Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 24 listopada 2015

SZAPUR WYBAWICIEL - Cz. I

MOJE OPOWIADANIE FANTASY

 


 Cz. I

Wzgórza i ruiny twierdzy tonęły w srebrnej poświacie księżyca. Zimny wiatr niosący łagodny zapach morza, szeleścił wśród pobliskich traw, które falowały łagodnie aż po horyzont. Dookoła panowała zupełna cisza. Step wydawał się martwy i opuszczony, ale było to tylko złudzenie. W bladym świetle, wśród rozchylonej trawy można było dostrzec bezszelestny ruch.Tuż nad ziemią jak iskry przemykały błyski chciwych, czerwonych ślepi. Błyski te tworzyły skupiska, które migotały jak rozdmuchiwany wiatrem, dogasający żar płonącego ogniska. To stepowe szczury, węszące za ukrytą w trawie padliną. Bowiem jak okiem sięgnąć nad równiną rozciągało się cmentarzysko. Wyschnięte kości poległych wojowników, kości świeżo odarte z ciała, czaszki okryte bojowymi hełmami, odcięte kończyny, to wszystko służyło szczurom za pokarm. Gdy zabrakło mięsa, żywiły się resztkami skórzanych pasów, odzieży, a nawet końskich uprzęży. To właśnie im każda bitwa przynosiła największe zyski. Przynosiła im życie, ponieważ żyły śmiercią poległych wojowników.
  
Ciszę wokół ruin przerwał głośny, ostrzegawczy pisk. Ruch w trawie zamarł na moment. W chwilę później stada szczurów rzuciły się do panicznej ucieczki. Ich królestwem był świat śmierci i padliny, zaś każde żywe stworzenie budziło w nich paniczny lęk. Wszystko, co było martwe łatwo padało ich łupem, lecz i one bywały niekiedy łupem głodujących armii. Z zachodu, począł przybliżać się duży orszak zbrojnych. Każdy z nich trzymał w ręku długą włócznię i ogromną tarczę. Orszak zbliżał się, aż w końcu dotarł do dużej zwęglonej palisady, tam też zatrzymał się.
 
Po drugiej stronie czekała inna grupa wojowników gotowych do walki, lecz nie zanosiło się że do niej dojdzie. Przez dłuższy czas obie grupy stały naprzeciw siebie w zupełnym milczeniu, przypatrując się dokładnie swym przeciwnikom. Wreszcie z przybyłego orszaku, wysunął się na czoło, na białym rumaku zbrojny mąż, w dość specyficznym rogatym hełmie na głowie. Podjechał do grupy stojącej naprzeciw i głośno krzyknął:

- Haraldzie Sinozęby przybyłem, tak jak obiecałem, wyjdź mi naprzeciw.
  
Z drugiego orszaku naprzód wystąpił starszy mężczyzna o siwej już brodzie, strojny bogato z mieczem u pasa i hełmem zdobiącym głowę.
 
- Witam cię Balorze, wiedziałem że przybędziesz przyjacielu - To mówiąc starszy mężczyzna podszedł do jeźdźca, który zeskoczył z konia i podał mu rękę w geście powitania. Tamten również wyciągnął dłoń i oboje objęli się za ręce w okolicach łokci.

- Pewnie, nie mogłem sobie odpuścić przyjemności ponownego ujrzenia cię, stary pierdzielu - powiedział jeździec, po czym obaj mężczyźni uśmiechnęli się.
- Dziś pierwsza noc pełni księżyca, oby była to ostatnia pełnia, jaką te wściekłe psy świętują na naszej ziemi - powiedział starzec.
 
- Nasze siły są zbyt słabe, nawet zjednoczeni nie jesteśmy w stanie sprostać potędze Slauga i jego gehaneńskich siepaczy, potrzebujemy wsparcia i innych plemion.
- Wiem, ale o tym później, jedźmy teraz do wioski, dziś będziemy świętować, jeść, pić i tańcować - jutro pomyślimy co czynić dalej - odpowiedział stary mężczyzna w hełmie.
- Zatem prowadź, jestem tak głodny iż zjadłbym stado baranów!
  

 Cz. II
 
Wielki granitowy pagórek, zwany jako Tol Kar, nocą przypominał przyczajoną do skoku złowrogą ropuchę. Był otoczony koroną masywnych ścian i potężnych kolumn. Zdawać by się mogło, że toczące się po niebie czarne, burzowe chmury, upodobały sobie tę właśnie górę. Popędzane były przez wiatr, którego podmuchy chłostały strome, nieprzystępne i niemiłe oku szczyty ponurego zamczyska. Jednak ani gromy z niebios, ani potężne podmuchy wschodniego wiatru nie docierały nigdy do mrocznego serca potężnego Tol Kar.

Korytarzami ponurej twierdzy kroczyła smukła sylwetka kobiety, której ubranie pozostawiało wiele do życzenia. Miała na sobie zaledwie czarną jedwabną suknię sięgającą jej do kostek, ozdobioną złotym łańcuchem, spod którego przebijały cudowne krągłości pełnych, jędrnych piersi i smukłych bioder. Suknia miała duże wcięcie pomiędzy nogami, tak iż jedna noga pozostawała naga. Kobieta miała ciemne długie włosy, splecione w misterne warkocze i przyozdobione złotem. Oczy jej były niebieskie, jak czyste błękitne niebo, usta zaś pomalowane były krwistą czerwienią. Głowę jej zdobił diademem, cały pokryty szafirami, rubinami i diamentami. Wydawało się iż kobieta ta jest niezwykle bogatą damą. Można by było pomyśleć, iż jest władczynią owego zamczyska. Było jednak coś co niweczyło to wyobrażenie, kobieta kroczyła zupełnie boso, zaś jej nadgarstki opasywały pokaźnych rozmiarów bransolety, przypominające raczej kajdany, niźli jakąkolwiek inna biżuterię.
 
Kobieta nosiła imię Synella i była niewolnicą, zaś owe kajdany, których nienawidziła, przypominały jej o jej podległości wobec jej pana. Była danueńską księżniczką, wziętą w niewolę podczas jednej z wojen. Jej panem, władcą i suwerenem był twórca potężnego imperium, stworzonego na przemocy, gwałcie i zbrodni - Imperium Gehanny. Nosił on imię Slaug. Teraz Synella podążała ciasnymi i wilgotnymi tunelami potężnej twierdzy Tol Kar, wykutej w litej skale. Za nią kroczyli żołnierze w czarnych kolczugach z wyrytym na piersi znakiem przedstawiającym wielki czarny łeb tura. Żołnierzy, podążających za Synellą było pięciu i eskortowali oni młodą kobietę, która ubrana była w piękną białą suknię, o zgrabnie udrapowanych zwojach, cienkiego jasnozielonego jedwabiu, upiętego w talii złotym sznurem. Długie kruczoczarne włosy sięgały jej do ramion, a miała je dodatkowo przyozdobione różnokolorowymi kwiatami. Prowadzona była boso, podobnie jak Synella, co miało świadczyć o pokorze i oddaniu. Szła powoli, powłócząc nogami, wciąż popychana silnymi szturchnięciami eskortujących ją wojowników.



CDN.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz