Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 27 stycznia 2019

POWRÓT DO PIEKŁA!

74 LATA TEMU SOWIECI 

WYZWOLILI NIEMIECKI 

OBÓZ ZAGŁADY W 

AUSCHWITZ-BIRKENAU, 

TYLKO PO TO, ABY... 

ZAMIENIĆ GO W SWÓJ WŁASNY 

OBÓZ ZAGŁADY




 Dziś mija 74 rocznica wyzwolenia niemieckiego obozu koncentracyjnego i zagłady w Auschwitz-Birkenau. Jest to swoista okazja do podzielenia się z czytelnikami pewnymi moimi rozważaniami na temat związany z samą zagładą Żydów w tzw.: Holokauście (czyli całopaleniu). Krążą mi bowiem po głowie myśli, które na pierwszy rzut oka wydają się niedorzeczne, ale po głębszym zastanowieniu i po rozważeniu wszystkich okoliczności z tym związanych, stanowią pewien punkt zaczepienia nie tylko wielce prawdopodobny, ale być może nawet... jedynie prawdziwy? Nim jednak do tego przejdę, najpierw chciałbym opowiedzieć o owym "sowieckim wyzwoleniu" obozu zagłady w Auschwitz, który notabene wyglądał tak samo jak całe to sowieckie "wyzwolenie Polski" i innych krajów Europy Środkowo-Wschodniej, czyli innymi słowy należałoby się zapytać (słowami Wiktora Suworowa - rosyjskiego dysydenta, który jako wysoki rangą oficer Armii Sowieckiej i sowieckiego wywiadu GRU, doskonale znał ten system od wewnątrz), otóż zadał on kiedyś proste pytanie: "Dlaczego po owym wyzwoleniu Europy przez Armię Czerwoną, zapomniano... wrócić do domu?". No właśnie - proste pytanie, prawda? Sowieci wyzwolili pół Europy od niemieckiego jarzma, tylko potem zapomnieli wrócić do domu. Narzucili "wyzwolonym" przez siebie państwom swoją władzę i okupację, system polityczny i niewydolną gospodarkę socjalistyczną. Wprowadzili terror, który niejednokrotnie przewyższał terror wprowadzony przez samych Niemców (rotmistrz Witold Pilecki powiedział tuż przed śmiercią że obóz Auschwitz, do którego dał się złapać i zawieść na ochotnika, aby stworzyć tam wewnętrzny ruch oporu - "to była igraszka", w porównaniu z tym, czego doświadczył po tzw.: "wyzwoleniu" ze strony sowieckich okupantów i ich polskich wykonawców. "Wykończyli mnie Marysiu, Auschwitz, to była igraszka" - tymi słowy zwrócił się do swojej żony Marii Pileckiej). Ci sami "wyzwoliciele" stworzyli również sieć obozów koncentracyjnych i obozów pracy na ziemiach polskich, które niczym nie różniły się od niemieckich obozów zagłady (jedyna różnica polegała na tym że w obozach sowieckich ludzi nie gazowano w komorach śmierci). Jednym z takich obozów był opisywany wcześniej przeze mnie obóz zagłady w Łambinowicach

Ale były też inne - Świętochłowice, Jaworzno, Poniatowa, Popkowice, Kępno, Niemodlin, Pawłowice, Dobrzyny, Głuchołazy i wiele, wiele innych. Oficjalnie były to obozy pracy, realnie obozy zagłady, gdzie co prawda rzadko zabijano ludzi w sposób bezpośredni (choć takie przypadki też zdarzały się w niektórych obozach dość często), to jednak ludzie umierali tam masowo z głodu, chorób, przemęczenia, zimna i ciężkiej, katorżniczej pracy od świtu do zmierzchu. Za najmniejszy błąd byli karani, za to że byli kalekami i nie potrafili chodzić i pracować, byli bici i szczuci psami na śmierć. Oto co przyniósł komunizm Europie po tzw.: "wyzwoleniu" spod niemieckiej okupacji (czyli innego marksistowskiego bagna - nazizmu). Choć tak naprawdę czy rzeczywiście wiemy jak było? Czy potrafimy sobie wyobrazić życie ludzi w tych ciężkich, wojennych i powojennych latach? Czy umiemy się wczuć w to, co musieli przeżywać, oddzieleni od swoich bliskich i skazani na ciągłe bicie, poniżanie i tortury (swoją drogą gdyby to wszystko sprowadzało się tylko do bicia i poniżania, to byłoby tam jak w raju). Dochodził jednak głód, zimno, robaki, które wchodziły do ust i nosa, a człowiek nie reagował bo był zbyt zmęczony całodzienną pracą ponad siły. Wielu więc, aby przetrwać i mieć trochę lepsze życie od innych, decydowało się przyjąć rolę obozowego kapo - czyli sami na rozkaz znęcali się nad innymi osadzonymi współwięźniami, by tylko dostać trochę lepszą zupę, lub podwójną kromkę chleba. W tych sowieckich obozach ludziom, którzy nie mieli już siły pracować i mdleli z osłabienia, obozowi kapo... skakali po klatce piersiowej, aż coś chrupnęło i nieszczęśnik umierał zadławiony własną krwią. Przerażające? Nie, to nie było nic wielkiego, ot po prostu zwykły dzień obozowego piekła pod sowieckim zarządem wojskowym. 

Ostatnio oglądałem jakiś reportaż na temat dzisiejszej Rosji i odradzaniu się w tym kraju kultu Stalina. "Stalin wielki przywódca", "Stalin obrońca i wybawicieli kraju od faszystów", a kto siedział w gułagach? "Jak to kto, przestępcy, kryminaliści, ci, którym się nie chciało pracować, lub którzy byli kombinatorami" - takie właśnie padały odpowiedzi, i to zarówno wśród profesorów uniwersyteckich, jak i wśród wielu zwykłych ludzi. Słuchając tego zastanawiam się jak ludzka percepcja pewnych faktów, oddziałuje na nasz mózg i nasze uczucia. Ci ludzie bowiem (którzy tak pochlebnie wyrażali się o Stalinie, uważając że za jego rządów w kraju panował porządek), w ogóle nie brali pod uwagę możliwości popełnienia przez jego reżim takich zbrodni, uważając je za albo przesadzone i wyolbrzymione, albo za... konieczne. Konieczne, ponieważ "tylko kombinatorzy, lawiranci i anty państwowcy, którym się nie chciało pracować - siedzieli wówczas w gułagach, porządni ludzie przecież nie siedzieli". Problem polegał jednak na tym, że w ustroju komunistycznym każdy człowiek, bez względu na jego ideowość i przywiązanie do państwa, partii i ustroju, był od początku podejrzany. I na każdego można było znaleźć cokolwiek, nawet najbardziej niedorzeczne oskarżenia, jak np. o działalność agenturalną na rzecz Japonii, Niemiec, Polski, USA, Wielkiej Brytanii, Burkina Faso, czy Marsjan z planety Wenus. Powód oskarżenia był bez znaczenia bo i tak ogromna większość oskarżonych się pod nim podpisywała by uniknąć brutalnych tortur (i to tortur tak okrutnych, że niejeden dziś zemdlałby na sam widok). Mało tego, niektórzy nawet pytali co jeszcze maja tam dopisać, aby było dobrze i by akt oskarżenia wyglądał prawidłowo. Wiedzieli że czeka ich za to śmierć lub w najlepszym razie wysłanie do obozu pracy (co w praktyce też równało się śmierci, tylko rozłożonej na dni i tygodnie), a mimo to sami pytali o co jeszcze można ich oskarżyć - wszystko, aby tylko uniknąć bicia (wyrywania paznokci tępymi szczypcami, wybijania zębów, łamania kości, wyrywani palców ze stawów itd. Należy jednak pamiętać że to był... łagodny zestaw tortur). 




Czy więc można się dziwić, że wielu bardzo szybko (po pierwszym biciu) do wszystkiego się przyznawało i doprawdy mam wielki szacunek dla tych Niezłomnych (jak rotmistrz Witold Pilecki czy major Hieronim Dekutowski "Zapora" i inni - którzy mimo to się nie załamali. Ja sam dziś nie jestem pewien czy wytrzymałbym połowę z tego co oni wówczas przeszli. Spójrzcie, jak silną wiarę trzeba mieć, aby to wytrzymać i jeszcze na koniec odrzec: "Będę się za ciebie modlił" - jak odrzekł do swego kata rotmistrz Pilecki. Doprawdy - Niesamowite). Należałoby zanucić tutaj słowa: "Hej, hej Rotmistrzu, było Was tak wielu - lecz zabija Moskwa naszych bohaterów". A przecież ci ludzie, ci Niezłomni-Niezwyciężeni, oni wyrośli i wychowali się zarówno w domach jak i potem w szkołach, w których uczono ich trzech najważniejszych zasad, które sprowadzały się do słów: BÓG-HONOR-OJCZYZNA. Więcej nie trzeba - to wystarczy. Potem jednak, podczas komunistycznych procesów pokazowych w tzw.: "Polsce Ludowej" (czyli ta hybryda polskiej państwowości, ciało obce, narzucone nam przez sowieckich "wyzwolicieli" i tak nienaturalne dla genu polskości, niczym siodło zapięte na krowie), takich ludzi uważano za bandytów, faszystów, zbrodniarzy etc. etc. Mawiano o nich w uzasadnieniach wyroków pseudo-sądowych iż wyrośli w "faszystowskiej, sanacyjnej Polsce", że pozostają ideowymi zwolennikami: "tego przedwojennego watażki i wroga ludu polskiego - Piłsudskiego" itd. A co oni mieli do zaoferowania, skoro mordowali ludzi pokroju rotmistrza Pileckiego, wychowanego właśnie kulcie Niepodległej i żyjącego w tej "faszystowskiej Polsce, pod rządami tego watażki Piłsudskiego?". 

Ano do zaoferowania mieli wielu - jak choćby zwykłego bydlaka - Karola Świerczewskiego, który wciąż zamroczony alkoholem, wolną ręką wysyłał swych żołnierzy prosto pod niemieckie karabiny maszynowe niczym mięso armatnie. Mieli zbrodniarza Czesława Gęborskiego - który strzelał do kobiet w obozie w Łambinowicach i kazał mordować noworodki, roztrzaskując im główki o ścianę, Mieli Salomona Morela - Żyda/komunistę który w swoim obozie w Świętochłowicach dopuszczał się również okrutnych zbrodni na więzionej tam, bezbronnej (i często niewinnej ludności). Mieli do zaoferowania i innych zbrodniarzy, których nazwiska mógłbym wymieniać bez końca (a które i tak dla większości czytelników byłyby zupełnie pustymi słowami). Spójrzmy co (prócz pięknych słówek na sztandarach) przyniósł Ludzkości komunizm? Jakie wartości wpajał w człowieka - przemoc, złodziejstwo, kłamstwo, kombinatorstwo - to oto nam chodzi? To chcecie przekazać własnym dzieciom? Spójrzmy, w świecie bez Boga, bez Godności, bez Honoru, w świecie bez Prawdy, bez Wartości - co się może ostać? Słyszałem że zagładę nuklearną mogą przeżyć jedynie... robaki. Janusz Szpotański pisał w swej "Gnomiadzie": "A młodość twoja? Nie górna i chmurna, lecz przede wszystkim ponura i durna. Jeszcze cię teraz chwytają wymioty, gdy ZMP-owskie wspominasz bełkoty. Wysoko świeci stalinowskie słonko, wciąż na trybunę straszne typy włażą, z owadzim okiem i pryszczatą twarzą, krzyczą, byś walczył z kułakiem i stonką. Wtem cię za serce straszna chwyta trwoga, bo wiesz, że wyraz twarzy masz nieszczery, że pod tą maską klasowego wroga ktoś wnet rozpozna i skopią ci nery (...). O, jakże szybko nastrój prysnął wzniosły! Albowiem w kraju tym zaczarowanym, gdzie - jak w złej bajce - ludźmi rządzą osły, jakież tu mogą być właściwie zmiany? Tu tylko szpiclom coraz większe uszy rosną, milicji - coraz dłuższe pałki, i coraz bardziej pustka rośnie w duszy, i coraz bardziej mózg się staje miałki. Tu tylko może prosperować gnida, cwaniak i kurwa, łotr i donosiciel - niewielki wybór, jak sami widzicie, choć niejednemu kuszącym się wyda".

Tak komuniści nienawidzili Polski, Polaków i Ziuka Piłsudskiego, jak pisał bowiem Witold Gadowski: "Myślę oczywiście o naszym historycznym genomie ukształtowanym w dobie Pierwszej Rzeczpospolitej. Niewiele o niej wiemy. Właściwie tyle co wbili nam do głów w komunistycznej i postkomunistycznej szkole. Obie te hybrydy - protezy polskiej państwowości -  szczególną nienawiścią darzyły właśnie Pierwszą Rzeczpospolitą i  jej najwierniejszego dziedzica "Ziuka" Piłsudskiego. Pierwsza Rzeczpospolita Obojga Narodów była krajem o jakim marzyłby Arystoteles - pierwszą republiką świadomych obywateli. Była krajem tolerancji i naturalnego ładu społecznego, którego nie uczynił żaden wymyślony system, a genialne dostosowanie ustroju do codziennej praktyki i wymagań ziemi. Wokół Rzeczpospolitej szalały wojny religijne, wzmacniały się absolutystyczne monarchie i tyranie, a na jej obszarze kwitły tolerancja i szacunek wobec głosu wolnego, wolność ubezpieczającego. Tamta Polska była fenomenem na skalę świata, a ukształtowała się tak nie z pomysłu jakiegoś szaleńca (jak wszystkie "izmy"), ale na drodze wlewania charakteru zamieszkujących ją narodów do kielicha wspólnego ustroju. Gdyby nie zdziczenie i prymitywizm naszych sąsiadów, trwalibyśmy tak przez długie wieki jeszcze. Cóż, było to jednak zbyt piękne, aby mogło trwać długo. Spójrzcie jednak - mieliśmy kraj, który przodował w tolerancji, samorządzie i próbach budowania rozsądnej demokracji - wedle marzeń samego Arystotela. Nigdy przy tym nie kolonizowaliśmy nikogo, nie wyzyskiwaliśmy.  Jeśli jakiś lud dołączał się do naszego wysiłku, to szybko dopuszczaliśmy go do równoprawnej kompanii. W naszej Polsce dobrze żyli sobie i Żydzi i Rusini i moi dalecy przodkowie Tatarzy i cała reszta. Taką Polskę zepsuły germańskie i ruskie watahy barbarzyńców. Ona jednak przetrwała. I teraz, kiedy większość Europy pogrąża się w szaleńczej brei, my przetrwaliśmy, przenieśliśmy do dzisiejszych dni nasze geny. Polska to wielka Rzecz a przy tym Pospolita dla wszystkich tych, którzy dołączają do naszej wspólnoty etycznej, Polakiem bowiem może być każdy, kto godzi się na taką wspólnotę i chce ją upowszechniać. Polska to wielka Rzecz, zbyt wielka, aby długo znosiła na swoim grzbiecie insekty, które nanieśli najeźdźcy".




Przejdźmy więc teraz do tematu, choć może jeszcze nim to uczynię, chciałbym zaprezentować relacje osób, które przeszły przez sowiecki obóz koncentracyjny w Świętochłowicach na ziemiach polskich, niepodzielne władztwo Salomona Morela (zbrodniarza wojennego, który spowodował śmierć 1695 więźniów i w 1992 r. uciekł do Izraela w obawie przed aresztowaniem, a na wystawiony przez Polskę wniosek ekstradycyjny, Ministerstwo Sprawiedliwości Izraela odpowiedziało w 1998 r. następująco: "przestępstwa Morela, za które jest ścigany, jeśli w ogóle do nich doszło, w świetle izraelskiego prawa nie są żadnym ludobójstwem, a ponadto po 20 latach uległy już przedawnieniu"). Morel zmarł w 2007 r. w Tel Awiwie w wieku 87 lat. Nigdy nie odpowiedział za żadne ze swoich zbrodni, bowiem strona izraelska uważała że nękanie go za zbrodnie na nie-Żydach, to jest... antysemityzm. Więc oceńmy sami czy nie było to żadne ludobójstwo i czy rzeczywiście mogło to ulec przedawnieniu. Oto relacje osób, które przeszły przez piekło Świętochłowic, tam, gdzie panem życia i śmierci był Salomon Morel. Obóz pracy (w rzeczywistości obóz zagłady) w Świętochłowicach został założony w lutym 1945 r. jeszcze przed zakończeniem II Wojny Światowej. Komendantem tego obozu mianowany został właśnie Salomon Morel, urodzony 15 listopada 1919 r. we wsi Garbów w Lubelskiem. W czasie wojny był on ukrywany przed Niemcami wraz z bratem Ickiem, przez polskich sąsiadów - rodzinę Tkaczyków. Oni ich ukrywali, pomagali, przynosili jedzenie. Po jakimś czasie jednak obaj bracie opuścili schronienie u rodziny Tkaczyków i następnie przystąpili do bandy rabunkowej, okradającej wsie. W 1942 r. jego brat został skazany na śmierć za rozboje (z rozkazu Grzegorza Korczyńskiego - dowódcy komunistycznej Armii Ludowej - ponoć Morel zachował życie, ponieważ... zrzucił całą winę na brata. Potem przyłączył się do komunistów, a w 1943 r. przedostał się do Związku Sowieckiego i wstąpił do sowieckiej partyzantki. W 1944 powrócił do Polski i wstąpił do UB (Urzędu Bezpieczeństwa), a w lutym 1945 r. został mianowany komendantem obozu w Świętochłowicach. W obozie więzieni byli zarówno Niemcy jak i Polacy (a także Ślązacy, którzy uważali się za tutejszych i mówili dwoma językami), oto relacje niektórych z nich:


Niemiec Gerhard Gruschke: "Morel miał 25 do 30 lat. Miał wyrazistą, silną sylwetkę i emanowała z niego żarliwa nienawiść. Gdy sam upatrzył sobie jakiegoś więźnia, w zasadzie oznaczało to dla tego więźnia wyrok śmierci. Jego "specjalnością" było to, że przejął obyczaj z czasów obozów koncentracyjnych, polegający na biciu więźniów ciężkim taboretem. Zawsze po takich "nalotach" więźniowie leżeli ciężko ranni i musiano ich przynosić do ambulatorium. Niektórzy z rozbitymi głowami lądowali w baraku - trupiarni. Na zawsze pozostanie w mojej pamięci niezapomniane: "panie komendancie" - błagalny ton dręczonych ofiar. Ale miłosierdzia nie było. A byli to w przeważającej liczbie uczciwi i prości mężczyźni oraz chłopcy z Górnego Śląska, którzy tu byli bici, dręczeni i w końcu umierali. Uderzenia gumową pałką lub kawałkami drewna były na porządku dziennym. Ile spowodowało to trwałych uszkodzeń ciała, szczególnie nerek, w wyniku stosowania tylko tego rodzaju tortur? Innym sposobem dręczenia było to, że leżeliśmy na ziemi i musieliśmy się z niej zrywać jak najszybciej, a następnie kopali nas milicjanci, szczególnie po głowach. Prócz bólu cielesnego, który był największy wtedy, gdy miejsce torturowania - plac apelowy - pokryty był żwirem, najbardziej bolało nas wewnętrznie - poczucie zupełnego poniżenia w tych chwilach".

Polak Nikodem Osmańczyk: "Znam nazwisko komendanta obozu. Brzmi ono Morel. Był to wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna o czarnych włosach. Pewnego razu Morel przyszedł do baraku, w którym mieszkaliśmy, polecił stanąć nam wszystkim w dwuszeregu twarzami do siebie i kazał się wzajemnie bić po twarzy. Ponieważ ja i ojciec zamarkowaliśmy uderzenie, Morel podszedł do nas i ze słowami: "co, skurwysyny, tak to się bije świnię" ręką w której miał pistolet, uderzył mnie w twarz, w wyniku czego upadłem na ziemię pod pryczę. To samo postąpił z moim ojcem. Potem kazał się nam ponownie bić. Morel bił praktycznie codziennie więźniów za byle jakie przewinienia. W pewnym momencie wywołali jednego z więźniów - z tego, co wiem, był profesorem. Miał brodę, gdyż nie było się czym ogolić. Kazali mu usiąść na taborecie i po wyjęciu przez jednego ze strażników zapałek wywołali mnie i jeszcze jednego więźnia i polecili nam ogolić profesora. Golenie polegało na tym, że przy pomocy zapalonych zapałek opalaliśmy mu zarost. Ponieważ ja nie mogłem zapalić zapałek za pierwszym i drugim razem, zostałem przez jednego ze strażników uderzony pejczem po twarzy. Podczas gdy opalaliśmy mu twarz, strażniczki, które stały za profesorem, biły go po plecach i twarzy za to, że wymieniony ruszał się na taborecie, ponieważ go bolało opalanie zarostu. Przypominam sobie, że w sobotę wielkanocną 1945 r. w nocy do mojego baraku przyszli strażnicy oraz komendant Morel. Wszyscy byli pijani i bez żadnego powodu bili nas pejczami, nogami od taboretu i rękojeściami pistoletów po całym ciele".

Polak Edmund Kamiński: "Morel uderzył mnie jeden raz ręką. Po tym uderzeniu straciłem częściowo słuch w lewym uchu. Uderzenie było bardzo mocne. Pamiętam, że Morel przyszedł na apel przed nasz barak ubrany w polski mundur oficerski, w stopniu chyba kapitana. Przyszedł w towarzystwie dwóch żołnierzy rosyjskich. Nie pamiętam, za co zostałem uderzony. Morel miał na rekach czarne skórkowe rękawiczki, w których było coś metalowego, chyba metalowa płytka. Widziałem, jak z drutów zdejmowano jednego z więźniów. Nie wiem, czy więzień ten jeszcze wtedy żył. U nas w baraku były przypadki - podobnie jak i w innych barakach - że więźniowie wieszali się na paskach, sznurkach. Słyszałem że kobiety były gwałcone przez obsługę obozu".

Polak Henryk Wowr: "Przed północą zostaliśmy obudzeni i osiem osób z sali, wśród których byłem ja i ojciec, zostaliśmy zaprowadzeni na blok nr. 2. Tam był Salomon Morel i strażnicy. Każda z tych osób miała broń. Czekaliśmy na korytarzu. . Podzielono nas na dwie grupy: starszych i młodszych. Najpierw do pomieszczenia bloku, w którym odbywały się tortury, weszła grupa osób starszych i wśród nich był mój ojciec. Widziałem, że po wejściu do tego pomieszczenia ojciec dostał bykowcem z tyłu w szyję i upadł na twarz. Zamknęły się drzwi. Dochodziły do nas krzyki i jęki. Po pobiciu osoby były wyrzucane na korytarz, nieprzytomne, zlane wodą. Ja także wszedłem w grupie około ośmiu osób. Na powitanie Morel każdego z nas uderzył o twarzy ręką, na której miał rękawiczkę z twardej skóry. Kazał się następnie każdemu z nas po kolei kłaść i byliśmy bici rurkami obciągniętymi gumą, po całym ciele, gdzie popadło. Bił zarówno Morel, jak i inne osoby, które tam były. Ja zemdlałem. Ocucono mnie wodą. Jak wszyscy byliśmy skatowani, to Morel sam osobiście wysypał cztery wiadra miału węglowego na podłogę. Kazał zlizywać językiem miał z podłogi i dawać go z powrotem do wiadra. Oświadczył nam, że nie wyjdziemy stamtąd, dopóki podłoga nie będzie czysta. Gdy to robiliśmy, Morel jak i też inni naigrywali się z nas. W tej chwili nie potrafię powtórzyć tego, co mówili. Gdy nie byliśmy w stanie posprzątać miału z podłogi, ponownie po kolei każdego z nas bito metalową rurką owiniętą gumą. Znowu straciłem przytomność na pryczy. Pamiętam jak przez mgłę, że ktoś mówił, aby zabierać to ścierwo, przytomność odzyskałem w swoim bloku. Miałem sińce na całym ciele i wybite dwa zęby w górnej szczęce. Na całym ciele widać było ślady po uderzeniu metalową rurką. Dopiero po upływie miesiąca te ślady znikły. Gdy to wszystko się działo, miałem 16 lat. Bardzo to przeżyłem. Do dnia dzisiejszego mam uraz psychiczny - jak zobaczę policjanta, to się cały trzęsę. Osoby, które nas biły, były nietrzeźwe. Praktycznie zawsze było czuć od nich wódkę. Chcę dodać, że ojciec po pobiciu na bloku nr. 2 załamał się i nie chciał ze mną rozmawiać na temat tego, co się tam zdarzyło. Mówił do mnie, że jak mama nas stąd nie wyciągnie, to on ze sobą skończy. Praktycznie każdego dnia ktoś popełniał samobójstwo, gdyż nie wytrzymywał tego psychicznie. Najczęściej samobójstwa popełniane były w ubikacji, bo to było jedyne miejsce, gdzie można było zawiesić sznur i się powiesić. Jeżeli ktoś nie chciał sam odebrać sobie życia, to szedł na tak zwane druty i wtedy był zastrzelony przez strażnika obozu, bez żadnego ostrzeżenia".

Polka Dorota Borczek: "Był barak nr. 7. W tym baraku bito ludzi na śmierć. Często widziałam wieczorami, jak Morel wraz z innymi mężczyznami wchodził do tego baraku. Słyszano krzyki umierających i widziano następstwa. Rano z baraku wynoszono nagich, martwych mężczyzn. To znaczy wyrzucano ich przez okno. Wszyscy byliśmy wtedy wygłodzeni. Jak odtworzyłam to sobie wraz z innymi więźniami, otrzymywaliśmy około 700 g. chleba jako przydział dzienny i dzieliliśmy go na osiem części pomiędzy osiem kobiet. Cierpieliśmy straszny głód. Do tego jeszcze wszy i pluskwy - prawdziwa plaga. Zostały z nas wychudzone szkielety. Coraz więcej ludzi miało wysoką gorączkę, wśród nich moja matka. Pewnej nocy do naszego baraku przyszedł Morel z lekarzem obozowym. Niespodziewanie Morel uderzył lekarza obozowego, aż ten upadł na ziemię, i skakał po nim. Tamtej nocy Morel wydał rozkaz, aby z baraku powynosić nieprzytomnych, wśród nich była też moja matka. Z uwagi na gorączkę obwiązałam matce łydki swoim stanikiem i majtkami. Gdy matka zauważyła, że ją zabierają, zaczęła śpiewać. Więźniowie sądzili, że zwariowała. Potem zobaczyłam, że moja matka została zrzucona z noszy i uderzyła głową o beton".

Polka Maria Kozieł: "Ludzie, których zamykano w karcerze, umierali. Chyba zagryzały ich szczury. Widziałam przez otwarte drzwi, że tam było pełno wody. Były tylko drzwi, za nimi kilka schodów i sama woda. Czasem słyszałam, jak zamknięte tam osoby krzyczały, wołały o pomoc albo "mamo". Kiedyś zamknięto tam szefa naszej obozowej orkiestry, złożonej z więźniów. Podobno powodem jego zamknięcia tam było to, że przygrywał strażnikom w nocy podczas jednej z orgii, jakie sobie urządzili. Z naszego baraku na te nocne imprezy zabierali zawsze taką młodą dziewczynę Renatę. Renata nigdy niczego nie opowiadała - jej nie wolno było o tym mówić".


A teraz, nim przejdę do sowieckiego obozu w Auschwitz, chciałbym jeszcze przedstawić relacje dzieci polskich, zamkniętych w tym obozie w czasie II Wojny Światowej. Swoją drogą zadziwiające jest że początkowo w niemieckich obozach koncentracyjnych i zagłady więziono głównie Żydów i Polaków, a po tzw.: sowieckim "wyzwoleniu" zamykano w nich... Niemców i ponownie Polaków. No to teraz przejdźmy do niemieckich zbrodni nad polskimi dziećmi w obozie koncentracyjnym Auschwitz-Birkenau:


Relacja Polki Wacławy Kędzierskiej: "W obecności doktora Mengele polecono wystąpić młodym dziewczętom w wieku od czternastu do szesnastu lat. Zabrano nas do obozowego szpitala, gdzie polecono nam się rozebrać. Popatrzyli, jak wyglądamy nago, były z nas już tylko szkielety. Zostałyśmy skierowane do baraku 23. Na drugi dzień zostałyśmy wezwane na izbę przyjęć chorych, gdzie otrzymałyśmy zastrzyki, powodujące zarażenie malarią, czego objawem było wystąpienie bardzo wysokiej temperatury. Podzielono nas na dwie grupy, z których tylko jedna była leczona chininą. Chciało nam się strasznie pić. Koleżanki przynosiły mi wywar z ziółek, a ja za to dawałam im chleb. Kiedy byłam poddawana eksperymentom, do baraku szpitalnego przychodził dr. Mengele. Był to bardzo przystojny mężczyzna. Dziewczyny potem mówiły: "Jakie ma piękne oczy", a później okazał się takim katem. Pamiętam również, że w baraku nr. 7 miałyśmy bardzo niedobrą blokową. Była nią Żydówka słowacka".

Relacja Polki Marii Wawrzynkiewicz: "Następnego dnia po selekcji odnalazłam swoją matkę i sąsiadki. Widziałam się z nimi przez kratę w oknie. Przynosiłam matce swoją porcję chleba. Matka mówiła do mnie: "W nocy wywożą kobiety samochodami ciężarowymi do krematorium. Nie płacz za mną. Tak musi być. Może już jutro się nie zobaczymy". Ja przychodziłam pod okno przed apelem rano i po apelu wieczorem. Matka mówiła do mnie, że tu dużo kobiet umiera. Okna były bez szyb, na pryczach nie było nic tylko gołe deski. "Nie ma żadnego jedzenia ani picia. Módl się, żebym szybko umarła, bo bardzo cierpię". Jednego razu, gdy byłam przy oknie, złapała mnie za kołnierz kapo Czeszka. Krzyczała, że mnie zabije albo mnie zamknie w tym bloku śmierci. Ja powiedziałam, że się nie boję, bo tam jest moja mama, to będziemy razem. Skończyło się na tym, że dostałam kilka kopniaków, aż się przewróciłam. Uważałam, że łagodnie mnie potraktowała, bo mogła mnie zabić. Moja matka to widziała. Jak już nie mogła przyjść do okna, to podawałam jej chleb przez sąsiadki, które mówiły, że nie oddadzą chleba, same zjedzą. Były bardzo głodne. Mówiły, że matka jeszcze żyje, ale jest już bez ubrania, bo kto jest silniejszy, zabiera wszystko słabym, żeby się ratować".

Relacja Polaka Juliana Kiwały: "W listopadzie lub grudniu roku 1942 przybył do Oświęcimia transport z obozu lubelskiego. Wśród kobiet tam się znajdujących były trzy matki kilkutygodniowych niemowląt oraz trzy ciężarne kobiety, które spodziewały się rozwiązania w najbliższym czasie. Umieszczono je w bloku 24, gdzie nazajutrz urodziły troje dzieci. Poród odebrał dr. Bolesław Zbozień. Przez kilka dni ukrywaliśmy dzieci przed esesmanami, co było o tyle łatwe, że esesmani bojąc się duru, nie wchodzili do bloków szpitalnych. Po kilku dniach dr. SS Rhode dowiedział się jednak o niemowlętach i polecił mi umieścić je w stanie liczbowym bloku. Dzieci te były ulubieńcami całego bloku. Początkowo pokarm, jak mleko, chleb biały dla matek "organizowaliśmy" w kuchni obozowej obozu męskiego. Po około dwóch tygodniach, pewnego dnia rano po przyjściu do pracy, sanitariuszka Halina Skonieczna zgłosiła mi, że poprzedniego dnia, w późnych godzinach wieczornych, zjawił się wspomniany już podoficer SS Nierzwicki, ubrany był w biały kitel, zarządził natychmiastowe przeniesienie matek i dzieci do bloku nr. 25, określanego wówczas jako blok śmierci. Pobiegłem natychmiast do kostnicy mieszczącej się w tym bloku i stwierdziłem, że i matki i dzieci, to jest sześć kobiet i sześć niemowląt, już nie żyły. Wszystkie zwłoki miały na piersiach w okolicy serca ślady ukłucia igły. W ciągu dnia zjawił się doktor SS Rhode i polecił mi skreślić ze stanu liczebnego bloku zarówno matki, jak i dzieci".




 Oczywiście są to tylko wybrane fragmenty relacji więźniów niemieckiego obozu zagłady w Auschwitz-Birkenau, pozwalają jednak w pewien sposób spojrzeć na to, co się wówczas działo. Niemcy dopuszczali się potwornych, wręcz niewyobrażalnych zbrodni, uśmiercali ludzi z niebywałą wręcz "automatycznością" i starannością. Obóz Auschwitz został założony po koniec kwietnia 1940 r. i od samego początku był obozem przeznaczonym głównie dla... Polaków. Obóz koncentracyjny i zagłady w Auschwitz, był od początku obozem eksterminacji narodu polskiego (który miał zostać po części fizycznie eliminowany, a po części zamieniony w niewolników, pracujących na rzecz zwycięskiej Rzeszy Wielkoniemieckiej - niewielki zaś procent ludności miał zostać zniemczony, czego przykładem było chociażby odbieranie polskim rodzinom dzieci i przekazywanie ich rodzinom niemieckim, gdzie mieli być wychowywani jako Niemcy). Tak więc to wcale nie ludność żydowska (notabene także posiadająca w ogromnej większości polskie obywatelstwo), ale waśnie ludność polska, była pierwszą nacją przeznaczoną do fizycznej eksterminacji w obozie Auschwitz-Birkenau (nie tylko zresztą tam, Polacy byli mordowani w każdym niemieckim obozie, bez względu na to, gdzie on się znajdował, czy w Stutthofie, czy też - tak jak zginął mój pradziadek od strony mamy - w Gross Rosen). Po niemieckiej inwazji na Związek Sowiecki w czerwcu 1941 r. do Auschwitz zaczęły napływać również transporty sowieckich jeńców wojennych, którzy byli traktowani najgorzej ze wszystkich żołnierzy wszystkich armii, wziętych do niewoli przez Wehrmacht podczas II Wojny. Jeńcy sowieccy bowiem nie byli, tak jak inni żołnierze, zamykani w obozach jenieckich, tylko - jeśli nie zostali zabici na miejscu - byli kierowani do obozów koncentracyjnych i zagłady, gdzie na równi z Polakami i Żydami byli masowo mordowani (notabene, po wojnie Sowieci to samo robili z jeńcami niemieckimi i japońskimi, wywożąc ich do gułagów i zmuszając do pracy ponad siły).

W tym czasie Żydzi byli zamknięci w miejskich gettach i dopiero po niesławnej konferencji w Wannsee w styczniu 1942 r. i zaakceptowaniu planu tzw.: "Ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej", byli kierowani do obozów zagłady. I dopiero od tego czasu można mówić o rzeczywistym Holokauście Żydów (podaje te informacje tylko aby wyjaśnić nieścisłości). Po wyzwoleniu obozu Auschwitz 27 stycznia 1945 r. przez Armię Czerwoną, wkrótce potem jej infrastruktura posłużyła nowym okupantom do ponownego otwarcia obozu. Nowe, sowieckie Auschwitz, zostało otwarte z końcem kwietnia 1945 r. Dowódcą obozu (a raczej dwoma obozami Auschwitz I i Auschwitz-Birkenau) został pułkownik Masłobojew. Ściągano do niego okolicznych Niemców ze Śląska, jeńców z Wehrmachtu, Ślązaków, którzy mówili śląską godką (lecz znali zarówno język polski jak i niemiecki), no i oczywiście... Polaków. Obóz ten, miał być z góry obozem tymczasowym, który służyłby do przerzucania więźniów do gułagów wgłąb terytorium Związku Sowieckiego. Więźniowie oczywiście byli bici, głodzeni i zmuszani do ciężkiej, wielogodzinnej pracy ponad siły. Praca była niezwykle ciężka, trwała od 9:00 do 21:30, i każdy musiał w niej uczestniczyć, zarówno mężczyżni jak i kobiety. Więźniowie demontowali dawne niemieckie fabryki (głównie IG Farben) a sprzęt ładowali do pociągów towarowych, które wywoziły je do Związku Sowieckiego. Każdy kto nie wytrzymał długich godzin ciężkiej pracy (w czasie których nie było żadnej przerwy), kto zemdlał, był bity, a jeśli to nie pomagało - zabijany przez sowieckich strażników lub obozowych kapo (również najczęściej rekrutujących się z Rosjan, wziętych wcześniej do niemieckiej niewoli, którzy po sowieckim "wyzwoleniu" jako "wrogowie ludu" byliby od razu przeznaczani do likwidacji. Wykupywali się więc od tego rolą obozowych kapo w takich obozach jak właśnie Auschwitz-Birkenau).


Relacja Ernsta Dietmara, niemieckiego jeńca z Wehrmachtu, który tak pisał w swym pamiętniku o tym co przeżył w obozie: "Długi czas pracy: od 9-21:30. Głodny i zmęczony. Wreszcie wieczór. Nic do jedzenia, żadnej przerwy na obiad, robimy ją dopiero teraz. Załamuję się często ze słabości. Nie mogę więcej. Jest strasznie. 5 km. drogi. W obozie cienka zupa z ziół, nic w środku. Głód. Ciągle śmiertelnie zmęczony. Ciężki obóz. Upadłem na elementy żelazne. Zraniłem łydkę. 14 VII. Mam mocną biegunkę i bóle brzucha. 15 VII. Moja matka ma dzisiaj urodziny. Przesyłam ci kochana matko z daleka najserdeczniejsze życzenia szczęścia i błogosławieństwa".


W tym obozie bardzo wielu było Polaków, gdyż początkowo byli to po prostu wcześniejsi więżniowie niemieckiego Auschwitz, którzy po zajęciu obozu przez Sowietów, błąkali się po mieście w pasiakach obozowych, więc... zostali zgarnięci i ponownie zamknięci do tego samego obozu przez NKWD. Większość Polaków (12 000 ludzi) w jesieni 1945 r. została jednak zwolniona z tego obozu, po interwencji Aleksandra Zawadzkiego (do którego napisali list) u samego Gomułki. Jednak... na krótko, bowiem duża ich część ponownie wróciła do obozu za działalność w Armii Krajowej, Batalionach Chłopskich czy Narodowych Siłach Zbrojnych. Tak swoją relację z pobytu w tym obozie, opisuje więźniarka Anna Pudełko:


Relacja Polski Anny Pudełko: "Często nas bili. Musieliśmy skakać żabki. W obozie był taki jeniec z Niemiec. Nie mógł chodzić, to szczuli na niego psa. Ten pies go gryzł. Pewnego dnia zagryzł go całkiem. Te milicjanty w nocy przychodzili do nas. Pijani byli. Potem chcieli z nami broić. Porucznik Henek strzelał do mnie".

Relacja Polki Marty Nycz: "Oni nie musieli nas zabijać. Głód, wycieńczenie i tyfus robiły to za nich. Ludzie padali jak muchy. Ale zdarzały się również zabójstwa. Strażnicy, którzy tłukli więźniów za najmniejsze krzywe spojrzenie. Byli panami życia i śmierci. Pewnego młodego chłopaka zakatowali na śmierć za próbę ucieczki. Gdy ktoś próbował zbiec, strażnicy dostawali szału (...) Józef Dyczek nieco się ociągał. Był zmęczony, starszy i miał duży garb na plecach.Ubowiec Bajdys coraz bardziej się denerwował. W końcu uderzył go karabinem. Józef ogłuszony padł na ziemię. Pieniący się z wściekłości ubowiec skoczył do Józefa i stanął mu na piersiach. Usłyszałam słuchy trzask łamiącego się mostka i ciche: "Jezu" konającego. Zgniótł tego biednego człowieka tak, jak zabija się karalucha".


Ludzie umierali albo z głodu, albo z przepracowania, albo z nieludzkiego bicia i tortur. Jak wspomina jedna z więźniarek (o nieznanym imieniu): "Myśmy się tam strasznie modlili. Policjant z Kóz krzyczał na nas: Wy kurwy hitlerowskie. Teraz tu śpiewacie, a przedtem wy Hitlera chcieli". Dużym problemem było to, iż do jednego obozu spędzano ludność ze Śląska, bez względu na to, czy byli to Polacy czy Niemcy. Często Sowieci i polscy komuniści posuwali się do takich zagrywek, że złapanym żołnierzom Armii Krajowej i Narodowych Sił Zbrojnych (czyli walczącym nadal z sowiecką okupacją kraju Żołnierzom Niezłomnym), kazali ubrać się w mundury Wehrmachtu, a potem prowadzili ich przez ulice miasteczek, wśród szyderstw i rzucanych w ich stronę kamieni oraz innych rzeczy, przez okolicznych mieszkańców, którzy sami wcześniej doświadczywszy niemieckich zbrodni, myśleli że oto prowadzą prawdziwych Niemców. W takich sowieckich, nowo otwartych po wojnie obozach, jak Auschwitz-Birkenau, niemieccy jeńcy byli przerzucani do gułagów w Związku Sowieckim, skąd ocaliła ich dopiero w 1955 r. umowa Chruszczow-Adenauer, pozwalając powrócić do Zachodnich Niemiec. Niemieccy cywile czekali na możliwość wyjazdu do Niemiec (choć częściej doczekiwali się obozowej śmierci), a Polacy? No cóż. Czekaliśmy na wybawienie z Zachodu, które nie nadchodziło, na wybawienie spod jarzma czerwonej zarazy, która kraj nam przedtem rozdarłszy na części była zbawieniem witanym z odrazą. Żeby oni wiedzieli jak to strasznie boli - nas, dzieci Wielkiej, Niepodległej, Świętej, skuwać w kajdany łaski tej przeklętej, cuchnącej jarzmem wiekowej niewoli. Ale wiedz o tym ty sowiecki gadzie, że z naszej mogiły nowa się Polska - zwycięska narodzi, i po tej ziemi ty nie będziesz już chodzić, czerwony władco rozbestwionej siły. Amen!




Na zakończenie chciałbym tylko dodać jeszcze jedno. Zobaczcie, pokazałem tyle ludzkiego cierpienia, tyle krzywd, śmierci, nienawiści i zbrodni, a mimo to... w ogóle nawet nie wspomniałem o ludności żydowskiej, która przecież też przeszła podobną gehennę. Ale Holokaust wcale nie był czymś wyjątkowym (jak pragną to widzieć dzisiejsi spekulanci historii), Żydzi nie mieli monopolu na cierpienie. Ono było częścią wielu narodów, a szczególnie narodu polskiego, który wycierpiał to samo co Żydzi. A nawet więcej, bo byliśmy mordowani z każdej strony, przez Niemców, Ukraińców, Rosjan, nawet Żydów. Ale przecież cierpienie jeńców sowieckich i innych nacji, które też zginęły w niemieckich i sowieckich obozach zagłady powinno stać się powodem do zadania prostego pytania: Spójrzcie do czego doprowadził marksizm? Zarówno ten nazistowski, jak i ten bolszewicki. Dlatego ja dosłownie dostaję drgawek, gdy widzę że jakiś kretyn na Zachodzie wkłada koszulkę z sierpem i młotem, lub z czerwoną gwiazdą, z Marksem lub Ch Guevarą, z hitlerowską swastyką czy tego typu podobnymi symbolami. Zakończmy więc dziś ten przydługi temat tą informacją i pochylmy głowy w zadumie nad wszystkimi, którzy wówczas zginęli, stając się ofiarami chorej ideologii stworzenia Nowego Wspaniałego Świata.                           

     



ACT 447 IS NOT APPLICABLE 

AND NEVER WILL APPLY TO POLAND


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz