Łączna liczba wyświetleń

sobota, 4 maja 2019

IDIOTYZMY FEMINIZMU

NA PRZYKŁADZIE FILMU: 

"JE NE SUIS PAS UN HOMME FACILE"

 

 
 Więc znów wracam do feminizmu - czyli owej marksistowskiej jaczejki, jaka rozwija się na świecie (głównie świecie tzw.: Zachodu) od co najmniej kilkudziesięciu lat. Jednak nie o samym zjawisku jako takim pragnę tutaj pisać, lecz o filmie jaki ostatnio obejrzałem z moją Drugą Połówką, który był rozreklamowany jako komedia (czy nawet komedia-romantyczna?). Mam tutaj na myśli film autorstwa niejakiej Eleonore Pourriat (feministycznej francuskiej reżyserki, gustującej głównie w tej tematyce), pt: "Je ne suis pas un homme facile" (lub "I'm Not An Easy Man") w polskim tłumaczeniu: "Nie jestem łatwy". Powiedzieć że film ten, reklamowany jako komedia, nie jest w ogóle śmieszny - to nic nie powiedzieć. Ja przez ponad półtorej godziny nie znalazłem ani jednej śmiesznej sceny, ani jednej wypowiedzi czy gagu i ogólnie gdyby nie rozmyślania nad "głębokością" tego filmu (i jego feministycznych wstawek), pewnie szybko bym zasnął. Powiem tak - jedyne co realnie mi się w tym feministycznym "dziele" spodobało, to... piersi Marie-Sophie Ferdane, grającej główną bohaterkę (choć takie są... nieco oklapłe). Film jest co prawda prawie nowy, bowiem z roku 2018 i jeśli ktoś chce stracić półtorej godziny czasu na jego obejrzenie to proszę bardzo, ale niestety, aby wyjaśnić o co mi konkretnie chodzi - będę musiał nieco go zaspojlerować. Tak więc przejdźmy do najpierw do scenariusza.

Jak już wyżej wspomniałem, reżyserem tego filmu jest Eleonore Pourriat - feministka, która chyba ma pewien problem - nie potrafi się odnaleźć w świecie, który ją otacza. Dlatego też wciąż kręci filmy w których wszystko jest odwrócone i postawione na głowie (nie jest to jej pierwsze "dzieło", bowiem w 2010 r. nakręciła coś podobnego pod nazwą: "Majorité opprimée" - "Uciskana większość". Krótki, kilkunastominutowy film, w którym pokazała świat na opak, czyli taki w jakim niepodzielnie panuje matriarchat). W "Nie jestem łatwy" ten matriarchalny wątek jest jeszcze bardziej rozbudowany i stanowi swoistą kwintesencję przesłania jaką pani reżyser ma dla swych widzów. Oto bowiem głównym bohaterem jest tam niejaki Damien (w tej roli Vincent Elbaz), który jest notorycznym podrywaczem i który zmienia kobiety jak rękawiczki. Bawi się nimi, wykorzystuje i porzuca. Dzieli kobiety na grupy (brunetki-blondynki-Azjatki-rude itd.) i publicznie chwali się tym w pracy przed kolegami. Tak więc ów Damien żyje sobie w takim swoim chłopięcym nieco świecie, aż wreszcie wpada mu w oko pewna kobieta o imieniu Aleksandra. Prawdopodobnie jest sekretarką (tak mi się wydaje?) jego przyjaciela Christophe'a, który jest pisarzem. Ona jednak nie reaguje na jego zaloty (np. takie: "Tak cudownie składasz usta w formie serduszka, czy możesz to powtórzyć?" itp.). Idąc ulicą z Christophe'm, zapatruje się na pewną kobietę i wpada na słup po czym na moment traci przytomność. 

Gdy odzyskuje zmysły, budzi się w zupełnie innym świecie w którym panuje matriarchat. Mężczyźni w tym świecie są zniewieściali, noszą kolorowe, ciasne ubrania, zaś kobiety chodzą spodniach (taki klasyk). I w zasadzie streściłem Wam Kochani cały film, gdyż od tego momentu coraz bardziej chciało mi się spać. Oczywiście świat ten jest postawiony na głowie w proporcjach prawie stuprocentowych, to znaczy kobiety są w tym świecie silną płcią, która podrywa i wykorzystuje (w tym również seksualnie) mężczyzn. Kobiety noszą spodnie, nie golą nóg, nie dbają o urodę i w ogóle mają wszystko w... (niedopowiedzenie). Oczywiście Damien spotyka się z Aleksandrą (która w tym świecie jest znaną pisarką, trenuje boks i w ogóle jest bardzo niezależna - taki feministyczny cycuś glancuś). Zatrudnia go u siebie, potem się zakochują, całuski, pieszczotki, znów całuski, potem... oklapnięte piersi Marie-Sophie Ferdane i koniec. Film przez ponad godzinę nie niesie za sobą żadnej treści - nic, kompletna nuda. Ostatecznie (jak już wspomniałem) Aleksandra zakochuje się w Damienie (on w niej zresztą też), choć początkowo chce go wykorzystać jako inspirację do napisania nowej powieści (o świecie w którym to mężczyźni są tzw.: "dominującą płcią") ale ostatecznie zrywa kontrakt na powieść i pragnie wyjść za Damiena. Ten zaś dowiaduje się że ma ona męża z pierwszego małżeństwa i córkę. Wywiązuje się między nimi awantura, po czym oboje zderzają się głowami i tracą przytomność. 




Gdy Aleksandra odzyskuje zmysły, okazuje się że... świat znów jest inny, niż ten, który znała. Kobiety noszą sukienki, chodzą w szpilkach i dają się publicznie obcałowywać oraz klepać po pupach przez mężczyzn. Świat też pełen jest nagich, seksownych kobiet na bilbordach reklamowych (w jej świecie było na odwrót - to mężczyźni pełnili taką rolę). Widzi też marsz feministek, domagających się równych praw, po czym w oddali dostrzega machającego do niej Damiena. I koniec, na tym film się kończy. Świat do którego przeniósł się główny bohater po czołowym zderzeniu ze słupem, został odwrócony, gdy to główna bohaterka wróciła do naszego świata. I tyle. Jednak nie byłbym sobą, gdybym nie rozłożył kilku elementów tego feministycznego myślenia na czynniki pierwsze. Tak więc jako pierwszą rozpatrzmy ukazaną na filmie kwestię seksu i seksualności kobiet i mężczyzn. Jak wiadomo feministki lubią wszystko sprowadzać do granic absurdu w kategoriach 100/100. Otóż w owym filmie nie istnieje prezerwatywa dla mężczyzn, tylko... dla kobiet (mężczyźni łykają pigułki antykoncepcyjne). I to jest w zasadzie jedyny zabawny aspekt tego filmu. Kobiety bowiem oddają się tam przygodnym kontaktom seksualnym z wieloma mężczyznami (tak czyni właśnie owa Aleksandra). Ja rozumiem że feminizm ma swoje kanony myślowe (bo logiką tego nazwać nie można), ale ukazanie kobiet, jako napalonych samic, które (bez żadnych konsekwencji) spółkują z samcami jest po prostu idiotyczne. Feministki pewnych rzeczy nie rozumieją i mają pretensje do mężczyzn dlaczego oni są tacy, a nie inni i że kobiety też mogłyby takie być... gdyby chciały. 

Otóż drogie panie (?) feministki - odpowiem krótko - nie mogłyby być, nawet, jeśliby chciały. I na przeszkodzie nie stoi kwestia "patriarchalnego wychowania mężczyzn" (jak widzą to feministki), tylko naturalne uwarunkowania związane z naszą biologią. Mężczyzna jest bowiem tak stworzony, że może "rozsiewać swoje geny" wszem i wobec. Poza tym pozostaje (z małymi wyjątkami jak np. jeden z moich kierowców, który nie będąc jeszcze taki stary - 63 lata, gdy kiedyś spytałem go podczas jakiejś rozmowy, czy jeszcze "korzysta z życia" - odpowiedział: "O, u mnie to już piwko-dobranocka i spać. Flak już się nawet nie podnosi" 😀), aktywny seksualnie praktycznie do końca życia (ostatnio gdzieś słyszałem że jakiś 92-latek został ojcem). Natomiast kobieta pozostaje płodna jedynie do określonego wieku (40-50 lat), co oczywiście nie oznacza że z wiekiem spada również jej libido. Dlatego też nasz gatunek został wręcz stworzony do... wielożeństwa a nie wielomęstwa. Stąd też m.in. taką sławę w świecie Zachodu od XVIII a szczególnie XIX wieku robiły bliskowschodnie haremy, które były (wciąż są) po prostu luksusowymi burdelami jednego mężczyzny. Mężczyzna w wielu kulturach był przedstawiany jako pszczoła, która podlatuje z kwiatka na kwiatek i każdy z nich zapyla. Dlatego też facet może być ojcem kilkunastu, kilkudziesięciu a nawet kilkuset dzieci w ciągu swego życia, podczas gdy kobieta (w najlepszym przypadku, czyli gdy zacznie w młodym wieku i długo jest płodna) zaledwie kilkunastu. Tak więc naturalnym jest iż mężczyzna w średnim wieku lub starszy, otacza się młodymi, ładnymi kobietami - gdyż taka jest nasza natura (jako mężczyzn,  predestynuje nas do bycia "łowcą" i "zdobywcą" niewieścich wdzięków). 




Natomiast "kultura patriarchalna" - jak twierdzą feministki nie ma z tym nic wspólnego. Wręcz przeciwnie, mężczyzna nie postępuje zgodnie z "prawem natury" własnej płci właśnie dlatego, że ogranicza go w tym kultura i religia - które hamują jego zapędy. Oczywiście feministki (i w ogóle marksiści) twierdzą że kultura i religia są swoistymi narzuconymi nam odgórnie "kagańcami", ograniczającymi nasze możliwości. Oczywiście, są, tylko tak się akurat składa że są one "kagańcami" niezwykle przydatnymi, gdyż dzięki nim człowiek nie schodzi do poziomu zwierzęcia (do jakiego marksiści chcieliby sprowadzić ludzkość. Pamiętam jak jakiś czas temu pewna feministka wystawiła w teatrze sztukę: o tym jak młoda kobieta buntuje się przeciwko matce i oddaje swoje ciało w nieskrępowaną kopulację. Wreszcie samoistnie zaczyna zmieniać się w... świnię. I to jest właśnie przykład feministycznej sztuki - oderwanie kobiety od mężczyzny i od rodziny i sprowadzenie jej do roli zwierzęcia - piękne prawda?) i nie kopuluje ze wszystkimi wokół, tylko używa rozumu. Tak więc kultura i religia są tymi elementami, które tworzą naszą cywilizację jako ludzi i jako zbiorowości, oraz nie pozwalają nam stoczyć się w zwierzęcy świat nieskrępowanego wyuzdania. Mimo to jednak, kobiety nie są stworzone do tego aby przedłużać gatunek z wieloma mężczyznami, gdyż raz zapłodnione mogą urodzić tylko to dziecko, które już noszą. 

Druga kwestia dotyczy siły. Ponoć w tym filmie kobiety są silniejsze od mężczyzn (takie odniosłem wrażenie), co oczywiście też jest kompletną bzdurą. Kobieta nigdy nie dorówna (mam tutaj na myśli płeć, a nie jakieś odosobnione wyjątki, jakie zawsze się zdarzały) zarówno pod względem wytrzymałości, jak i pod względem siły. Tak po prostu już jesteśmy zbudowani przez naturę że nasze organizmy się od siebie diametralnie pod tym względem różnią. Dlatego też śmieszą mnie te wszystkie feministki, które na siłę próbują udowodnić że jest inaczej i że jednak kobieta może być silniejsza (albo nawet tak samo silna) jak mężczyzna. Nie może - po prostu nie może! Spójrzcie bowiem Kochani na to, co dzieje się w kobiecym sporcie. Odkąd jacyś poprawni politycznie idioci zezwolili by mężczyźni, którzy uważają się za kobiety, mogli startować wraz z kobietami w ich konkurencjach, odtąd kobiety nie mają szansy z nimi wygrać. To jest prawdziwy dramat dla wielu sportsmenek, które ciężko pracują, trenują, a ostatecznie i tak pokonuje je jakiś facet, który twierdzi że "czuje się kobietą". Jest za słaby by konkurować z innymi mężczyznami, ale wystarczająco silny by wygrywać z kobietami. I tak się właśnie dzieje. Dlatego też śmieszą mnie te wszystkie filmy do których wkrada się marksistowska poprawność polityczna i feminizm (jak choćby Avengers z Kapitan Marvel - którą ja nazywam Kapitan Feminist, przez którą przestałem oglądać kolejne części, jak również Gwiezdne Wojny - gdzie najnowsze epizody możnaby spokojnie wyrzucić do kosza, są bowiem pozbawione jakiejkolwiek treści, jakiegokolwiek przesłania i w zamian wypełnione feministyczną papką, która aż wylewa się z każdego odcinka. Odkąd wprowadzili do sagi George'a Lucasa tę "Larę Croft", która jak prawdziwa feministka wszystkich rozwala bez większego trudu - również przestałem oglądać Gwiezdne Wojny. Myślę że najlepiej by było tych wszystkich kombinatorów ideologicznych z wytwórni filmowych nauczyć rozumu, nie chodząc na produkowane przez nich ideologiczne agitki. Jakby spadły wpływ z biletów to niejeden poszedłby po rozum do głowy i zaprzestał nachalnego wciskania feminizmu czy homoseksualizmu do dobrych filmów).

W zasadzie tyle. Podsumowując chciałbym jednak powiedzieć że te wszystkie feministki, które tak bardzo pragną upodmiotowić kobietę i uczynić ją równą mężczyźnie, zapominają o jednej podstawowej rzeczy. Że kobiety już od wieków rządzą nami - mężczyznami i nas kontrolują. Nie czynią tego jednak w głupi i zupełnie nieskuteczny sposób (jak chciałyby feministki), czyli próbując dorównać mężczyznom w sile, sprawności a często w inteligencji. To nie tak, nie stąd bierze się odwieczna siła kobiet. Nasze babki, prababki i prababki naszych babek doskonale wiedziały czym można podporządkować sobie mężczyznę, uczynić go sobie potulnym i całkowicie bezwolnym. Każda prawdziwa kobieta wie o czym mówię, bowiem siła kobiecości nie bierze się ani z potężnych muskułów, ani też z inteligencji. Siła kobiecości bierze się prosto z serca (oczywiście pomocne w tym są również: smukła kibić, ogolone nogi i ładna, krągła pierś - nie tak jak w owym nudnym, feministycznym filmidle pani Eleonore Pourriat). Dobranoc!


    


 A CO SIĘ TYCZY HUMORU, TO ZNACZNIE BARDZIEJ ŚMIESZY MNIE CHOĆBY:


BLACKFACE W ŚWIECIE WEDŁUG KIEPSKICH

 



 CZY KABARET CZESŁAF W SKECZU "PRZYJĘCIE"


1:25 - "TAK MIAŁBYM OCHOTĘ JĄ..."
"PUKNĄĆ?"
"CÓŻ TO ZA SŁOWNICTWO JANIE?"
"PRZEPRASZAM - TĘGO WYCHĘDOŻYĆ?"

2:45 - "PANNA PYTA CZY "MI"
"NIE TĘPA PAŁO, HRABIANCE MÓWIĘ"
 "NIE TĘPA PAŁO, HRABIANCE MÓWIĘ. TAK POWIEDZIAŁ HRABIA"
"A TEN TWÓJ POŻAL SIĘ BOŻE HRABIA..."
"MIĘTOŚ-CYCKI - Z TYCH MIĘTOŚ-CYCKÓW"
"TEN HRABIA MIĘTOŚ-CYCKI TO MA LICZNE WŁOŚCI?"
"NA GŁOWIE WŁOŚCI MA PRZERZEDZONE. FRYZURA HRABIEMU SIĘ COFA JAK CZŁOWIEKOWI PO CIEPŁEJ WÓDCE"
 
4:20 - "POWIEDZ PANNIE HRABIANCE ŻE KRZESŁO NA KTÓRYM SIEDZI WYJĄTKOWO MOCNE BYĆ MUSI, ABY TAKI OGROM PIĘKNA UTRZYMAĆ"
"HRABIA MÓWI ŻE KRZESŁO WYJĄTKOWO MOCNE BYĆ MUSI, ŻEBY TAKI OGROM UTRZYMAĆ"

5:05 - "POWIEDZ HRABIEMU, ŻE CZARUJĄCEGO, PRZYSTOJNEGO MĘŻCZYZNĘ O NIEPRZECIĘTNYM UMYŚLE POZNAĆ BYM CHCIAŁA"
"NIE MA HRABIA SZANS"
"DLACZEGO?"
"BO ŁADNEGO I MĄDREGO SZUKA"

6:50 - "JANIE, POWIEDZ PANNIE HRABIANCE ŻE JA MAM RUBINY, ŻE MAM DIAMENTY PO OJCU I ŻE JA TO WSZYSTKO RZUCĘ DO JEJ STÓP BO ONA JEST NAJPIĘKNIEJSZA"
"HRABIA POKARZE PANI SWOJE "KLEJNOTY"... SWOJE I SWOJEGO OJCA JAKBY PANI BYŁA ZAINTERESOWANA?"
"CZY HRABIA UWAŻA TO ZA STOSOWNE?"
"A CO W TYM ZŁEGO? JA WPRAWDZIE RZADKO WIDUJĘ KLEJNOTY PANA I NIE WOLNO MI ICH DOTYKAĆ, CHYBA ŻEBY HRABIA KAZAŁ SOBIE TE KLEJNOTY WYPUCOWAĆ... HRABIA MÓWI JESZCZE, ŻE JAK PATRZY NA CIEBIE PANI, TO TY MU WŁAŚNIE TE KLEJNOTY PRZYPOMINASZ"

9:00 - "SPYTAJ PANNY HRABIANKI CZY ZECHCE POMÓWIĆ ZE MNĄ NA OSOBNOŚĆ, CZY ZECHCE BLIŻEJ MNIE POZNAĆ I NIECH RZEKNIE W KOŃCU CZY ODPOWIEDŹ MI DA?"
"HRABIA NA ZBLIŻENIE NALEGA I PYTA CZY PANI MU DA?"
"OBAWIAM SIĘ ŻE ROZMOWA TA, DO KOŃCA JUŻ DOSZŁA!"
"HRABIO - Z PANIENKĄ NIC NIE WYJDZIE"
"DLACZEGO?"
"BO JUŻ DOSZŁA"

 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz