Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 20 lutego 2022

W OBRONIE EUROPY - Cz. I

CZYLI DZIEJOWE BATALIE I ZMAGANIA,

KTÓRE OCALIŁY 

EUROPEJSKĄ CYWILIZACJĘ



 
 Tym tematem pragnę rozpocząć nową serię, w której opiszę największe zmagania Europejczyków, które pozwoliły ocalić europejską kulturę, sztukę i ogólnie rzecz biorąc europejską cywilizację, przed najazdem lub atakiem z zewnątrz, ze strony państw lub ludów obcych kulturowo, cywilizacyjnie i mentalnie. W tym temacie zaprezentuję zarówno zmagania dość odległe czasowo (jak choćby bitwę pod Poitiers z 732 r.), jak i te bliższe (np. bitwę pod Lepanto z 1571 r.), oraz te bardziej nam współczesne (jak Bitwa Warszawska 1920 r. - chociaż o niej akurat dość sporo pisałem w wielu innych tematach na tym blogu). Zaprezentuję tutaj również te wydarzenia, które oficjalnie nie przeszły do historii, bowiem nie pociągnęły za sobą żadnych dziejowych wydarzeń, ale stało się tak, ponieważ znaleźli się ludzie, którzy owym katastrofom skutecznie zapobiegli (któż wie bowiem o tym, że na przełomie lat 70/80-tych XX wieku miała wybuchnąć III wojna światowa i jak to się stało, że ostatecznie do niej nie doszło?). Nie zamierzam też skupiać się tutaj jedynie na kwestiach militarnych, gdyż prawdziwe zagrożenia cywilizacyjne tak naprawdę są groźne dopiero wtedy, gdy obce wpływy kulturowe (lub antykulturowe) przenikną niezauważalnie do rodzimej kultury i gdy ludzie zaczną je utożsamiać jako coś naturalnego i akceptowalnego. 

Tak jest dzisiaj chociażby w przypadku ekspansji marksizmu antykulturowego, który przyjmowany jest jako coś normalnego - szczególnie przez młodzież, siedzącą z nosami w smartfonach, tabletach i ipad'ach i postrzegającą historię albo jako coś na kształt zabawy, albo jako pasmo niekończącego się wyzysku za który nieustannie należy przepraszać. Jednocześnie owa młodzież w swej niepojętej głupocie, wychodzi z założenia - co również jest wynikiem nieznajomości historii - że to dopiero oni są tymi pionierami, którzy jako pierwsi chcą walczyć z niesprawiedliwością i wyzyskiem i że wcześniej ludzie tego nie chcieli, bo jakby chcieli - to by to zmienili. Czegóż jednak można wymagać od ludzi, którzy całe dnie spędzają przed ekranami smartfonów które wprost wyżerają im mózgi i nie dostrzegają, że wpadają w tą samą dziejową pętlę, po której przed nimi kroczyły już tysiące im podobnych - "naprawiaczy ludzkich dziejów" i zawsze te piękne i wzniosłe hasła oraz idee kończyły się tak samo - nieprawdopodobną ilością ludzkiego cierpienia, stosami ciał i masowymi grobami. Tak bowiem ZAWSZE kończą się wzniosłe cele idealistów, którzy pragną zbudować nowy świat, pozbawiony błędów przeszłości. Nie da się bowiem na tym świecie uwolnić od zła (z jednego wpada się w drugie często znacznie gorsze od poprzedniego - co może oznaczać - a istnieje taka teoria - że realnie żyjemy w piekle), jedyne co można zrobić, to zło dobrem zwyciężać, a przede wszystkim nie pozostawać biernym, gdyż nic tak nie umacnia zła, jak to że ludzie się do niego przyzwyczajają i dla tymczasowego "świętego spokoju" umywają ręce. 

Przykładem niech będzie tu fakt, jak potraktowano pokojowy protest kanadyjskich truckerów, którzy zablokowali most w Ottawie, wiodący do Detroit. Choć nie doszło nawet do przewrócenia przysłowiowego kosza na śmieci, zostali oni nazwani przez "skarpetkowego" fuhrera Justina Trudeau - "nazistami", "faszystami", "zwolennikami białego suprematyzmu" i innymi niedorzecznymi oraz odczłowieczającymi sformułowaniami. Notabene, podpalanie samochodów i rabowanie sklepów i dobytków oraz mordowanie zwykłych ludzi, do czego dochodziło podczas tzw.: protestów BLM w lecie 2020 r. w USA, to było uznane za "słuszny społeczny protest". Tylko że ten "słuszny społeczny protest" wymierzony był w zwykłych ludzi i w ich własność, w ich majętności, zaś strajk kierowców ciężarówek w Kanadzie odbijał się na dostawach dla wielkiego biznesu, a tego nie wolno im robić - nigdy, przenigdy. Gdyby z bronią w ręku strzelali do broniących swych domów i zakładów pracy ludzi, wówczas uznani by zostali za bohaterów walczących w imię "sprawiedliwości społecznej", ale ponieważ wystąpili przeciwko "wielkim" tego świata, zostali natychmiast sprowadzeni do roli "nazistów" i "białych suprematystów". 

Ostatnio - chyba w lisowym "Na Temat" czytałem wynurzenia pewnej młodej dziennikareczki, która pisała o tolerancji, i tę swoją pisaninę podsumowała stwierdzeniem: "A przecież istnieje coś takiego, jak paradoks tolerancji, który sprowadza się do tego, że nie można tolerować zjawisk, które są wrogie demokracji". I dziennikareczka owa nazwała to sformułowanie "paradoksem tolerancji". Jakże piękna nazwa, pytanie moje tylko brzmi czy sama na to wpadła, czy też ktoś jej tę nazwę podpowiedział lub ją w tym kierunku naprowadził? Jest to ważne pytanie, gdyż daję głowę że ona sama uważa iż słowa które wypowiedziała są wybitnie oryginalne i to ona sama - lub ludzie z jej otoczenia, pokolenia - wpadli na to hasło. Gdyby bowiem znała historię, wiedziałaby, że sformułowanie: "Nie ma tolerancji dla wrogów tolerancji" zostało zawarte w książce z 1965 r. autorstwa zdeklarowanego marksisty i zdegenerowanego seksoholika - Herberta Marcuse. Książka nosiła tytuł: "Tolerancja represywna" i autor zapowiadał w niej koniec klasycznego modelu tolerancji, polegającego na tolerowaniu wszelkich możliwych, acz, odmiennych od naszych poglądów i postaw, na rzecz tolerowania JEDYNIE poglądów lewicowych, prawicowe zaś miały być poddane całkowitej krytyce i alienacji z przestrzeni publicznej i to jeszcze - co ciekawe - nim w ogóle powstaną - czyli totalna prewencja podszyta marksistowskim terrorem w imię powszechnej tolerancji. Idealny świat dla pustych, głupich ludzi (szczególnie młodych - którymi łatwo manipulować), którzy w swym pustym życiu - w którym skupiają się głównie na przeglądaniu facebooka, tiktoka czy robieniu selfie - pragną poczuć że coś od nich zależy, że robią coś wzniosłego i pięknego, nie widząc jednocześnie że pięknymi hasłami wybrukowana jest droga do piekła, a ideały którymi tak folgują (szczególnie w sieci), znajdą swoje odbicie w prawdziwym świecie w morzu ludzkiego cierpienia i hektolitrach przelanej krwi. 

Konkluzja jest więc oczywista - jak tracą i cierpią zwykli ludzie, a szczególnie klasa średnia to jest dobrze, tak właśnie ma być, ale jak zaczynają tracić wielkie koncerny to natychmiast należy działać i pacyfikować takie protesty, łącznie z blokadą kont bankowych (a przecież oni wszyscy dążą do likwidacji gotówki i pozostawienia rozliczeń jedynie w formie wirtualnej, co by oznaczało całkowite poddaństwo nas wszystkich, bowiem jednym przyciskiem zablokują nam dostęp do kont jeśli okażemy się "nieprawomyślni" i spróbujemy zaprotestować przeciwko temu, do czego dążą - czyli nowego feudalizmu - grupka niewyobrażalnie bogatych "wybrańców" oraz cała reszta ludzkości żyjąca w mniejszej lub większej biedzie, poddawana eutanazji i aborcji - bo przecież trzeba walczyć o klimat, prawda?; zmuszana do śmieciowego jedzenia, bo na to jakościowo dobre nie będzie ich stać; oraz kontrolowana - skanowanie twarzy, kamery w miastach a nawet w lasach). "Bydło" należy bowiem kontrolować i krótko trzymać na smyczy aby zbytnio się nie znarowiło, a niestety za bydło mają nas wszystkich właśnie ludzie tacy jak Justin Trudeau i inni jemu podobni "postępowi naprawiacze ludzkich dziejów". O tym też postaram się napisać w tym temacie, ale teraz pragnę rozpocząć od jednej z największych batalii w dziejach Europy, czyli od Bitwy Wiedeńskiej - odsieczy Wiednia z roku 1683, która ocaliła ówczesną Europę przed tym, do czego dziś doprowadziła polityka "postępowych" polityków w wielu europejskich krajach - czyli przed niekontrolowaną migracją i dominacją islamu.   
 
 



 

WIEDEŃ - 1683 

(czyli: Veni, Vidi, Deus Vicit!) 

Cz. I






"Bóg i Pan nasz na wieki błogosławiony dał zwycięstwo i sławę narodowi naszemu, o jakiej wieki przeszłe nigdy nie słyszały. Działa wszystkie, obóz wszystek, dostatki nieoszacowane dostały się w nasze ręce. Nieprzyjaciel, za­sławszy trupem aprosze, pola i obóz, uciekł w kontuzji. Wielbłądy, muły, bydło, owce, które to miał po bokach, dopiero dziś wojska nasze brać poczynają, przy których Turków trzodami tu przed sobą pędzą; drudzy zaś, poturczeńcy, na dobrych koniach i pięknie ubrani od nich tu do nas uciekają... Wezyr tak uciekł od wszystkiego, że ledwie na jednym koniu i w jednej sukni. Jam został jego sukcesorem, bo po wielkiej części wszystkie mi się po nim dostały splendory; a to tym trafunkiem, że będąc w obozie w samym przedzie i tuż za wezyrem postępując, przedarł się jeden pokojowy jego i pokazał namioty jego, tak obszerne, jako Warszawa albo Lwów w murach. Mam wszystkie znaki jego wezyrskie, które nad nim noszą; chorągiew mahometańską, którą mu dał cesarz jego na wojnę i którą dziś jeszcze posłałem do Rzymu Ojcu Św. przez Talentiego pocztą. Namioty, wozy wszystkie dostały mi się i tysiąc innych drobiazgów pięknych i kosztownych, ale to bardzo kosztownych, lubo się jeszcze siła rzeczy dotąd nie wi­działo. Nie ma żadnego porównania ze zdobyczą pod Choci­miem. Kilka samych sajdaków rubinami i szafirami sa­dzonych stoją kilku tysięcy czerwonych złotych... Mam i konia wezyrskiego ze wszystkim siedzeniem... Złotych­ szabel pełno po wojsku, i innych wojennych ryn­sztunków... Noc nam ostatnia przeszkodziła i to, że uchodząc, okrutnie się bronią formując doskonałą drugą linię obrony... Ale to trefna, że wezyr wziął tu był gdzieś w którymś ci cesar­skim pałacu strusia żywego, dziwnie ślicznego, tedy i tego, aby się nam w ręce nie dostał, kazał ściąć. Co zaś za deli­cje miał przy swych namiotach, wypisać niepodobna. Miał łaźnie, miał ogródek i fontanny, króliki, koty, na­wet papuga była, ale że latała, nie mogliśmy jej poj­mać".


Oto fragment listu, napisanego przez zwycięskiego króla - Jana III Sobieskiego - 13 września 1683 r. (nazajutrz po bitwie pod Wiedniem) w zdobycznym namiocie wielkiego wezyra - Kara Mustafy Paszy; do swej małżonki - Marii Kazimiery d'Arquien (francuskiej szlachcianki). Łupy, jakie wpadły w ręce zwycięskiej armii polsko-austriacko-niemieckiej, były ogromne, zdobyto bowiem 125 000 namiotów, 9 000 wozów, 150 armat, 5 milionów funtów prochu, a poza tym (jak pisał w swych "Pamiętnikach" - Jan Chryzostom Pasek): "Złota, koni, wielbłądów, bawołów, bydeł, owiec stadami koło obozu pełno. Onych namiotów ślicznych, bogatych, owych sepetów z różnymi specjałami (...) Nawet worki talarów wielkimi na ziemi leżały stosami (...) Pokoiki w tych namiotach tak skryte, że ledwie trzeciego dnia znaleziono utajnioną jakąś wezyrską dylektę (nałożnicę), a drugą, strojną bardzo, ściętą przed namiotem leżącą zastano (gdy bowiem było już jasne że klęska Turków jest ostateczna, dopuścili się oni masakry prawie 30 000 haremowych nałożnic, jakie Kara Mustafa i jego oficerowie zabrali ze sobą na wojnę. Uczyniono tak, aby kobiety te nie wpadły w ręce zwycięzców). Powiadano, że ją sam ściął wezyr, żeby się w ręce nieprzyjacielskie nie dostała (...) Powiadali nasi, jakie to tam Turcy mieli wygody w tych swoich namiotach, co to i wanny, i łaźnie ze wszystkim jako w miastach apartamentem i zaraz przy nich studnie śliczne cembrowane, mydła perfumowane po listwach (półkach) stosami leżące, wody pachnące w baniach, apteczki znowu osobne z różnymi balsamami, wódkami i innymi należnościami, srebrne naczynia do wody (...) noże, andżary (zakrzywione tureckie noże), rubinami i djamentami nasadzane, zegarki specjalne, na złotych obiciach wiszące (...) nawet pieniądze albo stosami w workach na ziemi leżące, albo też goło na ziemi na kupach posypane". W bitwie poległo też prawie 25 000 Turków (z ponad 150 000 jakimi dysponował wielki wezyr w chwili oblężenia Wiednia) a około 10 000 z nich trafiło do niewoli. Straty sprzymierzonych były znacznie niższe: Niemców i Austriaków poległo ok. 16 000 (większość podczas obrony Wiednia) z ogólnej ich liczby 57 000 przed bitwą (z czego 7000 liczyła załoga obrony Wiednia). Polaków zaś poległo nie więcej, jak ok. 1000 żołnierzy jazdy (we wszystkich formacjach: husarskich, pancernych i lekkich; samych husarzy - owych "uskrzydlonych jeźdźców" polec miało zaledwie 100) z ogólnej liczby 26 500 żołnierzy którzy przybyli na odsiecz Wiednia (poza tym pod Kamieńcem Podolskim stał jeszcze wojewoda krakowski - Andrzej Potocki z siłą 3840 jazdy, czyli 3 chorągwie husarskie - 370 koni, 25 chorągwi pancernych - 2810 koni i 8 chorągwi lekkich - 660 koni, do tego piechota, dragonia i Kozacy).  

Zwycięstwo było więc całkowite, a polska odsiecz ocaliła nie tylko sam Wiedeń, ale całą Austrię i większą część Niemiec przed turecką niewolą, a także chrześcijaństwo, bowiem w przypadku triumfu Osmanów i zajęcia przez nich Wiednia, mieliby oni prostą drogę na południe, ku Italii, a sułtan - Mehmet IV odgrażał się, że w Rzymie, w pałacu św. Piotra urządzi sobie "stajnie dla swych koni". Nic więc dziwnego, że legenda króla Sobieskiego rosła przez wieki po bitwie i do dziś wciąż jest silna. Jak bowiem w 1921 r. pisał historyk Władysław Konopczyński: "Do kogo z nas Polaków w wieku młodocianym nie przemówi ten z epopei hetman-król, Polonus pancerny, wąsaty, kontuszowy i tak cudnie kolorowy, kogo nie oczaruje chrzęstem zbroi, skinieniem buławy, wiewem rozpostartych sztandarów, furkotem tysięcznych piór husarskich? Kogo z nas dojrzalszych nie wzruszy choć na chwilę liryzm jednej z najtkliwszych miłości, jakie tylko zna historia serc polskich? Kto z najdojrzalszych badaczów nie przejmie się tragizmem odpadnięcia orlich jego skrzydeł po górnym locie?". Gdy król Sobieski, nazajutrz po Bitwie wkraczał w mury Wiednia, wyswobodzeni od tureckiej niewoli lub głodowej śmierci mieszkańcy miasta z oznakami niewyrażonej wdzięczności i radości z wyzwolenia całowali wkraczających polskich żołnierzy po rękach, nogach i sukmanach. Wołano wszędzie na cześć Jana III Sobieskiego - "Unser braver könig" ("Nasz dzielny Król"), co było policzkiem, wymierzonym w cesarza Leopolda I Habsburga, który na wieść o zbliżaniu się Turków, uciekł z Wiednia (zresztą ta ucieczka ciążyła potem na jego honorze). Zaraz też odbyła się msza dziękczynna w kościele św. Augustyna, gdzie król Jan osobiście zaintonował Te Deum (co ciekawe na tym wiedeńskim kościele wciąż wówczas wisiał znak półksiężyca - zwany też przez mieszkańców miasta "znakiem sromoty" - a zawieszony jeszcze w 1529 r. po ostatnim, równie nieudanym, oblężeniu Wiednia przez Turków. Mimo to ówczesny arcyksiążę Ferdynand I Habsburg - brat cesarza rzymskiego i króla Hiszpanii Karola V - przystał na żądanie Sulejmana Wspaniałego zawieszenia półksiężyca na tym kościele, co miało go ocalić w przypadku kolejnego bombardowania Wiednia przez Osmanów. Teraz zaś, król Jan III nakazał zerwać ów znak hańby).




Wielkie łupy w ogromnej większości (prócz zdobycznych armat) przypadły Polakom, choć król od razu część z nich podzielił, i papieżowi - Innocentemu XI, posłał do Rzymu wielką chorągiew Kara Mustafy (którą pierwotnie błędnie uznawano za chorągiew samego proroka Mahometa), drugą, podobną tej pierwszej, wysłał do sanktuarium w Loreto "Na chwałę Bożą", a trzecią taką samą zabrał ze sobą i po powrocie do Polski zawiesił w katedrze wawelskiej u grobu św. Stanisława. Do papieża król Sobieski napisał również list, w którym przedstawił samą bitwę i owe świetne zwycięstwo, a list zakończył słowami: "Veni, vidi, Deus vicit!" ("Przybyliśmy, zobaczyliśmy, Bóg zwyciężył!"), będące parafrazą słów Juliusza Cezara pisanych do senatu, po jego zwycięstwie pod Zelą w 47 r. p.n.e. nad królem Pontu - Farnakesem II. Wiele też podarków i prezentów rozdawał król, np. książętom niemieckim uczestniczącym w bitwie (rozdawał rubiny, szafiry, złote szable osmańskie a także tureckich jeńców, np. elektor Bawarii - Maksymilian II Emanuel był niezwykle zadowolony, gdy otrzymał od króla trzy konie i kilkunastu Turków), Cesarzowi Leopoldowi ofiarował król jeden ze znaków Kara Mustafy, a Ludwikowi XIV, królowi Francji przesłał król Sobieski informacje o zwycięstwie, dwa rubiny i zasłonę z namiotu wielkiego wezyra (w końcu żona króla Jana - Maria Kazimiera, którą on pieszczotliwie nazywał Marysieńką, nim została polską królową, była poddaną Ludwika XIV). Szczęście nieopisane obiegło całą chrześcijańską Europę na wiadomość o tym zwycięstwie (a Sobieski posyłał listy gdzie tylko mógł i tym samym wkrótce cała Europa mówiła i pisała o triumfie pod Wiedniem i wszystkich jego aspektach, jak choćby o wyczynie Polaka - Jerzego Franciszka Kulczyckiego, który w przebraniu tureckim wykradł się z oblężonego Wiednia z informacjami dla dowódcy wojsk cesarskich, księcia Karola Lotaryńskiego, a następnie tą samą drogą powrócił do miasta), choć oczywiście nie wszyscy cieszyli się z tego tak samo. Niektórym ów triumf był nie na rękę, jak choćby królowi Francji - Ludwikowi XIV, który w upadku Wiednia upatrywał swego triumfu nad cesarstwem i osobiście nad Leopoldem I - którego uważał za swego głównego konkurenta; ale poza tym triumf ten został przyjęty w europejskiej prasie ulotnej (o niewielkim nakładzie, często drukowanej na jednej lub dwóch kartkach - prekursorce prasy współczesnej) bardzo pozytywnie.

Zwycięstwo Polaków było niepodważalne, zarówno dla współczesnych, jak i póżniejszych pokoleń, czego dowodem opinia, wyrażona przez jednego z najsławniejszych teoretyków wojskowości, pruskiego generała Carla von Clausewitza, który w 1837 r. w "Hinterlassene Werke" tak oto podsumował wysiłek Polaków i ich króla: "Nie ma żadnej kariery dowódcy, która bardziej obfitowałaby w czyny błyskotliwej odwagi i podziwu godnej wytrwałości, niż ta Sobieskiego". Niestety, wdzięczność wyzwolonych nie trwała długo, już przy wkraczaniu wojsk koronnych do Wiednia, władze austriackie starały się hamować entuzjazm mieszkańców miasta wobec Polaków, a jak pisał Teodor Morawski: "Niewdzięczni Niemcy odmawiają w mieście grobów najznakomitszym z rycerstwa polskiego. (...) Ranni Polacy czekać musieli opatrzenia na śmieciach. Rząd cesarski nie miał dla nich statku, którymby do Prezburga spuszczeni być mogli. Po odmówieniu gospód, żywności i furażów, strzelano jeszcze z miasta do żołnierzy pożywienia szukających". Cesarz Leopold - sam zawstydzony swoją wcześniejszą ucieczką z Wiednia - miał żal, iż Polakom przypadły "wszystkie łupy", na co mu Sobieski odpowiedział iż nie przybył on tutaj jako łupieżca, a jako wyzwoliciel, co zmusiło cesarza do powstrzymania swych słów, ale niechęci jego nie złagodziło. Podczas pierwszego spotkania króla Sobieskiego z cesarzem Leopoldem pod Schwechat (15 września 1683 r. - trzy dni po Bitwie Wiedeńskiej) dała się odczuć niechęć lub zazdrość, jaką cesarz pałał do Polaków a króla Jana III w szczególności. Ponoć nie zdjął kapelusza gdy polskie pułki opuszczały przed nim (na znak szacunku) swe sztandary, a także nie powitał syna królewskiego - 16-letniego Jakuba Ludwika Sobieskiego, co bardzo rozgniewało króla Jana (ponoć od spotkania monarchów pod Schwechat relacje polsko-austriacko-niemieckie zaczęły się psuć, a wkrótce potem Austriacy przestali dostarczać Polakom prowiant). Królewicz Jakub starał się usprawiedliwiać cesarza, mówiąc że miał on na sobie zbyt duży i strojny kapelusz, który uniemożliwiał mu dogodne widzenia, a także dosiadał narowistego konia, którego trzeba było trzymać za uzdę obiema rękoma. Złe wrażenie jednak pozostało i niewiele pomagały tutaj zapewnienia księcia Karola Lotaryńskiego iż uważa się za syna Jana III i brata królewicza Jakuba (Karol Lotaryński jako jedyny z austriackich wodzów, radził cesarzowi powitać króla Sobieskiego tak, jak na to zasłużył, czyli: "Z otwartymi rękoma - jako wybawiciela", ale cesarz nie potrafił ukryć własnej zazdrości), a nawet uczył się języka polskiego (co prawda po pijanemu, ale zawsze 😉). Aby złagodzić też nieco cesarski nietakt, ludzie z najbliższego otoczenia Leopolda I namawiali Jana III aby pozostawił syna w Wiedniu, gdzie, jak twierdzili: "mu się to wszystko nagrodzi i że wielkie mu będą oddawane honory". Król jednak nie rozstawał się z synem i z nim powrócił do Polski.




Gdy Polska utraciła niepodległość, w dwusetną rocznicę Bitwy Wiedeńskiej, zarówno Austriacy jak i Niemcy już otwarcie zaczęli twierdzić, że zwycięstwo w tamtej bitwie odniesione zostało siłami "Germanów", a polska pomoc była niewielka i prawie niezauważalna (na posiedzeniu rady miejskiej Wiednia, debatującej nad uświetnieniem 200 rocznicy Odsieczy Wiedeńskiej, padały wprost pytania od radnych: "Muss der Sobieski dabei sein?" ("Czy ten Sobieski musi tam być?"), wielu też uważało, że kłamstwem jest mówienie o polskiej odsieczy dla Wiednia. Polska została wymazana z mapy Europy, tak więc można było już z pełną premedytacją wymazać polski wysiłek wojenny zewsząd, również z Bitwy Wiedeńskiej, która bez pomocy Sobieskiego zakończyłaby się totalną klęską Niemców i Austriaków, a sam Wiedeń (po tym, co ujrzał w mieście król Sobieski) mógł się jeszcze bronić co najwyżej przez pięć dni. No cóż, jak wiadomo: "Mijają wieki, mijają lata, a Polak ma za Odrą "brata" (który najchętniej wypiłby z niego całą krew - ale to tylko taki drobiazg o którym nawet nie warto pisać, bo - jak stwierdził to pewien klasyk "to niedobre jest" 😉). W 1933 r. na 250 rocznicę Odsieczy Wiedeńskiej, w niemieckiej prasie ukazało się sporo artykułów, które jawnie podważały polski wysiłek w wyzwoleniu Wiednia i otwarcie wręcz twierdzono iż "polska odsiecz" jest jawnym kłamstwem historycznym. Należy też pamiętać, że właśnie wtedy zorganizowano na krakowskich Błoniach wielką paradę wojskową, upamiętniającą bohaterski czyn króla Sobieskiego sprzed 250 laty, jednocześnie na polecenie Marszałka Józefa Piłsudskiego część pułków z garnizonów wschodnich została przeniesiona na zachód kraju, a niemiecki wywiad otwarcie pisał o możliwości "polskiego ataku". Niestety, do wojny prewencyjnej z "chłystkami Hitlera" (jak nazywał tych popaprańców z NSDAP Marszałek Piłsudski) wówczas nie doszło, bo Hitlerowi zmiękła rura (zdawał sobie dobrze sprawę, że Niemcy nie są jeszcze gotowe do wojny i musi ustąpić), a poza tym Francja nie poparła planu wojny prewencyjnej, co w efekcie doprowadziło do wybuchu II Wojny Światowej. Cóż, si vis pacem, para bellum - jak mawiał Cezar.


W następnej części opowiem jak doszło do wybuchu konfliktu osmańsko-austriacko-polskiego i co go poprzedzało. 



 
CDN.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz