Łączna liczba wyświetleń

środa, 21 sierpnia 2024

POLSKA IDEA IMPERIALNA - VIII

CZYLI BROSZURA WYDANA W 1938 ROKU 
POD EGIDĄ "POLITYKI"





Postanowiłem powrócić do tej nieco już zapomnianej serii, też wydaje mi się że obecne czasy bardzo potrzebują podobnych idei i to ponad podziałami politycznymi. Ja już chyba kiedyś o tym pisałem, ale mogę raz jeszcze powtórzyć, że dla mnie nie liczą się żadne partyjne przepychanki, nie interesują mnie poszczególne polityczne partie, nie interesują mnie też poszczególni politycy (których uważam za największych szkodników, nierobów i karierowiczów) a jedyne co mnie interesuje to program budowy silnej, mocarstwowej Rzeczpospolitej przyszłości, program który musi być programem ponadpartyjnym i ponad ideologicznym, musi być programem który zjednoczy wszystkich, pragnących dobra dla nas dziś tu żyjących i dla przyszłych pokoleń Polaków/Rzeczpospolitan. To jest moje jedyne polityczne credo, mój program polityczny i cel (oczywiście "polityczny" w cudzysłowie, jako że nie jestem politykiem, ale moje wybory dokonywane są właśnie pod wpływem wyżej wymienionej analizy celów poszczególnych partii). Położenie Polski jest bowiem kluczowe w Europie (kiedyś już pisałem że my jesteśmy Italią z przed wybuchu I Wojny Punickiej i wszystkie drogi prowadzą... do nas), dlatego też od wieków toczy się spór o ten jeden kluczowy element: kto będzie kontrolował nasze ziemie, czy będziemy to my, czy też ktoś inny.




Pierwsze plany rozbiorowe Królestwa Polskiego pojawiły się bowiem jeszcze w średniowieczu (XIV wiek) choć były one archaiczne, bo i rzeczywistość była archaiczna, a Europa wówczas składała się z szeregu wielu księstw i królestw, tak więc (wówczas) jeszcze nie było to możliwe aby realnie na dłużej zapanować nad tym obszarem (swoją drogą w czasach rozbicia dzielnicowego, czyli od 1138, a w zasadzie to od 1157 czyli od hańby krzyszkowskiej Bolesława IV Kędzierzawego po interwencji zbrojnej cesarza Fryderyka I Barbarossy, czy też powrotu Mieszka III Starego do dzielnicy poznańskiej w 1181 r. - co realnie stworzyło dwuwładzę w państwie rządzonym dotąd z Krakowa {pomimo rozbicia dzielnicowego} przez jego młodszego brata Kazimierza II Sprawiedliwego, który to przejął władzę od Mieszka w wyniku zamachu stanu w roku 1177, i aż do koronacji Władysława I (a tak naprawdę IV - po Laskonogim, Wygnańcu i Pobożnym) Łokietka, czyli do 1320 r. kraj rozpadał się na szereg coraz mniejszych dzielnic i regionów, rządzonych przez coraz więcej lokalnych książąt z rodu Piastów, a niektórzy z nich - tak jak na Śląsku i na Pomorzu - germanizowali się bardzo szybko {w 1181 r. książęta zachodniopomorscy z rodu Piastów złożyli hołd lenny cesarzowi Fryderykowi I Barbarossie i kraj ten powoli acz nieuchronnie wpadał w orbitę wpływów niemieckich}. Wtedy nie istniał realnie taki podmiot jak Królestwo Polskie. Postępowała też germanizacja połączona oczywiście z kolonizacją ludności niemieckiej, wspieraną przez cesarzy i margrabiów. Ok 1100 r. zasięg języka niemieckiego dochodził do Magdeburga, rzeki Łaby i Sali. Ok. 1200 r. obejmował już tereny połowy Niemiec wschodnich, do wschodniej granicy dzisiejszego Berlina. Ok. 1250 r. niemieccy koloniści przekroczyli Odrę i kolonizowali Dolny Śląsk, oraz dużą część Górnego Śląska. Ok. 1300 r. zasięg mowy niemieckiej sięgał już dzisiejszej zachodniej części Pomorza - gdzieś tak do Koszalina, cały Śląsk Górny i Dolny, oraz Prusy - gdzie ziemie zdobywał niemiecki Zakon Krzyżacki. Natomiast ok. roku 1400 zasięg ten objął całe Pomorze, Prusy, oraz ziemie w południowej Polsce na południe od Krakowa. Oczywiście obszar ten nie był stały, gdyż przecinał go pas mowy polskiej, biegnący od Wielkopolski do Pomorza Gdańskiego, a pozostałe ziemie - takie jak Wielkopolska, Małopolska, Mazowsze były już poza obszarem osadnictwa niemieckiego - oczywiście z niewielkimi wyjątkami. Niemiecka akcja kolonizacyjna wyczerpała się już w połowie XIV wieku, co było powodem niewystarczającej liczby ludności w samej Rzeszy, epidemii {Czarna Śmierć} oraz - co najważniejsze, zjednoczenia ziem Korony Polskiej).




Od czasów Kazimierza III Wielkiego i potem Władysława II (V) Jagiełły, to właśnie Polska zaczyna rosnąć w siłę, a Niemcy słabną, rozpadając się na szereg mniejszych księstw, hrabstw, palatynatów i biskupstw, oraz Wolnych Miast Rzeszy. Nie ma więc realnie kto przeprowadzić rozbiorów, bo na Wschodzie jest wielkie państwo litewskie, zjednoczone z Polską Unią (czy to personalną czy potem realną). Ale plany rozbiorowe powracają już w wieku XVII, szczególnie w czasie potopu szwedzkiego. Wówczas zarówno Szwecja, jak i Siedmiogród, jak Prusy Książęce oraz lokalni zdrajcy w postaci książąt Bogusława i Janusza Radziwiłłów, pragną podzielić ten polski tort pomiędzy siebie, ale są na to za słabi. Rzeczpospolita nieposiadająca wojska, jest w stanie wypędzić tych wszystkich najeźdźców oraz wypchnąć Moskwę, która zajęła ziemię praktycznie aż po Wisłę. W dwóch wielkich bitwach z samego tylko roku 1660 pod Cudnowem i Połonką-Basią wojsko moskiewskie realnie przestaje istnieć. Ale z czasem postępująca w Rzeczpospolitej anarchii polityczna (związana utrzymaniem liberum veto), doprowadza do takiego osłabienia kraju, że obce wojska wchodzą sobie w XVIII wieku na nasze ziemie jak w masło, nie napotykając żadnego oporu, bo wojska nie ma wcale, są tylko prywatne poczty magnackie (czyli pojawia się drugie rozbicie dzielnicowe - bo tak je należy nazywać). Ale zobaczcie Kochani, Rzeczpospolita trwa, nikt jej nie rozbiera (chociaż jest "chorym człowiekiem Europy"), nikt nie zajmuje naszych ziem, dlaczego? Odpowiedź jest banalnie prosta: ponieważ kto inny kontrolował realnie sprawy w naszym kraju, czy to Moskwa, czy Berlin, czy Wiedeń, czy Paryż - każdy, kto przekupił choć jednego posła na Sejmie i ten podniósł weto, wszelkie projekty reform administracji wojska, finansów etc. (a było ich naprawdę dużo, szczególnie w czasach Augusta III Sasa) natychmiast upadały. To ciekawe, poseł który podniósł veto nie musiał nawet precyzować co mu się w danej ustawie nie podoba, po prostu powiedział "nie pozwalam" i koniec, wielomiesięczna praca nad wprowadzeniem danej reformy szła do kosza. Oczywiście zdawano sobie doskonale sprawę, że taki poseł powinien natychmiast opuścić pole sejmowe (niektórzy nawet dawali takie wytyczne tym, których przekupywali np. Francuzi), gdyż w kolejnych dniach do takiego posła ustawiały się z reguły kolejki braci szlacheckiej, która to starała się przekonać go do wycofania veta. Czy to prośbą (czy płaczem nad umiłowaną Ojczyzną), czy też groźbą, a niekiedy nawet i przekupieniem takiego posła (czyli zapłaceniem mu więcej, niż pobrał wcześniej) starano się zmienić jego decyzję. I było to bardzo niebezpieczne dla tych, którzy przekupili takiego fircyka, bo ten mógł przecież ulec namowom. W każdym razie, ponieważ wystarczył tylko jeden poseł który krzyknął "veto" w dana ustawa przepadała, i realnie kraj na poziomie centralnym nie miał władzy, gdyż władza była zanarchizowana i całkowicie niewydolna (zobaczcie że teraz robią dokładnie to samo w kwestii podważania instytucji państwa polskiego, które decydują o np w wyborach. Te głupie hasełka o "Trybunale Przyłębskiej" czy hasła w stylu "neosędziowie" są dokładnie tym samym, czym było liberum veto w XVIII wieku dokładnie podważaniem instytucji państwa polskiego na poziomie centralnym. A jak państwo nie funkcjonuje na poziomie centralnym, to kto zarządza danym państwem?). Skoro państwo nie funkcjonowało, Sejmy zbierały się tylko po to, żeby za chwilę posłowie mieli rozjechać się z powrotem do domów, nie można było podjąć żadnej decyzji czy to o wzmocnieniu wojska, czy też o reformie fiskalnej. Oczywiście takie decyzje podejmowano wówczas na sejmikach wojewódzkich i ziemskich, gdyż tam veto nie obowiązywało, tylko że to były decyzje danych prowincji a nie całego kraju, i tym samym mieliśmy powrót do średniowiecznego rozbicia dzielnicowego.






Na poziomie zaś krajowym i międzynarodowym decydowały ościenne potęgi do których posłowie zwracali się (w swej bezdennej głupocie) aby ci spali ich w walce o "Złotą Wolność Szlachecką" (dzisiaj to się nazywa "obrona demokracji" czy coś takiego?). Szczególną protektorką Złotej Wolności miała być caryca Rosji Katarzyna II
(Której portret wisiał w gmachu sejmowym). I tak Rzeczpospolita gniła sobie przez kolejne lata i dekady, a kto inny decydował o naszej polityce i kontrolował nasze ziemie. Ale - i tutaj dochodzimy do cloud całej sytuacji - kiedy wreszcie otrząsnęliśmy się z tego zabójczego marazmu (niczym Theoden - król Rohanu we Władcy Pierścieni) gdy Sejm Wielki z lat 1788-1792 uchwalił wiele ustaw, w tym pierwszą w Europie i drugą na świecie konstytucję, zwaną Konstytucją 3 Maja, gdy Polacy wreszcie wrócili do życia i zaczęli odzyskiwać władzę nie tylko nad własnym terytorium, ale ponownie stanowić realne zagrożenie w polityce zagranicznej, natychmiast ościenne mocarstwa musiały interweniować. Caryca Katarzyna doskonale zdawała sobie sprawę że podbój Rzeczpospolitej przez Rosję będzie bardzo trudny, a wręcz niemożliwy. Gdyby to jednak nawet się udało, to Polacy będą stanowili tak wielką kość niezgody w Imperium, że musi ono wcześniej czy później się rozpaść, dlatego też Rosja nie mogła zająć wszystkich ziem Rzeczypospolitej sama (choć wcześniej kontrolowała Polskę politycznie). Ale podzielić ten tort na trzy części - dlaczego nie. Każdy dostanie swoje, więc nie będzie zazdrosny o zbytnie wzmocnienie Rosji i tak też się stało. Rosja, Prusy i Austria w trzech rozbiorach z lat 1772, 1793 i 1795 doprowadziły do rozdarcia demokratycznej Rzeczpospolitej i jej eliminacji z mapy Europy. Paradoksalnie najwięcej ze skały na tym Prusy, gdyż ziemie polskie które pochłonęły, stały się potem kośćcem ich państwa. Dlatego też Bismarck doskonale zdawał sobie sprawę że jakiekolwiek ustępstwa wobec Polaków mogą wcześniej czy później doprowadzić do ich autonomii w państwie prusko-niemieckim, a ostatecznie do przyłączenia tych terytoriów z powrotem do odrodzonego państwa polskiego. Dlatego też wbrew niektórym niemieckim piękno-duchom, domagającym się niepodległości Polski (szczególnie popularne były to hasła w Niemczech w pierwszej połowie XIX wieku), on wiedział że Prusy urosły (pożywiły się) na Polsce i jeśli Polska się odrodzi to Prusy znikną (miał rację? Chyba miał bo dziś Polska istnieje, a Prusy... nie).




Odrodzona Ojczyzna po czterech latach krwawej I Wojny Światowej, powstała w listopadzie roku 1918, a następnie wywalczywszy sobie byt niepodległy w zwycięskiej wojnie z bolszewikami w sierpniu i wrześniu roku 1920, pojawiwszy się ponownie na mapie świata, wróciła do swych planów odzyskania politycznego wpływu nie tylko na swoje własne ziemie (wydarte jej wcześniej przez zaborców), ale również na okoliczne tereny, ziem tak zwanego Międzymorza - czyli dawnych terenów Rzeczypospolitej, idących od Morza Bałtyckiego po Bałkany i Morze Czarne. Jakiś czas temu rozmawiałem na X z pewnym niemieckim historykiem (doktorem bodajże). Od razu też dało się zauważyć że facet wspiera AFD, jako że miał na swym profilu różnego typu wrzutki (choć nie bezpośrednio toczące tej partii). W każdym razie, on mi przytoczył wypowiedź brytyjskiego historyka Hugh's Setona-Watsona na temat Polski i jej klasy politycznej w okresie międzywojennym, a brzmiała ona następująco: "Prawdziwy cel polskiej klasy rządzącej był daleki od nacjonalizmu, gdyż był imperialistyczny i obejmował dominację Polski nad dużymi populacjami obcego pochodzenia. Cel ten nigdy nie został dostatecznie zrozumiany w Europie Zachodniej". Próbowałem mu wytłumaczyć, że te "populacje obcego pochodzenia" wcześniej, w czasach wielkiej Rzeczypospolitej były jednym narodem politycznym, a elity państw Ukrainy i Białorusi, jak również Litwy i częściowo Łotwy, w ogromnej mierze były całkowicie spolonizowane i to nie na siłę (jak czyniono to na polskim narodzie w czasach zaborów w XIX wieku), tylko dobrowolnie, gdyż bycie Polakiem oznaczało wejście do elitarnego grona Wolnych Ludzi, co było bardzo ważne w czasach, gdy kontrolę sprawowali królowie, cesarze i gdy to oni decydowali wolności osobistej i wolności sumienia milionów ludzi. Niemcy polonizowali się na potęgę (moja rodzina od strony ojca jest tego dobitnym przykładem). Dlatego też powrót na ziemie gdzie niegdyś bycie Polakiem było powodem do dumy i gdzie sięgał również język polski (aż po rogatki Moskwy) nie było żadnym imperializmem, było odebraniem tego, co zostało nam wcześniej w sposób bandycki skradzione. Ten niemiecki historyk przekonywał mnie również że to ja jestem "polskim imperialistą", bo nie potrafię docenić faktu, że to przecież Niemcy jeszcze w czasie I Wojny Światowej odrodziły państwo polskie, aktem 5 listopada 1916 r. A w kij dmuchał takie odrodzenie. Stworzenie marionetkowego, podporządkowanego Niemcom państewka nie nazwałbym żadnym odrodzeniem. Odrodzenie nadeszło dopiero wówczas, gdy wszystkie trzy czarne orły, wszystkie trzy mocarstwa zaborcze Rosja, Prusy i Austria rozpadły się w jednej chwili w listopadzie roku 1918, a Biały polski Orzeł zerwał kajdany i wzniósł się pod niebo aby ponownie móc oddychać pełną piersią. Z punktu widzenia Niemiec (a w zasadzie z punktu widzenia Prus, bo wyczułem że facet ma typowo pruskie myślenie), odebranie tych ziem (szczególnie Pomorza i Śląska) to był atak na spoistość państwa niemieckiego, czyli powiedział dokładnie to samo, co mówił Bismarck, iż odrodzona Polska doprowadzi Prusy do upadku - to go właśnie bolało i dlatego stwierdził że Polska prowadziła politykę imperialistyczną.




Owszem, w niektórych aspektach była ona może imperialistyczna (jak choćby w kwestii kolonii zamorskich), ale nie można ze sobą porównywać imperializmu polskiego i niemieckiego, bo to są dwie zupełnie inne kwestie. Tak samo jak nie można porównywać ze sobą nacjonalizmu polskiego z niemieckim, bo ten drugi jest niestety morderczy i nie ma żadnych pozytywnych tradycji - ŻADNYCH. kierując się więc tym rozumowaniem niemieccy lewacy myślą, że tak samo jest z nacjonalizmem polskim. Otóż nie, ale nie zamierzam teraz w to brnąć (tym bardziej że sam żadnym nacjonalistą nigdy nie byłem i nie będę). W każdym razie w okresie międzywojennym Polska wróciła na swoje miejsce i choć trwało to tylko 20 lat osiągnięcia Rzeczpospolitej w tym okresie były niesamowite (chociażby w kwestii transportu nasze luxtorpedy były tak szybkie, jak dzisiaj pociągi japońskie, czy francuskie). Aby więc przyhamować nasz rozwój już nie można było wrócić do liberum veto bo tego już nie było, więc co trzeba było zrobić? Sprzymierzyć się z Moskwą i ponownie przejąć nasze ziemie we wrześniu i październiku roku 1939, tym razem w krwawej wojnie. I tak to się toczy, jak nie pałką go to kijem, a jak nie kijem to marchewką, wszystko idzie bowiem o kontrolę nad naszym terenem, ponieważ my leżymy w takim miejscu w Europie, że to jest prawdziwa żyła złota. Teraz, gdy wojna na Ukrainie powoli dobiega końca, nasze ziemie będą kluczowe w kwestii tzw odbudowy Ukrainy i przez nasze ziemie będą przechodzić transporty na Zachód, Północ i Południe (jak to wcześniej bywało w historii). Na koniec tylko się zapytam (ale jest to pytanie retoryczne) czy zdajemy sobie sprawę dlaczego nagle PKP Cargo ma zbankrutować? Czy konotacje z XVIII wiekiem nie są aż tak silne, że aż przebijają skalę. I dalej zapytam, czy dalsze utrzymywanie tego szkodliwego już rządu służy naszemu bezpieczeństwu i naszej przyszłości? Każdy powinien sam odpowiedzieć na to pytanie w swoim sercu i sumieniu.





PS: PRZEPRASZAM ZA TAK DŁUGI WPIS INICJUJĄCY ODRODZENIE TEJ SERI. POSTARAM SIĘ W KOLEJNYCH CZĘŚCIACH JUŻ NIE PODEJMOWAĆ TAKICH WSTĘPNIAKÓW, A PRZEJŚĆ BEZPOŚREDNIO DO TEMATU.


CDN.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz