CZYLI HISTORYCZNA REFLEKSJA JAKO MEMENTO DLA WSPÓŁCZESNOŚCI
POWSTANIE i WOJNA
Cz. XI
Choć obrady Sejmu elekcyjnego rozpoczęły się 6 października 1648 r. w sytuacji poważnego zagrożenia państwa, to jednak (jak zanotował to w swym liście poseł elektora brandenburskiego - Andres Adersbach) mijały na "bezowocnych naradach i wielu sporach". Andrzej Leszczyński - przywódca stronnictwa Karola Ferdynanda, kilkukrotnie postulował skrócenie elekcji, poprzez szybszy wybór kandydata (tym bardziej że przez pierwsze tygodnie przewagę miał właśnie popierany przez niego książę), na niewiele się to jednak zdało. 18 października tymczasowym naczelnym wodzem w wojnie z Chmielnickim, mianowano kniazia Jeremiego Wiśniowieckiego. Wcześniej, bowiem jeszcze 11 października zmarł książę Siedmiogrodu - Jerzy I Rakoczy (kandydat do tronu Rzeczypospolitej), choć wiadomość o tym dotarła do Warszawy dokładnie miesiąc później, 11 listopada 1648 r. Tym samym jeden kandydat został naturalnie wyeliminowany, a jednocześnie jego zwolennicy przeszli teraz do obozu Jana Kazimierza, gdyż obawiali się oni (większość z nich to byli innowiercy) wspieranego przez jezuitów Karola Ferdynanda. Kandydatura Jana Kazimierza - z początku bardzo słaba - nabierała coraz większej siły, tym bardziej że wspierał go majętny Stanisław Warszycki, który nie żałował grosza na propagandę za starszym królewiczem. Ale i Karol Ferdynand nie powiedział ostatniego słowa, wydawał on równie wiele pieniędzy na werbunek żołnierzy (aby pokazać szlachcie że będzie dobrym królem-wojownikiem, który zakończy rebelię Chmielnickiego), a także częstował szlachtę przysłowiową "kiełbasą wyborczą" i to dosłownie (obok swojej rezydencji w Jabłonnie, wybudował ogromną gospodę, gdzie dosłownie dzień i noc każdy wyborca mógł się pożywić do oporu, tyle było jadła i napitku i wszystko oczywiście za darmo). Mimo to w okresie między 29 października a 3 listopada szala zwycięstwa przychyliła się drastycznie na korzyść Jana Kazimierza, tym bardziej że posłowie litewscy stwierdzili, że jeśli Sejm elekcyjny nie wybierze królem Jana Kazimierza, to oni sami wybiorą go wielkim księciem, co doprowadziłoby do rozpadu Unii.
Zaczęły się też pielgrzymki do Jabłonnej senatorów i magnatów, celem przekonania Karola Ferdynanda do wycofania własnej kandydatury z elekcji - nadaremnie. Nuncjusz papieski - de Torres, który początkowo zalecał w obu kandydatów, ostatecznie poparł Jana Kazimierza. Obu kandydatów popierali też posłowie Szwecji, dwór francuski zaś oczywiście wsparł Jana Kazimierza, dwór wiedeński (choć początkowo optował za Karolem Ferdynandem), od 13 listopada ostatecznie wsparł Jana Kazimierza. Karol Ferdynand starał się przyciągnąć na swoją stronę kniazia Wiśniowieckiego, ofiarowując mu 50 000 florenów, a ten przybył do Warszawy 3 listopada z 800 żołnierzami (oficjalnie aby podziękować za buławę, realnie zapewne aby liczbą wojska wywołać wrażenie stronnictwa przeciwnego). Również królowa Ludwika Maria (2 listopada) zaprosiła na Zamek Królewski wybitnych senatorów i posłów, proszących ich aby nakłonili Karola Ferdynanda do rezygnacji z kandydowania. 6 listopada Jan Kazimierz z Nieporętu napisał list do brata, aby przekonać go do rezygnacji z elekcji, ale ten odpisał mu już dnia następnego, odmawiają jego prośbie. Jednak osoba Karola Ferdynanda (biskupa wrocławskiego i płockiego), nie była uważana za gwarancję zakończenia buntu Chmielnickiego, tym bardziej że sam królewicz wychowywany był do modłów, a nie do walki. W tej zaś kwestii znacznie większą gwarancję dawał Jan Kazimierz, który miał za sobą doświadczenie wojenne i był uważany za dobrego żołnierza (choć niekoniecznie dowódcę), a poza tym popierał go sam Bohdan Chmielnicki, przywódca rebelii (szlachta obawiała się bowiem, że wybór Karola Ferdynanda spowoduje marsz Chmielnickiego na Warszawę). 11 listopada do Nieporętu przybyli najwięksi zwolennicy Karola Ferdynanda, na rozmowę z Janem Kazimierzem i jego stronnikami (byli wśród nich: podkanclerzy Andrzej Leszczyński, wojewoda ruski Jeremi Wiśniowiecki, marszałek wielki koronny Łukasz Opaliński i kilka innych osób). Stwierdzili oni że Karol Ferdynand gotów jest wycofać się z elekcji, pod warunkiem jednak że Jan Kazimierz ofiaruje mu sumy neapolitańskie, przyzna dwa dodatkowe opactwa, oraz pości w niepamięć urazy poczynione przez jego zwolenników. Jan Kazimierz przyjął te warunki, prócz sum neapolitańskich, a Karol Ferdynand zażądał osobistego spotkania z bratem. Doszło do niego tego samego 11 listopada, a obaj bracia wyjechali naprzeciw siebie konno, potem wsiedli razem do wspólnej karety i ostatecznie pojednali się, a wieczorem wyprawiono wspólny bankiet. 14 listopada Karol Ferdynand z Jabłonnej napisał list, w którym ostatecznie wycofywał się z elekcji, jednak kwestie proceduralne doprowadziły do tego, że wybór króla przeciągnął się jeszcze o kilka dni i dopiero 17 listopada jednomyślnie wybrano Jana Kazimierza nowym królem Rzeczpospolitej. Sejm elekcyjny zakończył zaś obrady 23 listopada.
KRÓLEWICZ KAROL FERDYNAND WAZA
Przed Ludwiką Marią stanęła teraz kwestia ożenku z nowym królem, a nie było to wcale takie pewne (pomimo złożenia przez niego oficjalnej wobec niej przysięgi - zresztą tylko dlatego udzieliła mu pożyczki, o której pisałem w poprzedniej części). Poślubienie wdowy po bracie było raczej źle widziane w społeczeństwie, chociaż już wcześniej bywały takie precedensy (np. Zygmunt II August, czy Zygmunt III brali sobie za żony siostry - oczywiście nie swoje). Zaczęły też pojawiać się najróżniejsze paszkwile, twierdzące że "król Kazimierz z rodzonej siostry pierwszej żony spłodzony z brata żoną ożeniony nigdy nie będzie szczęśliwy". Pojawiały się też plotki, że Jan Kazimierz jest kastratem, gdyż jezuici mieli mu odciąć męskość gdy był w ich zakonie. Wielu też twierdziło że poślubienie Ludwiki Marii nie jest dobre również z tego powodu, iż jest to: "Pani stara a przy tym chora; żadnej nadziei na potomstwo". Mimo to ostatecznie upór Ludwiki Marii doprowadził do tego, że rada Senatu wyraziła swą aprobatę na małżeństwo, jeszcze przed zakończeniem obrad Sejmu koronacyjnego (19 stycznia - 14 lutego 1649 r.). Jan II Kazimierz został koronowany na króla dnia 17 stycznia 1649 r. w Katedrze Krakowskiej (zaraz po pogrzebie jego brata - Władysława IV). Królowa nie uczestniczyła w tej uroczystości, gdyż ponownie źle się poczuła i cały ten czas chorowała. 20 lutego papież Innocenty X udzielił wreszcie dyspensy na ślub Jana Kazimierza z Ludwiką Marią, a 1 marca podpisano w Warszawie kontrakt małżeński, na mocy którego królowa otrzymywała te same prawa, które uzgodniono za Władysława IV i 30 maja 1649 r. odbył się ślub (nie na Zamku, lecz w Pałacu Kazimierzowskim, a zabawy weselne były dosyć krótkotrwałe, trwające ze względu na toczące się działania wojenne na Ukrainie tylko dwa dni). Co prawda strzelano z armat na wiwat i puszczano fajerwerki, ale już prezenty jakie składano oblubienicy trzeciego dnia, były bardzo skromne, a król Jan Kazimierz wkrótce potem wyjechał pod Zbaraż (o czym pisałem we wcześniejszych częściach).
Królowa (choć pojawiły się paszkwile o kazirodztwie), celowo poleciła wykonać obraz, na którym znajdowała się pomiędzy dwoma małżonkami, zmarłym Władysławem IV i obecnym Janem II Kazimierzem (który zaprezentowałem w poprzednim części). Występowała tam jako junona, a oni jako Jupiterzy (niebiański i ziemski). Jan Kazimierz przejął na siebie spłatę długów swego brata wobec żony, a także powierzył jej kolejne dobra, zatwierdzone następnie przez Sejm (ostatecznie do końca swego panowania zrzeknie się na jej korzyść wszystkich swoich posiadłości, które miał jako potomek Wazów i Jagiellonów, łącznie z księstwami śląskimi). Królowa coraz usilniej uczyła się języka polskiego (choć nie przychodziło jej to łatwo), ale wydaje się że pokochała swoją nową ojczyznę (zresztą poseł króla Ludwika XIV - de Brégy, jeszcze za życia Władysława IV wyrzucał jej, iż zapomniała o "patriotyzmie francuskim"). Dwór francuski zaakceptował umowę małżeńską Ludwiki Marii dnia 6 lipca 1649 r. a 10-letni Ludwik XIV podpisał na nią zgodę w Campiégne. Królowa odznaczała się inteligencją, mądrością i wybitnie męskim hartem ducha (co wielokrotnie udowodniła już w czasie Potopu), była odczytana i starała się przekonać do siebie swoich nowych poddanych zarówno nauką języka, jak również częstymi rozmowami z nimi. Nie brakowało jej jednak również wad. Była na przykład bardzo łatwowierna i można było jej wmówić wiele rzeczy, ufała przede wszystkim opiniom astrologów, była też zabobonna, a także bardzo często zmieniała zdanie (później Jan III Sobieski i jego francuska małżonka Maria Kazimiera d'Arquien, zwana po prostu "Marysieńką", która jako dziecko znalazła się w orszaku Ludwiki Marii i pozostała z nią na dworze w Warszawie - zwali ją pogardliwie "kameleonem" lub też "chorągiewką na wietrze"). Zresztą pod tym względem jej nowy małżonek nie był wcale lepszy, on również bardzo często zmieniał zdanie, wielokrotnie też nurzyło go rządzenie krajem. Lubił wyrażać skruchę (czego nauczył się jeszcze będąc u jezuitów), składać przyrzeczenia i dokonywać swoistych teatralnych zachowań. Ponoć nigdy nie przeczytał do końca żadnej książki, ale za to lubił malarstwo i muzykę, był odważny i inteligentny. Bardzo też przywiązał się do Ludwiki Marii i to tak mocno, że wydawało się iż jest od niej całkowicie zależny (chociaż zdarzało mu się toczyć z nią karkołomne awantury, ale zawsze potem obaj małżonkowie wracali do siebie z większą czułością). Ludwika Maria bardzo szybko zdobyła na niego wpływ, poprzez częste narzekania, nalegania, skargi a czasem i płacze, co powodowało że Jan Kazimierz praktycznie zawsze jej ustępował. A jednak mimo to Jan Kazimierz często ją zdradzał.
Po nowym roku 1650 r. królowa miała dla swego małżonka dobrą nowinę, okazało się bowiem że była w ciąży. Miała co prawda już 39 lat, a w tamtych czasach poród w jej wieku był bardzo niebezpieczny ze względu na niezwykle niski poziom medycyny, ale mimo to para królewska bardzo się z tego powodu ucieszyła. Królowa bardzo często się modliła, a jednocześnie korzystała z porad astrologów. Ci wreszcie przepowiedzieli że w czasie porodu umrze zarówno dziecko jak i matka, a Ludwika Maria bardzo się tego przestraszyła, tym bardziej że w czasie ciąży kilkukrotnie mdlała. Poleciła też sprowadzić z Francji pewnego lekarza, specjalistę od porodów, chociaż tak naprawdę porodem królowej zająć miały się kanclerzyna Ossolińska i Tekla Lubomirska. Poród zaczął się dnia 1 lipca 1650 r., był długi i bardzo ciężki. W tym czasie mniszki z zakonu karmelitanek biczowały się w intencji poczęcia zdrowego dziecka, oraz zachowania życia królowej. W pewnym momencie było tak dramatycznie, że lekarz i wyżej wymienione położne nie wiedzieli czy mają ratować dziecko czy matkę, gdyż było więcej niż pewne, że jedno z nich umrze. Jan Kazimierz polecił aby ratować Ludwikę Marię za wszelką cenę, nawet kosztem dziecka. Ostatecznie udało się ocalić zarówno matkę, jak i dziecko i 1 lipca królowa Ludwika Maria powiła śliczną dziewczynkę, aczkolwiek dziecko było tak słabe, że zaraz po porodzie nie płakało przez dłuższy czas i dopiero kanclerzyna Ossolińska rytmicznymi uderzeniami dziecka w pupę spowodowała, że zaczęło ono płakać, a tym samym oddychać. Ale królowa była równie słaba i zaraz po porodzie straciła przytomność. Salwy armatnie, oznajmiające narodziny Marii Anny Teresy Wazy odłożono do dnia następnego, gdy królowa wróciła do sił (choć przez pierwszy tydzień nie opuszczała swego łoża). Król był dumnym ojcem, a Ludwika Maria rozpoczęła przygotowania do chrzcin (rodzicami chrzestnymi małej Marii Anny zostali cesarz rzymski - Ferdynand III i jego żona Eleonora z Mantui), ale nim doszło do chrzcin, uwagę króla zaprzątały sprawy kozackie i ponowne przygotowania Chmielnickiego do nowej wojny z Rzeczpospolitą.
KRÓLOWA LUDWIKA MARIA PO NARODZINACH CÓRKI W ROKU 1650
CDN.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz