CZYLI HISTORIA NAZISTOWSKIEGO ZBRODNIARZA, OPOWIEDZIANA PRZEZ JEGO SYNA
TYSIĄC LAT WINY
HANS FRANK - GENERALNY GUBERNATOR POLSKI, I JEGO SYNOWIE NIKLAS I NORMAN
DALSZA CZĘŚĆ HISTORII NAZISTOWSKIEGO ZBRODNIARZA HANSA FRANKA - GENERALNEGO GUBERNATORA ZIEM POLSKICH, OPOWIEDZIANA USTAMI JEGO SYNÓW - NIKLASA I NORMANA, Z KSIĄŻKI GERALDA POSNERA "DZIECI HITLERA. JAK ŻYĆ Z PIĘTNEM OJCA NAZISTY". (KOLOREM NIEBIESKIM ZAMIESZCZAM WŁASNE UWAGI).
Frank żywił głęboką niechęć do SS, bo nie akceptował rozwiązań siłowych. W czerwcu i lipcu 1942 roku wygłosił w Niemczech zaskakujące przemowy, w których nawoływał do powrotu do rządów konstytucyjnych, niezależnego systemu sądownictwa i zaprzestania nieuzasadnionych aresztowań i zatrzymań przez SS. Norman słuchał jednego z tych uniwersyteckich wystąpień. Przemówienia zostały wprawdzie przyjęte entuzjastycznie przez niemieckich studentów, lecz nazistowscy przywódcy byli wściekli. Hitler odebrał Frankowi partyjne stanowiska i od tej pory mógł się wypowiadać wyłącznie na terytorium Polski. Próba osłabienia pozycji popularnego w partii i darzonego poparciem Himmlera przyniosła odwrotny skutek. Frank od razu zaproponował, że zrezygnuje ze stanowiska generalnego gubernatora, jeżeli Hitler stracił do niego zaufanie, ale Führer pozwolił mu zostać. "To bardzo uszczęśliwiło ojca" - mówił Niklas. "Tak powiedział matce". Norman wierzył, że ojciec wygłaszał "odważne" perory, ponieważ "był przeciwny terrorowi SS, a jako prawnik wiedział, że państwo nie może istnieć bez prawa". Nie postrzegał tych przemówień jako kulminacyjnego punktu rywalizacji z Himmlerem o władzę. Nawet Niklas przyznał, że były wyjątkowo mocne, ale potępiał ojca za to, że miał "czelność opuścić zgwałcony kraj, mówić o sprawiedliwości w Niemczech, a następnie wrócić do Polski i znów uruchomić morderczą machinę. Powinien był po prostu zrezygnować, a nie zostawać, jak chciał Hitler". Niklas twierdził, że te cztery wystąpienia ojca dotyczące sprawiedliwości były niczym w porównaniu z jednym, które wygłosił kilka dni później, 1 sierpnia 1942 roku, w Polsce. Przemawiał wtedy do żołnierzy oraz delegacji ukraińskiej oraz polskiej. Podziękował Hitlerowi za powierzenie mu kontroli nad "tym dawnym gniazdem Żydów", dzięki czemu, uzbrojony w łopatę i proszek na robactwo, umożliwił "Niemcom komfortowe życie". "Żydzi, tak, wciąż paru ich tu jeszcze mamy, ale zajmiemy się tym" - mówił. Żartował, jak to miasto, w którym się znalazł, dawało niegdyś schronienie tysiącom "niewiarygodnie obrzydliwych (...) i obmierzłych Żydów", a teraz nie może żadnego znaleźć. "Tylko nie mówcie, że źle ich traktowaliście!" - dodał. Notatki stenograficzne z tego spotkania wskazują, że publiczność zareagowała "ogromnym rozbawieniem". Niklasowi nie mieści się w głowie, że ojciec mógł to wtedy powiedzieć, zaledwie kilka dni po swoich niemieckich apelach o powrót do praworządności i porządku.
Sierpniowe przemówienie nie było jednak niczym szczególnym. Frank w dalszym ciągu rozpędzał morderczą machinę. Pod koniec 1942 roku powiedział policji: "Za kilka lat Polacy przestaną istnieć". Następnej wiosny wciąż nazywał Żydów "największym zagrożeniem", jednocześnie stanowczo twierdząc, że za każdego zabitego Niemca on pozbawi życia setkę Polaków. Narzekał przy tym, że ma za mało ludzi, by dokonać eksterminacji: "Gdy bolszewicy planują ludobójstwo, wysyłają przynajmniej dwa tysiące oddziałów Armii Czerwonej do każdej wioski, w której należy przeprowadzić taką akcję. A tu przysyła się zaledwie dziesięć tysięcy oddziałów policji na całą Polskę i oczekuje, że pozbędziemy się piętnastu milionów ludzi (...), tego się po prostu nie da zrobić". W pałacu Belwederskim w Warszawie Frank powiedział nazistowskim oficjelom: "Nie ma powodu, by mdleć, kiedy słyszymy o rozstrzelaniu siedemnastu tysięcy ludzi. Pozwólcie, że przypomnę wszystkim tu zgromadzonym, że każdy z nas zdobył już sobie miejsce na liście zbrodniarzy wojennych Roosevelta. Ja mam zaszczyt być numerem pierwszym. Wszyscy jesteśmy, bądź co bądź, wspólnikami w tej zbrodni, jeśli spojrzeć z perspektywy historii światowej". "To tego rodzaju wypowiedzi sprowadziły na niego śmierć" - mówił Niklas. "A ja muszę wciąż z nimi żyć". W czasie gdy Hans Frank zachęcał nazistów do popełniania zbrodni w Polsce, Norman nie zdawał sobie sprawy z istnienia mrocznej strony osobowości ojca. "Wiedziałem jedynie, że zajmował ważne wojskowe
stanowisko, pracował przez większość dnia i zawsze miał mnóstwo służbowych obowiązków. Wciąż był dla mnie ojcem, jakiego znałem, nadal dobrze mnie traktował. Poza tym że zamknął się w sobie, nie dostrzegałem niczego niezwykłego w jego zachowaniu". Zdaniem Niklasa istniał powód, dla którego ojciec się zmienił. "Wszystko wskazywało na to, że ta wojna będzie przegrana" - mówił. "Wielu nazistów, którzy tak chętnie maszerowali przez Europę, teraz, kiedy sytuacja zmieniała się na ich niekorzyść, było przerażonych".
NIEMIECKA KRONIKA FILMOWA W OKUPOWANEJ POLSCE
(Wiosna 1941)
6 czerwca 1944 roku alianci wylądowali w Normandii. Rosjanie przesuwali się na zachód coraz szybciej. Norman przebywał
w Krzeszowicach, drugim zamku Franka, kiedy alianci zaatakowali francuskie wybrzeże. Sam Hans Frank był wtedy w Krakowie. "Wszyscy tak naprawdę się tego spodziewaliśmy. Wiedzieliśmy, że w pewnym momencie się pojawią, nie byliśmy tylko pewni kiedy i gdzie". Na jesieni 1944 roku Normana wysłano do niemieckiej szkoły w Czechosłowacji, dalej od postępującego frontu. "Ale ojciec kazał mi przyjechać z powrotem do
Krakowa na Boże Narodzenie tamtego roku. Wtedy był już pogodzony z porażką. Jeśli ktoś kilka miesięcy po wylądowaniu aliantów nie rozumiał, że to koniec, był idiotą. Dla mojego ojca wojna została przegrana kilka lat wcześniej. Tamte wydarzenia tylko potwierdzały porażkę".
Być może Frank podzielił się swoim defetyzmem z Normanem, ale
publicznie emanował pewnością siebie i zaciekłością. Gdy w sierpniu upadły
Włochy, powiedział: "Wreszcie realia tej batalii zostały wyraźnie nakreślone: po jednej stronie swastyka, po drugiej Żydzi". W ostatnich miesiącach 1944
roku wypowiedział kilka wyjątkowo zjadliwych zdań. Przyrzekł, że partia
nazistowska przetrwa dłużej niż Żydzi. "Kiedy tu zaczynaliśmy, było ich trzy
i pół miliona, teraz pozostało jedynie kilka grup żydowskich robotników. Wszyscy pozostali, jak by to ująć, wyemigrowali". W innym przemówieniu stwierdził: "będę mógł triumfalnie oznajmić, że zabiłem dwa miliony Polaków", i w razie militarnej porażki ten fakt miał być dla niego pociechą. Przez część swojego ostatniego roku w roli generalnego gubernatora
bezskutecznie próbował zorganizować w Krakowie antyżydowski kongres pod nazwą Antisemitropolis.
Hans Frank nigdy nie pokazał się Normanowi z tej strony. Ze swoim
najstarszym synem czuł się najswobodniej i zbliżył się do niego, gdy jego rząd się sypał. "Wyjechałem z Krakowa 6 stycznia" - wspominał Norman. "Mój ojciec opuścił miasto jedenaście dni później, kiedy przeszło w ręce Rosjan". 17 stycznia 1945 roku, po kilku tygodniach niszczenia dokumentów, Hans Frank wyruszył do Schliersee. Jego prywatny samochód podczepiono do pociągu, który wiózł także dzieła sztuki skradzione z polskich muzeów narodowych oraz siedzib arystokratycznych rodów. Wśród tych skarbów znalazły się: Dama z łasiczką, obraz olejny Leonarda da Vinci, Portret młodzieńca, olej na drewnie, autoportret włoskiego mistrza Rafaela, a także mroczny Krajobraz z miłosiernym Samarytaninem Rembrandta. Niklas
zapamiętał, że da Vinci wisiał w gabinecie ojca na zamku. "Uważałem, że obraz jest brzydki" - wspominał. "Myślałem, że ona trzyma szczura. Dopiero po jakimś czasie dowiedziałem się, że to da Vinci". Frank powiedział później przesłuchującym go Amerykanom, że zabrał obrazy, aby nikt ich nie zrabował, kiedy jego nie będzie. Armia Stanów Zjednoczonych odzyskała
dzieła da Vinci i Rembrandta i zwróciła je Polsce. Obrazu Rafaela, który stał się najcenniejszym zaginionym dziełem sztuki zagrabionym w czasie wojny,
nigdy nie odnaleziono. "Prawdopodobnie wisi w domu jakiegoś rolnika w Bawarii" - stwierdził Niklas sarkastycznie. "Może moja matka wymieniła go po wojnie na trochę masła i kilka jajek. Znała się na sztuce tak, jak mój ojciec znał się na prawdzie". Podczas ucieczki na zachód Frank wydał wystawne, trzydniowe przyjęcie w śląskim zamku, co rozwścieczyło nazistowskich hierarchów w Berlinie. Takie zachowanie nie podnosiło morale głodnych żołnierzy, którym w dodatku brakowało amunicji. Norman zobaczył ojca 25 stycznia w rodzinnym domu w Schliersee. "Dla mnie był taki sam jak zawsze" - opowiadał. "Matka po prostu czekała na
Amerykanów. Była przekonana, że nastanie pokój, a oni przecież nie zrobili
nic złego. Naprawdę spodziewała się, że wkrótce znów będą wieść normalne życie".
Według Normana jego ojciec wracał na noc do domu, ale miał tymczasową kwaterę główną w dawnej kawiarni w sąsiednim Neuhaus. Niklas zapamiętał wyraźnie tylko jedną sytuację z okresu przed aresztowaniem Franka. Cała rodzina, łącznie z ojcem, stała przed domem i patrzyła na setki alianckich samolotów lecących bombardować pobliskie Monachium. "W milczeniu patrzyliśmy na niebo pełne srebrnych maszyn. Zdawało się, że to nie będzie mieć końca". Norman, wówczas siedemnastoletni, wspominał dzień aresztowania ojca. "Widywałem się z ojcem co noc. 4 maja odwiedziłem go razem z siostrą zaledwie godzinę przed aresztowaniem. Pojechaliśmy do niego na rowerach i wypiliśmy z nim kawę. Amerykanie byli już wtedy bardzo blisko, ale on pozostawał spokojny. Zostało z nim trzech jego współpracowników. Ojciec
miał przy sobie swoje dzienniki i był przekonany, że dowiodą one jego
niewinności. Kiedy piliśmy kawę, powiedział: "Myślę, że jestem już
jedynym ministrem, który wciąż pozostaje na wolności i może siedzieć
i popijać kawę". "Wiedział, że wkrótce go aresztują" - mówił Niklas. "Wcześniej tego
dnia dał matce gruby zwitek pieniędzy (pięćdziesiąt tysięcy reichsmarek). Nie było żadnego pocałunku, żadnego okazywania uczuć. Wyglądało to jak
płacenie dziwce". Godzinę po wizycie Normana zjawił się Amerykanin, pułkownik Stein, i aresztował generalnego gubernatora. Norman wcale się nie zdziwił. "Nie zaskoczyło mnie to. Zatrzymano całe mnóstwo Niemców, a mój ojciec zajmował wysokie stanowisko, więc się tego spodziewałem. Nie
wiedzieliśmy, gdzie przebywa, aż do września, przez prawie pięć miesięcy.
To wtedy przenieśli go do Norymbergi, a my usłyszeliśmy w radiu, że będzie
proces".
NIEMIECKA KRONIKA FILMOWA W OKUPOWANEJ POLSCE
(Marzec 1944)
Kiedy Franka aresztowano, dobrowolnie oddał wszystkie czterdzieści dwa tomy dzienników, które prowadził jako generalny gubernator. Zawierały one transkrypcje wszystkich jego przemów, informacje o wyjazdach, przyjęciach, spotkaniach rządu i konferencjach. Nieświadomie dostarczył norymberskim oskarżycielom całą masę dowodów przeciwko sobie. Naiwnie sądził, że księgi pokażą, że sprzeciwiał się Himmlerowi, i w ten sposób pomogą mu się oczyścić z zarzutów. Nawet on był zaskoczony, kiedy podczas procesu usłyszał wiele ze swoich
najwstrętniejszych wypowiedzi, przytoczonych w charakterze dowodów.
"Niektóre z nich są okropne" - mówił do Trybunału. "Muszę przyznać, że sam jestem zszokowany wieloma słowami, których użyłem. To był dziki i burzliwy okres, pełen złych emocji, a kiedy cały kraj płonie i trwa walka na śmierć i życie, łatwo o takie sformułowania". Niklas powiedział, że jest "dozgonnie wdzięczny", że ojciec oddał dzienniki. "Przywracają mi pamięć za każdym razem, kiedy gniew zaczyna słabnąć. Jedyne, co muszę wtedy zrobić, to przez chwilę je kartkować". Po aresztowaniu Frank został zabrany do więzienia w Miesbach. Amerykańscy żołnierze właśnie zobaczyli zdjęcia z obozów koncentracyjnych i pragnęli zemsty. Mogli jej dokonać symbolicznie na
Franku, to między innymi przez niego musieli oglądać w kronikach filmowych owe powykręcane szkielety. Uformowali dwa szeregi, długie na niemal dwadzieścia dwa metry, i bili go, gdy wchodził do więzienia. Tej nocy próbował popełnić samobójstwo, podcinając sobie gardło ostrym narzędziem pozostawionym w jego celi. Gdy kilka dni później przeniesiono
go do Berchtesgaden, wyglądał, zdaniem świadków, jak "krwawa miazga". Kolejny raz próbował się zabić, otwierając sobie żyły w lewym ramieniu.
Do tego czasu rodzina Franków również zdążyła zobaczyć w gazetach fotografie obozów koncentracyjnych. "Wszystko się wtedy zmieniło" - twierdził Norman. "W tym momencie uznaliśmy, że przegraliśmy wojnę, że nasz ojciec był przegranym człowiekiem. Wcześniej nikt z nas nie myślał, że zrobiliśmy coś złego. Wiedziałem, że zdjęcia w gazetach są prawdziwe. Nigdy nie sądziłem, że to rosyjska propaganda, jak wielu innych. Taka była prawda i ja zdawałem sobie z tego sprawę. Po tym, jak nasz dom splądrowali jacyś wysiedleńcy, pilnowali go amerykańscy żołnierze. Po zobaczeniu zdjęć z Auschwitz uznałem, że ten czyn był usprawiedliwiony. To nie była wojna.
To było coś gorszego. Te zbrodnie wszystko zmieniły". Na Niklasie fotografie stosów ciał także odcisnęły olbrzymie piętno. "Jedno z moich najwyraźniejszych odczuć i wspomnień ma związek z pierwszymi gazetowymi zdjęciami, na których ujrzałem tysiące nagich ciał
w obozie koncentracyjnym. Nie miałem wtedy nawet siedmiu lat, ale to
zostało ze mną na całe życie. Te zdjęcia pokazujące śmierć i niezliczone ciała, małych chłopców i małych dziewczynek, zupełnie nagich. Wiedziałem, że ojciec był w Polsce bardzo ważny i że te obozy leżały na Wschodzie. Od początku zakładałem, że miał z tym coś wspólnego. Nie upłynęło dużo czasu i poznałem określenie "rzeźnik Polski". Wkrótce po obejrzeniu obozowych fotografii Norman dowiedział się o pierwszej próbie samobójczej ojca. "Jakieś trzy dni później mówili o tym w wiadomościach. Ktoś przybiegł i powiedział: "Twój ojciec nie żyje!" Wtedy usłyszałem o tym po raz pierwszy. Nic nie poczułem. Zginęły
miliony. Ojciec rozmawiał ze mną o tym, co zamierza zrobić. Niemal się tego
spodziewałem. Później dowiedziałem się, że jednak żyje i że próbował jeszcze raz. Umiałem sobie wyobrazić, jak bardzo chciał umrzeć".
19 października 1945 roku alianci przedstawili w Norymberdze akt
oskarżenia o zbrodnie wojenne. Frank, któremu postawiono wszystkie cztery
zarzuty, wybuchnął płaczem. Jego rodzina usłyszała o tym w radiu. Kiedy 20
listopada proces się rozpoczął, krewni zebrali się, by słuchać doniesień w wiadomościach. "Wiedziałem, że to bardzo poważna sprawa, bo wszyscy dorośli wokół mnie byli smutni i często płakali" - wspominał Niklas.
"Pamiętam, że słuchaliśmy niemal wszystkich radiowych transmisji
z procesu. Panowała wtedy bardzo smutna atmosfera. Matka gromadziła nas wówczas wszystkich wokół radia, nie mogliśmy się spóźnić na transmisję.
Ojca sądzili dopiero na wiosnę 1946 roku, ale matka i tak była zainteresowana procesem, ponieważ znała wielu oskarżonych". Frank bronił się zaciekle, obwiniając o wszystko Himmlera i SS
i umniejszając zakres swojej władzy. Jednocześnie próbował przypodobać się
Trybunałowi, krytykując narodowy socjalizm i Hitlera. Twierdził, że
zeznawanie w procesie "nim wstrząsnęło", i ponownie ochrzcił się
w obrządku katolickim. To właśnie z powodu religijnej żarliwości wziął na
siebie "potworną odpowiedzialność" za obozy zagłady, mimo że "nigdy żadnego nie założył". Powiedział sędziom, że Hitler "reprezentował szatana na Ziemi", zaś Trybunał pochwalił jako "wypełniający wolę Boga światowy sąd, którego przeznaczeniem jest zbadać okropną erę cierpienia pod rządami Adolfa Hitlera i położyć jej kres". W ostentacyjnym zakończeniu przemowy skierowanej do Trybunału Frank oświadczył: "Minie tysiąc lat, a ta wina Niemiec nie zostanie wymazana". Francis Biddle, prokurator generalny Stanów Zjednoczonych i główny amerykański sędzia w Norymberdze,
nazwał to wystąpienie "tanią, udramatyzowaną spowiedzią". Pozostali
sędziowie przytaknęli mu i jednomyślnie skazali Franka, uznając go winnym
dwóch z czterech zarzutów z aktu oskarżenia.
PROCES ZAŁOGI OBOZU KONCENTRACYJNEGO W STUTTHOFIE
(1946)
CDN.
PS: OCZYWIŚCIE CAŁYM SERCEM POPIERAM OBECNE DZIAŁANIA ROLNIKÓW W POLSCE I W WIELU KRAJACH EUROPY. DOSYĆ JUŻ TEGO UNIJNEGO SZALEŃSTWA (KTÓRE OCZYWIŚCIE SAMO W SOBIE SZALEŃSTWEM NIE JEST, TYLKO ŚCIŚLE OPRACOWANYM PLANEM STWORZENIA KASTY "BOGÓW" - BO TAK TO WŁAŚNIE TRZEBA NAZWAĆ KTÓRZY BĘDĄ DECYDOWAĆ O WSZYSTKIM CO DZIEJE SIĘ W EUROPIE I BĘDĄ ZUPEŁNIE NIEZALEŻNI OD OBYWATELI PAŃSTW TEGO KONTYNENTU). OCZYWIŚCIE NALEŻAŁOBY NA TEN TEMAT NAPISAĆ NIECO WIĘCEJ, ALE OBECNIE TAK BARDZO BRAKUJE MI CZASU, ŻE NIE MAM KIEDY TEGO ZROBIĆ.
W KAŻDYM RAZIE ZAPRASZAM NA KOMENTARZ "DZIKIEGO TRENERA".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz