Łączna liczba wyświetleń

piątek, 21 lutego 2025

NIM POWSTAŁY HAREMY - Cz. VI

ŻYCIE KOBIET KALIFÓW 
DYNASTII ABBASYDÓW





II
ASMA
Cz. II





 Ziarno które zasiali Bukair syn Mahana i Muhammad syn Alego w małej wiosce leżącej zaledwie kilka kilometrów na północ od Morza Czerwonego - Al-Humajma (ok. 720 r.) powoli, acz konsekwentnie zaczęło rodzić owoce. Abbasydzi twierdzili jeszcze, że zmarły w 716 r. imam Abu Haszim (z plemienia Banu Hanifa), wnuk Alego (która to linia miała odziedziczyć prawo do Kalifatu, a ponieważ Abu Haszim był ostatnim przedstawicielem tego rodu, na nim prawo to wygasało) przekazał wszelkie prawa do kalifatu, imamatu i reprezentowania plemienia Banu Hanifa właśnie na ręce Muhammada syna Alego (potomka al-Abbasa). Istniała co prawda linia starszego syna Alego, która dalej reprezentowała ród Alidów i stała się kontynuatorką wiary szyickiej, na której to czele w tym właśnie czasie stał Muhammad al-Bakir (wnuk Husajna, syna Alego, który poległ w bitwie z wojskami Kalifatu Ommajadów pod Karbalą październiku 680 r. - do dziś szyici świętują ten dzień jako "męczeństwo rodu Alego", gdyż przy życiu pozostał tylko najmłodszy syn Husajna - Ali al-Sajjad, właśnie ojciec al-Bakira). Ziarno buntu przeciwko kalifom z rodu Abu-Sufjana (Ommajadom) rozrastało się w trzech, niekontrolowanych kierunkach. Pierwszy kierunek szedł od miejscowości Al-Humajma (dokąd powrócił Muhammad i gdzie również zamieszkał jego ojciec Ali). Drugi rozrastał się w Iraku, w rejonie miasta Al-Kuffa (gdzie istniała anty-ommajadzka organizacja, której jednym członków był właśnie Bukair). Trzecim za miejscem w którym ziarno to napotkało niezwykle urodzajną glebę, były wschodnie obszary Kalifatu, szczególnie zaś prowincja Chorasan, której stolicą było miasto Marw.

Prowincja Chorasan rozciągała się od wielkich pustyń centralnej Persji na południu i zachodzie, aż prawie po granice Chin na wschodzie (północ zaś stanowiły ziemie Transoksanii). Była to kraina w większości porośnięta krzakami i piaszczystym stepem, na którym latem panowały niemiłosierne upały, zimą zaś przenikliwe mrozy. Ziemia ta miała jednak kilka urodzajnych oaz, na których to wyrosły ludne miasta (Samarkanda, Buchara, Niszapur, Merw). Przez krainę tę przepływała rzeka Amu-Daria, płynąca z gór Pamiru (Grecy, jeszcze za Aleksandra Wielkiego nazwali tę rzekę Oksus i tak zwała się w starożytności), która przecinała kraj na dwie części (większą południowo-zachodnią i mniejszą północno-wschodnią). Prowincja ta graniczyła również od zachodu z Morzem Kaspijskim, a od północy z Jeziorem Aralskim. Znajdowały się tam również dwie wielkie pustynie: Kara-Kum ("Czarny Piasek") i Kyzył-Kum ("Czerwony Piasek"). Dalej znajdowały się potężne góry Pamiru i Hindukuszu, gdzie na mniejszych partiach górskich budowano wioski i zamki lokalnych książąt (którzy żyli wedle odwiecznych zwyczajów tych ziem). Arabowie nie mieli tutaj łatwego życia i chociaż w ogromnej większości ludność Chorasanu przyjęła islam, to jednak utrwalenie języka arabskiego i arabskich zwyczajów stało się prawie niemożliwe, gdyż tutejsza ludność kultywowała perskie tradycje, zarówno językowe, jak i kulturowe. Arabowie którzy tutaj osiadali, żenili się z lokalnymi dziewczętami i przyjmowali tutejsze zwyczaje, tworząc swoistą kulturę arabsko-perską (z tym że arabskość sprowadzała się tam w zasadzie jedynie do religii, poza tym wszystko, od mowy, po wystrój domostw było na modłę perską). Widać było że tutejsza ludność niezwykle mocno tęskni do suwerenności politycznej i nawet jeśli wyznaje tę samą religię, jaką wyznają kalifowie zasiadający na tronie w Damaszku, to jednak dla większości mieszkańców byli oni abstrakcją. 




Z Marwu do Damaszku podróż trwała trzy tygodnie (dokładnie 20 dni). Było to zbyt długo i zbyt daleko aby tutejsza ludność mogła utożsamiać się z polityką kalifów, którzy w większości wspierali "arabskość" a tępili wszystko co było perskie, gdyż do niedawna Persowie to byli wrogowie, wyznający pogańską religię zaratusztranizmu-zoroastryzmu. Tutejsi gubernatorzy zaś byli niezwykle wyczuleni na wszelkie, nawet najmniejsze formy opozycji wobec dotychczasowej władzy i ich działania sprowadzały się w większości do srogiego karania ludzi, którzy nie godzili się na niesprawiedliwość Kalifatu (najczęstszą karą było obcięcie rąk, ale zdarzały się również bardziej okrutne praktyki). Nic więc dziwnego że w takiej sytuacji ziarno zasiane przez Bukaira, tu właśnie zrodziło najbardziej dorodne owoce. A tymczasem w lutym 720 r. zmarł kalif Umar II (ósmy kalif Ommajadów począwszy od Muawij I który przejął władzę po śmierci Alego w roku 661). Był to władca niezwykle pobożny, dobrotliwy i (można powiedzieć) nieco łatwowierny. Ufał ludziom i chciał dla nich jak najlepiej, gdyż tak został wychowany (w Medynie), ale jakoś nie miał szczęścia w życiu. Władał Kalifatem niecałe 3 lata (dokładnie 2 lata i pięć miesięcy) od września 717 r. Zaraz po objęciu władzy starał się zakończyć zwycięsko (rozpoczęte jeszcze przez jego kuzyna, kalifa Sulejmana w lipcu 717 r.) oblężenie Konstantynopola, ale szybko doszedł do wniosku że walka ta przynosi więcej strat niż korzyści. Obroną stolicy Cesarstwa Rzymskiego (Bizantyjskiego) dowodził nowy władca - Leon III Izauryjczyk i to dowodził niezwykle skutecznie. Bizantyjska flota (dzięki skutecznej metodzie ognia greckiego), paliła arabskie okręty niczym zapałki, co powodowało, że odcięcie miasta od dostaw i szturm od strony portu, stały się niemożliwe. Więc gdy nadeszły wiadomości o potęgujących się stratach, ostatecznie wiosną 718 r. Umar polecił wycofać armię arabską spod Konstantynopola. Co prawda na innych obszarach trwały zwycięstwa, jak choćby w odległej Hiszpanii (Al-Andalus), gdzie Arabowie zajęli Septymanię (z miastem Narbonne) w 719 r. Ale rok wcześniej ponieśli pierwszą wielką i upokarzającą klęskę z rąk Asturyjczyków (dowodzonych przez ich króla Pelayo) pod Cowadonga.



BIZANTYJCZYCY ZA POMOCĄ "OGNIA GRECKIEGO" PALĄ OKRĘTY ARABSKIE JAK ZAPAŁKI POD MURAMI KONSTANTYNOPOLA



Umar był też pierwszym kalifem, który nie czynił różnicy pomiędzy Arabami a obcoplemieńcami, którzy przyjęli islam (wcześniej bowiem Arabowie byli tak zwaną "rasą panów", teraz to się zaczęło zmieniać). Jako bogobojny człowiek, namawiał też wszystkich mieszkańców Kalifatu do przyjęcia islamu, co niestety nie było korzystne dla ekonomiki tego tworu, gdyż muzułmanie nie płacili podatków, a płacili je jedynie wyznawcy innych religii (chrześcijanie, żydzi oraz zoroastryści, chociaż ci ostatni byli mocno prześladowani, znacznie bardziej niż wyżej wymienione "ludy księgi"). W lutym 720 r. temu właśnie kalifowi się zmarło w młodym wieku, zaledwie 40 lat. Władzę przyjął teraz 30-letni Jazdy II, rodzony brat poprzedniego kalifa Sulejmana i kuzyn Umara. Jego czteroletnie rządy były pasmem rozczarowań i zapewne właśnie on w dużej mierze doprowadził do wzmocnienia ruchu anty-ommajadzkiego w prowincjach. Jazyd II nie podejmował kampanii wojennych praktycznie wcale (wyjątkiem były ataki muzułmanów z Al-Andalus na hrabstwo Tuluzy w 721 r. i krótka wojna z Kaganatem Chazarskim, zakończona zwycięską dla Arabów bitwą pod Balandżar w 723 r.). Był on klasycznym przykładem władcy, który praktycznie nie opuszczał nie tylko Damaszku, ale nawet swojego pałacu. Otaczał się zaś sprowadzonymi dla siebie niewolnicami i przepychem, co bardzo nie podobało się wielu pobożnym muzułmanom (szczególnie na prowincji). Nieumiarkowany tryb życia, obżarstwo i praktycznie zupełny brak ruchu spowodowały, że kalif roztył się, a poza tym rozchorował w młodym wieku i już w 624 r. odszedł z tego świata umierając na gruźlicę. Teraz władzę nad Kalifatem objął jego młodszy brat - Hiszam. Znów był to kalif pokroju Umara, bardzo religijny a jednocześnie skuteczny. Ukrócił tendencje odśrodkowe w prowincjach, zlikwidował rozboje jakie pojawiły się w niektórych regionach i zabezpieczył ludność kalifatu, ale jednocześnie wprowadził centralizację władzy, która bardzo nie podobała się wielu muzułmanom. Najbardziej radykalni w tym czasie (w krytyce Kalifatu) byli członkowie rodu Alego, natomiast potomkowie al-Abbasa pozostawali jakby w cieniu.

Pomimo swoistej sprawczości w uporządkowaniu wewnętrznych spraw Kalifatu, na arenie międzynarodowej kalifowi Hiszamowi niezbyt się szczęściło. Doznał dwóch wielkich klęsk (choć oczywiście to nie on osobiście dowodził wówczas armiami arabskimi), jedna zadana przez bizantyjczyków w roku 727 pod Niceą, druga zaś (znacznie sławniejsza) pod Poitiers w roku 732, gdzie majordom ziem Austrazii i Neustrii Karol Młot (dziadek Karola Wielkiego) zadał Arabom klęskę, która przeszła do historii jako "bitwa na drodze męczenników" (ze względu na liczbę poległych mniej muzułmanów). Pisałem o tym już we wcześniejszych tematach, więc pozwolę sobie pominąć dalszy tego komentarz. To właśnie za panowania kalifa Hiszama, zmarł Ali - ojciec Muhammada (ok. 736 r.). On sam zmarł w sierpniu 743 r przed śmiercią przekazując prawa do Kalifatu na ręce swego najstarszego syna - Ibrahima (zwanego następnie "Imamem"), a który stanął teraz na czele ruchu Haszimija. Ludy Kalifatu żyły jakby w wielkim ulu, w którym nieustannie się kotłowało. Arabowie wciąż byli ludnością uprzywilejowaną (a przecież wśród Arabów też były podziały), po nich zaś Syryjczycy, reszta zwana "maulami" (czyli "klientami") stanowiła ludność drugiej, albo nawet trzeciej kategorii (chociaż oczywiście te zależności powoli się zmieniały, lecz zbyt wolno aby nie zdołały wywoływać społecznych buntów). Chorasan stał się jakoby soczewką buntowniczych nastrojów całego Kalifatu. Najgorzej mieszkańcom dały we znaki rządy namiestnika Asada syna Abd Allaha, który zarządzał Chorasanem w latach 725-727. Stosował on niezwykle okrutne kary, które za jakąkolwiek agitację przeciwko władzy (na korzyść czy to Alidów czy Abbasydów) skazywał takowych na obcięcie rąk i nóg. Okrutne rządy Asada spowodowały że kalif Hiszam usunął go z tego stanowiska (aby uspokoić prowincję) i powołał na jego miejsce Aszrasa as-Sulamiego, ale nie zakończyło to buntowniczych nastrojów ludności Chorasanu, więc jego wkrótce usunął (ok. 729 r.) i wysłał tam al-Dżunajda. Następnie powołał na to miejsce Asima al-Hilaliego (732 r.). Żaden z owych naczelników prowincji nie był w stanie uporać się z wzrastającą opozycją antyommajadzką. Tak więc 7035 r. Hiszam powołał na to stanowisko namiestnika Iraku - Chalida al-Kasriego, a ten wyznaczył na to stanowisko swego brata, czyli ponownie Asada (735-738), który był tam wybitnie znienawidzony. 




Znowu zaczęły się krwawe prześladowania opozycji, odrąbywanie rąk i nóg, a nawet tortury. W roku 738 do Marwu, czyli do tego niebezpiecznego miejsca przybył posłaniec Muhammada - Chidasz. Nawiązał on tam kontakt z mazdakitami - radykalną sektą muzułmańską która nie była uznawana ani przez szyitów, ani przez sunnitów. Spowodowało to krótkotrwały konflikt pomiędzy ośrodkiem abbasydzkim w Al-Humajmie, a Chorasanem, gdzie wsparcie mazdakitów ratowało częstokroć życie (lub zdrowie) przed prześladowaniami ze strony namiestnika Asada. W każdym razie Chidasz bezpiecznie wyjechał z Marwu i nic mu się tam nie stało. Asad co prawda został usunięty z namiestnictwa w roku 738, ale jego następcy kontynuowali dotychczasową politykę represji. Przekonał się o tym na własnej skórze, wysłany do Marwu w roku 741 Bukair syn Mahana. Został on tam rozpoznany jako główny agitator Abbasydów i trafił do lochu, gdzie już znajdowali się liczni członkowie rozbitego ruchu Haszimija w Marwie. Ten człowiek, który 20 lat wcześniej przekonał w Al-Humajmie Muhammada do podjęcia walki o następstwo po proroku, teraz już nie mógł liczyć ani na jego wsparcie, ani na łaskę Ommajadów. Co prawda w lochu poznał również osadzonego tam niejakiego Abu Muslima, człowieka który ubierał się jak Pers i tak też zachowywał, ale Persem nie był, był za to zwolennikiem Alidów, a Bukairowi udało się namówić go, aby wsparł sprawę Abbasydów. Bukair zdawał sobie sprawę że żywy już z tych lochów nie wyjdzie, tym bardziej że mocno się rozchorował. W więzieniu poznał również niejakiego Abu Salama al-Hallala, którego namaścił nas swego następcę i polecił mu być głównym pośrednikiem pomiędzy Chorasanem a domem potomków Abbasa w Al-Humajmie (Abu Salama będzie nim - a nawet stanie się pierwszym wezyrem Abbasydów aż do swej śmierci w nurtach Zabu w grudniu 749 r). Wkrótce potem został stracony (742 r ). Wcześniej jednak do Marwu przybył syn Bukaira - Jahja, który planował uwolnić ojca z więzienia (wywołując bunt w mieście), ale nie udało mu się to przed jego śmiercią. Jahja teraz poprzysiągł Ommajadom zemstę i stanął na czele powstania, które wkrótce potem  wybuchło w Chorasanie, ale poniósł klęskę w bitwie z wojskami namiestnika pod Talqanem i poległ (743 r. ). Jednak synowska miłość Jahji do ojca i jego próba uwolnienia staruszka z więzienia spowodowała, że pamięć o tym młodym człowieku w Chorasanie trwała jeszcze długo, a wkrótce po jego śmierci wszyscy chłopcy którzy urodzili się w tej prowincji, otrzymywali imię Jahja. A tymczasem w kalifacie Ommajadów też zaszły spore zmiany. Natomiast rodzina matki Asmy (która należała do rodu panującego, choć oczywiście była to boczna linia Ommajadów która bezpośrednio nie uczestniczyła w rządach, aczkolwiek z racji pochodzenia była uprzywilejowana) żyła sobie w tym czasie spokojnie w Damaszku.




CDN.
 

wtorek, 18 lutego 2025

"NIE LĘKAJCIE SIĘ...!"

CZYLI MÓJ KOMENTARZ DO OSTATNICH POLITYCZNYCH WYDARZEŃ




 14 lutego na monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa zwołanej do hotelu Bayerischer Hof przez Olafa Scholza i prezydenta Niemiec Franka-Waltera Steinmeiera wydarzyła się rzecz do tej pory niespotykana, niezwykła i wręcz nieprawdopodobna. A mianowicie amerykański wiceprezydent James David Vance, wszystkich jak tam siedzieli po prostu... opierdolił jak bure suki (😂). Po minach zebranych tam władców Europy (którzy mają się za nową arystokrację) było widać, że ewidentnie im to się nie spodobało a wręcz doprowadziło do niezwykle emocjonalnych i niekontrolowanych zachowań (np. rozpłakał się Christoph Heusgen, gość który był prawą ręką Angeli Merkel wówczas, gdy ta przyjmowała do Niemiec i Europy setki tysięcy niekontrolowanych muzułmańskich "kardiochirurgów" i któryś śmiał się z Trumpa podczas jego pierwszej kadencji, gdy ten mówił że Europa powinna więcej płacić na swoje własne bezpieczeństwo i utrzymanie armii). A przecież gość z Ameryki powiedział coś tak oczywistego, że wydaje się iż komentować tego nie ma nawet sensu. Ale to pokazuje do jakiej doszliśmy już paranoi, że powiedzenie o tym, iż są tylko dwie płcie jest doprawdy aktem odwagi, a wręcz bohaterstwem. Ludzie przecierają oczy ze zdumienia: "Patrzcie znowu są dwie płcie! hurra! Vivat Trump, vivat Vance" 🥳✌️👍. Oczywiście można się z tego śmiać, ale to mi od razu nasuwa zupełnie inne wyobrażenie, a mianowicie dopóki nas bezpośrednio to szaleństwo nie dotyka (co oczywiście jest już niemożliwe, bo wszystkie neokomunistyczne szaleństwa Europejskiej biurokracji dotykają nas już bezpośrednio, czy tego chcemy, czy nie) staramy się tego nie dostrzegać, siedzieć cicho i udawać że to nas nie dotyczy. Wiemy że z tym wszystkim jest coś nie tak, że to jest świat postawiony na głowie, że ten świat tak naprawdę nie jest naszym domem, tylko naszym więzieniem, że ma na celu nas kontrolować, inwigilować I mówić nam, jak mamy żyć. A wszystko po to, aby grupka niewybieralnych ludzi z urojeniem wyższościowym mogła zarabiać ogromne pieniądze i posiadać nieograniczoną wprost władzę.

Vance w Monachium wygarnął eurobiurokratom, że Europa którą oni chcą przewodzić, zmierza do tragicznego i nieuniknionego upadku. Stwierdził wszem i wobec do zebranych tam nierobów (klasy próżniaczej) w prostych słowach, mówiąc: (oczywiście przekładam tutaj z dyplomatycznego na normalny język): "Słuchajcie idioci (ten początek bardzo mi się podoba 😂😉) swoimi chorymi, ideologicznymi pomysłami doprowadzacie własne kraje na skraj ekonomicznej wydolności, wasz "zielony ład" powoduje, że Europa zamienia się w skansen, staje się obszarem trzeciego świata. I wy macie czelność jeszcze czegokolwiek oczekiwać, cokolwiek narzucać? Przecież Europy już nie ma, Europa jest totalnym ekonomicznym, politycznym i militarnym skansenem, a bez pomocy USA... nie istnieje. Poza tym Europa to obszar oddziaływania neokomunistycznej ideologii, która manifestuje się nie tylko w postaci chorej, a wręcz zabójczej dla gospodarek państw Unii Europejskiej polityki "zielonego ładu", ale również - a może przede wszystkim - w obszarze cenzury, jaką nakładacie na własne społeczeństwa. Vance przytaczał tutaj przykład tego, jak kraje Europy (i to niekoniecznie te które należą do Unii Europejskiej, bowiem mowa tutaj była o Anglii i Szkocji, choć te kraje są już poza Unią Europejską to jednak sam się dziwię dlaczego ją opuściły, gdyż zamordyzm i neobolszewicka polityka rządu brytyjskiego tego pajaca Keira Startera, jest gorsza niż ta, do której dąży Bruksela) traktują swoich obywateli, jak nakładają kaganiec na społeczeństwa, gdyż obawiają się że wolność słowa i demokracja którymi tak często wycierają sobie swoje mordy, doprowadzą ich do upadku, bo w demokratycznych wyborach nie mają oni większych szans (oczywiście nie mówię że nie mają ich w ogóle, gdyż należy pamiętać że duża część społeczeństw jest totalnie ogłupiona. Ludzie są tak ogłupieni - a nawet tak głupi - że jakby dzisiaj rządy ustami swoich przedstawicieli stwierdziły, że ludzie rodzą się w kapustach, i że jest to fakt bezsporny, to jestem przekonany że co najmniej od 13 do 15-17% {w różnych krajach} społeczeństw uwierzyłaby w to, bo tak mówi rząd. Zresztą w latach 2020-2021 mieliśmy tego próbkę, gdy politycy kazali nam chodzić w kagańcach na twarzy - zwanych maseczkami - które oczywiście nie chroniły przed żadnym wirusem, a miały na celu jedynie wymusić posłuszeństwo. To samo było również ze szczepieniami, gdzie często dochodziło do tego że nawet członkowie rodzin bali się zbliżyć do siebie, żeby się nie zarazić. Jeszcze w grudniu 2021 r. straszono nas powszechnym pomorem, a starszym ludziom wmawiano poprzez środki masowego przekazu, aby nie przyjmowali swoich bliskich na Święta Bożego Narodzenia, bo mogą się zarazić - tym bardziej jeśli się nie zaszczepili. I nagle w lutym 2022 r okazało się że koronawirus... uciekł. Przestraszył się ruskich czołgów atakujących na Ukrainie 🧐🤭😏 (w każdym razie ja nie uległem tej ogłupiającej panice i nigdy się nie zaszczepiłem - podobnie też jak moi bliscy - na wirus którego... nie powiem że nie było, bo był, ale na którego próbowano nas wyszczepić jak zwierzęta niesprawdzonymi środkami, na szybko, na już, bo taki był prikaz rządów idących na pasku Światowej Organizacji Zdrowia zarządzanej przez jawnego komunistę i koncernów farmaceutycznych. W czasie koronawirusa nigdy też nie zachorowałem, a nawet jeśli złapałem koronawirusa - w co wątpię - to o tym nie wiedziałem i miał u mnie przebieg całkowicie niezauważalny). 

Vance stwierdził więc, że stopień kontroli i zamordyzmu w Anglii, Szkocji, w Niemczech ale i w innych krajach Europy jest już tak duży, że obywatele nie mogą nawet pomodlić się przed klinikami aborcyjnymi, ba, nie mogą się modlić nawet w myślach, (co też pokazuje, że ci ludzie boją się nawet naszych myśli i modlitw - i nie jest to wcale żart). Ogólnie rzecz biorąc JD Vance otwarcie stwierdził, że w 35 lat po rozpadzie bloku wschodniego, komunistycznego (skąd ludzie uciekali na Zachód, bo tam był dobrobyt, a przede wszystkim tam była Wolność) Europa zamienia się w nowy Związek Sowiecki. Ideowi (i nie tylko) wyznawcy Altiero Spinelliego (który jest patronem Parlamentu Europejskiego), Adorno, Marcuse, Horkheimera czy Coudenhove-Kalergi, doskonale zdają sobie sprawę i pamiętają to, co napisał Marks, a mianowicie że komunizmu nie można zbudować w systemie demokratycznym gdyż nawet jeśli partia komunistyczna dojdzie do władzy, to wprowadzając swój program musi spotkać się z oporem społecznym, a to spowoduje, że w kolejnych wyborach władzę utraci. Dlatego możliwa jest tylko i wyłącznie rewolucja. Rewolucja mas, którzy dosłownie wymordują dawny świat, a na jego gruzach komuniści zbudują "nowy świat", całkowicie przez siebie kontrolowany. A owe masy (aby nie obróciły się teraz przeciwko samym komunistom) będą wzięte w karby przez tajną policję (jaką - jak zalecał Marks - należy natychmiast stworzyć), słanie donosów (w Związku Sowieckim donos był kluczowym elementem ówczesnego systemu utrzymania władzy przez komunistów mówiło się wręcz "towarzysz donos", a zauważcie że rząd Wielkiej Brytanii wręcz zachęca obywateli do wzajemnego donosicielstwa - ciekawe, prawda? 🧐) i oczywiście represje wymierzone we własne społeczeństwo. Te wszystkie trzy elementy składowe obecnie realizuje Unia Europejska, oraz podległe jej rządy krajowe. Nie godzisz się na masową imigrację muzułmańskich "kardiochirurgów", którzy będą ubogacać kulturowo i genetycznie europejskie kobiety? To znaczy że jesteś faszystą, złym człowiekiem, a tak w ogóle to powinieneś trafić za kratki, gdyż tacy jak ty, są zagrożeniem dla naszego społeczeństwa - taki jest przekaz. To samo jeśli nie chcesz się szczepić, jeśli nie chcesz słuchać władzy odnośnie zakładania na usta kagańców (wyobrażacie sobie gdyby jeszcze 10 lat temu powiedzieć ludziom, że w Europie i na Świecie wszyscy będą zmuszeni do noszenia kagańców, to popukaliby się w czoło i powiedzieli że chyba że uciekłeś ze szpitala dla obłąkanych. A okazało się, że dla rządzących Europę, a raczej dla ludzi o mentalności skomuszałych bydlaków - nic nie jest niemożliwe, jeśli chodzi o utrzymanie przez nich władzy, gdyż demokracja oczywiście jest pięknym hasełkiem który odmieniają przez wszystkie przypadki, ale demokracja ma to do siebie, że w nią wliczona jest zgoda na porażkę. A rządząca Europą (i do niedawna USA) elyta, nie zamierza godzić się na jakiekolwiek porażki. Oni rządzą, ponieważ zostali do tego stworzeni, są wybrańcami bogów, a my mamy się z tym pogodzić i słuchać wszystkiego co od nich wyjdzie. Na tym polega demokracja we współczesnym świecie w rozumieniu komunistów. 




I to wszystko skrupulatnie i konsekwentnie podsumował w Monachium Vance. I cóż się okazało, okazało się że Europa się z tym nie zgadza, że "Makaron" (czyli ten francuski pajacyk) zwołał nagle pilne zebranie do Paryża, bo w Ance powiedział parę słów prawdy i Europa teraz nie wie czy może liczyć na USA, czy nie. I zjechała się banda Juranda (🤭). Podebatowali, poklepali się po pleckach, zapewnili o własnej zajebistości, i w konkluzjach stwierdzili że bardzo źle się stało, jak się stało, oni są bardzo z tego powodu niezadowoleni i wyrażają swoje niezadowolenie poprzez widoczne niezadowolenie 😵‍💫. Innymi słowy to co powiedział Vance - Europy nie ma, nie stanowi żadnej siły, ani politycznej, ani ekonomicznej, ani militarnej, a czy tego chcemy czy nie chcemy i czy nam się to podoba, czy nie, na tym świecie zawsze - Z-A-W-S-Z-E liczy się siła. Tak było, jest i będzie. A jaką ekonomiczną siłę ma obecnie Europa, która zarzyna własne rolnictwo polityką "zielonego wału ładu" i uzależnia się od produktów z Ameryki Południowej i Ukrainy, tylko po to, aby ratować zdychające niemieckie sztrucle (czyli niemiecki przemysł samochodowy). Zobaczcie jak bardzo w ciągu ostatnich 20 lat odjechały nam Stany Zjednoczone (które przecież wcale się jakoś specjalnie dobrze nie rozwijały), a mimo to obecnie rozwój ekonomiczny całej Europy wynosi tylko 50% rozwoju ekonomicznego USA (20 lat temu było to 90%). To pokazuje, że Europa zmierza ku katastrofie i to właśnie powiedział Vance w Monachium tym idiotom, którzy tam siedzieli. Jeśli chodzi zaś o militaria, to tutaj jest jeszcze gorzej, gdyż kraje Unii Europejskiej (czy w ogóle Europy) prezentują się pod tym względem totalnie żałośnie. Obecnie najlepszą armię na kontynencie europejskim ma Turcja - kraj muzułmański. Dobrą, bo ostrzelaną i zaprawioną w bojach, choć mocno przerzedzoną i osłabioną armię ma Ukraina. Potem jesteśmy my, Polska ma drugą najlepszą europejską armię w NATO i to nawet biorąc pod uwagę, jak bardzo nasze magazyny zostały przerzedzone wysyłanym na Ukrainę sprzętem. Dobrą armię ma jeszcze Francja choć jest ona niewielka (nie wiem dokładnie jak jest w Szwecji i Finlandii, ale słyszałem że tam doszło ostatnio do jakichś reform i wzmocnień, ponoć tworzone są nowe jednostki na wypadek rosyjskiej agresji). Wielka Brytania praktycznie nie ma armii lądowej wcale. O Niemczech nawet nie ma co wspominać, bo to jest żałosne jak obecnie wygląda Bundeswehra (ci żołnierze nawet nie potrafią maszerować do taktu, co pokazuje że bardziej nadają się do ochrony dyskontów, niż do realnych działań bojowych). Politycznie zaś Europa upada także, gdyż nie ma żadnej możliwości oddziaływania ani na USA, ani na Rosję, ani na Chiny. Innymi słowy jest niczym i nic sobą nie reprezentuje.

Ale za to ma miliony muzułmańskich kardiochirurgów, których teraz zapragnęłaby się (chociaż w części) pozbyć, gdyż zdaję sobie sprawę że to, do czego doprowadziła Angela Merkel swoją polityką "herzlich willkommen" doprowadza Niemcy (i inne kraje Europy Zachodniej, ale tak naprawdę liczą się tylko Niemcy, a przynajmniej głównie Niemcy) do upadku. No i właśnie dlatego potrzebny był Brukseli, Berlinowi, jak również całej tej elicie postkomuszych suk...ynów, ktoś taki jak Donald Tusk. Ten patologiczny kłamca, (wydaje mi się że ten człowiek jest mocno zaburzony, bo albo przeszedł on jakieś specjalne szkolenie, które powoduje że może z pełną premedytacją kłamać, a na drugi dzień - pomimo obecności kamer - stwierdzić, że on niczego takiego nie mówił; albo jest to właśnie człowiek chory który wymaga interwencji medycznej) godzi się bowiem na wszystko, co wychodzi z Brukseli i z Berlina (albo na odwrót kolejność dowolna). Ten człowiek buduje w Polsce 49 luksusowych ośrodków dla imigrantów, które w zasadzie nie wiadomo po co są budowane, bo przecież Donald Tusk powiedział, że żadnych migrantów do Polski ściągać nie będzie, a jak Donald Tusk coś mówi, to, wiadomo że mówi (🤥). Kanclerz Scholz jasno stwierdził, że obdzwonił wszystkich sąsiadów Niemiec i im polecił (POLECIŁ) że mają przyjąć imigrantów z kraju wujka Adolfa, bo jak nie, to Sztolc się wścieknie (a jak wiadomo Tusk nie lubi wściekłego Sztolca, bo wtedy musi stać na baczność przez godzinę na mrozie (🥶). Oczywiście pośmieszkować można sobie, gdyby sprawa nie wyglądała tak diabelnie poważnie. W obecnych warunkach nie widzę innych możliwości jak rozpisać nowe referendum (dwudniowe, tak jak było w przypadku referendum o wstąpieniu do Unii Europejskiej, bo teraz również ważą się nasze egzystencjalne losy) w sprawie przyjęcia imigrantów, albo po prostu jednorazowo wypowiedzieć pakt migracyjny (najlepiej już po ogłoszeniu wyniku referendum). Niemcy chcieli migrantów, mają migrantów, niech więc się z nimi zajmują. Ale Niemcy, jak to Niemcy, jak nie nasrają do ogródka sąsiada to chodzą chorzy. Po raz trzeci od ponad 100 lat doprowadzili do wielkiej katastrofy europejskiej i zastanawiam się czy jest w ogóle sens istnienia zjednoczonego państwa niemieckiego? Może lepiej dla Europy i dla samych Niemiec byłoby, gdyby to państwo rozpadło się na szereg mniejszych krajów. Krajów które byłyby w ten czy inny sposób kontrolowane z zewnątrz (nie przez Brukselę, bo nie przewiduję aby Unia Europejska w tym kształcie przetrwała zbyt długo, co również można było wyczytać ze słów Vance'a w jego 18-minutowej mowie w Monachium). Europa pod rządami Niemiec zabrnęła w kozi róg i Niemcy nie wiedzą jak z tego wybrnąć (a raczej wiedzą trzeba podzielić się owym nieszczęściem które sprowadzili na własne głowy z innymi sąsiadami, szczególnie z Polakami). To ja powiem otwarcie już na zakończenie tego nazbyt emocjonalnego wpisu, drodzy Niemcy, członkowie narodu z którego pochodziła część mojej dawnej rodziny - jedyne czego od was chcemy, to zadośćuczynienie za zbrodnie, jakich dopuszczały się "wasze matki i wasi ojcowie" w czasie II Wojny Światowej na Polakach i na Żydach (w większości polskiego obywatelstwa). A całą resztę przyjemności związanych z kardiochirurgami którzy mieli zasilić waszą gospodarkę - zostawcie sobie. Za wszystko w życiu trzeba płacić, a wy najwidoczniej lubicie płacić non stop. 😚.





PS: Tytuł jaki zamieściłem, czyli słowa: "Nie lękajcie się" które przytoczył JD Vance, są słowami wypowiadanymi przez papieża Jana Pawła II, dla którego te właśnie słowa stały się jakoby swoistym mottem.







DZIĘKUJĘ ZA UWAGĘ!

niedziela, 16 lutego 2025

SUŁTANAT KOBIET - Cz. XLVIII

HAREMY WYBRANYCH WŁADCÓW
OD MEHMEDA II ZDOBYWCY
DO ABDUL HAMIDA II





SERAJ SULEJMANA WSPANIAŁEGO

Cz. XXXVII







ŻONA
SERAJ POD RZĄDAMI
ROKSOLANY/HURREM
(1534-1558)
Cz. XXI






"WIATR, KTÓRY PCHA DO WOJNY Z PERSJĄ - WIEJE Z HAREMU!"
Cz. I





 Gdy flota Hizir Hayreddina Barbarossy odpłynęła z Tulonu (początek kwietnia 1544 r.) temu osmańskiemu admirałowi również towarzyszył w podróży francuski kapitan o nazwisku Polin, baron de la Garde, który poprosił Barbarossę aby mógł nieco szybciej popłynąć do Konstantynopola (Hizir bowiem w tym czasie zajął się jeszcze plądrowaniem włoskich wysepek: Procidy, Ischii, Pozzuoli, Policastro i Lipari). Chciał bowiem osobiście przedstawić Wielkiemu Turkowi wersję wydarzeń króla Franciszka, tak, aby ten nie miał doń pretensji o niewykorzystane zwycięstwa i podjęcie pertraktacji rozejmowych z cesarzem Karolem V. I tak też się stało, kapitan Polin przybył pierwszy do Konstantynopola, a następnie uzyskał audiencję w sali obrad Dywanu u Sulejmana Wspaniałego. Towarzyszył mu wówczas niejaki Jérôme Maurand - ksiądz z Antibes, który pozostawił ciekawą notatkę z tego spotkania. A oto i ona:

"Podczas gdy mój bardzo dostojny pan szedł do drugiej bramy Pałacu, z jednej i z drugiej strony stały konie spahisów, część z jeźdźcami i bardzo bogato przystrojone. Nie dostrzegliśmy konia, który nie miałby złotych lub srebrnych wodzy i podobnych strzemion; większość miała z przodu głowy płytkę ze złota lub srebra w kształcie róży, w której osadzony był rubin, hiacynt lub turkus; i miały uzdy na modłę turecką, wyszywane złotem i karmazynowym jedwabiem, wzbogacone turkusami. (...) Miały małe siodła na modłę turecką, wszystkie złocone; na zadzie trzy palmy złotego brokatu lub haftowanego złotem aksamitu z rzędami guzików zwisającymi po obu stronach i zrobionymi ze złotej nici i karmazynowego jedwabiu. Wszystkie wierzchowce były pięknymi końmi tureckimi lub berberyjskimi, o maści skarogniadej lub karej, gniadej, siwej, jabłkowitej lub białej, a ich cena wynosiła co najmniej 200 dukatów. Doniesiono mi, że Wielki Pan trzyma zwykle w Pałacu 6 000 spahisów konnych. Kiedy mój bardzo dostojny pan przeszedł ze świtą pośrodku tych koni, na które miło było popatrzeć, dotarliśmy do wielkiej drugiej bramy rzeczonego Pałacu, przy której straż trzymają janczarzy. Janczarów jej strzegących jest 12 000 (...) noszą bukiet piór na głowie. (...) Jak tylko mój bardzo dostojny pan przeszedł przez tę drugą bramę, janczarzy, którzy byli ustawieni w pięknym szyku dokoła tego wirydarza, wszyscy wstali, skłonili się, widząc, jak przechodzi mój bardzo dostojny pan, i oddali mu wielkie honory. Pośrodku tego wirydarza, który jest cały zadaszony podobnie jak wirydarze klasztorne, znajduje się wielki plac, a na nim widać różne drzewa, zwłaszcza cyprysy, i różne zwierzęta, jak jelenie, sarny, strusie, kozy indyjskie i inne zwierzęta, które spacerują między drzewami. (...) Powrócę do mojego bardzo dostojnego pana, który dotarł do miejsca, gdzie paszowie zwykle udzielają audiencji, i został tu bardzo uprzejmie powitany przez czterech paszów, duży przedstawili go Wielkiemu Panu. (...)"




"W tej trzeciej sali Wielki Pan siedział na brokatowych poduchach odziany w białą satynę, z niedużym turbanem; na czubku turbanu widać było trochę karmazynowego aksamitu, który wystawał na trzy palce i tworzył kilka fałd; z przodu turbana znajdowała się jakby złota róża, a pośrodku tej róży bardzo błyszczący okrągły rubin, duży jak połowa orzecha laskowego; przy prawym uchu zwisała perła w kształcie gruszki wielkości orzecha laskowego i bardzo ładnie zrobiona; pod brodą, przy rozcięciu kaftana, który był z białej mory, zamiast guzików było dziesięć czy dwanaście pięknych pereł, wielkości dużej cieciorki. Po tym, jak Ambasador ucałował dłoń Wielkiego Pana, panowie paszowie zaprowadzili go do sali audiencyjnej całej wyłożonej dywanami, z małymi siedziskami wysokimi na półtorej palmy, okrytymi dywanami. Tam mój bardzo dostojny pan Ambasador zjadł posiłek z czterema panami paszami, Jego Eminencją przeorem Kapui i innymi, którzy ucałowali dłoń Wielkiego Pana; wszyscy zostali obsłużeni na modłę turecką. Inni szlachcice, którzy nie weszli, by ucałować dłoń Wielkiego Pana, zostali posadzeni do obiadu w jednej z części wirydarza Porty przy Pałacu Wielkiego Pana, gdzie przebywają janczarzy z gwardii rzeczonego Pałacu". Aby nieco skrócić tę przydługą relację, warto podkreślić iż goście sułtana otrzymali wykwintne jedzenie: baranina, jagnięcina, drób, do tego zupy ze zbóż i ziół. Na deser do wyboru bakława lub muhallebi (budyń mleczny), a do tego jako "na przegryzkę" lokum (słodka galaretka o różanym smaku). Służba pojawiała się i znikała niezwykle szybko, obecny na owym przyjęciu baron Wenceslas Wratislaw stwierdził że służących było 200. Ubrani byli w czerwone suknie i czapki na głowie z wyszywaną złotą nicią. Pojawiali się błyskawicznie, zabierali puste naczynia i podawali kolejne, z jadłem. Kłaniali się, a gdy trzeba było poczekać zamierali w ruchu niczym posągi.

Misja kapitana Polina w Konstantynopolu zakończyła się połowicznym sukcesem, gdyż jeszcze wtedy sułtan nie wiedział o zawartym 14 września 1544 r. w Crépy pokoju króla Francji Franciszka I i cesarza Karola V. Franciszek wysłał więc do sułtana kolejnego swego przedstawiciela - Jeana de Monluca, ale ten nie miał łatwego zadania. W Konstantynopolu był traktowany bardzo źle, wielokrotnie sułtan wybuchał przy nim złością, deklarując że król Francji go zdradził, zawierając pokój z Karolem V. Twierdził też, że jeżeli byli sojusznikami i jeżeli on, Sulejman ofiarował Franciszkowi swoją flotę, to dlaczego tamten z niej nie skorzystał i dlaczego nie poinformował go o planach zawarcia pokoju z Hiszpanią. Monluc dwoił się i troił aby tylko wybrnąć jakoś z tej sytuacji, ale jako wytrawny dyplomata, wygłaszał długie, płomienne mowy, deklarując w nich że jego król przystał na powszechny pokój, po to, aby Sulejman mógł rozkoszować się "zwycięstwami, które Bóg mu zesłał". Twierdził że z tego pokoju korzyści będzie czerpał przede wszystkim Sulejman, a nie Karol V, który stracił autorytet w oczach niemieckich chrześcijan i został upokorzony, samemu prosząc o pokój. Czy Sulejman uwierzył w te piękne słówka? Trudno powiedzieć, warto jednak nadmienić że zawarty pokój realnie był mu na rękę. W tym mniej więcej czasie do Konstantynopola przybył również wysłannik arcyksięcia Ferdynanda (brata Karola V - władającego ziemiami Austrii, Styrii, Karyntii, Tyrolu, Chorwacji, Czech, zachodniej części Węgier, Śląska i krajami niemieckimi jako król Rzymian) Girolamo Adorno. Niestety poseł ów, gdy tylko przybył do Konstantynopola mocno się rozchorował, a wkrótce potem zmarł, tak więc nie zdążył nawet rozpocząć negocjacji pokojowych z sułtanem. Zakończenie stanu wojny w Europie i uznanie dotychczasowych nabytków osmańskich (w tym zdobycia przez Sulejmana Budy - 2 września 1541 r.) było teraz celem sułtańskiej dyplomacji, tym bardziej że Sulejman coraz częściej rozglądał się na Wschód.




Od zakończenia ostatniej kampanii przeciw Persji Safawidów, minęło już prawie dziesięć lat, a państwo założone przez szacha Ismaila I pogrążało się coraz bardziej w wewnętrznej anarchii i wielu lokalnych buntach. Safawidzi nie byli Persami. Był to ród turecki, pochodzący z Azerbejdżanu i mówiący tamtejszą odmianą języka tureckiego. Jednak byli zdeklarowanymi, fanatycznymi szyitami i to ich różniło od Osmanów, dla których stali się śmiertelnymi wrogami (i vice versa). W roku 1544 panujący od 20 lat szach Tahmasp I (syn Ismaila) miał już 30 lat, był więc mężczyzną w sile wieku, ale władza coraz częściej wymykała mu się z rąk. Pierwsza dekada jego rządów upłynęła pod całkowitą dominacją mistrzów zakonu Kyzyłbaszy (fanatycznego szyickiego ugrupowania wojowników, które początkowo powołane zostało aby szerzyć wiarę mahometańską {oczywiście w wersji szyickiej}, oraz bronić chłopów i wszelkich ubogich przed nadużyciami feudałów. Potem jednak, gdy już mistrzowie zakonu obrośli w piórka {i w tłuszcz}, to ten postulat przestał być istotny dla zakonu). Fanatyzm Kyzyłbaszy (na których czele stał Ismail od początku swych rządów, czyli od roku 1501), został stępiony dopiero w bitwie w dolinie Czałdyranu w roku 1514 z rąk sułtana Selima I (ojca Sulejmana). Należało więc odtąd opracować nową formę władzy, która nie skupiałaby się tylko i wyłącznie na kwestiach zakonu i jego religijnej misji. Szach Ismail starał się wyrwać spod wszechwładzy kyzyłbaskich wodzów, ale nie udało mu się to do końca. Jego syn Tahmasp również pierwszą dekadę swego panowania spędził jako marionetka
kyzyłbaskich pir'ów (czyli mistrzów) i dopiero w roku 1533 zbuntował się, skazał na śmierć pir'a Hosejn-chana z plemienia Szamlu (który przewodził wówczas Kyzyłbaszom) dzięki temu wyzwolił się spod ich władzy. Hosejn-chan (a w 1530 r. Czucha-soltan z plemienia Tekkelu) został oskarżony o zdradę i spiskowanie z Osmanami, a także o chęć wyniesienia do władzy jednego z braci Tahmaspa - Sama-mirzy, choć jego jedyną winą była... pycha. Po prostu poczuł się zbyt pewny, zbyt wielki i zbyt ważny, a to go zgubiło. Sądząc że kontroluje szacha całkowicie, zabił jednego z jego ministrów, a to spowodowało, że sam stracił głowę. Mimo jednak rozprawienia się z zakonem Kyzyłbaszy, w państwie Tahmaspa nie było spokoju.




System władzy w Iranie Safawidów (za Ismaila i Tahmaspa) wyglądał następująco: na czele państwa (pierwotnie zakonu utożsamianego z terenem, ziemią na której żyli) stał szach. Niżej od niego był mistrz zakonu Kyzyłbaszy, następnie mianowani przez szacha feudałowie ziemscy, niżej członkowie zakonu, następnie przedstawiciele administracji i wyżsi dostojnicy szyickiego kleru (po roku 1533 mistrzowie Kyzyłbaszy spadli na niższe miejsca w tej piramidzie władzy, równe urzędnikom administracji szacha) Ale ta władza nie była jednostajna, można wręcz powiedzieć że były dwie władze. Drugą stanowili wodzowie nomadów, którzy uznawali władzę szacha jedynie nominalnie, natomiast na swoim terenie to oni stanowili prawa, oni nakładali podatki i oni je egzekwowali. Podatki zaś płacili przede wszystkim najubożsi, a było ich mnóstwo, gdyż państwo nieustannie potrzebowało pieniędzy. Problem polegał tylko na tym, że pieniądze te były marnotrawione, lub... "zamrażone" w skarbcu, co powodowało że nie można ich było użyć, a potrzeby były ogromne. Dochodziło nawet do tego, że wojsko szacha nie otrzymywało żołdu, bo nie było pieniędzy, którymi można było je wypłacić (część pieniędzy bowiem została - jak wspomniałem - "zamrożona", czyli przeznaczona na "trudne czasy", które tak naprawdę trwały w Iranie wówczas non stop). Trwał w kraju permanentny kryzys społeczny, finansowy i polityczny. Drogi były pełne zbójców i lepiej było podróżować morzem, albo nawet jeziorem (ale i tam rozbójnicy rzucali tamy, lub stosowali inne wybiegi, by tylko zarobić na podróżnych). Niekończące się bunty różnych plemion (1526 r. bunt ludność Azerbejdżanu, 1527-28 r. wojna domowa pomiędzy frakcjami Kyzyłbaszy, wygrana przez plemię Tekkelu, 1530 pogrom plemienia Tekkelu zarządzony przez szacha Tahmaspa, 1531 r. bunt plemienia Tekkelu którzy spalili Tebryz, 1535 r. bunt w Gilanie, Interwencja osmańska w latach 1534-1536 pod wodzą najpierw wielkiego wezyra Ibrahima Paszy, a następnie samego sułtana Sulejmana, czego efektem było zdobycie Bagdadu w grudniu 1534 r., 1538 r. bunt w Astrabadzie, 1541 r. bunt w Chozestanie), a poza tym nieustanne wręcz ataki uzbeków (w latach 1524-1540 doszło aż do pięciu takich inwazji). W takich warunkach przetrwanie państwa perskiego było wręcz cudem, tym bardziej że to nie wszystkie kłopoty, jakie spadły wówczas na Persję.




Szach Tahmasp miał bowiem trzech braci. Bahram Mirza był jedynym z nich, który nie knuł przeciwko swemu bratu i nie chciał pozbawić go władzy (w zamian otrzymał dowództwo wojskowe nad armią i nawet nieźle sobie radził jako wódz). Natomiast dwaj pozostali: Sam Mirza (wcześniej gubernator Chorasanu, za próbę buntu przeciwko bratu usunięty stamtąd), oraz Elkas Mirza (gubernator Szirwanu) nieustannie knuli i zawiązywali spiski, w celu obalenia Tahmaspa z tronu Safawidów. Właśnie ten ostatni z braci Elkas Mirza stanie się głównym bohaterem tej części naszej serii, gdyż jego dążenie do obalenia Tahmaspa przywiodło go ostatecznie (dopiero w roku 1547) do Konstantynopola, gdzie będzie błagał sułtana Sulejmana o wsparcie i interwencję przeciwko bratu (a jednocześnie przeciwko własnemu krajowi). Jednak w tym rozpadającym się państwie, gdzie nie było ani bezpieczeństwa, ani też stabilizacji politycznej, zdarzało się że szach podejmował wyprawy wojenne. Głównym obszarem inwazji były państwa Kaukazu, głównie Gruzja (królestwa Imereti, Kartli i Kaketii oraz księstwo Samczke) i Czerkiesia. Pierwsza taka wyprawa została zorganizowana pod osobistym dowództwem Tahmaspa w roku 1541 (druga 1547). Były to wyprawy głównie łupieżcze, zorganizowane w celu pozyskania niewolników (szczególnie zaś niewolnic, gdyż Gruzinki i Czerkieski były poza Europejkami, szczególnie zaś Słowiankami - najbardziej cenionym towarem w haremach Konstantynopola i Tebryzu. Otoczony więc wrogami, buntami poddanych, grasującymi po drogach członkami zakonu Kyzyłbaszy (mordującymi i rabującymi dla zysku, a niekiedy nawet dla przyjemności - co pokazuje jak niebezpieczna wówczas była Persja), niepewny swego tronu (a szczególnie swych braci), jedyne co tak naprawdę potrafił skutecznie przeprowadzić wówczas Tahmasp, to nową liczbę porwanych dziewcząt do swego haremu. 🥴 




Poza tym szach Tahmasp musiał uważać, że nie znajduje się jeszcze w tak złym położeniu, jak inni, a utwierdził go w tym przypadek Humajuna, obalonego władcy Wielkich Mogołów, kontrolującego wcześniej północne obszary Indii (Hindustan). On to właśnie w początkach roku 1544 wraz ze swą małżonką Baga Begum i czterdziestoma ludźmi (po drodze musieli żywić się gotowanym mięsem zabitych koni) przedostał się do Persji, prosząc Tahmaspa o schronienie, a także wsparcie militarne w celu odzyskania władzy. Humajun był synem Babura, emira Kabulu od roku 1504, który po zwycięstwie w bitwie pod Panipatem w roku 1526, założył islamskie Cesarstwo Wielkich Mogołów w północnych Indiach. Może to nie jest ta seria i może znów zbaczam z głównej drogi tematycznej, ale wydaje mi się że warto opisać te dwie postaci Humajuna i Babura, gdyż są one mało znane (szczególnie u nas), a niezwykle ciekawe były to osoby (chociaż można oczywiście uwzględnić fakt, że jakaś część tych opowieści powstała na potrzeby późniejszej propagandy politycznej). Ale ponieważ Tahmasp przyjął Humajuna na swój dwór i udzielił mu wsparcia militarnego aby ten odzyskał władzę w Delhi (choć nie od razu i trwało to dekadę), warto zająć się początkami tej muzułmańskiej dynastii panującej w Indiach, nim przejdziemy do kolejnej inwazji sułtana Sulejmana przeciwko Persji Safawidów (nie zapominając oczywiście o wydarzeniach dziejących się w tym czasie w Hiszpanii, w Niemczech, we Francji, w Anglii i oczywiście w "najpotężniejszym państwie na świecie" czyli w polsko-litewskiej Rzeczpospolitej 😉👍).



"MIAŁEM SZCZĘŚCIE URODZIĆ SIĘ SZLACHCICEM W POLSCE - NAJPOTĘŻNIEJSZYM PAŃSTWIE NA ŚWIECIE"



CDN.

sobota, 15 lutego 2025

ZJEDNOCZENIE PRUS I INFLANT Z POLSKĄ - Cz. XV

POCZĄWSZY OD PIERWSZEGO SPORU POLSKO-KRZYŻACKIEGO (1309-1310), AŻ PO WŁĄCZENIE INFLANT DO RZECZPOSPOLITEJ (1558-1561)





KONRAD I MAZOWIECKI 
Cz. XV
(RETROSPEKCJA)





 W październiku 852 r. król Ludwik "Niemiecki" zwołał synod do Moguncji. Powodem jego zwołania była próba rozwiązania dwóch naglących spraw, które tak naprawdę sprowadzały się do jednego: ponownego podporządkowania wschodnim Frankom Moraw. Uznano bowiem że w tym kraju proces chrystianizacji przebiega bardzo opornie, powoli i że Morawianie (podobnie zresztą jak Czesi) nie chcą się podporządkować arcybiskupstwu w Ratyzbonie. Drugim powodem zwołania synodu, była ucieczka na Morawy pewnego możnego rycerza o imieniu Albgis, który zbiegł tam z żoną innego możnego rycerza - Patryka i uzyskał schronienie w państwie Rościsława. Było to jawne złamanie feudalnej zasady wierności księcia wasalnego wobec jego przełożonego i patrona (czyli króla lub cesarza), a za takiego bez wątpienia uważano Rościsława I, któremu Ludwik oddał władzę (po swej inwazji na Morawy w roku 846 i obaleniu księcia Mojmira). Zastanawiano się tam, czy postępek Rościsława nie ma związku z niedawną haniebną klęską rycerstwa wschodniofrankijskiego (uciekano bowiem stamtąd tak szybko, że nawet biografowie tej bitwy uznali to za haniebny czyn, niegodny rycerzy) w bitwie z Czechami (849 r.). Danie zaś schronienia z biegłemu Albgisowi, było policzkiem wymierzonym królowi Ludwikowi i całemu wschodniofrankijskiemu możnowładztwu oraz duchowieństwu. Uwiedzenie żony rycerza Patryka i późniejsza ucieczka Albgisa szybko stała się sprawą nie tylko polityczną, ale wręcz religijną, a to oznaczało bezpośrednie zaangażowanie kleru w tą sprawę. Synod prowadzony był przez arcybiskupa Moguncji Hrabana (zwanego Rabanem Maurem). Był to ten sam przedstawiciel Kościoła, o którym w annałach (Kronika Fuldajska) pisano, iż "jadał więcej niż 300 chłopów", mieszkał na zamku arcybiskupim i otaczał się luksusowymi dobrami. Dwa lata wcześniej (850 r.) a do jego pałacu przyszła (nie wiadomo dlaczego i jak została wpuszczona) wygłodzona matka z maleńkim dzieckiem przy piersi. W tym czasie arcybiskup Hraban akurat jadł posiłek w towarzystwie innych możnych. Ona poprosiła go o trochę strawy lub kawałek chleba do zjedzenia, gdyż tak była głodna, ale gdy tylko to powiedziała upadła bez siły na ziemię i straciła przytomność (lub zmarła - nie zostało to wyjaśnione). Natomiast maleńkie dziecko które miała przy sobie, zaczęło w tym momencie chłeptać mleko z jej piersi. Według Kroniki Fuldajskiej - wywołało to wśród biesiadników mnóstwo westchnień i płaczu (nie wiadomo jednak co stało się dalej z ową kobietą i jej dzieckiem).

Na synodzie mogunckim arcybiskup Hraban i inni duchowni uznali postępek Albgisa za grzech publiczny wymierzony przeciwko Kościołowi i obłożyli go anatemą, która zostałaby zdjęta z niego tylko wówczas, gdyby ów grzesznik powrócił do kraju, poddał się długoletniej pokucie, zgodziłby się na utratę pasa rycerskiego (czyli przestałby być rycerzem), oraz miałby pozostać w stanie bezżennym do końca życia (a w tamtych czasach oznaczało to, że nie mógł przedłużyć swojego rodu zgodnie z prawem). W dalszym tekście synodu jest również zaznaczone, że Albgis zbiegł do "najodleglejszych stron królestwa" - co oznacza że uznawano księstwo Wielkich Moraw za część wielkiego królestwa Franków, a co za tym idzie uniwersalną część składową Cesarstwa (taką Unię Europejską 😝), chociaż ewidentnie ziemie Mojmira i Rościsława były w ogromnej mierze niezależne. Dokładnie nie wiadomo jak ostatecznie zakończyła się historia Albgisa i jego damy, wiadomo tylko że kilka miesiące później został on uznany na stałe banitą. Ten przypadek jednak pokazywał, że Ludwik II nie miał realnej władzy na północ i wschód od ziem dzisiejszej Austrii i Bawarii (w "Annales Bertiniani" pod rokiem 855 zapisane jest: "Ludwik, król Germanów, cierpiał z powodu częstych odstępstw Słowian"). Ludwik bowiem miał w tym czasie pragnienie prowadzenia samodzielnej polityki, która nie będzie w żaden sposób powiązana z polityką jego braci. Dlatego też odmówił spotkania z braćmi (Lotarem i Karolem) zarówno w roku 852 jak i 853 (i 854 też), chociaż ci deklarowali, że powodem kolejnego zjazdu jest przede wszystkim wypracowanie wspólnej taktyki przeciwko Wikingom, którzy stali się utrapieniem mieszkańców królestw frankońskich (kronikarz Adrevald pisał: "Nie było zamku, miasta, wsi, które by nie padły pod śmiertelnym ciosem pogan. Świadczy o tym Poitiers, ongiś jedno z najbogatszych miast Akwitanii, oraz Saintes, Angouleme, Perigueux, Limoges, Clermont, Bourges. Wszystkie one głoszą, że zostały ciężko dotknięte przez wroga, jako że żadne wojsko nie zerwało się do obrony".




W roku 853 ten tragiczny los dotknął miasta Loary, szczególnie zaś Orlean, który został spalony przez rajd łodzi z czarnymi żaglami i wizerunkami smoków na dziobach. Normanowie pochwycili tam wielu jeńców (szczególnie kobiet i dzieci), ale równie wielu zabili. Lokalnemu biskupowi obcięto ręce i nogi i tak pozwolono mu się wykrwawić. Nie był to jednak jedyny problem Karola II "Łysego" gdyż w jego królestwie znów źle się działo. Pięć lat wcześniej koronował się on w Orleanie na króla Akwitanii przy poparciu możnych tej ziemi (którzy wówczas obalili Pepina II, a w roku 852 Pepin wpadł w ręce Karola i został zmuszony do przyjęcia ślubów zakonnych, oraz zamknięty w klasztorze św. Medarda). Teraz jednak wszystko się odwróciło, Karol nie okazał się władcą tak silnym, jak sądzono, nie był w stanie ochronić ludu Akwitanii przed Wikingami, a poza tym jego cechami charakteru były niechęć do bezpośredniej walki (co poczytywano za tchórzostwo) a także spore inklinacje do okrucieństwa. Właśnie w roku 853 kazał Karol ściąć hrabiego Gozberta z Maine, członka wpływowego akwitańskiego rodu. Gozbert był przez cały ten czas wiernym wasalem Karola, ale doszło między nimi do sporu ("Nic wielkiego, ale kazałem go poćwiartować" - jak mówił Brutus w "Asteriks na Olimpiadzie" 😂) który zakończył się tragicznie dla Gozberta. Wówczas członkowie jego rodu, jego krewniacy, udali się na dwór Ludwika "Niemca" do Frankfurtu, prosząc go, aby ten interweniował i usunął Karola z tronu Akwitanii. Prosili Ludwika aby wysłał im jako nowego króla swego syna Ludwika młodszego i jednocześnie twierdzili, że pragną służyć tylko prawowitym panom, ale jeśli zostaną zmuszeni, to zwrócą się nawet do obcych, nawet do wrogów wiary, aby wypędzili stąd Karola, gdyż okazał się tyranem niegodnym korony. Ludwik nie miał ochoty angażować się zbrojnie przeciwko bratu w odległej Akwitanii, tym bardziej że wówczas przygotowywał się do ponownej interwencji zbrojnej przeciwko Rościsławowi na Morawach i raczej nie "leżała mu" wyprawa jego syna na południowy-zachód, gdyż osłabiała jego własne siły. Ale argument Akwitańczyków o zwróceniu się do "wrogów wiary", oraz fakt, że papież Leon IV nie uznał synodu zwołanego przez Karola w Soissons (jako że tamten nie zapytał się papieża o pozwolenie) w 853 r., spowodował że zgodził się na tę interwencję. 

Tymczasem minęło Boże Narodzenie i zaczął się nowy 854 r. Lotar i Karol ponownie zawiadomili Ludwika, że spotkają się w lutym w Leodium (dziś Liegé w Belgii) i że jego także zapraszają na owe spotkanie. Pomysłodawcą tych zjazdów (szczególnie od roku 852, ale trzeba pamiętać że ostatni po czteroletniej przerwie zjazd trzech braci miał miejsce w Mersen w 851, a od tego czasu spotykali się już tylko Karol z Lotarem) był właśnie Lotar. Miał on już prawie 60 lat i czuł że powoli zbliża się koniec jego wędrówki po tym świecie. Jego ciało coraz bardziej odmawiało mu posłuszeństwa, bolały go nogi, miał też trudności z chodzeniem i inne dolegliwości. Dlatego też pragnął, aby kontakty z braćmi odbywały się przynajmniej raz do roku. Mało tego, ten człowiek który przez większość swego życia toczył walkę o prawo do tytułu cesarskiego ze swym ojcem Ludwikiem I Pobożnym, teraz jakby tracił zainteresowanie sprawami władzy, korony i majętności. Przeczuwając swój koniec, coraz częściej wyrzekał się przyjemności, jakie daje władza doczesna, natomiast skupiał się głównie na sprawach duchowych, modlitwie i kontemplacji. Karol II zaś, był dużo młodszy, miał bowiem 31 lat, był więc mężczyzną w sile wieku (chociaż wybitnie nieporadnym jeśli chodzi o władzę). Natomiast Ludwik "Niemiec" (prawie 50-letni) wiódł po części życie zakonnika i władcy (można go było np. spotkać podczas świąt, gdy szedł po ulicach Frankfurtu z wielkim krzyżem w rękach i boso. Jednocześnie jego głowę wciąż zaplątały myśli o podbojach na Wschodzie, które miały doprowadzić do chrystianizacji tamtych ludów. Ludwik jednak wolał aby owa chrystianizacja odbywała się drogą pokojową, niż za pomocą miecza, ale tego drugiego środka nie wykluczał, a nawet uważał za niezwykle istotny. Inna sprawa że jego poddani, możni wschodniofrankońscy nie chcieli chrystianizacji ludów słowiańskich, gdyż powodowało to koniec wypraw zbrojnych na Wschód - gdzie można było zdobyć łupy - oraz koniec intratnego handlu słowiańskimi niewolnikami). Poza tym Ludwik bardzo kochał swoją żonę Emmę z Altdorfu, ale ta miłość (w tym okresie) było już miłością czysto platoniczną (należy jednak dodać, co wydaje się ważne, że Ludwik - w przeciwieństwie do swych braci - nigdy nie zdradził swojej żony, pomimo obecności na jego dworze wielu pięknych kobiet). Ludwik jednak ponownie odmówił przybycia do Leodium (tym bardziej że już szykował wyprawę zbrojną przeciw Karolowi).




Na zjeździe w Leodium obaj bracia (Lotar i Karol) zawiązują przymierze, które (nieoficjalnie) wymierzone jest przeciw Ludwikowi. A tymczasem wiosną 854 r. wojska wschodniofrankijskie dowodzone przez młodszego syna Ludwika II "Niemca" - Ludwika Młodszego, przekroczyły Loarę i weszły do Akwitanii. Tam Ludwik został powitany jako przyszły król Akwitańczyków, już widział się w koronie i na tronie, ale Karol (któremu władza na Południu ponownie wymykała się z rąk) rzucił teraz wszystko na jedną kartę i postanowił zrobić coś, czego nikt by się po nim nie spodziewał, a mianowicie polecił uwolnić z klasztoru św. Medarda Pepina II, który szybko przybył do Akwitanii i przez miejscową ludność został ponownie uznany królem. Na wiadomość o tym Ludwik Młodszy nie próbował podejmować walki (chociaż jego siły były liczniejsze niż zwolennicy Pepina) i natychmiast zawrócił. Karol więc wygrał, ale czy na pewno? W końcu ponownie jego wieloletni wróg (a jednocześnie bratanek) Pepin II znów został królem Akwitanii. Karol jednak uważał że uda mu się ponownie pochwycić Pepina i znów zamknąć go w klasztorze, natomiast starcie z Ludwikiem Niemcem i jego synem uważał za znacznie trudniejsze zadanie. Pepin co prawda odzyskał znaczne obszary Akwitanii, nie wszystkie jednak i to było nadzieją dla Karola, że nie cała ludność tego kraju opowiedziała się za jego bratankiem. Szykował się też do kolejnej zbrojnej inwazji na południe (wcześniej starał się przekonać bratanka by dobrowolnie wrócił do klasztoru, ale oczywiście było to czynione bardziej proforma, niż naprawdę). Jednak Ludwik Niemiec, pomny głosów Akwitańczyków (jako człowiek niezwykle pobożny, zapewne obawiał się tego, że mieszkańcy owej prowincji mogą zwrócić się o pomoc do Maurów z Hiszpanii, co byłoby katastrofą wizerunkową dla Cesarstwa i ogromnym ciosem dla Kościoła, a przede wszystkim - jak sądzono - dla zbawienia duszy mieszkańców Akwitanii), starał się wpłynąć jakoś na Karola aby ten nie odbierał władzy w Akwitanii Pepinowi i w tym celu (jeszcze w 854 r.) nawiązał kontakt z Lotarem. Ten (jak już wspomniałem) był coraz dalej od spraw przyziemnych. Nie imponowało mu już ani bogactwo, ani władza, ani tytuł cesarski o który walczył prawie całe swoje życie. Było jednak coś, z czego Lotar nie potrafił zrezygnować i nie umiał się odzwyczaić, tym czymś były... kobiety. Nie potrafił bowiem (choć jego ciało coraz rzadziej mu służyło) zrezygnować z miłości, a w roku 854 miał aktualnie dwie nałożnice (aby udowodnić poddanym swoją męskość i witalność, często sypiał z nimi w jednym łożu - z obiema). 


"JA MAM AKTUALNIE CZTERY NARZECZONE"

"CZTERY NARZECZONE, A JA KTÓRĄ JESTEM TRZECIĄ, CZWARTĄ?"

"TAMTE CZTERY NIC DLA MNIE NIE ZNACZĄ" 💘 😄



Ponieważ jednak Lotar wyznawał zasadę "memento mori" ("pamiętaj o śmierci" - która to zasada w średniowieczu była niezwykle popularna), to spowiadał się czym prędzej z owych grzechów, a jednocześnie argumenty Ludwika również do niego przemawiały. Dlatego też nakłonił Karola, aby ten nie interweniował zbrojnie przeciwko Pepinowi (udało mu się to w roku 854, rok później już mu się to nie uda, jako że nie będzie go już wśród śmiertelników na tym łez padole). Ludwik co prawda interweniował w kwestii Akwitanii, ale sam szykował się do ataku na księstwo Wielkich Moraw, chodź na razie jeszcze nie był na to gotowy. Przedsięwziął już jednak (w roku 854) pewne przygotowania do ataku, a mianowicie usunął ze stanowiska zarządzającego Marchią Wschodnią (czyli dzisiejszą Austrią) komesa Ratboda (który władał tam 20 lat). Nie wiadomo jakie były powody jego usunięcia, prawdopodobnie nieskuteczność w ujarzmieniu Morawian, ale powody mogły być również i inne. W dokumencie wystawionym w roku 859 z okazji nadania majętności klasztorowi św. Emmerama w Ratyzbonie, król Ludwik II pisze wprost, że komes Ratbot nie dochował mu wierności. Cóż znaczy to zdanie? Czyżby Ratbot sprzymierzył się z Morawianami przeciwko Ludwikowi? Nic więcej na ten temat nie wiadomo, poza owymi skrawkami informacji, które tak naprawdę powodują więcej pytań niż odpowiedzi. W każdym razie komes Ratbot został usunięty, a następnie Ludwik polecił hrabiemu Ernestowi (zarządzającemu marchią stworzoną z ziem czeskich, przyłączonych do królestwa wschodnich Franków) aby prewencyjnie najechał Czechów (po to, by ci następnie nie udzielili wsparcia i pomocy Morawianom). Co jednak było głównym powodem ataku Ludwika na księstwo Wielkich Moraw? Czy tylko udzielenie przez Rościsława azylu politycznego zbiegłemu tam Albgisowi? Wydaje się że nie. Bowiem z chwilą gdy Ludwik posłał swego syna do Akwitanii, jego brat Karol II nawiązał sojusz z Bułgarami i zaprosił ich do ataku na Królestwo Franków wschodnich, czyli dzielnicę swego starszego brata Ludwika. Bułgarzy rzeczywiście zaatakowali, spalili kilka wiosek i wrócili do siebie, ale ów atak byłby niemożliwy, gdyby nie zgoda Rościsława na przejście Bułgarów przez jego ziemie. Oczywiście nie ma żadnych dowodów aby władca Wielkich Moraw w jakiś sposób sprzymierzył się z Bułgarami, ale nie należy być naiwnym. Skoro zaatakowali oni Franków wschodnich i nie ma żadnych relacji walk Rościsława z Bułgarami, to znaczy że pozwolił im on przejść bezpiecznie przez własne ziemie, a to oznaczało jawne wypowiedzenie poddaństwa (tym bardziej że Rościsław zaczął nazywać się królem). Tego więc Ludwik nie mógł już darować. 




Minęła zima i nadeszła wiosna roku 855, a z nią przydarzyło się coś, co nie zapowiadało sukcesu Ludwika w zbliżającym się konflikcie. Mianowicie w okolicach Moguncji doszło do kilku silnych trzęsień ziemi, a także w samym mieście z tego powodu wybuchły pożary, które strawiły sporą część domostw. Do tego trafiony piorunem został kościół św. Kiliana i spłonął - co poczytywano jako zły znak. Ale Ludwik nie przejmował się tymi głosami i wiosną 855 r. wyruszył zbrojnie przeciwko Rościsławowi na Morawy. Kampania przybrała charakter wojny szarpanej, partyzanckiej, Morawianie bowiem atakowali znienacka, natomiast nie doszło do żadnej większej bitwy. Sam Rościsław schronił się w jednym ze swych grodów (o nieznanej nazwie, prawdopodobnie na południu kraju), lecz Ludwik zrezygnował z planów zdobycia owego grodu, gdyż był on zbyt silnie umocniony i należało się spodziewać dużych strat. Jedynym tak naprawdę efektem owej kampanii, było spalenie większości kraju przez Franków wschodnich, zniszczenie pól i sadów. Ale nie udało się nigdzie pokonać w bitwie Morawian, tym bardziej że prowadzili oni wojnę partyzancką. Ludwik liczył jeszcze na wsparcie Trpimira I - księcia Chorwacji (z którym zawarł sojusz), ale ten ograniczył się jedynie do ochrony wschodnich granic Cesarstwa przed najazdem Bułgarów, natomiast nie pomógł on w spacyfikowaniu Moraw. Efekt kampanii był więc wybitnie niesatysfakcjonujący, tym bardziej że na wycofujące się oddziały rycerstwa wschodnio-frankijskiego ruszyli Morawianie pod dowództwem swego księcia i jako odwet za zniszczenie ich kraju, spalili znaczne połacie wschodniej Bawarii. Ostatecznie nie udało się ponownie przywrócić do uległości Rościsława. Okazał się on zbyt silnym władcą, a wewnętrzna konsolidacja Wielkich Moraw pokazała, że nie jest to kraj, który łatwo będzie pokonać w czasie jednej kampanii. Najgorsze było jednak to, że po tej nieudanej wyprawie, przeciwko Frankom powstały teraz i inne słowiańskie plemiona, szczególnie te po wschodniej stronie Łaby.

Tymczasem stan zdrowia Lotara znacznie się pogorszył, a to spowodowało że zarówno Ludwik jak i Karol doszli do porozumienia, czekając teraz niczym sępy na śmierć swego najstarszego brata, po to, aby jego domenę podzielić między siebie. Nic teraz nie stało już na przeszkodzie wyprawie Karola do Akwitanii przeciw Pepinowi, ale jego uwagę zaprzątała jeszcze jedna sprawa, a mianowicie wydanie swojej córki Judyty za jednego z książąt królestw Brytanii (w ciągu pięciu lat Judyta będzie tam miała dwóch mężów, a ostatecznie ucieknie z tamtą z hrabią Flandrii - Baldwinem I, a ojciec będzie miał z nią sporo problemów, gdyż ta ucieczka doprowadzi do interwencji papieskiej... ale o tym opowiem w kolejnej części.




CDN.

czwartek, 13 lutego 2025

NIM POWSTAŁY HAREMY - Cz. V

ŻYCIE KOBIET KALIFÓW 
DYNASTII ABBASYDÓW





II
ASMA
Cz. I





 25 stycznia 750 r. (11 dżumada 132 roku hidżry) nastąpił kres świata, który wielu dotąd znało. Tego bowiem dnia w bitwie nad Wielkim Zabem (w północnym Iraku) kalif Marwan II poniósł druzgocącą klęskę w walce z rodem al-Abbasa - czyli rodem poganina. Wielu zachodziło w głowę, jak to się mogło stać, że zwycięstwo odniosła opozycja abbasydzka, a nie alidzka -  wywodząca się w końcu od Alego, który był najbliższym druhem, przyjacielem i powiernikiem Mahometa (a przez wielu uważany był jeszcze za życia proroka za jego naturalnego następcę). To nie on i jego potomkowie jednak zwyciężyli teraz starcie z potomkami Abu-Sufjana, ale ci, którzy wywodzili swoje korzenie od al-Abbasa, który co prawda był wujem Mahometa i co prawda Mahomet mieszkał pod jego dachem, a ten co najmniej raz ochronił swego bratanka przed śmiercią z rąk wzburzonych mieszkańców Mekki, to jednak ciążył na nim grzech pierworodny, grzech nie podlegający dyskusji i nie mający żadnego wytłumaczenia. Otóż al-Abbas nigdy nie przyjął islamu (czyli dla wyznawców Allaha, po śmierci smażył się w piekle - jak reszta pogan). Potomkowie takiego człowieka (choćby nawet sami byli już muzułmanami), nie byli godni aby przewodzić ummie. Bo przecież nawet Abu-Sufjan, przodek kalifa Marwana II, który przez długi czas był przeciwnikiem Mahometa i walczył w bitwach przeciwko niemu, gdy ten zajął Mekkę (styczeń 630 r.) poddał się, przyjął islam i odtąd był wiernym sojusznikiem proroka. Ale nie Abbas, ten zmarł bowiem jako poganin (paradoksalnie pamiętam że jak byłem jeszcze dzieckiem, to bardzo się bałem że niektórzy moi bliscy - którzy byli wierzący -  że nie pójdą do nieba po śmierci i tam ich nie spotkam. Realnie się tego obawiałem, choć obecnie wydaje się to niezwykle zabawne).




Przerażenie jakie ogarnęło mieszkańców Damaszku, a szczególnie członków rodu Abu-Sufjana (Ommajadów) po przegranej bitwie, było wprost proporcjonalne do szybkości zbliżania się zwycięskich wojsk prowadzonych przez Abu al-Abbasa. Kalif Marwan uciekał na południe, przez Harran, Damaszek ku Palestynie. Większa część przedstawicieli rodu Abu-Sufjana podążyła za nim, w Damaszku zaś pozostali nieliczni (tym rodzina matki, bohaterki naszej opowieści). Ci nieliczni, to były boczne linie Sufianidów i Marwanidów (obie linie wywodzące się od Abu al-Asa ibn Ummaji - założyciela dynastii Ommajadów) które nie miały realnej możliwości zdobycia władzy. Miasto szykowało się do obrony, chociaż inne ośrodki miejskie w Syrii bez oporu otwierały bramy przed zwycięskimi Abbasydami. Ubrani na czarno, pod czarnymi sztandarami (i prowadząc osły, którym nadano imię... Marwan), przyjmowali kolejno miasta Syrii. Na ich czele stał Abu al-Abbas (nie cieszący się już wówczas dobrym zdrowiem, choć wydaje się że skutecznie to ukrywającym), który po zdobyciu Al-Kuffy (20 października 749 r.) został tam ogłoszony przez swych zwolenników i mieszkańców miasta -  pierwszym kalifem z rodu Abbasydów (28 listopada 749 r.). Prowadząc swoich przyodzianych w czerń Chorezmijczyków (zarówno Persów jak i Arabów, których teraz zjednoczył nie tyle miejscem urodzenia, ile nową ojczyzną, tworząc z nich "Lud Chorezmu"), wspierany był jednocześnie przez dwóch wybitnych przywódców i generałów: Abu Salama al-Challal i Abu Muslima. Ten pierwszy był jednym z założycieli i przywódców ruchu Haszimija (który we wschodnich rejonach Imperium Arabskiego stworzył podwaliny pod wniesienie do władzy Abbasydów), oraz zdolnym wodzem, ale Abu Muslim niewiele mu ustępował. Abu Salam utonął jednak (jeszcze w grudniu 749 r.) podczas przekraczania Tygrysu, tak więc odtąd Abbasydzi musieli liczyć albo na siebie, albo właśnie na Abu Muslima.




Abu al-Abbas nie był pierwszym ze swego rodu, który rzucił wyzwanie kalifom dynastii Ommajadów. Już jego dziadek Ali ibn Abd Allah (wnuk stryja Mahometa - al-Abbasa al-Muttaliba, od którego to wywodzili się Abbasydzi) sprzeciwił się polityce Ommajadów i za to został skazany na publiczną chłostę za panowania kalifa al-Walida I (705-715). Jednak dopiero jego syn (a ojciec Abu al-Abbasa) Muhammad był pierwszym buntownikiem w tym rodzie. A stało się to w następujący sposób. Otóż ok. 720 r. po rozległych terenach Imperium Arabskiego podróżował pewien człowiek, który na pierwszy rzut oka niczym nie wyróżniał się od zwykłych sprzedawców pachnideł. Podróżował on na swym osiołku od odległych wschodnich ziem Chorasanu i Dżurdżanu (południowe rejony Morza Kaspijskiego) aż po tereny Syrii i Palestyny. Odwiedzał wioski i miasta, oferując klientom swój towar. Nikomu nie wydał się on podejrzany, był bowiem zwykłym domokrążnym sprzedawcą pachnideł zachwalającym swoje towary. Nikt jednak z jego klientów i ludzi z którymi rozmawiał, nie zdawał sobie sprawy, że ów człowiek nie potrzebuje w ten sposób zarabiać na życie, gdyż jest to majętny weteran wielu bitew (stoczonych głównie na wschodzie Imperium Arabskiego) z Al-Kuffy, gdzie posiadał piękny dom z ogrodem (a nawet niewolników). Wszyscy muzułmanie na ziemiach zajętych przez kalifów mieli prawo dowolnie podróżować z jednej ziemi do drugiej i nie było granic wewnętrznych (istniały one jedynie dla chrześcijan, szczególnie zaś dla egipskich Koptów, którzy musieli nosić specjalne ołowiane tabliczki na szyi i nie mogli opuszczać miast w których mieszkali, a jeśli już, to musieli uzyskać specjalną zgodę na piśmie naczelnika lub gubernatora danej prowincji), nikogo więc nie zdziwił domokrążca, oferujący swoje luksusowe towary (do jakich należały wszelakie pachnidła i przybory do oczyszczania ciała). Zwał się on Bukair ibn Mahan i miał ważne zadanie do wykonania (czemu przebranie sprzedawcy pachnideł bardzo pomogło).

Podróżując tak sobie swobodnie po ziemiach kalifatu, dotarł do wioski Al-Humajmy (dziś Al-Hisma) leżącej kilka kilometrów na północ od Morza Czerwonego. Jego wizyta tam nie była przypadkowa, choć miejscowość do której przybył była już tylko bladą pozostałością po wcześniejszych czasach, gdy założyciele owej osady - Nabatejczycy rozwinęli tutaj wspaniałe rolnictwo, które po upadku imperium palmirańskiego królowej Wschodu - Zenobii w roku 272 (Palmira została zniszczona w roku 273) przejęli Rzymianie, budując tutaj nawet łaźnię (która w czasach Bukaira była już tylko rozpadającymi się ruinami). Potem zaczęły powstawać tu również chrześcijańskie kościoły i aż do najazdu arabskiego (w latach 30-tych VII wieku), miejscowość ta rozkwitała. Ale Bukair ibn Mahan nie przybył tam aby podziwiać dawne osiągnięcia, czy też delektować się morską bryzą która wpadała do miasta i powodowała że upały stawały się mniej dokuczliwe. Przybył tam tylko z jednego powodu, dla człowieka który posiadał  w tej właśnie wiosce swój dom. Muhammad syn Alego (bo o nim to właśnie mowa), miał tam dom z sadem, w którym rosło 300 drzew owocowych których to osobiście doglądał, wiodąc życie spokojnego ziemianina. Bukair przybył więc do jego domu początkowo udając sprzedawcę pachnideł, ale gdy weszli do pobliskiego meczetu w którym spotykała się rodzina Muhammada (męscy członkowie), wyjawił mu prawdziwy powód swojej wizyty. Otóż stał on na czele założonego w Al-Kuffie zgromadzenia ok. 30 osób, którym nie podobały się rządy Ommajadów (głównie dlatego, że po upadku kalifa Alego w roku 661 jego następca Muawija I czyli {założyciel Kalifatu Ommajadów} przeniósł stolicę Kalifatu z Kufy do Damaszku, tam zaś przysyłając syryjskich wojowników którzy mieli kontrolować mieszkańców, co bardzo nie podobało się dumnym i wiernym prorokowi obywatelom miasta). Bukair zaproponował więc Muhammedowi aby rozpoczął walkę o władzę, gdyż to właśnie on (jako potomek wuja Mahometa) ma prawo objąć po nim schedę, nie zaś ci, którzy są następcami jego politycznego wroga Abu-Sufjana. Deklarował wsparcie wielu ludów Kalifatu, (szczególnie na Wschodzie) a ponieważ odbył liczne "handlowe" podróże, wiedział też o czym mówi i znał nastroje społeczne. 




W podarku przekazał Bukair Muhammedowi 190 złotychdinarów, złoty pierścień oraz szatę, którą utkała jedna z jego bliskich kobiet (miała to być deklaracja wsparcia i jego prawdomówności). Bukair był Persem i miał bardzo złe zdanie o Arabach, którzy według niego postąpili wbrew woli proroka i pominęli rodzinę al-Abbasa (jak również Alego) zaś wysunęli do władzy nad kalifatem ludzi tego niegodnych. Ostatecznie Bukair zdołał przekonać Muhammada do opuszczenia Al-Humajmy i wyjazdu do Damaszku. Tam też się rozstali, Muhammad zadeklarował że pojedzie na północ, aby walczyć w świętej wojnie z Bizantyjczykami, natomiast Bukair udał się na Wschód, aby dalej agitować ludność za nowym "prawowitym kalifem". Żaden z nich nie dożył bitwy nad Wielkim Zabem i zwycięstwa Abbasydów, ale zasiane przez nich ziarna wkrótce zaczęły wydawać owoce...




PS: Asma - ciotka Haruna ar-Raszida była bowiem potomkinią zarówno Ommajadów jak i Abbasydów (jedyny taki przypadek w dziejach Kalifatu), dlatego też staram się nakreślić początki tego rodu i tragiczny koniec potomków Abu-Sufiana.


CDN.