CZY ZEMSTA JEST ROZKOSZĄ BOGÓW?
JUSTYNIAN II RINOTMETOS
(668-711)
Cz. X
RODZINA
(608-668)
Cz. X
Teraz celem cesarzowej Teodory i jej przyjaciółki Antoniny (małżonki Belizariusza walczącego na Wschodzie z Persami), było doprowadzenie do upadku potężnego ministra cesarza Justyniana, Jana z Kapadocji, gdyż Teodora zdawała sobie doskonale sprawę że jest on jej nieprzychylny, a poza tym to właśnie on sprowadził z kraju arabskich Gaznawidów jej nieślubnego syna, którego ona kazała następnie umieścić w domu dla obłąkanych). Nie było to proste zadanie, ale obie matrony postanowiły wykorzystać do tego celu córkę Jana - Eufemię. Cesarzowa Teodora wyznaczyła jej bowiem kandydata na męża, którego owa dziewczyna nie chciała poślubić i starała się znaleźć sposób, aby uniknąć owego ożenku. Tutaj z pomocą przyszła jej Antonina, która stwierdziła że rozumie młodą dziewczynę i pragnie jej szczęścia. Starała się zyskać zaufanie Eufemii, a gdy obie kobiety zaczęły się ze sobą coraz częściej widywać, wreszcie wyjawiła jej, iż nienawidzi Justyniana, gdyż nie traktuje on dobrze Belizariusza, który przecież rozszerzył panowanie rzymskie na Italię i Afrykę, zdobył wielkie bogactwa które zapełniły skarbiec cesarski, a mimo to nie uzyskał godnego zadośćuczynienia. Gdy zaś Eufemia dopytywała się dlaczego zatem Belizariusz nie użyje wojska i nie zrzuci z tronu Justyniana, ona odparła że to nie jest takie proste, że do tego trzeba mieć poparcie wpływowych ludzi na dworze, a poza tym Belizariusz nie ma ambicji zostania nowym władcą, natomiast ona wie że takie ambicje posiada ojciec Eufemii Jan i gdyby on im dopomógł, wspólnie pozbyliby się Justyniana I Teodory. Eufemia przekazała te informacje swemu ojcu, mówiąc że Antonina i Belizariusz liczą na jego pomoc w obaleniu cesarza. Janowi spodobał się ten pomysł, tym bardziej że kilka lat wcześniej nadworny astrolog rzekł do niego, iż w przyszłości przywdzieje on cesarską purpurę i będzie to najszczęśliwszy dzień na dworze. Kazał więc przekazać córce iż Antonina i jej małżonek mogą na niego liczyć. Antonina poinformowała więc Jana że wyjeżdża do Dary, aby spotkać się z mężem i opowiedzieć mu o zawiązanym spisku. Jednocześnie dała znać Janowi iż spotka się z nim następnej nocy w sadzie majątku Belizariusza w Rufinianae na przedmieściach Konstantynopola. Następnie poinformowała Teodorę że Jan wpadł w zastawioną na niego pułapkę. Teodora natychmiast poinformowała męża o zdradzie Jana z Kapadocji, ten jednak początkowo nie chciał uwierzyć w spisek, na którego czele miałby stanąć jego minister. Ostatecznie jednak uległ namowom małżonki i kazał swojej gwardii cesarskiej (dowodzonej przez Narsesa i Marcellusa) udać się do sadu Belizariusza i w ukryciu zaczekać tam na Jana.
Gdy przybył na miejsce ze swymi dwunastoma ochroniarzami, zaczął od razu (w obecności Antoniny) wyklinać Justyniana i nazwać go tyranem. Wreszcie gdy ta wybuchnęła śmiechem z ukrycia wyszli żołnierze gwardii cesarskiej i zaczęła się walka. W jej wyniku poważnie ranny w kark został Marcellus (upadł na ziemię i myślano że nie żyje, ale rana nie była aż tak groźna). Ostatecznie obezwładniono owych dwunastu wojowników Jana, lecz on sam zdołał uciec i ukrył się w kościele św. Ireny. Popełnił błąd, gdyż Justynian nie był mimo wszystko do końca przekonany co do jego zdrady i gdyby natychmiast zjawił się w Pałacu i powiedział iż przybył do Rufinianae aby odwieść Antoninę od spisku, być może władca by mu wybaczył. Jednak teraz Teodora i Antonina obie oskarżyły go o udział w spisku, dlatego też cesarz napisał list do Jana, w którym stwierdzał kategorycznie: "Wiemy wszystko. Poddaj się albo umrzesz. Twoja wspólniczka, Antonina, jest w naszej niełasce". Cesarz zapewnił też że jeśli Jan się podda nie grozi mu śmierć, ten więc tak uczynił. Justynian dotrzymał słowa, wysłał go do klasztoru, a wszystkie jego ziemie i majętności skonfiskował. Władca uczynił go jednak archidiakonem i wysłał mu togę zmarłego niedawno jego poprzednika, który nosił imię August. Spełniła się więc przepowiednia pałacowego astrologa - Jan został wyniesiony do godności archidiakona i dano mu togę Augusta, jednocześnie wywołało to ogromną radość na dworze, gdyż był on osobą nielubianą (szczególnie wśród możnych, którym kazał płacić podatki podobne tym, jakie płaciła reszta mieszkańców miasta). Miało to miejsce w roku 541, który to jednocześnie był ostatnim rokiem w którym powołano konsula. Tak oto (po dokładnie 1050 latach) instytucja konsulatu przechodziła do historii (pierwszymi rzymskimi konsulami po obaleniu króla Tarkwiniusza Priskusa byli w 509 r. p.n.e. Lucjusz Juniusz Brutus i Tarkwiniusz Kolatyn, ostatnim zaś Bazyliusz). Paradoksalnie zniesienie konsulatu (chociaż - co też ważne - dla żyjących w tamtym czasie ludzi niepowołanie konsula w latach następnych nie oznaczało jeszcze całkowitego zniesienia tej instytucji. Sądzono bowiem że wcześniej czy później ponownie powoła się konsula, tak się jednak nie stało i z dzisiejszej perspektywy możemy już stwierdzić że był to ostatni konsulat) nie pociągnęło za sobą problemów z liczeniem kolejnych lat (w rzymskiej tradycji bowiem Nowy Rok zaczynał się nowym konsulatem i tak też liczono czas w starożytnym Rzymie oraz pierwszych wiekach Cesarstwa Wschodniego. Natomiast po likwidacji konsulatu po prostu pisano: ten a ten rok, po konsulacie Bazyliusza. Poza tym w tradycji bizantyjskiej liczono czas "od stworzenia świata", ale powoli wchodziła również rachuba Anno Domini, czyli od narodzin Chrystusa. Została ona obliczona w ok. 525 r. przez jednego z mnichów, który co prawda pomylił się w rachubach o ok. siedem lat jeśli chodzi o narodziny Jezusa Chrystusa, tak więc dzisiaj czas ten wciąż liczony jest z błędem). Teraz Teodora i Antonina triumfowały. Jana odesłano do klasztoru Cizicus, ale po roku cesarz zwrócił mu wszystkie majętności jakie wcześniej skonfiskował, co bardzo rozgniewało Teodorę. Starała się więc w każdy możliwy sposób uprzykrzyć życie Janowi. Wymyślała najróżniejsze przeszkody w wyniku których po pierwsze nie mógł on korzystać z własnych dóbr, a po drugie musiał skrupulatnie wypełniać wszystkie obowiązki mnicha.
Lata 540-541 nie należały do szczęśliwych dla Cesarstwa. Co prawda powrót z Italii do Konstantynopola Belizariusza wraz z licznymi łupami stał się prognostykiem szczęśliwego zakończenia wojny na Zachodzie, ale jednocześnie łupieżcza wyprawa władcy Persów Chosroesa I na Syrię, a w roku następnym na Lazykę, były katastrofalne dla państwa i jego funduszy. Poza tym wiosną 541 r. w głąb Cesarstwa ruszyli Bułgarzy, paląc i pustosząc wszystko na swej drodze. Realnie nie miał kto ich powstrzymać, gdyż większość armii rzymskiej stacjonowała w Italii lub na Wschodzie, tak więc Bałkany były całkowicie bezbronne. Bułgarzy podzielili się na dwie części, jedna część pustoszyła Grecję i dotarła aż do Przesmyku Korynckiego, druga weszła przez Trację na półwysep Gallipoli i dotarła nieopodal Konstantynopola. Ludność okolicznych terenów uciekała do miast, szczególnie do stolicy - gdyż Konstantynopol uważano za niezdobytą twierdzę (podobnie myślano o Rzymie, aż w 410 r. Alaryk władca Wizygotów zdobył miasto i to była nie tyle wojenna czy nawet polityczna, ale moralna i społeczna katastrofa dla ówczesnych rzymskich obywateli, gdyż utrata miasta które jeszcze nigdy nie zostało zdobyte przez barbarzyńców oznaczała realnie koniec ich świata, gdyż nic już nie mogło pozostać bezpieczne, skoro ostatni fundament został utracony). Bułgarzy co prawda wkrótce się wycofali (uprowadzając 120 000 jeńców i liczne łupy), ale granica na Dunaju wciąż była niebezpieczna. Cesarz rozpoczął więc projektowanie systemu nowych twierdz nadgranicznych, które miałyby uniemożliwić w przyszłości kolejną taką inwazję i mocno się w ten projekt zaangażował. Jednocześnie sytuacja zaczęła się psuć na Zachodzie. Po śmierci króla Ostrogotów Witigesa (540 r.) Goci, po utracie Neapolu, Rzymu i Rawenny, w Pawii wybrali sobie na króla Hildebalda, który szybko przystąpił do odtwarzania upadającego Królestwa. Niestety władca ten zginął wkrótce (541 r.) w wyniku zamachu na jego życie, a nowym królem wybrany został Eraryk z plemienia Rugiów (notabene za zabójstwem tym mogła również stać wzajemna niechęć żon Hildebalda i Eraryka). Nowy władca wysłał posłów do Konstantynopola z propozycją zawarcia pokoju na dotychczasowym status quo (gdyby zaś cesarz miał odmówić, prywatnie twierdził że gotów jest oddać całe Królestwo, jeśli cesarz zapewni mu majątek i bezpieczeństwo). Gdy wieści o tym ujrzały światło dzienne, Eraryk został zamordowany a nowym królem Goci wybrali Totilę - siostrzeńca Hildebalda. I teraz też dla Rzymian w Italii zaczęły się ciężkie dni, gdyż Goci powoli zaczęli odzyskiwać zdobyte przez Belizariusza terytoria.
O ile jednak lata 540-541 były ciężkie dla Cesarstwa, o tyle nikt się nie spodziewał że rok 542 będzie wręcz katastrofalny i porównywalny jedynie do roku 536 który oficjalnie był uważany za rok diabła (w tym bowiem roku na Islandii doszło do erupcji tamtejszego wulkanu, co spowodowało że powietrze było bardzo ciężkie i wielu ludzi zmarło gdyż nie mogło oddychać. Poza tym nawet w środku dnia było ciemno prawie jak w nocy i stan ten trwał bodajże 15 albo 16 miesięcy, w czasie którego naliczono wiele zgonów - stąd też wzięła się nazwa owego roku). Rok 542 przyniósł bowiem dwie wielkie katastrofy. Po pierwsze szach Persji Chosroes I postanowił po raz trzeci wyprawić się przeciwko Cesarstwu, licząc na kolejne łatwe i szybkie zwycięstwo. Po drugie na Cesarstwo spadła okrutna zaraza, która wymordowała ponad 50% mieszkańców Imperium. Chosroes ruszył wiosną 542 r. że 100 000 armią idąc szlakiem swej wyprawy syryjskiej, z tym że zdawał sobie doskonale sprawę że skoro maksymalnie wycisnął finansowo Syrię, nie ma więc sensu drugi raz wracać tam po drobne. Dlatego też tym razem skierował się ku Palestynie, a konkretnie ku Jerozolimie. Dowódcą obrony Wschodu wciąż był Bouces (ten który zbiegł w czasie wyprawy Chosroesa z roku 540), który z małą armią zamknął się w twierdzy Hierapolis i nie wyściubiał z niej nosa. Słał tylko listy do Justyniana, domagając się posiłków co najmniej w liczbie 50 000 żołnierzy (było to niewykonalne, żeby zgromadzić taką liczbę wojska musiałby Justynian ogołocić całe centralne prowincje, a już nie było tam żołnierzy gdyż szczęść posłał do Italii). Justynian ponownie więc wysłał jako dowódcę Wschodu belizariusza, jednocześnie gdy powoływał go na to stanowisko, stwierdził rzekł do niego tymi słowy: "Najwierniejszy i najświetniejszy generale, przebaczamy ci wszelkie zło, jakie nam wyrządziłeś w przeszłości, i pamiętamy jedynie twoje zasługi..." - było to bez wątpienia upokarzające dla Belizariusza, tym bardziej że żadnych win swoich wobec cesarza nie pamiętał, natomiast w drugą stronę mógłby wymienić ich sporą liczbę). Belizariusz z 20 ludźmi popędził najpierw do Dara, tam zebrał 1 500 swych weteranów i z nimi ruszył do Karkemisz (gdzie również listownie wezwał Boucesa). Łącznie przybyło jeszcze 5 000 dalszych żołnierzy Belizariusza, 5 000 wojsk Boucesa, oraz 2 000 z Carrhae i Zeugmy. Łącznie siły Belizariusza nie przekraczały więc 14 000 żołnierzy. Król Chosroes choć dysponował znacznie liczniejszą armią, gdy dowiedział się że obroną kieruje Belizariusz nie był pewien jak ma postąpić, czy przyjąć bitwę bez zdobywania najpierw Hierapolis (co stwarzało niebezpieczeństwo dla jego flanki), czy też zdobywać twierdzę i narazić się na ataki wojsk Belizariusza (tym bardziej że Belizariusz nigdy jeszcze nie przegrał bitwy w obronie). Postanowił zasięgnąć najpierw wiadomości na temat liczebności armii rzymskiej, wysłał więc swoich posłów do obozu Belizariusza z propozycją zawarcia rozejmu (a tak naprawdę w celu rozejrzenia się jak liczna jest jego armia i czy warto przyjmować bitwę). Ten jednak odgadł zamiary szacha, zebrał przyboczny pułk i wyjechał posłowi na spotkanie rozbijając obóz gdzie indziej. Jego przeboczne wojsko nie miało ze sobą tarcz i mieczy a było uzbrojone jedynie w łuki i lekkie topory.
Belizariusz przyjął perskiego posła siedząc na pieńku na środku swego nowo rozbitego obozu - ubrany był jedynie w cienką tunikę i bardziej zafrasowany wydawaniem komend dla swej jazdy. Poseł wyraził zdziwienie że Belizariusz nie jest przebrany w szkarłaty i w pancerze, na co ten odrzekł że gdyby wiedział iż zbliża się do niego perski poseł zapewne przyjąłby go inaczej, ale nie jest on dworzeninem a żołnierzem. Poseł następnie stwierdził że wielki król przybywa ze 100 000 armią, lecz pragnie najpierw uzgodnić warunki rozejmu aby nie przelewać krwi, na co Belizariusz miał się zaśmiać, twierdząc że walczył już w wielu krajach ale nigdy jeszcze nie widział sytuacji, w której król wiodący 100 000 żołnierzy pragnąłby najpierw rozmawiać. Poza tym stwierdził że okolica nie jest przygotowana na tak wielką liczbę "gości", i jeśli król rozpuści swą armię, ten gotów jest podjąć go po królewsku. W międzyczasie poseł przyglądał się dyscyplinie żołnierzy którzy pochodzili z różnych krain, a którzy teraz służyli pod rozkazami Belizariusza i to nie z przymusu, a z własnej woli. Gdy więc wrócił do swego króla, powiedział mu iż Belizariusz dał mu 5 dni do namysłu, ale on radzi wycofać się, gdyż jeśli główne siły rzymskie są choćby w połowie takie jak ta straż przednia którą widział, to Persowie nie mają szans. Król Królów postanowił skorzystać z rady swego posła (który jednocześnie był magiem - czyli kapłanem Ahura Mazdy i bogini Anahity) i wrócić do siebie. Miało to miejsce latem 542 r. zaś wojsko rzymskie kroczyło za armią perską krok w krok, jakby ją odprowadzając i pilnując, aby nie wyrządzili szkód na mijanych przez siebie ziemiach. Chosroes był rozczarowany, nie zyskał żadnych łupów, a wycofywał się jak przegrany (chodź nie przegrał też żadnej bitwy). Nie wiadomo co ostatecznie zadecydowało za podjęciem decyzji o wycofaniu się Persów z Syrii, czyżby jedynie była to obawa przed doświadczeniem wojennym Belizariusza i jego żołnierzy? wydaje się to mało prawdopodobne, aczkolwiek nie można w pewien sposób wykluczyć również i tej możliwości. Wydaje się jednak że głównym powodem wycofania się Persów była informacja o wybuchu zarazy, jaka pojawiła się w Palestynie i w Syrii z Egiptu (a do Egiptu miała dojść z Etiopii). Wkrótce też Justynian wezwał Belizariusza do Konstantynopola, a to spowodowało że rzymska armia przestała iść za Persami i postanowili oni to wykorzystać. Ruszyli na twierdzę Kalinikum której umocnienia nie były ukończone, załoga uciekła, a Chosroes wziął w niewolę mieszkańców miasta, zaś miasto całe spalił. Teraz miał swój łup i mógłbym wracać jako zwycięzca. Natomiast Belizariusz miał potem stwierdzić, że Karkemisz było najmilszym ze wszystkich jego zwycięstw, jako że przepędził tam 100 000 armią perską, nie tracąc przy tym ani jednego żołnierza (czyli postąpił zgodnie ze sztuką wojenną Sun Tsu, który twierdził iż największe zwycięstwa odnosi się bez wyciągania miecza i bez przelewu krwi).
Zaraza dymiczna, jaka wybuchła z pełną siłą wiosną i latem 542 r. nie była tutaj widziana od stuleci (ponoć ostatni tak gwałtowny przypadek odnotowano w Atenach w latach 430-426 p.n.e.). Mówi się że do Egiptu przybyła ona z Etiopii (inne źródła twierdzą że z Chin, zainfekowane miały być chińskie dywany). W każdym razie bardzo szybko - w roku 541 - rozprzestrzeniła się w Peluzjum i Aleksandrii oraz w innych miejscach Egiptu, wiosną 542 pojawiła się w Palestynie i Syrii, natomiast latem tego samego roku była już w Konstantynopolu niosąc za sobą ogromne śmiertelne żniwo (prawdopodobnie chorobę tę przenosiły szczury, które najpierw zaraziły się na okrętach, a te okrętowe potem zaraziły szczury portowe, te zaś szczury kanałowe i szybko przeszło to potem na ludzi). W kolejnych zaś miesiącach pojawiła się owa dżuma na Bałkanach, w Italii, w Afryce Północnej i w Galii frankońskiej. W Konstantynopolu dziennie umierało 5 000 mieszkańców, potem 10 000 a ostatecznie nawet i 16 000. System grzebania ciał totalnie się załamał, ciała po prostu wywożono za miasto i zostawiano w ułożone jeden na drugim w pustych domach, lub ładowano na okręty i puszczano je na Morze Marmara żeby sobie dryfowały. Objawami zakażenia było pokrycie ciała (najczęściej lędźwi lub okolic głowy, często były to miejsca za uszami) okropnymi wrzodami, które rosły i pęczniały, a gdy pękały, ludzie wyli z bólu i umierali (niektórzy przy tym tracili rozum, biegali po mieście jak szaleni i rzucali się do morza aby w nim utonąć). Ci którzy tylko mogli, całymi rodzinami opuszczali Konstantynopol i przenosili się w rejony wyżej położone, o czystszym powietrzu, ale zdarzało się - i to wcale nie rzadko - że również i ci chorowali i umierali, natomiast pracownicy którzy zajmowali się wywożeniem ciał (oczywiście nie wszyscy, ale o tym piszą współcześni temu historycy) i lekarze nie ulegali chorobie, chociaż mieli doczynienia z tysiącami zakażonych ciał dziennie (wydaje mi się że tajemnica tego ,fenomenu tkwi w DNA danego człowieka. Często bowiem bywało tak w historii, że określona grupa ludności nie chorowała na zarazę która dotykała na przykład ich sąsiadów. Tak było chociażby w latach 1347-1353 w czasie epidemii Czarnej Śmierci w Europie. Miejscem które w minimalny, wręcz śladowy sposób zostało dotknięte tą epidemią, to były ziemie Królestwa Polskiego: Małopolska, Wielkopolska i większa część Mazowsza, a także okolice Mediolanu. Trzeba natomiast powiedzieć że te pięć lat Czarnej Śmierci w Europie, to była katastrofa porównywalna z co najmniej trzema wojnami światowymi jednocześnie. Spadek ludności w miastach europejskich był nieprawdopodobny i nieporównywalny z niczym wcześniej. Jeżeli w danym miejscu zanotowano spadek w wysokości tylko 50% pierwotnej ludności, to był ogromny sukces i można było powiedzieć, że dane miasto przeszło epidemię prawie bez strat. Często zaś te straty sięgały 70 a nawet 80%. Były też takie miejsca, które zupełnie się wyludniły. Natomiast u nas było inaczej. Oczywiście Czarna Śmierć nie ominęła Królestwa Polskiego, ale były to jakieś nieliczne przypadki. To zaś pozwoliło bardzo krótkim czasie nadrobić pewien dystans demograficzny do Europy Zachodniej. W końcu triumf spod Grunwaldu nie wziął się tylko i wyłącznie z reform gospodarczych Kazimierza Wielkiego, ale również z tego, że przeszliśmy Czarną Śmierć suchą stopą).
Ludzie w Konstantynopolu na różne sposób ratowali się przed zarazą. Jedni odprawiali modły i używali krzyżyków lub innych talizmanów które miały chronić przed chorobą, inni wracali do kultów pogańskich również znajdują w najróżniejsze zaklęcia i przepisy ochronne, jeszcze inni stosowali zadymianie, czy też okadzanie dymem pomieszczeń domowych (w wielu przypadkach okadzanie okazywało się właściwym posunięciem, choć nie zawsze). Jeszcze inni pili wodę z cytryną, jedli marynowane śliwki lub spożywali duże ilości twarogu. Ale zaraza nie była jedynym problemem trapiącym mieszkańców miasta i okolic (jak również innych rejonów Europy). Inną równie groźną plagą był głód, jako że wszelki handel wymarł, okręty nie przybijały do portu w obawie przed epidemią i kto nie miał zrobionych zapasów żywności a oszczędziła go zaraza, umierał z głodu. Ponoć zachorował również sam cesarz Justynian - wrzód pojawił się na jego pachwinie, a on odmawiał spożywania posiłków. Szybko też gruchnęła wiadomość że cesarz umarł i dotarła ona również do obozu Belizariusza na Wschodzie. Gdy przybyła do niego delegacja oficerów z zapytaniem komu teraz będzie służył, on odparł że podporządkuje się decyzji Senatu, a będzie głosował za kandydaturą Justyna, syna siostry Justyniana - Wigilancji. Cesarz jednak wyszedł z choroby, wyzdrowiał (choć choroba pozostawiła u niego krótkotrwały paraliż języka) i dowiedziawszy się o słowach Belizariusza, kazał go czym prędzej wezwać do Konstantynopola. W tym czasie zaraza zaczęła już powoli ustępować z miasta zniknęła całkowicie na jesieni 542 r zabierając ze sobą żniwo 300 000 mieszkańców Konstantynopola (który przed epidemią liczył nieco ponad 800 000 mieszkańców). W każdym razie Belizariusz (wraz z innymi generałami) miał teraz przybyć na sąd do stolicy, który zarzucał mu zdradę stanu i nawoływanie do buntu przeciwko cesarzowi.
CDN.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz