CZY MOŻLIWA JEST
WSPÓLNA PRZYSZŁOŚĆ?
"PRZESZŁO TYSIĄC LAT TEMU PIERWSZY GOŚĆ, KTÓRY PRZYBYŁ Z NIEMIEC DO POLSKI, CESARZ OTTON III, PRZYSZEDŁ DO TEGO KRAJU BOSO JAKO ZWYKŁY PIELGRZYM, PRZYSZEDŁ BOSO NA ZNAK POKOJU I POKORY. TAK SAMO JA STOJĘ DZISIAJ PRZED POLSKIM NARODEM BOSY, JAKO CZŁOWIEK, JAKO NIEMIEC, OBARCZONY WIELKIM, HISTORYCZNYM BRZEMIENIEM. NIC NIE MOŻE COFNĄĆ PRZESZŁOŚCI. SŁOWA NIE MOGĄ UŚMIERZYĆ BÓLU. CZYNY NIE MOGĄ PRZYWRÓCIĆ UTRACONEGO. STOJĘ PRZED PAŃSTWEM BOSY, ALE NATCHNIONY DUCHEM POJEDNANIA, KTÓRYM POLSKA NAS OBDARZYŁA.
Z TEGO MIEJSCA 40 LAT TEMU PAPIEŻ POLAK W DNIU ŚWIĘTA ZESŁANIA DUCHA ŚWIĘTEGO ZAWOŁAŁ DO ZGROMADZONYCH TŁUMÓW: "NIECH ZSTĄPI DUCH TWÓJ I ODNOWI OBLICZE ZIEMI! TEJ ZIEMI!" TĘ ZIEMIĘ, TEN KONTYNENT POLSKA ODNOWIŁA. TO DUCH POLSKI - TO WASZ DUCH WYZWOLENIA ZERWAŁ ŻELAZNĄ KURTYNĘ. TO WASZ DUCH POJEDNANIA OBDARZYŁ NAS NIEMCÓW NOWYM POCZĄTKIEM. TO WASZ DUCH ODNOWY POZWOLIŁ NAM WSPÓLNIE PRZEBYĆ DROGĘ KU NOWEJ, POKOJOWEJ EUROPIE. NIECH TEN DUCH TAKŻE DZISIAJ TCHNIE Z TEGO MIEJSCA W ŚWIAT!"
PREZYDENT NIEMIEC - FRANK-WALTER STEINMEIER
(SŁOWA WYGŁOSZONE PODCZAS 80 ROCZNICY
WYBUCHU II WOJNY ŚWIATOWEJ W WARSZAWIE)
"Polska i Niemcy - ku nowej Europie" - takie nieco buńczuczne, choć optymistyczne hasło przyjąłem za tytuł tego tematu. Bo rzeczywiście sam temat ewentualnej (bliższej) współpracy polsko-niemieckiej jest ciekawy i warty rozważenia oraz bliższego się mu przyjrzenia - wraz z podsumowaniem czy rzeczywiście taka relacja jest możliwa. Sławny wódz plemienia OTUA (którego ego od dawna wykracza poza wszelkie rozmiary naszej galaktyki) - "Bolesław" Wałęsa, kilka lat temu raczył stwierdzić (najprawdopodobniej powiedział głośno to, co wcześniej usłyszał w rozmowach nieoficjalnych) że Polska powinna się połączyć z Niemcami. Oczywiście wszelkie "elaboraty" pana "Bolesława" powalam sobie pomijać milczeniem, gdyż nie lubię znęcać się nad ludźmi intelektualnie niedojrzałymi - jednak muszę się przyznać że wówczas takie stwierdzenie mnie po prostu oburzyło. Co to bowiem znaczy: "połączyć z Niemcami?", wcielić? podzielić na (euro)regiony? O co w tym może chodzić? Po latach jednak, przy bardziej dogłębnym przemyśleniu tego aspektu doszedłem do dość ciekawego wniosku, który można by streścić w słowach: "Dlaczego nie?" Pomysł jest ciekawy i pozwolę sobie wyjaśnić sposób mojego myślenia, aby jednocześnie zostać dobrze zrozumianym. Otóż Niemcy i Polska są sąsiadami od co najmniej tysiąca lat (zapewne nie muszę tłumaczyć już tak oczywistego faktu, iż w średniowieczu nie było nie tylko żadnego państwa niemieckiego, ale nawet nie istniał naród niemiecki. Jedyną wspólnotą był język, który krystalizował się dość długo, wchłaniając sąsiednie dialekty - w tym języki słowiańskie - i tylko on był jedyny wyznacznikiem niemieckości aż do... XIX wieku). Można się tutaj oczywiście doczepić do pewnych detali, ale ważne jest to że słowiańscy Lechici graniczyli z Frankami Wschodnimi, których dialekt różnił się znacznie od języka słowiańskiego (w początkach średniowiecza dominującego na terenach od Renu - potem od Łaby - aż po Kaukaz). Oczywiście "Niemi" (jak ówczesnych Franków Wschodnich powszechnie nazywano w średniowieczu na terenach słowiańszczyzny, a szczególnie w Polsce) stanowili duże zagrożenie cywilizacyjne i kulturowe, przynosili bowiem nową wiarę i nowe idee.
Od średniowiecza trwały więc walki z ciągłymi najazdami Teutonów i ich "parciem na Wschód", jednak walki te nie wykraczały poza ogólnie przyjęty w średniowieczu sposób wojowania (który opierał się raczej na zależności lennej, niż na brutalnym podboju nieprzyjacielskich ziem). Frankowie walczyli i przejmowali ziemie "pogan", czyli słowiańskich Sasów, Wieletów i innych ludów, które to ludy nie przyjęły nauki Chrystusa (podobnie potem czynili Krzyżacy, dla których tereny pogańskich Prusów, Bałtów i Litwinów były polem wdrażania w życie polityki fizycznej eksterminacji, którą potem na Wschodzie kontynuował Hitler). Jednak formujące się (po rozpadzie Wielkiej Lechii) państwo polskie, przyjęło chrzest (w owym 966 r.) z Czech, a nie z Cesarstwa, więc Teutonowie utracili swoją ideologiczną podbudowę pod dalszą ekspansję terytorialną (notabene - o czym już też wcześniej pisałem - wraz z powstaniem Polski zakończył się niezwykle intratny handel słowiańskimi niewolnikami - porywanymi na Zachód Europy i potem sprzedawanymi do krajów islamskich). Były próby podważania prawdziwości naszego chrztu, twierdzenia że nie jesteśmy chrześcijanami, że tylko udajemy etc. etc. Wszystko miało uzasadniać dalszą ekspansję terytorialną na nasze ziemie, która została ograniczona do rzek Odry i Nysy. Dalej ekspansja Franków Wschodnich już nie dotarła, została skutecznie zatrzymana choćby w bitwie pod Cedynią w 972 r. Polska pod rządami Mieszka I Piastowica i jego syna Bolesława I Chrobrego stała się nie tylko silnym europejskim państwem, lecz kolejną potęgą, która swą siłą dorównywała potędze Cesarstwa i zaczęła odzyskiwać utracone niegdyś przez Lechitów ziemie na Zachodzie (trzy wojny toczone przez Bolesława z cesarzem Henrykiem II od 1002 r., ostatecznie zakończyły się w 1018 r. zdobyciem przez Polskę dzisiejszych wschodnich terenów Niemiec - Milska i Łużyc - opanowaniem Słowacji i Moraw oraz zdominowaniem Czech). W tymże samym 1018 r. Bolesław Chrobry wyprawił się na Wschód, zdobył Kijów i przyłączył do Polski Grody Czerwieńskie. Oto przykład, że po zjednoczeniu i przyjęciu chrztu, bardzo szybko Polska stała się jednym z największych europejskich mocarstw średniowiecza, dominującym zarówno na Zachodzie jak i na Wschodzie.
Jednak same walki między Polakami a Frankami Wschodnimi (jeszcze raz powtarzam - w średniowieczu nie istnieli Niemcy, więc używanie tej nazwy byłoby naginaniem rzeczywistości), choć niezwykle zapalczywe i krwawe, nie były w średniowiecznej Europie niczym szczególnym. Przecież równie wielkie wojny toczyli ze sobą Francuzi i Anglicy, włoskie państewka czy monarchie kastylijska i aragońska na Półwyspie Iberyjskim. Mało tego, bardzo intensywne walki toczyliśmy również z Węgrami, których przecież dziś uważamy za naszych bratanków (i jest w tym dużo prawdy). Nawet jeszcze w czasach króla Batorego (druga połowa XVI wieku) dochodziło do wzajemnych walk Polaków i Węgrów, a najazd księcia Siedmiogrodu - Jerzego II Rakoczego w 1657 r., był równie dewastujący jak potop Szwedzki czy walki z Moskwą. Ale kto dziś o tym pamięta? chyba jedynie historycy. W świadomości narodu, w pamięci pokoleń ukształtowała się wzajemna polsko-węgierska jedność historyczna, która wręcz zakrawała o jedność kulturową i genetyczną (co akurat nie jest prawdą, więcej bowiem łączy Polaków z Niemcami czy nawet Francuzami niż z Węgrami). Określenia: "Polak-Węgier dwa bratanki i do szabli i do szklanki" są dziś niezwykle popularne, a przekazy o dwóch dębach splątanych wzajemnie korzeniami podkreślały wzajemną narodową bliskość. Węgrzy odmówili też Hitlerowi nie tylko inwazji na Polskę w 1939 r. ale nawet użyczenia Niemcom ich infrastruktury wojskowej do przeprowadzenia tego ataku z południa. Premier Węgier - Pal Teleki miał się zwrócić do ambasadora Niemiec w Budapeszcie iż: "prędzej wysadzi własne linie kolejowe, niż weźmie udział w inwazji na Polskę". Gdy część polskich oficerów i żołnierzy po inwazji sowieckiej z 17 września 1939 r. znalazła się na terytorium Węgier (przedzierając się do Francji), Węgrzy co prawda (na życzenie Berlina) musieli ich internować, ale przypominało to bardziej komedię niż rzeczywiste uwięzienie. Obozów gdzie internowano Polaków pilnowano połowicznie. Przymykano oczy na codzienne ucieczki, a wręcz pomagano polskim oficerom przedostać się na Zachód (jak uczynili na przykład pewni węgierscy żołnierze, którzy spotkawszy na ulicy polskiego oficera w mundurze, wskazali mu drogę na peron kolejowy i poszli sobie). Węgrzy pomagali ludności polskiej także podczas Rzezi Wołyńskiej z rąk ukraińskich bandytów spod znaku Bandery (chroniąc ludność polską i brutalnie pacyfikując wioski ukraińskie, jeśli tylko zaszło podejrzenie że tamtejsi mieszkańcy brali udział w mordowaniu Polaków - zdarzało się i tak, że to sami Polacy musieli ich prosić by nie przelewali więcej krwi, by wzajemna nienawiść całkowicie nie zatruła do ludzkich serc i umysłów), czy podczas Powstania Warszawskiego. Po wojnie Polacy odwdzięczyli się Bratankom w 1956 r. gdy Sowieci brutalnie zgnietli Powstanie Węgierskie, w całej Polsce organizowano pomoc dla Węgrów. Ludzie masowo oddawali krew, oraz przekazywali żywność, ubrania, nawet zabawki dla dzieci węgierskich - co kto miał (a przecież Polska jako ofiara II Wojny Światowej, była krajem doszczętnie zniszczonym).
PRZYZNAM SIĘ SZCZERZE ŻE SCEN TYCH MORDÓW, POPEŁNIANYCH NA POLSKIEJ LUDNOŚCI CYWILNEJ I ŻOŁNIERZACH WOJSKA POLSKIEGO PRZEZ BANDYTÓW UKRAIŃSKICH SPOD ZNAKU STEPANA BANDERY NIE JESTEM W STANIE OGLĄDAĆ, DLATEGO UMIESZCZAM TYLKO ZWIASTUN FILMU "WOŁYŃ"
Z Niemcami była trochę inna historia. Po raz pierwszy z planem "Nowej Europy" wystąpił właśnie cesarz frankoński Otton III. Zjechał on w 1000 roku do Gniezna, przybywszy tam jako pielgrzym i jako dyplomata, który planował (przy wsparciu Stolicy Apostolskiej) odnowić Europę pod sztandarem Jezusa Chrystusa, opartej na kooperacji i wzajemnym podziale zadań i celów, a nie na wojnie oraz brutalnym narzucaniu swojej woli. Otton III przybył do Polski, o której mawiał iż w Niej: "Nie postała nigdy stopa żadnego Rzymianina" (sam cesarz miał się za Rzymianina, nawet nie za Franka - szczególnie że bardziej wolał spędzać czas w Rzymie, niż w nudnej Moguncji czy Akwizgranie), z wielkim przepychem, lecz ujrzawszy przepych Bolesława Chrobrego nie mógł się mu nadziwić - jak pisze Gall Anonim: "Złoto bowiem było w owych czasach w tak powszedniej u wszystkich cenie, jak dzisiaj srebro, a srebro miano za nic niewartą plewę". U granic (w ziemi Dziadoszan) powitał go Bolesław ze swym orszakiem o którym Dietmar (kronikarz cesarski - notabene niechętny Bolesławowi i mający za złe Ottonowi że odbył ową pielgrzymkę do Polski), napisał w krótkich słowach: "To jest niesamowite! To jest niezgłębione!" Bolesław uszykował na równinie liczne zastępy rycerstwa, które mnożyły się, gdy tylko cesarz przybywał do kolejnych miast. Największe jednak wrażenie zrobiła różnobarwność i niezwykłe bogactwo szat, które prawie zawsze miały bławaty i złotogłowie. Drogę z Poznania do Gniezna (którą cesarz przebył boso, idąc do grobu swego przyjaciela i nauczyciela - św. Wojciecha, zamordowanego przez Prusów w 997 r., gdy próbował ich nawrócić na wiarę Chrystusową. Ciało św. Wojciecha Bolesław wykupił od Prusów i pochował w katedrze gnieźnieńskiej - stał się on tym samym pierwszym polskim męczennikiem za wiarę), wyłożono dla cesarza czerwonym suknem. Podczas przyjęcia w Gnieźnie stoły uginały się od jadła i napitku, a cesarz mógł zabrać wszystkie naczynia w których podawano potrawy wraz z ozdobami w podarunku. Tutaj rzuca się w oczy ogromna różnica pomiędzy ówczesnym Cesarstwem (Niemcami) a Polską. Otton III był zdumiony widząc bogactwo kraju, mnogość ludności, liczne, gęste i wielkie grody, wspaniały kościół gnieźnieński i wiele sztuk broni oraz rycerstwa (ponoć był nawet niewielki oddział uzbrojonych kobiet - swoistych lechickich amazonek). Cesarza biła w oczy różnica ówczesnych "Niemiec" i Polski, miał to wyrazić słowami: "Tam mury, u nas wszystko proste, wieśniacze". Bolesław Chrobry rozdawał też cesarzowi i i członkom jego dworu bogate upominki (jak dodaje Gall Anonim: "Nie zapomniał o nikim, o największym i najmniejszym (...) ani jeden ciura nie wyszedł bez upominku z Polski").
Otton III widząc to bogactwo i mnogość rycerstwa, zdjął z własnej głowy swoją koronę cesarską i łożył ją na głowę Bolesława, twierdząc iż władca takiej potęgi zasługuje nie tylko na tytuł królewski ale i cesarski - jest równy jemu samemu, świeckiej głowie całego zachodniego chrześcijaństwa. Tak oto Otton uznał Bolesława za równego sobie monarchę, nazwał go bratem i współwładcą cesarstwa. Przekazał mu władzę ustanawiania biskupstw i arcybiskupstw we wszystkich krajach pod jego panowaniem (i tymi które w przyszłości miał zdobyć). W Gnieźnie powstało arcybiskupstwo (niezależne od Magdeburga - a należy pamiętać że w średniowieczu taka deklaracja nie ograniczała się jedynie do kwestii religijnych. To był jawny akt polityczny - kto bowiem rządził Kościołem w danym kraju - ten miał realną niezależność polityczną). W Krakowie, Kołobrzegu i Wrocławiu ustanowiono kolejne biskupstwa (w Poznaniu istniało już biskupstwo od 968 r.). Bolesław ofiarował Ottonowi dodatkowo 300 rycerzy na prowadzenie wyprawy do Italii, zaś Otton odwzajemnił się, ofiarowując Bolesławowi włócznię św. Maurycego i relikwię gwoździa z Krzyża Chrystusowego. Bolesław odprowadził w drodze powrotnej cesarza aż do Akwizgranu (gdzie Otton miał mu ofiarować jeszcze tron Karola Wielkiego, dając tym samym do zrozumienia że on i Bolesław to najpotężniejsi i równi sobie monarchowie w całej chrześcijańskiej Europie). Tak to wyglądało ponad tysiąc lat temu, choć wkrótce potem (1002 r.) cesarz Otton III zmarł w młodym wieku, a tron cesarski objął Henryk II, który odrzucił pojednawcze gesty i plany Ottona i wstąpił na ścieżkę wojenną. Trzy wojny polsko-cesarskie trwały do 1018 r. i zakończyły się ostatecznie zwycięstwem Bolesława Chrobrego. Przepadł wówczas ostatecznie bardzo ciekawy plan utworzenia "Nowej Europy", która firmowana była dodatkowo powagą papieża - Sylwestra II (papieża-naukowca, człowieka o bardzo otwartym umyśle, o którym mówiono iż czynił cuda. Wedle legendy miał nawet spętać i uwięzić w podziemiach Bazyliki watykańskiej szatana). Nowa Europa w planach cesarza Ottona wyglądała następująco: Cesarstwo (Niemcy) i Francja rządzą Europą Zachodnią, Włochy Europą Południową a Polska Europą Środkową i Wschodnią. Tak właśnie miał wyglądać podział władzy w ówczesnej Europie między Romę (Włochy), Germanię (Niemcy), Galię (Francja) i Sclawinię (Polska). Tak na marginesie można dodać, że ostatnio minister spraw zagranicznych Niemiec -Heiko Maas powiedział że po wyjściu Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej należy zmienić układ sił we wspólnocie, tak by wiodącymi krajami Unii było pięć państw: Niemcy i Francja na Zachodzie, Włochy i Hiszpania na Południu i Polska w Europie Środkowej i na Wschodzie.
Plan ten jednak wówczas upadł, co nie znaczy że jego idea ostatecznie przepadła. To przemówienie, jakie wygłosił na uroczystościach zakończenia II Wojny Światowej prezydent Niemiec - Frank-Walter Steinmeier, było właśnie powrotem do idei dialogu pomiędzy Polską i Niemcami. Dialogu, który przecież ma również w historii swoje niezwykle mocne podstawy. Bowiem Od XIII wieku, aż do rozbiorów Polski w wieku XVIII, granica polsko-niemiecka była... najspokojniejszą granicą w Europie. 500 lat pokoju, to mało aby uznać iż między Polakami i Niemcami wcale nie musi dochodzić do konfliktów? Już wielokrotnie wcześniej pisałem że były również okresy, gdzie albo Polska była potężniejsza i zamożniejsza od Niemiec, albo Niemcy potężniejsze i zamożniejsze od Polski. W czasach Bolesława Chrobrego w X i XI wieku to Polska była potęgą, ale już w wieku XII a szczególnie XIII to właśnie "Niemcy" stały się krajem znacznie zamożniejszym i potężniejszym. Wiek XIV to znów odwrócenie tej tendencji, wraz ze zjednoczeniem Polski przez Władysława I (IV - bowiem jako monarcha był on czwartym władcą o tym imieniu, ale jako król pierwszym) Łokietka i ponownym jej wzmocnieniu za syna jego - Kazimierza III Wielkiego, to właśnie Korona Polska stała się ponownie znacznie silniejszym i bogatszym królestwem od Rzeszy. Wiek XV, a szczególnie XVI tylko wzmocnił te tendencje. Rzeczpospolita wieku XVI i XVII była ekonomiczną i militarną potęgą w Europie. Od naszego zboża uzależniona była cała Europa (tak jak dziś w dużej mierze od rosyjskiego gazu). Byliśmy w Moskwie, robiliśmy rajdy aż do granicy z Persją, decydowaliśmy o tym kto zasiądzie na tronach w Moskwie, Szwecji czy księstwach naddunajskich, a wielosettysięczne tureckie armie były niszczone przez garstkę, zaledwie kilkutysięczną wojsk Rzeczpospolitej. Taka to była wówczas siła - pewien francuski podróżnik stwierdził nawet że gdyby Polacy zaprzestali wzajemnych niezgód i zjednoczyli się we wspólnym celu - żaden naród w Europie nie byłby w stanie ich zatrzymać, a cała Azja i Grecja (Bałkany) stały by się ich łatwym łupem. To prawda, tylko że Polacy nigdy nie mieli w sobie potrzeby napadania i niewolenia innych narodów. My zawsze podchodziliśmy pokojowo, powoli poprzez układy i unie wzajemne budowaliśmy potęgę naszego kraju. Nie mieczem a rozumem a nawet sercem przyjmowaliśmy tych wszystkich, którzy z nami chcieli budować przyszłość.
W całej naszej historii próżno odnaleźć choćby jakiegoś ewidentnie hańbiącego przykładu którego moglibyśmy dziś wstydzić. Nie było nic takiego! Gdy inne narody (a szczególnie nasi sąsiedzi Niemcy, Rosja) jak mówił Piłsudski po prostu "się skurwili", my pozostaliśmy nieubrudzeni wszelką niegodziwością. Doprawdy można by wymieniać w nieskończoność: nigdy nie prześladowaliśmy Żydów (podczas gdy prześladowała ich prawie cała Europa), nigdy nie paliliśmy kobiet na stosie, oskarżając je o czary (podczas gdy w Europie była to praktyka dość częsta w pewnych okresach historycznych). Nie mieliśmy kolonii zamorskich (choć były takie plany) i nie budowaliśmy swej potęgi ekonomicznej na trudzie i krwi czarnych niewolników (a tak czyniło wiele państw europejskich). I ostatecznie nigdy nie poddaliśmy się tyranii. Nigdy nie ugięliśmy karku przed totalitaryzmem nazistowskim ani komunistycznym, choć mieliśmy możliwość wyboru takiej drogi (pójść z nazistowskimi Niemcami lub ze Związkiem Sowieckim) po prostu "nie skurwiliśmy się", zachowaliśmy godność i człowieczeństwo - i tak dziś jesteśmy jedynym narodem, który przetrwał nieopisane męczeństwo - śmierć, niewolę, ogromną biedę jaką przynieśli nam nasi zaborcy oraz okupanci - a mimo to nie pohańbiliśmy się. Co za to dostaliśmy? Zniszczenie naszych miast i wsi, okrutne cierpienia ludności i traumę kolejnych pokoleń, które pozbawione wolności musiały żyć w niewoli (czy to zaborców, czy nazistów czy też komunistów). Nasze położenie geopolityczne, jak wielokrotnie mawiali historycy, publicyści i politycy jest oczywiście naszym przekleństwem - to prawda, jest! Pamiętam jak kiedyś czytałem, iż taka np. Portugalia jest krajem szczęśliwym, położonym na uboczu, nikt jej nie napada nie morduje jej obywateli, nie niszczy dorobku całych pokoleń - jakże pięknie byłoby być taką właśnie Portugalią - prawda? Otóż... NIE! Jak już wcześniej wspomniałem, nasze położenie geopolityczne jest co prawda naszym dziejowym przekleństwem, ale tylko wówczas gdy jesteśmy słabsi od naszych sąsiadów. Gdy zaś zaczynamy dominować nad przynajmniej jednym z nich, natychmiast - NATYCHMIAST nasze położenie zmienia się nie do poznania i staje się prawdziwym błogosławieństwem. Właśnie tak - B-Ł-O-G-O-S-Ł-A-W-I-E-Ń-S-T-W-E-M!
My sobie zapewne nawet nie zdajemy sprawy w jak genialnym leżymy miejscu Europy. Jeśli miałbym to porównać do jakiegoś innego przykładu z historii, to rzekłbym że obecnie Polska jest taką - Italią przed wybuchem I wojny punickiej z Kartaginą. Celem ostatecznym będzie zaś Italia z czasów największej świetności Imperium Rzymskiego, bo właśnie do tego zobliguje nas nasze położenie. Oczywiście nie znaczy to, że tutaj mam na myśli jakiś podbój militarny na kształt podbojów rzymskich - nie, nie oto chodzi. Chodzi zaś o potęgę którą możemy się stać (i wszystko przemawia za tym że tak właśnie będzie), potęgę nie tylko ekonomiczną, ale polityczną i duchową Europy. Europa musi się bowiem nauczyć moralności od narodu, którego rany są tak wielkie że to jedynie cud iż wciąż jeszcze funkcjonuje, a mimo to ten kraj mówi - WYBACZAM! Wybaczam wam wszystkim! Polska - jak mawiał Marszałek Piłsudski - może być albo wielka, albo nie będzie jej wcale, wszelkie stany pośrednie, typu uzależnienie lub wchodzenie na drogę ku potędze (jak to dzieje się właśnie teraz) - są przejściowe i zawsze prowadzą do jednego z wyżej niewymienionych celów. Nie jesteśmy i nigdy nie będziemy Portugalią, jesteśmy Niemcami przyszłości, a nawet więcej Stanami Zjednoczonymi przyszłości i tak właśnie należy nas odbierać. Uczcie się już dziś języka polskiego, bo z całą pewnością będzie to jeden z głównych języków w świecie jutra. Co ciekawe, nam służy nawet klimat. O tym się głośno nie mówi, ale Polska będzie jednym z nielicznych krajów, które nie tylko nie stracą na zmianach klimatycznych (nie są one też niczym szczególnym w naszych dziejach, wielokrotnie już w historii dochodziło do podobnych zmian i teraz przyszła kolejna tego typu faza klimatyczna), a wręcz.... zyskają. Polska jest jedynym krajem w Europie który realnie zyskuje na zmianie klimatu, Niemcy natomiast są krajem który co prawda nie zyskuje ale też nie traci. Natomiast najwięcej stracą kraje śródziemnomorskie, Francja i częściowo również Wielka Brytania. I nie są to ani moje wymysły, ani pobożne życzenia, wystarczy przejrzeć projekt EPSON Climate sfinansowany przez Europejski Fundusz Rozwoju Regionalnego z 2013 r., by przekonać się że to o czym piszę jest prawdą. Oczywiście o tym się głośno nie mówi, tak jak i o tym że co prawda w wielu krajach (w tym głównie w USA) zmniejsza się populacja pszczół, natomiast akurat w Polsce populacja tych niezwykle pożytecznych owadów - rośnie i będzie rosła w przyszłości gdyż powodem tego są w dużej mierze zmiany klimatyczne.
Zmiany klimatyczne doprowadzą również w przyszłości do sytuacji, że staniemy się krajem samowystarczalnym żywnościowo (już teraz jesteśmy jednym z największych eksporterów żywności). Nawet sobie nie uświadamiany jakie zmiany następują na naszych oczach i jak bardzo Opatrzność wskazuje na Polskę, jako prawdziwą nową "Ziemię Obiecaną" - dosłownie mlekiem i miodem płynącą. Oczywiście nie znaczy to jednak iż zmiany klimatyczne nie niosą dla Polski też pewnych zagrożeń, owszem niosą (takie jak choćby fale upałów, powodzie, susze w sezonie wegetacyjnym, silne wiatry etc. etc.), tylko że trzeba jednocześnie sobie uzmysłowić że bilans strat jest zupełnie nierównomierny do bilansu zysków, jaki natura niesie nam w darze. Mówię otwarcie - przyszłość należy do Polski i nawet jeśli dziś można jeszcze zaklinać rzeczywistość, to droga po której kroczymy i nasze położenie geopolityczne - są jednoznacznie pozytywne. I tutaj powstaje pytanie - czy połączyć Polskę z Niemcami. Może to nie jest najlepszy przykład, ale Hitler stwierdził kiedyś: "Polacy są najbardziej inteligentnym narodem ze wszystkich, z którymi spotkali się Niemcy podczas tej wojny w Europie (...) Polacy (...) są jedynym narodem w Europie, który łączy w sobie wysoką inteligencję z niesłychanym sprytem. Jest to najzdolniejszy naród w Europie, ponieważ żyją cięgle w niesłychanie trudnych warunkach politycznych, wyrobili w sobie wielki rozsądek życiowy, nigdzie indziej nie spotykany." Uważam że pytanie to w przyszłości samo się rozwiąże, gdy Niemcy z pewnością będą chcieli się przyłączyć do nowej Polski w Nowej Europie (już teraz na Ukrainie słychać głosy że może lepiej przyłączyć się do Polski, bo wtedy natychmiast Ukraina znalazłaby się w Unii Europejskiej. Ja uważam że w obecnej sytuacji ani Ukraina ani Polska nie są na takie połączenie gotowe i wywołałyby one więcej komplikacji niż korzyści. Ale w przyszłości? nic nie stoi na przeszkodzie). Uważam wręcz że tak się po prostu stać musi i że będzie to jeden z filarów nowej Unii Jagiellońskiej.
Jednak obecnie pomiędzy Niemcami a Polską istnieje wiele kości niezgody, które będzie trzeba w przyszłości rozwiązać (a Niemcy ewidentnie bez Polski sobie nie poradzą, podobnie jak i my, przynajmniej na razie - nie poradzimy sobie bez Niemiec). Jednym z podstawowych jest kwestia zadośćuczynienia finansowego za II Wojnę Światową. Za wszystkie zbrodnie, mordy, krew, zniszczenia, za grabież dóbr kultury, za odbieranie polskim rodzinom, wywożenie i germanizację polskich dzieci, za cofnięcie nas o co najmniej pięćdziesiąt lat do tyłu i wreszcie za całkowite zniszczenie naszej stolicy - która (choć odbudowana) dziś utraciła już swoją duszę. Stała się miastem powstałym z popiołów i nie jest już tym samym, czym była kiedyś. To bez wątpienia sprawa do załatwienia i nie ma tu żadnych wymówek typu: "Polska dostała nasze ziemie wschodnie". Po pierwsze - jakie "nasze?" To były dawne tereny słowiańskie, germanizowane od końca XII wieku (na większą skalę w wieku XIII). A poza tym to co Niemcy utracili - czyli nasze "Ziemie Odzyskane", miały być zadośćuczynieniem ze utratę przez Polskę naszych Kresów Wschodnich z Wilnem i Lwowem na czele. Więc o czym my mówimy? Ja sam, mając korzenie niemieckie nie pragnę niczego bardziej, jak rzeczywistego zbliżenia polsko-niemieckiego, opartego jednak na prawdzie historycznej (która - co należy przyznać padła jednoznacznie z ust niemieckiego prezydenta podczas obchodów 80 rocznicy II Wojny Światowej w Warszawie) oraz na zadośćuczynieniu polskim ofiarom niemieckich zbrodni. To trzeba rozwiązać - nie można bowiem budować przyszłości bez stabilnych fundamentów, jakimi są prawda, pamięć i odpowiedzialność. Jak już wcześniej wspomniałem Polska może wybaczyć (ja w swoim imieniu wybaczam) ale zapomnieć NIGDY! Te zbrodnie, te nieprawdopodobne straty żyją w genotypie kolejnych pokoleń Polaków i choć na co dzień ich nie widać, to wystarczy usiąść i porozmawiać, by dowiedzieć się że nie było w Polsce rodziny, która nie straciłaby kogoś podczas wojny. Na razie oszacowano koszty reparacji na ponad 850 miliardów dolarów (w ramach łaski wybaczenia można by zmniejszyć tę sumę do 750 miliardów dolarów, wliczając - przynajmniej teoretycznie - Ziemie Odzyskane za część rekompensaty). Ale nie może być tak, że Niemcy mówią - nic się nie stało, albo "oddaliśmy nasze ziemie wschodnie. My też "oddaliśmy nasze ziemie wschodnie", tylko nie dlatego że przegraliśmy wojnę którą wywołaliśmy i doprowadziliśmy do śmierci milionów ludzi, ale dlatego że zostaliśmy bandycko napadnięci najpierw przez Niemcy i Związek Sowiecki, a potem "wyzwoleni" przez Sowietów. A właśnie Niemcy są za to wszystko odpowiedzialne.
Piękne słowa prezydenta Stienmeiera, skierowane do 40 delegacji z całej Europy i Ameryki, spowodowało też pewną nerwowość powstałą w dwóch krajach. Oczywiście pierwszy z tych krajów to Rosja - której oficjalna propaganda brzmi iż to czerwonoarmiści przynieśli wolność i wyzwolenie Europie od nazistowskiej okupacji. W "Rossijskaja Gazieta" czytamy zatem: "Warszawa sprywatyzowała II wojnę światową (...) Choć Polska była nie pierwszą i nie ostatnią ofiarą reżimu nazistowskiego, a później kraj wyzwoliła Armia Czerwona, uroczystości żałobne przemieniły się w odpychające show PR-owskie, zorganizowane przez rządzącą partię Prawo i Sprawiedliwość (...) Kiedy polscy urzędnicy tchórzliwie nie zapraszają realnych wyzwolicieli swojego państwa (...) i objaśniają swój krok przestrzeganiem "współczesnych kryteriów", to mówi to nie tylko o krótkiej pamięci i o niewdzięczności historycznej władz polskich". Innymi słowy wylewają swoje łzy nad upadkiem mitu "niezwyciężonej Armii Czerwonej", która niosła na swych bagnetach wolność i pokój całej Europie. Po pierwsze - jak Rosjanie mieli przynieść nam wolność, skoro sami byli totalnie zniewoleni? To przecież nielogiczne. Po drugie Armia Czerwona napadała "wyzwalała" również i te kraje, które podczas II Wojny nie walczyły przeciwko Związkowi Sowieckiemu, jak choćby Bułgaria. Kraj ten w 1944 r. ogłosił neutralność, ale żołnierze bułgarscy nie walczyli przeciwko Rosji Sowieckiej. Mimo to ZSRS wypowiedział Bułgarii wojnę, napadł ją i "wyzwolił" 😔. I tak właśnie postępowali, byli niczym dżuma i cholera razem wzięta, niczym komiksowy Galaktus - pożeracz światów. Napadali i "wyzwalali" kolejne kraje, a potem wznosili tam swoje pomniki zwycięstwa i wmawiali ludziom że to dla dobra ich samych - że tak musi być że Armia Czerwona niezwyciężona przyniosła im wolność od faszyzmu. Nie! Nikogo nie wyzwoliliście. Zniewoliliście ponownie pół Europy i narzuciliście jej swój nieludzki, krwawy totalitaryzm. Taka jest prawda historyczna drodzy Rosjanie. Ostatnia sprawa to owa "niezwyciężoność" Armii Czerwonej. Doprawdy? Myślę że żołnierze polscy z 1920 r. mieli by na ten temat inne zdanie, szczególnie wtedy jak dali wam takiego kopa, że spieprzaliście tak szybko, że gdyby Lenin nie wyprosił pokoju, zatrzymalibyście się pewnie za Uraem. I co - gdzie ta wasza "niezwyciężoność" bracia Rosjanie?
Drugim krajem, który również przeżywa swoistą traumę po ostatnich obchodach II Wojny Światowej, jest... Izrael. W dzienniku "Haaretz" ukazał się artykuł, w którym autor Ofer Aderet pisze: "Prawicowy, nacjonalistyczny rząd Polski może świętować wielkie zwycięstwo. W długiej wojnie o "kulturę pamięci", którą za cel obrał sobie po dojściu do władzy w 2015 r., wczoraj (czyli 1 września 2019 r.) zdobył ostatni bastion. Po tym, jak Izrael uznał polską narrację - podkreślającą cierpienie narodu polskiego (umowa polsko-izraelska z czerwca 2018 r. prawnie zrównująca antypolonizm z antysemityzmem - czego do dziś wielu Żydów nie może przeboleć) i umniejszającą jego rolę w zadaniu cierpienia innemu narodowi - teraz także Niemcy i Stany Zjednoczone zostały przekonane o słuszności polskiego postulatu (...) Przedstawicieli narodu polskiego opisano jako bohaterów i bojowników o wolność, którzy ryzykowali życiem dla całego kontynentu europejskiego i płacili najwyższą cenę w wojnie przeciwko Niemcom: ich kraj przestał istnieć jako niezależny podmiot, ich miasta zostały zniszczone, a trzy miliony ich ludzi, chrześcijan, zapłaciły życiem (...) Ale Żydzi - grupa która w drugiej wojnie światowej zapłaciła najwyższą cenę - byli niemal całkowicie nieobecni w przemówieniach, zgromadzeniach, uroczystościach i marszach (...) Możliwe, że organizatorzy uroczystości i mówcy czuli, że kalendarz jest już pełen dni pamięci o żydowskim Holokauście i teraz nadszedł czas, aby zwrócić uwagę na cierpienia członków polskiego narodu - na którego okupowanej ziemi miał miejsce Holokaust (...) Być może stało się tak dlatego, że organizatorzy uroczystości i prelegenci nie chcieli otworzyć puszki Pandory, ponieważ wszelkie wzmianki o żydowskich cierpieniach podczas Holokaustu wymagałyby rozwiązania delikatnej i złożonej kwestii roli, jaką odgrywali obywatele polscy w zbrodniach nazistów". Czyli tradycyjna, stara śpiewka o mordowaniu Żydów przez Polaków, bez wskazania jakiegokolwiek choćby przykładu takiej zbrodni.
Izrael i diaspora żydowska w USA i innych krajach nie może się po prostu pogodzić z faktem że cierpienie ludności wyznania mojżeszowego podczas II Wojny Światowej (którzy w ogromnej większości byli narodowości polskiej), nie było wcale takie wyjątkowe i nieprawdopodobne jak się to próbuje nam tłumaczyć. Wiele narodów cierpiało podczas tej wojny, a już szczególnie w Europie Środkowej i Wschodniej, gdzie doszło do prawdziwego Holokaustu Słowian na ogromną skalę (gdyby Niemcy wygrali II Wojnę Światową, narody Polski, Rosji, Ukrainy czy Białorusi zostałyby albo w większości eksterminowane, albo po prostu zamienione w niewolników, pasących świnie gdzieś za Uralem dla niemieckich "nadludzi". Taki był cel polityki niemieckiej - eksterminacja "podludzi" czyli właśnie Słowian, Żydów, Cyganów i innych. Nie udało się tylko dlatego, że III Rzesza istniała zaledwie 12 lat. Ale nie doszłoby nawet do tych zbrodni, jakie zostały popełnione podczas tej wojny, gdyby obalono Hitlera już w 1933 r. jak chciał Marszałek Piłsudski, ewentualnie w 1936 gdy Hitler remilitaryzował Nadrenię, lub w 1938 gdy zażądał on części ziem Czechosłowacji, lub wreszcie w 1939 r. gdy rzucił 90 % swych sił zbrojnych przeciwko Polsce, na granicy zachodniej utrzymując słabe wojsko (złożone głównie z weteranów) i nie posiadające broni pancernej. Jedno uderzenie francusko-brytyjskie przełamałoby te siły, ocaliło Polskę (Stalin by się wówczas nie ruszył z atakiem, on przecież właśnie dlatego dokonał inwazji 17 września, bo wiedział że Alianci nie przyjdą Polsce z pomocą, co zostało oficjalnie postanowione już 12 września). Francuzi i Anglicy wybrali jednak przeczekanie, poświęcili Polskę licząc że uda im się przygotować do wojny. Efekt - klęska Francji i prawie udany podbój Wielkiej Brytanii przez Hitlera (gdyby nie poświęcenie polskich pilotów w Bitwie o Anglię, wyspa ta padłaby łupem Niemców a król i królowa angielska wspólnie by hajlowali Hitlerowi, licząc że ten zostawi w spokoju monarchię).
Zresztą II Wojna Światowa okazała się przegrana dla wszystkich stron które teoretycznie wyszły z niej zwycięsko. Polska - która od pierwszego do ostatniego dnia wojny walczyła z hitlerowskimi Niemcami i ostatecznie znalazła się w gronie państw zwycięskich, realnie tę wojnę przegrała. Została bowiem "wyzwolona" przez Armię Czerwoną i na prawie pół wieku utraciła suwerenność i trafiła w sowiecką strefę wpływu, stając się swoistą kolonią Związku Sowieckiego. Francja i Wielka Brytania też teoretycznie tę wojnę przegrały - utraciły bowiem swoje ogromne kolonie, dzięki którym wspólnie panowali nad 1/3 terenów całej Ziemi. Dziś potomkowie tamtych Francuzów i Brytyjczyków konsumują już ostatnie frukty polityki kolonialnej (tylko dlatego gospodarki tych krajów jeszcze dość dobrze prosperują), za to mają u siebie niezliczone hordy potomków mieszkańców swoich dawnych kolonii. Jedynym zwycięzcą tej wojny były Stany Zjednoczone - które urosły wówczas do roli światowego supermocarstwa i Związek Sowiecki - tworząc świat dwubiegunowy. Związek Sowiecki rozpadł się w latach 1989-1991, a dzisiejsza Rosja nie jest już nawet jego cieniem. Natomiast siła i potęga USA również słabnie z roku na rok, z dekady na dekadę, rośnie zaś międzynarodowa pozycja Chin. Świat ulega ponownemu przebiedowaniu - jedne państwa znikają, inne rosną w siłę - jak śpiewał Lech Makowiecki. Takim państwem, który zniknie z powierzchni ziemi w przeciągu kilku kolejnych dekad będzie właśnie... Izrael (który już teraz jest bankrutem a funkcjonuje tylko dzięki datkom diaspory żydowskiej). Nic więc dziwnego że trwają zakusy międzynarodowej bandyterki syjonistycznej, szermującej hasłami Holokaustu, aby nie tyle ograbić Polskę (niesławna ustawa 447 o zwrocie mienia BEZDZIEDZICZNEGO), ale by na polskiej ziemi stworzyć... nowy Izrael, swoistą "Ziemię Obiecaną" - kraj Polin (zamieniając Polaków w to, w co chciał ich zmienić Hitler - niewolników, zaś najbardziej oporne grupy fizycznie eksterminując tak, jak to się dziś dzieje z Palestyńczykami). Po to tylko potrzebna jest wyjątkowość Holokaustu - jako nowej, świeckiej religii, umożliwiającej przetrwanie narodu żydowskiego. Tutaj walka nie toczy się o żadne pryncypia, ani nawet o żadne pieniądze - tutaj walka toczy się o fizyczne przetrwanie jednego bądź drugiego narodu.
Holokaustianizm jest więc niezwykle ważną i pożądaną w tym celu religią, ale Żydzi (mimo wszystko) nie biorą pod uwagę faktu że sytuacja się zmienia diametralnie i naród, który podczas II Wojny Światowej wycierpiał z rąk zarówno Niemców, Rosjan, Ukraińców czy nawet Żydów - już nie odda swej niepodległości i wolności. Nie schyłek bowiem przeżywamy (tak jak choćby Izrael) ale młodość. Mamy państwo które rośnie w siłę - czujemy w sobie radość tworzenia i błogosławieństwo Boże - dlatego nie pozwolimy żadnej międzynarodowej bandyterce ponownie nas ograbić. Co zaś się tyczy Niemiec a nawet Rosji, to jestem wręcz przekonany że za kilkadziesiąt lat (może wcześniej) same poproszą o wejście w skład odrodzonej Unii Jagiellońskiej, nowego Imperium Polonorum - imperium które odnowi Europę i zaprowadzi tutaj pokój na kolejne dekady a może nawet na kolejne stulecia. To tyle - nieco się dziś rozpisałem.
Izrael i diaspora żydowska w USA i innych krajach nie może się po prostu pogodzić z faktem że cierpienie ludności wyznania mojżeszowego podczas II Wojny Światowej (którzy w ogromnej większości byli narodowości polskiej), nie było wcale takie wyjątkowe i nieprawdopodobne jak się to próbuje nam tłumaczyć. Wiele narodów cierpiało podczas tej wojny, a już szczególnie w Europie Środkowej i Wschodniej, gdzie doszło do prawdziwego Holokaustu Słowian na ogromną skalę (gdyby Niemcy wygrali II Wojnę Światową, narody Polski, Rosji, Ukrainy czy Białorusi zostałyby albo w większości eksterminowane, albo po prostu zamienione w niewolników, pasących świnie gdzieś za Uralem dla niemieckich "nadludzi". Taki był cel polityki niemieckiej - eksterminacja "podludzi" czyli właśnie Słowian, Żydów, Cyganów i innych. Nie udało się tylko dlatego, że III Rzesza istniała zaledwie 12 lat. Ale nie doszłoby nawet do tych zbrodni, jakie zostały popełnione podczas tej wojny, gdyby obalono Hitlera już w 1933 r. jak chciał Marszałek Piłsudski, ewentualnie w 1936 gdy Hitler remilitaryzował Nadrenię, lub w 1938 gdy zażądał on części ziem Czechosłowacji, lub wreszcie w 1939 r. gdy rzucił 90 % swych sił zbrojnych przeciwko Polsce, na granicy zachodniej utrzymując słabe wojsko (złożone głównie z weteranów) i nie posiadające broni pancernej. Jedno uderzenie francusko-brytyjskie przełamałoby te siły, ocaliło Polskę (Stalin by się wówczas nie ruszył z atakiem, on przecież właśnie dlatego dokonał inwazji 17 września, bo wiedział że Alianci nie przyjdą Polsce z pomocą, co zostało oficjalnie postanowione już 12 września). Francuzi i Anglicy wybrali jednak przeczekanie, poświęcili Polskę licząc że uda im się przygotować do wojny. Efekt - klęska Francji i prawie udany podbój Wielkiej Brytanii przez Hitlera (gdyby nie poświęcenie polskich pilotów w Bitwie o Anglię, wyspa ta padłaby łupem Niemców a król i królowa angielska wspólnie by hajlowali Hitlerowi, licząc że ten zostawi w spokoju monarchię).
Zresztą II Wojna Światowa okazała się przegrana dla wszystkich stron które teoretycznie wyszły z niej zwycięsko. Polska - która od pierwszego do ostatniego dnia wojny walczyła z hitlerowskimi Niemcami i ostatecznie znalazła się w gronie państw zwycięskich, realnie tę wojnę przegrała. Została bowiem "wyzwolona" przez Armię Czerwoną i na prawie pół wieku utraciła suwerenność i trafiła w sowiecką strefę wpływu, stając się swoistą kolonią Związku Sowieckiego. Francja i Wielka Brytania też teoretycznie tę wojnę przegrały - utraciły bowiem swoje ogromne kolonie, dzięki którym wspólnie panowali nad 1/3 terenów całej Ziemi. Dziś potomkowie tamtych Francuzów i Brytyjczyków konsumują już ostatnie frukty polityki kolonialnej (tylko dlatego gospodarki tych krajów jeszcze dość dobrze prosperują), za to mają u siebie niezliczone hordy potomków mieszkańców swoich dawnych kolonii. Jedynym zwycięzcą tej wojny były Stany Zjednoczone - które urosły wówczas do roli światowego supermocarstwa i Związek Sowiecki - tworząc świat dwubiegunowy. Związek Sowiecki rozpadł się w latach 1989-1991, a dzisiejsza Rosja nie jest już nawet jego cieniem. Natomiast siła i potęga USA również słabnie z roku na rok, z dekady na dekadę, rośnie zaś międzynarodowa pozycja Chin. Świat ulega ponownemu przebiedowaniu - jedne państwa znikają, inne rosną w siłę - jak śpiewał Lech Makowiecki. Takim państwem, który zniknie z powierzchni ziemi w przeciągu kilku kolejnych dekad będzie właśnie... Izrael (który już teraz jest bankrutem a funkcjonuje tylko dzięki datkom diaspory żydowskiej). Nic więc dziwnego że trwają zakusy międzynarodowej bandyterki syjonistycznej, szermującej hasłami Holokaustu, aby nie tyle ograbić Polskę (niesławna ustawa 447 o zwrocie mienia BEZDZIEDZICZNEGO), ale by na polskiej ziemi stworzyć... nowy Izrael, swoistą "Ziemię Obiecaną" - kraj Polin (zamieniając Polaków w to, w co chciał ich zmienić Hitler - niewolników, zaś najbardziej oporne grupy fizycznie eksterminując tak, jak to się dziś dzieje z Palestyńczykami). Po to tylko potrzebna jest wyjątkowość Holokaustu - jako nowej, świeckiej religii, umożliwiającej przetrwanie narodu żydowskiego. Tutaj walka nie toczy się o żadne pryncypia, ani nawet o żadne pieniądze - tutaj walka toczy się o fizyczne przetrwanie jednego bądź drugiego narodu.
Holokaustianizm jest więc niezwykle ważną i pożądaną w tym celu religią, ale Żydzi (mimo wszystko) nie biorą pod uwagę faktu że sytuacja się zmienia diametralnie i naród, który podczas II Wojny Światowej wycierpiał z rąk zarówno Niemców, Rosjan, Ukraińców czy nawet Żydów - już nie odda swej niepodległości i wolności. Nie schyłek bowiem przeżywamy (tak jak choćby Izrael) ale młodość. Mamy państwo które rośnie w siłę - czujemy w sobie radość tworzenia i błogosławieństwo Boże - dlatego nie pozwolimy żadnej międzynarodowej bandyterce ponownie nas ograbić. Co zaś się tyczy Niemiec a nawet Rosji, to jestem wręcz przekonany że za kilkadziesiąt lat (może wcześniej) same poproszą o wejście w skład odrodzonej Unii Jagiellońskiej, nowego Imperium Polonorum - imperium które odnowi Europę i zaprowadzi tutaj pokój na kolejne dekady a może nawet na kolejne stulecia. To tyle - nieco się dziś rozpisałem.
Z tym Ottonem to chyba dość duży "fail" tutaj, on nigdy nie powiedział że w Polsce są mury a w Niemczech wszystko wieśniackie, ale to zapisał Juljan Bartoszewicz tylko że w odwrotną stronę, "lol"
OdpowiedzUsuń"20. Cesarz zdumiony był świetnością
wszystkiego co widział. Rozległość kraju, bogactwo, ludność w nim
rojna, Bolesławowi posłuszna, grody gęste i wielkie, wszelakiej broni
dużo, kościół gnieznieński wspaniały. Niespodziewał się cesarz tak zna-
komitej potęgi, lubo się wiele domyślał.
Biła go naturalnie w oczy
różnica Niemiec od Polski. Tam mury, u. nas wszystko proste,
wieśniacze, nawet dworzec bolesławowski drewniany .. Znać było
po wszystkiem, że to kraj chrześcjański, co się dopiero dorabia
pracą, co dorasta cywilizacyi starszej, · ale rządny i pewny siebie
pod dzielnym władcą. - otóż tu dopiero powiedzieć o hojności,
_ grzeczności, dostatkach Bolesławowskich ! W drewnianym jego
dworcu ściany bogato przybrane lśniły się od blach złotych i sre-
brnych, od tarcz, szabel, kamieni i kruszcu. Izby obszerne do
pomieszczenia licznych gości. Stoły duże z dębiny lub z innego
drzewa, po prostu zrobione, powlekane lamą lub blachą .. srebrną
albo suknem, a czasem i płótnem dosyć grubem lecz białem,(...)"