CZYLI CO SĄDZILI ZWYKLI NIEMCY
O USTROJU NARODOWO-
SOCJALISTYCZNYM
Na powyższym filmiku widać jak na dłoni jak bardzo silna w starszym pokoleniu Niemców (tym pamiętającym jeszcze czasy przedwojenne III Rzeszy) był sentyment do Adolfa Hitlera. Można się oczywiście oburzać że pokazana wyżej babcia żyje we własnym świecie i nie dostrzega podpuszczeń oraz kpin swojej własnej rodziny, ale klip ten jasno pokazuje też, że owa babcia realnie podziwia Adolfa Hitlera. Kilkadziesiąt lat po najstraszniejszej z wojen, po zniszczeniu Niemiec i sprowadzeniu ich do roli amerykańskiej satelity, ta kobieta wciąż pamięta dobre, przedwojenne czasy III Rzeszy, a toast który wnosi za pomyślność Adolfa Hitlera jest dokładnym tego dowodem. Wierzcie mi lub nie, ale takich jak ona w tamtym pokoleniu było mnóstwo Niemców dla których dojście do władzy narodowych-socjalistów było związane przede wszystkim z poprawą poziomu życia - nawet jeśli nie bezpośrednio materialnego, to na pewno z nowymi doświadczeniami, chociażby w możliwości podróżowania po kraju w ramach oczywiście organizacji Hitlerjugend czy Bund Deutscher Mädel. Najlepiej jednak niech o tym opowiedzą ci, którzy tego bezpośrednio doświadczyli i którzy po latach opowiadają jak zmieniło się ich życie po dojściu narodowych-socjalistów do władzy w Niemczech.
I
MARIANNE GÄRTNER
Marianne Gärtner przyszła na świat w 1926 r. w Berlinie. Oboje jej rodzice należeli do zwolenników (czy też wręcz entuzjastów) partii narodowosocjonistycznej. Jej ojciec - zamożny przedsiębiorca, powiedział jej kiedyś, że Hitler to ktoś, kto przybył: "by wyzwolić swój naród i swój kraj", a dziewczynka z czasów młodości zapamiętała że nowy mundur jej taty zawsze wisiał w szafie pomiędzy eleganckim garniturem a smokingiem.
Marianne opowiadała, że po 1933 r. w jej szkole zaszło wiele zmian: "Żaden z moich schludnie ubranych, dobrze wychowanych kolegów z podstawówki nie kwestionował nowych książek, nowych piosenek, nowego programu nauczania, nowych zasad ani nowego standardowego scenariusza, a kiedy - zgodnie z narodowo-socjalistyczną polityką oświatową - zwiększono liczbę godzin wychowania fizycznego kosztem lekcji religii czy innych zajęć, a do programu dodano konkurencyjne zajęcia terenowe, mniej pilni i szybkonodzy wśród nas byli pozytywnie zachwyceni. Rektor nam to wyjaśnił: "sprawność fizyczna jest wszystkim! Tego chcę dla ciebie Fuhrer! Tego chcesz aby urosnąć w siłę i zdrowie!"
"W klasie, Frau Bienert, nasza wychowawczyni, wyjaśniła, dlaczego zdrowy umysł znajduje się tylko w zdrowym ciele, i zamiast dwóch lekcji wychowania fizycznego w tygodniu zmieniony plan obejmował codzienne zajęcia i obowiązkowe cotygodniowe popołudniowe gry. Biegając, skacząc, rzucając piłką, wspinając się po linie, huśtając się na drążkach czy wykonując ćwiczenia rytmiczne do muzyki, płynnie wpasowaliśmy się w nowy schemat rzeczy, w schemat, który dla większości z nas wydawał się atrakcyjną cechą narodowego socjalizmu, godzina spędzona na siłowni czy na boisku sportowym wydawała się nieskończenie lepsza niż pocenie się nad arytmetyką czy nad gramatyką niemiecką".
"Podobał mi się nowy program ćwiczeń fizycznych, ale nie głośne, agresywne piosenki, których musieliśmy się nauczyć, a których teksty nasz nauczyciel od muzyki recytował żałobnym głosem. A Fraulein Kanitzki urodziła się w Kamerunie i cierpiała na ataki malarii, co w naszych oczach uprawniało ją do pewnego rodzaju ekscentryczności. I nie było tajemnicą, że nigdy nie podniosła ręki w "Heil Hitler!" aby powitać nas na początku lekcji lub na szkolnych korytarzach; zawsze ściskała pod prawą ręką nuty lub książki, co uniemożliwiało jej wykonanie przepisanego ruchu. W końcu nowe powitanie było nudne. Ramię w górę, ramię w dół. Góra dół. Ale teraz w Niemczech było to oficjalne salutowanie i wszyscy, łącznie z moim ojcem, robili, co im kazano".
"Pewnego dnia, dość stosownie w dniu urodzin Hitlera, powołano moją grupę wiekową i złożyłam przysięgę: "Obiecuję zawsze wypełniać swój obowiązek w Hitlerjugend, w miłości i lojalności wobec Führera". Służba w Hitlerjugend, jak nam powiedziano, była honorową służbą dla narodu niemieckiego. Kiedy podniosłam prawą rękę, nie myślałam jednak o Führerze ani o służbie narodowi niemieckiemu, ale o atrakcyjnej perspektywie uczestniczenia w grach, sporcie, pieszych wędrówkach, śpiewaniu, obozowaniu i innych ekscytujących zajęciach poza szkołą i domem. Mundur, odznaka, przysięga, pozdrowienie. Wydawało się, że nic w tym nie ma. Ale to nie tak. W ten sposób bowiem bezsprzecznie i gładko, jak jeden dzień przechodzi w drugi, uzyskałam członkostwo i od razu uczęszczałam na zebrania, brałam udział w grach i zawodach w piłkę, brałam udział w weekendowych wędrówkach".
"Były teraz wykłady o narodowym socjalizmie, opowieści o współczesnych bohaterach i o Hitlerze, politycznym bojowniku, podczas gdy fragmenty "Mein Kampf" były wykorzystywane do objaśniania nowych doktryn rasowych. I nie było nic dwuznacznego w roli matki, jaką Führer oczekiwał od niemieckich kobiet. Na jednym ze spotkań, zwracając się do nas o potrzebie dużych, zdrowych rodzin, liderka zespołu zabrała głos: "Nie ma większego zaszczytu dla Niemki niż rodzenie dzieci dla Führera i dla Ojczyzny! Führer orzekł, że żadna rodzina nie będzie kompletna bez co najmniej czworga dzieci i że co roku, w dniu urodzin jego matki, wszystkie matki mające więcej niż czworo dzieci zostaną odznaczone Mutterkreuz" (odznaczenie to, podobne było do Żelaznego Krzyża i miało trzy kategorie: brązowa, srebrną i złotą, w zależności od liczby dzieci).
"Makijaż i palenie stały się grzechami głównymi kobiety" (Hitler nie lubił malujących się kobiet, twierdził bowiem że malują się tylko dzikusy a porządne Niemki powinny być naturalne; co się zaś tyczy palenia papierosów, to w ogóle nie wchodziło w rachubę, gdyż palącą kobietę Hitler porównywał do prostytutki, czyli niegodnej szacunku niewiasty w społeczeństwie nowych Niemiec). "Niemka nie maluje się! Malują się tylko Murzyni i dzikusy! Niemka nie pali! Ma obowiązek wobec swojej rodziny i narodu dbać o zdrowie i kondycję! Nagle z sali padło pytanie: "Dlaczego Führer nie jest żonaty i sam nie jest ojcem?" Było to niewinne pytanie, pozbawione zuchwałych insynuacji że Führer powinien praktykować to, co głosił. Cisza wypełniła pobielony pokój, ale liderka zespołu nie udzieliła ani odpowiedzi, ani nie zganiła pytającej. Obrzuciła ją jedynie morderczym spojrzeniem".
"A teraz chcę, żebyście wszystkie nauczyły się pieśni Horsta Wessela do przyszłej środy. Wszystkie trzy wersety. I nie zapomnijcie o wiecu w sobotę! Upewnijcie się, że macie czyste bluzki, wypolerowane buty, zaróżowione policzki i pogodny głos! Heil Hitler! Możecie odejść" - rzekła nasza liderka.
"Zapewne nie było niespodzianką, że zanim skończyłam trzynaście lat, moja początkowa euforia z Wanderlied (śpiewy podczas pieszych wędrówek) i biwakowania opadła i poczułam się znudzona ruchem, który nie tylko nie tolerował indywidualistów, ale oczekiwał od swoich członków czczenia flagi, jakby to był Bóg Wszechmogący i który kazał mi maszerować lub stać całymi godzinami w bloku, słuchać męczących lub podburzających przemówień, śpiewać nie skomponowane piosenki, lub krzyczeć "Führerze, wydaj rozkaz, pójdziemy za tobą!" - jedno z wielu haseł, które jakimś cudem wpadały jednym uchem, a drugim wypadały. Ale byłam na tyle dorosłą, by zdawać sobie sprawę, że nieobecność na spotkaniach grupowych i masowych lub negatywna odpowiedź na żądania ruchu byłaby traktowana jako nieprzystosowanie polityczne, pomyślałam więc że mądrze jest nie wychodzić poza szereg. "Pamiętaj, że jesteś Niemką!" mówili, i że jest tylko "Jedna Rzesza, Jeden Naród, Jeden Führer!" - motto, które, podobnie jak inne, trąbione wystarczająco głośno i długo, często niebezpiecznie zbliżało się do prawdy biblijnej".
Marianne wzięła też udział w Konkursie Młodych otwierającym Igrzyska Olimpijskie w Berlinie w 1936 r. "Mój ojciec zorganizował bilety na najważniejsze imprezy lekkoatletyczne, a ja miałam zaszczyt patrzeć, jak Jesse Owens ustanawia nowe rekordy świata, Japończyk wygrywa maraton, a fińscy biegacze triumfują na długich dystansach… Kiedy obserwowałam sportowców i dzieliłam euforię mistrzów oraz rozczarowanie przegranych, obgryzałam paznokcie, wiwatowałam, klaskałam lub wzdychałam wraz z tłumem".
Wkrótce potem jej rodzice się rozwiedli, a ona została skierowana do Poczdamu, do tamtejszego domu dla sierot i córek z rozbitych małżeństw. Uczęszczała tam również do miejscowej płatnej szkoły dla dziewcząt, uczono ją tam że ona jako Niemka należy do rasy panów: "Szczególny okres dotyczył roli, jaką Żydzi odegrali w niemieckiej gospodarce i zagrożenia, jakie stanowili dla rasy panów. Na poparcie wykładu wyświetlono film, który przedstawiał archetypowego Żyda jako uprzejmego, brzuchatego i chytrookiego typa, pozującego obok gigantycznych worków z pieniędzmi. Alternatywnie był przedstawiany jako długobrody, zapadnięty strach na wróble, który budził strach i odrazę. Ścieżka dźwiękowa informowała: "Żydzi są wrzodami na niemieckim firmamencie, wrzodami na karkach narodu niemieckiego, podludzkim gatunkiem porównywalnym tylko ze szczurami!" Był to głos kipiący mrożącą krew w żyłach nienawiścią: "Trzeba ich wytępić!"
Marianne była też utalentowaną sportsmenką: "W drugiej klasie szkoły okazało się, że jestem dobra w sporcie. Odciskałam swoje piętno nie tylko na sali gimnastycznej, ale na boisku sportowym, gdzie biegałam szybciej, skakałam dalej lub wyżej, i udało mi się włożyć więcej siły w grę w piłkę niż komukolwiek innemu. Bycie w czymś dobrym i poczucie wyższości nad resztą klasy przez co najmniej godzinę dziennie było ekscytującym doświadczeniem, ponieważ towarzysko, w moim szarym, instytucjonalnym stroju, znajdowałam się daleko od córek utytułowanych rodziców, wysokich rangą oficerów i urzędników państwowych". Wkrótce potem wstąpiła też do Niemieckiej Ligi Dziewcząt (BDM). "Byłyśmy szkolone w spartańskiej surowości, uczone obchodzenia się bez kosmetyków, ubierania się w najprostszy sposób, nie okazywania próżności, spania na twardych łóżkach, i wyrzekania się wszelkich kulinarnych przysmaków. Idealnym wizerunkiem tych szerokich bioder, nieobciążonych gorsetami postaci był promienny blond, zwieńczony włosami ułożonymi w kok lub zaplecionymi w koronę z warkoczy. Jako negatywny obraz kobiety nazistowska propaganda przedstawiała wojownicze, nienawidzące mężczyzn sufrażystki z innych krajów".
Wybuchu II wojny światowej i jej konsekwencji dla milionów ludzi w Europie Marianne Gärtner nie doświadczyła. Należąc do Niemieckiej Ligi Dziewcząt uprawiała sport, brała udział w wycieczkach krajoznawczych, śpiewała pieśni patriotyczne i propagandowe i żyła jakby obok wydarzeń dziejących się wówczas w całej Europie. W 1942 r skierowana została do Mediolanu na Młodzieżowe Mistrzostwa Europy w Lekkiej Atletyce. "Ceremonia otwarcia igrzysk z podniesieniem flagi, fanfarami i masowymi pokazami przypomniała mi olimpiadę w Berlinie sześć lat temu. (...) Teraz, zamiast Führera, hrabia Ciano, minister spraw zagranicznych Włoch, przyjął w marszu pozdrowienie uczestników i po porywającej przemowie ogłosił otwarcie igrzysk... Stadion, nad którym wcześniej ulewne deszcze utworzyły kopułę wilgotnego upału, wypełniły tysiące kibiców w rajdosnych nastrojach, które osiągnęły szczyt w momencie ogłoszenia finału sztafety dziewcząt 4 x 100 metrów..."
"Zapada cisza długiego oczekiwania nad tarasami. Pistolet wystrzeliwuje, pierwsi biegacze wybiegają ze swoich bloków startowych. Brunhilde wchodzi w zakręt, a ja zaczynam kalkulować moment, w którym mam zacząć biec, żeby dokonać szybkiej zmiany pałeczki - nie za szybko, żeby nie przestrzelić linii, i nie za wolno, żeby nie stracić cennych dziesiątych części sekundy. Niebo jednak nie przejmuje się dramatyczną minutą tykającą na ziemi i sprowadza ulewę. Sekundę później czuję mokrą pałkę w wyciągniętej dłoni i rzucam się na ścianę oślepiającego, ulewnego deszczu, który obmywa mi twarz, sącząc się w moich ustach, niczego nie smakując. Stadion eksploduje. Wiwatami obsypuje się włoskiego biegacza na sąsiednim torze, ekstaza podrywa tłum z miejsc i sama doświadczam tej wzniosłej chwili. Teraz nie biegnę dla siebie, ale dla Niemiec, mojej ojczyzny, kraju sosnowych lasów, śląskich gór i legend Rubezahl Ducha gór), impromptus Schuberta, szlachetnych symfonii Beethovena i romantycznych pieśni wieczornych; kraju Goethego i opowieści z dzieciństwa, naleśników z jabłkami i Nusstortchen, kasztanów i słoneczników olbrzymich..."
"Potem jest już po wszystkim. Płynnie przekazuję Indze pałeczkę i jak przez firankę obserwuję, jak wchodzi w zakręt, a Maria biegnie do domu po zwycięstwo na ostatnim odcinku. W prawdziwie uroczystym stylu jest to również moment, w którym postanawia przestać padać deszcz, i robi to tak nagle, jakby ktoś zakręcił kran pod prysznicem. Słyszę za sobą krzyk: "Wygraliśmy!" Głośnik ogłasza wynik po włosku i niemiecku, ogłaszając zwycięzcę "Alemagna", a czas niemieckiej drużyny wynoszący 48,8 sekundy jest nowym rekordem Europy. Ogłoszenie zostaje powitane miarowym aplauzem z trybun, do którego kilka sekund później dołącza ryk z tarasów, gdy "Italia" zostaje uznana za wicemistrza. Zdejmuję buty do biegania. To jest to! Wygraliśmy! Zrobiliśmy swoje, ja zrobiłam swoje dla swojego kraju".
"Ale najpierw nasza sztafeta musi wkroczyć na najwyższy poziom trybuny na ceremonię rozdania nagród. Stoję z przodu i mam pełny widok na trybunę, z której hrabia Ciano - umundurowany, odznaczony medalami i emanujący południowym urokiem - schodzi, by przeprowadzić prezentację. Wilgotny, sflaczały uścisk dłoni, uśmiech, medal i srebrny puchar dla każdego członka drużyny. Niemiecki hymn narodowy rozbrzmiewa idealną harmonią instrumentów dętych blaszanych. Słońce przebija się przez chmury, zmieniając kubki w migające latarnie. Z wysoko uniesionymi głowami i wyciągniętymi prawymi ramionami obserwujemy wciąganie flagi... W szatni rozradowany liderka zespołu klepie nas po plecach i podaje nam ręce. "Brawo dziewczyny! Brawo! A teraz posłuchajcie: pod względem punktów niemiecka drużyna dziewcząt zajęła pierwsze miejsce w mistrzostwach, daleko przed Włoszkami i Holenderkami. Gratulacje dla was wszystkich!", "... a chłopcy?", "Zajęli drugie miejsce" - odpowiedziała liderka zespołu, wyglądając na nagle rozdrażnioną, nie marnując ani jednej sylaby na tak upokarzające wieści, ale pakując w swoje końcowe oświadczenie całą swoją dumę i satysfakcję: "Przynajmniej wy, dziewczęta, nie zawiodłyście Rzeszy!"
Po powrocie do kraju dziewczęta wyjechały do swych domów, gdzie głównym tematem rozmów była tocząca się wojna i problemy jakie stwarzał front wschodni. 2 lutego 1943 r. Wehrmacht skapitulował w Stalingradzie, Marianne Gärtner i inni uczniowie zostali poinformowani o tym fakcie na specjalnym apelu szkolnym. "Głos (...) ogłosił nam, że szósta armia pod wzorowym dowództwem feldmarszałka von Paulusa uległa przeważającym siłom i niesprzyjającym warunkom… Narodowy lament wypełnił salę. (...) Dyrektor szkoły przemówił do nas. Jego drżący głos oddawał szacunek emocjom chwili. "Siadaj, szkoło! To oczywiście katastrofa nie do pojęcia. Rosyjska zima... przewaga wroga. … nasze straty…" Odchrząknął, dotknął krawata, ponownie przyjął formalną postawę. "A co możemy zrobić? Cóż, w nadchodzących miesiącach musimy starać się bardziej niż kiedykolwiek, aby udowodnić, że jesteśmy godni ludzi, którzy oddali tam swoje życie, godni także rannych i ludzi trafiających teraz do rosyjskich obozów jenieckich".
Potem Marianne pisała, że wiele dziewcząt płakało: "Już nie słucham i czuję się tak, jakby wszystkie matki, żony i ukochane mężczyzn w Stalingradzie wybrały mnie jako naczynie na ich smutek. Napływają obrazy: legiony pokrytych śniegiem trupów, niekończące się kolumny wyczerpanych, na wpół zmarzniętych więźniów, podążających na wschód, w zimną biel bez horyzontu. A ranni... Mdli mnie, mam ochotę wstać i krzyczeć, ze środka korytarza w którym siedzę... Zamiast tego sięgam do kieszeni w poszukiwaniu chusteczki. Dziewczyna po mojej prawej hałaśliwie odwija jakieś papiery, ta po lewej bawi się guzikami sukienki. Głos dyrektora terkocze dalej: "Ogłoszono trzydniową żałobę narodową, podczas której szkoła będzie zamknięta. A teraz opuśćcie cicho korytarz i idźcie do domów. Pamiętajcie dziewczyny, to bardzo smutny dzień, narodowa tragedia. Jesteście wolne. Heil Hitler!" Marianne stwierdziła, że wiadomość o klęsce stalingradzkiej wyraźnie zmieniła nastroje w Poczdamie: "W nadchodzących tygodniach sytuacja na ulicach wyraźnie się zmieniła. Zamknięto bary, sale taneczne, wiele sklepów i restauracji; wezwano starszych mężczyzn, kobiety bez małych dzieci i w pewnym wieku wcielano do fabryk, wysyłano na farmy lub szkolono w jednostkach obronnych. Poza obecnością starców i dzieci oraz żołnierzy chodzących o kulach lub z wiotkimi rękawami przypiętymi do mundurowych kurtek, ulice Poczdamu wyglądały teraz na opustoszałe w ciągu dnia. Po raz kolejny ograniczono racje żywnościowe, zwiększono zbiórkę pieniędzy i odzieży jednorazowej".
"Przez lata propaganda partyjna i Hitlerjugend była skierowana przeciwko Żydom, Słowianom, bolszewikom, niemieckim komunistom i zachodnim wrogom kraju. Teraz, gdy wojna trwała już czwarty rok, wydawało się, że nadszedł czas, by szkoły odegrały bardziej efektywną rolę w kampanii przeciwko wrogowi zewnętrznemu i wewnętrznemu (...) Tematy wybrano, by sprowokować umysły, wywołać pogardę lub kpiny: wojna burska. Anglicy jako pomysłodawcy obozów koncentracyjnych. Bezwzględna mistrzowska rola odgrywana przez brytyjskich kupców kolonialnych i administratorów. Henryk VIII, syfilityczny Sinobrody. Wiktoriańska praca dzieci. Praca w młynach i kopalniach. Życie w slumsach mglistego Londynu. Wyzysk angielskiej klasy robotniczej przez polujących na lisy mężczyzn w melonikach. Amerykańskie praktyki handlu niewolnikami i trzymania niewolników. Kapitalizm amerykański. Lista była długa - a my nadstawialiśmy uszu, tłumiliśmy ziewnięcia lub drżeliśmy z odpowiedniego przerażenia. Szczególny okres dotyczył roli, jaką Żydzi odgrywali w niemieckiej gospodarce i zagrożenia, jakie stanowili dla rasy panów".
W 1944 r. ojciec Marianny został wydalony z NSDAP. Powiedział swojej córce, że został "wezwany przed specjalny trybunał i oskarżony o zachowanie niegodne członka partii, takie jak niewitanie innych członków na ulicy z podniesioną ręką lub nienoszenie odznaki w miejscu publicznym, nie wspominając o jego nieobecnościach na zebraniach partyjnych na przestrzeni lat. Oskarżono go również o robienie żartów z niemieckiego rządu. Za karę został wysłany do pewnej miejscowości pod Warszawą do kierowania hutą. Zakład obsadzony był w całości przez polską i rosyjską siłę roboczą, a nadzorowany przez niemieckich brygadzistów i strzeżony przez SS. Ojciec powiedział mi: "Obawiam się, że to pachnie misją samobójczą, bo polskie podziemie rośnie w siłę z każdym kilometrem zdobytym przez Rosjan". Podczas pobytu w Polsce ojciec Marianny odkrył szczegóły dotyczące obozów zagłady. Opowiedział swojej córce o tym, co usłyszał: "Chyba nie powinienem ci mówić, to zbyt straszne, zbyt ryzykowne, jeśli przekazuje się takie wieści beztrosko. Ale przecież jesteś wystarczająco dorosła. Obiecaj mi, że nie będziesz z nikim o tym rozmawiać. Chodzi o Żydów. Mam informację z wiarygodnego źródła, że wywożą ich do specjalnych obozów na śmierć gazem, całymi wagonami pełnymi mężczyzn, kobiet i dzieci… Bóg mi świadkiem, kiedy dołączyłem do Partii w 1936 r., nigdy w najśmielszych snach nie myślałem, że do tego dojdzie!"
Rozpaczliwie brakowało rąk do pracy, rząd wykorzystał więc Niemiecką Ligę Dziewcząt i Hitlerjugend jako tanią siłę roboczą. Latem 1944 r. Marianne Gärtner została wysłana do "Kraju Warty" (takim eufemizmem nazwano Wielkopolskę) na wschód od Odry w ramach Służby Pracy Rzeszy. "Szybko przystosowałam się do obozowego życia - do miękkiego mydła, kuchni polowych i zapachu kapusty, potu i latryn, do dyżurów, zorganizowanego wypoczynku, śpiewów i politycznie zorientowanych wykładów. Łatwo tam nie było i nie można było tolerować sprzeciwiających się lub narzekających marzycieli i samotników. Obierałam ziemniaki i siekałam kapustę, prałam koszule, nalewałam zupę, kroiłam góry Kommissbrot (bardzo ciemny, wojskowy chleb zbliżony do razowca), rozdawałam tabliczki czekolady, uczyłam się czytać mapę, obsługiwać telefon polowy i jak najlepiej zakraść się do wroga, wykorzystując naturalną osłonę. Wieczorami spotykałyśmy się z chłopcami przy ognisku, podczas gdy komendant obozu opowiadał historie o bohaterach z Hitlerjugend… A potem przyszedł czas na piosenki, w których sztandary "leciały ku nowemu świtowi" i "odważnie prowadziły ku zwycięstwu", lub w których "kroczyła nowa era" - pieśni, które nie miały większego sensu i które, celebrując wielką sprawę, zdawały się nie tworzyć już tej samej więzi braterstwa i jedności, co w latach wcześniejszych. Ale niezmiennie, w miarę upływu wieczoru, graliśmy Heimatlieder - proste pieśni ludowe przekazywane z pokolenia na pokolenie, które tworzyły bardziej tradycyjne poczucie przynależności i sprawiały, że nawet głosy chłopców brzmiały łagodniej".
20 lipca 1944 r. Marianne dowiedziała się o zamachu na życie Hitlera, dokonanym przez Clausa von Stauffenberga i jego grupę (tzw. "spisek lipcowy"). "Komendant obozu powiedział nam: "To jest chwila, której nikt z nas nigdy nie zapomni, bo przejdzie do historii jako dzień, w którym hańba kilku wstrzymała oddech całemu narodowi! Próbowano zamordować naszego Führera, ale z radością informuję, że ta próba się nie powiodła, a Führer nie odniósł żadnych obrażeń” (nie było to prawdą - Hitlerowi pękły bębenki w uszach i miał liczne obrażenia twarzy i rąk. Co zaś się tyczy osoby Stauffenberga to był on tym, kim dziś jest Nawalny w Rosji, czyli wielko-niemieckim nacjonalistą, tak jak Nawalny jest wielko-ruskim nacjonalisą. A pamiętam że kilka lat temu taka podła postać jak - Stefan Niesiołowski promował i tłumaczył tu u nas w kraju tego Szwaba). Marianne była głęboko zszokowana tą wiadomością: "Dlaczego ktoś miałby chcieć zabić Hitlera, zastanawiałam się. Aby zakończyć wojnę? Aby usunąć go ze stanowiska głowy narodu? Czy niektórzy ludzie naprawdę tak bardzo go nienawidzili?"
W lutym 1945 r. Marianna i inni członkowie BDM zostali zmuszeni do ucieczki przed nacierającą Armią Czerwoną. Wróciła ona do Berlina, aby ujrzeć miasto będące pod ciężkim atakiem. Z pomocą ojca udało jej się dostać do Tangermünde. Rozpoczęła pracę w lokalnej fabryce. Większość jej współpracowników to byli obcokrajowcy. Powiedziano jej: "Wielu jest z nami od lat… to Holendrzy, Belgowie, Francuzi, mamy nawet kilku Polaków i Czechów. Jak możesz sobie wyobrazić, stają się dość niespokojni". W kwietniu otrzymano wiadomość, że wojska amerykańskie utworzyły przyczółek w górze rzeki w pobliżu miasta Magdeburg. Kilka dni później jej przyjaciółka Gisela powiedziała jej: "Słyszałam w biurze, że kompania murzyńskich żołnierzy zmierza w kierunku miasta i może tu być przed zmrokiem. Nie mam pojęcia, skąd ta plotka, ale mężczyźni mówią, że kobiety nie powinny ryzykować, ponieważ pierwszą rzeczą, jaką zrobią czarni, to będzie ich zgwałcenie… coś w rodzaju zaczernienia czystej aryjskiej krwi". Marianne pisała: "Strach przed gwałtem uderza w mój pusty żołądek jak pięść boksera; ściska mi uda. Jaki byłby gwałt? Skalanie, wstręt do mojego ciała? Czyż w najnowszej historii nie było wystarczających dowodów na takie upokorzenia?... Wciąż słyszę uchodźców w kolejkach do sklepów i na rynku, opowiadających o wstrząsających przeżyciach kobiet brutalnie gwałconych przez rosyjskich żołnierzy podczas ich natarcia na Berlin i w trakcie przedłużających się obchodów zwycięstwa".
Marianne Gärtner po klęsce III Rzeszy bardzo dobrze traktowana przez Amerykanów, a ponieważ znała język angielski, została zrekrutowana na stanowisko tłumaczki, co pozwoliło jej przetrwać w zniszczonym kraju i nie musiała się prostytuować za kawałek chleba jak większość jej rodaczek. "Jako tłumacz dużo też wyjeżdżałam, wożona jeepem do fabryk, posiadłości i odległych gospodarstw, do magazynów, instalacji portowych, więzienia czy szpitala. Stałam się znajomym widokiem w mieście dla majora i jego adiutanta - narażona nie tylko na pogardliwe spojrzenia wielu Tangermunderów, którzy mogli uważać się za "przyzwoitych" Niemców, ale na oszczerstwa, nie zawsze za moimi plecami. "To ona… pracuje dla Amerykanów"... "Mówią, że sypia z Komandantem!"... "Oczywiście, że nie jest miejscową dziewczyną!" Oczerniano mnie, że za prostytuowanie się z majorem jako jego tłumaczka i sekretarka, byłam sowicie nagradzany masłem, jajkami, czekoladą i nylonowymi pończochami oraz tymi cudownymi amerykańskimi puszkami wołowiny. Z pewnością więc ich twarze sugerowały - gdy rzucałam im rękawicę - że nie jestem warta ich splunięcia!"
W 1948 r. Marianne Gärtner przeniosła się do Anglii i została wykwalifikowanym tłumaczem. W 1957 roku wyszła za mąż za oficera wywiadu Ministerstwa Obrony i przyjęła nazwisko MacKinnon, a w ciągu następnych kilku lat urodziła trzech synów. Para rozwiodła się w 1978 r. Następnie Marianna przeniosła się do Glasgow, a w 1987 r. opublikowała autobiografię "Nagie lata. Dorastanie w nazistowskich Niemczech" - z której to czerpałem informacje.
CDN.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz