Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 28 lipca 2020

MEMORIAM - Cz. XVIII

VIRGINES VESTALES i TRZY CIOSY





 

 UMIŁOWANY POKÓJ

I ZŁUDNE NADZIEJE 

SIEDEMDZIESIĄTYCH LAT

Cz. III



 

ILU NIEWOLNIKÓW, TYLU WROGÓW!

 
 Wytęskniony przez wszystkich pokój, który miał nastać po zakończeniu sullańskich proskrypcji (z lat 82-81 p.n.e.), śmierci Korneliusza Sulli (78 r. p.n.e.) i stłumieniu rebelii Lepidusa (77 r. p.n.e.), wcale nie zamierzał nawiedzać italskiej ziemi. Wręcz przeciwnie, na Zachodzie, w Hiszpanii wciąż trwały walki ze zbuntowanym Sertoriuszem, na Wschodzie zaś wybuchła kolejna wojna (74 r. p.n.e.) z władcą Pontu, królem Mitrydatesem Eupatorem. Toczyła się również walka z piratami, którą prowadził pretor (roku 74 p.n.e.) Marek Antoniusz Kreteński. Ten wódz, wzorem Serwiliusza Izauryjskiego i swego ojca Marka Antoniusza Retora, prowadził teraz walki na Krecie (tamci toczyli walczyli z piratami w Cylicji) - przeciw tamtejszym piratom, zaś w tym samym czasie Gajusz Skryboniusz Kurion toczył mężne boje w Tracji z barbarzyńskimi Dardanami. A poza tym Italię nawiedziły wówczas trzy dodatkowe ciosy, które spadły na Rzym, niczym grom z jasnego nieba. Zaczęło się od klęski głodu w samym Rzymie (75 r. p.n.e.), spowodowanej zatrzymaniem transportów zboża dla miasta i przecięciem szlaków morskich z Afryki (Sertoriusz) i Egiptu (Mitrydates, piraci). Pompejusz słał wówczas rozpaczliwe listy do Rzymu, sugerujące że senatorowie pragną zagłodzić jego armię w Hiszpanii i groził porzuceniem walki z Sertoriuszem oraz powrotem do Italii. Kryzys ten został nieco załagodzony, gdy prokonsul Sycylii - Gajusz Licyniusz Sacerdos doprowadził do spadku cen sycylijskiego zboża (74 r. p.n.e.), dzięki czemu władze mogły je wykupić po znacznie zaniżonych cenach (co jednak nie spotkało się z aprobatą Sycylijczyków i doszło tam do wielu protestów które groziły nawet wybuchem jakieś lokalnego buntu). Zresztą tego roku (74 p.n.e.) zima była niezwykle ostra i nierzadko zdarzały się nawałnice, które uszkodziły wiele domostw w samym Rzymie i w całej Italii. Nikt jednak nie podejrzewał, że jest to dopiero początek tego, co dopiero miało nadejść.

Rzym w tym czasie żył jednak głównie sprawami obyczajowymi, takimi jak afera Cetegusa, czy próba zmobilizowania ludu do walki z ustrojem sullańskim i przywrócenia praw braci Grakchów, podjęte z inicjatywy trybuna ludowego - Lucjusza Kwinkcjusza. Warto na moment zatrzymać się nad sprawą Cetegusa (gdyż demagogia Kwinkcjusza, który pewnie chętnie wszedłby w buty Lepidusa i ruszył na Rzym, gdyby tylko uzyskał podobne do niego poparcie i zebrał wojsko), gdyż jego konflikt z Lucjuszem Licyniuszem Lukullusem, spowodował wyjście na jaw pewnych haniebnych praktyk. Otóż ów Publiusz Korneliusz Cetegus - który wcześniej pełnił funkcję menniczego i został umieszczony na liście proskrypcyjnej dyktatora Sulli, jednak udało mu się (nie jest wyjaśnione w jaki dokładnie sposób) wykupić od śmierci i pojednać z Sullą. Po zgonie Sulli ów Cetugus zdobył sobie spore poparcie polityczne i zaczął ostro uderzać w Lukullusa oraz ganić go za błędy wojenne, popełnione na Wschodzie. Jednocześnie urządzał w swej willi uczty dla wybranych, podczas których dochodziło do najbardziej haniebnych praktyk seksualnych, jak brutalna defloracja młodych dziewcząt i chłopców (z reguły byli to niewolnicy), oraz oddawanie się zbiorowym praktykom orgiastycznym. Gdy sprawa ujrzała światło dzienne (ujawnił ją właśnie Lukullus), Cetegus utracił dotychczasowe poparcie ludu i wycofał się w cień, czekając na okazję do zemsty (ta nadarzyła się dopiero dziesięć lat później - w 63 r. p.n.e. podczas spisku Katyliny). Natomiast Lukullus znacznie zyskał w oczach ludu i tym samym umocnił swą popularność (konkurował o nią z Pompejuszem i Krassusem). I właśnie wówczas, gdy już wydawało się że niegodziwe postępki zostały ujawnione i skutecznie zakończone - wtedy właśnie spadł na państwo cios drugi.

Dwie Dziewice Westy (Virgines Vestales) zostały przyłapane na złamaniu ślubów i potajemnym spotykaniu się z mężczyznami. Czterdzieści lat wcześniej (114 r. p.n.e.) doszło do podobnego świętokradztwa popełnionego przez trzy westalki: Emilię, Licynię i Marcję - pochodzące ze znanych i szanowanych rodów. Wówczas jednak - pomimo prób ocalenia dwóch ostatnich kobiet, ostatecznie dzięki determinacji sędziego Lucjusza Kasjusza (autora stwierdzenia że winnych należy szukać przede wszystkim wśród tych, którzy najwięcej na danej sprawie skorzystali - były to sławne słowa: "cui bono" - "na czyją korzyść"), zostały one skazane zgodnie z prawem na zakopanie żywcem w grobowcu na Polu Zbrodniczym. I nie pomogli im wówczas wpływowi krewni (Marek Emiliusz Lepidus, Lucjusz Licyniusz Krassus czy Marcjusz Filip), nie pomógł nawet sam Najwyższy Kapłan (Lucjusz Cecyliusz Metellus), gdyż obawa przed gniewem bogini Westy była tak silna, iż nie sposób było owe kobiety ocalić. Teraz jednak, czterdzieści lat po tamtych wydarzeniach gdy sytuacja się powtórzyła, okazało się że westalki które dopuściły się tak wielkiego świętokradztwa, zyskały jednak spore grono obrońców i wyrokiem sądu zostały oczyszczone z zarzutów. Bogini jednak patrzy dalej niż ludzie i dostrzega niegodziwość w sercach tych, którzy bezczelnie łamią jej śluby. Gniew bogini również jest srogi i spaść musi na krnąbrne miasto, łamiące boże prawa i przykazania. Tak było, gdy pierwsza westalka - Optimia, złamała śluby i bogowie odrzucili ofiary (485 r. p.n.e.), tak było, gdy Orbinia dopuściła się aktu nieczystości (472 r. p.n.e.) i bogowie zesłali na miasto zarazę (głównie dotknęła ona kobiety w ciąży), tak było, gdy westalka Minucja umiłowała sobie kolorowe suknie (334 r. p.n.e. - notabene nie udowodniono jej wówczas winy cudzołóstwa, a skazano na śmierć jedynie za noszenie kolorowych sukien i biżuterii, co też - według arcykapłana - miało prowokować mężczyzn do czynów świętokradczych), sześćdziesiąt lat później (273 r. p.n.e.) w jej ślady poszła niejaka Sekstylia (też nie została skazana za oddanie się mężczyźnie, a jedynie za "prowokowanie ubiorem i zachowaniem"). U progu pierwszej wojny z Kartaginą (264 r. p.n.e.) o zhańbienie przybytku Westy, oskarżono młodą Kapparonię - która aby nie doświadczyć upokarzającej śmierci zakopania żywcem w grobowcu, popełniła samobójstwo. Po sromotnej klęsce kannijskiej (z 216 r. p.n.e. zadanej Rzymianom przez Hannibala), ujawniono cudzołóstwo dwóch kolejnych westalek: Opimii i Floronii (co miało być powodem kary bożej). I one skończyły w ziemi. Potem przez kolejne sto lat był spokój, aż do ujawnienia zbrodni świętokradztwa Emilii, Licynii i Marcji (114 r. p.n.e.).




Uniewinnienie owych dwóch westalek (w 73 r. p.n.e.), choć zdarzało się już w przeszłości (np. uniewinnienie starszej kapłanki Emilii w 178 r. p.n.e. gdy znużona poszła spać, a straż przy zniczu "wiecznego ognia" pozostawiła nowicjuszce, która go nie dopilnowała i ogień zgasł. Była to zbrodnia najłagodniej karana chłostą, najdotkliwiej zaś - karą śmierci. Emilia została wówczas oczyszczona z zarzutów, ale owa nowicjuszka otrzymała karę chłosty, którą oczywiście wykonywał Najwyższy Kapłan - Pontifex Maximus. Innym znów razem - data nieznana - oskarżono o cudzołóstwo niejaką Tukcję, ale gdy przeszła próbę niewinności - darowano jej życie), okazało się jednak błędem, który szybko się zemścił. Tego samego bowiem roku, w Kapui, w szkole gladiatorów niejakiego Lentulusa Batiatusa doszło do buntu tamtejszych niewolników prowadzonych przez Traka Spartakusa, Gala Kriksosa i drugiego Gala Ojnomaosa. Wraz z nimi zbiegło z Kapui 64 gladiatorów, którzy (po zdobyciu pewnej ilości broni) schronili się na górze Wezuwiusza. Nie można było tego faktu nie połączyć z zemstą bogini Westy na świętokradztwo wyświadczone przez Rzymian, którzy uniewinnili kapłanki łamiące śluby dziewictwa (Westa była bowiem boginią ogniska domowego, zaś niewolnicy byli cześcią familiares czyli właśnie ognisk domowych. Dla Rzymian sprawa była więc jasna). Gladiatorami stawali się najczęściej jeńcy wojenni z innych ludów, zbrodniarze skazani na arenę, dezerterzy z rzymskiej armii a także wolni ludzie, którzy (z różnych względów - najczęściej w wyniku jakiegoś życiowego niepowodzenia, bankructwa, długów, lub po prostu chęci zarobienia trochę pieniędzy i przeżycia "męskiej przygody") dobrowolnie zgłaszali się do szkół gladiatorskich (tych ostatnich zwano auctorati i byli to ludzie wolni, którzy nie musieli sypiać na terenie szkoły i mogli udać się na noc do swoich domów i żon - jeśli je posiadali - po czym rankiem ponownie zgłaszać do odbycia szkolenia. Jednak fakt iż byli wolni, wcale nie chronił ich przez chłostą za przewinienia, zakuwaniem w kajdany, a nawet... karą śmierci - jeśli na to zasłużyli. Od chwili bowiem gdy podpisali umowę, do czasu aż spłacili uzgodnione wcześniej wykupne - podlegali takiej samej surowej dyscypilnie na równi z innymi niewolnikami).




Podczas ćwiczeń gladiatorom nie dawano do rąk prawdziwej broni, a jedynie drewniane jej imitacje. Było to spowodowane nie tyle obawą przed buntem gladiatorów (które zdarzały się bardzo rzadko i w zasadzie prócz buntu Spartakusa, z tych najsławniejszych można jeszcze wymienić ucieczkę prawie 80 gladiatorów ok. 280 r. naszej ery, w czasach rządów cesarza Marka Aureliusza Probusa) ile troską o ich życie (każdy niewolnik który stawał się gladiatorem, otrzymywał darmowe jedzenie i kobiety, a w zamian musiał jedynie walczyć na arenie dla swego protektora i sławić jego szkołę. Natomiast wielu gladiatorów desperacko odbierało sobie życie, byleby tylko uwolnić się z owej niewoli. Niektórzy - nie mogąc przebić się mieczem podczas ćwiczeń - uciekali się do takich praktyk, jak wkładanie głowy pomiędzy szprych jadącego wozu, lub też wbijanie sobie w szyję ostrych kawałków drewna. Niektórzy dokonywali zbiorowego samobójstwa już na arenie - jak to miało miejsce w 391 r., gdy 29 jeńców z ludu Saksonów, własnoręcznie przebiło się bronią którą dano im do walki. Takie przykłady "walk bez nienawiści" - jak to ujmują rzymskie źródła, też czasem się zdarzały). Walki na arenie nie zawsze kończyły się śmiercią (a nawet powiem że rzadko, jako że wyszkoleni gladiatorzy, byli po prostu dobrymi pracownikami, którzy przynosili swemu panu krociowe zyski. Dlatego też starano się raczej unikać walk na śmierć i życie, ale nie oznacza to że ich nie było. Podczas wielkich uroczystości, organizowanych z okazji świąt lub na cześć zwycięskiego wodza, cesarza czy patrona który zamówił igrzyska - krew rzeczywiście lała się gęsto. Wówczas przeciwko sobie walczyli nie tylko gladiatorzy, ale i dzikie zwierzęta, a nawet organizowano walki łączone - gladiatorów z dzikimi zwierzętami lub inscenzowano sławne bitwy z historii. A poza tym organizowano wspaniałe naumachie - czyli bitwy morskie, które najczęściej odbywały się na okolicznych jeziorach. Największą zaś naumachię w dziejach Rzymu urządził na Jeziorze Fucyńskim cesarz Klaudiusz w 52 r. W tej walce wzięło udział ponad 100 okrętów wojennych i 19 000 gladiatorów. Ci co przeżyli bitwę - zostali potem ułaskawieni).




Informacja o buncie w Kapui bardzo szybko obiegła okoliczne posiadłości, z których zaczęli zbiegać niewolnicy i przyłączać się do gladiatorów Spartakusa. Ich liczba bardzo szybko rosła, a wieści o ucieczkach zaczęły lawino spływać do Rzymu (np. w jednym z dokumentów właścicielka zbiegłego niewolnika żali się w piśmie do senatu, że ten niewolnik dotąd był jej wierny, bowiem został przez nią odziedziczony po jej ojcu. Żali się więc, że zapewne musiał posłuchać "jakichś ludzi" i opuścił jej dom, oraz pozycję jaką mu ona tam stworzyła - twierdzi że uczyniła go zarządcą reszty niewolników i że traktowała go bardzo dobrze, miał nawet własną komnatę do spania. Owa dama dodaje jeszcze, że ów zbiegły niewolnik okradł ją, gdyż zabrał ze sobą nie tylko te rzeczy, które osobiście mu ofiarowała, ale i te, które do niego nie należały). Dochodziło również do ataków na panów ze strony niewolników (jeden taki - z czasów późniejszych, bowiem z końca I wieku naszej ery - przedstawia śmierć pretora Larciusza Macedo, człowieka, którego ojciec był jeszcze wyzwoleńcem, a on sam - już jako obywatel Rzymu - doszedł do znacznego majątku. Postępował jednak okrutnie ze swymi niewolnikami. Pliniusz Młodszy pisze o nim: "Był to zresztą pan pełen pychy i okrutny, którego ojciec był niewolnikiem, a on zbyt mało o tym pamiętał. (...) Podczas kąpieli w swojej willi podmiejskiej został otoczony przez niewolników, z których jeden począł go dusić, drugi bić po twarzy, trzeci miażdżył pierś, brzuch i genitalia. Wreszcie rzucili go na gorącą podłogę, aby sprawdzić, czy jeszcze żyje. Macedo zemdlony, lub udając omdlenie pozostał bez ruchu, więc go zabrano do domu sądząc, że jest martwy. Tam ocknął się w otoczeniu niewolników, którzy pozostali mu wierni, i swoich konkubin". Wówczas większość niewolników zbiegła - według prawa bowiem w chwili mordu popełnionego na Rzymianinie, wszyscy niewolnicy obecni tego dnia w jego domu byli skazywani na śmierć. Większość niewolników została jednak schwytana w ciągu kilku kolejnych dni i poddana torturom oraz uśmiercona. Larciusz Macedo osobiście nadzorował te tortury, ale nie było mu już dane pożyć zbyt długo. W wyniku odniesionych obrażeń również zmarł w jakiś czas potem. W końcu - jak pisał Seneka - "Niewolnicy to też ludzie", choć większość Rzymian i tak traktowała ich jak "mówiące przedmioty". Zdarzały się jednak wyjątki, jak na przykład gdy zamordowano pewnego senatora z I wieku naszej ery, i 400 jego niewolników - przebywających w domu - zostało skazanych na śmierć, wówczas wielu Rzymian zaczęło pisać listy do władz, w których proszono o ich ułaskawienie, gdyż - jak uważano - nie powinno się karać wszystkich za zbrodnię popełnioną przez jednego człowieka lub grupę ludzi. I rzeczywiście tamci niewolnicy ocalili wówczas życie).

 


Spartakus - tracki wojownik z plemienia Majdów, który zapewne (ok. lat 84-78 p.n.e.) walczył w szeregach trackich oddziałów służących u boku Rzymian, ale potem się zbuntował (oczywiście nie sam jeden, gdyż właśnie w latach 78-76 p.n.e. mają miejsce częste bunty trackich plemion przeciwko Rzymowi. Między innymi zbuntowało się wówczas plemię Majdów) i dostał do niewoli (ok. 77 r. p.n.e.). Po czym za zdradę, został zesłany do szkoły gladiatorów w Kapui. Do niewoli trafił wraz ze swą żoną, wieszczką i ponoć kapłanką Dionizosa (Plutarch tak o nim pisze: "Był to z pochodzenia Trak, z ludu Majdów, pewny siebie i bardzo silny, a także rozumem i kulturą stojący ponad swym losem, bardziej grecki, niżby wskazywało jego pochodzenie"), ale wkrótce zostali ze sobą rodzieleni, on trafił do szkoły gladiatorów a po niej wszelki ślad zaginął. Jako były żołnierz, potrafił Spartakus dobrze władać bronią i jego przyuczenie nie kosztowało Batiatusa zbyt wiele. Jednak teraz, gdy już się zbuntował, stał się prawdziwym zagrożeniem dla Rzymu, a wieści o jego napadach na okoliczne majątki (zapewne aby zdobyć żywność, gdyż wzrastająca liczba zbiegłych niewolników musiała przecież coś jeść), rozprzestrzeniała się bardzo szybko po całej Kampanii ("Ponieważ dzielił się równo łupami, szybko skupił koło siebie mnóstwo ludzi" - jak dodaje Plutarch). Doszło też do pierwszych starć z żołnierzami z Kapui (ale nie z regularnym wojskiem, a raczej z rezerwistami w rodzaju pospolitego ruszenia) i na nich Spartakus również zdobył sporo nowej broni. Wreszcie rozbił - wysłane przeciwko niemu - siły z Rzymu (w liczbie ok. 3 000 żołnierzy), którymi dowodził propretor - Klaudiusz Glaber (był on tak pewny siebie i w takiej pogardzie miał przeciwnika, że nie rozstawił nawet straży nocnej, oraz nie zadbał o zbudowanie obozu lub choćby umocnień od strony Wezuwiusza). Buntownicy dokonali wówczas śmiałego czynu, spuszczając się w dół na porosłej górskie szczyty dzikiej winorośli (a nie było to zadanie łatwe, gdyż spuścić się ze stromej góry na cienkich linach sporej grupie niedoświadczonych ludzi - doprawdy było nie lada wyczynem, tym bardziej że nikt wówczas nie zginął ani nie został ranny) i dokonali prawdziwej rzezi wśród wojsk Glabra. Wielu żołnierzy nie zdołało nawet dobyć broni i ginęli pogrążeni we śnie. Mimo to i tak prawie połowa Rzymian zdołała uciec i dotarłszy do Rzymu, poinformowała senat o poniesionej klęsce. 

Teraz dopiero okazało się że niewielka rebelia niewolników z Kapui, nie jest tylko lokalną ruchawką i nie wystarczy skierować tam siły kilku weteranów z biczami, którzy rozgonią niewolników na cztery wiatry. Teraz stało się jasne że Italia a nawet sam Rzym stał się częścią nowej wojny, która nie toczyła się już gdzieś daleko - w Hiszpanii, Azji czy na Krecie. Ona toczyła się w samym sercu Imperium Rzymskiego, na italskiej ziemi, a Rzym mógł stać się celem tej nowej, rosnącej w siłę, niewolniczej armii. Należało więc podjąć zdecydowane środki i czym prędzej wysłać przeciwko buntownikom regularną armię...   






 CDN.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz