Łączna liczba wyświetleń

środa, 26 czerwca 2024

KOCHAM CIĘ ŻYCIE... Cz. V

CZYLI WSPOMNIENIA LUDZI Z OSTATNICH OŚMIU MIESIĘCY 1939 ROKU, TUŻ PRZED APOKALIPSĄ





V
WSPOMNIENIA BARBARY KUBICKIEJ
(CZĘSTOCHOWA)


 "Halo, halo! Tu Polskie Radio Warszawa. Nadajemy komunikat specjalny". Spokojny głos spekera nieco wolniej i dobitniej informował: "Dziś rano o godzinie 4:45 wojska niemieckie przekroczyły granicę Rzeczpospolitej..." Było to już oficjalne powiadomienie społeczeństwa o rozpoczęciu wojny. Mówiło się o niej, zwłaszcza od marca, kiedy kilkuletni sprzedawcy gazet przekrzykiwali się by zyskać nabywców: "Wojna na Zachodzie, Wojna na Wschodzie!". Trudno było przejść obojętnie obok nich, trudno nie kupić gazety, tak sensacyjnie zapowiadanej. Wojna! Uczyłyśmy się o niej na lekcjach historii, ale zawsze działa się gdzieś daleko, kiedyś dawno, bardzo dawno. Teraz dotarła do nas. Jeszcze nie odczułyśmy jej grozy. Irka z maturalnej klasy nawet cieszyła się, że bez egzaminów otrzyma maturę, bo kto będzie zajmował się prozą życia wobec tak ważnych wydarzeń? Halina z naszej klasy już w maju otrzymała promocję, bo wyjeżdżała do Londynu. Była najbogatszą dziewczyną w mieście. Ojciec jej zmarł nagle pod wpływem wieści o spaleniu Żydów w synagodze w Bytomiu. Nam zdawało się to niemożliwe. A jednak... Nie spotkałyśmy się nigdy więcej.

Wakacje były normalne. Po raz pierwszy brałam udział w obozie harcerskim, zorganizowanym przez naszą ukochaną profesorkę/polonistkę. Niezapomniane przeżycia: warty nocne, podchody, ogniska wieczorne, budzenie echa w górach... Poczucie swobody na tle przepięknej przyrody nad Jeziorem Żarnowieckim, wschody i zachody słońca, nasłuchiwanie śpiewu ptaków nocnych, dalekie wędrówki piesze z Kartoszyna do Wejherowa po zakupy i lato, obłędnie urocze lato wolne od jakichkolwiek kłopotów.

W tym nastroju przygotowywałyśmy książki i zeszyty na nowy rok szkolny. Białe kołnierzyki i mankiety do mundurka, wstążki do warkoczy wyprasowane i poukładane równiutko, gotowe na uroczyste rozpoczęcie zajęć. A tu ten komunikat radiowy. Nie będzie zajęć. Nie będzie szkoły. Nie będzie tego wszystkiego, do czego przywykliśmy w ciągu lat. A co będzie? Co to znaczy wojna?

Najpierw - opuszczenie mieszkania i wędrówka w nieznane. Nie ma ustalonych pór posiłków, nie ma w wygodnych łóżek do spania w nocy, ani krzeseł do siedzenia. Zatłoczonymi drogami trzeba przedzierać się dniami i nocami, byle dalej, byle na wschód, byle ujść przed nacierającymi Niemcami, o których zachowaniu krążą przerażające wieści. Mamy ze sobą niewygodne i ciężkie maski gazowe i lekkie, ręcznie szyte z flanelki w ostatnim tygodniu. W plecakach -  niezliczoną ilość skarpet i mydło. Nie było czasu go wyjąć. Szliśmy w nieprzeliczonym tłumie dorosłych i dzieci, starych i młodych, zdrowych i chorych, jeśli tylko mogli poruszać się jako-tako.

Nagle dał się słyszeć warkot samolotów. Ktoś krzyknął "Alianci! Alianci! Pomoc nadchodzi". Samoloty nadleciały, zniżyły nieco swój lot, więc machaliśmy rękami, powiewali chustami, czym kto mógł. Przecież nie zapomnieli o nas, nie zostawią nas samych! Po kilku zniżonych okrążeniach najniespodziewaniej zaczęto strzelać z karabinów maszynowych do tłumu. Niemcy, po zrobieniu historycznych zdjęć, jak to Polacy witają entuzjastycznie swych wybawców, żałowali bomb i jak do kaczek strzelali do bezbronnej ludności. Potem polecieli dalej pełnić swą potworną misję niesienia zagłady.

To właśnie była wojna. Ciągła niepewność, świadomość niebezpieczeństwa, zagrożenie, które czaiło się wszędzie, więc nie było przed nim schronienia.



STYCZEŃ 1939 
Cz. II


2 stycznia amerykański tygodnik społeczno-polityczny "Time" w okładkowym artykule pt. "Adolf Hitler, the man of the year 1938" napisał: "Najważniejsze wydarzenia 1938 r. miał miejsce 29 września, kiedy czterej politycy spotkali się w rezydencji Führera w Monachium, żeby przerysować mapę Europy. Na tę historyczną konferencję przybyli premier Wielkiej Brytanii Neville Chamberlain, premier Francji Éduard Daladier, dyktator Włoch Benito Mussolini. Jednak wbrew pozorom najważniejszą postacią w Monachium był niemiecki gospodarz Adolf Hitler. Wódz narodu niemieckiego, naczelny dowódca niemieckiej armii, marynarki wojennej i lotnictwa, kanclerz III Rzeszy, pan Hitler zebrał tego dnia w Monachium żniwo zuchwałej, prowokacyjnej, bezwzględnej polityki, którą prowadził przez 5 i pół roku. Złamał postanowienia traktatu wersalskiego. Uzbroił Niemców po zęby, ukradł Austrię na oczach przerażonego i bezsilnego świata. Wszystkie te wydarzenia wstrząsnęły narodami, które zaledwie 20 lat temu pokonały Niemców na polach bitwy. Nic tak jednak nie przestraszyło świata, jak bezwzględne metodyczne działania nazistów wobec Czechosłowacji, które latem i jesienią ubiegłego roku zagroziły wojną światową. Kiedy więc bez rozlewu krwi Hitler obrócił Czechosłowację w swoje marionetkowe państwo, wymusił drastyczną rewizję europejskich sojuszów obronnych i uzyskał obietnicę od Wielkiej Brytanii (a potem Francji) o wolnej ręce w Europie Wschodniej, bez wątpienia stał się człowiekiem roku 1938. Większość innych postaci wraz z końcem roku traciła na znaczeniu".




W nocy z 1 na 2 stycznia zmarł Roman Dmowski (ur. w 1864 r.) polski polityk, dyplomata, przywódca obozu narodowego. Zmarł w majątku swoich przyjaciół Marii z Lutosławskich i Mieczysława Niklewiczów w Drozdowie na ziemi łomżyńskiej. Pierwotnie przywódcy Stronnictwa Narodowego (Kazimierz Kowalski i prof. Władysław Folkierski) zamierzali uzyskać zgodę od prymasa kardynała Augusta Hlonda, aby ciało Romana Dmowskiego złożyć w poznańskiej Złotej Kaplicy Bolesława Chrobrego, lecz gdy kardynał odmówił, uznano że ciało przywódcy obozu narodowego spocznie w grobie rodzinnym na bródnowskim cmentarzu w Warszawie. 4 stycznia trumna z ciałem Dmowskiego została wystawiona we dworze Niklewiczów, (w salonie przerobionym na kaplicę). Przed budynkiem gromadziła się spora grupa ludzi którzy po raz ostatni chcieli pożegnać Dmowskiego. Następnie trumnę przeniesiono na sanki, i konno zwieziono do katedry łomżyńskiej. 

Izabella z Lutosławskich-Wolikowa (siostra Marii) tak zanotowała to wydarzenie w swoim pamiętniku: "Kiedy orszak wkracza w ulice miasta, za trumną idą już ogromne tłumy. W takt marsza żałobnego Chopina kondukt z trudem posuwa się naprzód. Trumnę z ramion działaczy narodowych przejęli przedstawiciele obywatelstwa łomżyńskiego. W bogato przybranej katedrze złożono na wyniosłym katafalku zwłoki Wielkiego Polaka. Obok ustawiono dwa wielkie miecze Chrobrego, okryte czernią". Po uroczystościach żałobnych w Łomży, trumnę z ciałem Dmowskiego ustawiono w wagonie-kaplicy pociągu udającego się do Warszawy. Po drodze (podobnie jak prawie cztery lata wcześniej w owe dni majowe 1935 r. gdy żegnano Marszałka Józefa Piłsudskiego - który jednocześnie był antagonistą Dmowskiego, choć wydaje się że ów spór obu panów trwał bez wzajemnej nienawiści. Spotkali się po raz pierwszy jeszcze w 1893 r. w Wilnie, a poróżniła ich głównie miłość do tej samej kobiety - Marii Juszkiewiczowej. Zwycięsko z tego boju wyszedł Piłsudski, a Maria sześć lat później została jego żoną. Poza tym różniły ich też kierunki polityki zagranicznej, Piłsudski twierdził bowiem że przede wszystkim należy rozbić Imperium Rosyjskie, po bez tego nie narodzi się wolna Polska, Dmowski zaś największe zagrożenie widział w Niemcach. Piłsudski również dążył do odbudowy nowej Rzeczypospolitej Jagiellońskiej, Dmowski zaś uważał że należy inkorporować zajęte terytoria i je "spalszczać", a tych których nie da się spolszczyć - odrzucić.

 Jednak w książce "Myśli nowoczesnego Polaka" z 1903 r. (Notabene, z tego co słyszałem od swoich znajomych z Niemiec, to dopiero niedawno została ona przetłumaczona na język niemiecki) znalazło się wiele odniesień Dmowskiego, które doskonale można przełożyć na czasy współczesne. Jak choćby te: "W społeczeństwie naszym, nawet wśród szlachetniejszej jego części oświeconej, jest o wiele więcej kosmopolitów, niż nam się zdaje (...) zamiast bliskiego sobie społeczeństwa stawiają sobie na ołtarzu oderwaną ludzkość z jej niepochwytnymi prawami i interesami, zamiast realnego życia - fikcję, która nic w życiu nie zawadza, bo do niczego nie zobowiązuje". Albo: "Wszystko co polskie jest moje: niczego się wyrzec nie mogę. Wolno mi być dumnym z tego, co w Polsce jest wielkie, ale muszę przyjąć i upokorzenie, które spada na naród za to, co jest w nim marne". Albo: "Na głębszych podstawach oparty patriotyzm nie potrzebuje też żywić się i wspierać przekonaniem o wyższości swego narodu nad innymi, a poczucie niższości własnego narodu pod jakimkolwiek względem nie może zmniejszyć jego moralnej siły". Albo: "Najpopularniejsze u nas hasło: nie drażnić wrogów - jest hasłem narodu pragnącego sobie zapewnić spokojną wegetację, nie życie, bo wszelkie przejawy naszego życia, naszej energii czynnej z natury rzeczy najsilniej tych wrogów drażnią". Albo: "Nasza moralność narodowa przy pewnym jałowym sentymentalizmie dziś polega przeważnie na braku zupełnym czynnej miłości ojczyzny".


PIERWSZE SPOTKANIE PIŁSUDSKIEGO I DMOWSKIEGO W DOMU MARII JUSZKIEWICZÓWNY 
(WILNO - 1893)



Tak więc po drodze trasy pociągu z trumną Romana Dmowskiego zbierały się olbrzymie tłumy. 6 stycznia trumna została umieszczona w kaplicy katedralnej w Warszawie, a uroczystość pożegnalna odbyła się w owej katedrze 7 stycznia (nabożeństwo transmitowano również za pomocą głośników na Rynku Starego Miasta i na ulicy Świętojańskiej). Następnie ruszył kondukt żałobny (który otwierało 58 kapłanów) idący na cmentarz bródnowski. Było mnóstwo najróżniejszych stowarzyszeń (na czele oczywiście ze Stronnictwem Narodowym), obecny był również były prezydent Rzeczypospolitej Stanisław Wojciechowski. W sumie kondukt żałobny tworzyło jakieś 100 tys. ludzi (nie było tylko prezydenta Ignacego Mościckiego i członków rządu - mimo wszystko... nie rozumiem - dlaczego). Ojciec Bonawentura Podhorecki tak scharakteryzował postać Romana Dmowskiego: "Szanując jednostkę, szanował naród. Widział w narodzie twór Boży, wierzył w posłannictwo narodu i starał się je z tła dziejów odczytać. Mimo że znał wady swego narodu na wylot, nigdy narodu swego z błotem nie zmieszał, nigdy nie opluł. Naród nie był dlań stadem zwierząt, które trzeba popędzać batem, ale zbiorem wolnych jednostek, które należy wychowywać podsuwaniem wartości i stawianiem ideałów przed oczy".

5 stycznia w Obersalzbergu minister spraw zagranicznych Rzeczpospolitej Józef Beck spotkał się z kanclerzem Rzeszy Adolfem Hitlerem. Tak tę wizytę opisywał "Ilustrowany Kurier Codzienny" (czyli popularny "Ikac"): "Wizyta ministra Becka u kanclerza Hitlera nie jest nagłą niespodzianką, lecz logiczną konsekwencją polskiej polityki zagranicznej i stosunków łączących Polskę z Rzeszą... Przyjęcie, jakiego minister Beck doznał w Obersalzbergu i okazane mu honory uważane są za wyrazy dążenia rządu Rzeszy do utrzymania z Polską jak najbardziej przyjaznych stosunków". Tak naprawdę podczas tego spotkania Hitler zdecydowanie postawił kwestię zwrotu Niemcom Gdańska i budowy eksterytorialnej autostrady i linii kolejowej przez polskie Pomorze do Prus Wschodnich. Stwierdził: "Gdańsk jest niemiecki, zawsze pozostanie niemiecki i wcześniej czy później stanie się cząstką Niemiec". Dodał jednak że Niemcom zależy na dobrych stosunkach z Polską i nie zamierzają wszczynać z tego powodu wojny. Beck odmówił przyłączenia Gdańska do Rzeszy, a w swych pamiętnikach zapisał: "Po mojej spokojnej, ale uzasadnionej odmowie cofnął się jeszcze, tym razem nie stawiając sztywnych formuł ani definitywnych żądań". 6 września Józef Beck spotyka się z ministrem spraw zagranicznych Rzeszy - Joachimem von Ribbentropem i on raz jeszcze formułuje te same żądania co dzień wcześniej Hitler, tylko w ostrzejszej formie. Beck raz jeszcze odmawia, ale po powrocie do Warszawy zdaje relację prezydentowi i marszałkowi Edwardowi Rydzowi Śmigłemu ze swych niemieckich negocjacji, podkreślając że to wszystko może prowadzić do wojny. Podczas narady na Zamku zapada ostateczna decyzja co do dalszego postępowania w kwestii niemieckich żądań - po pierwsze stanowczość, po drugie zachowanie spokoju i określenie wyraźnej granicy między prowokacją a non possumus. Przyjęcie niemieckich żądań byłoby bowiem jednoznaczne z uznaniem Polski za wasala lub też z satelitę Niemiec, a na to ludzie którzy 20 lat wcześniej odzyskali niepodległą Polskę nie mogli sobie pozwolić.




7 stycznia w "Kurierze Warszawskim" ksiądz doktor Zygmunt Wędłowski ubolewa nad niepokojącymi przesłankami w kwestii przyrostu naturalnego, pisząc: "Jednym z najbardziej niepokojących przejawów naszego życia narodowego jest spadek przyrostu naturalnego (...) Ojcostwo i macierzyństwo staje się pogardzane i znienawidzone. Strach przed dzieckiem przeradza się w nienawiść do dziecka. Dziełem tej nienawiści jest wielkie żniwo śmierci nienarodzonych. I u nas wytworzony stan rzeczy musi budzić przerażenie. Czystość pojęć o celu małżeństwa zanika w Polsce coraz bardziej. Przewrotność występku w tej dziedzinie zaczyna tracić swą grozę. Ludzie przestają się już wstydzić czynów przeciwnych naturze. Odwrotnie, wyrafinowana propaganda, idąca pod hasłem tak zwanego świadomego macierzyństwa, uczyniła z tych występów przedmiot mody, wyraz rzekomego postępu społecznego i kulturalnego (...) te występki zyskują coraz szersze prawo obywatelstwa i bywają przez niektórych podnoszone do rangi nowego obyczaju narodowego. Szerzą się one nie tylko wśród naszej inteligencji, ale dzięki propagandzie przeniknęły do sfer robotniczych i na wieś (...) polska rodzina, będąca dotychczas obrazem zdrowia moralnego i płodności, zaczyna ulegać tej chorobie. Coraz mniej małżeństw i coraz mniej dzieci". No proszę, jakby wyjęte ze współczesności.

8 stycznia pilot Tadeusz Góra został uhonorowany najwyższym odznaczeniem szybowniczym przyznawanym przez Międzynarodową Federację Lotniczą - medalem Otto Lilienthala (medal ten został wówczas wręczony po raz pierwszy). Tadeusz Góra zdobył go wykonując w maju poprzedniego roku swobodny przelot szybowcem PWS-101 na trasie o długości 577 km. między Bezmiechową Górną w Bieszczadach a Solecznikami. Był też szykowany na planowaną w 1940 r. Olimpiadę w Helsinkach. We wrześniu 1939 r. dostał się do niewoli sowieckiej, z której zbiegł i po licznych perypetiach dotarł do Wielkiej Brytanii. Tam latał w polskich dywizjonach myśliwskich 305, 306 i 315, zaś na liście zwycięstw powietrznych znalazł się na 220 pozycji (na 447 miejsc). Po wojnie w stopniu porucznika wrócił do Polski (a raczej do polskiej komunistycznej rzeczywistości). W 2007 r. dostał awans na generała brygady w stanie spoczynku.




11 stycznia w pamiętniku Romany Oszczakiewicz znalazł się zapis: "Zwlekałam z rozpoczęciem w tym roku notatek chcąc ten rok zapoczątkować na wesoło. Właściwie mogłabym, bo życie dało mi wiele różnych radości, ale moje samopoczucie pozbawia mnie beztroskiego tonu. Może winę ponosi za to brak zdrowia. Dziwnie jednak podobny jest mój niepokój, a nawet strach z okresu, jaki poprzedzał nagłą śmierć Marszałka. Świadomość tego podobieństwa potęguje jeszcze trwożne oczekiwanie czegoś przykrego. Przykrego to określenie nieudolne, ale nie chcę roztrząsać nastrojów wynikłych być może z neurastenii. Parę dni temu minister Beck wracając z wczasów na wybrzeżu francuskim zatrzymał się w Niemczech. Bardzo serdeczna rozmowa z Hitlerem trwała trzy godziny. Mimo tej serdeczności gazety nadal donoszą o ekscesach niemieckich. A nasza delegacja, która pojechała do Berlina w sprawie nieszczęśliwej mniejszości Polskiej wróciła z niczem. Wyszła też broszura niemiecka w języku angielskim skierowana przeciwko Polsce z mapką, na której Pomorze i Poznańskie należą do Niemiec, a wschodnia część kraju do Ukraińców. O czym więc mówił Beck z Hitlerem? Czy Beck jest patriotą, czy zdrajcą?"

CDN.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz