nie była kula wroga, a... szczury, błoto, pchły, smród i odór rozkładających się ciał. Bród i smród była tak wszechobecny, że żołnierze często całymi tygodniami nie zdejmowali munduru, nie mówiąc już o bieliźnie. Poza tym pchły i szczury były ich nieodłącznymi towarzyszami niedoli, jak pisał jeden z francuskich żołnierzy: "Straszne są noce: całkowicie okryty kołdrą i płaszczem czuję mimo to te plugawe bestie, jak grasują po moim ciele (...) Nie sposób spać w takich warunkach", jego przeciwnik z niemieckiego okopu dodawał zaś: "Móc się raz wreszcie oczyścić. (...) Raz wreszcie zdjąć kurtkę i spodnie i owinąć się odwszonym kocem. Raz wreszcie gruntownie oczyścić buty i wyszczotkować płaszcz. Raz wreszcie usiąść wieczorem na ławie przed barakiem, palić fajkę i patrzeć na północ na nizinę". Może nie aż w takiej skali, ale bardzo podobne problemy przechodziła wówczas również i armia włoska. Szczególnie jednak dały się odczuć trudności ekonomiczne, spowodowane przez wojnę wobec narodu włoskiego. Brak opału, brak żywności, trudności w imporcie drogą morską wielu artykułów przemysłowych - uruchomiły natychmiast we Włoszech strajki i uliczne manifestacje. Do tego dochodziły jeszcze częste dezercje i braki w utrzymaniu dyscypliny w armii.
Nie polepszał sprawy głównodowodzący włoską armią - gen. Luigi Cadorna, który bez wątpienia okazał się zwykłym dyletantem (żeby nie powiedzieć głupcem). Jednym z kluczowych powodów do takiego twierdzenia jest fakt, iż mając wiedzę (od austriackich dezerterów a także od włoskiego wywiadu) o spodziewanej wielkiej austro-niemieckiej ofensywie nad Isonzo - całkowicie zbagatelizował sprawę i nie przedsięwziął koniecznych środków bezpieczeństwa. Wielka ofensywa 160 tysięcznej armii, ruszyła 24 października 1917 r. i pod miejscowością Caporetto spowodowała przerwanie włoskiego frontu nad Isonzo. W ciągu kolejnych dziesięciu dni, dwie włoskie armie wycofały się na południe w panicznym odwrocie, tracąc 10 tys. zabitych, 30 tys. rannych i 300 tys. jeńców oraz 400 tys. dezerterów. Była to największa włoska klęska tej wojny i największa od czasu zwycięskiego marszu austriackiego gen. Josepha Radetzkyego (notabene, dziś marsz weselny, grany podczas ślubów, jest właśnie triumfalnym marszem Radetzkyego po Italii) w 1848/49 i bitew pod Novarą, Mortarą, Custozzą i Lissą. Cadorna natychmiast stwierdził że winny klęski nie jest żołnierz włoski a już w żadnym razie włoskie dowództwo, tylko "wróg wewnętrzny", owi "czerwoni" (socjaliści) i "czarni" (księża) nawołujący do zakończenia tej światowej rzezi. Przerwanie frontu doprowadziło do wybuchu paniki na wielu odcinkach, również ludność cywilna uciekała przed Austro-Niemcami, cofając się wraz z wojskiem, a dla wielu Włochów (w tym żołnierzy), utrata tak znacznych terenów prowincji Wenecji - równała się końcu wojny, gdyż trud, jaki poświęcili w zdobywanie skrawków ziem nad Isonzo był tak wielki, iż teraz próba zdobycia utraconych terenów, w świadomości wielu stawała się wręcz niemożliwa. Doszło do tego że król Wiktor Emanuel III zastanawiał się nad abdykacją, a Cadorna rozważał szybkie zawarcie separatystycznego pokoju, gdyż front niebezpiecznie zbliżał się do Wenecji, a stamtąd mógł dojść do Werony i Mediolanu (a francuski sztab generalny słusznie zakładał że upadek Mediolanu oznacza wycofanie się Włoch z wojny i zawarcie separatystycznego pokoju). Również w Wenecji wybuchła panika, ale tutaj ludność zamiast uciekać, przystąpiła na lądzie do kopania rowów przeciwpiechotnych. Ponieważ jednak zarówno Niemcy jak i Austriacy nie mieli rezerw, a ich żołnierze również byli wymęczeni ciężką walką, udało się Włochom zatrzymać front na linii rzeki Piawy i górskiego masywu Grappa nieopodal jeziora Garda.
Mimo to, po pierwszych oznakach paniki, naród włoski w przedziwny sposób zdołał się zmobilizować. Powstał Rząd Jedności Narodowej (30 października 1917 r.) z premierem Vittorio Emanuele Orlando, który to usunął z funkcji głównodowodzącego armią Luigi Cadornę i powołał w to miejsce gen. Armando Vittorio Diaza, który gruntownie przygotował obronę na linii Piawy. Mimo to międzynarodowa pozycja Włoch znacznie ucierpiała po Caporetto i stało się jasne że Włosi wcale nie są nadzieją (na którą liczono w celu odciążenia głównie frontu wschodniego, choć nie tylko, bowiem powstały plany wspólnego frontu zachodniego, ciągnącego się od Kanału La Manche przez Szwajcarię po Adriatyk, tylko aby on mógł zaistnieć, Niemcy musiały najechać Szwajcarię. Spodziewano się w alianckim sztabie że tak właśnie może się stać, jako że przez Szwajcarię jest najbliżej zarówno do Mediolanu, jak i Genui czy Florencji - do tego jednak nie doszło) koalicji, a wręcz stają się obciążeniem i kłopotem (ciągła czujność przed przerwaniem frontu włoskiego, słabość militarna włoskiej armii, braki w artylerii i amunicji oraz żywności, opału i stali). Tak oto sojusznik, który miał być wybawieniem i spowodować zwrot w tej wojnie, sam stał się utrapieniem i kłopotem na który należało zważać, by przypadkiem nie pociągnął za sobą w przepaść inne kraje. Nic więc dziwnego że Francuzi skierowali na włoski front kilka własnych dywizji (potem dołączyli do nich Brytyjczycy), celem wzmocnienia oporu Włochów (jakieś 2 dywizje, choć Włosi liczyli na... 20). Dzięki tym wzmocnieniom (choć dywizje francuskie przybyły na front już po powstrzymaniu ofensywy) i narodowej mobilizacji, udało się Włochom zatrzymać kolejny wielki atak austro-niemiecki, tym razem przeprowadzony nad Piawą (listopad-grudzień 1917 r.).
W połowie czerwca 1918 r. Austriacy przeprowadzili jeszcze jedną, ostatnią już ofensywę na froncie włoskim od Asiago do Adriatyku, która także została zatrzymana. Był to nieunikniony wstęp do rozpadu Monarchii Austro-Węgierskiej i należało to ostatecznie wykorzystać. 24 października 1918 r. ruszyła włoska ofensywa nad Piawą. Przy wsparciu 2 francuskich i 3 brytyjskich dywizji, przełamano front pod Vittorio Veneto i do 3 listopada zajęto Trydent, Udine i Triest. To, co przez trzy lata ciężkich walk nie udało się żołnierzom włoskim w bitwach nad Isonzo, teraz osiągnęli w przeciągu niecałych dwóch tygodni. 3 listopada 1918 r. zawarto rozejm w Villa Giusti pod Padwą, na mocy którego Austriacy zobowiązali się ewakuować zamieszkałe przez Włochów tereny, wydać im całą flotę i broń, wypuścić jeńców i umożliwić aliantom swobodny przemarsz przez swoje terytorium. 11 listopada skapitulowały Niemcy i ostatecznie po czterech latach i trzech miesiącach, I Wojna Światowa dobiegła końca. Bilans wniesionego przez Włochy udziału był spory pod względem ilościowym, natomiast całkiem mierny pod względem jakościowym. Włosi ostatecznie powołali pod broń 5,2 mln. żołnierzy z czego na froncie poległo ponad 600 tys. 950 tys. odniosło rany (z czego 200 tys. pozostało inwalidami do końca życia). Dług państwowy wzrósł z 14 mld. lirów w 1910 r. do 95 mld, w 1920 r. Jedyną nadzieją Włoch, jako zwycięskiego mocarstwa, było zadośćuczynienie terytorialne (głównie kosztem byłej już Monarchii Austro-Węgierskiej) w Trieście, Trydencie, Tyrolu, Dalmacji, Albanii, Czarnogóry, wysp Dodekanezu i ewentualnych nabytków terytorialnych w Afryce. Okazało się jednak że wysoki koszt strat ludnościowych i materialnych Włoch, ma się nijak na wniesiony przez nie udział we wspólne zwycięstwo i koalicja aliantów na konferencji pokojowej w Wersalu, miała zupełnie inne plany co do ziem, jakie zamierzali przyłączyć do swego kraju Włosi. Zostanie to potem odebrane, jako upokorzenie wśród ludzi takich jak d'Annunzio czy Benito Mussolini i ostatecznie doprowadzi do powstania a następnie zdobycia władzy we Włoszech przez partię faszystowską.
Jednym z największych agitatorów prowojennych, był (wspomniany już w poprzedniej części) włoski poeta, mówca, lotnik i awanturnik (oraz miłośnik kobiecej urody, ze szczególnym uwzględnieniem sinych od bata niewieścich pośladków, jako że należał do zwolenników miłości w klimacie spankingu) Gabrielle d'Annunzio. To właśnie on potrafił elektryzować tłumy, gdy tylko pojawiał się na placach, przemawiając do zebranych z żądaniem poparcia "sprawiedliwej, łacińskiej wojny". Gdy więc Włochy do wojny przystąpiły, ten 52-letni mężczyzna, przywdziawszy mundur porucznika kawalerii, stawił się w sztabie księcia Aosty z prośbą o skierowanie go na linię frontu. Jako legenda włoskiego pióra (jak zwykł mawiać, było tylko trzech największych włoskich pisarzy w historii literatury: "Dante, Leopardi i ja. Wszyscy pozostali to gitarzyści"), otrzymał przywilej uczestniczenia w wybranych przez siebie akcjach bojowych i skwapliwie z tego przywileju korzystał (choć, co należy podkreślić - nie oszczędzał się w atakach, przeprowadzając częstokroć brawurowe naloty na austriackie pozycje nad Gorycją, Isonzo i Triestem). Był kilkukrotnie poważnie ranny (stracił nawet wzrok w jednym oku na kilka miesięcy, co nie przeszkodziło mu dokończyć jedną ze swych najpopularniejszych książek: "Notturno") ale zawsze ponownie rwał się na front, uważając czas spędzony w szpitalu za "stracony dla siebie i dla Italii". Brał udział w brawurowych nalotach (jako pilot bombowca - z tym że wówczas bombowce niczym nie różniły się od myśliwców, a bomby piloci zrzucali z samolotów... ręcznie, niczym granaty. Początkowo wystąpił też problem skoordynowania działka pokładowego z ruchem śmigła samolotu, ale poprzez zamontowanie specjalnej linki przewodzącej - która zsynchronizowała strzał oddawany z karabinu z ruchem obrotowym śmigła - wyeliminowano niebezpieczeństwo... zestrzelenia własnego śmigła w powietrzu) i był wielokrotnie odznaczany za odwagę. Był też ekscentrykiem we wszystkim co robił. Potrafił zarówno z odwagą, przechodzącą w brawurę atakować pozycje armii austriackiej pod ogniem baterii przeciwlotniczych , bo po powrocie do swojej bazy, zatopić się w miłosnych eskapadach ze swoimi panienkami. A utrzymywał w swej kwaterze prawdziwy harem czekających na niego i rozkochanych w nim dziewcząt (na co zresztą uzyskał zgodę przełożonych).
Włosi od maja 1915 r. do marca 1916 r. rozegrali nad rzeką Isonzo (jedynym miejscem, gdzie można było przeprowadzić skuteczny atak lądowy i wyjść w kierunku Gorycji i Triestu) pięć bitew. Żadna z nich nie doprowadziła nie tylko do przerwania austriackiego frontu, ale nawet do osiągnięcia jakichkolwiek większych zdobyczy terytorialnych. Włochom nie udało się opanować ani Triestu, ani Gorycji - miasta leżącego zaledwie kilka kilometrów od samej granicy, będącej w zasadzie linią frontu. Ponoszono przy tym ogromne straty, a sukcesów nie było żadnych - dosłownie ŻADNYCH! Żołnierze ginęli w morderczych bojach na bagnety, lub w ostrzałach artyleryjskich, niczego przy tym nie osiągając (i to zarówno jedna jak i druga strona, bowiem Austriacy także nie potrafili przełamać włoskich pozycji nad Isonzo i wzajemnie się tam tylko wykrwawiali). Włoski plan minimum, opracowany 1 kwietnia 1915 r., przewidywał opanowanie Gorycji, Lublany, Villach, Toblach i Triestu - przez 4 Armię i tzw.: "grupę karnicką" (wspartą 2 i 3 Armią), a 1 Armia miała opanować twierdzę w Trydencie i Tyrol Południowy. Szybko okazało się że są to plany nierealne i nie do wykonania, nawet pomimo faktu znacznej przewagi liczebnej Włochów na tym froncie (a francuski generał, późniejszy marszałek - Joseph Joffre marzył o zajęciu przez Włochów i Serbów nie tylko Istrii i Tyrolu, ale również Wiednia oraz Budapesztu - co już w ogóle było majakami z gatunku s-f). Natomiast sztab austro-niemiecki zakładał przeprowadzenie wielkiej ofensywy na Włochy - zajęciem Wenecji, Lombardii, Piemontu i Genui (gdzie znajdowały się znaczne włoskie zapasy amunicji, sprzętu wojennego i aprowizacji), oraz wyjściem na linię Padu. Szybko okazało się jednak że i te plany są nierealne, gdyż brakowało na ich wykonanie odpowiedniej liczby jednostek, użytych albo na froncie wschodnim przeciwko Rosji, albo na froncie zachodnim, we Francji. Oczywiście w austriackiej propagandzie nieustannie podkreślano że "Niemcy wkrótce będą pili Burbona na Champs Élysées w Paryżu, a Austriacy uraczą się Chianti w cieniu Koloseum" - ale były to jedynie mrzonki.
Wiadomo że wojna na Zachodzie znacząco różniła się od wojny na Wschodzie. Na Wschodzie bowiem wojna miała charakter szybki, manewrowy i oskrzydlający, gdzie duże znaczenia miały jednostki mobilne (wówczas głównie kawaleria), natomiast na Zachodzie, w tym również w dużej mierze na froncie włoskim, wojna miała zupełnie inny charakter. Jak śpiewali żołnierze niemieccy z frontu wschodniego: "Na wschodzie stoi prawdziwa armia, na zachodzie tylko straż ogniowa" - i rzeczywiście, pozycyjny (okopowy) sposób prowadzenia walki na froncie zachodnim, przypominał bardziej wzajemne ostrzeliwanie się dwóch grup "gangsterów" niż prowadzenie regularnych działań militarnych. Według relacji świadków, najgorsze co mogło spotkać żołnierza na froncie zachodnim, to wcale nie była kula wroga, a... szczury, błoto, pchły, smród i odór rozkładających się ciał. Bród i smród była tak wszechobecny, że żołnierze często całymi tygodniami nie zdejmowali munduru, nie mówiąc już o bieliźnie. Poza tym pchły i szczury były ich nieodłącznymi towarzyszami niedoli, jak pisał jeden z francuskich żołnierzy: "Straszne są noce: całkowicie okryty kołdrą i płaszczem czuję mimo to te plugawe bestie, jak grasują po moim ciele (...) Nie sposób spać w takich warunkach", jego przeciwnik z niemieckiego okopu dodawał zaś: "Móc się raz wreszcie oczyścić. (...) Raz wreszcie zdjąć kurtkę i spodnie i owinąć się odwszonym kocem. Raz wreszcie gruntownie oczyścić buty i wyszczotkować płaszcz. Raz wreszcie usiąść wieczorem na ławie przed barakiem, palić fajkę i patrzeć na północ na nizinę". Może nie aż w takiej skali, ale bardzo podobne problemy przechodziła wówczas również i armia włoska. Szczególnie jednak dały się odczuć trudności ekonomiczne, spowodowane przez wojnę wobec narodu włoskiego. Brak opału, brak żywności, trudności w imporcie drogą morską wielu artykułów przemysłowych - uruchomiły natychmiast we Włoszech strajki i uliczne manifestacje. Do tego dochodziły jeszcze częste dezercje i braki w utrzymaniu dyscypliny w armii.
Nie polepszał sprawy głównodowodzący włoską armią - gen. Luigi Cadorna, który bez wątpienia okazał się zwykłym dyletantem (żeby nie powiedzieć głupcem). Jednym z kluczowych powodów do takiego twierdzenia jest fakt, iż mając wiedzę (od austriackich dezerterów a także od włoskiego wywiadu) o spodziewanej wielkiej austro-niemieckiej ofensywie nad Isonzo - całkowicie zbagatelizował sprawę i nie przedsięwziął koniecznych środków bezpieczeństwa. Wielka ofensywa 160 tysięcznej armii, ruszyła 24 października 1917 r. i pod miejscowością Caporetto spowodowała przerwanie włoskiego frontu nad Isonzo. W ciągu kolejnych dziesięciu dni, dwie włoskie armie wycofały się na południe w panicznym odwrocie, tracąc 10 tys. zabitych, 30 tys. rannych i 300 tys. jeńców oraz 400 tys. dezerterów. Była to największa włoska klęska tej wojny i największa od czasu zwycięskiego marszu austriackiego gen. Josepha Radetzkyego (notabene, dziś marsz weselny, grany podczas ślubów, jest właśnie triumfalnym marszem Radetzkyego po Italii) w 1848/49 i bitew pod Novarą, Mortarą, Custozzą i Lissą. Cadorna natychmiast stwierdził że winny klęski nie jest żołnierz włoski a już w żadnym razie włoskie dowództwo, tylko "wróg wewnętrzny", owi "czerwoni" (socjaliści) i "czarni" (księża) nawołujący do zakończenia tej światowej rzezi. Przerwanie frontu doprowadziło do wybuchu paniki na wielu odcinkach, również ludność cywilna uciekała przed Austro-Niemcami, cofając się wraz z wojskiem, a dla wielu Włochów (w tym żołnierzy), utrata tak znacznych terenów prowincji Wenecji - równała się końcu wojny, gdyż trud, jaki poświęcili w zdobywanie skrawków ziem nad Isonzo był tak wielki, iż teraz próba zdobycia utraconych terenów, w świadomości wielu stawała się wręcz niemożliwa. Doszło do tego że król Wiktor Emanuel III zastanawiał się nad abdykacją, a Cadorna rozważał szybkie zawarcie separatystycznego pokoju, gdyż front niebezpiecznie zbliżał się do Wenecji, a stamtąd mógł dojść do Werony i Mediolanu (a francuski sztab generalny słusznie zakładał że upadek Mediolanu oznacza wycofanie się Włoch z wojny i zawarcie separatystycznego pokoju). Również w Wenecji wybuchła panika, ale tutaj ludność zamiast uciekać, przystąpiła na lądzie do kopania rowów przeciwpiechotnych. Ponieważ jednak zarówno Niemcy jak i Austriacy nie mieli rezerw, a ich żołnierze również byli wymęczeni ciężką walką, udało się Włochom zatrzymać front na linii rzeki Piawy i górskiego masywu Grappa nieopodal jeziora Garda.
Mimo to, po pierwszych oznakach paniki, naród włoski w przedziwny sposób zdołał się zmobilizować. Powstał Rząd Jedności Narodowej (30 października 1917 r.) z premierem Vittorio Emanuele Orlando, który to usunął z funkcji głównodowodzącego armią Luigi Cadornę i powołał w to miejsce gen. Armando Vittorio Diaza, który gruntownie przygotował obronę na linii Piawy. Mimo to międzynarodowa pozycja Włoch znacznie ucierpiała po Caporetto i stało się jasne że Włosi wcale nie są nadzieją (na którą liczono w celu odciążenia głównie frontu wschodniego, choć nie tylko, bowiem powstały plany wspólnego frontu zachodniego, ciągnącego się od Kanału La Manche przez Szwajcarię po Adriatyk, tylko aby on mógł zaistnieć, Niemcy musiały najechać Szwajcarię. Spodziewano się w alianckim sztabie że tak właśnie może się stać, jako że przez Szwajcarię jest najbliżej zarówno do Mediolanu, jak i Genui czy Florencji - do tego jednak nie doszło) koalicji, a wręcz stają się obciążeniem i kłopotem (ciągła czujność przed przerwaniem frontu włoskiego, słabość militarna włoskiej armii, braki w artylerii i amunicji oraz żywności, opału i stali). Tak oto sojusznik, który miał być wybawieniem i spowodować zwrot w tej wojnie, sam stał się utrapieniem i kłopotem na który należało zważać, by przypadkiem nie pociągnął za sobą w przepaść inne kraje. Nic więc dziwnego że Francuzi skierowali na włoski front kilka własnych dywizji (potem dołączyli do nich Brytyjczycy), celem wzmocnienia oporu Włochów (jakieś 2 dywizje, choć Włosi liczyli na... 20). Dzięki tym wzmocnieniom (choć dywizje francuskie przybyły na front już po powstrzymaniu ofensywy) i narodowej mobilizacji, udało się Włochom zatrzymać kolejny wielki atak austro-niemiecki, tym razem przeprowadzony nad Piawą (listopad-grudzień 1917 r.).
W połowie czerwca 1918 r. Austriacy przeprowadzili jeszcze jedną, ostatnią już ofensywę na froncie włoskim od Asiago do Adriatyku, która także została zatrzymana. Był to nieunikniony wstęp do rozpadu Monarchii Austro-Węgierskiej i należało to ostatecznie wykorzystać. 24 października 1918 r. ruszyła włoska ofensywa nad Piawą. Przy wsparciu 2 francuskich i 3 brytyjskich dywizji, przełamano front pod Vittorio Veneto i do 3 listopada zajęto Trydent, Udine i Triest. To, co przez trzy lata ciężkich walk nie udało się żołnierzom włoskim w bitwach nad Isonzo, teraz osiągnęli w przeciągu niecałych dwóch tygodni. 3 listopada 1918 r. zawarto rozejm w Villa Giusti pod Padwą, na mocy którego Austriacy zobowiązali się ewakuować zamieszkałe przez Włochów tereny, wydać im całą flotę i broń, wypuścić jeńców i umożliwić aliantom swobodny przemarsz przez swoje terytorium. 11 listopada skapitulowały Niemcy i ostatecznie po czterech latach i trzech miesiącach, I Wojna Światowa dobiegła końca. Bilans wniesionego przez Włochy udziału był spory pod względem ilościowym, natomiast całkiem mierny pod względem jakościowym. Włosi ostatecznie powołali pod broń 5,2 mln. żołnierzy z czego na froncie poległo ponad 600 tys. 950 tys. odniosło rany (z czego 200 tys. pozostało inwalidami do końca życia). Dług państwowy wzrósł z 14 mld. lirów w 1910 r. do 95 mld, w 1920 r. Jedyną nadzieją Włoch, jako zwycięskiego mocarstwa, było zadośćuczynienie terytorialne (głównie kosztem byłej już Monarchii Austro-Węgierskiej) w Trieście, Trydencie, Tyrolu, Dalmacji, Albanii, Czarnogóry, wysp Dodekanezu i ewentualnych nabytków terytorialnych w Afryce. Okazało się jednak że wysoki koszt strat ludnościowych i materialnych Włoch, ma się nijak na wniesiony przez nie udział we wspólne zwycięstwo i koalicja aliantów na konferencji pokojowej w Wersalu, miała zupełnie inne plany co do ziem, jakie zamierzali przyłączyć do swego kraju Włosi. Zostanie to potem odebrane, jako upokorzenie wśród ludzi takich jak d'Annunzio czy Benito Mussolini i ostatecznie doprowadzi do powstania a następnie zdobycia władzy we Włoszech przez partię faszystowską.
CDN.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz