Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 29 września 2019

PIŁSUDSKI, LEGIONY I ODPOWIEDŹ RAFAŁOWI ZIEMKIEWICZOWI

CZŁOWIEK MOŻE WYJŚĆ Z KORWINA,

ALE KORWIN NIGDY NIE WYJDZIE 

Z CZŁOWIEKA






 Zacznę może trochę nietypowo, stwierdzeniem iż zrobiłem się ostatnio prawdziwym kinomanem. Nigdy wcześniej w życiu nie przypominam sobie,abym tak często chodził do kina lub do teatru (bo i tak się zdarzyło). W przeciągu ostatnich dwóch tygodni byłem już... trzykrotnie w kinie i raz w teatrze - niezły wynik, prawda? Sam się zastanawiam co się ze mną stało. Ostatni bowiem raz byłem w kinie jakieś dobrych kilka lat temu, a w teatrze to w ogóle nie pamiętam - chyba w młodości. Nie piszę tego jednak po to tylko, aby się w jakiś sposób przechwalać jaki to ze mnie się teraz zrobił kinoman. W zasadzie w ogóle nie powinien ten temat powstać (bo go wcale nie planowałem), ale w pewnym sensie zostałem wyciągnięty do odpowiedzi i postanowiłem podzielić się również moją opinią o jednym jeszcze filmie, który obejrzałem, oraz wyjaśnić pewne niedomówienia a nawet (zawoalowane) kalumnie pod adresem człowieka, którego nie tylko osobiście bardzo szanuję, ale wręcz uważam go za jednego z największych ludzi tego świata. Człowieka obdarzonego niezwykłą charyzmą i siłą zarówno przyciągania do siebie ludzi, jak i swoistą "potęgą duszy". Oczywiście, mam tu na myśli Marszałka Polski - Józefa Piłsudskiego. Znalazłem bowiem w czeluściach YouTube'a filmik na kanale Media Narodowe, w którym dziennikarz i felietonista - Rafał Ziemkiewicz wypowiada się na temat przede wszystkim filmu "Piłsudski" o którym pisałem już TUTAJ na blogu. 

Nie chcę się jednak (tak jak poprzednio) zbytnio rozpisywać, więc odniosę się do głównych zarzutów, jakie pan Ziemkiewicz (którego osobiście bardzo szanuję jako dziennikarza, ale ma On pewną niestety odchyłkę, którą ja nazywam "fobią Piłsudskiego". Te jego książki i felietony podszyte ową - dla mnie zupełnie niezrozumiałą fobią, typu "Złowrogi cień Marszałka", uważam że bardziej niż z tradycji Narodowej Demokracji, biorą się z jego wczesnego "zaczadzenia korwinizmem" i powtarzam niestety z przykrością, bo uważam go za jednego z najlepszych polskich dziennikarzy i felietonistów - Człowiek może wyjść z Korwina, ale Korwin nigdy nie wyjdzie z człowieka/ Rafał Ziemkiewicz kieruje bowiem pod adresem Marszałka swoje oskarżenia, zarzucając mu przede wszystkim agenturalność (na rzecz Austro-Węgier) i oskarżając o (co najmniej współudział lub milczące przyzwolenie) zamordowanie generała Włodzimierza Zagórskiego, do którego - oficjalnie (niżej wyjaśnię dlaczego używam właśnie takiego zwrotu) - miało dojść 6 sierpnia 1927 r. Nim jednak do tego przejdę, chciałbym pokrótce (nie rozwlekając tematu jak w przypadku mojej recenzji filmu "Piłsudski") pokrótce streścić scenariusz i opisać wrażenia, jakie miałem po obejrzeniu filmu: "Legiony" w reżyserii Dariusza Gajewskiego.    



"LEGIONY"

(MOJA OPINIA)


 

 
 Na początku muszę powiedzieć że bardzo podoba mi się konwencja, jaka została przyjęta przez reżysera - Dariusza Gajewskiego, której niestety często brakuje mi w innych polskich filmach historycznych, a mianowicie skoncentrowania się na zwykłych ludziach, aktorach tamtych czasów, którzy musieli zmagać się z żywiołami przekraczającymi wyobrażenie mentalne jednego pokolenia (kończę właśnie takie mini opowiadanie, które odnosi się do czasów I Wojny Światowej, odrodzenia Niepodległej Polski po tym morderczym konflikcie, lat międzywojennych i wreszcie wybuchu II Wojny Światowej. Bohaterem tej mojej "powieści" jest młody chłopak - Władysław Ponikowski, a jego historia zaczyna się w roku 1905, gdy ma on zaledwie 11 lat. Przechodzę od czasów szkolnych, spędzonych w rosyjskiej szkole, poprzez Rewolucję 1905 r. i związane z nią zaburzenia w zaborze rosyjskim i Priwiślińskim Kraju - jak Rosjanie nazywali wówczas ziemie polskie dawnego Królestwa Kongresowego, poprzez wstąpienie młodego Władka do tworzących się Legionów i wymarsz do Polski z Pierwszą Kompanią Kadrową. Następnie odzyskanie Niepodległości, Wojna z Bolszewikami i inne wydarzenia, które jednak są dla mnie jedynie tłem to osobistych doświadczeń i przeżyć tego młodego mężczyzny, który, wraz z innymi podobnymi sobie chłopakami - idzie "Budzić Polskę do Życia". Pierwsza, nieudana miłość - potem druga, ślub narodziny dwóch synów i córki. Lata spędzone w II Rzeczpospolitej, zakup dworku pod Nadarzynem, kariera wojskowa i sportowa etc. Wreszcie wybuch II Wojny Światowej i niemiecko-sowiecki atak na Polskę, pokazany na przykładzie konfliktu ojca - Władysława z jego najstarszym synem, który pragnie pójść "do ułanów" by bić Niemców. Jednak poprzez wstawiennictwo ojca, trafia on do pułku na wschodzie kraju. Gdy więc wybucha wojna, 17 września przychodzi mu się zmierzyć z wkraczającą do Polski "czerwoną zarazą". Potem niewola, lata okupacji, utrata dworku w Nadarzynie, do którego wprowadza się rodzina niemieckiego oficera. Ewakuacja armii na Węgry, następnie walki we Francji, Wielkiej Brytanii, Afryce Północnej, jak również na morzu - Ponikowski zdążając do Afryki, znajduje się na pokładzie okrętu ORP "Piorun" który oddaje pierwsze salwy do niemieckiego pancernika "Bismarck" i wiąże go nierówną walką aż do czasu przybycia okrętów brytyjskich i zatopienia kolosa 27 maja 1941 r. Ostatecznie opowieść kończy się po Powstaniu Warszawskim, w którym uczestniczy młodszy syn Ponikowskiego. On sam również ląduje na spadochronie w okupowanym kraju i bierze udział w walkach. Ostatecznie ginie w ostatnich dniach Powstania, a cała ludność - wraz z Marią, żoną Władysława, jest ewakuowana przez Niemców do obozów. Starszy syn ginie w Katyniu, młodszy jest poważnie ranny w czasie Powstania, ale przeżywa. Ostatnim akcentem powieści jest wkroczenie Sowietów do zrujnowanej Warszawy. To tyle, jeśli chodzi o zarys ogólny, który jednak należy jeszcze mocno dopracować, ale tak to mniej więcej ma wyglądać, przy czym wydarzenia historyczne stanowią jedynie tło osobistych przeżyć i wyborów głównych bohaterów, ukazanych w tej powieści).

Postacie historyczne są schowane w "Legionach" na plan dalszy i pojawiają się zalewie na kilka chwil. Jedyną postacią (choć i tak słabo znaną) jest Stanisław Kaszubski-Król, w którego rolę wcielił się Mirosław Baka. Jest to jedyna postać historyczna która w tym filmie pojawia się na dłużej, wszelkie inne, jak: Józef Piłsudski (Jan Frycz), Zbigniew Dunin-Wąsowicz (Borys Szyc) czy Jerzy Topór-Kisielnicki (Antoni Pawlikowski), pojawiają się jedynie w krótkich epizodach (np. Borys Szyc i Antoni Pawlikowski - ich rola sprowadza się jedynie do pokazania jak "pięknie" umierają w morderczej szarży na rosyjskie okopy pod Rokitną - 13 czerwca 1915 r.). Opowieść skupia się tak naprawdę na postaci trzech młodych ludzi - kobiety i zakochanych w niej dwóch mężczyzn (czyli taki romansowy klasyk, zbliżony do opowieści z filmu "Pearl Harbor" Michaela Baya z 2001 r.). Dezerter z armii rosyjskiej - Józek, zostaje schwytany przez oddział kozaków, którzy zamierzają go powiesić. Ocalony zostaje przez kilku chłopaków, ochotników do tworzących się Legionów i wraz z nimi dołącza on do Pierwszej Kompanii Kadrowej. Jego celem jednak nie jest walka, zamierza po prostu wrócić do Łodzi - miasta z którego jak mówi pochodzi. W oddziale spotyka sanitariuszkę Olę (Wiktoria Wolańska) która jest dziewczyną, przydzielonego następnie do ułanów Dunina-Wąsowicza, młodego żołnierza Tadeusza Zbarskiego (Bartosz Gelner). Pokazany jest wymarsz Pierwszej Kadrowej do Kongresówki, obalenie rosyjskiego słupa granicznego i wejście do miasteczka, z którego jednak ludzie zamykają się przed nimi na cztery spusty. Ale jest humor, jest wiara że "zrobimy tu powstanie". Pięknie pokazana jest scena, gdy do rozklejającego odezwę legionisty, strzela rosyjski snajper, ulokowany na pobliskiej wieży, który wręcz go  po kawałku rozstrzeliwuje. Józek znajduje się w tym "oku cyklonu" i początkowo chce stamtąd jakoś uciec, ale gdy snajper zabija stojącą obok niego młodą kobietę z dzieckiem na ręku, coś w nim pęka i pod ogniem świszczących kul, przedostaje się do budynku i zabija snajpera, zrucając go z wieży. Za ten czyn otrzymuje przezwisko, które staje się następnie jego nazwiskiem (nie potrafi bowiem ani czytać ani pisać, uciekł z domu w wieku 5 lub 6 lat i odtąd się błąkał po ulicach Łodzi, aż został wzięty do wojska rosyjskiego w 1914 r. z którego uciekł) - Wieża. Odtąd jako Józek Wieża staje się pełnoprawnym członkiem Pierwszej Kompanii Kadrowej. 

Bardzo dużo jest scen batalistycznych, walk, świszczących kul i wybuchających pocisków armatnich oraz bomb. Tak jak w scenie z wysadzeniem mostu, przez który ma przejechać pociąg wiozący posiłki dla wojsk rosyjskich. Aby plan się udał, wysłane zostają dwie dziewczyny z Ligi Kobiet Pogotowia Wojennego (dowodzonego przez Aleksandrę Szczerbińską - najpierw kochankę, a potem drugą żonę Józefa Piłsudskiego), wśród nich jest właśnie Ola. Mirosław Baka (grający Króla-Kaszubskiego) mówi w jednej ze scen do Józka Wieży: "Zdajesz sobie sprawę, że od tych dwóch dziewczynek zależy nasze życie? Jeśli im się nie uda, II Białogwardyjski zamknie nas w okrążeniu i będzie po zabawie". Dziewczyny zbliżają się do mostu, trzymając w rękach materiały wybuchowe, owinięte tak, aby wyglądały na niemowlęta. Gdy rosyjski oficer próbuje spojrzeć co tam mają w środku, Ola mówi: "To Tyfus, my do lekarza, po drugiej stronie mostu". Pozwala im przejść. Gdy dochodzi do wybuchu, tuż przed nadjeżdżającym pociągiem (ciekawie pokazana scena upadku pociągu do rzeki), dziewczyny uciekają, próbując uniknąć świszczących im nad głowami kul. W tym czasie wyrusza pomoc, w skład którego wchodzą zarówno Józek jak i Tadek. Dziewczyny dopada jednak rosyjski pościg. Jedna z nich - Aniela, zostaje pobita i zastrzelona na miejscu, Ola broni się strzelając do napastników z pistoletu, aż wreszcie kończą jej się naboje. Ruski oficer zbliża się do niej, mówiąc że nim ją zabije, wcześniej się z nią zabawi. Sam jednak ginie, zabity przez Józka Wieżę w ostatniej chwili. Wtedy też w chłopaku rodzi się pierwsze uczucie do Aleksandry, lecz rozdziela ich przybycie Tadeusza.




Ten zostaje jednak przeniesiony do ułanów Dunin-Wąsowicza i na wiadomość że właśnie ruszają do bitwy, prosi o odroczenie swego przeniesienia, by mieć czas pożegnać się z narzeczoną. Topór-Kisielnicki (Antoni Pawlikowski) wyraża zgodę i mówi: "Dobrze, pożegnaj się. Masz piętnaście minut". Tadeusz prosi Olę aby została jego żoną, ta się zgadza i błaga go tylko by przeżył i do niej wrócił. Dochodzi do morderczej, także pokazanej z rozmachem szarży pod Rokitną, w której ginie lub zostaje ranna ponad połowa składu osobowego 2 szwadronu ułanów II Brygady Legionów Polskich - choć odnoszą oni zwycięstwo. W bitwie tej ginie również (przynajmniej tak zostaje to pokazane) Tadeusz Zbarski. Tymczasem Józek Wieża wraz z Królem-Kaszubskim, zostają wzięci do rosyjskiej niewoli i mają zostać rozstrzelani (obaj bowiem pochodzą z Kongresówki, czyli są dezerterami z armii rosyjskiej), ale Króla przed wyrokiem ratuje jego dawny kompan, Polak - niejaki Złotnicki, rosyjski oficer. Namawia go (przez wzgląd na dawne czasy, mówiąc: "Za bohaterów wojny japońskiej! za Nas!"), by przywdział rosyjski mundur, wówczas to ocali życie zarówno swoje jak i żołnierza Józka. Król odmawia mówiąc: "Nie będzie pasował". Złotnicki, któremu nie udaje się przekonać Króla do wstąpienia do rosyjskiej armii, mówi: "Kim wy jesteście? Garstka dzieciaków naprzeciwko trzech imperiów (...) Polska Armia nie istnieje, to mrzonki (...) Zachód parszywieje, ginie, a Rosja będzie trwać wiecznie, aż car zapanuje nad wybrzeżem Atlantyku i Pacyfiku". Król odpowiada: "Jesteś zdrajcą" i wychodzi. Król i Wieża trafiają do obozu jenieckiego z którego udaje im się uciec. Nie na długo jednak, wkrótce dopada ich pościg a Król każe Józkowi się ratować, osłaniając jego ucieczkę. Ostatecznie zostaje skazany na śmierć przez powieszenie (rosyjski oficer odmawia ostatniej prośby Króla, który jako żołnierz chce być rozstrzelany. W końcu jednak, ponieważ długo nie może umrzeć, szamocząc się na gałęzi, strzela do niego z pistoletu. Stanisław Król-Kaszubski został skazany za dezercję i zabity 7 lutego 1915 r. w bezimiennym grobie w Pilźnie. Wcześniej odmówił wstąpienia do rosyjskiego wojska). 

Następnie Józek dociera do oddziału, gdzie między nim a Olą wywiązuje się romans. Po jakimś czasie pojawia się jednak... Tadek, mówiąc przekornie: "Żyjemy!" Ujrzawszy jednak zdjęcie, na którym Aleksandra stoi obok Józka, prosi ją by mu odrzekła kiedy przestała go kochać. Do Józka zaś zwraca się ze słowami: "Dobrze opiekowałeś się moją dziewczyną. (...) Powiedz, ile czasu nosiła po mnie żałobę, miesiąc, tydzień, może kilka dni? (...) Ukradłeś mi narzeczoną, złodzieju!". Czyli klasyczna sytuacja, podobna do tej z amerykańskiego filmu "Pearl Harbor", tylko zakończenie nieco inne - ale nie będę do końca spojlerował. W każdym razie załamany odrzuceniem Tadek, decyduje się wziąć udział w samobójczej misji naprawienia przerwanego przez pocisk przewodu, który prowadzi do zajętych przez Rosjan okopów wyładowanych materiałami wybuchowymi (podczas bitwy pod Kostiuchnówką - 4-6 lipca 1916 r.). Udaje mu się to i okopy Rosjan zostają wysadzone w powietrze, ale teraz ogień artylerii skupia się na nim samym. Wtedy pomaga mu Józek, wynosząc rannego Tadka z pola bitwy, pośród wybuchających armatnich kul (rosyjski oficer - którego notabene gra prezydent czeczeńskiej Autonomicznej Republiki Iczkerii - Ahmed Zakayew, mówi do swoich żołnierzy: "Butelka wódki dla tego, kto ich zabije!"). Józek wydostaje jednak Tadka i razem docierają do własnych okopów. Za ten czyn Józek jest przez kolegów uznany za bohatera (to jest prawda, żołnierze nie walczą za te wszystkie tak piękne, ale symboliczne, górnolotne cele jak Bóg, Ojczyzna etc. etc. Przede wszystkim walczy się za kolegów, za przyjaciół w imię braterstwa). Potem dochodzi do ataku na rosyjskie pozycje, który kończy się sukcesem legionistów.




Nie zamierzał opisywać zakończenia tego filmu, gdyż i tak opowiedziałem wystarczająco dużo fabuły, a nie był to mój główny temat. W każdym razie dodam tylko że ta garstka dzieciaków, ta garstka zapaleńców, ochotników, którzy wyruszali owego 6 sierpnia 1914 r. z krakowskich Oleandrów przeciwko całej potędze ówczesnej Rosji carskiej, ta garstka dzieciaków rzucających na stos swój życia los, stworzyła legendę z której wyrosła siła - z której narodziła się milionowa armia, co w 1920 r. koncertowo skopała zadki nowemu barbarzyństwu idącemu ze Wschodu na podbój Europy - bolszewizmowi. Armia Czerwona została totalnie rozbita i była to jedyna taka klęska, jaką doznał Związek Sowiecki w całej swej (zbyt) długiej historii (1917-1991). Żadnej innej wojny Rosja Sowiecka nie przegrała tak diametralnie w konfrontacji z regularnym wojskiem (bowiem wojna w Afganistanie z lat 1979-1989 była konfliktem partyzanckim, toczonym nie przez regularne oddziały, a przez grupy mudżahedinów-partyzantów, które atakowały Rosjan z zaskoczenia). Wojnę lat 1919-1920 wygrała armia zrodzona właśnie w Oleandrach, wśród zapału tych młodych chłopaków i dziewcząt, którzy nie widzieli dla siebie miejsca w żadnym z zaborczych potęg. Pragnęli wolności, pragnęli własnego miejsca, własnego odrodzonego domu i ten dom wywalczyli swoją krwią i poświęceniem, a potem w 1920 r. obronili nie tylko już położone fundamenty owego domu, ale i całą Europę od krwawego, bolszewickiego jarzma, przy którym okupacja niemiecka z lat 1940-1944 była jedynie zabawą dla grzecznych dzieci. Film więc niezwykle emocjonujący i wciągający, mnóstwo scen batalistycznych i pokazania takiego prawdziwego braterstwa, jakie rodzi się wśród zupełnie obcych sobie na początku ludzi, których spaja jeden cel - Wolność i chęć przeżycia. Podsumowaniem niech będzie scena, gdy Józek salutuje do Króla pełną dłonią, a ten mówi: "Polacy salutują dwoma palcami, wiesz dlaczego? Bo jeden oznacza Honor a drugi Ojczyznę!" Nic dodać, nic ująć.    





 

ODPOWIEDŹ DLA PANA REDAKTORA

RAFAŁA ZIEMKIEWICZA






Podejmuję się jedynie wyjaśnienia pewnych nieścisłości, jakie usłyszałem i uznałem za "bzdury". Owszem, sądzę bowiem że są to bzdury, a niechęć Ziemkiewicza do Piłsudskiego uważam wręcz za paranoję. Wróćmy jednak do meritum. Otóż redaktor Ziemkiewicz pozwolił sobie stwierdzić że Józef Piłsudski był agentem wywiadu austro-węgierskiego, a w filmie "Piłsudski" nie zostało to pokazane (jedynie w krótkiej scenie, gdy oficer austro-węgierski, grany przez Przemysława Bluszcza wymaga od Piłsudskiego podpisania dokumentu określającego ich współpracę i podległość Legionów dowództwu Austro-Węgier). A ja się zapytam kolokwialnie - dlaczego pan Ziemkiewicz ma pretensje do ojca że ten ma krzywe dzieci? Przecież oczywistym jest, że władze Monarchii Austro-Węgierskiej musiały wydać pozwolenie na szkolenie i przygotowywanie oddziałów (Strzelców i Drużyniaków) do działań terrorystycznych i swoistej wojny hybrydowej prowadzonej przeciwko Rosji. To oczywiste, że taka współpraca została nawiązana i że była ona obopólnie korzystna (choć obie strony wzajemnie sobie nie ufały i często dochodziło do demonstrowania swoistej niesubordynacji polskich oddziałów wobec kierownictwa austro-węgierskiego, jak to miało miejsce właśnie w sierpniu-listopadzie 1914 r. w m.in. operacji "Ulina Mała", która została całkowicie podjęta wbrew rozkazom dowództwa Cesarsko-Królewskiej Monarchii). Pierwsze dokumenty w tej sprawie zostały podpisane jeszcze w 1908 r. ale współpraca ta nie polegała na tym że Piłsudski czy ktokolwiek z jego otoczenia był agentem austriackim, tylko na tym że cała organizacja i szkoła bojowa PPS, były podporządkowane Monarchii (a raczej jej służbom wywiadowczym). Przeto nie widzę kompletnie powodu, aby cokolwiek tutaj wyjaśniać, sprawa jest jasna i prosta jak drut. Oczywiście, można dziś powiedzieć że to nie było dobre rozwiązanie, tak samo jak pani Scheuring-Wielgus ostatnio twierdziła że: "Wrzesień 39 jest symbolem męstwa i poświęcenia żołnierzy. Ale również jest symbolem nieudolności ówczesnych polityków i wojskowych, którzy nie zdołali zbudować wtedy ani skutecznych sojuszów politycznych, ani skutecznej armii". To jest rozmowa na poziomie chlewu (bo jakie też sojusze chciałaby ta pani budować - z Niemcami a może ze Związkiem Sowieckim?), z osobą która nie ma kompletnie pojęcia o czym mówi, więc się zapytuję - czy naprawdę mamy schodzić na ten poziom? Piłsudski nigdy nie był agentem, to organizacje jakie tworzył były podporządkowane najłagodniejszej (z punktu widzenia narodowego interesu polskiego) monarchii zaborczej, ale jeśli mamy się przerzucać insynuacjami, to co pan powie o Romanie Dmowskim, który przez lata wpatrywał się w obrazek cara, siedząc w Petersburgu i licząc że "Rosja da nam autonomię" (ta sama Rosja, która jeszcze do niedawna zabraniała radzić po polsku o zamiataniu ulic?), czy też o gen. Władysławie Sikorskim, o którym zachowały się dokumenty że podczas I Wojny Światowej był agentem austriackim, a w latach 20-tych stał się agentem wywiadu... francuskiego?

Przejdźmy więc do sprawy drugiej i oskarżenia, kierowanego przez pana redaktora Ziemkiewicza wobec ludzi z otoczenia Marszałka, o zamordowanie generała Zagórskiego w 1927 r. Otóż panie redaktorze, należałoby w ogóle na początku zadać pytanie - czy generał Włodzimierz Zagórski w ogóle zakończył żywot w owym 1927 r. Wiem że to pytanie może działać jak płachta na byka w otoczeniu narodowców i korwinowców, którzy generała Zagórskiego wzięli sobie na sztandary, powiewając nim jak marionetką i próbując tym samym udowodnić jaki to reżim Piłsudskiego był totalitarny i krwawy. Dlatego też zadaję raz jeszcze pytanie - skąd pewność że gen. Zagórski w ogóle zginął 6 sierpnia 1927 r. (notabene, w trzynastą rocznicę wymarszu Pierwszej Kadrowej z Oleandrów na Wojnę Światową), skoro jego ciała nigdy nie odnaleziono? Skąd więc wiadomo że zginął? bo tak napisali w Wikipedii? To jest jedno pytanie, drugie, równie ważne opiera się na zagadnieniu kim w ogóle był gen. Włodzimierz Zagórski? Narodowym Demokratą, zwolennikiem Romana Dmowskiego (czy też Korwina Krula)? Powszechnie jest bowiem uważany przez stronę narodową za swoistego męczennika i przedstawiany jako ofiara reżimu sanacyjnego. Otóż zapewne pan wie, panie Rafale, że gen. Zagórski miał tyle wspólnego z endecją, co Adolf Hitler z prawicą, a cała jego droga oficerska przed 1917/18 r. była nakierowana na zwalczanie a nie sprzyjanie endecji. Zgórski to był austriacki lojalista, wierny oficer cesarza Franciszka Józefa I i w żadnym wypadku nie podzielał ani poglądów endeckich, ani też legionowych. Był to człowiek trudny w obyciu, bardzo niepopularny w Legionach, do których został przydzielony jako "oficer prowadzący" z ramienia dowództwa austro-węgierskiego.




Już sam jego sposób bycia, wyróżniał go od tych chłopaków, którzy z własnej woli chcieli "wywołać w Polsce powstanie" i bić Moskala wszędzie tam, gdzie tylko będzie ku temu okazja. Zagórski mówił o sobie wyniośle "von Zagursky" i był całkowicie oddany poleceniom austriackiego sztabu generalnego. W Legionach wręcz był pogardzany, a gdy przyszedł kryzys przysięgowy (odmowa złożenia przysięgi przez żołnierzy I i III Brygady Legionów Polskich na wierność cesarza Niemiec - Wilhelma II, związany z planami zmiany frontu, jakie Józef Piłsudski naznaczył jeszcze przed wojną: "W pierwszej fazie wojny idziemy z Niemcami i Austro-Węgrami przeciw Rosji. W drugiej fazie zmieniamy strony i idziemy z Francuzami i Anglikami przeciwko Niemcom i Austro-Węgrom"), który miał miejsce w dniach 9 i 11 lipca 1917 r. Wówczas to, gen "Zagursky" wrzucił do lochu niepokornych legunów, pozbawiając ich nawet posiłku. Zadenuncjował też władzom austriackim trzech oficerów legionowych, którzy chcieli wraz ze swoimi żołnierzami dzielić niewolę w obozie w Szczypiornie, zaś do żołnierzy idących tam na internowanie, miał krzyczeć: "Szaleńcy! Wy zdechniecie!" (tutaj), a o Piłsudskim miał się wyrażać iż ten: "wierzy w mrzonki o wolnej Polsce". Taki to był ów pan oficyjer, ale... do czasu. Gdy było już pewne że Monarchia Austro-Węgierska jest trupem i że wkrótce się rozpadnie, gen. Zagórski zmienił front. Wziął udział w bitwie pod Rarańczą (15-16 lutego 1918 r.) gdzie wraz z II Brygadą Legionów Polskich próbował się przebić przez austriacki front (co jemu akurat się nie udało i trafił do niewoli). Po listopadzie 1918 r. jego działania były o dziwo całkiem pozytywne, tak jakby chciał zmazać nimi swe dawniejsze przewinienia (był współautorem planów wybuchu Powstania Wielkopolskiego przeciwko Niemcom, był też jednym z trzech głównych współautorów planów Bitwy Warszawskiej 1920 r. - czyli: Piłsudski, Rozwadowski, Zagórski, przy czym... sam Rozwadowski przyznawał że cała akcja jest jednak autorstwem Piłsudskiego. W swym liście do Piłsudskiego z 15 sierpnia 1920 pisał: "Mam wrażenie ogólne, że cała akcja rozwija się bardzo korzystnie i że właśnie co do czasu mamy korzystne warunki, tak jak je p. Komendant przewidział..."). Po wojnie jednak znów mu się odmieniło. Zagórski brał bowiem udział w aferze spółki Francopol, która sprowadzała z Francji do Polski "latające trumny", czyli samoloty nie nadające się do użytku, gdyż... spadały wkrótce po starcie (w podobnej sprawie został skazany we wrześniu 1927 r. gen. Michał Rola-Żymierski, po II Wojnie bohater Armii Ludowej).

Gen. Zagórski w maju 1926 r. opowiedział się po stronie sił rządowych, przeciwko Piłsudskiemu i rozkazał np. zrzucać bomby na Warszawę, za co potem trafił do aresztu. Po zwolnieniu z więzienia 6 sierpnia 1927 r. miał zostać zamordowany przez oficerów z kręgu Piłsudskiego, ponieważ (wedle wersji oficjalnej) zamierzał ujawnić agenturalne powiązania Piłsudskiego na rzecz wywiadu Austro-Węgier, choć żadnych na to dowodów nie ma (oczywiście dowodów morderstwa). Ale przytaczany są tutaj przez endeków (narodowców - korwinowców etc. etc.) bardzo brutalny sposób zamordowania gen. Zagórskiego, który miał zostać poddany torturom i rozsieczony szablami (dosłownie na kawałki, ręce miały mu bezwładnie wisieć, trzymające się jedynie na kawałku skóry). Następnie ciało miano przewieźć do Wilanowa i wrzucić do Wisły. Tak, tyle mówi wersja oficjalna (bardzo mocno skrócona przeze mnie), a jak mogło być naprawdę? Oczywiście Zagórski wiedział to i owo nie tylko o kontaktach Piłsudskiego z wywiadem austro-węgierskim, ale również o kontaktach wielu innych osób, które wówczas pełniły niezwykle eksponowane stanowiska (nie tylko w Polsce, również za granicą) i ich agenturalnej przeszłości. Ale Zagórski nie był jedynym, który posiadał tę wiedzę. Takim człowiekiem był choćby jeszcze (m.in.) gen. Józef Rybak, który podobnie jak Zagórski był oficerem oddelegowanym do "kontroli" Legionów i posiadał dużą wiedzę o najróżniejszych kontaktach agenturalnych (np. w Związku Sowieckim czy we Francji). Jednak włos z głowy mu nie spadł, a przecież pluł i warczał na Piłsudskiego i sanację przez całe swoje życie, publikując oszczercze książki i obrzucając ich kalumniami oraz nurzając w błocie. Nawet nie został za to wyrzucony z wojska, a jego kariera przebiegała bez zakłóceń. Jaki więc cel mogliby mieć piłsudczycy w zamordowaniu akurat gen. Zagórskiego? Tym bardziej że jeden z braci generała (nie ten, który miał zginąć w Hamburgu w 1919 r. albo w Gdańsku w 1923 r. bo też ta wersja nie została skoordynowana, choć potem uzgodniono ostatecznie drugą opcję) powiedział otwarcie: "Mój brat nie zginął, tylko wyjechał do Egiptu i tam zajął się handlem" - jeśli to prawda, to przerzucony tam został przez wywiad francuski (którego bez wątpienia, podobnie jak brat - i on był agentem). Notabene, te słowa potwierdził najsławniejszy jasnowidz międzywojnia - Stefan Ossowiecki, który dokładnie przewidział nie tylko wybuch II Wojny Światowej, ale oraz jej zakończenie i nowy układ sił: USA-ZSRS, i... odrodzenie się nowej Polski: "Będzie Polska! (...) Najpierw będą nią władali komuniści, a później szubrawcy i świnie. Na koniec powstanie jeszcze większa niż teraz (ta przepowiednia była z końca sierpnia 1939 r.). Tego ani ty, ani ja nie doczekamy (Ossowiecki został zamordowany przez Niemców podczas Powstania Warszawskiego w sierpniu 1944 r.)... Dopiero wnukowie (...) Warto jednak wiedzieć, że tak się stanie". Ów jasnowidz, na pytanie o gen. Zagórskiego miał powiedzieć: "Żyje i przebywa poza krajem". No comment.   
 







CDN.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz