Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 7 lutego 2022

WINO, KOBIETY I... TRON WE KRWI - CZYLI PONURY CIEŃ BIZANCJUM - Cz. XXII

NIM JESZCZE

NAD KONSTANTYNOPOLEM

ZAŁOPOTAŁ ZIELONY

SZTANDAR MAHOMETA

 



 

II

Z EMESY DO RZYMU

(CZYLI AGRYPPINA WSCHODU)

Cz. I




 
 Cesarz Marek Aureliusz Antoninus Karakalla został zamordowany dnia 8 kwietnia 217 r. w mezopotamskim mieście Karre (Carrhae). Jego morderca - Marcjalis, zginął od razu podczas ucieczki z miejsca zbrodni i nikt nie dochodził, czy działał sam i z pobudek osobistych (Karakalla odmówił mu wcześniej awansu na centuriona), czy też miał wspólników. Nikt się wówczas w obozie pod Karre nad tym nie zastanawiał, jako że obecnych trapiły znacznie poważniejsze sprawy, jak choćby wciąż nie zakończona wojna z Partami (którzy właśnie szykowali się do ofensywy), a także kwestia następstwa władzy - ktoś bowiem musiał zająć miejsce zabitego Karakalli, gdyż w przeciwnym razie cały aparat państwowy uległby destabilizacji, co było szczególnie niebezpieczne w sytuacji wojennego zagrożenia. Kogo jednak należałoby ogłosić nowym cezarem, gdy poprzedni cesarz nie zostawił po sobie żadnego następcy? Czy należałoby zostawić ten problem senatowi i jemu powierzyć wybór nowego imperatora? Teoretycznie tak właśnie powinno się postąpić, ale nie było to możliwe co najmniej z dwóch powodów. Po pierwsze - odległość dzieląca wojska pod Karre od Rzymu była tak duża, że wysyłanie wiadomości, analizowanie kandydatów i ich ewentualna akceptacja trwałyby miesiącami, co nie wchodziło w rachubę ze względów praktycznych (armia szybko potrzebowała wodza, a Imperium cesarza). Po drugie zaś - żołnierze przyzwyczaili się już do tego, że to oni wybierają nowych władców, a swój wybór następnie narzucają senatowi, nie zaś odwrotnie, tym bardziej że Karakalla - choć znienawidzony w Rzymie - był bardzo popularny w armii i żołnierze szczerze opłakiwali jego śmierć. Tak więc decyzja o obraniu nowego imperatora musiała zapaść właśnie tam - w obozie pod Karre.

Kandydatów do cesarskiej purpury był dwóch. Obaj byli najwyższymi dowódcami i dobrze znali plany wojenne Karakalli. Jednym z nich był niejaki - Makrynus, drugim zaś Adwentus. Ten drugi kandydat był znacznie starszy od pierwszego i choć łączyło go z nim pochodzenie (obaj bowiem wywodzili się z ubogiego plebsu i jedynie dzięki swej odwadze oraz sile fizycznej dostąpili najwyższych awansów w armii), to dzieliło wszystko inne. Adwentus był bowiem analfabetą i choć służąc w armii kilkadziesiąt lat, nauczył się pisać swoje imię, to nic poza tym i nie nadawał się na cesarza. Zresztą sam przyznał to otwarcie, mówiąc: "Wiadomym jest, że władza mnie się należy, bom starszy od Makrynusa, ustępuję mu jednak ze względu na mój wiek podeszły". Makrynus zaś - pomimo swego pochodzenia - zdołał skończyć prawo i rozpoczął praktykę adwokacką, dlatego też bardziej nadawał się do sprawowania funkcji imperatora. Tak oto - 11 kwietnia 217 r. to on właśnie wybrany został przez wojsko nowym cesarzem. Zaraz też złożył przysięgę, że pod jego rządami nikt nie zostanie oskarżony o obrazę majestatu i nie zostanie za to skazany na śmierć, wygnanie czy konfiskatę dóbr (ale tak na dobrą sprawę, iluż przed nim składało takie przysięgi, a potem postępowali zupełnie inaczej, np. Gajusz Kaligula - ku wielkiej uciesze współobywateli - nawet publicznie spalił wszelkie donosy i oskarżenia, wytaczane wobec nieprzyjaciołom jego matki i braci, a potem okazało się, że spalono wówczas jakieś szpargały, a owe donosy cesarz wciąż posiadał). Początek rządów zawsze jednak musiał być wzniosły i czysty, aby oddzielić go od tego co było wcześniej. Makrynus zaraz też napisał list do senatu, w którym deklarował, iż pragnie, aby senatorowie stali się jego "współtowarzyszami rządów", tak, by ponownie Rzymem władali najlepsi. On, który pochodził ze społecznych nizin i nigdy nie piastował funkcji senatora (był pierwszym cesarzem w historii Starożytnego Rzymu, który przed swym wyborem nie był senatorem), teraz deklarował, iż jego życzeniem jest powrót do czasów, w których rzeczywiście panowali "najlepsi z najlepszych" ("najlepsi" czyli najdostojniejsi i najmajętniejsi). Senat oczywiście zatwierdził wszystkie tytuły jakie przysługiwały nowemu władcy, a jego dziewięcioletniego syna - Marka Opeliusza Diadumeniana (który wraz z Makrynusem przebywał wówczas w obozie pod Karre), ogłosił cezarem i przywódcą młodzieży (ojciec dodatkowo nadał synowi nazwisko Antoninus, jako nawiązanie do "starych, dobrych czasów" Marka Aureliusza i Antoninusa Piusa).

Urnę ze szczątkami Karakalli przewieziono do Rzymu i pochowano ją w Mauzoleum Hadriana (w średniowieczu to miejsce zostanie zamienione na Zamek św. Anioła i stanie się siedzibą papieży). Wielu senatorów jednak wprost nazywało poprzedniego cesarza "krwawym tyranem" i wymieniano głośno nazwiska jego ofiar, a także zamierzano uczcić pamięć jego zabójcy, choć nikt z owych senatorów nie odważył się uznać otwarcie Karakalli za wroga publicznego (co wiązałoby się z wykreśleniem jego imienia z dokumentów i inskrypcji). Wszyscy oni bowiem dobrze wiedzieli jaką miłością cieszył się ów cesarz u żołnierzy i nie widzieli siebie w roli "bohaterów z poderżniętymi gardłami" (przecież pretorianie również byli ulubieńcami Karakalli, choć ten raczej bardziej ufał oddziałom barbarzyńskim służącym w armii rzymskiej). Dlatego też sami się hamowali w rzucaniu oskarżeń, choć nienawiść i rządza zemsty wprost z nich kipiała. A tymczasem do Antiochii, gdzie przebywała matka zmarłego cesarza - Julia Domna, dotarła wreszcie wiadomość o śmierci Karakalli. Dla Domny, która pięć lat wcześniej straciła jednego syna, śmierć drugiego była prawdziwą katastrofą z którą nie była w stanie się pogodzić (złośliwcy twierdzili że rozpaczała nie tyle z powodu śmierci syna, co z powodu utraty dotychczasowych wpływów i znaczenia, jakimi cieszyła się od prawie... 25 lat). Ponoć nawet targnęła się na własne życie, ale zamach ów się nie powiódł. Makrynus traktował ją dobrze, nie odebrał jej straży pretoriańskiej, ani nie wygnał z pałacu w Antiochii, gdzie ta nadal mieszkała, otoczona służbą i blichtrem dawnej władzy. Śmierć syna i upadek jaki się z tym wiązał dla jej rodziny, powodował jednak, że w umyśle Julii Domny zaczęły powstawać najbardziej niedorzeczne i nierealistyczne plany. Zamierzała bowiem namówić oficerów swej straży, aby to ją ogłosili cezarem i dali tytuł już nie augusty, a augusta. Chciała więc osobiście objąć władzę, co było niemożliwe dla kobiety (należy bowiem pamiętać że Rzym - pomimo wszystkich oficjalnych tego oznak - nie był monarchią, a system dziedziczenia był bardzo podobny do tego, jaki panował potem w Osmańskiej Turcji. Każdy obywatel, dysponujący odpowiednim majątkiem i potrafiący zdobyć sobie poparcia wojska - mógł poważyć się o zdobycie cesarskiej purpury - która nie była uświęcona mocą Boga - jak to miało miejsce w monarchiach, a była "jedynie" oznaką władzy wojskowej, władzy nad armią. Stąd też nigdy w dziejach Rzymu władzy takiej nie sprawowała kobieta, gdyż wojsko nie zaakceptowałoby nad sobą takiego wodza. Kobieta mogła zostać królową, mogła zostać cesarzową w czasach Bizancjum, ale nigdy nie zostałaby imperatorem Rzymskiej Republiki - a Rzym także i w czasach Cesarstwa, uważany był przez współczesnych za Republikę). Gdy więc Makrynus dowiedział się o planach Domny, ostatecznie nakazał jej opuścić Antiochię i udać się do rodzinnej Emesy (zabronił jej także wracać do Rzymu - zresztą, po co i do kogo miałaby tam wracać?).Tam też Julia Domna wkrótce potem zmarła (prawdopodobnie na raka piersi, którą to chorobę przyspieszył nieudany samobójczy zamach jakiego się dopuściła, choć część historyków twierdzi że Domna raczej zagłodziła się w Emesie na śmierć).




W Antiochii przebywała wówczas też młodsza siostra Domny - Julia Meza, której Makrynus też zamierzał pozbyć się z Antiochii i jej również polecił wyjechać do Emesy (wraz z córkami - Julią Soemias i Julią Mammeą). Ona sama była już wówczas wdową (małżonek - Juliusz Awitus Aleksianus zmarł w owym 217 r.), podobnie jak jej córki (Soemias straciła męża - Sekstiusza Wariusza Marcellusa w 215 r., zaś maż Mammei - Marek Juliusz Gessiusz Marcjanus straci życie w kilka miesięcy później w 218 r.). Julia Domna była niezwykle ambitną kobietą, ale tę ambicję posiadała również jej młodsza siostra, która teraz nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. Ona nie postępowała lekkomyślnie jak siostra (próbująca jeszcze uchwycić się strzępków władzy), ona miała wnuków. Dwóch chłopców: syna Soemias - 13-letniego Wariusza Awitusa Bassianusa i syna Mammei - 9-letniego Marka Gessiusza Bassianusa Aleksianusa. Byli oni kuzynami zamordowanego Karakalli - którego wojsko darzyło tak wielką miłością i oddaniem - i to był ogromny kapitał, który można było doskonale spożytkować, wykorzystując błędy Makrynusa - a te bardzo szybko dały o sobie znać. Rzeczywiście, Makrynus nie zdołał ustrzec się karygodnych (i rzucających się w oczy) wizerunkowych błędów. Na początku musiał powstrzymać atak Partów w kierunku Syrii, gdyż zachęcony dotychczasowymi niepowodzeniami Rzymian, Król Królów - Artabanos IV (wsparty przez swego wasala, władcę krainy zwanej Adiabena - Szahrada Chromego), już rozpoczął wielką ofensywę. Makrynus początkowo próbował negocjować z władcą Partów, ale ten zażądał wycofania się Rzymian z Mezopotamii i zapłacenia odszkodowania za spalone osady. Żądania te były nie do spełnienia, jako po pierwsze oznaczałyby klęskę Rzymu (a nowy cesarz nie mógł przecież rozpoczynać swego panowania od porażek, bo to godziłoby w jego prestiż i stanowiłoby zachętę dla innych do odebrania mu władzy), a po drugie Makrynus nie miał pieniędzy na wypłatę żołdu swemu wojsku w takiej wysokości, w jakiej płacił im Karakalla, a co dopiero mówić o zapłaceniu odszkodowań Partom. Dalsza wojna była więc koniecznością. 

Wojsko nie chciało już jednak walczyć (dał się zauważyć znaczny upadek dyscypliny), więc gdy pomaszerowano na zachód w kierunku Nisibis, natknięto się tam na armię partyjską Artabanosa i Szahrada. Bitwa pod Nisibis (lato 217 r.) zakończyła się jednak dla Rzymian upokarzającą klęską, a Artabanos wtargnął do Syrii i zaczął pustoszyć tę prowincję. Makrynus nie miał wyjścia, musiał przyjąć pokój na warunkach Partów, a brzmiały one następująco: Rzym musiał zapłacić ogromną kontrybucję w wysokości 200 milionów sesterców z czego 50 milionów płatne od razu (z tego powodu Makrynus musiał nałożyć nowe podatki na mieszkańców Syrii, Cylicji i prawdopodobnie również Kapadocji). Armenia miała pozostać w strefie partyjskiej (władała nią boczna linia Arsacydów partyjskich, zaś nowym królem Armenii po śmierci na początku 217 r. Chosrowa I, został jego syn - Tirydates II), zaś jedynym ukłonem w stosunku do Rzymu, było oficjalne (lecz czysto symboliczne) uznanie przez Tirydatesa II rzymskiej zwierzchności (Makrynus odesłał Tirydatesowi jego matkę - która dotąd przebywała w rzymskiej niewoli, oraz królewski diadem zabrany wcześniej z Artaksaty przez Karakallę). Poza tym Rzym musiał oddać Partom kilka przygranicznych twierdz w północnej Mezopotamii. Tak więc sukces Partów był w tym momencie bezapelacyjny, a Makrynus kupił sobie pokój, kosztem ogromnych wyrzeczeń i upokorzenia jakiego na Wschodzie doznał autorytet Rzymu. Pokój jednak był Makrynusowi niezbędny, musiał bowiem umocnić swoją władzę (choć klęska w bitwie i haniebny pokój wcale temu się nie przysłużyły, pomimo umieszczenia na monetach napisu "Victoria Parthica"). Nowy cesarz  starał się więc przekonać do siebie zarówno możnych, jak i rzymski lud i  ułaskawił osoby oskarżone o obrazę majestatu za czasów Karakalli, oraz obniżył podatki od wyzwolenia niewolników, od spadków i od darowizn (znacznie podwyższone za Karakalli). Poza tym Makrynus starał się upodobnić do Marka Aureliusza i zapuścił nawet brodę podobną do niego. Chciał się pokazać jako człowiek wykształcony i godny sprawowania najwyższej władzy cesarskiej, choć i tutaj popełniał wiele błędów. 

Mianował bowiem prefektem Rzymu i senatorem - Adwentusa, który wcześniej łaskawie na jego korzyść zrezygnował z władzy. Jeśli bowiem Makrynus starał się przypodobać senatowi, to był to najgorszy z możliwych kroków, bowiem mianował on senatorem człowieka nie tylko nie potrafiącego czytać i pisać, ale również dał mu władzę nad kohortami miejskimi, co wywyższało go jako pierwszego senatora w Rzymie. A poza tym Adwentus pochodził z ubogiej rodziny plebejuszy, nie mógł więc zyskać poważania w oczach zapatrzonych we własną wyjątkowość (i wielkość swych rodów) senatorów. Jednak nowy cesarz musiał się jakoś odpłacić człowiekowi, który sam zrezygnował z władzy by oddać ją w jego ręce, nie było to więc popularne, ale na pewno szlachetne działanie. Innym jego błędem było wycofanie się do Antiochii, gdzie korzystał z życia oraz możliwości, jakie dawała władza. Otóż Makrynus (przystrojony jak Marek Aureliusz - a co starsi obywatele Imperium pamiętali jeszcze jego czasy) lubił leniwie spacerować ulicami miasta (oczywiście nie był na tyle nierozsądny, aby chodzić bez ochrony) i prowadził dysputy z napotkanymi mieszkańcami Antiochii. Nocą zaś urządzał przyjęcia, oglądał tancerki, słuchał gry muzyków i popisy aktorów sprowadzanych do tamtejszego pałacu. To wszystko budziło jednak duży niesmak oficerów i żołnierzy, którzy pamiętali iście spartański sposób bycia uwielbianego przez siebie Karakalli. Do tego dochodziły opóźnienia w wypłaceniu obiecanego żołdu, oraz obozowe trudności, z jakimi zmagali się ściągnięci do Syrii żołnierze z innych (głównie naddunajskich, ale i również nadreńskich) rejonów Cesarstwa. Żołnierze z tamtych terenów nie byli bowiem przyzwyczajeni do syryjskiego słońca i męczyli się tu szybciej od tutejszych oddziałów (podobnie było z wysyłanymi nad Ren legionami wschodnimi, które tam po prostu marzły, nieprzygotowane do śniegów północnej Galii). A cesarz uporczywie ich tam przetrzymywał i nie pozwalał wrócić do siebie (obawiał się bowiem wznowienia wojny z Partami). Ostateczną kroplą, która przelała czarę goryczy żołnierzy, było ogłoszenie przez Makrynusa, iż nowi rekruci będą otrzymywali żołd taki, jaki dostawały wojska za czasów Septymiusza Sewera, czyli znacznie niższy od wprowadzonego przez Karakallę. Co prawda nie godziło to w weteranów i tych żołnierzy którzy już służyli od paru miesięcy, ale jednak i oni też poczuli się zagrożeni. W końcu nowy cesarz również i im mógł odebrać to, co tak łaskawie przyznał zamordowany Karakalla. W wojsku więc zaczął dojrzewać powolny bunt i niezadowolenie.




I właśnie tę sytuację postanowiła wykorzystać Julia Meza, która z końcem 217 r. przybyła do Rzymu, wioząc ze sobą urnę z prochami swej zmarłej siostry, aby złożyć ją w Mauzoleum Augusta przy Via Lata w Rzymie. Oczywiście otrzymała zgodę Makrynusa na tą podróż, ale zapewne jej zamiarem było także wybadać atmosferę, jaka panowała w Rzymie po śmierci Karakalli. Już w Rzymie dotarła do niej wiadomość o zgodzie nowego cesarza na deifikację zarówno Karakalli jak i jego matki. Był to jasny gest polityczny, bowiem Makrynus informowany o nastrojach panujących w armii - postanowił im przeciwdziałać i wykonać gest dobrej woli - deifikować człowieka uwielbianego przez żołnierzy, w którego śmierć najprawdopodobniej osobiście był zamieszany (byłoby to prawdopodobnie pierwsze w historii ubóstwienie ofiary przez zabójcę). Senatorowie zacisnęli więc zęby i ogłosili Karakallę bogiem, przyznając mu świątynię i publicznych kapłanów. To samo uczyniono z Julią Domną, czyniąc z niej boginię. Makrynus sądził że ten gest pozwoli uspokoić wzburzone nastroje w armii, ale wkrótce sytuacja znów się zmieniła i to właśnie za sprawą Julii Mezy, która postanowiła wykorzystać niezadowolenie wojska na korzyść swoją i swoich wnuków oraz ratując tym samym upadłą już dynastię Sewerów. A mianowicie rozpuściła wieści, iż posiada znaczny majątek i hojnie wynagrodzi żołnierzy, którzy dopomogą jej wnukowi - 14-letniemu już wówczas Wariuszowi Awitusowi, kapłanowi lokalnego boga Elah-Gabala (zwanego przez Greków Heliogabalem), w uzyskaniu cesarskiej purpury. Poleciła rozgłaszać również, że młody Awitus był synem samego cesarza Karakalli, a wynieść do władzy syna uwielbianego władcy i jeszcze dostać za to sowitą nagrodę - żołnierzom nie trzeba było tego dwa razy powtarzać i wkrótce potem Awitus (zwany też Heliogabalem) zgromadził wokół siebie znaczne siły. Ale to miało miejsce dopiero w maju roku 218. Nim jednak do tego przejdę, jeszcze kilka słów powiem o wydarzeniach dziejących się w roku wcześniejszym, a mających związek z rzymską (i nie tylko rzymską) gminą chrześcijańską.

Otóż w roku 217 zmarł papież Zefiryn. Pełnił on swój pontyfikat przez osiemnaście lat i przez ten czas nie wydarzyło się nic szczególnego w chrześcijańskim świecie. Warto odnotować, że za jego poprzednika, papieża Wiktora I (pontyfikat z lat 189-199) doszło do ustalenia oficjalnej daty Wielkanocy (ok. 190 r.), gdyż był to bardzo poważny problem dzielący dotąd parafie Wschodu i Zachodu. Otóż na Wschodzie świętowano Wielkanoc (czyli święto Paschy) zgodnie z kalendarzem żydowskim w 14 dniu miesiąca Nisan (marzec-kwiecień) i tego dnia kończono post. Natomiast parafie Zachodu trzymały się postu aż do pierwszej niedzieli po 14 dniu miesiąca Nisan, gdy - jak wierzono - tego dnia zmartwychwstał Chrystus. Mimo to problem nie był aż tak poważny aż do 120 r., gdy większa część chrześcijan parafii wschodnich przybyła do Rzymu gdzie już dobitnie ukazały się owe różnice. Bowiem gdy jedna część gminy chrześcijańskiej kończyła post, inna jeszcze pościła aż do następnej niedzieli, co rodziło wzajemne urazy i pytania o teologiczną słuszność. Ok. 160 r. w tej właśnie sprawie do Rzymu przybył biskup Smyrny - Polikarp, aby omówić tę kwestię z papieżem Anicetem - lecz do wzajemnego porozumienia wówczas nie doszło, choć obie strony zadeklarowały, że wzajemnie będą tolerować owe różnice w świętowaniu Wielkanocy. Dopiero właśnie za pontyfikatu Wiktora sprawa ta odżyła na nowo, a to z powodu listu napisanego "Do Wiktora i do Kościoła rzymskiego" przez biskupa Efezu - Polikratesa, w którym było zapisane: "My tego dnia nie święcimy lekkomyślnie; nic nie dodajemy, nic nie ujmujemy. Albowiem w Azji wielkie zaszły gwiazdy, które wzejdą w dniu przyjścia Pańskiego, kiedy z niebios przyjdzie w chwale, i wzbudzi wszystkich świętych". Następnie wymienia Polikarp świętych, którzy narodzili się na Wschodzie i którzy "spoczywali na piersi Pana", jak: Filip - jeden z dwunastu apostołów, pochowany w Hierapolis i jego trzy dziewicze córki (jedna z nich miała swój grób w Efezie), Jan Apostoł spoczywający w Efezie, biskup i męczennik - Polikarp w Smyrnie, biskup i męczennik - Sagarias w Laodycei, Meliton - który, aby nie mieć pokus, sam odciął sobie swoje przyrodzenie - w Sardes, i Polikrates dodawał: "Ci wszyscy przestrzegali czternastego dnia Paschy, według ewangelii, i w niczym od tego nie odstąpili (...) Tak i ja, Polikrates (...) idę za tradycją krewnych swoich. (...) Otóż siedmiu krewnych moich było biskupami, ja zaś jestem ósmy. I zawsze krewni moi dzień ten święcili. (...) Tedy ja, Bracia, który żyję w Panu siedemdziesiąt i pięć lat, i który obcowałem z braćmi świata całego (...) ja się nie boję żadnych pogróżek, albowiem więksi ode mnie powiedzieli: "Należy więcej słuchać Boga, aniżeli ludzi".

Na tak jawnie prowokacyjny list, papież Wiktor nałożył ekskomunikę na wszystkie kościoły Azji Mniejszej. Biskup Polikrates odpowiadał, że Wiktor nie ma władzy ekskomunikować Kościoły Azji Mniejszej, które zachowują tradycję apostolską i poparł go w tym biskup Lugdunum (dziś Lyon) - Ireneusz, który list swój pisał w imieniu "Braci w Galii". Ireneusz (choć urodzony w Smyrnie) obchodził Wielkanoc zgodnie z zachodnią tradycją, to jednak w swym liście napominał papieża Wiktora, że ten powinien dążyć do zgody pomiędzy Kościołami, a nie do konfliktów. Pisał bowiem: "Otóż nie tylko o kwestię dnia spór się toczy, ale także o sam sposób poszczenia. Jedni bowiem sądzą, że tylko przez jeden dzień pościć powinni, inni znowu, że przez dwa dni, inni wreszcie, że jeszcze dłużej. (...) Taka różnorodność zwyczajów nie powstała dopiero dzisiaj, za dni naszych, ale już wiele dawniej, przed nami, wśród naszych poprzedników. (...) Wszyscy mimo to żyli w pokoju, i my jedni z drugimi w pokoju żyjemy, a różnica w poście stwierdza tylko wiary naszej jedność". Ireneusz słał listy w sprawie pokoju i jedności również do innych Kościołów. Odpowiedzieli mu we wspólnym liście biskupi: Cezarei - Teofil i Jerozolimy - Narcyz, a także Tyru - Kasjusz i Ptolemajdy - Klarus. W liście do Ireneusza padły takie oto słowa: "Otóż oznajmiamy Wam, że w Aleksandrii święci się Wielkanoc tego samego dnia, co u nas. Porozumieliśmy się bowiem listownie, tak że zgodnie i razem obchodzimy dzień święty". Innymi słowy biskupi Palestyny i Egiptu opowiadali się za utrzymaniem tradycji apostolskiej, czyli święceniem Paschy tak, jak to było dotychczas na Wschodzie. To spowodowało, że papież Wiktor zdjął ekskomunikę z parafii Azji Mniejszej i każda strona pozostała przy własnym świętowaniu, jednak od tego czasu (ok. 190 r.) tradycja apostolska zaczęła powoli ustępować tradycji zachodniej, aż ostatecznie zwyciężył rzymski sposób ustalania daty Wielkanocy na pierwszą niedzielę po wiosennej pełni księżyca.




Papież Zefiryn miał jednak ten sam problem z utwierdzeniem dominacji Kościoła rzymskiego nad innymi, a szczególnie ostro przeciwko temu protestowały parafie Palestyny i Azji Mniejszej, twierdząc że to tam właśnie narodziło się chrześcijaństwo i tam nauczał Chrystus; nie ma więc żadnego powodu, aby podporządkowywać się Rzymowi. Wyliczano przy tym często ilu i gdzie spoczywa apostołów w parafiach Palestyny oraz Azji Mniejszej. Na jeden z takich listów, napisanych przez niejakiego Proklusa z Kościoła hierapolitańskiego w Egipcie, papież Zefiryn odpowiedział: "A ja mogę ci pokazać trofea Apostołów. Jedź do Watykanu, albo udaj się na drogę prowadzącą do Ostii, a ujrzysz tam trofea tych, którzy założyli Kościół rzymski" ("trofea" - czyli groby męczenników). Zefiryn był też krytykowany (szczególnie przez Hipolita i Tertuliana) za uleganie montanizmowi - czyli ruchowi religijnemu, założonemu ok. 150 r. przez niejakiego Montana. Wyznawcy tej doktryny byli przekonani o nieuchronnym powtórnym przyjściu Chrystusa na Ziemię i w tym celu planowali założenie "Niebieskiego Jeruzalem", wyznaczając jego miejsce na równinie, koło frygijskiego miasta Papuza. Tam wyznawcy Montana mieli oczekiwać na powtórne przyjście Chrystusa, a swego przewodnika (który ogłosił się prorokiem Ducha Świętego w kościele w Ardaban na pograniczu Frygii i Myzji w Azji Mniejszej) uważali za kontynuatora dzieła Jezusa Chrystusa. Montan stworzył sobie grupę wiernych towarzyszy, których posyłał z misją na Wschód i na Zachód, do Rzymu, do Hiszpanii i do Galii. Główną doktryną montanizmu było przyjęcie tego, co zsyła nam los, a wobec nieuniknionego powtórnego przyjścia Pana i wskrzeszenia przez Niego wszystkich świętych, należało wręcz dążyć do męczeństwa za wiarę i nie próbować od tego uciekać - gdyż za to czekać miała nagroda w postaci życia wiecznego u boku Chrystusa. Montan nakazywał również przestrzeganie bardzo surowych postów i wyrzeczenie się małżeństwa. Co ciekawe, najbardziej gorliwych zwolenników zyskał on wśród... kobiet, a szczególnie otoczył się dwiema z nich - Pryscyllą i Maksymillą, które to głosiły że życie w dziewictwie uzdalnia je do wizji i prorokowania (często też wpadały w ekstatyczne stany). Montan zmarł w 179 r. będąc u szczytu sławy, Pryscylla i Maksymilla kilka, kilkanaście lat później, tak więc w czasach Zefiryna ruch ten był już znacznie słabszy (nie zbudowano "Niebieskiego Jeruzalem"), ale mimo to wciąż rozsiany od Hiszpanii po Galię i od Azji Mniejszej po Egipt, Zefiryn zaś wystawiał zwolennikom Montana "listy pokoju", gdy ci udawali się do innych parafii. Ostatecznie sekta Montana zniknęła całkowicie w pierwszych dwóch dekadach III wieku.

Po śmierci Zefiryna w 217 r., jego następcą (jak wspomniałem) został Kalikst I. Wcześniej wiódł on żywot niewolnika niejakiego Kaprofora - zajmującego się udzielaniem pożyczek na procent. Okradł jednak swego pana, za co trafił do kopalń Sardynii - prawdziwego piekła na ziemi, gdzie najtwardsi wytrzymywali nie więcej niż rok (żyło się tam ponoć jedynie od sześciu do czternastu miesięcy). Praca była ciężka, ponad siły, dlatego ludzie umierali masowo z przemęczenia, odwodnienia i ran. Ponieważ jednak do tych kopalń zsyłano wielu chrześcijan, papież Wiktor starał się o ich uwolnienie, a pomocną w tym okazała się kochanka cesarza Kommodusa - Marcja, która też była chrześcijanką. Wcześniej, jako niewolnica trafiła do cesarza w roku 182, po nieudanym spisku na jego życie, zawiązanym przez siostrę - Lucillę. Marcja - zyskując uznanie jako kochanka Kommodusa, stała się bardzo wpływową osobą, gdyż miała bezpośredni kontakt z cesarzem i potrafiła na niego wpłynąć (o czym zresztą pisałem już wcześniej w tym temacie). To ona właśnie doprowadziła do wyzwolenia chrześcijańskich niewolników z kopalni na Sardynii (189 r.), według listy, jaką przekazał jej papież Wiktor. Co ciekawe - na owej liście nie było Kaliksta, choć on również należał do grona chrześcijan. Ale Wiktor nie umieścił go tam zapewne celowo, gdyż jego wyrok dotyczył nie tyle wiary chrześcijańskiej, co kradzieży, dlatego też papież uznał zapewne, że złodziej nie powinien znaleźć się wśród wyznawców Chrystusa. Kalikst dobrze wiedział, że jeśli nie wyjdzie z resztą chrześcijan, to w tej kopalni zginie. Dlatego też zadeklarował że on również jest chrześcijaninem, a brak jego nazwiska na liście to zwykła pomyłka lub niedopatrzenie. Dzięki temu opuścił kamieniołomy, a po śmierci papieża Zefiryna obrano go biskupem Rzymu, czyli papieżem. Kalikst zamierzał znacznie powiększyć liczbę chrześcijan i ogłosił że odpuszcza winy każdemu cudzołożnikowi, który odprawi pokutę (a należy pamiętać, że w tamtym czasie cudzołóstwo karano w Rzymie śmiercią, lub też zsyłano na galery czy do kopalń). Poza tym Kalikst wyświęcał na kapłanów mężczyzn, którzy się rozwiedli i którzy mieli jednocześnie po dwie lub trzy żony. Kobietom wolnym również zezwalał na spółkowanie bez ślubu, czy był to człowiek wolny, czy też niewolnik.

I z tym właśnie nie zgadzał się Hipolit. Napisał on wiele dzieł, takich jak m.in.: "O Wielkanocy", "O Pieśni nad Pieśniami" czy "Zwalczanie wszelkich herezji". W 217 r. stanął na czele opozycyjnej do Kaliksta grupy chrześcijan i został przez nich wybrany papieżem (był pierwszym antypapieżem w dziejach). Ostro piętnował wszelkie nadużycia i sprzeciwiał się przyjmowaniu do grona chrześcijan ludzi niemoralnych (a za takich uważał chociażby cudzołożników oraz kobiety sypiające z niewolnikami). Choć nie odciął sobie przyrodzenia (co było wówczas dość częstą praktyką wśród chrześcijan, którzy sądzili że w ten właśnie sposób unikną pokus tego świata i szybciej dostąpią zbawienia), to jednak był zdecydowanym wrogiem uprawiania seksu w jakiejkolwiek postaci. Tolerował jedynie seks małżeński, ale tylko w taki sposób, aby małżonkowie spłodzili potomstwo (twierdził, że gdyby nie grzech Adama i Ewy, mężczyzna i kobieta nie odczuwaliby żadnej przyjemności z uprawiania seksu i dzięki temu byliby szczęśliwi). Hipolit sprawował swój pontyfikat przez osiemnaście lat, gdy 235 r. nowy cesarz - Maksyminus Trak zesłał go wraz z papieżem Poncjanem do "kopalni śmierci" na Sardynii, gdzie obaj panowie się ostatecznie pojednali i gdzie zmarli. W każdym razie rok 217 był tym pierwszym, w którym pojawiło się dwóch papieży jednocześnie, ale my wróćmy teraz do wydarzeń, jakie nastąpiły w maju 218 r. w Emesie...     

 



 CDN.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz