Łączna liczba wyświetleń

środa, 23 lutego 2022

WOJNA 39 - Cz. IX

NA PODSTAWIE RELACJI RZĄDOWYCH,

INSTRUKCJI I ARTYKUŁÓW PRASOWYCH

DZIEŃ PO DNIU

od 5 stycznia do 27 grudnia 1939 r.

 


 

NIECHCIANY SOJUSZ

CZYLI RELACJE POLSKO-NIEMIECKIE

(1934-1939)

Cz. VI







ZBLIŻENIE POLSKO-SOWIECKIE
(1932)
Cz. V
 
 
 
NIEPEWNY POKÓJ I NOWA "WOJNA"
(UKRAINA - BIAŁORUŚ - LITWA) 
 

 
 Podpisanie w Rydze preliminariów pokojowych, zawieszających działania wojenne na całej długości frontu polsko-sowieckiego (12 października 1920 r.) było nie tylko policzkiem, lecz jawną zdradą, wymierzoną w naszych sojuszników - Ukraińców i Białorusinów, którzy wciąż jeszcze toczyli walki i którzy nie potrafili zrozumieć, jak można pokojowo oddać tereny, które żołnierze zdobywają w zwycięskim marszu? Owszem, można było zrozumieć taką woltę, w sytuacji klęski wojennej i potrzeby szybkiego zawarcia pokoju, ale gdy armia szła do natarcia na prawie każdym odcinku frontu a jedynie spowalniana była przez polityków i ich decyzje - to tego już zrozumieć nie sposób. Przecież 8 października pułkownik Juliusz Rómmel (wspomagany przez ukraińskie oddziały atamana Symona Petlury) rozpoczął kawaleryjski zagon na Korosteń, skąd już doprawdy niedaleko było do Kijowa. Można było ponownie zdobyć Kijów (po raz pierwszy Wojsko Polskie i Armia Czynna Ukraińskiej Republiki Ludowej zajęły Kijów - 7 maja 1920 r.), Mińsk i dojść do linii Berezyna-Dniepr, a dopiero wówczas podjąć rozmowy pokojowe, tocząc je z zupełnie innej pozycji. Nie można było bowiem dopuścić do pozostawienie Ukrainy przy Rosji, bo Ukraina przy Rosji to nowe imperium (bez znaczenia carskie czy bolszewickie), a Ukraina przy Polsce, to jak pisał Stanisław Cat-Mackiewicz: "cofnięcie się do stanu z XVII wieku i usiłowanie odrobienia tych wszystkich błędów, które popełniliśmy od tych czasów. Ugoda hadziacka (1658 r.) to związanie losów całej Ukrainy z państwem polsko-litewskim. Pokój andruszowski (1667 r.) to podział Ukrainy na dwie połowy dla zmoskiwczenia jednej tej części, dla polonizacji części drugiej". Zaś Tadeusz Hołówko dodawał: "Opuściliśmy, zdradziliśmy Petlurę w Rydze. Zdradziliśmy Ukraińców, którzy wiernie dotrzymywali nam braterstwa w dniach tragicznych. A tylko dwa tygodnie dalszej wojny i wojska Petlury byłyby w Kijowie i Joffe zgodziłby się prowadzić rokowania wspólnie z nami i delegatami Petlury, uznałby niepodległą Ukrainę, gdyż chodziłoby mu wówczas o ratowanie samego bytu bolszewików".

Zawieszenie broni (jak i późniejszy pokój) podpisane zostało oficjalnie pomiędzy delegacjami Polski, Rosji sowieckiej i Ukrainy sowieckiej, tylko problem był tego typu, że żaden delegat sowieckiej Ukrainy, nie potrafił pisać po ukraińsku i tekst w tym języku zredagował dopiero członek delegacji polskiej - Leon Wasilewski (jeden z najbliższych współpracowników Józefa Piłsudskiego, którego córeczka - Wanda, zapisze się potem negatywnie w naszej historii, jako komunistka i ta, która bezpośrednio namawiała Stalina, aby po II Wojnie Światowej włączył Polskę jako jedną z republik Związku Sowieckiego, na co ten odparł: "Wando, nie wnosi się do domu gniazda wściekłych szerszeni", po czym dodał z niezwykłą szczerością, że komunizm tak pasuje Polsce, jak siodło krowie). Leon Wasilewski dobrze znał język ukraiński, gdyż w latach młodzieńczych studiował na Uniwersytecie Kijowskim. Ukraińcy byli przerażeni tym, co w Rydze wyczyniała polska delegacja z Janem Dąbskim i Stanisławem Grabskim na czele. Semen Petlura pisał w "Synu Ukrainy": "W najcięższych godzinach narodowych i państwowych nieszczęść Ukraina uczciwie i wiernie była z Polską. Niosła ona na sobie jej ciężar, dała jej do boju swoich najlepszych synów, ukraińskich kozaków-rycerzy. Swoją krwią umyła ona i broniła polskie granice. Dlaczego w tej chwili, na konferencji pokojowej, żaden z polskich przedstawicieli ani słowem nie wspomniał o tym, że Ukraina jest sojusznikiem Polski? Czemuż to tak? Czy nie jest zrozumiałe, że jest to obrazą tych wszystkich Ukraińców, którzy z polskim narodem zbrojnie odpierali bolszewicką nawałę, przelewając swą krew i ofiarowując swoje życie? Czyż nie należy liczyć się z tymi Ukraińcami, którzy uczciwie związali swój los z losem narodu polskiego?" Słali też Ukraińcy apele protestacyjne do polskich władz (a część ukraińskiej delegacji, która przebywała w Rydze, lecz nie została dopuszczona do ustaleń pokojowych, starała się jakoś wpłynąć na na przewodniczącego polskiej delegacji - Jana Dąbskiego, lecz gdy on się z nimi spotkał - 7 października 1920 r. - starał się im wytłumaczyć, że pokój z bolszewikami i oddanie Ukrainy w bolszewickie ręce, jest w interesie... samych Ukraińców, podobnie jak w 1944/45 r. Churchill starał się przekonać polskie władze w Londynie, że oddanie Polski w sowieckie łapy, jest w interesie samych Polaków).

Powstawały więc odezwy o takiej choćby treści: "Polska prowadzi w Rydze rokowania o pokoju z ludźmi, których nie wybieraliśmy, którzy przyszli do nas dzikimi ordami ze wschodu i siłą zagarnęli nasz kraj. W rządzie sowieckiej Ukrainy Ukraińców nie ma. Cała ludność Ukrainy nienawidzi bolszewizmu, wszystkimi siłami chce się go pozbyć. Zwracamy się z protestem przeciwko uznaniu sowieckiego rządu Ukrainy za nasz rząd i uprzedzamy, że uznanie go nie tylko gubi nas wszystkich na Ukrainie, ale zagraża pokojowi państw sąsiednich i nawet całej Europie. Do rządu narodu polskiego, narodu braterskiego i najbliższego sąsiada, zwracamy się z prośbą, żeby o naszym proteście powiadomiono cały świat i by szczególnie naród polski zatroszczył się o los tych terenów, które były teatrem wspólnych polsko-ukraińskich akcji wojskowych i by nareszcie pokojowa delegacja w Rydze wzięła na siebie obowiązek obrony naszych interesów". Rząd ukraiński przeniósł się wówczas (styczeń 1921 r.) z oddanego bolszewikom Kamieńca Podolskiego (owej sławnej twierdzy Rzeczpospolitej Obojga Narodów, w której to zginął w 1672 r. pułkownik Jerzy Wołodyjowski gdy zapalił się skład amunicji, a twierdza miała zostać oddana Turkom. Klęska w Kamieńcu i śmierć Wołodyjowskiego, pięknie przedstawił Henryk Sienkiewicz w swojej "Trylogii", kształtując na kanwie prawdziwej postaci, postać literacką - Jerzego Michała Wołodyjowskiego, owego niezwyciężonego w walce na szable "małego rycerza" z fikuśnym wąsem, najlepiej zapamiętanego w osobie Tadeusza Łomnickiego i jego miłości do Barbary "Baśki" Jeziorkowskiej, który powtarzał: "Dał ci Bóg mizerną postać, jeśli się ciebie ludzie nie będą bali, to się z ciebie będą śmiali". Klęska kamieniecka została potem powetowana przez hetmana wielkiego koronnego - Jana Sobieskiego w bitwie pod Chocimiem z 1673 r., w której to cała turecka armia została zniszczona, a hetman otrzymał wówczas od Turków przezwisko: "Lwa Lechistanu", zaś potem, gdy został królem - jako Jan III - ponownie pobił Osmanów w bitwie pod Żurawnem w 1676 r. i ostatecznie w Bitwie pod Wiedniem w 1683 r. przynosząc wybawienie mieszkańcom wygłodniałego i zniszczonego miasta), rząd ukraiński przeniósł się więc do Tarnowa, ale stamtąd (na żądanie Sowietów) ich przegoniono, każąc opuścić Polskę wszystkim politykom ukraińskim (na czele z samym Petlurą), zaś oficerów i żołnierzy internowano w obozie w Aleksandrowie Kujawskim i Łańcucie, a następnie przeniesiono ich do Szczypiorna (do tego samego obozu, w którym w 1917 r. Niemcy internowali żołnierzy I i III Brygady Legionów Polskich), zaś ukraińskich urzędników cywilnych i ich rodziny osadzono w ośrodkach w Częstochowie i w Piotrkowie. 15 maja 1921 r. do Szczypiorna przybył Naczelnik Państwa - Józef Piłsudski, który przeprosił Ukraińców za to, co ich z polskich rąk spotkało, mówiąc: "Ja Was przepraszam Panowie, ja Was przepraszam!".


MICHAŁ i BASIA WOŁODYJOWSCY


 

 
Nienawiść wielka wlała się wówczas w serca Ukraińców do "perfidnych, zdradzieckich Lachów", którzy ponad głowami Ukraińców, wspólnie z bolszewickimi siepaczami dogadali się i podzielili Ukrainę pomiędzy siebie (większą część wzięli oczywiście Sowieci, myśmy bowiem trzymali się linii Zbrucza). Iwan Kedryn-Rudnycki (jeden z żołnierzy Petlury) tak oto pisał w tych tragicznych dla Ukraińców dniach: "Było w dziejach świata wiele wypadków, że sojusznik porzucał sojusznika, układał z wrogiem separatystyczne układy pokojowe, starał się ratować dla siebie maksimum w nowo stworzonej sytuacji. Ale było tak zawsze w razie przegranej. Rozbiór Ukrainy w Rydze pomiędzy Polskę a Rosję nastąpił po wygranej polsko-ukraińskiej wojnie przeciwko Rosji sowieckiej. Dlatego była to zdrada w klasycznym rozumieniu". Rzeczywiście, trudno tutaj znaleźć jakiekolwiek usprawiedliwienie, bo nie może nim być durne przeświadczenie członków polskiej delegacji, iż należy inkorporować co tylko się da, a tego, czego nie da się inkorporować (ze względu na przykład na niemożność polonizacji wielkich obszarów Ukrainy za linią rzeki Zbrucz) - to należy porzucić. Chora wizja, o której zresztą pisałem już w poprzedniej części tego tematu, więc nie będę już do niej wracał, warto teraz jeszcze przytoczyć słowa rosyjskiego historyka - Giennadija Matwiejewa, który tak oto opisał traktat ryski 1921 r.: "Warszawa bez targów, nawet bez jakichkolwiek oznak sprzeciwu porzuciła swego ukraińskiego sojusznika, z którym pięć miesięcy wcześniej podpisała porozumienie polityczne oraz konwencję wojskową. A miało to miejsce wówczas, gdy Polacy prowadzili z powodzeniem ofensywę na Białorusi i Ukrainie". Dlatego raz jeszcze napiszę (choć niestety post-factum) iż Dąbski i Grabski (i kilku innych) powinni dostać kulę w łeb, za to, do czego doprowadzili w Rydze. Dość już w naszej historii było wygranych wojen i przegranych pokojów (czego przykładem niech będzie chociażby Grunwald 1410 i pokój toruński z 1411 r. który był tak napisany, jakby to Polacy przegrali tę bitwę i całą tę wojnę z Krzyżakami. Potem trzeba było jeszcze kolejnych wojen, aby ostatecznie rzucić Zakon na kolana - choć tak naprawdę to nim dobyto miecza, wcześniej zazbrojono Zakon na śmierć, podobnie jak USA zazbroiły na śmierć Związek Sowiecki, który nie wytrzymał presji ciągłego zbrojenia i musiał się rozpaść. Zakon Krzyżacki również zapożyczał się ponad miarę, aby tylko się zbroić przed Polakami, a i tak rycerze zakonni nie byli w stanie wygrać bitwy w polu i chronili się za murami twierdz, czekając aż wojska koronne ich tam dopadną).  
 
 

  
Podobnie postąpiono z Białorusinami gen. Stanisława Bułak-Bałachowicza, który zgromadził dość pokaźną armię w sile ok. 20 000 żołnierzy (Ukraińców Petlury było nieco ponad 15 000). Była to armia ochotnicza, okrutna i poddańczo wierna swemu dowódcy, jak bowiem pisał płk. Józef Jaklicz o Białoruskiej Armii Narodowej (a tak zwała się formacja Bułak-Bałachowicza): "Nie znają pardonu i przypominają barbarzyńców. Przy mnie rzucali mu pod nogi (Batce, jak go nazywają) głowy bolszewików ścięte szablami. Jeśli coś mu się nie podoba u jego oficerów lub żołnierzy, to osobiście ich strzela przed frontem lub karze się samym wieszać. Spełniają to bez oporu, patrząc mu w oczy jak psy". Wygląd "bałachowców" mógł zmylić zarówno sojuszników, jak i wrogów, co było dość częstym zjawiskiem, jako że przypominali oni bolszewików i łatwo było się nabrać. Pół biedy, gdy pomyleni zostali przez Polaków, gorzej jednak gdy to sami bolszewicy dawali się zrobić w konia, a tak było choćby w miejscowości Krymno, gdzie miejscowi komuniści wzięli bałachowców za "zwycięską armię Trockiego". Oto jak wspominał to wydarzenie porucznik Stanisław Lis-Błoński (oddelegowany do armii Bałachowicza przez wywiad wojskowy): "Tuż obok drewnianego krzyża ustawiła się delegacja złożona z prezesa rewkomu, jego zastępcy i kilkuset miejscowych obywateli. Oczywiście wszyscy byli prawie bez wyjątku kruczowłosi, z orlimi nosami. Prezes trzymał jakąś tacę, a na niej chleb. Witał nasze wojsko jako zwycięską armię Trockiego. Szczegółowo poinformował nas o sytuacji: już w panicznym strachu uciekły reakcyjne wojska "bandyty" Piłsudskiego. Mówił dalej, że zamordowali oni kilku "bandyckich" żołnierzy z "białej polskiej armii". Musieliśmy towarzyszowi prezesowi i towarzyszom natychmiast "podziękować". Lepiej darować sobie dalszy opis, ponieważ jego drastyczność jest zbyt duża, aby można ją tutaj przedstawiać, w każdym razie "towarzysz-prezes" i inni obecni przy nim komuniści dostali to, na co niewątpliwie zasłużyli z zimną krwią mordując polskich żołnierzy.

Żołnierze Bułak-Bałachowicza mieli jednak bardzo słabą świadomość narodową, co nie powinno dziwić, gdyż armia ta składała się ze zdeklarowanych antykomunistów-ochotników z różnych narodowości i jak pisał prof. Zbigniew Karpus: "Kogo tam nie było! Biali Rosjanie, Kozacy, Finowie. Uciekali do niego też oficerowie Wojska Polskiego, którzy mieli problemy dyscyplinarne w swoich jednostkach i zostali zdegradowani. Bałachowicz oczywiście uznawał ich poprzednie stopnie. Brał każdego, byle chciał bić czerwonych". Nie należy więc się dziwić, gdy raz Bułak-Bałachowicz określał swoje wojsko jako biało-rosyjskie, a raz jako... białoruskie, i tak też było w pewnym przypadku, opisywanym przez Stanisława Cata-Mackiewicza, gdy: "Józef Bałachowicz doradził, aby oddział przeszedł na stronę polską jako oddział "białoruski" (...) W Słancach uszykował Bałachowicz oddział i wyjechał na koniu przed front: - Ot co, rebiata: wy teraz wszyscy będziecie Białorusy. Zrozumiane? - Zrozumiane, baćko. Jeden się tylko wymądrzył: - To tak, jak było. - Co, jak było, durak?! - Znaczy: białe-Ruskie. - Nie: "bieły Rosjanin", bałwanie jeden, a "Białorus". Nie pojmujesz różnicy?! - Nikak-niet! - Ech, zaklęte pały, mać waszą... Kto tu uczony?!... Aha, Wintowt Piotr! Zbierz ludzi i roztłumaczysz wszystkim dokumentnie, jaka różnica. - Tak-toczno! - odpowiedział Piotr. - W porządku. -  I zwracając się znowu do szeregów: - Idziemy przebijać się do Polski i dalej rąbać bolszewików. Odpowiedziało mu zgodne: - Urrraaa!" Gen. Bułak-Bałachowicz przeszedł z Estonii (w której uznawany był za bohatera narodowego) do Polski w marcu 1920 r. Miał przy sobie wówczas nieco ponad 600 szabel. W Polsce, po gorącym powitaniu jego oddziału w Dźwińsku (Daugavpils) ponoć przez samego gen. Edwarda Rydza-Śmigłego, został jednak Bałachowicz (wraz ze swoimi żołnierzami) internowany na dwumiesięczną "kwarantannę" w twierdzy w Brześciu nad Bugiem. Przez cały ten czas jednak, trwał nabór do jego armii, a Bałachowicz "podbierał" oficerów i żołnierzy z innych ruskich formacji, jak choćby z Armii Rosyjskiej w Polsce Aleksandra Salnikowa i Borysa Sawinkowa, co też budziło ich sprzeciw, lecz prośby o przeciwdziałanie temu, słane na ręce gen. Stanisława Sosnkowskiego nie przyniosły żadnego rezultatu. Bałachowicz po prostu zabierał do swej ochotniczej armii "rycerzy śmierci" oficerów i żołnierzy którzy mieli spore doświadczenie bojowe i nie sposób było temu zaradzić. W czerwcu 1920 r. jego armia liczyła już 2500 żołnierzy i była gotowa do dalszej walki z bolszewikami.

Bardzo szybko zaczęli "bałachowcy" siać przerażenie w jednostkach Armii Czerwonej, a szczególnie wśród komisarzy politycznych, których nie brano do niewoli, a zabijano na miejscu. Największym sukcesem wciąż rozrastającej się armii baćki Bułak-Bałachowicza, było zdobycie Pińska - 27 września 1920 r., gdy wzięto do niewoli cały sztab sowieckiej 4 Armii, czyli 400 oficerów i 2000 żołnierzy, a także zdobyto pociąg pancerny i 280 wagonów z bronią, amunicją, mundurami i prowiantem. Sława Bułak-Bałachowicza i jego armii bardzo szybko wyszła poza granice toczącego się konfliktu i chętnych do wstępowania w szeregi jego armii nie brakowało (zgłosił się nawet pewien oficer ze Szwecji, który pragnął zorganizować przy armii Bałachowicza oddział szwedzkich narciarzy). Wkrótce potem jednak w Rydze podpisano preliminaria pokojowe i dalsza walka w szeregach Wojska Polskiego była już niemożliwa. Jeszcze w październiku 1920 r. sowiecki poseł w Polsce (oficjalnie sowieckie poselstwo w Warszawie otwarto dopiero 10 września 1921 r.) Lew Karachan, zaproponował w Rydze Janowi Dąbskiemu 10 milionów rubli w złocie, za wydalenie z Polski Semena Petlury, Borysa Sawinkowa i Stanisława Bułak-Bałachowicza, na co Dąbski ponoć wyraził zgodę. Gdy informacja o tym dotarła do opinii publicznej, wybuchł skandal, a Marszałek Piłsudski otwarcie oskarżył rząd (Antoniego Ponikowskiego, który delegował przedstawicieli Polski do Rygi) o "handel żywym towarem". Piłsudski nie zamierzał tego ani popierać, ani też tolerować, ale zdawał sobie doskonale sprawę, że po podpisaniu zawieszenia broni (12 października - weszło w życie 18 października 1920 r.) obecność tych osób, będzie dla Polski niewygodna z punktu widzenia dyplomatycznego, ale ponieważ Marszałek dyplomatą nie był, przeto często gwizdał na takie przeszkody i jeszcze na początku października 1920 r. opracował dwa plany dywersyjne, które ostatecznie miały doprowadzić do stworzenia na północnym-wschodzie niepodległego litewsko-białoruskiego państwa, sprzymierzonego z Polską. Warunkiem powodzenia tego przedsięwzięcia było opanowanie Wilna (które wycofujący się Sowieci 26 sierpnia 1920 r. oddali Litwinom, choć wcześniej, w dniach Bitwy Warszawskiej zamierzali opanować Kowno i obalić "reakcyjny rząd litewski", przyłączając Litwę jako jedną z sowieckich republik. Zadania tego mieli dokonać litewscy komuniści - Vincas Mickievicius-Kapsukas i Ziemas Aleksa-Angarietis, którzy już 16 sierpnia 1920 r. poprosili Lenina o zgodę na opanowanie Kowna. Jednak polska ofensywa znad Wisły i Wieprza kompleksowo spieprzyła sowieckie plany zajęcia Litwy, tak więc ratując się, przekazali oni teraz Wilno stronie litewskiej, zdając sobie sprawę że zaogni to polsko-litewskie stosunki), ale nie tylko. Zajęcie Wilna (9 października) przez "zbuntowane" oddziały gen. Lucjana Żeligowskiego przeszło do historii, ponieważ się wydarzyło, ale niewielu wie, iż Piłsudski zamierzał w taki właśnie sam sposób opanować Kowno i Mińsk. Kowno miał również opanować Żeligowski, ale do zdobycia Mińska wyznaczony został właśnie Bułak-Bałachowicz.




15 października 1920 r. Wojsko Polskie wkroczyło na niecałe pięć godzin do Mińska, po czym otrzymało rozkaz wycofania się stamtąd, jako że Mińsk (stolica Białorusi) - zgodnie z zawartymi w Rydze umowami - znaleźć się miał po sowieckiej stronie granicy. Mimo to Bułak-Bałachowicz otrzymał zadanie kolejnego opanowania miasta i z tym rozkazem przekroczył strefę neutralną - oddzielającą obie walczące strony (listopad 1920 r.). Niestety, te przygotowania trwały zbyt długo, a w międzyczasie Sowieci zdążyli umocnić się w mieście, przeto opanowanie Mińska (jak i Kowna) się nie powiodło. Za to 12 listopada Bułak-Bałachowicz zdobył Mozyrz - miasto leżące jakieś 250 km. na południowy wschód od Mińska. Niestety, pozbawieni wsparcia Wojska Polskiego, nie mogli się bałachowcy długo tam utrzymać i już 19 listopada musieli się stamtąd wycofać. To była już ostatnia akcja Bałachowicza i jego żołnierzy w czasie Wojny polsko-bolszewickiej, teraz Polacy przystąpili do skrupulatnego wypełniania zobowiązań zawartych z bolszewikami w Rydze i już 29 listopada przekraczających granicę (jeszcze nie wyznaczoną w rzeczywistości, aczkolwiek już określoną na mapie) oddziały batki Bałachowicza były rozbrajane i internowane do wyznaczonych obozów (gdzie często znaleźli się w jednym miejscu z wziętymi do niewoli sowieckimi sołdatami). To było upokarzające, ohydne i obrzydliwe jak polska strona aktywnie wypełniała sowieckie żądania, zupełnie jakbyśmy byli jakimś krajem satelickim wobec Moskwy. Żołnierzy walczących za "Naszą i Waszą Wolność" umieszczano (często z braku miejsc) wraz z bolszewikami, co musiało być nie tylko hańbiące, ale i zagrażające ich życiu. Jeżeli narody mają na swych kontach haniebne dzieje, to niewątpliwie na konto naszej narodowej hańby należy zapisać to, co wyprawiano z żołnierzami ukraińskimi i białoruskimi po zakończeniu działań wojennych w 1920 r. Wielu z tych ludzi zmarło w obozach w czasie epidemii tyfusu na zimę 1920/1921 r. Jeżeli mamy więc pretensję do Francuzów i Anglików za brak pomocy w 1939 r., do Amerykanów za to że sprzedali nas w Teheranie (1943) i Jałcie (1945) Stalinowi, to jednocześnie powinniśmy sami uderzyć się w piersi - cośmy zrobili z żołnierzami walczącymi w imię wspólnej tradycji Rzeczpospolitej Dwojga (Trojga) Narodów, cośmy uczynili braciom Rzeczpospolitanom? Hańba i wstyd!

Sam generał Bułak-Bałachowicz uniknął jednak internowania i wydalenia z Polski, gdyż od 1919 r. posiadał obywatelstwo polskie (potwierdzone jeszcze przez sejm), ale los jego podkomendnych w większości był nie do pozazdroszczenia. Sytuacja internowanych nieco się poprawiła po 2 maja 1921 r. gdy na Śląsku wybuchło III Powstanie antyniemieckie. Część z nich - w zamian za uczestnictwo w powstaniu - została zwolniona z obozu i wsparła polskie jednostki na Śląsku (oficjalnie ani Niemcy ani Polska nie mogły uczestniczyć w tym konflikcie, ale nieoficjalnie obie strony wspierały walczące przeciw sobie siły). Gen. Bałachowicz również aktywnie włączył się w pomoc swym żołnierzom i (choć sam zmagał się z problemami finansowymi, gdyż strona polska nie chciała uznać jego generalskiego stopnia, oraz nie przyznano mu obiecanego orderu Virtuti Militari, przez co nie mógł liczyć ani na rentę oficerską w odpowiedniej wysokości, ani na sowity dodatek za przyznane odznaczenie, a był to człowiek nie tylko odważny, ale bardzo kochliwy. Miał łącznie trzy żony - ostatnia była od niego młodsza o ponad połowę - oraz siedmioro dzieci, opiekował się również dwoma dzieciakami swego tragicznie zmarłego brata - Józefa, który zginął w czerwcu 1923 r.). Batka Bałachowicz załatwił pracę swym żołnierzom w przetwórstwie drewna w Białowieży i Hajnówce (były to firmy powiązane z polskim wywiadem wojskowym, gdzie oficjalnie zajmowano się przetwórstwem drewna, a realnie szkolono do akcji dywersyjnych i działań wojskowych). Mimo iż oficjalnie strona polska nie uznawała odznaczeń i stopni oficerskich Bułak-Bałachowicza, to jednak nie czyniono mu problemów, gdy pokazywał się w stroju generała Wojska Polskiego na paradach wojskowych czy na obchodach świąt państwowych (11 listopada, 3 maja, 15 sierpnia). Mało tego, baćka Bałachowicz nie zamierzał jednak wieść spokojnego życia cywila i emeryta (otrzymał emeryturę, ale nie w wysokości odpowiedniej do jego stopnia oficerskiego) i wciąż utrzymywał kontakty ze swymi dawnymi oficerami oraz żołnierzami (miejscem spotkań bałachowców - gdzie przybywali oni często w mundurach i gdzie całymi godzinami przy lampce dobrego, gruzińskiego wina radzili nad tym, jak jeszcze będą mogli przysłużyć się sprawie niepodległości Polski i Białorusi - była restauracja "Pod Psami" u zbiegu ulic Chłodnej i Żelaznej w Warszawie). W restauracji przy Chłodnej odbierał "raporty" od swych dawnych podkomendnych i przyznawał im nagrody w postaci ustanowionego przez siebie orderu Krzyża Waleczności Armii generała Bałachowicza (złośliwcy twierdzili że order ten przyznawał nie za darmo, ale nie wnikajmy w szczegóły). Bałachowicz napisał też w 1931 r. książkę pt.: "Wojna będzie czy nie będzie?" w której wyjaśniał jaka będzie przyszła wojna światowa: "To nie będzie wojna zbrojnych szeregów. To będzie eksterminacja ludów totalna, doszczętna". 

Kontakty, jakie Bałachowicz utrzymywał ze swymi podkomendnymi, nie były wcale spotkaniami dziadków, rozprawiających nad dawną przeszłością, a wręcz przeciwnie. Bałachowicz doskonale wiedział że wybuch nowej wojny jest tylko kwestią czasu i starał się dobrze do tego przygotować swoich ludzi, mało tego zyskiwał nowych zwolenników którzy szkolili się pod jego dowództwem i gdy 1 września 1939 r. wybuchła II Wojna Światowa, Bułak-Bałachowicz wkroczył 7 września do gabinetu gen. Waleriana Czumy (dowódcy Obrony Warszawy) i zakomunikował mu, że w Okuniewie już czeka liczący 2000 żołnierzy oddział partyzancki (składający się z dwóch batalionów piechoty, dwóch szwadronów kawalerii, kompanii podchorążych, plutonu zwiadowców, plutonu żandarmerii i baonu legii cudzoziemskiej - czyli ochotników z innych państw, głównie z Francji i Czechosłowacji), który może zostać użyty do akcji dywersyjnych na tyłach niemieckich wojsk. Oddział Bałachowicza wziął udział w walkach o Warszawę począwszy od 8 września 1939 r. i walczył na Wilanowie, Czerniakowie, pod Otwockiem, Natolinem, Augustówką, Powsinem, Jeziorną, Pyrami i Lasem Kabackim. Ruchliwość bałachowców była ogromna i bardzo szybko potrafili oni dokonywać ataków, wycofywać się i ponownie pojawiać w innych miejscach, całkowicie zaskakując Niemców. 12 września to właśnie oddział Bałachowicza odbił z rąk Niemców zajęty przez nich Służew i tory wyścigów konnych (choć w starciu tym stracono 50 zabitych i rannych żołnierzy). Po wkroczeniu - 17 września - od wschodu Sowietów, dalsza walka w kraju nie była już możliwa i należało wyprowadzić wojsko do Rumunii lub na Węgry, a stamtąd dalej do Francji, by dalej kontynuować walkę o odrodzenie Ojczyzny. Warszawa skapitulowała więc 28 września 1939 r. (choć wcześniej pewien żołnierz groził gen. Czumie bronią, jeśli ten zdecyduje się na kapitulację, a po jej ogłoszeniu kilku oficerów odebrało sobie życie, jeden - z braku amunicji - skoczył z czwartego piętra zabijając się na miejscu. Wielu z nich nie mogło przeżyć hańby kapitulacji i tego, że znienawidzony wróg wkroczy do stolicy kraju - do Warszawy). 


"BĘDZIE WOJNA?"
"TAK MÓWIĄ, ALE NAWET JEŚLI, TO I TAK ICH POGONIMY"
FRAGMENT FILMU: "JUTRO IDZIEMY DO KINA"

(Takie właśnie było przekonanie ogromnej części polskiego społeczeństwa tuż przed wybuchem II Wojny Światowej, nikt bowiem nie wierzył w klęskę, a wielu uważało że sojusz z Francuzami i Anglikami jest niepotrzebny, że sami rozbijemy Niemców, a tamci będą tylko przeszkadzać i trzeba będzie się z nimi dzielić zwycięstwem)
    
"JESTEŚMY NIEZNISZCZALNI - BĘDZIEMY NIEŚMIERTELNI!"




Po klęsce Bułak-Bałachowicz zszedł do konspiracji i założył własną organizację pod nazwą: "Konfederacja Wojskowa". W mieszkaniu przy ulicy Saskiej 103 zbierali się młodzi ludzie, których on potajemnie szkolił do walki partyzanckiej. Gestapo wiedziało o działalności Bałachowicza i starało się go dopaść. Ostatecznie dnia 10 maja 1940 r. (czyli w dzień niemieckiej agresji na Belgię, Holandię, Luksemburg i Francję) po opuszczeniu mieszkania przy Saskiej 103, Stanisław Bułak-Bałachowicz wyszedł na ulicę. Starszy, dystyngowany pan, podpierający się ciężką, okutą laską - zbytnio nie wyróżniał się z tłumu przechodniów. Nagle podjechał do niego samochód osobowy z którego wyskoczyło dwóch funkcjonariuszy gestapo w czarnych płaszczach. Zatrzymali go i zażądali, aby się wylegitymował. Bałachowicz niewiele myśląc uderzył laską gestapowca tak mocno, że ten zginął na miejscu, drugiego zaś ową laską skutecznie ogłuszył, ale wówczas z samochodu padły strzały z karabinu maszynowego i sławny generał, zagończyk, bohater trzech narodów (białoruskiego, estońskiego i polskiego) padł martwy. Miał wówczas 57 lat. Jego ciało zostało pochowane w tajemnicy, tak, że do dziś nie wiadomo gdzie się znajduje (Jego symboliczny grób znajduje się na Powązkach). W każdym razie należy mu się nasza wdzięczność i pamięć.




Oczywiście oddziały Bułak-Bałachowicza nie były jedynymi formacjami białoruskimi, jakie służyły w Wojsku Polskim, ale o innych opowiem w kolejnych częściach, wraz z rozwojem stosunków polsko-sowieckich w latach 20-tych i wzrostem idei prometejskiej. W każdym razie białoruska Armia "Zielonego Dębu" (bo o niej to będę teraz pisał) była nie mniej oryginalna od bałachowców, a co ważne - działała po stronie sowieckiej jeszcze długo po zakończeniu Wojny polsko-bolszewickiej, warta więc jest szerszego omówienia.


CDN.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz