Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 5 marca 2020

REFORMY AUGUSTA - Cz. XV

CZYLI JAK ZMIENIAŁA SIĘ

RZYMSKA REPUBLIKA

U PROGU NARODZIN

JEZUSA Z NAZARETU






 SYN BOSKIEGO CEZARA

Cz. V






W tym samym czasie, gdy Marek Antoniusz podbijał Armenię i przyznawał królowej Kleopatrze donacje terytorialne - czyniąc z niej najpotężniejszą władczynię całego Wschodu - Gajusz Oktawiusz wyruszył na podbój północno-wschodnich plemion Japidów i Ilirów. W relacji żyjącego w II wieku, greckiego historyka - Appiana z Aleksandrii - noszącej tytuł: "Wojny w Ilirii", tak oto wkłada on w usta Oktawiana opowieść o podboju tychże krain: 

"Japudowie mieszkają za Alpami (Dynarskimi). Jest to lud silny i dziki. W ciągu ostatnich dwudziestu lat dwukrotnie nas odparli, a napadli też na Akwileę i złupili naszą kolonię Tergeste (dzisiejszy Triest). Ruszyłem (w 35 r. p.n.e.) na nich drogą górską i męczącą, którą wróg uczynił jeszcze trudniejszą do przebycia, bo zawalił ją ściętymi drzewami. A kiedy wyszedłem na szczyty, nieprzyjaciele cofnęli się ku dalszym lasom. Przygotowali tam zasadzkę. Podejrzewałem, że coś takiego zamyślają, maszerowałem więc doliną, wyrąbując przed sobą las, ale równocześnie część moich ludzi szła grzbietami po obu stronach. Japudowie wypadli z zasadzki i zranili wielu naszych, jednakże idący górami zbiegli w dół i wycięli większą część napastników. Pozostali znowu uciekli w niedostępne gęstwiny, opuszczając miasto zwane Terpon. Zająłem je, lecz nie spaliłem, miałem bowiem nadzieję, że się poddadzą. Tak też się stało. Skierowałem się następnie ku miastu Metulum, stolicy Japudów. Leży ono na górze porosłej gęstym lasem, na dwóch jej szczytach, rozdzielonych wąską doliną. Zebrało się tam około 3 000 młodych, dzielnych i dobrze uzbrojonych ludzi, którzy, kiedyśmy ich otoczyli, z łatwością odpierali ataki. Zaczęliśmy wznosić wały. Ale obrońcy przeszkadzali w robocie, bo dniem i nocą czynili wypady, a z murów razili naszych przy pomocy machin. Wreszcie mur zaczął się kruszyć. Zbudowali wówczas wewnątrz drugi i opuścili zniszczone umocnienia. Kazałem zająć i spalić ich dawne stanowiska, a naprzeciw nowego muru usypać dwa wały. Z nich przerzuciliśmy ku murowi cztery pomosty. Część ludzi wysłałem na przeciwną stronę miasta, aby odciągnęła Metulów, reszta zaś miała atakować przez pomosty. Ja patrzyłem na wszystko z wysokiej wieży oblężniczej. Część barbarzyńców odpierała szturm, inni zaś długimi drągami podważali pomosty. Runął jeden, a potem i drugi. To bardzo dodało im ducha. A kiedy zawalił się i trzeci, naszych ogarnęło zupełne przerażenie. Nikt nie ośmielał się wejść na czwarty. 

Zbiegłem z wieży i zacząłem łajać żołnierzy. To nie pomogło. Sam więc chwyciłem tarczę i biegiem ruszyłem ku pomostowi. Wraz ze mną biegł Agryppa i Hieron, a także Lutus i Wolas. Było też kilku żołnierzy z oddziałów przybocznych. Kiedy już byłem na deskach, żołnierze zawstydzeni rzucili się całą hurmą. Nazbyt obciążony pomost załamał się i wszystkich nas przysypały jego szczątki. Kilku zginęło, innych wyniesiono pokaleczonych. Byłem ranny w prawy goleń i oba ramiona, od razu jednak wybiegłem na wieżę niosąc oznaki naczelnego wodza i pokazałem że jestem cały. Bałem się, aby nie zrodziła się jakaś pogłoska o mej śmierci. Natychmiast też kazałem budować nowe pomosty. Niech wróg nie sądzi, że ustąpię! To najbardziej przeraziło Metulów. Widzieli, że walczy z nimi przeciwnik niezłomny. Następnego dnia stawili się ich posłowie. Dali pięćdziesięciu zakładników, których sam wybrałem, obiecali też przyjąć naszą załogę. Zostawili nam nasze wzgórze, sami zaś przeszli na niższe. Kiedy jednak nasza załoga rozkazała im wydać broń, zbuntowali się. Zamknęli swoje kobiety i dzieci w budynku rady i postawili tam straże, które miały podpalić go w razie ostateczności. Sami przypuścili na naszych rozpaczliwy atak. Ale uderzali z dołu i zepchnięto wszystkich. Wówczas straż podpaliła budynek. Wiele kobiet zabijało i siebie, i dzieci, a niektóre wrzucały do ognia dzieci jeszcze żywe. Tak więc cała młodzież Metulów zginęła w boju, a większa część niezdolnych do walki w owym pożarze. Spłonęło też całe miasto, choć było bardzo duże, nie pozostał zeń żaden ślad. Po zdobyciu Metulum reszta Japudów przerażona wnet się poddała.

Kraj Segestanów (żyli na ziemiach dzisiejszej Chorwacji, Bośni i Hercegowiny) już poprzednio dwukrotnie najeżdżali nasi wodzowie, ale nie zdobyli wówczas niczego, nawet zakładników. Wbiło to Segestanów w wielką pychę. Ruszyłem na nich przez ziemie Pannonów (tereny dzisiejszych południowo-zachodnich Węgier), którzy też nigdy dotąd nam nie podlegali. Jest to kraj lesisty i długi, ciągnie się od Japudów do Dardanów (ziemie dzisiejszej Macedonii i części Albanii). Pannonowie nie mają miast, lecz zamieszkują rodami po polach i wsiach. Nie odbywają wspólnych narad i nie ma naczelników nad wszystkimi. Zdatnych do walki było niemal sto tysięcy mężczyzn. Jednakże skutkiem bezrządu nigdy nie zbierało się tylu razem. Za moim zbliżaniem się uciekali do lasów i zabijali naszych rozproszonych żołnierzy. Dopóki miałem nadzieję, że wyjdą do mnie, nie pustoszyłem wsi i pól. Skoro jednak nie pokazywali się, paliłem i niszczyłem wszystko wokół przez 8 dni, póki nie wkroczyłem na ziemie Segestanów. Ci podlegają Pannonom, a zamieszkują nad rzeką Sawą. Jest tam warowne miasto, otoczone i rzeką, i wielkim rowem, zwane Siskia. Na jego zdobyciu zależało mi bardzo, mogłoby bowiem służyć jako baza zaopatrzeniowa w zamierzonej wojnie z Dakami i Bastarnami; ci mieszkają za Dunajem, a Sawa uchodzi właśnie do tej rzeki! Miałem już nawet okręty na Sawie, które by przewiozły żywność za Dunaj. Kiedym się zbliżał do Siskii, posłowie jej mieszkańców zapytali po co przychodzę. Zażądałem wpuszczenia naszej załogi i wydania stu zakładników, abym mógł korzystać z miasta, jako punktu oparcia w wojnie z Dakami; zażądałem i zboża, ile tylko zdołają dostarczyć.


  

Ci, co należeli do wyższej warstwy, zgodzili się na te żądania. Jednakże lud wzburzył się, nie zważając na to, że zakładnicy zostali już wydani; zresztą były to dzieci właśnie osób zamożnych. Na widok oddziału, który miał stanowić załogę miasta, mieszkańcy jakby szałem porwani znowu zamknęli bramy i stanęli na murach. Rozkazałem zbudować na rzece most, ze wszystkich zaś stron sypać wały i kopać rowy. Kiedy miasto było już zamknięte, zaczęliśmy wznosić dwie groble. Obrońcy często czynili na nie wypady, ale zająć nie mogli. Rzucali więc na nasze pomosty pochodnie i żagwie. Tymczasem Pannonowie ruszyli oblężonym z pomocą. Wyszedłem im naprzeciw i przygotowałem zasadzkę. Część Pannonów zginęła, inni uciekli. Nikt już nie myślał o odsieczy. Miasto zdobyliśmy szturmem w trzydziestym dniu oblężenia. Wtedy dopiero mieszkańcy imali się próśb. Uznając ich odwagę i wzruszony błaganiami nie zabiłem nikogo i nie zburzyłem miasta. Nałożyłem jednak daninę, a część grodu oddzieliłem murem i wprowadziłem tam jako załogę 25 kohort. Wyjechałem następnie do Rzymu, z zamiarem rozpoczęcia kampanii w Ilirii wiosną. Rozeszła się jednak pogłoska, że załoga Siskii została wyrżnięta, pospieszyłem więc tam zimą. Znalazłem, że pogłoska była fałszywa, wyrosła jednak z prawdziwego powodu. Załoga przeżyła chwile niebezpieczne, bo mieszkańcy miasta otoczyli ją niespodziewanie; wielu naszych zginęło skutkiem zaskoczenia. Jednakowoż już następnego dnia załoga dokonała wypadu i przywróciła porządek.

Teraz (34 r. p.n.e.) skierowałem się przeciw Dalmatom, bardzo pysznym od czasu, kiedy to wycięli 5 kohort Gabiniusza i zdobyli ich znaki bojowe. Odtąd, przez 10 już lat, byli stale pod bronią. Gdy rozpocząłem kampanię, poszczególne ich plemiona ułożyły się, że będą sobie wzajem pomagać. Trzon ich zastępów stanowiło ponad 12 000 wojowników; ci wodzem obrali Werusa. Zajął on i umocnił miasto Liburnów Promonę, zresztą już z natury obronne. Okolica jest górzysta, a wokół miasta sterczą zewsząd wyniosłości ostre jak zęby piły. Większość nieprzyjaciół skupiła się w mieście; na wzgórzach Werus rozmieścił straże, patrzące na nasz obóz z góry. Jawnie zacząłem zamykać ich obwarowaniami, po kryjomu jednak wysłałem odważnych ochotników, by wyszukali wyjścia na najwyższe wzgórze. Ci wykorzystali osłonę lasu i w nocy spadli na śpiące straże. Wycięli je i przed świtem dali mi znać sygnałem. Wyprowadziłem większą część wojsk, aby próbować zdobycia miasta, na zajęty zaś szczyt wysyłałem coraz to nowe oddziały, które atakowały resztę wzniesień. Wśród barbarzyńców zapanował popłoch. Najbardziej przerażeni byli ci, co bronili wzgórz, bo brak tam wody. W obawie odcięcia wszyscy uciekli do Promony. Wspólnym wałem długości siedmiu mil otoczyłem miasto i dwa wzgórza, jeszcze zajmowane przez wroga. W tymże czasie odparłem Dalmatę Testymusa, który spieszył na pomoc swym sprzymierzeńcom w Promonie. Ścigałem go aż w góry. Następnie - na oczach Testymusa! - zająłem Promonę, i to jeszcze przed ukończeniem obwarowań. Stało się to tak: oblężeni uczynili wypad; nasi odparli ich dzielnie i rzucili się w pogoń za uciekającymi; wpadli do miasta razem z nimi i wycięli trzecią część obrońców. Reszta uciekła na zamek. U jego bram postawiłem na straży jedną kohortę. Czwartej nocy barbarzyńcy uderzyli na nią. Przerażona kohorta opuściła swoje stanowisko. Zdołałem jednak zatrzymać uderzenie nieprzyjaciół i następnego dnia zająłem zamek. Jego załoga poddała się. Kohorcie, która zeszła ze stanowiska, kazałem ciągnąć losy: co dziesiąty szedł na śmierć, a prócz tego jeszcze dwóch centurionów. Reszta żołnierzy kohorty otrzymała tego lata jako prowiant jęczmień zamiast pszenicy. Tak zdobyłem Promonę. 

Wówczas Testymus rozdzielił swoje oddziały, aby mogły schronić się w różnych stronach. Z tej przyczyny nie mogliśmy ich ścigać zbyt daleko; obawiałem się rozdrobnienia naszych sił, a to tym bardziej że nie znaliśmy dróg, ślady zaś były zatarte. Zdobyłem jednak miasto Synodium, leżące na skraju tego lasu, w którym Dalmaci przed laty zgotowali zasadzkę wojsku Gabiniusza (...) Synodium spaliłem. Wysłałem na góry oddziały, które miały iść ze mną równomiernie po obu stronach, a sam maszerowałem ową doliną, wycinając las, zajmując miasta, wszystko paląc. Kiedy oblegaliśmy miasto Setowia, barbarzyńcy szli mu z pomocą. Stawiłem im czoła i nie dopuściłem do miasta. W czasie tych walk ugodzono mnie kamieniem w kolano i przez wiele dni musiałem się kurować. Kiedy poczułem się lepiej, wyjechałem do Rzymu, aby objąć konsulat (na rok 33 p.n.e.) wraz z Wolkacjuszem Tullusem. Dowództwo nad dalszym tokiem kampanii pozostawiłem Statyliuszowi Taurusowi. W dniu nowego roku (1 stycznia 33 r. p.n.e. czyli w kalendy, zaś do 153 r. p.n.e rzymscy konsulowie obejmowali urzędy w idy marcowe, czyli 15 marca - wtedy też zaczynał się nowy rok) objąłem urząd i tegoż dnia przekazałem go Autroniuszowi Petusowi, sam zaś znowu wyruszyłem przeciw Dalmatom. Ponieważ ci, odcięci od dowozu żywności z zewnątrz, cierpieli już głód, wyszli mi naprzeciw i poddali się, błagając o litość. Zgodnie z moim żądaniem dali jako zakładników siedmiuset chłopców, zwrócili znaki bojowe zabrane Gabiniuszowi, a ponadto przyrzekli zapłacić daniny zaległe od czasów mego ojca, Gajusza Cezara. Byli odtąd posłusznymi poddanymi. Odzyskane znaki złożyłem w Rzymie, w portyku zwanym Oktawiuszowym. Po Dalmatach prosili mnie o łaskę także i Derbanowie. Ci również dali zakładników i przyrzekli zapłacić zaległe daniny. W ogóle wszystkie ludy, ku którym przychodziłem, zawierały układy i dawały zakładników. Nie uczyniły tego tylko te, do których nie zdołałem dotrzeć z powodu złego stanu zdrowia. Ale później i one stały się naszymi poddanymi".

Tak oto Oktawian Cezar podporządkował Rzymowi Dalmację i oparł granice na rzece Sawie, znacznie przybliżając się do Dunaju (który stanowił główny cel tych kampanii, jako że miał stanowić naturalną barierę chroniącą północną Italię przed ewentualnymi atakami ze strony tamtejszych barbarzyńskich plemion). Rzymianom jednak wcale nie chodziło o pozyskanie tych terenów z innych przyczyn, gdyż zarówno ziemia jak i ludy tam zamieszkujące nie posiadały ani wielkich bogactw, ani też nie odznaczały się wielką obfitością płodów. Żyjący na przełomie II i III wieku, rzymski historyk Kasjusz Dion, tak oto pisał o tych ziemiach, wówczas już zamienionych w rzymskie prowincje od ponad dwustu lat: "Spośród wszystkich ludzi ci żyją w najgorszych warunkach. I ziemia u nich kiepska, i klimat podły. Nie uprawiają ani oliwek, ani winorośli - a jeśli nawet, to mało i marnego gatunku, bo większą część roku panuje u nich sroga zima. Żywią się jęczmieniem i prosem, piją też napój z nich przyrządzany. Są to najdzielniejsi ze wszystkich znanych mi ludów, bo nie posiadają niczego, co czyni życie wartościowym".       






"BO TO ZŁA KOBIETA BYŁA"
CZYLI WSZYSTKO PRZEZ SZTUCZKI KURTYZANY


 A tymczasem na Wschodzie, w listopadzie 33 r. p.n.e., gdy stało się jasne że konflikt Oktawiana z Antoniuszem z fazy wojny zimnej (propagandowej) wkrótce przerodzi się w fazę wojny gorącej, Marek Antoniusz nakazał swemu legatowi - Kanidiuszowi - wyprowadzić armię z Armenii i skoncentrować ją na zachodnim wybrzeżu Azji Mniejszej. Sam również - w towarzystwie Kleopatry - udał się w tamte strony i zatrzymał w Efezie. To duże (liczące wówczas aż 250 000 mieszkańców, prawie tyle samo co Aleksandria czy Antiochia. Aby porównać te ilości, należy dodać że w średniowieczu Rzym papieski liczył nie więcej jak ok. 60 000 ludności, zaś najludniejsza w ówczesnej Europie Sewilla - dochodziła zaledwie do 80 000 mieszkańców), greckie miasto słynne przede wszystkim ze swojej Świątyni Artemidy - zaliczanej do siedmiu cudów starożytnego świata. Miasto było stare, stąd wiele krętych i ciasnych ulic, ale jednocześnie sławne ze względu na swoje świątynie o jońskich kolumnach i jako ośrodek handlu oraz wymiany walutowej w greckim świecie. Dla Kleopatry wizyta w Efezie była szczególna, gdyż to właśnie w murach tamtejszej Świątyni Artemidy kazała ona zamordować ukrywającą się tutaj swą siostrę, księżniczkę Arsinoe IV (w 41 r. p.n.e.), wcześniej zaś w Efezie schronił się ojciec Kleopatry - Ptolemeusz XII (wygnany z Egiptu w 58 r. p.n.e. przez swą żonę - Kleopatrę V i córkę - Berenikę IV, które na trzy lata przejęły niepodzielną władzę nad krajem). Antoniusz zaczął w Efezie gromadzić swą flotę wojenną (zebrał 500 okrętów, z czego 200 ofiarowała mu Kleopatra) i wojsko. Początkowo Antoniusz był przeciwny uczestnictwu Kleopatry w przyszłych działaniach wojennych, ale ta nie dawała za wygraną i twierdziła że skoro wystawiła własną flotę oraz dała 20 000 talentów na utrzymanie wojska, ma prawo również uczestniczyć w tej wojnie, zresztą - jak dodawała - egipscy żołnierze mieli dobrze się bić, tylko świadomi bliskości jej boskiej osoby. Antoniusz ustąpił więc.

Cały 33 i pierwsze miesiące 32 r. p.n.e. "boska para" Dionizos i Izyda spędzili pomiędzy Efezem a wyspą Samos, gdzie odbywały się przyjęcia i gdzie zakochani w sobie "władcy świata" oddawali się swym namiętnościom. Kleopatra nie zamierzała już opuścić Antoniusza na dłużej, tak aby nie dawać mu sposobności do jakichkolwiek kontaktów z Oktawią - jego prawną małżonką - oczekującą nań w Rzymie. Zabawy i przebieranki na Samos (np. w Amazonki, podczas których Kleopatra i jej damy dworu przywdziewały zbroje i sięgały po tarcze, mężczyźni zaś - przynajmniej co poniektórzy - przebierali się w damskie suknie, co potem też zostało wykorzystane w propagandzie Oktawiana przeciwko Antoniuszowi, który zaczął twierdzić że Antoniusz nie tylko że jest niewolnikiem Kleopatry, ale wręcz przestał być mężczyzną i jest zmuszany w damskich sukniach kroczyć za lektyką królowej - co oczywiście było nieprawdą. Nie ma bowiem żadnych relacji świadczących za tym, aby Antoniusz - poza malowaniem sobie oczu, co raczej związane było z klimatem Egiptu i ochroną wzroku przed palącym słońcem - kiedykolwiek przebierał się na kobietę), nie przyćmiły jednak umysłu Antoniusza, który zdawał sobie sprawę że musi utrzymać poparcie w Rzymie i Italii, aby przynajmniej utrzymać tamtejszą bazę rekrutacyjną. Zresztą jego popularność w Rzymie wciąż była bardzo duża. Co prawda cała Italia oficjalnie wspierała Oktawiana, ale realnie było to wsparcie czysto symboliczne, a często dochodziło nie tylko do otwartej krytyki nakładanych przez młodego Cezara podatków, ale wręcz do jawnych buntów ludności, które potem trzeba było tłumić nawet przy pomocy wojska. Pozycja Oktawiana wcale nie była więc taka mocna i gdyby Antoniusz wyszedł z objęć Kleopatry i uderzył na Italię z marszu jeszcze w 33 r. p.n.e. czy nawet w 32 r. p.n.e., bez wątpienia zwyciężyłby tę konfrontację i stał się jedynym władcą Imperium Romanum. Ale widok zakochanej w nim kobiety, która jednocześnie urozmaicała mu czas - sprowadzając doń aktorów, muzyków a nawet kurtyzany - spowodował rozleniwienie wielkiego wodza, za jakiego wciąż uchodził Marek Antoniusz. A para bawiła wybornie, jak nie w Efezie, to na Samos, latem zaś 32 r. p.n.e. wybrali się jeszcze do Aten. 

Tymczasem w Rzymie 1 stycznia 32 r. p.n.e. konsulami zostali wybrani dwaj stronnicy Antoniusza - Gnejusz Domicjusz Ahenobarbus i Gajusz Sozjusz. Antoniusz wysłał im list, który mieli odczytać przed senatem, lecz nie odważyli się oni tego uczynić, jako że list ten wyliczał dokonane na korzyść Kleopatry donacje terytorialne, a miał zostać przyjęty i prawnie uznany przez senat. Zarówno Sozjusz jak i Domicjusz obawiali się że po takim żądaniu, popularność Antoniusza w Rzymie lawinowo by spadła, gdyż Rzymianie nie rozumowali w sposób płynny, tak jak choćby Grecy czy Egipcjanie - dla których Marek Antoniusz był zarówno rzymskim wodzem jak i współwładcą oraz królem Egiptu. Dla Rzymian zaś był on jedynie triumwirem, którego zresztą władza wygasała z końcem 33 r. p.n.e., nigdy też jego rodacy nie zaakceptowaliby go w roli orientalnego współwładcy Egiptu. Mimo to, obaj konsulowie postanowili otwarcie uderzyć w Oktawiana, tym bardziej teraz, gdy jego władza jako triumwira również wygasła. W kalendy lutego (1 lutego) 32 r. p.n.e. zorganizowali polityczny zamach stanu, mający na celu obalenie Oktawiana i pozbawienie go władzy trybuna ludowego (którą wciąż sprawował - choć nie dawała mu ona prawa zwoływania posiedzeń senatu), czyli gwarancji bezpieczeństwa (jedynie trybunom ludowym przysługiwała bowiem osobista ochrona). Oktawian doskonale zdawał sobie sprawę z ich zamierzeń, a ponieważ był jeszcze za słaby do otwartej konfrontacji z Antoniuszem, postanowił celowo usunąć się w cień i wyjechał z Rzymu pod byle pretekstem właśnie w dniu, w którym zapalczywy Gajusz Sozjusz oskarżył go przed senatem o działalność godzącą w interesy Rzymu. Wiedział bowiem dobrze że wniosek o ukaranie go i pozbawienie władzy, w senacie nie przejdzie, gdyż do jego zwolenników zaliczał się drugi trybun ludowy - Noniusz i wiedział że użyje on weta w razie konieczności. Wiedział też, że gdyby pozostał w Rzymie i osobiście brał udział w obradach, musiałoby to wywołać słowne ataki, które mogłyby przerodzić się w atak fizyczny, a ten musiałby sprowokować Antoniusza do ataku (tak jak miało to miejsce przed siedemnastoma laty, gdy trybun ludowy Marek Antoniusz został zagłuszony i uniemożliwiono mu postawienie weta w sprawie ustawy o odebraniu Cezarowi dowództwa nad armią, a jeśli się temu nie podporządkuje, uznaniu go za "wroga ojczyzny". Ponieważ weto w senacie nie przeszło, Cezar - walcząc o swoje dobre imię - zmuszony został przekroczyć Rubikon i wkroczyć do Italii, rozpętując tym samym kolejny etap wojen domowych). Oktawian wolał więc przytomnie opuścić Rzym. 




Rzeczywiście, stało się tak, jak podejrzewał - ustawa Sozjusza została zawetowana przez Noniusza, co pozwoliło Oktawianowi przygotować się do następnej konfrontacji. Zebrał wojsko i na jego czele wkroczył do miasta, po czym zwołał nowe posiedzenie senatu (choć nie miał do tego już żadnych prawnych pełnomocnictw, ale i tak senatorowie stawili się karnie na to wezwanie). Już sam ten fakt był bezprawny, ale gdy Oktawian zasiadł w senacie pomiędzy oboma konsulami - wywołało to spore oburzenie, które jednak szybko ucichło, gdy Oktawian wprowadził do kurii senatu swych żołnierzy (przebranych jednak w cywilne ubrania, lecz z ukrytą bronią. Co ciekawe, owe sztylety były specjalnie ukryte tak niedbale, że wystawały one spod fałdów płaszczy i tóg - co było celową psychologiczną zagrywką Oktawiana, mającą zmiękczyć jego przeciwników). W swej długiej przemowie, bronił on swych politycznych posunięć, które jak twierdził - czynił jedynie dla dobra Republiki i jednocześnie oskarżał Sozjusza, Domicjusza oraz Antoniusza o samowolę. Żaden z konsulów nie ośmielił się odpowiedzieć na te zarzuty i gdy Oktawian zakończył swą mowę, nikt po nim nie zabrał głosu. Oktawian więc przemówił po raz drugi, informujac zebranych że wkrótce zwoła posiedzenie senatu po raz kolejny i przedstawi wówczas pismo Antoniusza - które obaj konsulowie zataili - godzące bezpośrednio w interesy Rzymu. Stronnicy Antoniusza nie zamierzali jednak czekać na ponowne zwołanie obrad i w międzyczasie opuścili miasto, udając się na Wschód - do Efezu. Wyjechało łącznie ok. 300 senatorów, w tym obaj konsulowie. Po raz kolejny powtarzała się historia, bowiem tak jak przed siedemnastu laty - po przekroczeniu przez Cezara Rubikonu, senat i legalny rząd pod komendą Pompejusza Wielkiego udał się na Wschód, do Grecji - tak teraz kaprys boskiej Klio (muzy historii) powodował swoiste déjà vu. Postawiło to Oktawiana w dość niezręcznej sytuacji, ale i tak postanowił wykorzystać ją na swoją korzyść, oświadczając publicznie że obaj konsulowie opuścili Rzym za jego zgodą i dodawał że podobnie mogą postąpić i inni, którzy tylko tego zapragną - bez żadnych konsekwencji z jego strony. Był to oczywiście blef, chodziło bowiem o sprawdzenie kto w Rzymie jest jeszcze ukrytym stronnikiem Antoniusza.

Ale ucieczki odbywały się nie tylko w jedną stronę, również i w przeciwną (choć na o wiele mniejszą skalę). Do Rzymu bowiem zbiegli z Efezu dotychczasowi stronnicy Antoniusza - Tytiusz i Plankus, którzy nie mogli dłużej znieść wszechwładzy królowej Kleopatry i jej wtrącania się do wszystkiego, również do spraw wojska. Przybywszy do Rzymu, poinformowali Oktawiana o testamencie Antoniusza złożonym w Świątyni Westy na Forum Romanum, w którym ponoć miał zapisać królowej 20 000 woluminów z Biblioteki Pergamońskiej (drugiej po Aleksandryjskiej pod względem ilości dzieł w antycznym świecie), przekazać na jej korzyść nabytki terytorialne rzymskiego Wschodu, a po swej śmierci pragnął Antoniusz być pochowany w Aleksandrii, u boku swej królowej. Był to nieopisany podarek dla Oktawiana i chciał on aby dostojne westalki przekazały mu ów testament , te jednak początkowo odmawiały, choć ostatecznie (po osobistej rozmowie Oktawiana z najstarszą westalką), wyraziły zgodę. Była to dla Rzymian pradziwa bomba atomowa. Wcześniejsze bowiem oskarżenia można było bagatelizować lub kłaść na karb pomówień walczących o władzę obu polityków, ale teraz było zapisane czarno na białym - Marek Antoniusz zdradził Rzym i wybrał Egipt. Nie tylko pragnął być tam pochowany, ale również przyznawał królowej Kleopatrze wszystkie dotychczasowe nabytki terytorialne, przyznane jej wcześniej w tzw.: "donacjach aleksandryjskich", czym jednocześnie godził w podstawy rzymskiego Imperium na Wschodzie. Okazało się więc, że wszelkie dotychczasowe zarzuty w niego wymierzone - były prawdą. Do tego jeszcze doszedł list rozwodowy, jaki w tym mniej więcej czasie wysłał Antoniusz do Oktawii. Ludzie, którzy jej ów pozew wręczyli, nakazali również opuścić dom Antoniusza, co ta niezwłocznie uczyniła - zabierając ze sobą wszystkie jego dzieci (także i te z poprzednich małżeństw). 

W takich warunkach, gdy opinia publiczna ludu rzymskiego odwróciła się od Antoniusza, a miasta Italii składały Oktawianowi przysięgę wierności (co ciekawe, nie składały jej Rzymowi czy senatowi, tak jak czyniono wcześniej - gdy np. Sulla czy Pompejusz zmuszali miasta do opowiedzenia się po jednej ze stron - tylko osobiście Oktawianowi, co zapewne było pierwowzorem póżniejszych przysiąg składanych kolejnym cesarzom), w październiku 32 r. p.n.e. przetrzebiony senat wypowiedział wojnę "królowej-kurtyzanie", która zasiała niezgodę pomiędzy dwoma triumwirami - Kleopatrze VII, władczyni Egiptu (Oktawian pomimo wszystko nie odważył się wypowiedzieć wojny Antoniuszowi - który wciąż był uważany za rzymskiego wodza i z którym nie godziło się wszczynać kolejnych wojen domowych). Bramy Świątyni wielolicego boga Janusa ponownie zostały więc otwarte (otwierano je na czas wojny, zamykano zaś w czasie pokoju), a cała wina rozpętania tego konfliktu, spadała na Kleopatrę - jako wrogą władczynię - "niszczycielkę przyjażni". Można by więc w tym przypadku pokusić się o nieśmiertelną sentencję Bogusława Lindy: "Bo to zła kobieta była..."              






CDN.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz