Łączna liczba wyświetleń

sobota, 8 lutego 2020

PRZYSZŁOŚĆ POLSKI I EUROPY WEDŁUG OBJAWIEŃ I PRZEPOWIEDNI - Cz. VI

STANY ZJEDNOCZONE CZASÓW

WOJNY SECESYJNEJ,

"WIELKIEJ REKONSTRUKCJI"

I "WIEKU POZŁACANEGO"





PROGNOZY I PRZEPOWIEDNIE

ABRAHAMA LINCOLNA

(1861 r.)

Cz. III






"CO BY SIĘ STAŁO, GDYBY PRZEZ TRZY LATA NIE DOSTARCZAĆ BAWEŁNY? ANGLIA WYWRÓCIŁABY SIĘ DO GÓRY NOGAMI I POCIĄGNĘŁA ZA SOBĄ CAŁY CYWILIZOWANY ŚWIAT Z WYJĄTKIEM POŁUDNIA. NIE, NIE WAŻCIE SIĘ WSZCZYNAĆ WOJNY PRZECIWKO BAWEŁNIE. ŻADNA SIŁA NA ZIEMI NIE POWAŻY SIĘ NA TO. BAWEŁNA JEST POTĘGĄ"

JAMES HENRY HAMMOND z KAROLINY POŁUDNIOWEJ
W CZASIE SWEGO WYSTĄPIENIA PRZED SENATEM USA
(1858 r.)

 
 6 listopada 1860 r. Abraham Lincoln wygrał wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych. Ten mało znany prawnik z Kentucky, pomimo tego iż zdobył tylko 40 procent głosów wyborczych w całym kraju, to jednak uzyskał przewagę w kolegium elektorskim (poparło go 180 z 303 elektorów) i pokonał takich politycznych wyjadaczy jak kandydat demokratów - John Cabell Breckinridge, kandydat Konstytucyjnej Partii Unii (poprzedniczki m.in.: Partii "Nic nie Wiedzących", która powstała początkowo jako organizacja broniąca "rodowitych" Amerykanów przed imigracją [głównie katolików - Irlandczyków, Włochów i Polaków] z Europy. Ponieważ jej charakter był wybitnie rasistowski. Partia ta działała częściowo w sposób tajny, a na pytania tyczące się jej organizacji, członkowie odpowiadali krótko: "I know nothing", stąd właśnie wzięła się nazwa "Nic nie Wiedzący") - John Bell, czy też doskonały mówca i dobry prawnik, kandydat Partii Północnych Demokratów - Stephen Arnold Douglas. Lincoln urodził się 12 lutego 1809 r. w Hodgenville w stanie Kentucky. Wychowywał się jednak na farmie swoich rodziców: Thomasa i Nancy Lincolnów w Indianie, dokąd jego rodzina się przeniosła w grudniu 1816 r. Tam pomagał ojcu w pracy na farmie, lub wynajmował się za pieniądze do pomocy okolicznym sąsiadom, stąd potem (gdy już rozpoczął karierą prawniczą i polityczną) uważano go za: "wieśniaka, który jedyne co potrafi, to rąbać drzewo". Z drugiej jednak strony, fakt, że w ogóle potrafił rąbać drzewo na opał, budził też i szacunek, gdyż wielu jego współpracowników czy kontrkandydatów po prostu nigdy tego nie robiła i stąd nie miała o tym pojęcia. Lincoln był człowiekiem bezpośrednim (niektórzy mogliby powiedzieć że wręcz prostackim), często opowiadał dowcipy i sam się z nich śmiał (co również budziło doń niechęć ze strony elit Wschodniego Wybrzeża). Swoją karierę polityczną rozpoczął w wieku 25 lat, kandydując do legislatury stanu Illinois. Był też dobrym mówcą wiecowym, co wykorzystywał również podczas swojej praktyki adwokackiej (wyrażał się np. w sposób prosty i zrozumiały dla wielu ludzi, nie tylko dla elit, co tworzyło też jego popularność). Jednak wybór na prezydenta kandydata Partii Republikańskiej (która opowiadała się np. za zniesieniem niewolnictwa) i człowieka, który opowiadał się za wyborem albo: "Stany Zjednoczone muszą się stać (...) narodem opartym na pracy niewolniczej, albo też wyłącznie na pracy wolnej" i twierdził że nie do przyjęcia jest istnienie zarówno stanów niewolniczych, jak i stanów wolnych - Ameryka musi się zdecydować czy przyjmie jeden, czy też drugi model społeczno-gospodarczy. To oczywiście mocno drażniło Południowców i prowokowało kolejne nieporozumienia i starcia.

Oczywiście Abraham Lincoln wcale nie był zwolennikiem całkowitego zniesienia niewolnictwa, a przynajmniej nie uważał Murzynów za równych sobie. Twierdził jednak: "Murzyn nie jest mi równy pod wielu względami, z pewnością nie pod względem koloru i może nie pod względem poziomu moralnego lub intelektualnego. Ale w prawie jedzenia chleba (...), na który zapracuje własnymi rękami, jest mi równy (...) oraz równy każdemu żyjącemu człowiekowi". Lincoln nie mógł jednak zaakceptować "podzielonego domu" i twierdził że istnienie dwóch systemów: północnego oraz południowego, jest na dłuższą metę zabójcze dla jedności kraju i stabilności Unii. To jednak budziło niechęć ze strony Południa, gdzie silne były tendencje decentralizacyjne (wolne i suwerenne stany, luźno zaledwie zespolone w tzw.: Unię Amerykańską). Pojawiły się także głosy sugerujące że stany południowe tworzą tak naprawdę odrębny naród, który natychmiast doszedłby do ekonomicznej i politycznej potęgi, gdyby tylko zdołał wyzwolić się spod nadzoru Północy. Dlatego też w tej konkurencji przedstawiciele stanów południowych i północnych w Kongresie USA, wzajemnie rzucali sobie najróżniejsze przeszkody pod nogi: jak choćby (co uczynili kongresmeni z Południa) blokując wprowadzenie taryf celnych, które miały chronić rynek amerykański przed zalewem towarów z Europy, oraz uniemożliwiając powstanie północnej linii transkontynentalnej, która miała dopomóc w eksporcie towarów przemysłowych (ze stanów północnych) na wciąż jeszcze słabo zaludnione (i zasiedlone przez Indian), stany północno-zachodnie. Jankesi odpłacili się za to Kawalerom ("Cavaliers" - tak o sobie mówiła elita Południa) zablokowaniem w Kongresie ustawy o nadaniu bezpłatnych parcel na farmy z gruntów państwowych, oraz wprowadzaniem w stanach północnych, tzw.: "praw wolności osobistej", zapewniających zbiegłym z Południa niewolnikom, bezpieczne schronienie na Północy - co było złamaniem "Kompromisu roku 1850", nakazującego odesłanie zbiegłego niewolnika do jego pana.




Duży ferment spowodowała też książka, wydana po raz pierwszy w 1857 r. (a po raz drugi w 1859 r.) niejakiego Hintona Helpera, pt.: "Grożący kryzys Południa", w której autor udowadniał że przyczyną ubóstwa białych plantatorów na Południu, są właśnie wielkie latyfundia lokalnych właścicieli ziemskich, posiadających na swe rozkazy tysiące czarnoskórych niewolników. Co ciekawe, według danych z 1850 r. jedynie 11 (dosłownie jedenastu) właścicieli ziemskich z Południa, posiadało więcej niż 500 niewolników, 56 od 300 do 499, a 187 od 100 do 299. Prawie 69 tysięcy Południowców miało tylko jednego niewolnika, zaś 105 683 od 2 do 4. Przeważająca zaś liczba farmerów nie miała żadnego niewolnika i musiała opierać się na pracy własnych rąk. To była właśnie prawdziwa siła Południa, choć oczywiście elita ziemska nadawała ton zupełnie inny, wyrabiając przekonanie o powszechnym gnębieniu Murzynów na Południu (co oczywiście też nie znaczy że ich praca była łatwa i przyjemna). Książka Helpera była oliwą która rozpaliła ogień, gdyż ukazywała ona elity Południa, jako "despotyczną oligarchię", której należy położyć ostateczny kres. Było to realne wypowiedzenie wojny, gdyż oficjalnie (pomimo tych wszystkich wzajemnych ataków) panowało porozumienie pomiędzy politykami z Północy, którzy co prawda krytykowali niewolnictwo, ale jedynie w dopiero tworzących się stanach południowych tzw.: "Dzikiego Zachodu", natomiast realnie nie podważali systemu niewolniczego, jaki już istniał na niewolniczym Południu. A książka przecież (co ciekawe, finansowana przez republikanów) wprost nawoływała do walki z południową oligarchią i zniesienia niewolnictwa w całym kraju. Spowodowała ona swoistą mobilizację Kawalerów na Południu, która nasiliła się szczególnie po ataku szalonego (może właściwszym słowem byłoby nazwanie go po prostu fanatycznym zjebem) Johna Browna na federalny arsenał w Harpers Ferry w Wirginii, w październiku 1859 r. Jego celem było bowiem wywołanie powszechnego powstania Murzynów na całym Południu, połączonego z... wymordowaniem wszystkich białych mieszkańców (to był taki współczesny aktywista lewacki. Swoją drogą wcale nie zdziwiłbym się, gdyby Brown przeczytał: "Manifest Komunistyczny" Karola Marksa. Ten sam fanatyzm i to samo dążenie do budowy nowego, wspaniałego świata na krwi mieszkańców "przeznaczonych do utylizacji", a takimi dla Browna byli bez wątpienia biali Południowcy). Ostatecznie po dwóch dniach swego "powstania", zawiadomiona przez okoliczną ludność, policja stanowa poradziła sobie z szaleńcem, który półtora miesiąca później - 2 grudnia 1859 r. został zgodnie z wyrokiem sądu powieszony w Charles Town w Wirginii (swoją drogą na Wikipedii piszą o nim że był "idealistą". Ja bym nawet dodał że zapewne również był wielkim humanistą, takim jak Karol Marks, Fryderyk Engels czy Alfred Kinsey. Cóż, totalitarni bandyci, degeneraci i zboczeńcy - to są właśnie prawdziwi humaniści). 

Nic więc dziwnego że takie działania powodowały wzmożenie obaw i mobilizacji ludności Południa, a gdy ostatecznie Lincoln wygrał wybory prezydenckie (6 listopada 1860 r.), czara goryczy została przepełniona i doszło do rozpadu Unii. "Unia zostaje rozwiązana" - jak głosił "Charleston Mercury" z 20 grudnia 1860 r. Tego bowiem dnia legislatura stanowa Karoliny Południowej przegłosowała wystąpienie stanu z Unii. Teraz dopiero nastąpił efekt kuli śnieżnej, który zmienił się w ogromną lawinę i wkrótce potem za Karoliną Południową podążyły stany: Missisipi - 9 stycznia 1861 r., Floryda - 10 stycznia, Alabama - 11 stycznia, Georgia - 19 stycznia, Luizjana - 26 stycznia i Teksas - 1 lutego (następne stany dołączały w kolejnych miesiącach, a jako ostatni z Unii wystąpił stan Tennessee w czerwcu 1861 r. jednocześnie przyłączając się do Skonfederowanych Stanów Ameryki - czyli nowego państwa, powstałego na Południu). To był efekt owej "głębszej od piekła" (jak wyraził się jeden z przedstawicieli Alabamy w Kongresie USA) wrogości pomiędzy Północą a Południem. Jak wówczas powinna postąpić Północ? A może inaczej, jak powinny postąpić władze Stanów Zjednoczonych? Swoją drogą zakrawa nieco na żart stwierdzenie, że przez ostatnie 72 lata zjednoczonego państwa amerykańskiego (licząc od zebrania pierwszego Kongresu: 4 marca 1789 r. w dniu wejścia w życie Konstytucji USA z 17 września 1787r., a nie od Deklaracji Niepodległości z 4 lipca 1776 r. czy zwycięstwa pod Yorktown z 17 października 1781 r., będącego realnym zakończeniem Wojny o Niepodległość i wyparciem z kraju Brytyjczyków) rządy w Waszyngtonie politycy Północy sprawowali jedynie przez zaledwie... dwanaście lat. Natomiast Południe rządziło krajem przez łącznie lat sześćdziesiąt. Teraz to wszystko przestało już mieć jakiekolwiek znaczenie, a przepaść pomiędzy Północą a Południem była już tak wielka, że nie dało się jej zakopać w inny, niż militarny sposób. Były jednak pomysły by pozwolić stanom, które ogłosiły secesję - "pójść swoją drogą". Problem tylko polegał na tym, że gdyby się na to zdecydowano, natychmiast narosłoby wiele nowych problemów, które musiały zostać szybko rozwiązane. A do podstawowych należały kwestie uregulowania wspólnych dróg (w tym dróg rzecznych), kolei oraz szlaków przepędzania bydła (np. szlak Szaunisów z Kansas i Missouri przez Oklahomę do Teksasu), jak również fortów i umocnień. Poza tym powstanie skonfederowanego państwa na południu Stanów Zjednoczonych stwarzało istotne zagrożenie zarówno dla bezpieczeństwa, jak również dla dalszego trwania Unii (wyobraźmy sobie taką sytuację, że Południe ulega wpływom mocarstw europejskich, np. Wielkiej Brytanii, Francji czy... Rosji. Czy Waszyngton zgodziłby się na utrzymywanie obcych wojsk nie tylko tuż przy swoich granicach, ale i w bliskiej odległości samej stolicy - Waszyngtonu? Byłoby to z pewnością złamanie Doktryny Monroe'a z 1823 r., zakazującej mocarstwom europejskim jakiejkolwiek dalszej kolonizacji na kontynencie amerykańskim i bezpośrednio zagrażałoby suwerenności całego kraju).




W tych dniach realnego rozpadu Unii, Abraham Lincoln przeżywał wewnętrzne rozterki. Wsiadając do pociągu jadącego ze Springfield (Illinois) do Waszyngtonu, powiedział: "Wyjeżdżam nie wiedząc, kiedy, i czy w ogóle, tu wrócę, i mając przed sobą zadanie donioślejsze niż to, które spoczywało na Waszyngtonie". Wkrótce potem miał też przedstawić swe katastroficzne wizje tyczące się dalszej przyszłości USA (nie ma pewności kiedy owe przepowiednie, lub też obawy Lincolna, były wygłoszone. Zapewne pod koniec wojny, a może nawet już po jej zakończeniu, w każdym razie jako datę ogólną przyjąłem rok 1861 - początek Wojny Secesyjnej) i tego, co dalej miało nastąpić w tym kraju. Stwierdził bowiem:


"Widzę w najbliższej przyszłości nadchodzący kryzys, który mnie drażni i powoduje, że drżę o bezpieczeństwo mojego kraju. W wyniku wojny korporacje zostały intronizowane i nadejdzie era korupcji na wysokich szczeblach, a potęga pieniądza w kraju będzie starała się przedłużyć swoje panowanie, pracując nad przesądami ludzi, aż całe bogactwo zostanie zebrane w kilku zaledwie rękach i wtedy Republika zostanie zniszczona. W tej chwili odczuwam większy niepokój o bezpieczeństwo mojego kraju niż kiedykolwiek wcześniej, nawet w trakcie wojny".              


Tak brzmiała przepowiednia Abrahama Lincolna odnośnie Stanów Zjednoczonych Ameryki i należy powiedzieć że sprawdziła się ona w 100 procentach. Rzeczywiście bogactwo USA zostało zebrane i skumulowane w rękach zaledwie kilku (kilkunastu) "możnych", których majątki są takie same, jak... całej pozostałej reszty ludności świata. Z chwilą zaś, gdy 22 grudnia 1913 r. Stany Zjednoczone przegrały "bitwę o pieniądz" i Kongres głosami 298 do 60, a następnie Senat (43 do 25, przy 27 nieobecnych senatorach) przegłosowuje "Federal Reserve Act" ("Akt Rezerwy Federalnej"), powołującej do życia Bank Rezerwy Federalnej, który przyznał całkowitą kontrolę nad prawem do emisji amerykańskiej waluty - kilku najpotężniejszym banksterskim rodzinom (Rockefeller, Rotschild, Morgan, Warburg i jeszcze kilku innym). Efekt był i jest taki, że USA nie mają obecnie żadnego wpływu na emisję własnego pieniądza, a co za tym idzie realnie nie mają kontroli nad własną gospodarką. Kto ma i kto zarządza pieniędzmi (oraz je produkuje, bo dziś pieniądze produkuje się z pieniędzy - jest to więc jedynie tzw." umowa" pomiędzy nami a "nimi", która pozwala nam sądzić że są one warte więcej, niż papier na którym zostały wydrukowane. Nie mają już bowiem żadnego pokrycia w złocie i gdyby doszło do jakiegoś większego kryzysu finansowego, moglibyśmy nimi spokojnie palić w piecu, bo ich wartość - bez względu na nominał - byłaby mniejsza od paczki zapałek lub kawałka bułki), ten ma wpływ na media, polityków, a co za tym idzie na stanowienie prawa i władzę nad światem. Bank Rezerwy Federalnej obecnie zarządzany jest w sumie przez 127 osób. Siedmiu członków Zarządu, dwunastu prezesów, ośmiu dyrektorów i dwunastu prezesów Banków Rezerw Federalnych. Realny wpływ jednak posiada zaledwie dwanaście osób i to oni rządzą dziś zarówno Stanami Zjednoczonymi, jak i poprzez nie - całym światem. 

Wszelkie górnolotne hasła, które możemy wypowiadać, pozostaną w formie niezrealizowanych planów i marzeń, jeśli nie będziemy w stanie wcielić ich w życie. Aby je zrealizować, potrzebne są oczywiście pieniądze. W obecnym więc systemie, po 1913 r., Stany Zjednoczone są bankrutem, który każdorazowo musi prosić o pieniądze prywatny bank, który to (co też ciekawe) zupełnie nie podlega amerykańskiemu prawodawstwu. Jest to swoiste państwo w państwie, narzucające swą wolę całemu amerykańskiemu narodowi i zmuszające go do podejmowania wyzwań, które nie zawsze są zgodne z interesami Ameryki. Można nawet pokusić się o takie stwierdzenie, że USA są obecnie pod całkowitą okupacją prywatnych rodzin banksterskich, które całkowicie cynicznie wykorzystują zarówno pracę, jak i poświęcenie amerykańskich obywateli na własną korzyść, niczym niewolników z czasów Abrahama Lincolna. Kto sfinansował bowiem powstanie komunizmu? Kto sfinansował niemiecki nazizm? Kto doprowadził do tego aby imperium zła, jakim w praktyce był Związek Sowiecki, przetrwał tyle dekad, a następnie przepoczwarzył się w sterowaną demokrację? Kto jest współwinny śmierci i cierpienia setek milionów ludzi, ofiar owych totalitaryzmów? Jeżeli powiedziałbym że wszystkie odpowiedzi wiodą do FED-u (Banku Rezerwy Federalnej) to w zasadzie tak, jakbym nic nie powiedział. Na pewno jeszcze powrócę do tych tematów, gdyż ich poznanie jest ważne dla zrozumienia wielu mechanizmów działań i decyzji, jakie już zostały podjęte w XX i XXI wieku.

Postanowiłem jednak na tym zakończyć temat Abrahama Lincolna i owych proroczych słów, jakie wypowiedział on (zapewne już pod koniec Wojny Secesyjnej). co prawda w podtytule umieściłem również odniesienie do czasów Wielkiej Rekonstrukcji i "Wieku Pozłacanego", ale darujmy sobie na razie te tematy, tym bardziej że temat główny skupiać się ma na przepowiedniach odnośnie przyszłości Polski i Europy, zaś Ameryka została dodana jako swoisty bonus (może dlatego że jestem wielkim miłośnikiem tej "starej" Ameryki, jeszcze nim całe to finansowane przez FED - i powiązanymi z nim bankami, jak i przez najróżniejsze NGO-sy - lewactwo nie zdobyło tak przemożnego wpływu na ten kraj). Nie należę też do optymistów co do przyszłości USA. Uważam że jeszcze w XXI wieku kraj ten się podzieli lub rozpadnie (pytanie tylko brzmi w jakich okolicznościach to nastapi). Cóż, imperia nie mogą przecież trwać wiecznie - prawda? Podobnie nie przewiduję przyszłości dla istnienia Rosji w obecnym kształcie i sądzę że za jakieś góra trzydzieści lat kraj ten rozpadnie się na (co najmniej) dwie, lub trzy części. O Niemczech, Francji i Szwecji nawet nie zamierzam się wypowiadać, gdyż to co wkrótce tam się będzie działo, odepchnie na dalszy plan wszelkie znane nam z historii informacje o ludobójstwie (w tym o Holokauście). Ale uważam że nie należy być pesymistą. Wręcz przeciwnie - dlatego kolejny raz napiszę to, co piszę, twierdzę (i o co się modlę) już od dawna i co w końcu się ziści (wcześniej czy później):



DAJ NAM BOŻE MIĘDZYMORZE!!!     



PS: Prezydent Andrzej Duda podpisał ustawę wprowadzającą reformę sądów. Powiem krótko - gdyby tego nie uczynił, straciłby zapewne nie tylko mój głos (gdyż postanowiłem już nie głosować) w majowych wyborach, ale i ogromnej liczby wyborców, którzy dotąd trwali w swoistym zawieszeniu, patrząc na ostatnie wybryki małpki fiki miki jaką stał się zarówno sam PiS, jak i prezydent. Ten podpis zapewnił Andrzejowi Dudzie drugą kadencję. Zobaczymy tylko jak dalej zdecydowany będzie PiS w kolejnych działaniach i to zarówno odnośnie sądownictwa, repolonizacji mediów, przekopu Mierzei Wiślanej i położenia tamy rozprzestrzenianiu się ideologii lgbt. Jedno zaś mnie cieszy (choć przyznam się szczerze, bliżej nie wgłębiałem się w ten temat). Otóż, jak pisał ostatnio w ostrzegawczym tonie niemiecki "Die Welt", już wkrótce: "Polska będzie dysponować liczbą nowoczesnych czołgów większą niż Niemcy i Francja razem wzięte". Polska bez wątpienia powraca na swój odwieczny mocarstwowy szlak (choć może z polskiej perspektywy jeszcze tego nie widać), przerwany ledwie trzysta lat temu. Teraz może i czas pomyśleć również o...  broni atomowej dla Polski? O matko i córko, co to się porobiło z tym światem?





 



CDN.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz