Łączna liczba wyświetleń

piątek, 9 kwietnia 2021

MEMORIAM - Cz. XX

VIRGINES VESTALES i TRZY CIOSY

 
 

 
 

UMIŁOWANY POKÓJ

I ZŁUDNE NADZIEJE

SIEDEMDZIESIĄTYCH LAT

Cz. V

 
 
 
 
 
SPARTAKUS POKONANY
 
 
 
 Po zwycięstwie pod Mutiną nad armią prokonsula Galii Przedalpejskiej - Lucjusza Kasjusza (lipiec 72 r. p.n.e.), niewolnicza armia Spartakusa zajęła owe miasto, gdzie uzupełniła zaopatrzenie w żywność i broń. Stając już nad Padem (sierpień 72 r. p.n.e.) Spartakus był o krok od wolności, wystarczyło tylko przekroczyć rzekę i rozpuścić niewolników ku ziemiom, skąd ich wcześniej Rzymianie pochwycili. W Rzymie zapanowało przerażenie, była to bowiem już kolejna zwycięska bitwa odniesiona przez niewolników, których zastępy wciąż zasilane były przez nowych zbiegów. Stojąc nad Padem, zapewne zastanawiał się Spartakus co czynić dalej, był już o krok od wyjścia z Italii, tej znienawidzonej dla mnóstwa zniewolonych ludów ziemi. Dlaczego więc nie przekroczył rzeki i nie uszedł, tylko zawrócił z powrotem na południe? Nie ma co do tego zgodności, ale prawdopodobnie zadecydowała tu po prostu ludzka chęć dalszego grabienia bezbronnej Italii i zyskiwania tym samym krótkotrwałych zdobyczy (gdyż zapewne wodzowie powstania - Spartakus, Gannikus, Kastus czy Oenomaos - musieli zdawać sobie sprawę z faktu, że utrzymać się w Italii długo nie zdołają). Spartakus był pewien, że jedynym ratunkiem, jest opuszczenie Italii i powrót niewolniczej armii do ich domów rodzinnych, tylko że nie wszystko było takie proste. Część niewolników nie chciała wracać, gdyż posmakowawszy łatwego i przyjemnego życia grabieżców, musiałaby teraz z niego zrezygnować, część zaś nie miała dokąd wracać, gdyż urodziła się już w Italii i nie pamiętała swych ziem rodzinnych. Dlatego też ci właśnie niewolnicy najgłośniej i najbardziej zdecydowanie zaprotestowali przeciwko dalszemu posuwaniu się ku północy i przekraczaniu Padu. Chcieli oni dalej plądrować Italię, a Spartakusa uczynić przywódcą bandy rabusiów, on natomiast miał ambicje stać się wodzem armii (w rzeczywistości Spartakus karał i powstrzymywał zbójeckie nawyki swoich ludzi, nie wolno im było również posiadać złota i innych cennych przedmiotów na własność, gdyż wszystko to szło na zakup broni i innych, niezbędnych dla tak wielkiej masy ludzkiej środków. Żywność zaś zdobywano głównie w wielkich latyfundiach, ogołacając je ze wszystkiego, co mogło się nadać do zjedzenia).
 
Spartakus początkowo pragnął urzeczywistnić swój plan wyjścia z Italii i był gotowy nawet na kolejne podzielenie sił (tak jak wówczas, gdy wcześniej odłączył się oddział który poszedł za Kriksosem rabować Italię, a potem został rozbity w bitwie pod górą Garganus w Apulii przez wojska konsularne Lucjusza Gelliusza Publikoli), ale ostatecznie uległ przewadze innych i zgodził się z powrotem zawrócić na południe. Od razu jednak zaznaczył, że taki marsz będzie morderczy i dodatkowo niewolnicy zostaną narażeni na ciągłe ataki Rzymian, dlatego w jego głowie pojawiła się myśl marszu na Rzym, zdobycia go i dzięki temu uniknięcia kolejnych ewentualnych konsekwencji dalszych morderczych walk. Myśl ta jednak, jak szybko się pojawiła, tak i szybko musiała zgasnąć, gdyż armia niewolnicza nie dysponowała odpowiednim sprzętem oblężniczym do szturmowania takiego miasta, jak Rzym (w ogóle nie posiadała żadnego sprzętu oblężniczego), a Miasto Wilczycy miało co prawda stare, lecz wciąż solidne mury obronne (Spartakus jednak nie wiedział, że Rzymianom brakowało ludzi do ich pełnego obsadzenia). Ostatecznie więc szybko pojawił się plan trzeci, marszu na południe, najlepiej na Sycylię i stamtąd (po odpowiednim dogadaniu się z cylicyjskimi piratami), transport morzem do cieplejszych niż na północy, krajów wschodu. Nie był to plan doskonały, podobnie zresztą jak i wcześniejsze (choć pierwotny plan wyjścia z Italii był bodajże najlepszym z możliwych), ale niewolnicy nie mieli już innego wyjścia, jak tylko szybkie wydostanie się w Italii, z północy lub z południa (być może ostatecznie Spartakusa przekonała wizja zimowania pod zaśnieżonymi Alpami, w sytuacji gdy nagle należałoby zdobyć ciepłą odzież, zapewnić schronienie i wyżywienie prawie 100 tys. armii niewolniczej, wśród której były również kobiety i dzieci. A zima na północy, nie przypominała tej z południowej czy środkowej Italii i właśnie taka wizja mogła rzeczywiście zadecydować o ostatecznym obraniu drogi na południe). Droga powrotu była znana (niewolnicy kroczyli tą samą trasą, którą wcześniej podążali ku Mutinie) i mimo sukcesów w dotychczasowych starciach z rzymską armią konsularną, Spartakus był bardzo ostrożny, obawiając się kolejnego niespodziewanego ataku. Marsz trwał jednak bez większych przeszkód (choć przetransportowanie takiej masy ludzkiej z północy na południe musiało zająć wiele czasu, wliczając w to postoje, gdzie rozbijano co najmniej kilka obozów aby pomieścić w nich wszystkich idących za Spartakusem) i czym prędzej posuwano się na południe, byle dalej na Sycylię.
 
 

 
A tymczasem w Rzymie, senatorowie nie byli zadowoleni z osiągnięć dotychczasowych konsulów (Gnejusza Korneliusza Lentulusa i Lucjusza Gelliusza Publikoli) i odebrali im dowództwo nad armią, powierzając je teraz w ręce ambitnego męża - Marka Licyniusza Krassusa. Ponieważ jeszcze (z obawy przez Spartakusem i jego armią) niewielu było chętnych do starania się o urząd pretora (na rok 71 p.n.e., wybory zaś odbywały się na jesieni roku poprzedniego), a jednym z nielicznych był właśnie Krassus - otrzymał on i tę funkcję. Natychmiast przystąpił do przeprowadzenia zaciągu (skupiając się głównie na weteranach z poprzednich wojen) i tym sposobem zebrał wojsko, w sile sześciu legionów (ok. 30 000 żołnierzy). Dodatkowo dołączył pod swoją komendę cztery legiony pobitych konsulów (które jednak nie miały pełnych składów osobowych ze względu na klęski, jakie odniosły. Dlatego też można powiedzieć, że realnie były to nie cztery, a dwa legiony dodatkowe). Łącznie więc dysponował siłą ok. 45-50 000 żołnierzy. Była to największa siła, jaką Rzym kiedykolwiek wystawił w walkach prowadzonych ze zbuntowanymi niewolnikami. Opierając się na weteranach, Krassus miał pewność, że nie zawiodą go oni w walce i nie uciekną jak niedoświadczone młokosy po pierwszym starciu, przerażeni samą legendą niezwyciężoności spartakusowej armii. Niestety, nie wszystko poszło tak, jakby sobie tego życzył. Ruszył bowiem do Picenum (północno-wschodnia Italia, jednym z miast głównych tej krainy była Ankona) z zamiarem wyjścia na tyły armii Spartakusa. Przodem zaś wysłała swego legata - Mummiusza z dwoma legionami, zabraniając mu przyjmowania bitwy. Ten jednak, pewny swej siły i chcący się popisać sławą pogromcy Spartakusa, zastąpił drogę jego armii i bitwę podjął. Klęska Rzymu znów była ogromna, a sam Mummiusz pierwszy uchodził z pola walki. Gdy dotarł do obozu Krassusa, ten przyjął go chłodno, każąc za niesubordynację, jednocześnie - aby wieści o pierwszej przegranej bitwie pod jego dowództwem nie rozeszły się zbyt szybko po armii i nie podważyły jej morale - powrócił do dawno niepraktykowanej zasady decymacji. Wybrał 500 żołnierzy z legionu, który pierwszy rzucił się do ucieczki, podzielił żołnierzy na pięćdziesiąt dziesiątek i poddał losowaniu. Każdy z nich podchodził do urny, w której było 10 gałek (dziewięć białych i jedna czarna). Który z żołnierzy wyciągnął czarną gałkę - podlegał karze śmierci, wykonywanej w okrutny i hańbiący sposób, na oczach całego wojska. W ten sposób okrutnie zamęczono na śmierć 50 legionistów (chociaż Appian podaje liczbę nawet 4 000, co wydaje się wierutną bzdurą, gdyż byłby to prawie legion i nie byłoby sensu zabijać żołnierzy, którzy mogliby okazać się przydatni w dalszej walce). Ten przykład podziałał jednak wystarczająco silnie na legionistów, którzy odtąd bardziej bali się takiej właśnie kary, niż legendy o niezwyciężonym Spartakusie.
 
 

 
Szybko też żołnierze Krassusa udowodnili, że milej im stawić czoła niebezpieczeństwu wroga (gdzie przecież wcale nie musieli ginąć), niż pewnym być śmierci za tchórzostwo z rąk swego dowódcy (które już pewnym było) i pokazali to w kolejnej bitwie, gdzie natarli na zaledwie 10 000 oddział niewolniczy, wysłany przez Spartakusa na poszukiwanie żywności. Co prawda nie rozbili ich doszczętnie (co też jeszcze nie świadczy dobrze o ich sprawności i morale, tym bardziej że Rzymianie dysponowali tam zdecydowaną przewagą liczebną), ale w boju legło prawie 4000 zbuntowanych niewolników (straty Rzymian są nieznane) i była to tak naprawdę pierwsza zwycięska bitwa Rzymian, stoczona z armią Spartakusa. W tej sytuacji Spartakus jeszcze bardziej przyspieszył (o ile tylko było to możliwe z kobietami, starcami i dziećmi) marsz ku Sycylii. Udało mu się opanować miasto Consentia, leżące na głównej drodze z Kapui do Regium. Z braku jakichkolwiek machin oblężniczych, opanował to miasto dzięki podstępowi (pozyskał jakąś grupę niewolników w mieście, a sam wprowadził do Consentii swoich ludzi, przebranych za kupców). Uzupełniono tam przede wszystkim brakujące zapasy żywności i wody. Spartakus rozesłał również swych szpiegów na Sycylię, aby przygotowali tam grunt, pod opanowanie wyspy przez niewolników (na Sycylii został pochwycony niejaki Gawiusz - szpieg Spartakusa, który jednak był wolnym człowiekiem, a to oznaczało, że zamieszani w ten bunt byli też ludzie nie będący niewolnikami, co mogło budzić jeszcze większą grozę). Namiestnik Sycylii - Gajusz Werres (który wkrótce potem został skazany przed senatem za okrutne zdzierstwa, których dopuszczał się podczas sprawowania swego namiestnictwa na Sycylii, a głównym jego oskarżycielem był Marek Tulliusz Cyceron, który co prawda nie wygłosił mowy oskarżycielskiej - nie było na to czasu, gdyż pretorzy - przyjaciele Werresa, wyznaczyli termin rozprawy na ostatni dzień swego urzędowania, aby nie można było wygłosić oskarżeń i jednocześnie ogłosić wyroku - lecz Cyceron, gdy przyszła jego kolej na zabranie głosu, patrząc się w stronę Werresa, stwierdził tylko iż "słów tu nie trzeba" po czym przyprowadził świadków i zmusił sędziów do przeprowadzenia głosowania jeszcze tego samego dnia), zarządził prace nad zabezpieczeniem wyspy od ewentualnej próby desantu morskiego ze strony armii Spartakusa. Rozmieszczono więc posterunki obserwacyjne i zaczęto sypać wały od strony Messany (gdzie spodziewano się desantu, jako że było to najwęższe miejsce oddzielające Sycylię od Italii). W kilku miejscach Sycylii wybuchły jednak lokalne niewolnicze bunty (które zapewne miały ułatwić przeprawę armii Spartakusa na Sycylię), ale pozbawione wsparcia, szybko zostały stłumione.
 
 


W lochach Sycylii siedzieli również (oczekując na egzekucje, po zdobyciu pirackiej wieży i twierdzy w Olympos przez Publiusza Serwiliusza Izauryjskiego, skąd - jak pisał Strabon - "widać całą Licję, Pamfilię, Pizydię i Milyas". Notabene, Werres został oskarżony m.in. o przywłaszczenie sobie bogatych skarbów Zenitekosa - ówczesnego wodza piratów cylicyjskich, które nagle "zniknęły", po ich przewiezieniu na Sycylię) pochwyceni piraci, a ich ziomkowie starali się ich stamtąd wydostać. W tej sytuacji stali się oni naturalnym sojusznikiem Spartakusa i jego niewolniczej armii. Podjęto rozmowy i w zamian za pewną część nagromadzonych podczas rabunku Italii bogactw, zgodzili się Cylicyjczycy przetransportować armię niewolniczą z Regium na Sycylię w dwóch, a nawet w trzech rzutach (tych ludzi było bowiem tak dużo, że przerastało to możliwości organizacyjne piratów). Pierwotnie zamierzano przerzucić na Sycylię 2000 mężczyzn, którzy mieli doprowadzić do wybuchu powstania niewolniczego na wyspie, następnie kolejnych kilkanaście tysięcy wojowników i ostatecznie całą resztę ludności. Znów nie był to plan doskonały, jako że w przypadku przewiezienia oddziałów Spartakusa na wyspę, ograniczano ich liczebność w Italii, a to stwarzało zagrożenie ataku sił Krassusa, dlatego też Spartakus starał się ograniczyć przeprawę do przynajmniej dwóch rzutów, lecz było to niewykonalne przy możliwościach floty pirackiej. Piraci domagali się pełnej zapłaty od razu, jako że twierdzili, iż muszą przygotować okręty i ludzi na tak wielki desant morski. Spartakus i jego ludzie byli temu przeciwni, ale ostatecznie - nie mając innego wyjścia - przystali na propozycję piratów. Ci zaś wzięli pieniądze i... odpłynęli, pozostawiając Spartakusa i tę całą jego niewolniczą armię w Regium (w tym czasie prowadzili oni potajemne rozmowy z Werresem, który zgodził się uwolnić ich towarzyszy, w zamian za porzucenie przez nich Spartakusa. Nie wiadomo czy rozmowy te prowadził ów sławny pirat Niko, kompan Zenitekosa, który wsławił się ucieczką z rzymskiej niewoli, pochwycony wcześniej przez Serwiliusza Izauryjskiego. Nie ma na to żadnych dowodów i być może byli to też i inni ówcześni piraccy przywódcy, jak choćby - wymienieni przez Cycerona - Magius czy Fannius). W każdym razie Spartakus i jego ludzie zostali w tym momencie wystawieni na łaskę bogów. Któż bowiem inny im pozostał? Król Pontu - Mitrydates VI, który co prawda toczył wojnę z Rzymem i wiązał się sojuszem z piratami, ale czy zniżyłby się do tego stopnia, by uznać się za równego... gladiatorom i niewolnikom? Było to bardzo mało prawdopodobne, nawet gdyby Spartakusowi udało się z nim skontaktować, a właśnie to mu się nie powiodło (swoją drogą - wracając jeszcze do piratów - nawet sam Cyceron twierdził, że w kontaktach z nimi nie obowiązują Rzymian wszelkie prawa, tyczące się ludzkiego traktowania pokonanych, gdyż są oni "niewdzięcznymi wrogami całej ludzkości").
 
Nie było wyjścia, należało przezimować na południu, w Regium, oczekując, iż wiosną uda się ponownie podjąć próbę przeprawy na Sycylię. Tymczasem Krassus postanowił zamknąć niewolników w jednym miejscu, odcinając ich od jakiegokolwiek surowcowego zaplecza. Zimą (72/71 r. p.n.e.) wpadł na pomysł budowy wielkiego mury, przecinającego wzdłuż najwęższy odcinek Bruttium, wiodący na południe od miasta Scylletium i na północ od Hipponium. Spartakus ze swoimi ludźmi był teraz w klatce na niewielkiej przestrzeni, zamknięty zarówno od strony lądu, jak i morza. Krassus uznał, że w tej sytuacji nie będzie potrzebował toczyć bitew i narażać się na straty, a wystarczy tylko poczekać kilka, może kilkanaście miesięcy, nim w obozie Spartakusa zapanuje głód, co skłoni go do pochopnego i samobójczego ataku na mur, który był bardzo dobrze broniony i otoczony wieloma pułapkami. Nie przewidział tylko jednego - że ma do czynienia w osobie Spartakusa z nieprzeciętną jednostką, która zupełnie nie pasowała do niewolniczej roli, jaka stała się jego udziałem. Raz jeszcze podjęto rozmowy z piratami  (styczeń 71 r. p.n.e.), którzy jednak twierdzili że zimowe sztormy, panujące o tej porze roku w Zatoce Messyńskiej (uchodzącej przecież za mityczną cieśninę dwóch potworów Scylli i Charybdy)  uniemożliwiły im terminowe wykonanie zadania. Domagali się jednak więcej złota. Ostatecznie nie dogadano się w tej sprawie (Spartakus i jego ludzie twierdzili bowiem, że piraci już wcześniej otrzymali zapłatę za usługę, której nie wykonali, a piraci rzekli, że jeśli nie dostaną więcej złota, to zerwą rozmowy i odpłyną) i piraci odpłyneli, pozostawiając niewolników samych sobie. Wówczas Spartakus postanowił przerzucić swą armię na Sycylię własnymi siłami i nakazał karczowanie okolicznych lasów, pod budowę prowizorycznej floty transportowej (w jego oddziałach nie brakowało przecież rzemieślników, znających się na tego typu pracach). Rozpoczęły się więc wielkie prace szkutnicze, przy czym nie budowano dużych okrętów, tylko małe, prymitywne łodzie, tratwy, a nawet wykorzystywano... beczki po piwie jako środek transpotu na drugi brzeg cieśniny. Brakowało jednak wielu sprzętów (np. lin do wiązania tratw, co powodowało, że w zastępstwie stosowano pnącze winorośli). Pomysł przepłynięcia cieśniny nie był wcale głupi, nawet przy tak wielkiej ilości ludzi, ale był jeden zasadniczy kłopot, który od razu niweczył całą akcję. Na drodze do Sycylii nie stała bowiem rzeka (nawet największa), lecz wzburzone morze, a to oznaczało, że przeprawa - jeśli nawet się powiedzie - będzie w większości katastrofą, utonie bowiem zbyt wielu ludzi, co może być porównywalne z klęską w wielkiej bitwie. Mimo to, postanowiono spróbować i wysłano pewną grupę ochotników, aby przekroczyli cieśninę. Większość z nich utonęła i tylko nieliczni z powrotem wydostali się na plaże Regium.
 
 

 
Było więc oczywiste, że tą drogą nie uda się pokonać cieśniny i że oznaczałoby to skazanie całej armii i wszystkich ludzi idących za Spartakusem na zagładę w morskich odmętach. Byłaby to eksterminacja całej armii i to bez żadnego udziału Rzymian. Paradoksalnie jednak odium winy za nieudaną przeprawę, spadł na Spartakusa, co było pierwszym przejawem w odczuciu wiernych mu dotąd ludzi, że coś się zaczyna zmieniać, że bogowie nie stoją już na ich wodzem tak, jak stali dotąd. Sytuacja stawała się coraz bardziej niebezpieczna, gdyż zarówno przeprawa przez cieśninę, jak i atak na wzmocniony nowymi posiłkami (wysłanymi z Rzymu) i najeżony licznymi pułapkami mur, były tak samo przedsięwzięciem samobójczym. A niewolnicza armia Spartakusa musiała się stamtąd wydostać, jeśli chciała przetrwać i nie doświadczyć kanibalizmu. I tutaj znów ujawnił się geniusz Spartakusa, stawiający go na równi z wielkimi mężami naszych dziejów (staram się utrzymać konwencję opowiadania, jaką przyjąłem na samym początku tej serii). Początkowo próbował on małymi grupami uderzać na różne punkty muru, ale w żadnym z nich nie osiągnął pozytywnego skutku (Appian znów daje upust swej wyobraźni, twierdząc że w tych walkach zginęło 12 000 żołnierzy Spartakusa i tylko... trzech Rzymian). Ważne też było utrzymanie morale w niewolniczej armii i aby zmobilizować swoich ludzi do walki, Spartakus u stóp muru kazał ukrzyżować pojmanego rzymskiego jeńca, jako przestrogę dla swoich, co ich czeka, jeśli przegrają. Oczywiście wciąż podejmowane ataki nic nie dawały i w końcu spadł obfity śnieg. Spartakus tylko na to czekał i gdy zaczęła się śnieżyca, nakazał zarzucić rowy, stojące przy murze, wszystkim co było pod ręką (ziemią, drewnem, padłymi zwierzętami i poległymi w boju wojownikami). Przygotowano kilka pokazowych ataków w różnych miejscach muru, które miały odwrócić uwagę Rzymian od tego głównego, planowanego przekroczenia tej uciążliwej dla niewolników zapory. Wreszcie ruszono do szturmu na głównej (planowanej) pozycji przekroczenia muru i użyto przy tym wszystkiego, co było pod ręką (prowizorycznych taranów, haków, lin, drabin, a także w kilku miejscach skutecznie udało się go podpalić). Wreszcie powstał upragniony wyłom, który był coraz mocniej poszerzany. Gdy większość niewolniczej armii została przerzucona przez ten wyłom, Rzymianie opuścili swoje pozycje, a zwycięscy niewolnicy znosili ostatnie posterunki.
 
Bogowie znów im dopomogli i wkrótce potem Spartakus przerzucił całą swoją armię przez mur i wszedł do Lukanii. Krassus, dotąd tak pewny swego zwycięstwa i zagłodzenia niewolników na śmierć, teraz popadł w zwątpienie (niektórzy historycy twierdzą, że dopadła go krótkotrwała depresja). Napisał nawet list do senatu, w którym mówił, że należy czym prędzej posłać do Hiszpanii po Pompejusza i do Macedonii po Lukullusa, inaczej Rzym będzie zagrożony upadkiem. Takie słowa w ustach człowieka, który miał się za równego Pompejuszowi i pragnął sławy oraz uwielbienia, jakie dałaby mu zwycięska wojna (bowiem wielki majątek już wcześniej zyskał na proskrypcjach dyktatora Sulli, stworzył nawet pierwszą publiczną straż pożarną w Rzymie, złożoną z własnych niewolników i tym samym pobierał ogromne sumy za gaszenie pożarów, które często jego ludzie sami zapruszali), była jednak czymś wyjątkowym. Ale pragnienie sławy jest częste wśród ludzi ambitnych. Taki Cyceron przecież, wracając z Sycylii (gdzie pełnił urząd kwestora w latach 75-74 r. p.n.e. i gdzie wsławił się swymi działaniami na rzecz obrony mieszkańców wyspy przed oskarżeniami o tchórzostwo podczas wojny) myślał, że sława jego czynów dotarła już do Rzymu i że jest tam wprost wynoszony na ołtarze. Gdy więc w drodze powrotnej, w Kampanii spotkał pewnego szlachetnego rodem Rzymianina i zapytał go, co o nim mówią i myślą w Rzymie, ten, bardzo zdziwiony spytał: "A gdzieś to, Cyceronie, byłeś w ostatnich czasach?" To uświadomiło mu, że pycha nie jest dobrym doradcą, a sława kroczy różnymi ścieżkami i w późniejszych latach był już bardziej krytyczny co do swojej osoby. Tak też zwątpienie Krassusa szybko przeszło, gdy dowiedział się on, iż cześć sił odłączyła się od armii Spartakusa, który po zajęciu Petelii, Thurioj i Metapontum, skierował sie teraz ku porcie w Brundyzjum (co oznaczało że wciąż dążył do jak najszybszego opuszczenia Italii przez niewolniczą armię, którą miał pod swoim dowództwem). I znów wielu było takich, którzy pragnęli pozostać w Italii i dalej bezkarnie grabić tą ziemię. Odłączyli się oni od głównych sił Spartakusa i rozłożyli obozem u jeziora lukańskiego (dowodzili nimi Gannikus i Kastus). Krassus zaatakował ich i rozbił (w bitwie polec miało ok. 12 300 byłych niewolników), ale nie udało mu się ich całkowicie wytępić, gdyż zjawił się Spartakus (któremu doniesiono o ruchach legionów Krassusa) i uniemożliwił pełną zagładę odłączonych sił, rozbijając część atakujących rzymskich formacji (pod dowódzwem Licynniusza Kwinkcjusza i Tremeliusza Skofry). A tymczasem okazało się, że z Hiszpanii powrócił właśnie (po pokonaniu Gajusza Sertoriusza i jego nieudolnego następcy - Perpenny) z wojskiem sam Pompejusz, natomiast z Macedonii wracał też Lukullus (wiosna 71 r. p.n.e.). W tej sytuacji Spartakus nie miał innego wyjścia, jak tylko uderzyć na wojska Krassusa i je rozbić. Podobnie zresztą bitwę pragnął stoczyć Krassus (który to uświadomił sobie, że w chwili słabości postąpił nierozsądnie, domagając się od senatu, by ten przywołał Pompejusza i Lukullusa, gdyż w przypadku zwycięstwa gloria sławy spłynęłaby na "pomagających", nie zaś na niego).
 
 
 MŁODY CYCERON NA SYCYLII 
PRZY GROBIE ARCHIMEDESA
 

 
Zbuntowani niewolnicy nie wyciągnęli żadnych wniosków z faktu, jak długo sprzyjali im bogowie i postanowili wystawić ich cierpliwość na szwank. Wymusili więc na Spartakusie rezygnację z próby przepłynięcia kolejnej cieśniny (tym razem Otranto) i marsz w kierunku Krassusa, by go ostatecznie rozbić. Postawiony przed faktem dokonanym (nie miał Spartakus tak naprawdę gdzie uciec, gdyż nawet jeśliby przedostał się do Grecji, to i tam ścigałaby go armia Lukullusa, a być może również i Krassusa), postanowił wódz niewolników stoczyć kolejną bitwę, a po rozbiciu sił Krassusa, wystąpić przeciwko Pompejuszowi, a następnie Lukullusowi (lub na odwrót). Ambitne cele przed sobą stawiał, należy jednak zaznaczyć, że nie miał on innego wyjścia. Nikt z owych rzymskich wodzów nie pozwoliłby mu opuścić Italii, więc jego jedynym wyjściem była dalsza walka na śmierć i życie. Do starcia doszło nad rzeką Bradanus w Lukanii i Apulii (jest to rzeka graniczna pomiędzy tymi dwiema krainami, jednak dokładne miejsce bitwy nie jest znane), a Krassus zastąpił tam Spartakusowi drogę, uniemożliwiając mu dalszy marsz. Doszło do krwawej i bardzo ciężkiej bitwy, gdyż obie strony dobrze wiedziały o co walczą i nikt nie liczył na łaskę w przypadku klęski. Zbuntowani niewolnicy byli mocno zdeterminowani, ale poniesione wcześniej straty i brak możliwości (w przeciwieństwie do Rzymian) ciągłego ich uzupełniania, działały ewidentnie na korzyść Rzymian. W trakcie walki, Spartakus próbował przebić się w kierunku Krassusa i po drodze położył trupem jego dwóch centurionów (a centurionowie nie stali obok siebie i musiał też przy okazji pokonać wielu innych legionistów). W pewnym momencie został on ugodzony włócznią w udo, co sprawiło, że musiał przyklęknąć i osłaniając się tarczą, wciąż walczył z nacierającym przeciwnikiem. Ostatecznie otoczony, został zasieczony mieczami i legł pośród tysięcy swoich towarzyszy (jego ciała nigdy nie odnaleziono). Poległo prawie 50 000 żołnierzy Spartakusa i ok. 8000 Rzymian (do tego należy doliczyć dodatkowe 15 000 rannych, co daje dość wysoką liczbę legionistów wycofanych z walki). Straty te spowodowały, że Krassus nie był w stanie wykonać natychmiastowego pościgu, za 5000 wojowników, którzy przedarli się przez rzymskie okrążenie i uszli w dal. Dopadł ich i ostatecznie rozbił dopiero Pompejusz, który zaraz potem napisał do senatu znamienne słowa: "Krassus wygrał bitwę, lecz to  ja zakończyłem wojnę". Wzburzony tym niepełnym zwycięstwem, Krassus, kazał 6000 pochwyconych w bitwie byłych niewolników, ukrzyżować wzdłuż Via Appia, a sam musiał zadowolić się skromną owacją (podczas której wielu Rzymian zaczęło z niego drwić, iż stał się "pogromcą niewolników", zaś Pompejusz począł ubiegać się o triumf za swoje zwycięstwo w Hiszpanii i takowe otrzymał. A to jeszcze bardziej wzbudziło nienawiść w tych dwóch mężach, do których wkrótce dołączył i mąż trzeci, szybko przerósłszy ich dwóch razem wziętych,  - był to oczywiście Gajusz Juliusz Cezar.








CDN.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz