Łączna liczba wyświetleń

środa, 17 kwietnia 2019

LA FRANCE EST BRÛLÉE

LA CHUTE DE NOTRE MONDE




 Na początku chciałbym się wytłumaczyć z dwóch kwestii. Po pierwsze postanowiłem mimo wszystko napisać ten temat, choć początkowo bardzo chciałem go pominąć. Pominąć dlatego, że jak zapewne wielu czytelników się domyśla, będzie on o wczorajszych wydarzeniach z Paryża z płonącą Katedrą Notre Dame. Uznałem więc że sam temat (pomimo swojej grozy) nie jest mimo wszystko wart odrębnego tekstu, gdyż na temat Francji i tego co się tam dzieje pisałem wielokrotnie wcześniej, więc po prostu nie chciałem się powtarzać (kto bowiem lubi czytać wciąż o tym samym?). Jednak doszedłem ostatecznie do wniosku, że jest kilka kwestii które warte są komentarza. Po drugie - dlaczego ów temat postanowiłem zatytułować w języku Cesarza Napoleona, skoro językiem tym już się prawie w ogóle nie posługuję (moja Pani mówi po polsku, a do francuskojęzycznych publikacji i książek jakie posiadam w swojej kolekcji coraz rzadziej teraz zaglądam). Być może tym tytułem chciałem oddać cześć wszystkim Francuzom, którzy wciąż nie dali się stłamsić obecnie panującej w tym kraju lewicowej bandzie wszelakich popaprańców o których od dawna mam jak najgorsze zdanie. A być może taka pierwsza myśl na tytuł pojawiła się po prostu w mojej głowie (sami zdecydujcie co jest bardziej prawdopodobne). Tytuł jednak nie tyczy się tego jednego wydarzenia, jakim było podpalenie (tak, PODPALENIE) tej średniowiecznej, najważniejszej świątyni katolickiej we Francji, ale kondycji całego kraju, którego los (nie będę ukrywał) od lat młodzieńczych leżał mi na sercu. Mój związek z Francuzką, też był w jakimś sensie dopełnieniem tej mojej młodzieńczej, naiwnej miłości do Francji (z której notabene do dziś jeszcze nie zdołałem w pełni się wyleczyć). Tak, Francja zawsze w jakiś szczególny sposób była mi bliska, pamiętam jak w szkole podstawowej na przerwach rysowałem szkice bitew z czasów chwały francuskiego oręża - wojen Ludwika XIV, Ludwika XV i oczywiście Napoleona Wielkiego (co w jakimś sensie również ciekawiło moich szkolnych kolegów).

Ale też byłem realistą. Znałem dobrze francuską dwulicowość i francuską miłość do tego wschodniego kremlowskiego Mordoru, jaki od wieków przynosił (nie tylko nam - Polakom) śmierć i zniszczenie. Znałem francuską nienawiść i okrucieństwo do Powstańców Paryskich pod przywództwem Jarosława Dąbrowskiego z 1871 r. Wówczas to skończyła się dla Polaków stara Francja, ta z czasów Napoleona, odnowionej monarchii czy II Cesarstwa. Francja lat 70-tych, 80-tych czy 90-tych XIX wieku to był kraj obcy Polakom, rozbitym i podzielonym przez trzy zaborcze mocarstwa. A miłość do Francji była bardzo silna w narodzie polskim przed 1871 r. W czasie Powstania Styczniowego (1863-64) wielu starszych wiekiem weteranów przechowywało niczym święte relikwie odznaki, dystynkcje czy broń z czasów walk pod Napoleonem. W rozbitym i podzielonym Narodzie ten właśnie okres był niezwykle cenny, dawał bowiem nie tylko satysfakcję, ale również przynosił nadzieję na odmianę naszego losu. Nie ma sensu przytaczać też całej literatury, w której dominowały wątki francuskie, wystarczy tylko zacytować fragment naszego narodowego poematu, pt.: "Pan Tadeusz" Adama Mickiewicza, w której autor opisał piękną wiosnę roku 1812 (miał wówczas lat 13), gdy Napoleon przekraczał Niemen i ruszał na Moskala - za Polskę! Fragment ów brzmiał: 


"O wiosno! kto cię widział wtenczas w naszym kraju, 
Pamiętna wiosno wojny, wiosno urodzaju! 
O wiosno, kto cie widział, jak byłaś kwitnąca
Zbożami i trawami, a ludźmi błyszcząca,
Obfita we zdarzenia, nadzieją brzemienna!
Ja ciebie dotąd widzę, piękna maro senna!
Urodzony w niewoli, okuty w powiciu,
Ja tylko jedną taką wiosnę miałem w życiu."  


 Ja również w mej młodości pochłaniałem starą dobrą Francję swymi zmysłami - uwielbiałem stare, francuskie kino, jak choćby niezapomniane filmy o pięknej Angélique de Plessis-Bellieres (plesi:bellie), o Henrim de Lagardère (tytułowym "Garbusie"), świetne kreacje de Funèsa w "Skąpcu" czy "Hibernatusie", Jean-Paula Belmondo w "Błaźnie" czy "Cartouche" i wielu innych postaci francuskiego kina, jak choćby Moniki Bellucci z jej widocznymi... walorami scenicznymi 😉. Tak, właśnie pokochałem Francję dzięki jej historii i kinu. Pokochałem starą Francję za to że (jak pisał Charles de Gaulle: "Mój ojciec, człowiek myślący, kulturalny, hołdujący tradycji, był przepojony poczuciem godności Francji. To on pierwszy objawił mi jej historię (...) Dla mnie, małego chłopca z Lille dorastającego w murach Paryża, nie było nic bardziej wstrząsającego nad symbole naszej chwały: Katedra Notre Dame w mrokach zapadającej nocy, Wersal w majestacie wieczoru, Łuk Triumfalny skąpany w blaskach słońca, zdobyczne sztandary szeleszczące pod sklepieniem Inwalidów. Nic nie robiło na mnie większego wrażenia niż przejawy naszych sukcesów (...) nic mnie bardziej nie smuciło niż nasze słabości i błędy (...) Nic wreszcie nie przejawiało mnie większym wzruszeniem niż opowiadania o naszych dawnych nieszczęściach (...) Matka mówiła o owej straszliwej rozpaczy, w jaką wpadła jako młoda dziewczyna na widok swych rodziców zalewających się łzami na wiadomość o kapitulacji Bazaine'a" - François Achille Bazaine poddał twierdzę Metz wojskom pruskim w październiku 1870 r., przypieczętowując tym samym klęskę Francji w wojnie z Prusami i ich sojusznikami z Rzeszy), że jeszcze była Francją pamiętającą dawną napoleońską chwałę (choć oczywiście w pewnym towarzystwie napominanie o tym aby Francja zajęła dziś pozycję podobną tej, jaką miała w czasach Napoleona, budziło i budzi mój jawny sprzeciw - a znałem Francuzów którzy takie rzeczy głosili). 








 Ale znam także tę Francję, która próbowała obalić rząd w Polsce, jak miało to miejsce we wrześniu 1936 r. (próba nieudana), aby w to miejsce powołać tzw.: "obrońców demokracji" spod znaku Komitetu Obrony Demokracji Frontu Morges. To, co nie powiodło się w 1936 r. udało się we wrześniu 1939 r. gdy Francuzi jawnie wpłynęli na kształt polskiego rządu po klęsce w Wojnie Obronnej z Niemcami i Związkiem Sowieckim i ewakuacji rządu do Rumunii (gdzie zostali internowani). Piłsudczycy bowiem nigdy nie odpowiadali lewicowym (głównie) rządom francuskim, więc skorzystali z nadarzającej się okoliczności (podobnie zresztą uczynił polski wywiad przy wsparciu Amerykanów i w grudniu 1936 r. ostatecznie doprowadził do abdykacji wybitnie proniemieckiego króla Wielkiej Brytanii - Edwarda VIII). Ta Francja jednak to już była zupełna kompromitacja, od chwili budowy (w latach 20-tych) Linii Maginota, mającej chronić kraj przed atakiem Niemiec, czyli przyjęciu koncepcji wojny pasywnej miast ofensywnej, poprzez wybitne poparcie dla niemieckiego hitleryzmu wśród francuskich elit (paradoksalnie - francuskie elity równie mocno wspierały komunizm), łącznie z wejściem na olimpijski stadion w Berlinie w 1936 r. francuskiej drużyny z... hitlerowskim pozdrowieniem. Ostateczny upadek tego zlewaczałego państwa nastąpił w maju 1940 r. gdy Francuzom zupełnie odechciało się walczyć w obronie swojej ziemi. Poddali się, choć siły niemieckie były znacznie słabsze od ich własnych. Potem nastąpiła okupacja północnej części kraju (i zamiana Paryża w jeden wielki burdel dla niemieckich żołnierzy), a z południa stworzenie marionetkowego państewka (ale całkowicie niezależnego w sprawach wewnętrznych) pod nazwą: Republiki Vichy - który skompromitował już Francję totalnie. 

 Nie tylko zresztą samą kolaboracją z Niemcami, ale również atakami na Żydów, wyłapywaniem ich przez francuską policję (często przy udziale społeczeństwa) i przekazywaniem ich Niemcom (co ciekawe, Niemcy nie chcieli tych Żydów, oni się o nich nie prosili, ani ich nie potrzebowali i wręcz byli zniesmaczenia postępowaniem Francuzów, którzy dobrowolnie oddawali dostarczonych Żydów niemieckim władzom - zdając sobie doskonale sprawę jaki czeka ich koniec) Francuzi zhańbili się i skompromitowali. Francja zresztą przez całą wojnę była uważana za państwo sprzymierzone z Hitlerem i tak też po wojnie miało zostać potraktowane, ale z uwagi na histeryczne pojękiwania Komitetu Wolnych Francuzów (organizacji kanapowej, w ogóle niereprezentatywnej przez długi czas dla francuskiego społeczeństwa, zresztą miarą tego niech będzie fakt iż Niemcy po raz pierwszy zaczęli strzelać do Francuzów dopiero w... 1944 r. czyli z chwilą wkroczenia do Francji wojsk alianckich). Podczas podpisywania kapitulacji Wehrmachtu (bo nie była to kapitulacja Niemiec a jedynie niemieckiej armii) 8 maja 1945 r. francuski generał Jean de Lattre de Tassigny, musiał opuścić salę w której gen. Jodl podpisywał bezwarunkową kapitulację, bowiem ten zagroził że nie podpisze dokumentu póki przedstawiciel Francji będzie na sali. Jako że uważał iż Francuzi powinni razem z nim podpisywać tę kapitulację (i tak myślało też większość alianckich oficerów). Potem ów de Tassigny zagrozić miał nawet samobójstwem, jeśli francuska flaga nie zostanie wywieszona wśród zwycięskich mocarstw. Ulitowano się więc nad jego życiem i wciągnięto ją na maszt. 

Po wojnie nie było lepiej, jeszcze przez jakiś czas gen. de Gaulle próbował ratować resztki honoru starej Francji, ale jego zabiegi przypominały raczej próby zebrania kału z ładnego krawata, aby wyglądał tylko mniej odpychająco. A potem było już tylko gorzej! W 1968 r. miała miejsce we Francji i Niemczech rewolucja komunistyczna (marksistowska), która do pewnego stopnia przypominała tę bolszewicką z 1917 r. Oczywiście były to raczej niewielkie marksistowskie bandy, których celem głównym stało się zniszczenie starego świata, ale (prócz studentów uniwersyteckich) nie zyskali oni większego społecznego poparcia i  cała ta ich rewolucja poniosła spektakularną klęskę. Część z nich wówczas uznała że droga otwartego buntu, palenia samochodów i niszczenia wszystkiego co reprezentuje "zgniły, kapitalistyczny świat", jest błędna. Nie należy pluć na wykładowców akademickich i określając ich epitetami "faszystów" czy "piewców kapitalizmu", a po prostu trzeba te uniwersytety przejąć. Oczywiście nie fizycznie, ale stopniowo, powolną ale konsekwentną pracą organiczną. Tak powstała koncepcja "marszu przez instytucje" (nie chodziło bowiem tylko o uniwersytety, ale o wszystkie ośrodki społecznego i politycznego wpływu - szkoły, media, opiniotwórcze ośrodki etc. etc.). Oczywiście nie wszyscy wybrali ten kierunek. Część marksistów roku 68 pozostała przy koncepcji siłowego buntu. Ci, którzy wybrali taką drogę, potem potworzyli różne (gównie skrajnie lewicowe, choć... nie tylko) organizacje, a jedną z najpopularniejszych z nich jest dziś tzw.: "Antifa" (jak mawia Jaok z Pyta.pl: "Antifa łowcy HIV-a"). 




 Oczywiście nie ma sensu prezentować teraz całej drogi współczesnego marksizmu, ale warto wspomnieć że Francja została totalnie przejęta przez ludzi z pokolenia roku 68, tych, którzy zaczynali jako uliczni bojówkarze, gotowi nawet zabijać w imię Marksa, Engelsa i kilku innych tego typu ideologicznych dewiantów, a skończyli jako ubrani w garnitury i krawaty szefowie partii politycznych, przewodniczący Komisji Europejskiej (swoją drogą Jan Klaudiusz Junker ostatnio będąc w Ruandzie z okazji 25 rocznicy zmasakrowania Tutsi przez Hutu, omal nie podpalił... pary prezydenckiej tego kraju. Zresztą kondycja tego człowieka wybitnie świadczy dziś o kondycji całej Unii Europejskiej) i innych organów Unii. To właśnie dzieci z pokolenia roku 68, wielbiciele Marksa, Spinellego, Gramsciego, Adorno, Marcuse, Horkheimera i innych rządzą dziś Europą. To pokolenie 68 roku rządzi dziś Uniąn (a także wieloma poszczególnymi krajami Europy). Jednym z nich jest właśnie ów piroman - Jan Klaudiusz Junker 😌. Ideologia marksistowska od swych początków opierała się bowiem na dążeniu do wewnętrznego chaosu, dzięki któremu łatwiej będzie zniszczyć stary świat i na jego gruzach powołać do życia nowy. Dlatego też marksiści promują wszelkie dewiacje, wszelkie odchyłki od społecznej normy, po to tylko aby powodować chaos i to zarówno w sferze społecznej, jak i indywidualnej sferze każdego człowieka. Dlatego też jest taka walka z Kościołem Katolickim (na śmierć i życie), jako ostatniej i najsilniejszej barierze przed triumfem chaosu (i wszystkim co on przynosi), a także poprzez nachalną promocję homoseksualizmu (już nawet w bajkach dla dzieci pojawiają się wątki jak to "dwóch panów czuje do siebie miłość" - jakie to piękne, prawda? 😬) nie tylko jako czegoś normalnego i równego związkom heteroseksualnym, ale wręcz... lepszego, wyróżniającego a nawet nobilitującego. 
 



Dlatego też jest tak wielki atak na wszelkie próby pomocy tym ludziom, bo to, że są oni chorzy (homoseksualizm co prawda nie jest klasyczną chorobą tak jak np. zapalenie płuc, ale bez wątpienia jest jednostką chorobową zwaną zboczeniem - która nie tworzy się nigdzie indziej jak w głowie tej osoby), to nie podlega żadnym dyskusjom. Tym ludziom powinno się pomóc, powinno się otoczyć ich opieką i wsparciem, bowiem (jestem przekonany) ogromna część z nich pragnie się "tego" pozbyć, tylko nie wie jak rozpocząć tego typu terapię. Ale przecież w mediach, w filmach, w bajkach dla dzieci mamy jawny przekaz: homoseksualizm jest cool, jest trendy, a bycie homo naprawdę nobilituje - więc jak ci ludzie mają uzyskać jakąkolwiek pomoc skoro każdy kto by się tego podjął, zostałby od razu napiętnowany jako "faszysta", "homofob" "antysemita"? 😏. Więc dalej głośmy że homoseksualizm jest czymś normalnym, czymś fajnym, że dzieci powinny się od maleńkości masturbować w szkołach pod opieką różnych dewiantów seksualnych agitatorów/latarników (czy jak to się tam nazywa w marksistowskiej nowomowie), miast przygotowywać ich do życia w społeczeństwie (szkoła bowiem wbrew temu co głoszą współcześni marksiści, nie jest dla dzieci - jest właśnie po to, aby te dzieci jak najlepiej nauczyć i przygotować je do normalnego życia w społeczeństwie - po to tylko jest szkoła), z pewnością tą drogą zbudujemy silną i bezpieczną dla nich przyszłość. 

Dobra, podsumowując gdyż już tyle tekstu napłodziłem a jeszcze nawet nie otarłem się o temat związany z Katedrą Notre Dame. Jest to bowiem święty symbol dla wszystkich katolików, dla wszystkich chrześcijan (i te wszystkie łapki w górę, emotikony ze śmiesznymi buźkami przekazywane sobie na portalach muzułmańskich, niech będą pewnym otrzeźwieniem - oni się z tego cieszą, ich to raduje. Różnica polega na tym że nas, ludzi wyrosłych na resztkach kultury tzw.: Zachodu, płonący meczet wcale nie cieszy - bo myślimy jak ludzie normalni, że być może komuś w środku mogła stać się krzywda lub że jest to jakiś zabytek kultury materialnej podlegający ochronie, ich zaś płonące kościoły radują. Ale w końcu to my się mamy dostosować do nich, nie oni do nas - prawda?). Dla Francuzów ma on dodatkowo wartość nie tylko materialną ale i symboliczną (a dla części z nich również duchową). To tak jakby nam spłonęła Katedra na Wawelu, gdzie dodatkowo znajdują się nagrobki władców Polski i wielkich Polaków w dziejach. To jest strata nie tylko dziedzictwa kulturowego, ale jawne ugodzenie w katolicyzm i próba zatarcia dawnej historii Francji. Spójrzcie Kochani, Katedra Notre Dame przetrwała Rewolucję Francuską, okupację pruską i niemiecką oraz marksistowską rewoltę 68 r. - nie przetrwała prezydenta Macrona. Nie chce mi się wymądrzać i wymyślać niestworzonych teorii spiskowych, powiem tylko tyle - Francja już jest kalifatem i walka toczy się jeszcze o oto czy będzie w jakiejś części "tęczowa" i homo czy też już całkowicie muzułmańska. We Francji bowiem meczety rosną jak przysłowiowe grzyby po deszczu, natomiast kościoły są rozbierane lub zamieniane w dyskoteki i puby (dobrze że jeszcze nie w domy publiczne - ale myślę że i to może się zdarzyć). Makaron przepraszam Macron mówi publicznie że państwo odbuduje Katedrę - pięknie, nie mówi tylko jak odbuduje tę Katedrę i czy to w dalszym ciągu będzie świątynia katolicka, czy może zamieni ją w jakiś pub. A może sprzeda muzułmanom i przerobi na meczet (już bowiem francuscy muzułmanie zgłosili się z "bezinteresowną" pomocą finansową w celu odbudowy świątyni). 




To się dopiero okaże, ale Francja jest już dla mnie stracona, jest spalona, wypłowiała jak ugotowany kurczak, bezsilna, słaba i bezzębna. Oczekująca swego losu z niepewnością, obawą a może nawet z... nadzieją że to wszystko wkrótce się skończy? W każdym razie podsumowując i nie owijając więcej w bawełnę - świątynia ta według mnie została celowo podpalona w pierwszy dzień Wielkiego Tygodnia, przed zbliżającą się Wielkanocą Zmartwychwstania Jezusa Chrystusa (wielu nie uwierzyłoby gdyby się dowiedziało że piszę to ja, człowiek który do Kościoła prawie wcale, nie licząc pewnych uroczystości rodzinnych - nie chodzi). Komu to mogło służyć - ciekawe prawda? W każdym razie temat płonącej i "odbudowywanej" świątyni będzie pięknie przesłaniał bunt Żółtych Kamizelek - wnerwiającej elitę francuskiej (białej - co jest ważne) hołoty, która nie chce pracować za półdarmo, tylko podnosi jakieś żądania. Jak oni śmią, czyż nie wiedzą że od rządzenia to jest światła elita, a cała reszta to motłoch, który ma pracować i się cieszyć że w ogóle dostaje jakiekolwiek pieniądze, zamknąć gęby i siedzieć cicho akceptując bez słowa parady równości i niekontrolowany napływ islamistów, a przy tym gwałty na kobietach i znaczny wzrost przestępczości. Piękna przyszłość się rysuje, nie ma co. No cóż Francja jest już spalona. Tyle.

PS: Powiem Wam jednak Kochani że w tym wszystkim jest jedna, niewielka ale jakże optymistyczna jaskółka nadziei - oto bowiem Francuzi tłumnie modlili się przed płonącą Katedrą, symbolem ich historii i tradycji. Takich obrazków z Francji muszę przyznać - nie widziałem nigdy, co spowodowało iż jakoś cieplej mi się zrobiło na sercu. Ale tylko na moment - potem znów przeczytałem jak to Macron zamierza odbudować katedrę i jak ochoczo dorzucą się do tego wszelkie muzułmańskie  związki religijne - i... cały czar prysł jak bańka mydlana.



FRANCUZI MODLĄCY SIĘ PRZY NOTRE DAME









DOBRANOC!    

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz