Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 7 lipca 2022

RĘKOPISY NIE PŁONĄ! - Cz. IX

CZYLI SPISANE PAMIĘTNIKI

z KLUCZOWYCH WYDARZEŃ

w DZIEJACH POLSKI I ŚWIATA

 

 
 

I

PAMIĘTNIK BOHDANA JANUSZA

Cz. IX

 
 
 PAMIĘTNIK AUTORSTWA HISTORYKA I ETNOGRAFA BOHDANA JANUSZA, OPISUJE WKROCZENIE WOJSK ROSYJSKICH DO LWOWA (PO EWAKUACJI STAMTĄD WOJSK AUSTRIACKICH) NA POCZĄTKU I WOJNY ŚWIATOWEJ i OKUPACJĘ TEGO MIASTA, TRWAJĄCĄ od 3 WRZEŚNIA 1914 do 22 CZERWCA 1915 r.
 
 
 

 
 
 293 DNI RZĄDÓW ROSYJSKICH 
WE LWOWIE
 
 
 
 Walkę w dniu 9 września zwiastowała już od samego rana nieustająca kanonada. Na rogatkach zachodnich rozróżnić można było dokładnie sznurowy huk armat, od których aż ziemia drżała. Sznur tych strzałów szedł jak grzmoty z piorunami podczas burzy nawalnej, straszliwym i wstrząsającym hukiem na przestrzeni od Gródka w kierunku do Janowa, kończąc się grubym łoskotem potężnym. Ludzie, co rzekomo z Janowa przybyli opowiadali, iż staw tamtejszy wypełniony jest górami trupów potopionych czy zalanych żołnierzy rosyjskich. Z wody jakoby wystawały tylko zatopione ciała, wysterczały karabiny, szable i piki. Jednem słowem, stawy te miały odegrać rolę pułapek na Moskali, jak zresztą sami żołnierze to rozgłaszali, powiadając do Lwowian z goryczą, że oni nie są przecież szczurami ani żabami, by ich zatapiano tak bez litości. Rzeczom tym musiano dawać ogólnie wiarę w mieście, bo też ogólnie słyszano i widziano, co dzieje się z żołnierzem rosyjskim. Setki ludzi świadkami było scen do głębi poruszających umysły - na rogatkach widziano rannych żołnierzy, klękających na ziemi i wyciągających ręce do nieba z prośbą, by już raz pokój przyszedł, by skończyło się piekło na ziemi. Biedni żołnierze, pędzeni wbrew swej woli do walki, za najszczęśliwszych się uważali, jeśli im się udało w jaki sposób wykręcić od tego nieszczęścia. 
 
Postrachem ich było zwłaszcza jakieś "czarne wojsko", o którem najdokładniej opowiadali między sobą i mieszkańcom Lwowa. Wiadomości o tych "czarnych wojskach" rozpowiadali ranni żołnierze z takimi szczegółami, iż nawet najbardziej sceptycznie nastrojeni dawali opowiadaniom tym wiarę, chociaż nie umieli sobie w żaden sposób wytłumaczyć, kto by to miał być w istocie. Najlepszym zaś dowodem, jak głośno było o tych "czornych didkach" w mieści, służyć może okoliczność, iż nawet dzienniki próbowały rozwiązać tajemniczą tę zagadkę - nie wierzono oczywiście baśniom tym bez zastrzeżeń, ale w każdym razie, wobec kategorycznych oświadczeń żołnierzy, przyznawano im pewną podstawę. Żołnierze rosyjscy twierdzili mianowicie, że największe spustoszenie w szeregach ich sprawiają jacyś dzicy, czarni wojownicy, na pół nadzy, uzbrojeni w dłuższe od kozackich piki, karabiny i puklerze na piersiach; taki czarny, ugodzony pociskiem, podskakiwał wysoko do góry i znowu stawał na ziemi, gromiąc wszystkich nieprzyjaciół dokoła. Pogłoski te tak uporczywie trzymały się między żołnierzami, tak szczegółowo o nich rozprawiali wszyscy, że inteligentniejsi z między Lwowian spróbowali dociec ich źródła, bardzo szybko jednak wpadli w błędne koło, bo przyjmując, iż są to istotnie Murzyni (analogię widziano w kolorowych wojskach kolonialnych Francyi), musieli mutatis mutandum wyjaśnić, w jaki też sposób sprowadzeni zostali z afrykańskich kolonii niemieckich. Na pomoc odważniejszym przyszła tajemnicza jeszcze podówczas historya z dwoma pancernikami - Goebenem i Breslauem, które według nich przekradły się na wybrzeże afrykańskie przez kanał Sueski, zabrały na pokład dzikich Hererów i przywiozły ich przez morze Adryatyckie do Tryestu, skąd już koleją przywieziono ich na front galicyjski.
 
 

 
Inni znów, wychodząc z twierdzenia Rosyan o jakoby niemieckich wojskach, walczących z austryackiemi nad Wereszycą, wyjaśniali, iż czarnymi tymi "didkami" są najpewniej wojska bawarskie, jakoby ubrane w czarne mundury. Wyjaśnienie to znalazło najwięcej wiary, chociaż w rezultacie, zdaje się, iż paniczny ten popłoch między żołnierzami cara sprawili huzarzy węgierscy, ubrani w ciemne mundury, a i sami ciemni na twarzy. Wnosić tak można i z tego, że żołnierze rosyjscy ni słowa nie mogli zrozumieć z ich mowy, skąd też i poszło, iż mieli to być jacyś dzicy ludzie, używający dziwnego języka. Lwowianie utrzymywali zatem, że wojska rosyjskie ponoszą na każdym kroku olbrzymie straty. Przywożono do szpitali mnóstwo rannych dzień cały. Przed szpitalami odbywały się przejmujące sceny, żołnierze rzucali się na kolana, modląc się już o pokój i żałując, że muszą iść na braci. Jeden z ciężko rannych zobaczył w tłumie niewiastę z małym chłopakiem, przypadł do niej i począł całować dziecko, ponieważ podobne było do jego najstarszego dziecka, które pozostawił z żoną w domu. W ogóle żołnierze rosyjscy, przeważnie Ukraińcy, życzliwie odnosili się w tym czasie do ludności, która też ze swej strony bardzo z nimi współczuła i na ogół dobrze ich traktowała, pomagając rannym i chorym, odnosząc się do nich z sercem.
 
Gubernatora nie było w tym dniu w mieście, co ludzi tem bardziej utwierdziło w przekonaniu, że "Moskale będą uciekać". W przekonaniu tem utwierdził ludność nakaz, wydany jakoby przez Straż Obywatelską, by o godzinie 6-tej wieczorem zamknięte były wszystkie bramy kamienic i sklepy, a ulice wolne od przechodniów. Polecenie to tłumaczono sobie w danej chwili tem, że albo "Moskale będą uciekać", albo też zwozić będą mnóstwo rannych i nie chcą by ludność to widziała, albo też dlatego, że przez miasto podążać będą oddziały rosyjskie. Równocześnie wybębniano, że bezrobotni zgłosić się mają do robót koło Sokolnik. dług domysłów rozchodziło się o sypanie Rosyanom szańców, wobec czego ludzie powiadali, że mogą sobie zdrowo czekać nim im kto pokaże się do roboty - nie chcą ich pieniędzy, ale też i nie myślą o sypaniu szańców przeciw własnym braciom. W ogóle mieszkańcy Lwowa sercem całem stali przy walczących braciach, o których powodzenie drżeli ciągle: na ulicach pocieszali się, że "niedługo już będzie panowania rosyjskiego". Okrutnie też oburzało ludzi, nawet prostych, bezwstydne zachowanie się dziewcząt i niewiast wobec Moskali, do których się wdzięczyły, a nawet całkiem bez ogródek zbliżały, chodząc pod ramiona, ciągnąc ich po mieszkaniach opuszczonych. Nierzadko też stawiano je pod pręgierz, pokpiwając z ich serca dla braci walczących, którym dni jeszcze temu kilka kwiaty dawały.
 
 

 
Rozeszła się po mieście wieść, że Rosyanie wywożą z ratusza wszystką broń tam złożoną, na kilku automobilach. Srogi nakaz składania jej przedtem tłumaczono sobie tem, że bali się oni pogromu przez ludność w razie cofania się z miasta. Na dowód, że na wszystko gotowi, wytoczyli na podwórze ratusza armatę, a po rozmaitych miejscach robili rewizye, szukając ukrytą broń. Wieczorem na przykład rewidowali dom przy ulicy Staszica, w którym była komenda skautów, ale niczego nie znaleźli, bo zawczasu wszystko stamtąd usunięto. Dla dobitniejszego nakreślenia nastroju, panującego w dniu tym we Lwowie, przytoczymy prócz powyższych zapisków współczesnych i kilka notatek dziennikarskich o panice wspomnianej, której właściwą przyczyną było przeświadczenie, że Rosyanie cofać się będą ze Lwowa. Kronikarz jednego dziennika ("Słowo Polskie" z dnia 10 września) zapisał: "Bezpodstawną panikę wywołały wczoraj jakieś nieznane indywidua, które polecały rzekomo z rozkazu Straży Obywatelskiej, zamykanie bram i sklepów przed godziną 6-tą wieczór. Pogłoska o tem rzekomem zarządzeniu rozeszła się lotem błyskawicy po całym mieście, wywołując oczywista niepokojące komentarze. Kiedy wiadomość o tem przyszła do prezydyum miasta, prezydyum rozesłało urzędników i członków Straży Obywatelskiej, aby uspokoili kupców, było to jednak już spóźnione i przed godziną 8 ruch uliczny w mieście ustał. Równocześnie niemal gromada pauprów (kronikarz dodaje, żydowskich) zachowywała się tak wyzywająco wobec patrolu wojskowego pod ratuszem, że żołnierze dobyli broni. Straż Obywatelska uspokoiła żołnierzy i natychmiast rozpędziła tłum".
 
W podrażnieniu ogromem żyli wszyscy w mieście. Coraz to nowe pogłoski, alarmujące wieści, wzrastająca stopniowo kanonada, zbliżanie się odgłosów bitwy okrutnej pod same niemal rogatki, opowiadania żołnierzy, "kartki z aeroplanów", zapewnienia jeńców, prowadzonych przez ulice, że "z naszymi dobrze" - wszystko to nastrajało już mieszkańców na najsprzeczniejsze wrażenia. Atmosfera była tak ciężka i przykra, że byle drobnostka poruszyć mogła na poczekaniu miasto całe, byle szczegół mniej jasny trwożył i niepokoił. Sensację też dnia następnego stanowiły dwa nowe ogłoszenia urzędowe, rozlepione na ulicach. Komentując je na najrozmaitsze sposoby możliwe, czytali Lwowianie rano następujące - "Obwieszczenie":
 
 
Wszyscy austro-węgierscy oficerowie i obowiązani do służby wojskowej mają stawić się między 5 a 6 godziną wieczorem (czas lwowski) dnia 29 sierpnia (11 września) 1914 w Namiestnictwie (ulica Czarnieckiego).
Niestosujący się do powyższego rozporządzenia, będą podlegali surowej odpowiedzialności.
Obwieszczenie to nie dotyczy lekarzy i sanitaryuszy austro-węgierskich, którzy podlegają rosyjskim władzom szpitalnym
 
Wojenny Gubernator miasta Lwowa
Pułkownik Cheremeteff.
Miasto Lwów 28 sierpnia (10 września) 1914" 
 
 
Ogłoszenie powyższe brzmiało tak na plakatach, rozlepionych po mieście, a charakterystycznem było, że tekst jego kazano wydrukować w dziennikach w całkiem odmiennej stylizacji, co oczywiście także nie pozostało bez odpowiednich komentarzy ze strony ludności. W dziennikach opublikowano rozporządzenie następująco:
 
 
"Wezwanie.
Wszyscy oficerowie i wojskowo obowiązani austro-węgierskiej armii mają się stawić 11 września bieżącego roku do sztabu armii (dom namiestnictwa).
Kto by się nie stawił, ukarany będzie według prawa wojennego.

Wojenny gubernator
pułkownik Cheremeteff"
 
 
Najogólniejszem przekonaniem było, że wszystkich wezwanych zabiorą do Rosyi jako jeńców, albo też zamkną jako podejrzanych o pozostanie we Lwowie w celach szpiegowskich na rzecz Austryi. Z przyjemnem więc zadowoleniem dowiedziano się, że po stawieniu się aż 150 osób, spisano ich tylko, puszczając na razie do domu. Później dopiero okazać się miały skutki tego spisu.
 
Za cały czas trwania bitwy w najbliższem sąsiedztwie Lwowa rozciągnęła wojskowość przez główniejsze ulice druty telegrafu polowego i to częstokroć tak nisko i tak słabo wsparte, że np. wyższe wozy naładowane uszkodzić je mogły bardzo łatwo, nie wspominając już o bagnetach na długich karabinach żołnierskich, którymi nawet niechcąco zrywano nieraz druty. Władze więc rosyjskie, wietrząc wszędzie skryte cele i dybanie na całość ich armii, nie omieszkały pogrozić spokojnym Lwowianom z tej okazyi szubienicą lub kulką w głowę. Czytali więc mieszkańcy, 10 września, rano, co następuje:
 
 
"Obwieszczenie.
Mając na uwadze, że w ostatnich czasach, był notowane wypadki zbrodniczego psucia rosyjskich telegraficznych i telefonicznych linii, urządzonych przez wojskowość dla celów wojennych, niniejszem podaję do wiadomości mieszkańców miasta Lwowa, że odpowiedzialności za zepsucie i niszczenie wyżej wymienionych telegrafów i telefonów podlegają nie tylko bezpośredni sprawcy, ale też według prawa wojennego i właściciele realności, obok których przechodzi telegraf lub telefon.
Żądam więc od właścicieli domów, obok których te linie przechodzą, aby ze względu na ciężką odpowiedzialność zwracali ścisłą baczność i uwagę na całość linii telegrafu i telefonu przy swej realności. W razie spostrzeżenia jakiego zamachu na te linie mają właściciele domów zgłosić się natychmiast do mnie, przytrzymawszy zbrodniarzy. 
Sprawcy zbrodniczego uszkodzenia telegraficznych linii, jak w ogóle środków komunikacyi, urządzonych dla celów wojskowych, mają być na podstawie prawa wojennego karani śmiercią.
 
Gubernator wojenny
Pułkownik Cheremeteff"  
 
 
 
 
Obwieszczenie to napędziło strachu i tak przepłoszonej ludności, która widziała w nim bardziej "czepianie się płotu", niż potrzebę rzeczywistą i to tem bardziej, że znano kilka wypadków nieumyślnego uszkodzenia drutów właśnie przez żołnierzy rosyjskich. Obawiano się zaś go, ponieważ nic łatwiejszego nie było dla kogoś złośliwego, jak umyślnie uszkodzić przewody przed czyimś domem i następnie posądzić rzekomo winnego o zbrodnię rozmyślną. Sprawa ta dość się ważną zdawała dla mieszkańców w danej chwili, ale nie sposób było odezwać się, bo za krytykę urzędowego głosu czekała kara dotkliwa (...) zatem jeden tylko z dzienników odważył się w oględny sposób zwrócić uwagę władz na bezpodstawność podejrzeń, nie narażając się równocześnie na konfiskatę. Czytamy następującą notatkę kronikarską ("Kuryer lwowski" z 11 września): "Wobec skonstatowania złośliwych uszkodzeń rosyjskich przewodów telefonicznych, należy stwierdzić, że bywają i uszkodzenia przypadkowe. Doszła nas np. relacya naocznego świadka, że na ulicy Pańskiej żołnierz rosyjski, jadący na jakimś furgonie, zerwał przypadkowo drut bagnetem, wzniesionym do góry, a nie zauważywszy tego zapewne, pomknął dalej. Słyszeliśmy i o innym podobnym wypadku". Notatka ta sprytna, okazała się niepotrzebną, bo nie zaszło żadne "zbrodnicze" uszkodzenie przewodów.
 
W dzień publikowania powyższych odezw wczesnym już rankiem odezwało się potężne granie armat, dochodzące zwłaszcza od Mikołajowa, poczem niedługo poczęto rogatką Stryjską zwozić mnóstwo rannych. Miasto opustoszało z wojska, które całe wyruszyło na zachód. Pozostali tylko saniteci, zajmujący wszystkie niemal wolne budynki na lazarety. Ulokowali się też w ukraińskim "Akademickim domu", gdzie przed tygodniem nieledwie jeszcze przebywali strzelcy ukraińscy, przygotowujący się do walki właśnie z nimi. Dzień ten upłynął jak poprzedni - na gorączkowem wyczekiwaniu czegoś niezwykłego - spodziewano się nadal odwrotu.Jak zwyczajnie, widać było dwa aeroplany austryackie wysoko nad miastem. Wieczorem wzywał pachołek miejski bąbnieniem ludzi do sypania szańców dla wojska rosyjskiego, ale jak od kilku dni, tak i tym razem spotkał się z wyśmianiem i zapewnieniem, że "nie ma takich, co by szli na swoich sypać wały" - nie dano mu dokończyć wezwania, oddalając się z kpinami szybko do domów.
 
 
 

 
 
 
CDN.
  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz