CZYLI GRZEGORZ BRAUN W "AKCJI"
30 maja 2023 r. w Niemieckim Instytucie Historycznym w Warszawie (placówce należącej do ambasady Niemiec, a podległej fundacji prawa publicznego im. Maxa Webera Niemieckie Instytuty Humanistyczne za Granicą, finansowany z budżetu niemieckiego Ministerstwa Edukacji i Badań) miał się odbyć wykład prof. Jana Grabowskiego pod dosyć ciekawym tytułem: "Polski (narastający) problem z historią Holokaustu". Wykład ten się rozpoczął, ale trwał zaledwie kilka minut, gdyż poseł na sejm Rzeczpospolitej Grzegorz Braun (obecny na sali) w pewnym momencie wstał ze swojego miejsca, podszedł do mównicy na której przemawiał Grabowski, zabrał mu mikrofon i rozbił go ze słowami: "Dość tego!", po czym zniszczył jeszcze sprzęt nagłaśniający. Od cały show pana posła Brauna, który potem tłumaczył się że działał pod wpływem wyższej konieczności i uczynił to co uczynił, aby położyć kres szerzącemu się w Polsce i wspieranemu przez Niemcy antypolonizmowi.
To że Niemcy jawnie (coraz bardziej jawnie, co też świadczy o pewnym zagubieniu z ich strony na zmieniające się realia polityczne po 24 lutego 2022 r.) wspierają wszelkie antypolskie działania (jednocześnie publicznie deklarując że przecież jesteśmy sojusznikami, prawie przyjaciółmi, że jesteśmy razem w NATO i w Unii Europejskiej itd. itp.) jest faktem znanym nie od roku, nie od dwóch, nie od ośmiu lat, tylko od początku całej tzw. transformacji ustrojowej, czyli od ponad 30 lat, nie licząc oczywiście dekad wcześniejszych. Ja sam mając korzenie niemieckie i pewne kontakty z ludźmi, którzy należą do mojej rodziny (tej od niemieckiej strony) nigdy, nawet przez moment nie przyszłoby mi do głowy pomyśleć, iż Niemcy mogą być naszym sojusznikiem czy tym bardziej przyjacielem (należy przecież pamiętać że w polityce nie ma przyjaciół, są tylko interesy), oczywiście pomijając tutaj stronę deklaratywną i fakt że razem jesteśmy w NATO i Unii Europejskiej, co oczywiście nie ma większego znaczenia w kwestii zasad które tyczą się geopolityki). Mając niemieckie korzenie (co jeszcze raz chciałbym podkreślić) nigdy nie wierzyłem w dobre intencje Niemiec wobec Nas, NIGDY! Wystarczy bowiem przyjrzeć się całej polityce najpierw Prus, a potem zjednoczonych Niemiec względem Polski, aby dojść do wniosku że realnie siła Niemiec budowana jest na słabości Polski (nie tylko zresztą Polski, ale nasz kraj jest główną barierą przed ekonomiczną, polityczną a wcześniej również i militarną ekspansją Niemiec na wschód, jesteśmy największym, najludniejszym i najsilniejszym krajem na wschodzie przed Rosją, a to powoduje że trudno nas sobie podporządkować, a jednocześnie jesteśmy zbyt słabi aby z samodzielnie przeciwstawić się Niemcom).
Po II wojnie światowej społeczeństwo Niemiec przeszło swoiste programowanie na nowo, oczywiście o ile kwestie denazyfikacji zostały tam poczynione po macoszemu (o czym zresztą już wielokrotnie pisałem, ilu nazistów po wojnie znajdowało ciepłe posadzki w różnych niemieckich instytucjach nowych "wyzwolonych" jak mówi Scholz a wcześniej Merkel - Niemiec. Aż by się chciało zapytać - wyzwolonych od kogo? od nazistowskiego reżimu, który Niemcy sami sobie wybrali i któremu służyli wiernie praktycznie do końca jego istnienia? Ale to tylko taki szczegół, jak stopniowa likwidacja obozów koncentracyjnych w Niemczech, tak, aby kraj ten przestano utożsamiać z ludobójczą polityką wymyśloną przez przedstawicieli tego narodu), to kwestie związane z demilitaryzacją przeprowadzono w Niemczech dosyć skutecznie, o czym świadczy obecny stan uzbrojenia i bojowego przygotowania Bundeswehry (o tym że rząd niemiecki celowo doprowadza do rozkładu tę formację nie dofinansowując jej, również już kiedyś pisałem i również dlaczego tak się dzieje też pisałem, więc nie będę teraz do tego wracał). Oczywiście nie spowodowało to upadku niemieckich pragnień hegemonii w Europie, a jedynie zastąpiono ekspansję militarną innymi rodzajami dominacji, (ekspansją polityczną i softpower - dlatego też utożsamianie Niemiec z dawnym nazistowskim reżimem tak bardzo im przeszkadza) oraz oczywiście ekspansją gospodarczą. Te więzy są często skuteczniejsze niż działania militarne, gdyż tamte nie tylko łączą się ze stratami i zniszczeniami wojennymi, to jeszcze generują potrzebę wygenerowania ogromnych środków przeznaczonych na okupację danych terenów, co w dzisiejszych czasach jest bezproduktywne i oznacza raczej element desperacji (patrz - Rosja, która mogłaby połknąć Ukrainę w sposób pokojowy, ale Putin i cała ta klika moskalskich sukinsynów wymyśliła sobie "specjalną operację wojskową", która wykopała tak głęboki rów pomiędzy Ukraińcami a moskalami, że trudno go będzie zasypać w ciągu kolejnych dziesięcioleci a jednocześnie wygenerowała problemy które widać obecnie w Unii Europejskiej). Ekspansja militarna jest więc najmniej opłacalna i jest wyrazem albo desperacji albo głupoty.
Podporządkować sobie inny kraj można przecież na wiele sposobów, np w Niemczech do 2001 (a być może do 2002 już teraz nie pamiętam) roku istniał specjalny fundusz federalny, przeznaczony bezpośrednio na... korumpowanie polskich polityków. To się zaczęło zaraz po okresie tej całej transformacji ustrojowej, czyli na początku lat 90-tych, kiedy Polska wychodziła z komunizmu jako gospodarczy bankrut. Wiele państw (a co za tym idzie koncernów i firm z tych krajów) walczyło wtedy o wpływy w rodzącym się kapitalizmie polskim. Do 1995/6 r. bardzo aktywni nad Wisłą byli np. Francuzi, ale po tej dacie ustąpili miejsca Niemcom, uznając ostatecznie, że cały Wschód należy do nich (a piszę o tym nieco z autopsji, jako że zajmowałem się tym tematem pisząc swoją pracę licencjacką, więc wiem o czym mówię. Tak, tak - licencjat pisałem z geopolitycznych stosunków francusko-niemiecko-polskich w pierwszej dekadzie po 1989 r., pracę magisterską zaś ze relacji polsko-żydowskich w całym okresie naszych dziejów). Polska stała się więc jednym z wagoników napędzającym niemiecką lokomotywę gospodarczą, która od lat 90-tych zaczęła przekładać się na znaczenie Niemiec w Unii Europejskiej (wówczas jeszcze Wspólnoty Europejskiej). W 2004 r. Polska (wraz z dziewięcioma innymi państwami Europy) weszła do Wspólnoty Europejskiej i wówczas było to dla nas bardzo korzystne, gdyż podczepieni pod niemiecką lokomotywę i uzależnieni gospodarczo od Niemiec, jednocześnie pobudziliśmy naszą własną gospodarkę by stała się bardziej konkurencyjna. Ten model zależności trwał przez dłuższy czas, aż do chwili kiedy rozwój polskiej gospodarki znacznie przyspieszył i to do tego stopnia, że staliśmy się konkurentem a nie jednym z wagoników niemieckiej gospodarki (o tym jak szybki jest wzrost polskiej gospodarki - oczywiście pomijam tutaj inflację - świadczą słowa lidera brytyjskiej Partii Pracy - Keir'a Starmera, które w lutym tego roku powiedział: "Jeśli obecna polityka gospodarcza się nie zmieni, Wielkiej Brytanii grozi to, że do 2030 r. pod względem PKB na osobę zostanie wyprzedzona przez Polskę. Brytyjczycy zostają w tyle, podczas gdy nasi europejscy sąsiedzi się bogacą, zarówno na wschodzie, jak i w krajach takich jak Francja i Niemcy. Nie czuję się z tym komfortowo; nie czuję się komfortowo z trajektorią, na której wkrótce Wielka Brytania zostanie wyprzedzona przez Polskę. Nie jestem też gotów zaakceptować tego, co oznaczałyby konsekwencje tej porażki. Nie chcę Wielkiej Brytanii, w której młodzi ludzie w naszych wielkich miastach i miasteczkach nie mają innego wyjścia, jak tylko wyjechać. Drenaż mózgów, nie tylko do Londynu lub Edynburga, ale do Lyonu, Monachium i Warszawy — to nie jest przyszłość, na którą zasługuje nasz kraj". Chodź w tych słowach pobrzmiewa nieco dawnych rasistowskich odniesień do typowo brytyjskich kolonialnych wyobrażeń, to jednak należy odczytać te słowa jako jawne przyznanie się do porażki.
W latach 2010-2021 średni roczny wzrost gospodarczy Wielkiej Brytanii wynosił 0,5 proc., podczas gdy Polski - 3,6 proc., zaś wartość PKB na jednego mieszkańca w 2021 r. wynosiła w obu krajach odpowiednio 44 tys. 979 dol. i 34 tys. 915 dol. Brytyjczycy, Francuzi i oczywiście Niemcy przyzwyczaili się bowiem do świata, w którym to na Zachodzie generuje się wszelkie bogactwo, a Wschód to jest zapyziała dziura, biedny skansen gdzie po ulicach chodzą białe niedźwiedzie a na drogach jeżdżą furmanki zaprzężone w konie (pamiętam kilka lat temu wielkie zdziwienie pewnej holenderskiej dziennikarki, która przyjechała do Polski i była bardzo zaskoczona tym, że w naszym kraju żyje się tak samo, jak na Zachodzie, a w wielu kwestiach nawet lepiej. Ona się bowiem spodziewała, że przyjeżdża do jakiegoś biednego wschodniego kraju, gdzie nie ma infrastruktury a ludzie żyją pewnie tak, jak w XIX a może w XVIII wieku. To też jednak pokazuje tępotę tych ludzi, bo przecież w dzisiejszych czasach wystarczy wejść w internet i mamy wszelkie informacje na temat danego kraju. Ale stereotypy są jednak silniejsze od inteligencji). Tak więc przeświadczenie Brytyjczyków, Francuzów, Niemców a nawet i Włochów czy Hiszpanów o tym, że na Zachodzie żyje się lepiej niż na Wschodzie, wzięło się stąd, że przez co najmniej 300 ostatnich lat Europa Środkowo-Wschodnia praktycznie nie istniała, była bowiem totalnie zdominowana przez prądy moskiewsko-germańskie które narzuciły żyjącym tutaj ludom totalną niewolę. Oczywiście rozwój gospodarczy Zachodu zaczął szybko postępować od XVI wieku, gdy zaczęło napływać złoto z Nowego Świata a koloniści europejscy zasiedlali obie Ameryki. Jednak nie stało się tak od razu i były okresy w historii gdzie Wschód (mówiąc "Wschód" Mam na myśli Europę Środkowo-Wschodnią a nie to moskiewskie badziewie) był znacznie bogatszy i to zarówno gospodarczo (wystarczy sobie chociażby poczytać relacje z wjazdu do Paryża panów polskich w 1573 r. i w 1645 r. czy z wjazdu do Rzymu orszaku Jerzego Ossolińskiego z 1633 r., aby sobie to uzmysłowić) jak i kulturowo (o wpływie jaki odegrały relacje autorów polskich na powstanie angielskich dzieł światowej sławy, jak choćby twórczości Szekspira, też już wcześniej trochę pisałem). Teraz po prostu wracamy do tego okresu, który został już dawno zapomniany, ale to nie znaczy że nigdy nie istniał.
Rozwój gospodarki polskiej jest faktem i faktem jest również, że to stwarza ogromne niebezpieczeństwo dla Niemiec, dla niemieckiej gospodarki, ponieważ nie może być sytuacji w której nagle pojawiają się dwie lokomotywy pędzące w różnych kierunkach. A tak właśnie się dzieje gdy nagle polski wagonik - który był przytwierdzony do niemieckiej lokomotywy - teraz awansował do roli co prawda nieco mniejszej, ale jednak silnej i rozpędzonej lokomotywy która prze w przeciwnym kierunku. No i pojawia się problem. A do tego dochodzą jeszcze inne kwestie związane z wojną na Ukrainie, z rosnącą polityczną rolą Warszawy w tym konflikcie (notabene, pamiętam 2014 r. i pierwszy atak Rosji na Ukrainę, zabranie Krymu i Donbasu. Wówczas to Niemcy i Francja stworzyły dziwny twór zwany "formatem normandzkim", w w ramach którego oba te państwa obradowały razem z Rosją i Ukrainą starając się doprowadzić do jakiegoś kompromisu. Co z tego wyszło, widać dziś bardzo czytelnie. Ale zauważmy, w tamtym czasie ani Rosja (co oczywiste i zrozumiałe) ale również Niemcy, nie wyraziły zgody na to, aby do tego formatu dołączyć Polskę, która jest kluczowym krajem na drodze do Ukrainy i bez Polski nie ma pomocy dla Ukrainy (chciałbym aby to wybrzmiało jasno - bez Polski nie ma Ukrainy, tyle). I to w sytuacji gdy w Polsce wówczas rządził bardzo pro-niemiecki rząd Donalda Tuska a potem Ewy Kopacz. Nawet wówczas Niemcy nie odważyły się uznać Polski za równoważnego partnera w tak kluczowej kwestii, jak kwestia Ukrainy. To tyle jeżeli chodzi o naszego drogiego sąsiada i przyjaciela zza Odry). Dziś już pominięcie Polski jest niemożliwe, dziś to Polska stawia warunki - mówi Niemcom co źle robią, czego nie robią i jak powinny się zachować. To jest po prostu nieprawdopodobne i ja to rozumiem, bo kraj który do tej pory był traktowany jak pod-kolonia, nagle urósł do takiej pozycji, że z niemieckiej perspektywy staje się to już nawet nie tyle frustrujące i denerwujące co po prostu jest niebezpieczne. Niebezpieczne dla niemieckiej softpower i dla niemieckich planów zdominowania Europy (w tym przypadku Unii Europejskiej), czego głównym celem jest doprowadzenie do likwidacji prawa weta. Niemcy którzy zawsze uważali się za lepszych od Polaków, nagle muszą słuchać połajanek jakichś "biedaków" ze Wschodu, których oni do tej pory mordowali (w najgorszym przypadku), a w najlepszym traktowali jak tanią siłę roboczą. Czy to nie rodzi frustracji? Czyż to nie powoduje nerwowości a nawet pewnego zagubienia, w które to wpadła niemiecka polityka po 24 lutego 2022 r. i jak widać z której próbuje, ale nie może się otrząsnąć.
Rafał Ziemkiewicz stwierdził kiedyś że Niemcy są jak maszyna a Polska jest jak roślina, i jest w tych słowach sporo prawdy, gdyż Niemcy rzeczywiście działają jak taka dobrze naoliwiona, sprawna i szybka maszyna - nawet jak mordują to działają kompleksowo jak roboty, jak maszyny. Ale wystarczy że coś się w tym mechanizmie popsuje, kilka śrubek wypadnie, odkręci się i zaczyna się problem, zaczyna się marazm, zaczyna się zastój taki jak widzimy to obecnie. I wtedy Niemcy szybko potrzebują naprawy, bo nie wiedzą co dalej mają czynić i w którym kierunku podążać. Polska zaś jest jak roślina, gdyż w naszej historii byliśmy wielokrotnie mordowani, wynaradawiani, wysiedlani, traktowani jak niewolnicy, jak ludność podległa etc. etc. Zaborcy i okupanci zabraniali nam mówić po polsku nie tylko w szkołach i urzędach, ale również na ulicach. Mordowano nasze elity, tak aby naród pozostał bez ludzi wybitnych i wykształconych, którzy wskazywali by kierunek rozwoju. Na 123 lata państwo nasze przestało istnieć, zostało wykreślone z mapy świata, potem przyszła okupacja niemiecka i sowiecka, a potem sowieckie "wyzwolenie", które zamieniło się w 45-letnią podległość Moskwie. A potem była transformacja ustrojowa i znowu wpadliśmy pod ekonomiczną zależność Zachodu (głównie Niemiec i USA). A mimo to wciąż się odradzamy jak ten Feniks z popiołów powstajemy na nowo, dlatego też jesteśmy jak roślina, która gdy się ją wytnie, to odrodzi się na nowo w innym miejscu, wypuści nowe pędy i znów zacznie się rozwijać. Dlatego też nie należy się dziwić że Niemcy czynią wszystko, aby ten rozwój zarówno polskiej gospodarki jak i siły politycznej - odradzającej się siły politycznej - zahamować, stłamsić i znów podporządkować pod swój własny but.
Co się zaś tyczy osoby znanej jako prof. Jan Grabowski, będący kimś w rodzaju historyka Holokaustu (o tym kim są historycy Holokaustu szczególnie na amerykańskich uczelniach wyższych, pisał kiedyś Richard C. Lukas, mówiąc że w USA historycy dzielą się na historyków II Wojny Światowej i historyków Holokaustu, jedni starają się opierać swoje badania na faktach i szukają źródeł z których czerpią swoje informacje, inni zaś szukają potwierdzenia już istniejących zasad i twierdzeń, czyli szukają źródeł "pod tezę", a jeśli takowych nie ma, to należy je stworzyć. I tym właśnie m.in. zajmuje się prof. Jan Grabowski. Jeśli zaś tezą jest, że trzeba mówić o tym, że Polacy mordowali Żydów w czasie Holokaustu, albo że współpracowali z Niemcami w mordowaniu Żydów - bo taka narracja na razie panuje, ale już coraz bardziej przechodzi się w narrację że to Polacy sami mordowali Żydów, natomiast Niemcy się przypatrywali, biernie patrzyli jak ta "wschodnia dzicz" morduje - to wówczas trzeba zrobić wszystko żeby taką tezę uprawomocnić, a żeby to uczynić to można nawet zmieniać fakty, zastępować je kłamstwami,mitami, wyrwanymi z kontekstu słowami które zupełnie odwracają znaczenie danych wydarzeń.
JAN GRABOWSKI
Pięknie wyjaśnił to dr. Piotr Gontarczyk, który od lat śledzi "naukową" działalność Grabowskiego, Engelking i Grossa. Podczas niedawnego wywiadu stwierdził iż: "On (Grabowski) zabiera głos jako historyk, badacz Holocaustu. Problem o uzasadnienie jego uczestnictwa w debacie publicznej, to kwestia jego prac naukowych. Dla mnie jego publikacje są kompletnie niewiarygodne. Dopuszcza on się tam takich rzeczy, które się filozofom nie śniły. Gdybym u studentów znalazł takie rzeczy, jakie robi pan Grabowski ze źródłami, to niestety skończyłoby się natychmiastowym "wylotem" ze studiów. To są rzeczy w nauce niedopuszczalne: skracanie cytatów w sposób całkowicie zmieniający ich treść; są cytaty, które pan Grabowski skleja z różnych źródeł; są cytaty, które w publikacjach pana Grabowskiego mają charakter zmieniony na taką wersję historii, jaka mu się podoba. Żebym znalazł jeden, dwa, trzy takie przypadki. Niestety ta kolekcja to są dziesiątki, gdzie nawet w cytatach są pozmieniane pojedyncze poszczególne słowa. Oczywiście to wszystko w jedną stronę, niekorzystnie dla Polaków. Pan Grabowski nie jest wiarygodnym naukowcem. W swoich publikacjach robi rzeczy, które nigdy nie powinny się w nauce zdarzyć". W innym zaś w wywiadzie przyznaje: "Publikacje prof. Grabowskiego nie kwalifikują go do udziału w poważnej debacie. (...) Publikacje Jana Grabowskiego z ostatnich lat, które prześledziłem, nie mieszczą się w żadnych ramach poważnego piśmiennictwa naukowego. Dysponuję pokaźną kolekcją cytatów jego prac, które mają inną treść niż w oryginale. Są one zniekształcane, przeredagowywane, zamieniane są w nich pojedyncze, acz kluczowe słowa, jeszcze inne są "docinane nożyczkami" tak, że mają zupełnie inną treść i sens niż w oryginale. To są rzeczy w nauce kompletnie niedopuszczalne. Publikacje tego autora nie kwalifikują go do udziału w żadnej poważnej debacie. Przywiązywanie jakiejkolwiek wagi do wygłaszanych przez niego opinii i sądów jest po prostu nieuzasadnione i niecelowe. Intencji tego rodzaju działań mogę się tylko domyślać, ponieważ te zmiany poczynione w źródłach przez samego Grabowskiego oraz prezentowaną przez niego tzw. nową polską szkołę badań Holokaustu (Barbara Engelking et consortes) idą w jednoznacznym kierunku. Z jednej strony systematycznie znikają ze źródeł informacje niekorzystne dla Żydów, a z drugiej strony, i to wydaje się tu najważniejsze, wszystko jest tu "poprawiane" w źródłach tak, że wychodzi skrajnie negatywny fałszywy obraz postaw Polaków. Dosłownie tysiące żydowskich ofiar zamordowanych przez Niemców są tu "przepisywane" (lub z nich czyni się współwinnymi ich śmierci bez żadnych merytorycznych postaw) na Polaków. Tu widać prostą zasadę: im gorzej się Polaków opisze, tym lepiej. To jest bardzo wyraźne celowe działanie. Nie można się pomylić kilkaset razy tylko w jedną stronę. (...) Jedną z ostatnich książek pan Jan Grabowski poświęcił tematyce tzw. policji granatowej. Ta książka jest już sumą galopującego systemu przekręcania i fałszywego relacjonowania źródeł historycznych a nawet własnych, poprzednich publikacji. To zupełnie ekstremalny przypadek, jaki analizowałem. Książka ta została wydana przez pana Jana Grabowskiego jako stypendystę niemieckiej fundacji. Zwracam uwagę na to, że publikacje Grabowskiego, wydawane pod jego redakcją, w sposób nieuprawniony, jak już wspomniałem, przepisują winę za liczne zbrodnie dokonane przez Niemców na konto Polaków. Zachodzi tu pytanie, czy Niemiecki Instytut Historyczny działał w ramach nauki i działań otwartego społeczeństwa czy jest to jednak promocja karykaturalnej, zupełnie nieprawdziwej wizji historii przez niemieckie instytucje w Polsce. To jest pytanie do tejże instytucji".
Cóż tutaj dodać sprawa jest jasna i nad wyraz czytelna. Zarówno Niemcom jak i członkom społeczności żydowskiej, którzy myślą że coś ugrają na antypolonizmie (i przypisywaniu Polakom zbrodni na Żydach, podczas gdy z naszego kraju pochodzi najwięcej ludzi ratujących Żydów w czasie niemieckiej okupacji i jest to jedyny kraj - tak, JEDYNY KRAJ, gdzie realnie za pomoc Żydom groziła kara śmierci i to dla całej rodziny, nie tylko dlatego kto go ukrywał, a czasem nawet i dla całej wsi) jest ze sobą po drodze. Zresztą Grabowski, Engelking czy Gross (i im podobni na uniwersytetach w USA czy w Europie Zachodniej, tak zwani "historycy Holokaustu"), to często ludzie o mentalności rasistowskiej, czego dowodem jest choćby przykład Barbary Engelking, która kilka lat temu stwierdziła podczas jednego z wywiadów, że śmierć Polaka to była "kwestia biologiczna, śmierć jak śmierć", coś naturalnego, normalnego (prawie jak bydło - choć tego nie dodała), ale śmierć Żyda to coś niezwykłego, to spotkanie z najwyższym, to wzniosła chwilą itd. jeśli to nie jest rasizm w czystej postaci, to cóż nim jeszcze może być?
BARBARA ENGELKING
Zatem do pewnego stopnia rozumiem Grzegorza Brauna, który wziął udział w tym spędzie nienawistników, ludzi często wręcz genetycznie nienawidzących Polaków, iż mogły puścić mu hamulce i się po prostu zdenerwował, czyniąc to co uczynił. Ale Grzegorz Braun to jednocześnie człowiek bardzo spokojny, dosyć inteligentny i jeśli czyni takie eventy (pamiętam jak odwiedzał Ministerstwo Zdrowia w czasie pandemii i celowo nie zakrywał twarzy maseczką - notabene ja również tak czyniłem, ale to nie znaczy że jesteśmy tutaj z Grzegorzem Braunem w jakiejś komitywie ideologicznej) to czyni to zapewne w jakimś celu, A cel jest raczej jasny - dobrze mu się żyje jako posłowi i chciałby przedłużyć swoją karierę poselską w Sejmie, a ponieważ zbliżają się wybory na jesieni tego roku, to takie akcje zapewnią mu zwolenników i pozwolą ponownie zdobyć mandat, i to według mnie jest głównym powodem owego show które uczynił Braun w Niemieckim Instytucie Historycznym w Warszawie podczas tak zwanego wykładu tak zwanego profesora Jana Grabowskiego.
A TUTAJ DŁUŻSZY FRAGMENT TEGO INCYDENTU
Jako jedyny, pan poseł Braun zainterweniował w polskiej sprawie. Reszta tzw posłów to albo volksdojcze albo ruskie onuce. Wolałbym cały sejm Braunów. Wreszcie musieliby wziąć się do roboty naprawdę.
OdpowiedzUsuńTak, tylko jednocześnie pojawia się pytanie czy nie lepiej byłoby dopuścić do tego wykładu i jednocześnie zniszczyć Grabowskiego merytorycznie, przytaczając przykłady jego manipulacji, jego zmian jakie dokonał w tekstach, w oryginałach i to co wypisywał w książkach, jego skróty, jego łączenie słów z kilku cytatów i jego wyrwane z kontekstu słowa, przecież to jest niegodne naukowca, profesora. Jak można być profesorem jednocześnie tak fałszując dane źródłowe? To tak samo jak być Engelking i nie być rasistką! Według mnie poseł Braun zrobił zwykły show polityczny.
UsuńNo, ale kto by miał mu wykazywać jego manipulacje, Braun? Rzeczowa debata, by się przydała w gronie specjalistów bez zacietrzewienia w jedną czy drugą stronę.
UsuńJa też tak uważam, przydałaby się debata z prawdziwego zdarzenia transmitowana publicznie i tłumaczona na inne języki głównie angielski. Problem jednak polega na tym, że ani "prof" Grabowski, ani pani Engelking, ani Gross nie zamierzają brać udziału w takiej debacie ponieważ boją się jej skutków, a przede wszystkim tego, że cała ta ich praca naukowa nie jest warta funta kłaków, a zawarte tam konfabulacje, kłamstwa i przeinaczenia wyszłyby na światło dzienne.
Usuń