Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 1 marca 2020

WIELKA KOLONIALNA POLSKA IMPERIALNA! - Cz. IV

CZYLI SNY O IMPERIUM KOLONIALNYM

ELIT II RZECZYPOSPOLITEJ






"NASZYM CELEM JEST DĄŻENIE DO WIELKIEGO ROZWOJU MOCARSTWOWEGO POLSKI KTÓRA DZISIAJ PRZEKRACZA ZNACZNIE RAMY WŁASNEGO PAŃSTWA I POSIADA PRAWO, DZIĘKI WIELOMILIONOWEJ EKSPANSJI LUDNOŚCIOWEJ I JEJ PRACY NA TERENIE INNYCH PAŃSTW I KOLONII, DO PRZETWORZENIA SIĘ Z PAŃSTWA EUROPEJSKIEGO W PAŃSTWO ŚWIATOWE - WZOREM INNYCH WIELKICH NARODÓW"

gen. GUSTAW ORLICZ-DRESZER
prezes LIGII MORSKIEJ I KOLONIALNEJ
(wypowiedź z 1933 r.)





 Jak wyglądały polskie próby pozyskania kolonii pozaeuropejskich począwszy od XIX wieku i czy w ogóle istniała realna koncepcja zdobycia kolonii zamorskich przez Polskę? Plany i koncepcje oczywiście istniały, byli też pionierzy takich zamorskich wypraw - począwszy od Maurycego Beniowskiego, poprzez Adama Piotra Mierosławskiego, Piotra Aleksandra Wereszczyńskiego, Stefana Szolc-Rogozińskiego, kpt. Mieczysława Lepeckiego (adiutanta Marszałka Piłsudskiego), Arkadego Fiedlera, Karola Borchardta, gen. Mariusza Zaruskiego czy też właśnie gen. Gustawa Orlicz-Dreszera (którego przodkowie, podobnie zresztą jak i moi - byli Niemcami) i kierowaną przez niego od 1930 r. Ligę Morską i Kolonialną. To właśnie m.in. Liga (jak również Polskie Towarzystwo Emigracyjne i Związek Pionierów Kolonialnych) stała się główną siłą, która zdecydowanie i konsekwentnie żądała kolonii zamorskich dla Polski. W Lidze Morskiej i Kolonialnej dominowali wojskowi, którzy jednocześnie naciskali na rząd w kwestii organizacji rządowych sekcji i wydziałów morskich. Celem również (a może przede wszystkim) była rozbudowa floty (zarówno tej handlowej jak i wojennej), szkolenie w zakresie przysposobienia morskiego oraz wyrobienie w młodym pokoleniu powiązania idei niepodległości Polski z ideą morską (m.in. poprzez hasła w stylu: "Kolonie gwarancją mocarstwowej pozycji Rzeczypospolitej"). Zakładano bowiem że: "Wychowanie morskie młodzieży - duchowe i fizyczne - ma stworzyć w Polsce nowy typ człowieka, obeznanego z zagadnieniami morza i rozumiejącego, jakie korzyści daje ono państwu, ma wskazywać nowe możliwości rozwoju Polski na drodze ekspansji morskiej i kolonialnej". Wydawano ulotki wzywające do publicznych datków na nowe okręty (np. hasła: "Jeden okręt w każdej gminie"), gazety (np. miesięcznik "Morze"), lobbowano na rzecz akcji kolonizacyjno-osadniczej w Sejmie i Senacie, przygotowywano projekty i periodyki ewentualnych miejsc osadniczych, które można by potem zamienić w polskie kolonie (głównie tereny w Afryce: Angola, Mozambik, Madagaskar, Liberia i część byłych kolonii niemieckich, a także w Ameryce Południowej: ziemie w Brazylii i Argentynie, oraz na Karaibach: Haiti, Dominikana, planowano także zasiedlić pewną część Antarktydy), a także organizowano konferencje kolonialne.

Okazją do zademonstrowania przywiązania Polski do morza i poparcia planów kolonizacyjnych, były "Dni Morza" (najbardziej uroczyście obchodzono je w Gdyni). Wówczas Liga Morska i Kolonialna organizowała huczne parady, podczas których smarowano się czarną farbą do butów i udawano Murzynów przebranych w polskie mundury kolonialne, organizowano apele i festyny, oraz zbierano datki na rozbudowę floty i przyszłą akcję osiedleńczą. Rząd co prawda rokrocznie zwiększał budżet na cele morskie i podejmował kolonialne hasła Ligii, ale realnie raczej zbytnio się w te plany nie angażował. Wydaje się, iż rząd wykorzystywał hasła kolonialne, nie tyle do podjęcia realnej akcji kolonizacyjnej (którą i tak większość polityków uważała za niemożliwą do realizacji, jako że podział kolonialny świata dokonał się już w drugiej połowie XIX wieku, wtedy gdy Polska była jeszcze rozbita i zniewolona, więc późniejsze działania w tej kwestii mogły przyjąć formę co najwyżej akcji osiedleńczych na niewielką skalę, tym bardziej że Liga Narodów i tak dążyła do dekolonizacji), ile podejmował te hasła głównie z dwóch powodów. Pierwszym był powód natury demograficzno-gospodarczej, drugim zaś ideologiczno-propagandowej. Chodziło bowiem zarówno o "pozbycie się" (szczególnie na Kresach Wschodnich) setek tysięcy rąk do pracy, których nie mogła już wchłonąć gospodarka (ambitne plany gospodarcze, takie jak budowa Magistrali Kolejowej czy Centralnego Okręgu Przemysłowego, które to znacznie obniżyły bezrobocie, przyspieszając jednocześnie rozwój gospodarczy kraju - i tak były niewystarczające). Poza tym istniała w Polsce bardzo duża (największa na świecie) diaspora ludności żydowskiej, która (wbrew pozorom - jak się powszechnie sądzi, że wszyscy Żydzi to milionerzy) często żyła w biedzie. Należało coś z tym zrobić, i dlatego właśnie podchwycono hasła ekspansji kolonialnej i osadnictwa ludności w "Nowej Polsce" za morzem. W latach 30-tych istniały koncepcje pozyskania (lub zakupu) od Francji Madagaskaru, właśnie po to, aby przesiedlić tam sporą część diaspory żydowskiej i sporą część polskich (jak również ruskich) chłopów. Plany te były bardzo rozbudowane, wysłano nawet w 1937 r. specjalną komisję na Madagaskar (złożoną z Polaków i Żydów) która miała sprawdzić i oszacować przyszłe tereny kolonizacyjne. Francja jednak nie zamierzała pozbywać się Madagaskaru, a w prasie francuskiej rozpętała się prawdziwa kanonada antypolska, w której pisano: "Madagaskar polską kolonią? Nigdy!", "Nie chcemy na Madagaskarze polskich Żydów". Ostatecznie więc nic z tego nie wyszło (zresztą większość Żydów też nie zamierzała wyjeżdżać do dalekiego, zamorskiego kraju). Znacznie większym powodzeniem cieszyła się polsko-żydowska akcja kolonizacyjna w Palestynie (nad którą wówczas mandat sprawowała Wielka Brytania). 


"ŻĄDAMY KOLONII DLA POLSKI"
PLAKAT LIGII MORSKIEJ I KOLONIALNEJ 
z KWIETNIA 1938 r.



Były też plany pozyskania od Francji jej kolonii w Gwinei Francuskiej czy pewnych terenów we Francuskiej Afryce Równikowej. Akcja była niezwykle rozbudowana, lecz prowadzona głównie przez działaczy Ligii Morskiej i Kolonialnej z jedynie minimalnym wsparciem rządu (gdy francuski minister spraw zagranicznych - Yvon Delbos gościł w Warszawie w grudniu 1937 r., podczas spotkania z ministrem Józefem Beckiem, próbował nawiązać do sprawy zakupu części francuskiego imperium kolonialnego przez Polskę, ale... Beck szybko zmienił temat). Wydaje się więc że plan kolonizacyjny był jedynie potrzebny polskiemu rządowi do celów propagandowych i chodziło tutaj o wyrobienie przekonania że "Polska jest Mocarstwem" (broszurę o takim tytule wydał jeszcze w sierpniu 1939 r. w Paryżu, ambasador Polski - Juliusz Łukasiewicz), i powinna być traktowana na równi z wielkimi mocarstwami tego świata. Zresztą taką samą politykę prowadził w latach 30-tych Adolf Hitler, który przecież w swoim manifeście "Main Kampf" napisał jasno że przyszłość Niemiec nie leży wcale w odbudowie imperium kolonialnego z czasów II Rzeszy, tylko w zdobyciu ziem na Wschodzie. Mimo to, gdy tylko doszedł do władzy w Niemczech (30 stycznia 1933 r.) domagał się nieustannie powrotu dawnych niemieckich kolonii do Rzeszy, jako: "ziem zagrabionych". Rząd polski szedł w tym samym kierunku, zdając sobie sprawę że kolonizacja jest mrzonką, podejmował jednak to hasło tylko po to, aby Polska, która miała za sobą zaledwie dwadzieścia lat niepodległego bytu (co to jest dwadzieścia lat?), uznana została za mocarstwo regionalne, do którego to miana konsekwentnie dążono. Minister spraw zagranicznych - Józef Beck był realistą, gdy mówił: "W dziedzinie spraw tzw. kolonialnych przeszła przez Polskę fala dziecinnej wprost ekscytacji. W pierwszej chwili odpowiedziałem naszym "kolonistom", że moim zdaniem polskie kolonie zaczynają się w Rembertowie". Innymi słowy Beck powiedział otwarcie: Polskie kolonie są na Wschodzie, panowie!". Nie był też zwolennikiem pozyskiwania nowych ziem i czynienia z nich polskich kolonii, a jedynie ekspansji ludności polskiej (i polskich Żydów) do wybranych regionów, aby tam zwiększać skupiska lokalnej Polonii i tym samym budować sobie na przyszłość w poszczególnych krajach swoją Soft Power.

Polska bowiem nigdy w swoich dziejach nie była państwem morskim (zresztą podobnie jak Niemcy, zaś okres kolonialny z lat 1884-1918 to był ewenement a nie niemiecka praktyka). Byliśmy od zawsze krajem lądowym i choć w poszczególnych okresach historycznych istniała polska flota, jak również mieliśmy też sukcesy w morskich bitwach (przykład chociażby zwycięskiej bitwy ze Szwedami pod Oliwą z 1627 r.), to jednak tradycji morskich praktycznie nie mieliśmy (należy wykluczyć tutaj okres rozbicia dzielnicowego z XII i XIII wieku, podczas którego książęta pomorscy skutecznie podejmowali starcia zbrojne na morzu z duńskimi i szwedzkimi wikingami i nawet najeżdżali ich ziemie). Dlatego też powstanie i działalność Ligii Morskiej i Kolonialnej było na swój sposób ewenementem w naszej historii, a tym bardziej próba wyrobienia przekonania w Polakach, że jednak możemy stać się narodem morskim i że możemy skutecznie zdobyć i utrzymać zamorskie kolonie (swoista "Polska Rzeczpospolita Afrykańska"). To przekonanie zostało podbudowane działaniami pionierów polskiej idei kolonialnej, takich jak choćby (wspomniani wcześniej): Maurycy Beniowski, Stefan Szolc-Rogoziński czy Arkady Fiedler. Aby zrozumieć morskie tendencje, jakie wykrystalizowały się w Polakach po odzyskaniu Niepodległości w 1918 r., należy cofnąć się właśnie do tych kilku pionierów i opowiedzieć ich historię. Dawna Rzeczpospolita Obojga (Trojga) Narodów, była co prawda państwem potężnym i rozległym, ale uwaga "panów braci" (jak mawiała o sobie szlachta - stąd właśnie w języku polskim przetrwało słowo "pan" i "pani" oznaczające zwrot grzecznościowy z dawnych czasów, który obowiązywał wcześniej również w takich krajach jak Anglia, Francja czy Hiszpania, ale współcześnie prawie całkowicie zanikł. Natomiast ta forma przetrwała w Polsce i przeniosła się na całe społeczeństwo, bez względu na jego społeczne pochodzenie. Stąd tak dużo, często niezrozumiałych dla Anglika czy Amerykanina słów, które w języku angielskim zarezerwowane są jedynie do zwrotów grzecznościowych z bardzo wysokiej półki i zwracają się tak jedynie pracownicy do przełożonych - i to też nie zawsze, natomiast w Polsce każdy sobie "panuje", a to jest właśnie pozostałość dawnej szlacheckiej tradycji Rzeczpospolitej Obojga (Trojga) Narodów), skupiała się głównie na sprawach lądowych (z wyłączeniem morskiego handlu zbożem, które to doprowadziło w XVI i pierwszej połowie XVII wieku, do praktycznie całkowitego uzależnienia gospodarczego Europy od polskich dostaw). Zajmijmy się zatem najsłynniejszym propagatorem późniejszej polskiej koncepcji kolonialnej - Maurycym Beniowskim - i prześledźmy jego dzieje i przygody.          



 MAURYCY AUGUST BENIOWSKI

KRÓL MADAGASKARU





 Hrabia Maurycy August Beniowski (a raczej: Benovszky), urodził się 20 września 1746 r. w słowackim mieście Vrbove (wówczas wchodzącym w skład Królestwa Węgier w którym to panowała dynastia Habsburgów). Jego ojcem był hrabia Samuel Benovszky, pułkownik 9 Pułku Huzarów Węgierskich i baronówna Anna Róża Revay. Darujmy sobie jego wczesne dzieje, gdyż nie są one najważniejsze w omawianym temacie. Po ożenku z niejaką Anną Zuzanną Hönsch (kwiecień 1768 r.), przystąpił do Konfederacji Barskiej (było to w zasadzie pierwsze polskie, narodowe powstanie przeciw Rosji i niepodzielnym rządom ambasadora Nikołaja Repnina, które trwało od 29 lutego 1768 r. do 29 listopada 1772 r.), jednak spisane w jego relacji ("Voyages et Memoires") wspomnienia z udziału w bitwach Konfederacji, wydają się mało prawdopodobne (pisze w nich na przykład że konfederaci już w lipcu 1767 r. zaprosili go z Węgier na wodza powstania). W 1770 r. trafił do rosyjskiej niewoli i został zesłany najpierw do Kazania a po nieudanej próbie ucieczki, ostatecznie (w grudniu 1770 r.) na Kamczatkę. W maju 1771 r. zorganizował on spisek i wraz z kilkudziesięcioma kompanami, zbiegł z zesłania, opanowując rosyjski okręt "Święty Piotr i Paweł", na którego to pokładzie 13 maja 1771 r. wraz z 87 mężczyznami i 9 kobietami, opuścił Kamczatkę i pożeglował w stronę Japonii i Chin, jednak - dla zmylenia pogoni - początkowo popłynięto na północ. Co ciekawe, Beniowski płynął na północ nie tylko z tego powodu, a również dlatego, aby sprawdzić pewną informację, jaką usłyszał wcześniej - będąc jeszcze w Bolszeriecku - o niejakim Iwanie Ochotynie, piracie okolicznych wód, o którym wówczas już opowiadano sobie legendy. Chciał sprawdzić czy te legendy są prawdziwe i czy Ochotyn rzeczywiście istnieje. 20 maja załoga dopłynęła do wybrzeży Wyspy Beringa, gdzie odkryto drewnianą chatę, w której był zapas solonych ryb, wielorybiego tłuszczu i list powitalny od... Iwana Ochotyna. Wkrótce potem doszło do osobistego spotkania Beniowskiego i Ochotyna, który okazał się 36-letnim, niemieckim baronem z Saksonii o nazwisku Leuchtenfield. Również był on zbiegłym zesłańcem i w okolicznych terenach zorganizował grupę piratów, która atakowała przepływające tamtędy statki. Ochotyn/Leuchtenfield zawarł również sojusz z okolicznymi plemionami Aleutów i wraz z nimi stworzył swoiste pirackie państewko. Miał też dalekosiężne plany, polegające na złupieniu Kamczatki i Ochocka, a następnie stworzeniu na wyspach Aleutach niezależnego państwa pod swoimi rządami.

Beniowski - pożegnawszy się z baronem - odpłynął ze swą drużyną w dalszą drogę. Dotarłszy do Cieśniny Beringa, zawrócił na południe, a następnie (w okolicach Wyspy Św. Wawrzyńca) na zachód. Tam właśnie - 11 czerwca 1771 r. - jako pierwszy żeglarz dotarł do nowej ziemi, którą potem nazwano Alaską. Po drodze załoga napotkała syrenę - co wzbudziło powszechną ekscytację, lecz szybko okazało się że owa "syrena", jest niezwykle cennym zwierzęciem, noszącym nazwę - krowa morska (zarówno jej skóra jak i przede wszystkim zęby - warte były wówczas krocie i cenniejsze były nawet od kości słoniowej). 2 lipca "Święty Piotr i Paweł" dopłynął do wybrzeży północnej Japonii, gdzie okoliczni mieszkańcy ofiarowali przybyszom kilka podarków (papierowy parasol z wypisanymi na nim japońskimi literami, nóż, fajkę i woreczek z tytoniem, a w zamian otrzymali szablę w srebrnej oprawie). Kolejnym portem, do którego zawitano, to było Nagasaki (jedyny port, który z polecenia szoguna z rodu Tokugawa, został wyznaczony do handlu z "białymi barbarzyńcami" - jak Japończycy nazywali przybywających na japońskie ziemie Europejczyków). Tam uzupełniono zapasy prowiantu i słodkiej wody, a następnie (po krótkim postoju na Tajwanie), 22 września wpłynięto do chińskiego portu w Makau. Miasto było wówczas w posiadaniu Portugalczyków. Tam też dotarła już legenda Beniowskiego o odkryciu nowych ziem na północnym Pacyfiku. Beniowski w tym czasie jednak często sięgał po alkohol, jako że miał sporo kłopotów ze swoją załogą. Bowiem nim dobili do portu w Makau, na cholerę zmarło 20 osób, a 6 kolejnych było w stanie krytycznym, poza tym część załogi zamierzała szukać szczęścia na lądzie, najmując się do służby u Portugalczyków. Szybko okazało się że na okręcie pozostała jedynie nieliczna załoga, z którą raczej nie można było wypłynąć na dalsze wody. Nic więc dziwnego że większość czasu Beniowski spędzał w karczmie, a dopiero pod wieczór wracał na okręt. Pewnego razu, gdy po raz kolejny powracał z knajpy na statek, drogę zastąpiło mu kilka podejrzanych typów (ponoć, jeśli wierzyć relacji zaczerpniętej z "Podróży i Wspomnień" Beniowskiego - jeden z nich miał być wytatuowany aż po szyję). Zatrzymali go w ciemnym zaułku i zamierzali obrabować. Beniowski, nieco już podchmielony, rzekł do nich: "Zwrot dwa rumby w prawo" - dając do zrozumienia aby się rozstąpili i zeszli mu z drogi. Gdy jeden z nich sięgnął po woreczek z pieniędzmi, który Beniowski miał na szyi, ten chwyciwszy w obie ręce laskę - którą wcześniej zakupił u chińskiego handlarza, wymierzył mu cios w głowę, łamiąc sobie jednocześnie ową laskę. Kolejny napastnik wyjął nóż i zamierzał ugodzić nim Beniowskiego, lecz ten sparował uderzenie, jednocześnie łamiąc przeciwnikowi rękę w łokciu. Po krótkiej walce reszta napastników uciekła, a Beniowski mógł spokojnie wrócić na swój okręt. Wkrótce okazało się że ubytek członków załogi był już tak duży, że uniemożliwił opuszczenie Makau przed końcem roku i dopiero gdy Beniowski zawarł układ z przybyłymi w styczniu do Makau francuskimi oficerami z dwóch okrętów ("Dauphin" i "Laverdi"), zaokrętował się tam z pozostałą częścią załogi i ostatecznie 22 stycznia 1772 r. opuścił port w Makau. Okręty wracały do Francji i tam też podążył hrabia Maurycy Beniowski.




W drodze powrotnej do Europy, zatrzymano się jeszcze na wyspie Reunion, a następnie na Madagaskarze, potem w Przylądku Dobrej Nadziei i ostatecznie do kraju rządzonego przez króla Ludwika XV, przybyto 18 lipca 1772 r. We Francji przez kilka miesięcy Beniowski odpoczywał i regenerował siły (wchodząc jednocześnie w kontakty z francuskim rządem). Ostatecznie w grudniu, francuski sekretarz stanu - Emmanuel de Vignerot du Plessis, książę d'Aiquillon - powierzył mu misję założenia francuskiej osady na Madagaskarze. Celem Francji było bowiem pozyskanie nowej kolonii, którą będzie można następnie eksploatować, natomiast Beniowski zamierzał stworzyć na Madagaskarze niezależne państwo - podobne do tego, jakie na Aleutach założył Ochotyn. Nic więc dziwnego, że od samego przybycia na wyspę (22 września 1773 r.), Francuzi rzucali Beniowskiemu kolejne kłody pod nogi, polegające chociażby na bardzo nieregularnym dostarczaniu aprowizacji do nowej osady. Nie mając więc innego wyjścia, Beniowski zawarł sojusz z lokalnymi plemionami Malgaszów, którym obiecał niezależność od Francji, w zamian za co oni ogłosili go swoim wodzem i królem. 10 października 1776 r. podniesiono go na tronie z liści palmowych i okrzyknięto: "Apansakabe" (królem i najwyższym wodzem). Pokłon złożyli mu również władcy plemion Wschodu i Północy Madagaskaru. Prymitywni choć dzielni Malgasze, nie mogli jednak zapewnić bezpieczeństwa niepodległemu Madagaskarowi i Beniowski (zdając sobie sprawę że bez wsparcia któregoś z mocarstw nie przetrwa), ponownie wyjechał do Europy, gdzie w Paryżu w 1779 r. spotkał się na herbatce (bostońskiej?) z ambasadorem Stanów Zjednoczonych we Francji - Benjaminem Franklinem. Ten jednak nie był w stanie udzielić Beniowskiemu żadnego wsparcia, twierdząc że Stany Zjednoczone nie zakończyły jeszcze wojny z Wielką Brytanią o swą niepodległość, a poza tym jak twierdził: "My, Amerykanie, jesteśmy jeszcze za słabi na morzu". Zaciekawił go jednak opis Alaski. Ostatecznie, nie mogąc niczego obiecać ani nic ofiarować, polecił Beniowskiemu skontaktować się z niejakim Williamem Nicholsonem, Anglikiem, który udzielił mu następnie funduszy na zakup okrętu, broni palnej, armat i wszelkiego sprzętu potrzebnego do obrony. Gdy Beniowski poczynił już owe niezbędne zakupy i powrócił na Madagaskar, okazało się że kapitan okrętu jest francuskim agentem i gdy tylko dobili do brzegu, a Beniowski zszedł na ląd, statek podniósł żagle i odpłynął z całym zakupionym niedawno sprzętem. Beniowski stracił wszystko, pozostała mu tylko tubylcza korona i wierność Malgaszów. To niestety musiało wystarczyć do utrzymania niezależności Madagaskaru.

We wschodniej części wyspy Beniowski wzniósł fort (1785 r.), będący stolicą zjednoczonego Madagaskaru i nadał mu nazwę - Mauritania. 26 maja 1786 r. Maurycy Beniowski zginął w obronie swojej stolicy, walcząc z nacierającymi Francuzami, zaś po jego zaś śmierci zjednoczone państwo Malgaszów na Madagaskarze przestało istnieć. Spisany "Pamiętnik", przekazał zaś Beniowski  Nicholsonowi, a ten o odkryciach nowych terenów powiadomił Towarzystwo Królewskie w Londynie. Zresztą Anglicy nie czekali tak długo, jeszcze bowiem za życia Maurycego Beniowskiego, legenda o jego odkryciach spowodowała że wkrótce w podróż dookoła świata wybrał się angielski żeglarz - James Cook (trzy wyprawy z lat 1768-1779), odkrywając wiele nowych, niezbadanych ziem. Maurycy Beniowski - był to pierwszy polski podróżnik, który wywarł ogromny wpływ na polską ideę kolonialną w międzywojennej Rzeczpospolitej. Kolejnym zaś był Stefan Szolc-Rogoziński (choć należy też wspomnieć o Adamie Piotrze Mierosławskim oraz Piotrze Aleksandrze Wereszczyńskim), o czym będzie w kolejnej części.        


ZŁOTE LILIE NA BIAŁYM SZTANDARZE - TAKA PRZED REWOLUCJĄ BYŁA FLAGA KORONY FRANCUSKIEJ





 
 
CDN.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz