Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 16 kwietnia 2019

MEMORIAM - Cz. VIII

MITRYDATES - MARIUSZ - SULLA

CZYLI NIEKOŃCZĄCA SIĘ WOJNA





 "KRÓL NAD RZYMEM (...) 
FORUM POKRYJE SIĘ NAMIOTAMI (...) 
NIELICZNI DOSTĄPIĄ WYSP SZCZĘŚLIWYCH"

 FRAGMENT WRÓŻBY Z KSIĄG SYBILLIŃSKICH Z CZASÓW I WOJNY DOMOWEJ GAJUSZA MARIUSZA I LUCJUSZA KORNELIUSZA SULLI


Rządy Sulli nad Rzymem nie były nazbyt dokuczliwe dla pozostałych w mieście przeciwników politycznych ze stronnictwa mariańskiego (czyli od Gajusza Mariusza - przywódcy popularów). Lucjusz Korneliusz Sulla, choć miał charakter zmienny (niekiedy za drobnostki potrafił wydawać wyroki śmierci a za przewinienia poważne, jak choćby otwarte wystąpienie przeciw jego projektom - wyjątkowo pobłażliwy i puszczający wszytko w niepamięć), stał na straży przestrzegania prawa rzymskiego, a przynajmniej próbował zachować fasadę praworządności, istniejącą w warunkach wojny domowej. Dlatego też prócz ogłoszenia Gajusza Mariusza i Sulpicjusza Rufusa wrogami ludu - a tym samym skazaniem ich na śmierć i konfiskatą ich mienia, nie było większych przykładów politycznej zemsty na popularach. Celem Sulli było utrzymanie nie tyle władzy osobistej (choć oczywiście sam siebie widział nie tylko w roli zbawcy i reformatora państwa, ale wręcz... króla, jako że wróżby ksiąg sybillińskich w tym czasie głosiły że "nad Rzymem" objawi się król) ile zakonserwowanie rządów arystokracji senatorskiej. W tym właśnie celu pozbawił on trybunów ludowych ich prerogatyw przedkładania wniosków pod głosowanie na komicjach (zgromadzeniach ludowych) centurialnych, tribusowych i cocnilium plebis, jeśli wcześniej nie uzyskali oni na to zgody senatu. Podobnie było z reformą zgromadzeń ludowych, tutaj też doszło do radykalnej zmiany w postaci wysunięcia na pierwsze miejsce komicjów centurialnych (głównie zajmujących się wyborem urzędników, sprawami gospodarczymi i polityką zagraniczną) nad komicjami tribusowymi (gdzie głosowano nad wszelkimi reformami ustrojowymi i gdzie w ogromnym stopniu liczył się głos mas uboższych Rzymu) oraz concilium plebis (zgromadzenie ludowe samych plebejuszy, choć ich uchwały obowiązywały wszystkich mieszkańców miasta, posiadało ono uprawnienia podobne do komicjów tribusowych. Na concilium plebis wybierano też trybunów ludowych). Jednak decyzje komicjów centurialnych musiały mieć również aprobatę senatu. Sulla zajął się też regulacjami prawnymi, mającymi określić górną granicę odsetek która miała teraz wynosić maksymalnie 10 % od całej pobranej sumy.

Z Rzymu (przed wkroczeniem tam wojsk Sulli stacjonujących w Noli), uciekła jedynie niewielka część popularów, większość z nich pozostała w mieście. Sulla nie mścił się na nich, jego celem było tylko ugruntowanie władzy senatu (a co za tym idzie swojego stronnictwa optymatów - czyli "najlepszych", wywodzących się z rodów senatorskich i tworzących elitę zwaną nobilitas - co oczywiście nie oznacza że popularzy to była "partia" złożona z "ludowców", to również byli nobile - często potomkowie sławnych i starych rodów arystokratycznych, jedynie inaczej rozkładali swoje polityczne akcenty, stawiając na pierwszym miejscy rolę zgromadzeń ludowych i zwiększenia kompetencji trybunów) oraz jak najszybszy wyjazd na Wschód, gdzie król Pontu - Mitrydates VI doprawdy zaczął poczynać sobie nad wyraz zuchwale. Dlatego też pozwolił popularom nie tylko pozostać w senacie, ale zupełnie nie zaangażował się w wybory urzędników na kolejny rok (87 r. p.n.e.). To spowodowało że popularzy zaczęli przeciw niemu konspirować. Najpierw sieć anty-sullańskiego spisku została zawiązana w senacie. Był to tajny pakt senatorów wywodzących się właśnie ze stronnictwa popularów, którego celem było pozyskanie szerokiego poparcia mas Rzymu i Italii, celem przeprowadzenia zaciągu wojskowego i pozbawienia tej "morwy mąką posypanej" (jak nazywano Sullę ze względu na jego chropowatą cerę twarzy) wszelkiego wpływu na władzę. Podjęto się więc akcji agitacyjnej wśród plebsu, obiecując mu gruntowną poprawę położenia ekonomicznego po zdobyciu władzy. Przywódcą popularów w mieście był wówczas niejaki Lucjusz Korneliusz Cynna, wywodzący się ze starego arystokratycznego rodu Korneliuszów, którego początki niknęły jeszcze w czasach królewskich (wywodził się bowiem z tej samej linii rodowej co Sulla, podzielonej jednak na przestrzeni poprzednich wieków). Być może więc to o jednym z nich mówiła Sybilla, mając na myśli: "króla nad Rzymem", a przynajmniej obaj chcieli w to na swój sposób wierzyć. 

Cynna obiecywał więc na zgromadzeniach ludowych przywrócenie ustaw Sulpicjusza Rufusa, zyskał też znaczne wsparcie Italików, gremialnie w tych dniach przybywających do Rzymu i coraz głośniej domagających się reformy wyborczej, polegającej na wpisaniu ich do wszystkich 35 tribus wyborczych, a nie tylko do 8 im wyznaczonych tribus miejskich (ustawa ta została przygotowana kilka miesięcy wcześniej, jeszcze przez Publiusza Sulpicjusza Rufusa, ale wówczas nie weszła w życie), gdzie ich głosy utraciłyby jakąkolwiek wagę (głosowano bowiem licząc głosy poszczególnych tribus, tak więc nawet jeśli Italikowie uzyskaliby większość w owych ośmiu miejskich tribus, to i tak nie mogliby nic zmienić jeśli pozostałe 27 tribus byłoby przeciw. Przegrywaliby zatem głosowania mniejszością przypisanych im tribus - czyli jednostek administracyjnych). Tak więc zgromadzenia ludowe zostały opanowane przez zwolenników popularów, a co za tym idzie wybory na urzędy publiczne (na rok 87 p.n.e.) były łatwe do przewidzenia. Kandydaci optymatów - osobiście wspierani przez Sullę, ponieśli spektakularne klęski. Tak było w przypadku zarówno Noniusza (siostrzeńca Sulli) jak i Serwiliusza, którzy przegrali z przedstawicielami popularów w sposób dość upokarzający (głosów oddanych na nich było niewiele). Sulla oczywiście robił dobrą minę do złej gry, twierdząc że to on przywrócił ludowi wolność polityczną, z której lud teraz korzysta. Wybory zakończyły się więc porażką stronników Sulli i doszło do paranoidalnej sytuacji w wyniku której Rzym był opanowany przez siły optymatów, natomiast władza polityczna w mieście (w wiekszości) należała do popularów. Co prawda udało się sullańczykom uzyskać jeden konsulat dla Gnejusza Oktawiusza (był to ród spokrewniony z rodem pierwszego rzymskiego princepsa - Gajusza Juliusza Cezara Oktawiana, z tym że linia rodowa Oktawiuszy w których dominowało imię Gnejusz była arystokratyczna i bardzo majętna oraz popierała optymatów, zaś linia Oktawiuszy w której dominowało imię Gajusz - znacznie uboższa i wspierała popularów) i kilku trybunów ludowych, ale drugim konsulem został mariańczyk - Lucjusz Korneliusz Cynna.




Cynna jednak nie był głupi, wiedział że nie może w pełni realizować swojej polityki, póki w Rzymie pozostaje Sulla (który ma do dyspozycji wojsko), dlatego też sprawiał wrażenie neutralnego, a nawet złożył uroczystą przysięgę na Kapitolu że będzie wspierał Korneliusza Sullę i jego zwolenników (ponoć miał przy tym odegrać teatrzyk, biorąc do ręki kamień i sam zagroził sobie klątwą, jeśli nie dotrzyma złożonej przysięgi to zostanie wygnany z miasta tak jak ten kamień, który efektownie cisnął przed siebie). Była to jednak tylko gra pozorów, bo zaraz po wyjeździe Sulli z Rzymu, Cynna złamał dane słowo i całkowicie zmienił swoją politykę. Nim jednak Sulla (jako prokonsul) opuścił miasto, postanowił unieszkodliwić swego towarzysza broni Gnejusza Pompejusza Strabona (ojca późniejszego triumwira i wielkiego przegranego w wojnie domowej z Cezarem - Gnejusza Pompejusza Wielkiego). Pompejusz Strabon był bowiem bardzo nieprzystępną osobą. Dobry i dzielny wódz, ale jako człowiek wybitnie odpychający, wręcz można powiedzieć że powszechnie znienawidzony przez Rzymian (w przeciwieństwie do swego syna - Pompejusza Wielkiego, który znów był bardzo popularny i cieszył się powszechną życzliwością ludu). Sulla odebrał mu dowództwo nad armią stacjonującą w Galii Przedalpejskiej, przekazując komendę nad tamtejszymi legionami w ręce konsula (roku 88 p.n.e.) Kwintusa Pompejusza Rufusa (kolejny przykład jak bardzo rzymskie rody się rozwarstwiły). Strabon jednak nie dał sobie odebrać dowództwa i kazał żołnierzom... zamordować Rufusa. Tak też się stało, ale w kilka miesięcy później Rufus (już podczas powrotu Mariusza z Afryki w 87 r. p.n.e.) zginął rażony piorunem w czasie burzy. W Rzymie powiadano że była to kara bogów za jego zbrodnię i zły charakter (ponoć jego zwłoki leżące na marach zostały zbezczeszczone, a wcześniej ciało niesione na noszach, niby przez przypadek co najmniej raz upadło na ziemię). Teraz młody, zaledwie 19-letni Gnejusz Pompejusz stał się głową swego rodu (choć wówczas bardziej niż wojaczka, interesowały go głównie romanse - jak choćby z prostytutką o imieniu Flora, z której wdzięków korzystał również arcykapłan Cecyliusz Metellus - ozdabiając jej posągami świątynię Dioskurów, a także zlecając dla siebie obraz z nią jako Wenus).

Po uporządkowaniu spraw w samym Rzymie, Sulla postanowił wyjechać do Grecji na wojnę z Mitrydatesem pontyjskim. A tymczasem, gdy tylko sullańskie legiony opuściły miasto, konsul Cynna zrzucił skrywaną dotąd maskę wiernego sprzymierzeńca i... otwarcie zaatakował prokonsula. Oskarżył go przed senatem o złamanie prawa (jakim było wprowadzenie do Rzymu wojska) a jako oskarżyciela powołując trybuna ludowego (również ze stronnictwa popularów) Werginiusza. Aby podkreślić swoją siłę zmobilizował część miejskiego plebsu, część niewolników (którym obiecał wolność) oraz Italików przybyłych do miasta i przy ich pomocy opanował Forum Romanum. Następnie zwołał zgromadzenie ludowe, na którym miano postawić Sullę w stan oskarżenia. Doszło wówczas do niezwykle krwawej bitwy o rostra, które pragnął opanować Cynna. Zwolennicy konsula przyszli bowiem z ukrytymi sztyletami, chcąc siłą wymusić na zebranych posłuszeństwo, ale drugi konsul - Gnejusz Oktawiusz również się tam zjawił mobilizując niechętnych Italikom Rzymian. Doszło do bitwy o rostra, która (pomimo liczebnej przewagi zwolenników Cynny) zakończyła się zwycięstwem Oktawiusza i ucieczką Cynny z miasta. Tysiące trupów wypełniło zaś Forum, a kapłani wznosili modły do bogów, przepowiadając katastrofę państwa i przytaczając wróżby Sybilli iż całe "Forum pokryje się namiotami". Teraz Oktawiusz przeprowadził wniosek uznający Cynnę i jego zwolenników za "wrogów ludu", zaś nielicznych niewolników, którzy przy nim stanęli ukarał śmiercią. A tymczasem wypędzeni z Rzymu popularzy, rozeszli się po miastach Italii szukając zwolenników. Sam Cynna udał się do Kapui, gdzie poparły go tamtejsze oddziały rzymskie, zaś inni do Tiburu, Praeneste, Noli i wielu innych miast Italii. Wszędzie mobilizowali zwolenników i szykowali się do powrotu do Rzymu.

A tymczasem przebywający na wyspie Cercynie Gajusz Mariusz zgromadził wokół siebie 1 000 żołnierzy i (po uzyskaniu wieści z Rzymu o działaniach Cynny oraz innych popularów w Italii), postanowił czym prędzej wracać do Rzymu (pewny wypełnienia się przepowiedni, mówiącej iż czeka go jeszcze siódmy konsulat). Armia, którą prowadził, składała się głównie z uciekinierów z Rzymu oraz niewolników (w mniejszej części z weteranów z Afryki), lecz on wierzył że po przedostaniu się do Italii natychmiast zmobilizuje wokół siebie niezadowoloną z nowych porządków ludność. Opuścił więc niegościnną ziemię afrykańską i płynął w kierunku ojczystych ziem. Wylądował w Etrurii, gdy Korneliusz Cynna zebrał pod swoim dowództwem kilka legionów (złożonych zarówno z Rzymian jak i z Italików) i na ich czele rozłożył się obozem pod Rzymem. Tymczasem w samym mieście konsul Oktawiusz zlecił naprawę umocnień miejskich (mury serwiańskie w większości nie nadawały się już do użytku, więc kopano rowy i budowano prowizoryczne umocnienia, głównie drewniane). Polecił także, stacjonującemu w Galii Przedalpejskiej - Gnejuszowi Pompejuszowi Strabonowi czym prędzej przybywać do Rzymu, ratując miasto. Cynna zaś, zdając sobie sprawę z tego zagrożenia, postanowił uniemożliwić Pompejuszowi to zadanie - mordując go w jego własnym obozie. Zadanie to zlecił do wykonania niejakiemu Lucjuszowi Terencjuszowi (obiecując mu wysoką nagrodę), który miał zamordować zarówno samego Pompejusza Strabona, jak i (przebywającego wówczas w obozie) jego syna - Gnejusza Pompejusza. Nim jednak doszło do zamachu, ktoś wcześniej poinformował o nim młodego Pompejusza, który nie zdradzając się do końca przedsięwziął środki bezpieczeństwa. Otoczył namiot ojca podwójną strażą, sam zaś wymknął się ze swojego oczekując co będzie dalej. I tak nocą do jego namiotu wszedł z mieczem w dłoni ów Terencjusz, który myśląc że młody Pompejusz śpi w łożu, zadał nim kilka ciosów w materac. Wówczas został nakryty i obezwładniony i stracony. 


MŁODY...




... I STARY GNEJUSZ POMPEJUSZ WIELKI



Jednak wykrycie spisku wcale nie rozwiązało sprawy, jako że wkrótce powstały w obozie niesnaski spowodowane niechęcią do wojny z przybyłym z Afryki Gajuszem Mariuszem, którego tutaj, w Galii Przedalpejskiej pamiętano jako wybawcę spod barbarzyńskiego jarzma. Doszło do tego że wojsko wręcz chciało się zbuntować i wymówić posłuszeństwo niepopularnemu Strabonowi, wówczas to jego syn, młody Pompejusz (zwany następnie Wielkim), przemówił do żołnierzy z takim zapałem, iż większość wróciła pod komendę Strabona (jedynie 800 legionistów pozostało nieprzekonanych). Wkrótce potem Strabona trafił piorun podczas burzy i niebezpieczeństwo dla popularów z jego strony samo się rozwiązało. Gdy zaś Mariusz przybył do brzegów Etrurii, jego legenda podążała przed nim. Gdziekolwiek by się nie udał, tam zdobywał rzesze zwolenników i mobilizował chętnych do walki. Ten siedemdziesięcioletni, schorowany starzec (cierpiał na silne bóle reumatyczne, które powodowały iż często nie był w stanie stać, nie mówiąc już o chodzeniu), miał taką charyzmę i taki otaczał go nimb wielkości, że ludzie lgnęli ku niemu pragnąc przynajmniej otrzeć się o ową legendę tej postaci. Nie tylko zresztą ludzie wolni, również niewolnicy gromadzili się pod jego sztandarem w nadziei uzyskania wolności za wierną służbę - ponoć było ich tak wiele że Mariusz stworzył z nich... cały legion (był to bodajże pierwszy taki przypadek w dziejach, gdy niewolnicy tak tłumnie zgłaszali się pod sztandary rzymskiego wodza, w nadziei uzyskania wolności. Autorzy antyczni prześcigają się w określeniach typu: "tłumy niewolników", "cała armia niewolników", "całe estargula italskie" itp., co oznacza że ich liczba musiała być dość spora). Z tak zebraną siłą podszedł pod Rzym, gdzie połączył się z wojskiem Korneliusza Cynny.

Konsul Gnejusz Oktawiusz i senat złożony z popularów byli tym przerażeni, tym bardziej że wśród ich własnego wojska wielu żołnierzy dezerterowało i przyłączało się do armii Mariusza i Cynny. Miasto nie mogło dłużej się bronić w takich warunkach (choć do walk nie doszło, bowiem siły popularów jedynie zablokowały stolicę nie atakując jej) i z końcem roku (87 p.n.e.) Rzym musiał skapitulować. To był błąd (choć z drugiej strony nie można było przeciągać obrony w nieskończoność, gdyż popularzy odcięli dostawy żywności zarówno drogą lądową jak i morską, gdy wojska Mariusza zdobyły port w Ostii. Problem stanowił jeszcze topniejący szereg żołnierzy, ale i temu można było zaradzić angażując do obrony niewolników, tak jak czynili to Mariusz i Cynna. Na to jednak dumni optymaci nie byli w stanie się zdobyć, a konsul Oktawiusz nawet na tego typu propozycje miał odpowiadać iż: "nie może oddać w ręce niewolników Ojczyzny", woleli więc miasto poddać), bowiem to, co się stało po wkroczeniu do Rzymu wojsk mariańskich, można opisać jako jedną wielką rzeź. Pięć dni i pięć nocy trwało mordowanie przeciwników politycznych popularów. Wcześniej legioniści Mariusza zdobyli Ostię i dokonali tam rzezi, więc było wiadome że podobnie postąpią w Rzymie (co prawda senat chciał uzyskać gwarancję bezpieczeństwa od Cynny, który stwierdził jedynie że sam: "z własnej woli nie będzie winny niczyjej śmierci", lecz Mariusz takiej obietnicy nie złożył). Krew płynęła strumieniami, a głowy pomordowanych arystokratów (w tym również głowę konsula Gnejusza Oktawiusza) wystawiano na widok publiczny na Forum Romanum. Zginęła większa część rodziny Sulli (przy czym nie czyniono różnicy między mężczyznami a kobietami), choć jego żona, dostojna Cecylia Metella (córka arcykapłana Lucjusza Cecyliusza Metellusa Dalmatikusa, o którym wspomniałem wyżej przy okazji jego miłostki do prostytutki Flory), wraz z dziećmi zbiegła z miasta w stroju swojej niewolnicy.




Niechętni Mariuszowi (jak podaje Kasjusz Dion) opowiadali potem, że: "gdy już zabił większość swoich wrogów i z powodu ogromnego zamieszania nie mógł sobie przypomnieć, kogo (jeszcze) pragnie stracić, wydał rozkaz żołnierzom: "zabijać po kolei każdego z przechodniów, do którego nie wyciągnie ręki (...) wśród takiego zgiełku Mariusz nie dbał o ruch ręki, a chociażby nawet tego pragnął, nie mógł jej dowolnie użyć". Mamy więc obraz rzezi, jaka się dokonała po wkroczeniu do miasta mariańskich wojsk, choć opis popełnianych wówczas zbrodni nie jest jeszcze pełny. Oto bowiem kolejną ofiarą panoszącego się żołdactwa padli... niewolnicy. Tak, ci sami niewolnicy, którym Mariusz i Cynna obiecali po zwycięstwie wolność, ci sami, którzy im zawierzyli i tłumnie przyłączali się do ich wojsk. Dlaczego tak się stało? Z prostego powodu - Mariusz doszedł bowiem do przekonania że duża liczba niewolników w jego szeregach (owszem było ich dużo, ale bez przesady w porównaniu z liczbą niewolników w samym ówczesnym Rzymie, może raptem z jakieś 6 000) źle zostanie odebrana przez Rzymian - jego zwolenników. Oto bowiem zwycięski wódz, pogromca barbarzyńców z północy i zwycięzca barbarzyńców z południa (Numidia), wygrywa dzięki niewolnikom? Przecież to dyshonor. Byli co prawda potrzebni do walki, ale skoro do niej ostatecznie nie doszło, stali się niepotrzebnym balastem, którego Mariusz i Cynna czym prędzej chcieli się pozbyć. Tak więc ci niewolnicy podzielili los reszty optymatów (i wielu zwykłych Rzymian) mordowanych w mieście. Niektórzy z obywateli sami odbierali sobie życie, nie czekając na przybycie siepaczy Mariusza (tak jak uczynił to chociażby Kwintus Lutacjusz Katulus - bohater bitwy na Polach Raudyjskich w 101 r. p.n.e., z którym Mariusz toczył spór kompetencyjny. Zaczadził się tlenkiem węgla w zamkniętym pokoju, w którym kazał rozpalić ogień).

Po pięciu dniach i pięciu nocach krwawych rzezi, wreszcie Cynna powiedział dość, a ponieważ cześć mordującego i grabiącego miasto żołdactwa nie zamierzała go słuchać, uderzył na nich siłą wiernych sobie oddziałów i zmasakrował ich (większość z nich to byli żołnierze i weterani Mariusza, choć ten nie zaprotestował). Był początek grudnia, kilka dni po nonach 667 roku od założenia miasta (87 p.n.e.). Szybko też przystąpiono do wyborów konsulów na nowy (86 p.n.e.) rok. Oczywiście wybór nie mógł być inny jak tylko Mariusza i Cynny. Niedługo jednak Gajusz Mariusz cieszył się swoim siódmym konsulatem. Po kalendach stycznia, gdzie objął nowy urząd (1 stycznia), zmarł w pięć dni po idach styczniowych (ok. 18 stycznia 86 r. p.n.e.). Tak oto odszedł wódz, który ocalił Ojczyznę przed wrogiem zewnętrznym, a utopił kraj we krwi w domowej waśni dwóch stronnictw. Ponoć w ostatnich dniach ten siedemdziesięcioletni starzec - który boleści ciała i duszy zagłuszał dużą ilością wina - zupełnie stracił kontakt z rzeczywistością. Cierpiał na bezsenność, a gdy odnowiły się boleści spowodowane febrą, zaczął majaczyć. Wydawało mu się że jest na wojnie, że prowadzi legiony przeciwko Mitrydatesowi. Tak oto zakończył swój żywot człowiek, który wżenił się w ród Juliuszy i stał się mężem ciotki przyszłego władcy Rzymu  - Gajusza Juliusza Cezara, który w chwili jego śmierci miał ok. 13 lat. Teraz prawdziwym królem Rzymu był Cynna, który rządził bez oglądania się na jakiekolwiek przepisy prawa. A tymczasem Sulla dotarł do brzegów Hellady...







  "GROŹNE JEST ŁOŻE LWA, 
CHOĆ DALEKO TEN DUSZ ZATRACICIEL"

  JAK POETYCKO PISZE APPIAN





CDN.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz