Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 15 września 2019

OPOWIEŚĆ O PIŁSUDSKIM, CZYLI...

...ROZKAZ DANY - NA BEZDANY!



MOJA KRÓTKA RECENZJA FILMU  

"PIŁSUDSKI" 

Z BORYSEM SZYCEM, W REŻYSERII MICHAŁA ROSY


 



Choć wciąż przygrzewa piękne wrześniowe słońce, temperatura nie jest już tak upalna jak w lipcu czy sierpniu, co nie znaczy że jesień już nadchodzi - wręcz przeciwnie, jeszcze nie (choć zapewne już wkrótce nam się zamelduje). Jak co dwa, trzy dni (niestety, nie starcza mi czasu, lub też nie mam już sił lub ochoty - by czynić to codziennie) odbywałem właśnie poranny trening sprawnościowy (biceps, triceps, pompki, brzuszki etc. etc.), w celu utrzymania się w dobrej kondycji (gdyż jakiś czas temu moja Pani stwierdziła że zaczynam nieco... dziadzieć i powoli, acz nieubłaganie rośnie mi brzuszek. Cóż, wsiadła mi na ambicję, a ponieważ należę to osób które póki się za coś nie wezmą, to w ogóle ich to nie interesuje, ale jak już się wezmą - to angażują się na całego - więc i w tym przypadku nie mogło być inaczej). I właśnie na siłowni wpadł mi do głowy niecodzienny pomysł. Niecodzienny, ponieważ dotyczył udania się na spacer, którego kulminacją miała być wizyta w kinie. Nie pamiętam już kiedy ostatni raz byłem w kinie - lata temu. Dlatego też postanowiłem odnowić tę dawną "znajomość" i zaprosiłem swą Ukochaną na wspólny seans. Od razu wykluczyłem wszelkie te nowości, które obecnie są w modzie, z "Polityką" Patryka Vegi na czele. Nie interesuje mnie ten film przyznam się szczerze (choć niektóre wątki są ciekawe tylko doprowadzone zostały do zupełnego absurdu). Mniejsza oto. Postanowiłem odnowić swą znajomość z kinem, wybierając się na film - który od jakiegoś już czasu (szczególnie w sieci) był reklamowany - "Piłsudski" w reżyserii Michała Rosy, z główną Borysa Szyca w roli Józefa Piłsudskiego. I teraz chciałbym opowiedzieć o własnych odczuciach po obejrzeniu tego filmu, zatem...

Opowieść o Marszałku Piłsudskim z tytułową rolą Szyca długo traktowałem jako... kpinę. Tak, kpinę, gdyż ten aktor ukształtował się w mej pamięci z ról w krótko mówiąc - najróżniejszych szmirach, gniotach i totalnych niewypałach. Borys Szyc już zawsze pozostanie w mej pamięci, jako "Silny" w "Wojnie polsko-ruskiej" z 2009 r. w reżyserii Xawerego Żuławskiego, na motywach powieści Doroty Masłowskiej. Nawet nie potrafię jednym zdaniem opisać tego "czegoś", gdyż cisną mi się na usta same jedynie niecenzuralne słowa - najlepiej więc po prostu się na niego wyrzygać i natychmiast o nim zapomnieć. Szyc, tkwi również w mej głowie jako kelner "Tytus" w "Testosteronie" z 2007 r. Zawsze twierdziłem że Polacy, co jak co, ale komedie potrafili kręcić najlepsze. Jeszcze przed wojną powstawały przecież nieśmiertelne filmy komediowe ze Szczepkiem i Tońkiem z "Wesołej Lwowskiej Fali", czy z Adolfem Dymszą, Stanisławem Wolińskim, Józefem Orwidem czy nawet Ludwikiem Sempolińskim. Po wojnie, w tak zwanym PRL-u to samo, powstawały przecudne komedie jak: "Brunet wieczorową porą", "Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz", "Poszukiwany, poszukiwana", "Seksmisja" i wiele innych. Natomiast po 1989 r. (a szczególnie z początkiem XXI wieku) zauważyłem odchodzenie od tego kanonu. Jeszcze "Kiler" czy "Kiler-ów 2" jakoś trzymał formę, ale potem - masakra, totalna masakra. Komedie robione dla idiotów i kręcone wydaje mi się przez idiotów. Do tej pozycji przeniósłbym właśnie "Testosteron" w reżyserii Tomasza Koneckiego i Andrzeja Saramonowicza. Głupie, pozbawione humoru scenki z życia sfrustrowanych siedmiu mężczyzn, którzy spotykają się na weselu, do którego ostatecznie nie dochodzi. I cały czas tylko przewija się wątek kobiet, jako "zdradliwych suk" ("wszystkie one to suki są, oprócz naszych żon i matek"), które rzeczywiście okazują się takowymi. Totalna nuda, a gra Szyca nie była wcale lepsza (jedyna w miarę zabawna scena z jego udziałem, którą zapamiętałem, to ta początkowa, gdy goście - sami faceci - się zjeżdżają, a kucharz leży kompletnie pijany. Wówczas Borys jako filmowy kelner "Tytus" mówi do kelnerki: "Bierz się za gary". Ona na to: "Oszalałeś? Ja jestem kelnerką, nie kucharką, nie mam pojęcia o gotowaniu!", "A stara Maciejowa?", "To sprzątaczka", "Ale stara, w jej czasach lepiej edukowano kobiety. Na pewno gotuje"). Ogólnie dno. 


 

I wreszcie "1920 Bitwa warszawska". To co zrobiono z tym filmem woła doprawdy o pomstę do nieba. Postaci totalnie sztuczne, sceny wyrwane z kontekstu a wszystko okraszone dodatkowo wnerwiającym śpiewem Nataszy Urbańskiej. W tym filmie z 2011 r., Borys Szyc wcielił się w postać polskiego ułana, który opuszcza ukochaną żonę Aleksandrę (w tej roli właśnie Natasza Urbańska) i wyrusza na front. Akcja jest mdła i toporna i w zasadzie nie ma tam żadnej dobrej sceny (lekko broni się tylko autentyczna scena śmierci księdza Ignacego Skorupki, idącego z krzyżem na bolszewików). W ogóle brak mi słów krytyki co do tego gniota, a aktorstwo Szyca było równe poziomowi całego filmu. Z takich to właśnie produkcji utkwiło mi w głowie aktorstwo Borysa Szyca i gdy widziałem pierwsze zajawki "Piłsudskiego" w jego wykonaniu, pomyślałem sobie - kolejny badziew.



    

Borysa Szyca jednak, jako człowieka bardzo szanuję, a to dlatego że udowodnił iż rzeczy teoretycznie niemożliwe, stają się możliwe, jeśli tylko tego zechcemy. Kilka lat temu Borys Szyc wpadł w bardzo poważną chorobę alkoholową która doprowadziła go prawie do śmierci (czytałem że miał nawet myśli samobójcze). A mimo to, potrafił wziąć się za siebie, podźwignąć swoje życie i zacząć od nowa. Dziś już nie pije (osobiście znam pewnego aktora - którego tożsamości jednak nie zdradzę - również cierpiącego na tę chorobę, jaką jest alkoholizm. Człowiek ten stoczył się na samo dno - było nawet tak, że nie miał co jeść i nie miał gdzie spać. Wszelka pomoc, jaka była mu oferowana - również ode mnie - była odrzucana. Odrzucana, ponieważ jemu było do pewnego momentu dobrze ze sobą samym, choć wiedział że to szybko skończy się mogiłą. Ale pewnego dnia to on poprosił o pomoc. Szpital, detoksykacja itd. Dziś człowiek ten do ust nie weźmie alkoholu, choćbyś nawet go namawiał. Doświadczył przeżycia, którego nikt nie chciałby doświadczyć i przeżył katharsis. Narodził się na nowo. Dziś, choć nie gra już w filmach, stanął na nogi, ma swoją firmę, ponownie się ożenił. Człowiek może wszystko uczynić, jeśli tylko sam tego zapragnie -jeśli to wyjdzie od niego samego. To tak samo jak z życiem i śmiercią - wydaje nam się że jedno i drugie jest sobie równorzędne - najpierw się rodzisz, dorastasz potem starzejesz się i umierasz. Ale to nie jest prawda! Śmierć nie istnieje, choćby nawet wydawało nam się że jest inaczej - istnieje tylko Życie, które jest wszędzie. Pochodzimy z Życia, jesteśmy Życiem i będziemy Życiem, nawet jeśli nasza obecna, cielesna forma ulegnie zniszczeniu. ZYcie to oczywiście można zdefiniować na różny sposób, np. nazywając je Bogiem). Dziś, Borys Szyc zamiast alkoholem, zajmuje się bieganiem, które go (jak czytałem) relaksuje i odpręża. I właśnie ten odmłodzony i odrodzony (również duchowo) człowiek zagrał w "Piłsudskim", co wybitnie przełożyło się na cały film.




 Film bardzo pozytywnie mnie oczarował. Spodziewałem się bowiem kolejnej "Bitwy warszawskiej", a otrzymałem ciekawą opowieść o życiu, dziele i misji młodego człowieka - nim on sam stał się legendą. Film rozpoczyna się w 1901 r., gdy 33-letni Józef Piłsudski przebywa w szpitalu psychiatrycznym w Petersburgu. Trafił tam 15 grudnia 1900 r. przewieziony z X Pawilonu Cytadeli warszawskiej, do którego trafił po wpadce z 22 lutego 1900 r. (Piłsudski wraz z małżonką - Marią z Koplewskich Juszkiewiczową, drukował w swoim "partyjnym" mieszkaniu przy ulicy Wschodniej 19 w Łodzi - "Robotnika" - gazetę Polskiej Partii Socjalistycznej, którą to władze rosyjskie tropiły z całą bezwzględnością, podejrzewając nawet że drukowany jest on za granicą i dopiero potem rozprowadzany po kraju. Notabene Marię Juszkiewiczową poślubił Piłsudski 15 lipca 1899 r. gdyż jak twierdził: "Mam zamiar osiąść w drukarni partyjnej i muszę mieć osobę, która prowadziłaby gospodarstwo domowe" - można więc powiedzieć że Józef Piłsudski ożenił się nie tyle z miłości, a raczej dla interesu - potrzebował bowiem kogoś, kto będzie mu gotował, prał i sprzątał, podczas gdy on sam zajmie się "robotą partyjną"). Już będąc w Cytadeli, Piłsudski symulował chorobę psychiczną (zapewne po to, aby ponownie nie trafić na Syberię, gdzie zesłany został i przebywał w latach 1887-1892, jako niewinnie oskarżony o współudział w próbie zamachu na cara Aleksandra III). "Ziuk" (był to przydomek Piłsudskiego jeszcze z dzieciństwa) sprawiał wrażenie niezrównoważonego - nie przyjmował potraw z rąk strażników, objawiał wręcz paniczny wstręt przed mundurem żandarma, nie chciał jeść (twierdząc że wszystko jest zatrute), pił tylko wodę. Napisał nawet dwa podania do komendanta X Pawilonu we wrześniu i październiku 1900 r. (pisał po rosyjsku, ale przeplatał zdania również i słowami w języku francuskim i angielskim). Wyrażał obawę że władze chcą go pozbawić praw i rozwiązać jego małżeństwo z Marią. To wszystko odbiło się bardzo na jego zdrowiu - wychudł, prawie nie sypiał, twarz i cera stałą się szara i ziemista i bardzo zarósł.

6 listopada 1900 r. zebrało się konsylium lekarskie pod przewodnictwem dr. Szabasznikowa. Ten od razu poznał że Piłsudski symuluje chorobę umysłową, ale nic z tym nie zrobił. Orzekł nawet że stan psychiczny "Ziuka" jest groźny a warunki życia w X Pawilonie Cytadeli uniemożliwiają mu powrót do zdrowia. Pisał np.: "Z wywiadu wynika, że występują u niego halucynacje (...) Badany wypowiada się z całą pewnością, że umyślnie go trują, że smak pożywienia jest wstrętny (...) że on do tego czasu mógł jeszcze jeść jaja, ale teraz musi z nich zrezygnować, ponieważ trafiają się rozbite, a zatem zatrute. Jest przekonany że przez jego ciało przepuszcza się prądy elektryczne (...) Bardzo często cierpi na napady bezwiednego lęku i duchowego smutku (...) Nie znosi obecności ludzi, wyczuwając w nich tylko wrogów i dlatego rezygnuje ze spaceru". Pod tą opinią podpisał się również, niechętny przewiezieniu Piłsudskiego do szpitala psychiatrycznego, więzienny lekarz Kriwoszejn. Ostatecznie postanowiono przewieść go do szpitala Mikołaja Cudotwórcy w Petersburgu (oto chodziło, gdyż ze szpitala łatwiej było uciec niż z więzienia). Dyrektorem tego szpitala był Polak, dr. Otton Czeczot, który również zorientował się iż więzień Piłsudski symuluje chorobę umysłową, ale starał się tego nie dostrzegać. W szpitalu "Ziuk" przebywał bez żadnego nadzoru policyjnego (jedynie straż szpitala pilnowała przy bramie by pacjenci nie opuścili tego miejsca), co wydaje się nieco dziwne w państwie policyjnym, jakim była ówczesna carska Rosja (ale w Rosji wszystko było na opak - z jednej strony ścisły nadzór i kontrola policyjna, z drugiej... pełen liberalizm. Gdyby nie rewolucja bolszewicka, sądzę że w przeciągu kilkunastu, może kilkudziesięciu lat Rosja stałaby się normalnym krajem europejskim, ale komuniści cofnęli ten proces nawet o... kilkaset lat). 

Aleksander Sulkiewicz (bliski współpracownik Piłsudskiego i członek PPS-u, który przygotowywał grunt pod ucieczkę "Ziuka" ze szpitala), dowiedział się że w Petersburgu przebywa inny członek Polskiej Partii Socjalistycznej - Władysław Mazurkiewicz, który kończył ostatnie egzaminy jako lekarz chorób skórnych i wenerycznych w Akademii Wojskowo-Medycznej, i namówił go by ten postarał się o posadę właśnie w szpitalu Mikołaja Cudotwórcy oraz pomógł tym samym Piłsudskiemu w ucieczce. Przy wsparciu Czeczota, Mazurkiewicz otrzymał staż w szpitalu i 14 maja 1901 r. wezwał, pod pozorem badania do swojego gabinetu Piłsudskiego. Tam przyniósł mu ubranie i tylnym wyjściem wyprowadził ze szpitala. Zmieniając dorożki, dojechali do mieszkania konspiracyjnego na Wasilewskim Ostrowie. Jeszcze tego samego dnia - 14 maja, Piłsudski i Sulkiewicz w mundurach urzędników celnych, odjechali pociągiem do Rewla (Mazurkiewicz uciekał przez Wiaźmę do Chełma i dalej przez Kijów do Galicji - która była już pod austro-węgierskim zaborem). Z końcem maja Józef Piłsudski spotkał się z żoną w majątku państwa Lewandowskich w Czystołuży (Maria Piłsudska została zwolniona z Cytadeli za kaucją 500 rubli już 21 stycznia 1901 r. Uznano iż była bezwolną "ofiarą miłości". Wróciła do Wilna). To wszystko zostało ukazane w filmie w sposób niezwykle autentyczny (nie ma tylko scen z X Pawilonu Cytadeli, gdyż akcja zaczyna się już w petersburskim szpitalu Mikołaja Cudotwórcy, z którego wyprowadza "Ziuka" młody Władysław Mazurkiewicz.





Piłsudski chce teraz trochę odpocząć "z dala od myślenia o Polsce". Pobyć z żoną i jej 13-letnią córką z pierwszego małżeństwa) - Wandą Juszkiewiczówną, którą "Ziuk" uwielbiał i traktował jak własną córkę (z Cytadeli pisywał doń listy, jak choćby ten: "Gdy wrócicie do Wilna, pozdrówcie ode mnie całe miasto, wszystkie te cuda, co są zawarte w krótkim, pięcioliterowym słowie - Wilno. Jeśli będziecie bardzo rozczulone tym moim ukłonem dla Wilna, możecie nawet uścisnąć pierwszego lepszego przechodnia (...) Poruczam to Wandzi, niech na wszystkich spacerach nie tylko sama, lecz i za mnie rozkoszuje się Wilnem"). Jednak nie potrafi usiedzieć w spokoju. Z myśli o odpoczynku wyrywa go rozmowa, jaką odbywa z niejakim Szczuckim - przedsiębiorcą, który zapewnia go: "Ten kraj nigdy nie miał lepszego czasu jak teraz, pod carem. Ja na ścianie w domu mam Kościuszkę i co - można. Pełna wolność. Ale wy chcecie to zniszczyć, podpalić kraj". "Ziuk" słucha jego wywodu i wreszcie odpowiada wyraźnie wzburzony: "Panu to trzeba tak mordę obić, żeby się pan okręcił i trochę świata zobaczył", po czym mówi do Sulkiewicza: "I przez niego nadszedł koniec mojego odpoczynku". Cały zresztą film jest jakby żywcem wyjęty z westernu. Dochodzi do brawurowych akcji z użyciem broni palnej, niczym na amerykańskim dalekim Dzikim Zachodzie. Ale tak w Polsce było w latach 1904-1906 i dalsza część filmu opowiada właśnie o tych wydarzeniach. Piłsudski wraz z "towarzyszami" - Walerym Sławkiem (człowiekiem, do którego ja osobiście odczuwam niesamowity szacunek ze względu na jego późniejsze życie i niespotykaną w polityce prawdomówność, uczciwość oraz wierność ideałom Wolności oraz Niepodległości - ale o tym może jeszcze kiedyś napiszę nieco więcej, teraz skupmy się na filmie), Aleksandrem Sulkiewiczem, Aleksandrem Prystorem (prawdziwym komandosem w stylu Rambo, który w wolnej Polsce zostanie ministrem, premierem i marszałkiem Senatu. Ostatecznie zginie zamordowany w Moskwie w 1941 r.) Józefem Kwiatkiem i Witoldem Jodko-Narkiewiczem, organizują w ramach PPS-u - Organizację Bojową Polskiej Partii Socjalistycznej, która 13 listopada 1904 r. (zaraz po mszy w kościele Wszystkich Świętych) na Placu Grzybowskim w Warszawie organizuje sprzeciw obywatelski przeciwko wojnie Rosji z Japonią, pod hasłem "Precz z caratem".




Tłum śpiewa pieśń: "Boże coś Polskę". Interweniują żandarmi, którzy szablami tną zgromadzonych ludzi, biją kobiety i dzieci. Członkowie Organizacji Bojowej (co najmniej 50 osób) wyjmują pistolety, rozlegają się pierwsze strzały - padają zabici rosyjscy żandarmi, a reszta ucieka. Szybko interweniują jednak kozacy na koniach i wpadają w tłum na Placu Grzybowskim tnąc kogo popadnie swymi szablami. Bojowcy i tłum ustępuje, ale demonstracja rozlewa się na inne ulice. Na Marszałkowskiej i Świętokrzyskiej maszeruje kolejna grupa bojowców, na Wierzbowej wyszli w pochodzie studenci uniwersyteccy, na Dzielnej demonstrowali Żydzi. Tłum zbierał się również na Placu Trzech Krzyży, Wielkiej i Zielnej. Walki z żandarmami i kozakami trwały aż do wieczora. Demonstracja na Placu Grzybowskim w Warszawie, gdzie padły pierwsze strzały i gdzie po raz pierwszy od czterdziestu lat (czyli od zakończenia Powstania Styczniowego w 1864 r.) Moskale uciekali przed Polakami, wywołała wielkie wrażenie w zniewolonym kraju, jak również za granicą. Wydarzenia te, popychają Piłsudskiego do dalszej walki, do "taktyki czynu". Maria Piłsudska ma wątpliwości, zapytuje męża czy strzelanie do ludzi to właściwy sposób i mówi że "przemoc zawsze rodzi przemoc, a cierpienie - cierpienie". "Ziuk" zapytuje jednak: "To marazm lepszy?" Piłsudski twierdził iż: "Przejście do nowej taktyki jest koniecznością, nawet gdyby ta doprowadziła do powstania utopionego we krwi. Taniej to nas będzie kosztowało niż dzisiejsza martwota". I rzeczywiście dochodzi do prawdziwego powstania. W czasie tzw. Rewolucji 1905 r. w latach 1905-1906 mają miejsce co najmniej... dwa zamachy dziennie na któregoś z przedstawicieli rosyjskich władz w Kongresówce. Giną nie tylko znienawidzeni oficerowie czy komisarze, ale również dzieci (w filmie jest ukazana scena, gdy Aleksander Prystor i inni bojowcy PPS-u, organizują zamach na oberpolicmajstra Karla Nolkena, jadącego dorożką. Podczas strzelaniny, ginie również obecny przy Nolkenie jego kilkuletni synek). 

Film w ogóle koncentruje się głównie na osobach, a nie na wydarzeniach. Przedstawia przede wszystkim losy samego Piłsudskiego w latach 1901-1918, ale również pokazuje jego żony (zarówno Marię jak i późniejszą kochankę a potem żonę - Aleksandrę Szczerbińską), jego najbliższych przyjaciół (jak choćby Walerego Sławka, któremu w czerwcu 1906 r. eksplodował w rękach granat karbonidowy, przez co stracił prawe oko, utracił słuch w prawym uchu, w prawej ręce stracił trzy a w lewej dwa palce. Walery Sławek wcześniej był niezwykle przystojny - wystarczy obejrzeć jego zdjęcia sprzed wypadku. Potem się załamał co również zostało pokazane w filmie. Stronił od ludzi, nie chciał się nikomu pokazywać, myślał nawet o samobójstwie. Dopiero śmierć jego ukochanej Wandy Juszkiewiczówny w 1908 r. - pasierbicy Piłsudskiego - sprawiła że wyszedł do ludzi i świata. W filmie jest ukazana scena, gdy Walery Sławek mówi do odwiedzającego go Piłsudskiego że już dawno by z sobą skończył, gdyby tylko miał więcej odwagi. Ten jednak próbuje podnieść go na duchu i mówi: "Zbiorę trochę grosza, zrobisz zęby, blizny się zagoją - trzeba żyć!"), jak również wrogów (władzę w Polskiej Partii Socjalistycznej przejmuje grupa "towarzyszy" pod przewodnictwem Feliksa Kona - który po rewolucji bolszewickiej pozostał w Moskwie i potem wszedł w skład projektowanego rządu Sowieckiej Polski, jaka miała powstać na bagnetach Armii Czerwonej w wojnie 1920 r., - czy też Róży Luksemburg. Pragną oni wykreślić z programu partii podstawowe odwołanie się do niepodległości Polski: "Tylko ta niepodległość i niepodległość (...) Organizację Bojową traktuje jak swoje wojsko". Piłsudski w rozmowie z żoną nazywa ich "bydlakami" i powtarza to również na zebraniu partyjnym).

W maju 1906 r. Piłsudski po raz pierwszy poznaje w Warszawie "towarzyszkę Olę" czyli Aleksandrę Szczerbińską. Należała ona do Organizacji Bojowej i przemycała broń dla bojowców, ukrytą w specjalnie przyszytych do gorsetu kieszeniach (kobietom zawsze łatwiej było ukryć broń czy tajne dokumenty, budziły bowiem mniejsze podejrzenia). Wkrótce między nimi zaczął się romans, choć ich pierwsze spotkanie wcale tego nie zapowiadało, jak bowiem pisała po latach Aleksandra: "Ani przez głowę wtedy mi nie przeszło, żebym go miała kiedyś pokochać i on mnie. Nasze spotkanie nie miało żadnych momentów osobistych; byliśmy dwojgiem ludzi pracujących dla tej samej sprawy, członkami jednej partii i nic poza tym. Żywo stoi mi w pamięci ten obraz, gdy w wiosenne popołudnie staliśmy wśród kilku karabinów, między koszami z browningami, mauserami i amunicją, a ja myślałam, że oto widzę człowieka, którego Syberia złamać nie zdołała (...) Stał przede mną mężczyzna średniego wzrostu, o szerokich barach, cienki w pasie. Miał dużo wdzięku i elegancji w ruchach, co zachował zresztą do końca życia". W 1907 r. Piłsudski poprosił swą żonę Marię, by ta dała mu rozwód. Odmówiła. Do końca swojego życia (w sierpniu 1921 r.) pozostała jego żoną, choć usunęła się w cień, oddając go innej kobiecie (po latach Józef Piłsudski miał jeszcze jeden romans z dr. Eugenią Lewicką, którą poznał w 1924 r. w Druskiennikach - na wakacjach wypoczynkowych. Zabrał ją nawet na portugalską wyspę Maderę, leżącą nieopodal Wysp Kanaryjskich, dokąd wyjechał by podreperować zdrowie. Tam pływał z nią motorówką po morzu, a takie zdjęcie trafiło nawet w ręce jego ówczesnej od października 1921 r. żony - Aleksandry). 


PIERWSZA - MARIA I DRUGA - ALEKSANDRA, 
ŻONY PRZYSZŁEGO MARSZAŁKA POLSKI 
JÓZEFA PIŁSUDSKIEGO (BORYS SZYC)
(GRANE PRZEZ MAGDALENĘ BOCZARSKĄ
I MARIĘ DĘBSKĄ)
      





JÓZEF PIŁSUDSKI Z KOCHANKĄ - dr. EUGENIĄ LEWICKĄ NA MADERZE
1930 r.



I teraz akcja filmu przenosi się do 1908 r. w którym to miała miejsce sławna "Akcja pod Bezdanami".
W tym czasie Piłsudski napisał w liście do Feliksa Perla takie oto słowa: "Walczę i umrę jedynie dlatego, że w wychodku, jakim jest życie, żyć nie mogę, to ubliża - słyszysz! - ubliża mi jako człowiekowi z godnością nie niewolniczą. Chcę zwyciężyć, a bez walki, i to walki na ostre, jestem nie zapaśnikiem nawet, ale wprost bydlęciem, okładanym kijem czy nahajką (...) Tylem ludzi posłał na szubienicę, że w razie, jeśli zginę, to będzie naturalną dla nich, dla tych cichych bohaterów, satysfakcją moralną, że i ich wódz nie gardził ich robotą". Akcja ta miała polegać na - wciąż pozostając w kręgu westernowym - na napadzie na pociąg pocztowy wiozący pieniądze, których zdobycie miało sfinansować zakup broni i rozbudowę Organizacji Bojowej. Akcja była utrzymywana do samego końca w ścisłej tajemnicy, a poszczególni członkowie znali tylko swoje najbliższe zadania. 26 września 1908 r. padł: "Rozkaz dany, na Bezdany" i 12 bojowców przybyło na niewielką stację kolejową w Bezdanach pod Wilnem. Wszyscy wiedzieli co mają robić - jedni udawali pijanych, inni zasnęli w poczekalni, zaś w samym wagonie - podróżowało kilku następnych bojowców pod dowództwem Walerego Sławka. To właśnie oni mieli rozpocząć akcję, gdyż w przypadku gdyby do pociągu wsiedli żandarmi, mieli wysiąść na najbliższej stacji - wtedy do ataku by nie doszło. Tak się jednak nie stało, więc najpierw obecni w pociągu bojowcy - gdy dojeżdżano już do Bezdan - wrzucili bombę w kierunku tej części, gdzie była ochrona i złoto. Na stacji zaś inny bojowiec - Balaga - wybił szybę i wrzucił do środka kolejną bombę, Gibalski wrzucił następną. Żandarmi zaryglowali się wewnątrz, ale zagrożono im wysadzeniem całego pociągu, jeśli nie otworzą drzwi. Przymuszeni, tak właśnie uczynili. Jednocześnie uspokajano cywilów, że akcja nie ma na celu rabunku pieniędzy prywatnych, tylko jest skierowana przeciwko rządowi rosyjskiemu i nie grozi im żadne niebezpieczeństwo. W tym czasie opanowano poczekalnię, odcięto druty telegraficzne i telefoniczne.

Cała akcja musiała być szybko i spranie przeprowadzona, bowiem do stacji zbliżał się już pociąg towarowy. Zdobyto znaczne środki - 200 812 rubli i 61 kopiejek (cześć worków ze złotem i pieniędzmi nie zabrano, gdyż miały one mylące napisy, a na sztabach wycięte były rządowe podpisy - więc te musiano zostawić). Ta akcja całkowicie odmieniła dalsze oblicze działań Piłsudskiego, które dotąd skupiały się jedynie na walce partyjnej i zamachach na najwyższych przedstawicieli władz rosyjskich, teraz cel był już inny - należało bowiem... stworzyć wojsko polskie. Akcja pod Bezdanami (za którą narodowcy wielokrotnie krytykowali Piłsudskiego w latach późniejszych, nazywając go "bandytą z Bezdan", gdyż podczas zatrzymywania pociągu doszło do strzelaniny i padło kilku rosyjskich żandarmów) przeszła również do legendy, jako "akcja kilku premierów II Rzeczpospolitej". Bo rzeczywiście, kilku chłopaków, uczestniczących w tej akcji, zostało potem w Niepodległej Polsce premierami i ministrami. W filmie ukazane są próby Józefa Piłsudskiego wciągnięcia do tej akcji Walerego Sławka, który wciąż rozpacza nad swoim kalectwem. Gdy jednak odmawia, rozczarowany Piłsudski mówi doń: "Szkoda. Razem byłoby raźniej umierać!" Ostatecznie jednak, po pogrzebie Wandy Jurkiewiczówny, Sławek dołącza do akcji i ponownie: "zaczyna żyć". Zdobyte pieniądze Piłsudski i jego towarzysze decydują się przeznaczyć na formowanie i szkolenie kadr przyszłego Wojska Polskiego. 


    

Kolejny przeskok do 1914 r. i początku I Wojny Światowej. Do tego czasu Piłsudski utworzył w czerwcu 1908 r. we Lwowie Związek Walki Czynnej - mający koordynować i przygotować zbrojną walkę o odrodzenie Ojczyzny. W kwietniu 1910 r. powstał Związek Strzelecki we Lwowie i Towarzystwo Strzelec w Krakowie, gdzie przygotowywano i szkolono młodych chłopaków do przyszłej wojny (uczono ich posługiwania się bronią, preferowano ćwiczenia fizyczne podtrzymujące kondycję, w tym np. grę w piłkę nożną). W nocy z 3 na 4 października 1910 r. powołano do życia Armię Polską, której statut opierał się na haśle: "Celem naszym - zdobycie niepodległości". Z Armii Polskiej wyodrębniły się w lipcu 1911 r. Polskie Drużyny Strzeleckie (Austriacy wyrazili zgodę na ich powstanie - 31 lipca), była to podstawa przyszłych Legionów. Należy też dodać że Legiony były bodajże najbardziej inteligencką armią świata, gdyż przeważającą większość jej członków (ponad 90%) to byli absolwenci wyższych uczelni i uniwersytetów - malarze, pisarze, poeci, naukowcy etc. Ci ludzie po krwawej Wojnie Światowej i Wojnie z bolszewikami w 1920 r. wrócili do pokojowej pracy w już odrodzonej, Niepodległej Polsce kształtując jej byt i pomyślność na następne lata. 

Piłsudski przygotowywał się do Wielkiej Wojny (zdając sobie sprawę że tylko krwawy konflikt europejski może przynieść Polsce niepodległość), dość obszernie. Studiował wojnę Burów z Anglikami z lat 1880-1881 i 1899-1902, wojnę rosyjsko-japońską z lat 1904-1905 i wojny epoki napoleońskiej, a także partyzanckie metody z Powstania Styczniowego w Polsce z lat 1863-1864. Nawiązał też kontakty z austro-węgierskim wywiadem wojskowym, choć nie był dobrego zdania o austriackich celach odnośnie Polski (co również jest ukazane w filmie). Walery Sławek pisał po latach: "Wszelkie rozmowy z nim, obracały się około następujących rzeczy, że interesem sztabu austriackiego było wykorzystanie ruchu rewolucyjnego polskiego jako dywersji do rozbijania sił rosyjskich. Intencją naszą musiało być coś wręcz przeciwnego. Zasadniczym układem z naszej strony było: jeżeli państwa zaborcze w chwili rozpoczęcia wojny były zupełnie potężną siłą, to my jesteśmy zerem i naszym głównym interesem powinno być niezużywanie siły na dywersję, a (...) parcie do stworzenia naszej siły, rozbudowanie jej do potęgi, ażebyśmy byli jakąś siłą z chwilą likwidacji wojny (...) my musimy mieć rozbudowaną naszą polską armię". Józef Piłsudski 21 lutego 1914 r. w budynku Towarzystwa Geograficznego w Paryżu, wygłosił swą słynną mowę, przewidując wynik nadciągającej Wojny Światowej: "Akcja nasza wywołała to, że Europa zaczyna mówić o Polakach. (...) A po 1863 roku zapomniała ona o nas. Teraz usłyszała dźwięk miecza, który kujemy. Jak silny będzie ten miecz? To już zależy od narodu polskiego (...) Rosja będzie pobita przez Austrię i Niemcy, a te z kolei będą pobite przez siły anglo-francuskie (lub anglo-amerykańsko-francuskie). Wschodnia Europa będzie pobita przez środkową Europę, a środkowa z kolei przez zachodnią. To wskazuje Polakom kierunek ich działań (...) pierwsza faza wojny - jesteśmy z Niemcami przeciw Rosji. Druga, końcowa faza wojny - jesteśmy z Anglią i Francją przeciwko Niemcom".

Legiony Polskie (a raczej ich zaczątek - Pierwsza Kompania Kadrowa - powstała z połączenia Związku Strzeleckiego i Strzelca) zostały sformowane już 3 sierpnia 1914 r. (1 sierpnia Niemcy wypowiedziały Rosji wojnę. Austro-Węgry wypowiedziały wojnę Rosji dopiero 5 sierpnia), gdy w krakowskich Oleandrach przemówienie do żołnierzy wygłosił komendant Józef Piłsudski: "Odtąd nie ma ani Strzelców, ani Drużyniaków. Wszyscy, co tu jesteście zebrani, jesteście żołnierzami polskimi. Znoszę wszelkie odznaki specjalnych grup. Jedynym waszym znakiem jest odtąd orzeł biały. Dopóki jednak nowy znaczek nie zostanie wam rozdany, rozkazuję, abyście zamienili ze sobą wasze dawne oznaki, jako symbol zupełnej zgody i braterstwa, jakie muszą wśród żołnierzy polskich panować. Niech Strzelcy przypną do czapek blachy Drużyniaków, a oddadzą im swoje orzełki. Wkrótce może pójdziecie na pola bitew, gdzie, mam nadzieję, zniknie najlżejszy nawet cień różnicy między wami. Żołnierze! Spotkał was ten zaszczyt niezmierny, że pierwsi pójdziecie do Królestwa i przestąpicie granicę rosyjskiego zaboru, jako czołowa kolumna wojska polskiego, idącego walczyć za oswobodzenie ojczyzny. Wszyscy jesteście równi wobec ofiar, jakie ponieść macie. Wszyscy jesteście żołnierzami. Nie naznaczam szarż, każę tylko doświadczeńszym wśród was pełnić funkcje dowódców. Szarże uzyskacie w bitwach. Każdy z was może zostać oficerem, jak również każdy oficer może znów zejść do szeregowców, czego oby nie było (...) Patrzę na was, jako na kadry, z których rozwinąć się ma przyszła armia polska, i pozdrawiam was, jako pierwszą kadrową kompanię".




Wcześniej jeszcze, w nocy z 2 na 3 sierpnia - 7-osobowa grupa przyszłych ułanów polskich, pod dowództwem Władysława Beliny-Prażmowskiego, przekroczyła granicę rosyjsko-austriacką i weszła do Kongresówki w celu... zdobycia na wrogu pierwszych koni (pisałem już o tym w temacie: "SIEDMIU WSPANIAŁYCH"). 6 sierpnia 1914 r. wyszła ostatecznie z Oleandrów na wojnę okrutną, by "budzić Polskę" - Pierwsza Kompania Kadrowa, obalając po drodze przebrzydły sercu każdego Polaka, słup rosyjski z wizerunkiem czarnego, dwugłowego carskiego orła. Niestety, ta pierwsza próba zakończyła się wielkim rozczarowaniem. W Polsce nie wybuchło powstanie antyrosyjskie na jakie liczył Piłsudski, wręcz przeciwnie, ludzie byli negatywnie usposobieni do legionistów, uważając ich za armię wrogą i uciekając "do swoich, do rosyjskiego wojska". Początkowo humor dopisywał wśród legunów, bowiem jak pisał w swych pamiętnikach Roman Starzyński (brat Stefana - ostatniego prezydenta Warszawy II Rzeczpospolitej w latach 1934-1939): "Słup z dwugłowym orłem. To granica! Każdy czuje się w obowiązku słup ów kopnąć, walnąć kolbą i... runął, by już nigdy więcej nie powstać. Polska jest teraz wszędzie tam, gdzie stąpnął nogą żołnierz polski. Braliśmy 12 sierpnia przed świtem w posiadanie tę ziemię umęczonego narodu w przekonaniu, że Polska niepodległa już jest i nigdy swej niepodległości stracić nie może". Szybko jednak pojawiło się rozczarowanie, oto bowiem, jak wspominał chociażby Michał Sokolnicki: "Z terenów, przez które przechodziliśmy, uciekali ludzie do swoich, do rosyjskiego wojska. Wielkie dwory są bezwzględnie wrogie; po wsiach panuje strach zabobonny i ślepe przywiązanie do istniejącego dotąd panowania i bata. (...) Pustka na ulicy, okna i drzwi domów zabite deskami; ani jednego człowieka, ani bydlęcia czy kury". 

Starzyński dodawał jeszcze: "W Warszawie panuje orientacja rosyjska - aż boleśnie. (...) Ludzie przybyli z Warszawy opowiadają, że panie obsypują kwiatami wojsko rosyjskie, ochotnicy idą do szeregów rosyjskich. (...) Są ludzie, którzy wierzą, że Rosja da nam po wojnie autonomię. Rosja zwycięska! Rosja, która miesiąc temu nie pozwalała radzić po polsku o zamiataniu ulic (...) nikt nie wita, nikt nie pozdrawia. Nikt nie wyniesie szklanki wody, nikt nie poda kromki chleba. To już nie Krakowskie, nie polska Galicja, to Rosja, zaludniona szczepem mówiącym po polsku, ale czującym po rosyjsku. (...)Traktowano nas jak okupantów. Portrety carskie starannie pochowano, abyśmy ich nie zniszczyli, starano się zachować język rosyjski w aktach, zachować 100% lojalności wobec rządu rosyjskiego". Zostało to pięknie ukazane w filmie, gdy legioniści wchodzą do wioski, skąd albo przed nimi uciekają chłopi, albo zamykają się szczelnie w swych chałupach. Gdy jedne z takich drzwi zostają wyważone i oficer legionowy wchodzi do chaty, pyta się przerażonych domowników: "Czego się boicie? Po latach niewoli Polska idzie!", wtedy pada niesamowite pytanie, będące jednocześnie przykładem ówczesnej mentalności ludzi, którzy już pomału zamieniali się w takich "polskich Rosjan". Mianowicie ów chłop zapytuje: "Na długo?" 😕 Oficer nie wytrzymuje i wychodzi, rzucając na do widzenia: "A jebał was pies!". Tak wówczas było, a owe rozczarowanie legunów przetrwało w ostatniej zwrotce "Pierwszej Brygady": "Nie chcemy już od was niczego, ni waszych serc, ni waszych łez. Skończył się czas kołatania, do waszych kies - jebał was pies!" (potem ten fragment został usunięty z tekstu).




Końcówka filmu, to przeskok o kolejne cztery lata, do listopada 1918 r. gdy Józef Piłsudski w glorii komendanta Pierwszej Brygady i założyciela Legionów Polskich, wraca do Warszawy, a następnie oficjalnie przez radio (oraz drogą dyplomatyczną) notyfikuje do wszystkich najważniejszych państw świata, powstanie niepodległej Polskiej Rzeczpospolitej Odrodzonej. Czyni to ze łzami w oczach po czym wychodzi. Film się kończy. Przyznam się szczerze że już dawno nie widziałem tak dobrze odegranej roli młodego Piłsudskiego, jak właśnie w wykonaniu Borysa Szyca, co do którego wcześniej miałem duże podejrzenia (widząc go głównie w rolach drobnych cwaniaczków lub bezmózgów), dlatego też jestem pod bardzo pozytywnym wrażeniem filmu "Piłsudski" i samej gry Szyca. Co prawda można się doczepić do kilku mankamentów, jak choćby przerywanie niektórych scen w trakcie akcji i przechodzenie do zupełnie nowych części. Kilka wątków można by było rozbudować (choćby w serialu o tym samym tytule), ale poza tym film broni się sam, a akcja wciąga i jest bardzo dynamiczna. Piłsudski rzeczywiście przypomina tam takiego kowboja, gangstera i jednocześnie hipstera z długą brodą, którego wręcz rozrywa energia do działania. Energię tę jednak kumuluje w kierunku wymarzonego i wyśnionego celu - odrodzenia państwa polskiego, jako niepodległego i suwerennego bytu wśród narodów Europy. I może na tym zakończę, jednocześnie zapraszając do kin tych wszystkich, którzy chcą się nieco rozerwać przy okazji doświadczając naocznie w jaki sposób i jakimi metodami rodziła się Polska do niepodległego życia. 
          









1 komentarz: