CZYLI MAŁO ZNANE TAJEMNICE
I AUTENTYCZNE WYDARZENIA,
KTÓRE OSNUWA AURA BAJKOWOŚCI
I NIEPRAWDOPODOBIEŃSTWA
II
CZY LUKRECJA BORGIA
SYPIAŁA ZE SWOIM OJCEM I BRAĆMI?
Cz. VI
MEDIOLAN SFORZÓW
Cz. V
"Księżna uniosła głowę znad listu i popatrzyła w okna. Gwar dochodzący zza cienkich szyb mącił jej myśli. Minęło ponad dwa i pół roku, odkąd zamieszkała z córkami w pałacu Arengo. Jakże inne to było miejsce od zamku Sforzów, położonego na skraju miasta, otoczonego cienistymi kasztanowcami i pogrążonego w żałobie po Beatrycze d'Este. Tutaj, w pałacu Arengo i wokół, życie tętniło, kipiało na przestronnym Piazza del Duomo, a dzwony katedralne wybijające w południe donośną melodię na Anioł Pański zagłuszały wrzawę, powodując, że tłum na chwilę przystawał i wsłuchiwał się w ich pieśń. Księżna lubiła spoglądać na katedrę, której białe monumentalne marmury srebrzyły się w letnim słońcu (...) W pogodne dni wystawała na balkonie z córkami, pilnie obserwując życie, które toczyło się tuż pod ich stopami" - fragment książki Renaty Czarneckiej pt.: "Madonny z Bari. Matka i Córka - księżna Mediolanu i królowa Bona".
Nie zastawszy na zamku w Bari księżnej Izabelli i jej córki Bony, królewscy posłowie - Ostroróg i Konarski zmuszeni byli podążać dalej na południe, do Neapolu, gdzie - jak ich poinformowano - udała się księżna pani wraz ze swą córką. Po drodze docierały do nich wieści, rozsiewane przez wrogów Sforzów, jakoby księżna Izabella była zwykłą intrygantką, starającą się jak najlepiej "sprzedać" swoją córkę, zaś o Bonie mawiano że "jest brzydka jak noc" i biegła w umiejętności skutecznego ukrywania swej brzydoty. Rozmijało się to wiele z wcześniejszych wyobrażeń i opinii, jakie docierały do Krakowa o włoskich księżniczkach z Bari, dlatego też posłowie byli mocno skonfundowani udając się w dalszą drogę do Neapolu. Oskarżenia o brzydotę okazały się oczywiście nieprawdą, ale jednocześnie zarówno król Zygmunt Jagiellończyk, jak też spora część jego dworzan liczyła na to, że poślubi on jakąś nieśmiałą białogłowę, która przypominałaby baśniową królewnę, a tymczasem księżniczka Bona - pomimo młodego wieku - była pewną siebie, bezwzględną kobietą, zdecydowanie dążącą do raz obranego celu - a odziedziczyła te przymioty po swej matce Izabelli Aragońskiej. 20 listopada 1517 r. dwaj polscy posłowie ujrzeli wreszcie księżnę Izabellę i jej córkę w miasteczku Marigliano, dokąd to obie damy przybyły na powitanie wysłanników króla. W sporządzonym tego dnia raporcie dla króla Zygmunta, tak oto sportretowano młodą Bonę: "Włosy ma śliczne jasnopłowe, podczas gdy (rzecz dziwna) rzęsy i brwi są zupełnie czarne. Oczy raczej anielskie niż ludzkie, czoło promienne i pogodne. Nos prosty bez żadnego garbu ani zakrzywienia. Lica rumiane jakby wrodzoną wstydliwością zdobyte. Usta jak koral najczerwieńszy, zęby równe i nadzwyczaj białe, szyja prosta i okrągła. Pierś śnieżnej białości, ramiona najudatniejsze, rączki piękniejszej widzieć nie można. Wszystko zaś wzięte razem, czy cała figura, czy każdy członek z osobna, tworzą najśliczniejszą i najpowabniejszą całość". Dodatkowo posłowie wychwalali intelekt dziewczyny i jej umiejętności taneczne.
21 listopada orszak księżnej pani wjechał uroczyście do Neapolu (przy dźwiękach trąb i w świetle zachodzącego słońca - co musiało sprawiać wyjątkowe wrażenie estetyczne, a Izabella była mistrzynią w odpowiednim dobieraniu środków, które posłużyć miały do realizacji danego celu). Orszak poprzedzało 60 wspaniałych koni różnej barwy, dalej szło 18 mułów, dźwigających skrzynie wypełnione posagiem ślubnym księżniczki Bony, następnie weszło dwunastu paziów w ozdobnych strojach, 18 koni z karmazynowymi kapami, potem 60 jeźdźców z orszaków poselskich a następnie cała reszta notabli. Na przyjęciu, zorganizowanym tej nocy na zamku, księżniczka Bona wystąpiła w oszałamiającej kreacji - haftowanej złotem sukni obszytej w palmy symbolizujące zwycięstwo. Po kolejnych kilku dniach spędzonych w neapolitańskim zamku, całe to towarzystwo (w którym nie brakowało licznych wysłanników cesarza Maksymiliana Habsburga) przeniosło się do nieodległego miasteczka Castel Capuano, gdzie przez kolejne dwa tygodnie trwały przyjęcia, bale i turnieje organizowane na koszt księżnej pani - Izabelli Aragońskiej. Królewscy posłowie - Konarski i Ostroróg zaczęli wówczas furczeć pod nosem, gdyż nic nie tłumaczyło tej przedłużającej się zwłoki, a oni chcieli wracać do kraju jak najszybciej, gdyż przedłużający się pobyt generował jedynie koszty, a także liczono na to, że nowa królowa zostanie ukoronowana w zapusty (w czasie karnawału), tak jak dotąd inne polskie królowe, jednak pobyt Bony w Castel Capuano wciąż się przedłużał i polscy posłowie nie wiedzieli co jest tego powodem. A powód był raczej błahy - choć dla mieszkańców Italii być może okazał się ważny, a mianowicie... księżniczka nie miała odpowiednich futer, które mogłyby ją osłonić przed - jak sądzono we Włoszech - przeraźliwymi polskimi mrozami, w czasie których "słowa zamarzają w gardle". Był też jeszcze jeden powód tej zwłoki, gdyż księżna pani chciała by ślub (per procura) odbył się w Neapolu, a tym samym by została potwierdzona jej pozycja, jako "matki królowej". W tym zaś czasie, spędzonym na radosnych pląsach w Castel Capuano, Bona przygotowywała się do rozpoczęcia nowego życia na dalekiej Północy, pakując kufry pełne sukien (zabrała ich dwadzieścia jeden, a wszystkie obszyte były złotem i klejnotami - obliczono potem, że za suknie Bony można było wystawić i utrzymać przez kilka miesięcy całą chorągiew jazdy oraz zaopatrzyć ją w dobre konie i broń).
W Królestwie Neapolu doszło też do kilku nietaktów dyplomatycznych, gdy np. Włosi uznali że Polacy uwielbiają ciężkie potrawy, pełne ostrych przypraw, podano im zupę tak pieprzną, że nie dało się tego zjeść. Innym razem podano do stołu pieczone kapłony, nazywając je "specjałem italskiej kuchni" (pieczone kapłony był zaś często potrawą kuchni polskiej i uważano je wówczas za "polski przysmak"). Księżna Izabella starała się zapewnić zgromadzonym gościom rozrywkę na odpowiednim poziomie, tak, aby widziano w niej potężną władczynię, godną roli matki "reginae Poloniae", i z tego powodu nie liczyła się z kosztami. Kazała nawet wznieść atrapę zamku, na którym to umieszczono dostojne damy, zaś neapolitańscy rycerze starali się je uwolnić (podobne przedstawienie urządził król Anglii - Henryk VIII - 4 marca 1522 r. i nosiło ono tytuł: "Zielony Zamek", to tam właśnie po raz pierwszy poznał Annę Boleyn, która grała rolę jednej z cnót - "Wytrwałości"). Ostroróg i Konarski starali się też znacznie ograniczyć liczbę dam dworu, jakie chciała ze sobą zabrać księżniczka Bona i twierdzili że optymalna liczba dam z jej włoskiego fraucymeru nie powinna być większa niż dwie panny. Izabella sprzeciwiła się temu, twierdząc że żona "tak potężnego władcy" nie może ograniczać się tylko do dwóch dam i ostatecznie zgodzono się na zwiększenie włoskiego dworu Bony do sześciu panien i dwóch matron (posłowie ci działali zapewne zgodnie z racją królewskich interesów oraz kiesy, bowiem koniecznością każdego monarchy po poślubieniu nowej żony, było odcięcie jej od jej korzeni i dotychczasowego środowiska, aby uniknąć niepożądanych intryg i zminimalizować wpływ obcych agentów, działających jawnie na królewskim dworze. Poza tym wydanie obcych panien za mąż, wiązało się także z obciążeniem dla królewskiej kiesy, gdyż do król musiał wypłacić im posag dla ich przyszłego męża). Pobyt księżniczki Bony w Neapolu niepokojąco się przedłużał i gdy nadeszły Święta Bożego Narodzenia, polscy posłowie ostro zaprotestowali i domagali się natychmiastowego wyjazdu, jeszcze w trakcie trwania świąt. Księżna Izabella nie miała żadnych argumentów, przemawiających za dalszym zatrzymywaniem córki i musiała wyrazić zgodę na jej wyjazd, zaplanowany na 26 grudnia 1517 r.
Księżniczka Bona w nocy poprzedzającej wyjazd z Neapolu, wymknęła się z zamku w samej białej szacie przykrytej płaszczem i kapturem zarzuconym na głowę, w towarzystwie dwóch innych dam (damy dworu i pewnej mniszki), udała się konno do położonych za miastem ruin rzymskiego amfiteatru. Tam owe panny odnalazły tajemną jaskinię (do której z pewnością przybywały nie pierwszy raz), która to wypełniona była lekkim dymem. W środku przebywał "czarodziej", czyli człowiek, z usług którego Bona korzystała nie pierwszy raz, a był to zapewne astrolog trudniący się przepowiadaniem przyszłości, niczym dzisiejsze wróżki. Księżniczka chciała zapewne się dowiedzieć co ją jeszcze czeka u boku polskiego monarchy. Ów "czarodziej" przepowiedział przyszłej królowej że będzie potężną władczynią, ale musi się strzec drugiego smoka (Sforzowie mieli w swym herbie węża lub smoka, stąd pierwszym wężem miała być sama Bona, a drugi przez jakiś czas pozostawał nieznany, póki królowa nie dowiedziała się - będąc już w Krakowie - że istnieje legenda o Smoku Wawelskim z podkrakowskiej groty). Ów człowiek miał ją także ostrzec przed trucizną, która pozbawiła życia jej ojca (jak wiadomo królowa Bona została otruta w listopadzie 1557 r. w wieku 63 lat). Ponoć bardzo przeraziło to młodą kobietę i szczególnie dbała potem o bezpieczeństwo zarówno swoje, jak i swoich dzieci. Nazajutrz, przystrojona w brokatową suknię, na białym koniu okrytym pozłacaną kapą z aksamitu wyruszyła w podróż do nowego kraju. Była już wtedy oficjalnie żoną Zygmunta Jagiellończyka (ślub "w zastępstwie" - zgodnie z życzeniem księżnej Izabelli - zawarto w Neapolu 6 grudnia 1517 r., ale oczywiście prawdziwa uroczystość miała się odbyć już w Krakowie). Księżniczka zabierała ze sobą do dalekiego i nieznanego kraju: 21 dostojnych sukien, 20 haftowanych jedwabiem prześcieradeł, 115 koszul (w tym 12 nocnych), 120 przetykanych złotem chustek do nosa, 96 nakryć głowy (w tym 36 męskich czapek, jako prezent dla męża). Ale była to zaledwie niewielka część tego, co też do Krakowa zabrała ze sobą Bona (a mianowicie wzięła również całą swą sypialnię, z wielkim łożem, czterema materacami pokrytymi niebieskim jedwabiem, zasłoną, pozłacanym, aksamitnym baldachimem oraz niezliczoną ilością poduch ozdobionych srebrnymi wzorami). Cały Neapol żegnał wyjeżdżającą księżniczkę, która mogła być dumna i czuć się uradowana (osiągnęła przecież to, czego wraz z matką pragnęły - koronę jakiegoś znacznego królestwa, zaś Polska była pod tym względem krajem wyjątkowym, szczególnie jeśli bierzemy pod uwagę fakt, iż posiadłości wielu magnatów na Kresach Rzeczpospolitej były znacznie większe, niż kilka włoskich księstw razem wziętych. Był to więc kraj ogromny, potężny i doskonale się zapowiadający - jednak dopiero po przyjeździe do Krakowa Bona dostrzegła również wiele problemów, jakie trapiły to Królestwo, jak choćby bardzo słaba władza królewska, król uzależniony był od szlachty i możnych, kraj co prawda duży, ale skarb prawie pusty, ze względu na niechęć szlachty do płacenia podatków oraz wyprzedawanie lub oddawanie pod zastaw domen królewskich z których potem już kto inny - król bowiem z reguły nie miał pieniędzy aby je wykupić - czerpał zyski. Ona sama starała się potem wiele z tego naprawić. Jednym z najpotężniejszych magnatów w kraju, był biskup krakowski, który dysponował ponad 230 wsiami i 4 miastami w Królestwie, oraz zarządzał całym udzielnym księstwem siewierskim z większością znajdujących się tam wsi i 3 miastami. Pozycja biskupa krakowskiego była tak nobilitująca z racji przebywania tego w Krakowie, u boku króla, iż nawet awans na arcybiskupa gnieźnieńskiego i prymasa Polski był niechętnie widziany i związany ze znacznym zmniejszeniem wpływów nominata, stąd np. Zbigniew Oleśnicki wolał w 1423 r. otrzymać sakrę biskupa krakowskiego, niż awans na arcybiskupstwo gnieźnieńskie, bo to się również wiązało z władzą, a biskup krakowski miał stały dostęp do króla).
Zatem uradowana, choć wciąż pewnie pełna niepokoju o swoją przyszłość, zmierzała teraz księżniczka Bona ku nowemu życiu do królestwa którego nie znała i które dopiero zamierzała odkryć. W głowie tej młodej kobiety zapewne wciąż dźwięczały słowa matki: "Nie jesteś zwykłą dziewczyną, ty urodziłaś się do rządzenia, one do służenia przyszły na świat, one cedzidłem i wrzecionem niech się posługują, ty prawami, nauką i dobrymi obyczajami". Podobnie mawiał osobisty nauczyciel Bony i jej siostry Hippolity, zatrudniony przez jej matkę - Antoni de Ferrariis "Galaeto", który przekonywał ją: "Wam, księżnym, danym jest panować nawet nad mężczyznami, przeglądajcie księgi świętych mężów i filozofów (...) abyście okazały się godne i mogły rozkazywać mężczyznom". Tak więc orszak Bony, przyszłej królowej Polski i wielkiej księżnej Litwy (złożony łącznie z 285 osób, plus 58 ludzi kondotiera - Prospera Colonny) wyruszył z Neapolu (z willi w Poggioreale), ku morskiemu portowi w Manfredonii. Po dotarciu na miejsce, oczekiwał tam już okręt królewski, jednak pora roku i szalejące na Adriatyku sztormy, uniemożliwiły przez kilka kolejnych tygodni przeprawę orszaku królowej do Triestu. Niektórzy wręcz doszukiwali się w tym woli Bożej, odwlekającej rozstanie matki z córką (Izabella Aragońska również była obecna w Mafredonii). Sztorm ustał dopiero 3 lutego nad ranem i tego dnia cały orszak wsiadł na statek i odpłynął ku ziemiom Północy. Wcześniej doszło jeszcze do rozdzierającego serce pożegnania księżnej Izabelli z córką, która zalała się łzami (nie wiadomo na ile był to autentyczny żal, a na ile odgrywane przedstawienie, bowiem należy pamiętać że panujący często robili wiele rzeczy na pokaz, jeśli było to korzystne dla ich interesów). Wiadomo na pewno, że księżna pani kazała na tamtejszym kamieniu wyryć słowa: "Tutaj stanęła królowa polska, kiedy żegnała się z Donną Izabellą, matką swoją, księżną Mediolanu". Według kronikarza podróży Bony - Antoniego Carmignano, cała jedenastodniowa przeprawa morska, upłynęła wśród niedogodności i niewygód. Wkrótce po odbiciu od brzegu ponownie zerwał się sztorm i większość członków orszaku zeszła pod pokład (gdzie zapewne często i gęsto wymiotowali, jako że byli nienawykli do morskich podróży, a przy szalejącym wietrze, który bujał statkiem na prawo i lewo wymioty tylko się wzmagały). Gdy wreszcie 14 lutego okręt przybił do portu w Trieście i cały orszak wyszedł na ląd, wszyscy liczyli że to już koniec nieprzyjemnych niespodzianek i teraz trasa podróży będzie znacznie łatwiejsza. Niestety, ci, którzy tak twierdzili - bardzo się pomylili i rozczarowali.
Triest był największym portem Krainy i pierwszym miastem Cesarstwa Rzymskiego, do którego przybyła Bona Sforza, dlatego też (aby ją sobie usposobić, jako przyszłą królową Polski) mieszkańcy miasta zgotowali jej wspaniałe powitanie. Niestety, pogoda była tak zła (nieustanna ulewa i wichury), że nie dało się niczego więcej zorganizować. Bona w Trieście szukała jednak koni, jako prezentu dla swego małżonka, gdyż te pięć, które wiozła z Neapolu, nie przetrwały sztormu i wszystkie padły - zapewne ze strachu). Na ich miejsce otrzymała dalmatyńskie rumaki od rady miasta i 22 lutego wyruszono w drogę. Dalsza część podróży przez Krainę, Karyntię i Styrię ku Austrii, przebiegała w okowach przenikliwego mrozu, wciąż padającego deszczu który zamieniał drogi w błotniste potoki oraz mgły, co rozpościerała się wokół podróżnych. Była to iście gotycka podróż, a gdy już błoto i mgła ustąpiła, to przed orszakiem stanęło kolejne wyzwanie - zaspy śnieżne, uniemożliwiające dalszą drogę. Należało więc nieustannie odgarniać śnieg i tym samym wytyczać sobie możliwość dalszej podróży. Nad rzeką Zalą (rzeka w zachodnich Węgrzech) miała miejsce nieprzyjemna sytuacja, gdy jadące na mule dwie dwórki królowej, wpadły wraz ze zwierzęciem do tej oblodzonej rzeki i tylko wielkim trudem udało się je uratować (muł oczywiście utonął). Dalsza podróż przebiegała równie niebezpiecznie i nie chodziło tylko o warunki pogodowe, gdyż ziemie, przez które podążano, były spustoszone niedawnymi jeszcze wyprawami tureckimi oraz powstaniem chłopskim, jakie wybuchło w Syrii, Karyntii i Krainie w roku 1517. Zostało ono krwawo stłumione przez lokalnych panów, a ludność chłopska ukarana, stąd nie należy się dziwić że nienawistne spojrzenia chłopów na bogaty orszak królowej Bony nie były jedynym zmartwieniem całego orszaku. Przecież ci ludzie, często głodni i pozbawieni własnych domostw, zapewne pokusiliby się o zdobycie jakichś kosztowności, gdyby tylko ktoś odłączył się od grupy, a ta nie była dobrze strzeżona przez ludzi Prospera Colonny, choć ich akurat nie było zbyt wielu. 24 lutego orszak dotarł do Lublany, gdzie wreszcie można było odpocząć. 3 marca wyruszono zaś w dalszą, niebezpieczną drogę na Północ, przez rwące potoki oraz zasypane ciężkim śniegiem trakty i górskie stoki.
5 marca 1518 r. w miejscowości Celje Bona ujrzała pierwszych wysłanników króla Zygmunta, jej przyszłego małżonka. Przywieźli oni ze sobą karety, co wzbudziło powszechną radość członków orszaku królowej. Po krótkim odpoczynku w Celje, ruszono dalej do Marburga (Mariboru), skąd (9 marca) podróżni przybyli do Grazu, gdzie Bonę powitano po królewsku - wjechała ona do miasta w asyście wojska (100 jeźdźców i 500 piechoty), a na jej cześć oddano salwy honorowe z armat miejskich, po czym odprowadzono królową do przeznaczonych dla niej komnat w pałacu. W Grazu Bona otrzymała też pierwszy list od Zygmunta (datowany na 4 marca), w którym małżonek prosił ją by się nie nadwyrężała i baczyła na swoje zdrowie, lecz jednocześnie w niezwykle wyszukanym i dyplomatycznym tonie, ponaglał ją do jak najszybszego przyjazdu do Krakowa, gdzie już wszystko było przygotowane na jej koronację (termin ślubu wyznaczono na 18 kwietnia). Bona odpisała, że pragnie czym prędzej ruszać dalej w podróż, a jednocześnie zapewniała Zygmunta o swym oddaniu, miłości i trosce "jak przystoi słudze wobec pana". W Grazu jednak przebywała dwa dni, gdyż nie mogła odmówić zaproszeniu, złożonemu przez cesarskiego namiestnika, na polowanie na jelenia w cesarskim lasku. Dopiero po jego zakończeniu cały orszak (11 marca) udał się w dalszą drogę. Jednak podróż znów zamieniła się w szereg udręk, gdy się okazało że drogi na Północy są w jeszcze gorszym stanie, niż te na Południu - musiano więc z żalem przesiąść się z wygodnych karoc, które zakopywały się w śniegu, i jechać dalej konno. Gdy orszak dotarł do Alp Styryjskich, trzeba było zejść z koni i prowadzić je za uzdę po ciasnych i stromych ścieżkach, mając pod nogami śnieg i lód. Można sobie wyobrazić jak to wyglądało, gdy kroczono jeden za drugim w powolnym i męczącym marszu, mając pod nogami niewielką ścieżkę obsypaną śniegiem, a niżej już tylko przepaść. Nikt jednak wówczas nie zginął, choć kilka osób poważnie się rozchorowało, przemarzając na kość.
Wreszcie 19 marca królowa Bona wjechała do Wiednia. Nic, czego wcześniej doświadczała, nie mogło się równać wspaniałościom wjazdu do tej habsburskiej stolicy, gdzie została powitana, niczym prawdziwa cesarzowa. Mieszkańcy Wiednia przygotowali na jej cześć wspaniałe mowy, drogocenne podarunki, oraz spełniali jej wszelkie zachcianki, oddając do jej dyspozycji kwatery w cesarskim Pałacu. Niestety, całe to piękno uroczystości zostało przyćmione przez brak obecności cesarza Maksymiliana w mieście. Wysłał on jedynie na powitanie Bony, margrabiego brandenburskiego - Kazimierza Hohenzollerna (brata wielkiego mistrza Zakonu Krzyżackiego - Albrechta), by ten czynił honory gospodarza w jego imieniu. Królowa Bona rzeczywiście miała powody do wdzięczności cesarzowi, gdyż to właśnie dzięki niemu Zygmunt zdecydował się na ożenek z włoską księżniczką (jednak dużą część tej pracy wykonała Izabella Aragońska, która swymi listami, słanymi do Wiednia i Innsbrucku - ulubionej miejscowości Maksymiliana - nieustannie przypominała cesarzowi o istnieniu Bony i prosiła go, by pomyślał o królewskim dla niej małżeństwie). Jednak Maksymilian był też Habsburgiem, a za tym rodem Sforzowie akurat nie przepadali, dlatego też cesarski afront w postaci nieobecności głównego gospodarza, zapewne Bona pamiętała bardziej, niż wyświadczone jej w Wiedniu ukłony i ofiarowane podarki. W każdym razie już 24 marca (po naprawie zerwanego przez Dunaj wiedeńskiego mostu) orszak królowej ruszył w dalszą drogę. Przez cały ten czas krążyli gońcy, wiozący listy od króla i odpowiedzi królowej i tak też się stało, gdy 30 marca Bona zajechała do Ołomuńca na Morawach. Napisała wówczas do Zygmunta list, dziękując mu za jego troskę: "Składam największe podziękowanie Waszej Królewskiej Mości i pragnęłabym się odwdzięczyć za to, że tak troszczy się o mnie (...) Donoszę zatem Waszej Królewskiej Mości, że cieszę się najlepszym zdrowiem i tym lepiej się czuję, gdy przez wielu posłów dowiaduję się o pomyślnym zdrowiu Waszej Królewskiej Mości. Tymczasem, gdy do niego pospieszam, niech najszczęśliwiej żyje, i na koniec ręce jego królewskie całuję".
31marca do Ołomuńca przybyli, posłani przez króla: kanclerz wielki koronny - Krzysztof Szydłowiecki, biskup poznański - Jan Lubrański i kasztelan poznański - Łukasz Górka, na czele 200 jeźdźców, dzierżących królewskie proporce. Ich wjazd do miasta, miał również zawarty w sobie element propagandowy - jeźdźcy wjeżdżali dostojnie z uniesionymi do góry sztandarami z wizerunkiem Białego Orła w koronie, otoczonego wielką literą "S" (od łacińskiego słowa Sigismundus, czyli Zygmunt). Byli oni również uzbrojeni po zęby w miecze, kusze i arkebuzy (ówczesną, prymitywną broń palną, która jednak robiła więcej hałasu, niż wyrządzała szkody przeciwnikowi na polu bitwy, stąd używano jej głównie do... płoszenia koni) zaś sami panowie obwieszeni byli klejnotami i ubrani w przepiękne szaty. Ich wjazd poprzedzała głośna orkiestra, w której prym wiodły bębny, trąbki i piszczałki. Wszyscy trzej wysłannicy powitali uniżenie swą przyszłą królową, ofiarowując jej podarek od króla Zygmunta - naszyjnik przetykany perłami, rubinami i szmaragdami (wart był tyle, co jedno średniej wielkości miasto lub kilkanaście wsi). Największą jednak radość wzbudziło ujrzenie dwudziestu karoc, jakie owi możni posłańcy ze sobą przyprowadzili. Największa, złocona karoca, ciągnięta przez osiem czystej krwi białych ogierów, przeznaczona była dla samej królowej. W środku obita była szkarłatnym adamaszkiem (kolorem królów), a na zewnątrz wykończona zielonym adamaszkiem. Tak też cała wyprawa ruszyła już czym prędzej w dalszą drogę do Krakowa, nie musząc przejmować się trudami i niebezpieczeństwami podróży. W Ostrawie dołączył do orszaku książę Kazimierz Cieszyński, namiestnik Śląska z woli króla Czech i Węgier - Władysława II Jagiellończyka (brata Zygmunta), a wraz z nim szereg możnych z Czech, Moraw, Austrii i Niemiec (teraz orszak Bony liczył już ponad 1000 osób). 11 kwietnia 1518 r. przekroczono granicę księstwa oświęcimskiego, wjeżdżając do Królestwa Polskiego. Bona została tam powitana przez starostę oświęcimskiego - Mikołaja Jordana z Zakliczyna. Następnie powitał ją wojewoda lubelski - Andrzej Tęczyński "pan na Tęczynie".
Włosi byli nieco oszołomieni brakiem zimna i wielkich śniegów, jakimi ich straszono w Italii, a jednocześnie urzeczeni polską gościnnością. Antoni Carmignano - autor kroniki podróży Bony Sforzy, tak pisał o powitaniu orszaku królowej: "Nie potrafiłbym na tych kilku kartach opisać miłość wszystkich i serdeczne przyjęcie, z jakim spotykaliśmy się na każdym kroku". Do królowej dołączyły również poczty magnackie i chorągwie wojskowe posłane przez króla, łącznie jakieś 10 000 ludzi. Sam Zygmunt rozłożył się obozem w Łobzowie pod Krakowem, gdzie w otoczeniu dostojników świeckich i duchownych, oraz 200 przystrojonych odświętnie gwardzistów - niecierpliwie oczekiwał przybycia małżonki. Bona tymczasem zatrzymała się (13 kwietnia) w Morawicy, miejscowości leżącej zaledwie kilka kilometrów od Łobzowa (powozem drogę tą można było przebyć w zaledwie godzinę). 15 kwietnia, gdy król z dworzanami w wielkiej niecierpliwości oczekiwali przyjazdu nowej królowej, ta wciąż nie nadjeżdża. Okazało się potem, że powodem zwłoki Bony, było przybycie tego dnia do Morawicy arcybiskupa Mediolanu i jednocześnie kuzyna przyszłej monarchini - Hipolita d'Este z gwardią 367 konnych (posłanych córce przez Izabellę Aragońską), z którym to ucięła sobie pogawędkę, trwającą trzy godziny. Potem, gdy goniec od króla powiadomił orszak o królewskim oczekiwaniu i zniecierpliwieniu, Bona postanowiła czym prędzej ruszać, ale wówczas wybuchła w jej obozie karczemna awantura, której stronami stali się wspomniany wyżej kardynał d'Este, oraz margrabia Kazimierz Hohenzollern. Obaj panowie pokłócili się o to, który z nich będzie otwierał królewski pochód Bony. Kazimierz znieważył wówczas arcybiskupa Mediolanu, a ten oburzony, wsiadł na koń i ze swoimi ludźmi popędził w stronę Łobzowa, aby pierwszy powitać króla Zygmunta, nim uczyni to cała reszta. Wreszcie, tuż przed zachodem słońca - 15 kwietnia 1518 r. orszak królowej Bony pojawił się w Łobzowie, wzbudzając wśród zebranych wielkie wrażenie. Po bokach Bony jechali jej kondotier - Prospero Colonna oraz Kazimierz Hohenzollern. Królowa ukłoniła się przed swym małżonkiem i ucałowała jego dłoń, po czym ten przytulił ją do swej piersi (król był dość dużym, postawnym i silnym mężczyzną, który ponoć łamał w rękach podkowy - choć akurat należy pamiętać, że w tamtych czasach podkowy były wykonywane z dość lichego materiału i były znacznie łatwiejsze do przełamania).
70 armat odezwało się na powitanie nowej królowej, a następnie głos zabrali oficjele: prymas i arcybiskup gnieźnieński - Jan Łaski (którego bratanek, też o tym samym imieniu, stanie się potem jednym z czołowych przedstawicieli reformacji religijnej w Niemczech, Anglii - dokąd zostanie zaproszony przez arcybiskupa Canterbury Tomasza Cranmera - i Polsce, który zostanie potem uwieczniony na Pomniku Reformacji w Genewie), następnie rektor Uniwersytetu Krakowskiego (Jagiellońskiego) Stanisław Biela, zaś w imieniu Bony (królowej nie wypadało odpowiadać osobiście) głos zabrał jej sekretarz - Ludwik Alifio. Zaś w imieniu polskich kobiet witała ją księżna mazowiecka - Anna Radziwiłłówna, wdowa po księciu Konradzie III Rudym, która w absolutny sposób (od października 1503 r.) władała Mazowszem, nie zwracając uwagi na fakt, że jej synowie: Stanisław i Janusz dawno już osiągnęli pełnoletność. Była to kobieta chorobliwie ambitna i uparcie dążąca do celu, można powiedzieć lustrzane odbicie Bony i jej matki Izabelli Aragońskiej. Miała też zapewne prywatny żal do Bony, gdyż nie udał się jej plan, posadzenia na królewskim tronie - jako małżonki dla Zygmunta - swej córki, też Anny, z którą Zygmunt nie chciał się jednak żenić. Samo powitanie ze strony księżnej mazowieckiej było tak chłodne, na ile tylko pozwalała na to dyplomacja, ale jednocześnie należy stwierdzić że była to pierwsza lekcja dla Bony, aby upewnić się, kto może być jej wrogiem, a kto sojusznikiem w nowym królestwie (zresztą jednocześnie włoska księżniczka wówczas zraziła się do rodu Radziwiłłów, a gdy w trzydzieści lat później, jej syn - Zygmunt II August zakomunikuje rodzicom że pragnie poślubić swą poddankę - Barbarę z rodu Radziwiłłów, Bona wpadnie w prawdziwy szał. Z całą energią zajmie się zwalczaniem małżeństwa swego syna, a gdy Zygmunt August poślubi Barbarę potajemnie, bez zgody rodziców, w Wilnie - między 28 lipca a 5 sierpnia 1547 r. - Bona będzie czyniła wszystko co w jej mocy, aby unieważnić to małżeństwo. Gdy Zygmunt I Jagiellończyk umrze 1 kwietnia 1548 r., jego syn Zygmunt August automatycznie zostanie nowym królem - wybrany najpierw na wielkiego księcia Litwy w przypadku śmierci ojca już 4 grudnia 1522 r. jako dwuletnie dziecko, a następnie 18 października 1529 r. jako współpanujący wielki książę jeszcze za życia ojca, zaś 18 grudnia 1529 r. wybrany został również na króla Polski i od tej chwili Rzeczpospolita miała dwóch, panujących równocześnie ze sobą monarchów - ojca i syna, zaś koronacja młodego Zygmunta Augusta, miała miejsce w Krakowie - 20 lutego 1530 r. Wszystko to stało się dzięki wielkiej determinacji Bony, która pragnęła posadzić syna na królewskim tronie, jeszcze za życia i panowania swego małżonka. Gdy więc z końcem października 1548 r. zebrał się sejm w Piotrkowie, królowa Bona czyniła wszystko, aby podburzyć szlachtę przeciw nowemu małżeństwu syna. Już podczas otwarcia sejmu, poseł ziemi sieradzkiej - Jan Sierakowski, powitał króla tymi oto słowy: "Jesteś sługą wolności, nie panem. Wedle prawa, nie wedle woli swojej, panować powinieneś". Potem przemawiali senatorowie, inni posłowie, ale wszyscy w tonie nieakceptującym małżeństwa króla z nierówną mu urodzeniem kobietą.
Ostatecznie wszyscy padli na kolana przed królem, prosząc go, by oddalił Barbarę. Zygmunt wzburzony wstał z tronu, ściągnął z głowy koronę i wyszedł z sali, przekładając obrady na następny dzień. A gdy dzień ten nadszedł, zabrał głos, mówiąc: "Słyszymy, że żałujecie wszyscy, iżeśmy równą Waszmościom, a nie stanowi naszemu pojęli małżonkę: alboż nie wiecie, że samych nawet królów z pospolitego ludu obierano w Polsce? Czemużby królowe, na których mniej zależy, nie miały być też z równiejszych stanów obierane? Nie żona męża, ale mąż żonę oszlachca. (...) Za rozrządzeniem Boskiem, każdy sobie wybiera małżonkę: chcieliżbyście nam tejże swobody zabronić? (...) Małżonkę naszą iżebyśmy opuścić mieli, tego nam się nie godzi, gdyż przysięgliśmy do śmierci jej nie opuszczać, a w tej rzeczy większe na Pana Boga, a na ślub mamy baczenie, niż na co innego. (...) Jeśli bowiem na wierze króla stoi Rzeczpospolita, jakąż miałaby podstawę, gdybyśmy tej wiary nie dotrzymali żonie własnej? (...) Co się więc stało, to już odstać się nie może. Zaiste, szczerze kochamy Rzeczpospolitą, życie nie jest nam milsze od niej, ale wiara milsza nam jeszcze niżeli wszystkie królestwa: ważymy więcej duszę niżeli rzeczy doczesne, i jako powiedzieliśmy, czego bez obrażenia sumienia uczynić nie mogliśmy, tego do ostatniej koszuli i ciała naszego nie uczynimy". Wzburzenie szlachty przygasło po tej przemowie na tydzień i dopiero Piotr Kmita - stronnik Bony, wróg hetmana Jana Amora Tarnowskiego, zwolennika króla i Barbary - zabrał głos, nazywając władcę "zaćmionym słońcem" co było już jawną obrazą, aż król wstał ze swego miejsca, przerwał mu i głośno krzyknął w jego stronę "Silentium!" - Zamilcz". Kmita już głosu nie zabrał. Potem przemawiał wojewoda brzeski - Rafał Leszczyński ze stronnictwa Bony, mówiąc wprost: "Nie pomnisz królu nad jakim panujesz narodem, przerywasz głos najzacniejszym senatorom, jak gdybyśmy o Rzeczpospolitej tak byli obowiązani mówić i sądzić, jak tobie podoba się. Obyczajem naszym czcić królów szanujących prawa, poskramiać takich którzy niemi gardzą. Patrz więc, królu, abyś, gwałcąc twoje przysięgi, nie wyzwolił nas od tej, którąśmy wykonali. Wolne były dotąd głosy nasze, postaramy się, aby tak i na przyszłość było". Wreszcie głos zabrał Jan Amor Tarnowski, rozprawiając, czym był dla Polski ród Jagielloński i zwracając się do króla, rzekł: "Cokolwiek inni postanowią ja nie zapomnę, królu, żem jest twoim senatorem, żeś ty przewodnikiem rad naszych, wodzem na wojnie i sędzią najwyższym, że nigdy mojej wierności braknąć ci nie powinno: tak, zaiste, myślą ci wszyscy, którzy całości Rzeczypospolitej pragną". Potem głos zabrał arcybiskup Mikołaj Dzierzgowski obiecując, w przypadku porzucenia Barbary, dla uspokojenia sumienia króla, rozdzielić grzech jego małżeńskiego krzywoprzysięstwa na wszystkie stany i cały lud Rzeczypospolitej. Jan Tęczyński obrażając zaś Barbarę, naigrywał się z jej imienia mówiąc, iż wolałby już na tronie ujrzeć brodę Sulejmana (broda - po łacinie "barbam", czyli gra słów od imienia Barbara), niż tę "dziewkę". Sejm się rozjechał bez ostatecznych decyzji i nie uradzono nawet podatków na obronę potoczną, a gdy Tatarzy wpadli we wrześniu 1549 r. na Ruś i Wołyń (paląc Peremirkę i uprowadzając w niewolę tysiące ludności, w tym księcia Michała Wiśniowieckiego wraz z jego małżonką) pretensje o to do króla miał niejaki Mateusz Stadnicki, twierdząc że królowi bardziej zależy na kochance, niż na dobru Ojczyzny. Król zawezwał go przed siebie, a gdy Stadnicki się zjawił, nie był już tak butny, upadł na kolana przed królem i odwołał wszystko co wcześniej mówił, a król mu przebaczył. Ostatecznie Zygmunt August postawił na swoim i szlachta musiała uznać jego małżeństwo z Barbarą Radziwiłłówną, zaś 7 grudnia 1550 r. Barbara została oficjalnie koronowana na Wawelu w Krakowie na królową. Niestety, radość króla nie trwała długo, gdyż jego ukochana małżonka zmarła w pięć miesięcy później - 8 maja 1551 r. potęgując tym samym rozpacz króla, który odtąd przywdziewał jedynie czarne stroje. O śmierć Radziwiłłówny podejrzewano Bonę, która miała - włoskim sposobem - podać jej truciznę. Nie wiadomo jaka była prawda o śmierci Barbary, ale pewnym jest że królowa Bona zginęła w sześć lat później w taki właśnie sposób, od trucizny.
Ale to dopiero pieśń przyszłości, a teraz Bona szykowała się do swego oficjalnego ożenku i koronacji na królową Polski, zaś dzień ten wyznaczono na 18 kwietnia 1518 r.
CDN.
Odnośnie herbu Sforzów to nie spodziewałam się go zobaczyć w obecnych czasach, ale okazuje się, że takiego herbu używa Antony Fauci wg słów Benjamina Fulforda:
OdpowiedzUsuńhttps://meditation539.com/2021/05/13/benjamin-fulford-bez-moralnego-kompasu-zachod-nie-moze-wygrac/
Kiedy pogrzebałam trochę głębiej to okazało się, że Sforzowie przejęli ten herb po poprzednich władcach Mediolanu - rodzie Viscontich. Ród Sforzów wygasł, ale boczne linie Viscontich dotrwały do XX wieku, a najsłynniejszym przedstawicielem w obecnych czasach był reżyser Luchino Visconti.
Pozdrawiam wszystkich, Justyna
Nie wiedziałem że symbol Sforzów jest obecnie używany przez jednego z największych szkodników w dziejach amerykańskiej i światowej medycyny - "dr." Antony'ego Fauci.
UsuńDziękuję za tę informację.
My - w dużej części potomkowie uchodźców z terenów byłej Polski, po komunistycznym 40-letnim praniu mózgów w większości przypadków nie znamy historii naszych rodów, nie czujemy dumy i odpowiedzialności za ziemię, na której mieszkamy, jak to można zobaczyć w filmach narodów, które tego nie doświadczyły. Mieszkam niedaleko Wrocławia, który dopiero od lat 80-tych zaczął być na poważnie odnawiany i upiększany ponieważ wcześniej panowało przeświadczenie, że na te tereny w każdej chwili mogą wrócić Niemcy. Z reguły nie mamy pojęcia o powiązaniach rodowych głównych graczy w polityce międzynarodowej lub bankowości. Myślimy po prostu, że są to właściwe osoby na właściwym miejscu. Poza tym zauważcie, że praktycznie od czasów Kongresu Wiedeńskiego wielkie rody arystokratyczne powoli odchodzą w cień historii a ludziom każe się wierzyć, że wszędzie następuje rozkwit jedynie słusznego ustroju - demokracji. G..no prawda! Rody arystokratyczne są nadal i na plan pierwszy wystawiają ludzi zauroczonych fetyszem tytułu i splendoru. Jako zadanie domowe prześledźcie sobie chociaż rodzinę cesarza Wilhelma II. Niby to tak było dawno: Bismarck, I wojna światowa i abdykacja po przegranej, ale ten człowiek zmarł dopiero w 1941 roku, miał 7 dzieci, z których ostatnie zmarło w 1980 roku, a one też miały dzieci. Nie wiemy nic bo większość z nas, zajęta codzienną harówą, nie ma czasu zajmować się takimi sprawami. Tutaj dla przybliżenia spraw ukrytych przed naszymi oczami:
Usuńhttps://natemat.pl/182069,lista-najbogatszych-rodow-florencji-bez-zmian-od-600-lat
https://meditation539.com/tag/czarna-szlachta/
Pozdrawiam, Justyna
To oczywiste! Garstka ludzi uważająca się za żywych bogów, chciałaby wprowadzić nam nowe poddaństwo lub też niewolnictwo tak jak w średniowieczu i antyku. Tym ludziom bardzo nie na rękę nie tylko system demokratyczny, ale także istnienie ludzi, którzy są w stanie sami (niezależnie od rządów) zarabiać na siebie i kształtować swoją przyszłość. To się bardzo nie podoba.
UsuńLudzi biednych można kupić (co rządy czynią wyśmienicie, szczególnie teraz nasz rząd plastusia Morawieckiego), bardzo bogatych zastraszyć, ale tych średniaków, te miliony zwane klasą średnią - ooo, tu już nie jest tak łatwo, bowiem nie da się ich ani zastraszyć, ani kupić więc stanowią przeszkodę w realizacji świata nowego zniewolenia ludzkości.
A że rody istnieją i działają od wieków to też nic nowego, jedynie co się mogło zmienić to dokooptowanie do tego grona"dobrze urodzonych" wielkiej finansjery, która zaczęła się kształtować od średniowiecza, ale realną władzę zdobyła dopiero w XIX i XX wieku. I to też jest system naczyń połączonych, małych można kupić lub zniszczyć (zwolnienia z pracy, wilcze bilety, kredyty etc. etc.), wielkich też łatwo sobie podporządkować ("albo jesteś z nami, albo cię nie ma!"), tylko ta cholerna klasa średnia jest takim zawalidrogą, który wciąż przeszkadza. Pandemia i lockdowny są tu więc bardzo pożyteczne aby tych ludzi zniszczyć, a następnie stworzyć od nowa, ale już na takich zasadach, jakie chcą ci, którzy tym wszystkim sterują.