Łączna liczba wyświetleń

sobota, 21 maja 2022

NA PARYSKIM BRUKU... - Cz. I

 CZYLI TRZY EMIGRACJE 

POLAKÓW DO FRANCJI

 


 
"ŻEGNAJ POLSKO, ŻEGNAJ PUSTYNNA RÓWNINO,
WCIĄŻ ŚNIEGU I LODU POKRYTA ZMARZLINĄ.
ŻEGNAJ KRAJU, KTÓRY OPUSZCZAM NA WIEKI.
TAK MI OBRZYDŁ KLIMAT I TWE OBYCZAJE,
ŻE ZŁY LOS JEDYNIE, GDY NA DRODZE STAJE,
MÓGŁBY TU PONOWNIE SKIEROWAĆ ME KROKI
 
(...)
 
GDYBY POLSKA ZIEMIE BARDZIEJ ŻYZNE MIAŁA,
GDYBY JE SIEĆ STRUMIENI I RZEK NAWADNIAŁA,
GDYBY POLSKI KLIMAT BYŁ CIEPŁY I MIŁY,
A W KRAJU PIĘKNE MIASTA, PORTY I SUROWCE,
WINA, MOC TOWARÓW, JAKICH TYLKO KTO CHCE,
DAWNO INNE LUDY BY WAS UJARZMIŁY.
 
TYMCZASEM TUREK, ZNANY Z WOJOWNICZEJ MINY,
WOLI CYPR ZDOBYWAĆ LUB KANDYJSKIE KRAINY,
NIŻ BÓJ TOCZYĆ O WASZE PUSTKOWIA LODOWE.
TAKOŻ PRZECIE I NIEMIEC RWĄCY SIĘ DO WALKI,
GARDZĄC WAMI, PODBIJAĆ WOLI KRAJ FLAMANDZKI,
GDZIE TRUD JEGO LEPSZĄ PRZYNOSI NAGRODĘ"
 
 
 FRAGMENT "POŻEGNANIA POLSKI" ("L'ADIEU A LA POLONGNE")
FILIPA DESPORTESA z 1576 r.
(Autor wraz z Henrykiem Walezym przybył do Polski w styczniu 1574 r. i wyjechał stąd - jak pisze - "Na zawsze" w czerwcu wraz ze swym panem)
 




 
 ODPOWIEDZIĄ NA ÓW WIERSZ BYŁA REPLIKA JANA KOCHANOWSKIEGO POWSTAŁA WKRÓTCE POTEM (LECZ PO RAZ PIERWSZY OPUBLIKOWANA w 1612 r.), ZATYTUŁOWANA:
 
 
"KOGUTOWI SKRZECZĄCEMU" 
("GALLO CROCITANTI")
 
 
"STÓJCIE MĘŻE! NIE ZMYKAJCIE,
JAKOBY WAS GZY GONIŁY.
CZY WAM POLSKA ZIEMIA ZBRZYDŁA,
CZY WAM POLSKI LUD NIEMIŁY?
 
(...)
 
Z NASZYCH ŚWIĄTYŃ NIE ROZEBRZMIĄ
SYCYLIJSKIE GROŹNE DZWONY.
POLSKA TO NIE KRAJ ÓW KRWAWY
NIESZPORAMI OSŁAWIONY
 
POLSKA JEST DLA CUDZOZIEMCÓW
ZAWSZE PEŁNĄ GOŚCINNOŚCI,
ALE TYRAN I NIKCZEMNIK
NIGDY DŁUGO W NIEJ NIE GOŚCI.
 
USKARŻACIE SIĘ NA ZIMNA,
USKARŻACIE SIĘ NA MROZY?
A KTO PRZYSIĄGŁ SCYTÓW ZWALCZAĆ?
PEŁEN MĘSTWA, PEŁEN GROZY?
 
(...)
 
JAKŻE MOGLIBYŚCIE, GALLE,
WOJOWNICZE BIĆ NARODY,
GDY WAS TRWOŻĄ PRÓCZ MIESZKAŃCÓW
ŚNIEGI, WIATRY, ZIMNA, WODY?
 
(...)

TY ZAŚ ZBIEGU, NIEWDZIĘCZNIKU,
GROMISZ NAS PLUGAWĄ MOWĄ
POCZYTUJĄC NAM GOŚCINNOŚĆ
ZA PRZYWARĘ NARODOWĄ"
 
  
Słowami tych oto dwóch wierszy chciałem rozpocząć cykl opowiadający o czasach swoistej miłości Polaków do Francji, połączonej z naiwną wiarą że Francuzi będą w stanie wywalczyć niepodległość Polski. Ta wiara była bardzo mocna w społeczeństwie polskim i trwała długo, bowiem od utraty Niepodległości i sformowania pierwszych oddziałów polskich (styczeń 1797 r.) we Włoszech u boku młodego Korsykanina - Napoleona Bonaparte, aż do klęski Francji w czerwcu 1940 r. Ta ostatnia data jest datą milową, gdyż nigdy potem już przekonanie o wzajemności polsko-francuskich interesów i celów nie pojawiło się w Polsce, a klęska Francji była również klęską orientacji profrancuskiej, która przez większość XIX wieku dominowała wśród polskich elit politycznych i kulturalnych. Po klęsce wrześniowej 1939 r., gdy naród polski poddany został nowej - niezwykle okrutnej i zmierzającej do biologicznej eksterminacji - niewoli, jako winnego klęski widziano przedwojenne polskie władze i niedostateczne przygotowanie armii do nowych działań wojennych, ale gdy w maju i czerwcu 1940 r. Francuzi, Belgowie, Holendrzy i Brytyjczycy ponieśli podobną klęskę i to w starciu tylko z jedną armią nazistowskich Niemiec, zmieniło się postrzeganie polskiego wysiłku wojennego w pierwszych miesiącach II Wojny Światowej, gdzie zmierzyć trzeba było się zarówno z Wehrmachtem, jak i z Armią Czerwoną. Francja jednak była nadzieją, nadzieją na szybkie zakończenie wojny i wyzwolenie kraju spod niemieckiej i sowieckiej okupacji, a wiara w niezwyciężoność Francji była tak wielka w polskim społeczeństwie, że po niezwykle mroźnej zimie 1939/1940, a co za tym idzie braków żywności i opału, dochodziła świadomość okupacji i upokorzenia, zadanego z ręki odwiecznego wroga narodu polskiego, a co za tym idzie kolejnych obostrzeń w stylu godziny policyjnej, zamknięcia polskich szkół, uniwersytetów, gazet, organizacji i związków (w tym sportowych), wydania wszystkich odbiorników radiowych, oraz łapanek ulicznych organizowanych przez okupanta niemieckiego w stylu dawnych łowców afrykańskich niewolników (odcięcie ulic i zgarnianie przerażonych przechodniów do podstawionych ciężarówek, a potem wywożenie ich do więzień i tutaj kierowanie osób albo do obozów koncentracyjnych, albo na przymusowe roboty do Rzeszy, albo też przeznaczonych do likwidacji), że większość społeczeństwa oczekiwała rychłego wyzwolenia na wiosnę 1940 r., czego dowodem był ów wierszyk, często wówczas powtarzany: "Im słoneczko wyżej, tym Sikorski bliżej" (Władysław Sikorski był premierem polskiego rządu emigracyjnego, najpierw we Francji a potem w Wielkiej Brytanii). Ta nadzieja Francji niezwyciężonej, Francji spod Marny i Verden, Francji wielkiego Napoleona - wciąż się tliła. 




Wybuch więc wojny niemiecko-francuskiej w maju 1940 r. został w społeczeństwie polskim (pozbawionym jakiejkolwiek rzetelnej informacji i zdanym jedynie na niemiecką propagandę oraz plotki które przekazywano sobie od tych, którzy potajemnie słuchali polskiej stacji w Radiu Tuluza lub w BBC) przyjęty z entuzjazmem, a informacje o zaprzestaniu bombardowania Niemiec przez Aliantów ulotkami i zastąpieniu ich prawdziwymi bombami, oraz o bitwach pancernych nad granicą w Alzacji i Lotaryngii przyjmowano z nieskrywaną euforią i nadzieją. Nawet volksdeutsche po pierwszych informacjach wojennych, nie byli pewni czy dobrze zrobili zmieniając narodowość i aby się nieco usprawiedliwić, spraszali do siebie sąsiadów Polaków w celu wspólnego słuchania radia (tylko Niemcy i volksdeutsche mieli prawo posiadać odbiorniki radiowe), ze ścian zaś pościągali wizerunki Hitlera oraz flagi ze swastykami, ale gdy się okazało że Francja tę wojnę przegrywa, że w Dunkierce Niemcy praktycznie unicestwili cały brytyjski Korpus Ekspedycyjny, że Paryż skapitulował (14 czerwca), sytuacja się zmieniła. Teraz to oni byli pewni że dobrze zrobili podpisując niemiecką listę narodowościową i wizerunki Hitlera ponownie wróciły na ściany, a społeczeństwo polskie zdało sobie wówczas sprawę, że ta wojna potrwa znacznie dłużej niż się spodziewano i że nie można mówić ani o tygodniach, ani nawet o miesiącach, a należy się przygotować na lata a być może dziesięciolecia wojny i niemieckich rządów w Polsce. Co prawda nie zgasiło to polskiego oporu i chęci zemsty za upokorzenia i śmierć zadaną niemiecką ręką, ale większy nacisk położono teraz na walkę w konspiracji i sabotażu, niż na chęci przedarcia się na Zachód i wstąpienia tam do Polskiego Wojska. Francja zaś ostatecznie utraciła wśród Polaków jakikolwiek mir, a jej miejsce zajęła najpierw Wielka Brytania, a następnie Stany Zjednoczone. Francja przestała mieć jakiekolwiek znaczenie, stała się nie tylko krajem pokonanym, ale wręcz skompromitowanym kolaboracją z nazistami, a co za tym idzie straciła cały swój dawny blask.




I dobrze, bo tak naprawdę ze strony Zachodu (czy to Francji, Wielkiej Brytanii czy nawet USA) nic do nas dobrego nie przyszło, nigdy z tamtej strony nie nadeszła realna pomoc, która byłaby w stanie pobić naszych zaborców i wrogów i odrodzić naszą państwowość. Nigdy tak się nie stało, poza... jednym razem. Tylko raz Zachód przyszedł nam z realną (powtarzam realną, a nie symboliczną) pomocą, a miało to miejsce w roku 1807 za czasów Napoleona Wielkiego. M.in. za to (i poza tym że w ogóle był geniuszem) wziął się mój podziw do osoby Cesarza Francuzów, gdyż jako jedyny przedstawiciel tzw.: świata Zachodu i jedyny Francuz, realnie przyszedł nam z pomocą. Wszedł do rozerwanego na trzy części kraju i pobił naszych wrogów, a potem dał nam własne (choć nieco pokraczne i kadłubkowe) państwo. Nikt w całych dziejach świata nie uczynił dla Polski i Polaków więcej niż ten Korsykanin, który w 1812 r. rozpoczął z Rosją kolejną wojnę w obronie Polski (inna sprawa że popełnił błędy taktyczne, kierując się na Moskwę miast na Ukrainę - co doprowadziło do go do klęski, ale już mniejsza z tym), zaś ze strony Polaków miał najwierniejszych żołnierzy w całej swej Wielkiej Armii, żołnierzy którzy nigdy go nie zdradzili i wytrwali przy Nim do końca tej niesamowitej, magicznej epopei, jaką był okres napoleoński. W 1812 r. Polacy mieli drugą najliczniejszą armię po francuskiej, a co piąty żołnierz Wielkiej Armii mówił po polsku, przez co francuski historyk - Eduard Driault stwierdził kiedyś wręcz iż: "Polska jest bardziej napoleońska niż Francja". I rzeczywiście, Polacy bowiem byli pierwsi wśród atakujących i zwycięzców, pokonani jako ostatni uchodzili z pola walki, a ich brawurowe ataki często rozstrzygały bitwy (Cesarz stwierdził nawet: "Ci Polacy są szaleni!"). I tak pod Hohenlinden w grudniu 1800 r. ułan Trandowski porwał austriackiego generała - księcia Jana Józefa Lichtensteina dosłownie sprzed frontu jego własnego sztabu, zaś pod Somosierrą (listopad 1808 r.) 200 polskich szwoleżerów w ciągu ośmiu minut bitwy otworzyło Napoleonowi drogę na Madryt, która to miała być nie do przejścia dla francuskich oficerów, od kilkunastu dni bezskutecznie bombardujących Przełęcz. Warto też wspomnieć o Fuengiroli, w której to bitwie (stoczonej w październiku 1810 r.) niewielki oddział 4 pułku piechoty armii Księstwa Warszawskiego, zadał druzgocącą klęskę brytyjskiemu desantowi i wspierającym go hiszpańskim partyzantom, którzy posiadali znaczną przewagę liczebną. Ostatecznie bitwa zakończyła się pogromem Anglików, ucieczką Hiszpanów w góry i wzięciem do niewoli wielu brytyjskich oficerów, w tym samego gen. Andrew Bleyney'a (ponoć po bitwie kapitan Franciszek Młokosiewicz, gdy zabrakło już wody, poczęstował swego brytyjskiego jeńca butelką wódki). A takich zwycięstw w wykonaniu Polaków było znacznie więcej.




To był więc jedyny czas, gdy realnie interesy Polski i Francji były ze sobą zbieżne (bo nawet w czasie II Wojny Światowej dochodziło do konfliktów pomiędzy Rządem Polskim na Uchodźstwie i Rządem Francuskim gen. de Gaulle rezydującym w Londynie. Dochodziło do tego że obie strony godził osobiście Winston Churchill, aby w obozie Aliantów nie było żadnych "kwasów" które mogliby wykorzystać Niemcy w swej propagandzie). Dlatego też w niniejszej serii zamierzam podzielić owe nadzieje, jakie wiązali Polacy z Francją na trzy główne części, zamykające się w latach 1795-1807 (część pierwsza), 1832-1871-1918 (część druga; z tym że rok 1871 jest tu niezwykle istotny, jako że stanowi swoistą cezurę odgradzającą Francję od pewnych zainteresowań sprawą polską, po całkowite już przerzucenie się na sojusz z Rosją i traktowanie kwestii polskiej niepodległości jako wewnętrznej sprawy Imperium Rosyjskiego) i oczywiście lata 1939-1940 (część trzecia). Przytoczę wiele nieznanych (lub dawno zapomnianych) ciekawostek z czasów pobytu Polaków nad Sekwaną i z czasu wiązania naszych żywotnych interesów z imieniem Francji i tradycją napoleońskiej epopei.     

 
 





 

 I

"BÓG JEST Z NAPOLEONEM

NAPOLEON Z NAMI"

Cz. I 


 
 Polska zachowała serce do Napoleona - to z pewnością. Pomimo wielu przeciwności i późniejszych rozczarowań relacjami z Francją - czy nawet z domem Bonaparte - pamięć o Cesarzu i wspaniałej karcie, jaką polscy żołnierze zapisali w tym okresie, była niezwykle silna w polskim XIX-wiecznym społeczeństwie. Wizerunek Bonapartego widniał po magnackich rezydencjach, szlacheckich dworach, mieszczańskich domach a również i znaleźć go można było na ścianach chłopskich chat. Dlaczego tak się działo? Odpowiedź na to pytanie jest bardzo prosta, dlatego, że w swych dziejach Polska od całej praktycznie mocarstwowej Europy doznała bardzo wiele zła, cierpień i rozczarowań, a od tego jednego, jedynego cudzoziemca, jednego Europejczyka zaznała jakowegoś dobra. Rosja z którą łączyły Polaków słowiańskie korzenie - okazała się ciemiężcą, Prusy - były lennik zobowiązany do posłuszeństwa, okazał się zdradziecki, Austria zaś - wybawiona przez Sobieskiego z tureckiej niewoli, potem niczym sęp przywarła po swoją część rozbiorowego łupu. Anglia siedząca za Kanałem, biernie przyglądała się upadkowi Polski, a potem się sprzymierzyła z naszymi zaborcami i była przeciwna odrodzeniu Królestwa Polskiego w 1815 r., nawet w tak okrojonej formie, w jakiej wówczas ono powstało u boku Rosji (z carem jako królem Polski). Francja Burbonów zamknęła oczy na nieszczęście Polski, wspierając najpierw Prusy, a potem Austrię i godząc się na rosyjskie porządki w Polsce (Bonaparte mówił potem - co zanotował Jego osobisty sekretarz Antoni de Bourrienne  - iż: "Stara Francja opluła się i zhańbiła, przypatrując się z podłą bezczynnością zagładzie takiego królestwa, jak Polska, Polacy byli zawsze przyjaciółmi Francji i ja biorę na siebie obowiązek ich pomszczenia. Dopóki Polska nie zostanie odbudowana, nie będzie trwałego pokoju w Europie. Cierpliwości!"). Potem dom Orleański zdradził Powstanie Listopadowe, zaś odrodzony dom Bonaparte w osobie Napoleona III również nic nam nie przyniósł, poza podnieceniem Polaków do Powstania Styczniowego i następnie odwróceniem się plecami do Powstańców, ściganych i zabijanych przez carski reżim i poddawanych niezwykle okrutnym karom (w Kongresówce co prawda nie było to jeszcze tak widoczne, ale to, czego doświadczali Polacy na tzw. "Ziemiach Zabranych", czyli np. na Litwie czy na Ukrainie, było po prostu ludobójstwem). Zaś po roku 1871 i zdławieniu Komuny Paryskiej (którą notabene dowodził Polak - Jarosław Dąbrowski), Francja w ogóle straciła chęci do jakiegokolwiek wspierania Polski i Polaków, a coraz częściej do władzy zaczęli tam dochodzić ludzie pokroju Adolphe Thiers'a (wyjątkowego polonofoba, nawet jak na standardy francuskie) 




I oto w tym nieszczęściu narodu polskiego, zjawił się w pomroce dziejów człowiek wielki. Nie był oczywiście wszechmocny ani nieomylny (choć byli i tacy, którzy twierdzili że od czasów Jezusa nikt nie uczynił więcej dla Ludzkości niż właśnie On), lecz przyszedł i uczynił dla nas to, co mógł, co było wówczas w Jego mocy. Owszem - to niewątpliwie nas nie usatysfakcjonowało do końca, w końcu Księstwo Warszawskie było zaledwie cieniem dawnej wielkości polsko-litewsko-ruskiej Rzeczpospolitej, ale przecież czy ktokolwiek uczynił dla nas więcej? Ktokolwiek w ogóle próbował cokolwiek uczynić? A poza tym Napoleon nie był królem Polski, był Cesarzem Francuzów i musiał myśleć przede wszystkim o interesach własnego kraju, dlatego też nie zawsze czyny pokrywały się z nadziejami, ale to, co udało się uczynić, zostało zrobione. Ów Korsykanin wkroczył do Berlina, Wiednia i Moskwy, oddał nam Warszawę, Poznań, Kraków, Toruń (miasto Kopernika, o którym to również przypomniał nam właśnie Cesarz, gdyż Kopernik był wówczas nieco zapomniany). Czy to mało? Owszem, w 1812 r. Wilno, Grodno i inne miasta Litwy zaczęły się ponownie budzić do życia w odradzanej Rzeczpospolitej, ale wiadomo jak ostatecznie skończyła się ta kampania i nic już z tego nie wyszło, lecz jak pisał potem w "Panu Tadeuszu" Adam Mickiewicz (który w tamtym czasie miał zaledwie 14 lat, a w jego rodzinnym domu stacjonował sztab brata Napoleona, króla Westfalii - Hieronima Bonaparte) pisał: "O wiosno, kto cię widział jak byłaś kwitnąca zbożami i trawami a ludźmi błyszcząca. Obfita we zdarzenia, nadzieją brzemienna - ja ciebie dotąd widzę, piękna maro senna. Urodzony w niewoli, okuty w powiciu, ja tylko jedną taką wiosnę miałem w życiu!Tak, to Bonaparte przedarł akty rozbiorowe, przywrócił polski rząd i polską broń, złączając tym samym swój triumf i upadek ze sprawą polską i tego mu Polska nie zapomniała i nie zapomnieli mu tego Polacy, którzy nigdy go nie opuścili, nawet wówczas, gdy wszystko było już stracone, do samego końca wytrwali przy swoim Cesarzu (notabene Polacy jako jedyni cudzoziemcy zostali wtajemniczeni w plany uprowadzenia Cesarza z Wyspy św. Heleny, do czego jednak ostatecznie nie doszło).  
 



Jednak aby uzmysłowić sobie jak to się stało że Polacy ostatecznie wylądowali na "paryskim bruku" i związali swój los z napoleońską Francją, należy krótko nakreślić jak wyglądały stosunki polsko-francuskie w ostatnich dekadach istnienia Pierwszej Rzeczpospolitej. Jak wyglądał dwór w Wersalu i czy owe odwrócenie przymierzy z lat 50-tych XVIII wieku wpłynęło w jakikolwiek sposób na zmianę stosunku Francuzów do Polaków? Na te i wiele innych pytań zamierzam odpowiedzieć w kolejnych częściach tej oto serii. A na zakończenie zaprezentuję fragment wiersza Bernarda Routha pt.: "Oda do Królowej", wydana w Paryżu w 1725 r. wraz z tomikiem trzynastu innych wierszy paryskiej szkoły College de Louis-le-Grand, na okoliczność małżeństwa młodego króla Francji - Ludwika XV z polską szlachcianką - Marią Leszczyńską. Oto on:





"ODA DO KRÓLOWEJ"

"CÓŻ WIDZĘ? CO ZA TRAF SZCZĘŚLIWY
NAGLE ROZPRASZA SMUTKU MGŁY?
CZYJEŻ TO RĘCE ŻYCZLIWE
ŚPIESZĄ OBETRZEĆ NAM Z OCZU ŁZY?
CÓŻ TO ZA SIŁA CZAROWNA,
KTÓREJ OBECNOŚĆ CUDOWNA
PRZYWRACA PÓR ROKU ŁAD?
CZY TO POMONA PROMIENNA
PRZYBYWA PIĘKNIE JESIENNA
URODZAJU NAPRAWIĆ BRAK?
O FRANCUZI, WASZEJ KRÓLOWEJ
WSZYSTKO TO ZAWDZIĘCZACIE.
JEJ TO OSOBA PRZYCIĄGA BOWIEM
TAM, GDZIE SZCZĘŚLIWE KRÓLEWSTWO WASZE,

(...)

NIEBIAŃSKICH CNÓT ORSZAK CAŁY
ZE WSZYSTKICH STRON JĄ OTACZA.
W SPOJRZENIU JEJ WDZIĘCZNYM, NIEŚMIAŁYM,
PANUJE SKROMNOŚĆ DZIEWICZA.
U JEJ BOKU KRÓLUJE RADOŚĆ 
GRACJA I ŻYWA MŁODOŚĆ.

(...)

NIE SKARŻMY WYROKÓW SROGICH
LOSU, CO PORYWA KSIĄŻĘTA.
WKRÓTCE WIELU KRÓLÓW NOWYCH
NA ŚWIAT PRZYJDZIE W NASZYCH PROWINCJACH.
WBREW ZAZDROŚNIKÓW ZŁOŚCI
NIEBIOSA, KU FRANCJI RADOŚCI,
ZWRÓCĄ JEJ RASĘ BURBONÓW.
TA, POMNA SWYCH OJCÓW CNOTY,
OD MATKI WEŹMIE PRZYMIOTY
WALECZNYCH JAGIELLONÓW

(...) 

NIECHAJ WIĘC TEN WZÓR KRÓLOWYCH
DŁUGO NAM PANOWAĆ RACZY.
NIECH SŁODKIE MAŁŻEŃSTWA OKOWY
CNOTA JEJ WIERNIE TŁUMACZY.
NIECH SPRAWIEDLIWOŚĆ I NIEWINNOŚĆ,
ZWALCZAJĄC KŁAMSTWO I ZŁOSLIWOŚĆ,
WSPARCIE U NIEJ ZNAJDĄ ŻYWE.
BY NA JEJ WIDOK, PRZEZ WIEK CAŁY
TROSKI I NUDA UCIEKAŁY
Z DWORU, CO WIELBI JĄ PRAWDZIWIE.



CDN.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz