Łączna liczba wyświetleń

piątek, 3 stycznia 2025

MOGLIŚMY TO WYGRAĆ! - Cz. X

CZYLI, CZY RZECZYWIŚCIE WOJNA ROKU 
1939 BYŁA Z GÓRY SKAZANA NA KLĘSKĘ?





SOWIECI NIE WCHODZĄ
(TYMOTEUSZ PAWŁOWSKI)






DLACZEGO DOSZŁO 
DO WOJNY 
Cz. VI



 Wydaje się, że wojnę odbierano w Warszawie jako bardzo bliską już w marcu 1939 roku. Spodziewano się wówczas może nie tyle "przekroczenia granicy na całej jej długości", co akcji na mniejszą skalę.  Wielce prawdopodobny był pucz w Gdańsku -  potrojono więc obsadę Polskiej Składnicy Tranzytowej na Westerplatte, oraz zmobilizowano formacje, które stały się następnie podstawą polskiego Korpusu Interwencyjnego (mającego interweniować w Gdańsku). Zakładano też ataki zbrojne z terenu III Rzeszy - być może przypominające "powstanie" Niemców sudeckich, stanowiące przykrywkę do konferencji w Monachium. Wzmocniono zatem nadgraniczne garnizony Wojska Polskiego. Wreszcie ze wschodu Polski skierowano dywizje na teren północnego Mazowsza (łącznie w pierwszym etapie wojny Polska zamierzała zmobilizować 39 dywizji piechoty, 11 brygad kawalerii oraz dwie brygady pancerno-motorowe. Realnie jednak ze względu na szybkie posuwanie się Niemców, nie udało się tego osiągnąć i łącznie zmobilizowano 40 dywizji pierwszego i drugiego rzutu - rezerwowa Armia Prusy, reszta była albo w trakcie formowania, albo po prostu jeszcze ten proces się nie rozpoczął). Tamtędy właśnie prowadziła najkrótsza droga z Prus Wschodnich do Warszawy. Przy "sprzyjających okolicznościach" możliwy był bowiem coup de force, podczas którego zmotoryzowane jednostki niemieckie w ciągu kilku godzin dotarły by do Warszawy i obaliły polski rząd.

Czym właściwie były te "sprzyjające Niemcom okoliczności"? Przede wszystkim był to brak oporu militarnego ze strony ofiary. Nie było go ani w Austrii, ani w Czechosłowacji, ani na Litwie kowieńskiej. Warto zauważyć, że w związku ze "sprzyjającymi okolicznościami" atakowano te państwa według szkieletowych planów operacyjnych, bowiem niemieckie sztaby nie zakończyły nad nimi pracy. Tę "sprzyjającą okoliczność" Warszawa wyeliminowała 23 marca, ogłaszając mobilizację alarmową. Oczywiście także i Austria, i Czechosłowacja, mobilizowały swoje wojska do odparcia Niemców, jednak Berlin potrafił wyperswadować ich rządom stawianie oporu poprzez doprowadzenie do osamotnienia tych państw na arenie międzynarodowej. To jednak nie udało się w stosunku do Polski (nasz Naród nie był bowiem gotowy na jakąkolwiek formę podległości, czy to wobec Niemiec czy wobec Związku Sowieckiego. Panowała bowiem bardzo silna wiara w potęgę Wojska Polskiego i fakt, że jesteśmy w stanie nawet osamotnieni rozbić Niemców - tym bardziej że nasza generalicja uważała {niestety błędnie} że Niemcy nie mają dobrej kadry oficerskiej, że niemieckie czołgi są w większości na pokaz, a tak naprawdę zbudowane są z kartonów i papieru. Oczywiście były meldunki pokazujące rozbudowę armii niemieckiej, ale te meldunki nie trafiały do szeregu społeczeństwa, gdyż nie mogły tam trafić. Dziś możemy się śmiać z haseł: "Silni, Zwarci, Gotowi", albo: "Nie oddamy nawet guzika od munduru", ale w tamtym czasie Polacy po prostu byli o tym święcie przekonani. Z drugiej wszakże strony, jeżeli weźmiemy jak bardzo nadmuchaną była Armia Francuska, jak zwano ją "Najsilniejszą armią świata", - gdzie takową nie była, ba mało tego, Francja wygrała I Wojnę Światową psim swędem, bowiem bez wsparcia Brytyjczyków i Amerykanów - a po części również Belgów - poniosłaby druzgocącą klęskę w tej wojnie. Jeżeli zestawimy to z Armią Brytyjską - która posiadając olbrzymie kolonie była bardzo słaba, a we wrześniu roku 1939 Brytyjczycy mieli możliwość wystawić i wysłać do Francji tylko 4 dywizje, piąta była gotowa dopiero w listopadzie tego roku, a łącznie Wielka Brytania mogła wystawić 50 dywizji do końca roku 1940 - z czego 32 brytyjskie i 18 kolonialnych. Gdyby więc Hitler zaatakował Francję - tak jak planował w listopadzie 1939 r. - to do grudnia, do Nowego Roku byłoby po wojnie i zapewne wówczas Wielka Brytania przystałaby na "wielkoduszną" propozycję Hitlera zakończenia stanu wojny i zawarcia sojuszu dzielącego strefy wpływów w Europie i na świecie. Tak więc gdy na to wszystko spojrzymy chłodnym okiem, to wychodzi na to, że nasza armia wcale nie była taka zła, jak nam próbowali to wmówić komuniści i ludzie preferujący pedagogikę wstydu).


FRAGMENT FILMU
"JUTRO IDZIEMY DO KINA"

(0:10 - "Będzie wojna? 
"Tak mówią, ale nawet jeśli to i tak ich pogonimy!")
{Takie właśnie było przekonanie ogromnej części społeczeństwa polskiego latem 1939 r. Oczywiście nie uważam tego za złe, a wręcz przeciwnie - chociaż bez wątpienia klęska wojenna była traumatycznym przeżyciem dla wielu ludzi, którzy wcześniej myśleli o naszej niezwyciężoności podobną traumatycznym przeżyciem była przecież klęska Francji w czerwcu 1940 r. A poza tym pokolenie wyrosłe na tradycji "Legunów", na tradycji powstań niepodległościowych oraz wielkich wiktorii wojennych czasów dawnej Rzeczpospolitej, było tak zdeterminowane prowadzić tę wojnę do ostatecznego zwycięstwa, że pierwsza klęska wcale ich nie zniechęciła. Potem w czasie II Wojny Światowej wszędzie gdzie tylko pojawił się żołnierz niemiecki, czuł za plecami oddech żołnierza polskiego).





Sojusze Rzeczypospolitej zostały potwierdzone jeszcze w kwietniu, a kropkę nad "i" postawiono 5 maja w Sejmie (powiedzmy sobie szczerze, my przygotowywaliśmy się do innej wojny, niż chociażby szykowali się do niej Brytyjczycy czy Francuzi. Oczywiście zdawaliśmy sobie sprawę że ta wojna może potrwać nawet parę lat - w najgorszym scenariuszu, w najlepszym co najmniej do połowy roku 1940. Tylko że Brytyjczycy {a także i Francuzi} szykowali się do wojny koalicyjnej, do wojny, która zarówno na Zachodzie jak i na Wschodzie będzie absorbować Niemcy po równo. Dlatego Wielka Brytania w roku 1939 złożyła deklarację nienaruszalności granic nie tylko dla Polski, ale również dla Jugosławii, Rumunii, potem Grecji a także Turcji. Mało tego, wojna koalicyjna na Wschodzie przeciwko Niemcom, to była wojna Polski i Związku Sowieckiego {tak jak na Zachodzie była to wojna Wielkiej Brytanii i Francji}. I tutaj pojawiał się pierwszy zgrzyt, gdyż wojna koalicyjna Polski ze Związkiem Sowieckim przeciwko Niemcom w ogóle nie wchodziła w rachubę, gdyż oznaczałaby de facto wpuszczenie Armii Czerwonej na terytorium Rzeczpospolitej - bowiem związek sowiecki nie posiadał wspólnej granicy z Niemcami - a jak wiemy, tam gdzie stopę swoją położy sołdat Krasnej Armii, tam jest już ziemia sowiecka -przynajmniej tak to określano w oficjalnych deklaracjach sowieckich. Dla nas wpuszczenie Czerwonej Armii było nie do zaakceptowania, to nie było w ogóle brane pod uwagę. Mało tego, myśmy naciskali na Bukareszt, aby i oni nie godzili się na brytyjską propozycję wpuszczenia Armii Czerwonej na terytorium Rumunii. Myśmy po prostu chcieli być jedynym aliantem Wielkiej Brytanii i Francji na Wschodzie, bez Związku Sowieckiego).




Minister spraw zagranicznych Józef Beck wygłosił wówczas przemówienie, w którym jasno i zdecydowanie ogłosił wolę stawiania oporu najeźdźcy. Przemówienie było skierowane nie tyle do narodu polskiego, i nie tyle nawet do Adolfa Hitlera, ile do sojuszników. Zamykało im to drogę do rozwiązania konfliktu polsko-niemieckiego kosztem Polski. Przyniosło pożądany rezultat: "sprzyjające Niemcom okoliczności" nie nastąpiły, napięcie wojenne zmalało. Zmalało, ale nie zniknęło. W Warszawie, równie dobrze jak w Berlinie - a także i w innych stolicach - zdawano sobie sprawę, że wojna może wybuchnąć na przełomie sierpnia i września: po zbiorach, a przed jesienną pluchą. Albo po zimie - wiosną 1940 roku. Nie można było jednak utrzymywać armii - i państwa - w stanie permanentnej mobilizacji, doprowadziłoby to bowiem do załamania gospodarki. W ciągu kilku miesięcy nie można było też wzmocnić Wojska Polskiego w sposób systemowy, zdecydowano zatem, że uzbrojenie zakupione u Francuzów i Brytyjczyków -  przede wszystkim sprzęt pancerny i lotniczy - dotrze do Polski tak, żeby wojsko zostało wzmocnione przed wiosną następnego roku. Podobne kroki poczyniły zresztą i Paryż, i Londyn - ich armie miały być dużo silniejsze w 1940 roku.

(Zgodnie z defensywnym planem wojennym, jaki obowiązywał w Armii Francuskiej, Francję miała przed niemieckim uderzeniem osłonić - budowana ogromnym kosztem - linia umocnień nadgranicznych w Alzacji i Lotaryngii, zwana Linią Maginota {swą nazwę wzięła od nazwiska francuskiego ministra wojny André Maginota}. Budowana była w latach 1929-1934, a do roku 1939 intensywnie rozbudowywana. Głównym pomysłodawcą linii Maginota był francuski bohater wojenny znad Verdun {do historii przeszły jego słynne słowa, gdy lornetką obserwował niemieckie okopy i stwierdził: "Tędy nie przyjdą"}, Philippe Pétain. Oczywiście nie jest prawdą myślenie że Linia Maginota miała być linią umocnień, które miały skutecznie ochronić Francję, nie! Nawet sami Francuzi budując te potężne nadgraniczne umocnienia wiedzieli, że nie będą one w stanie długo zatrzymać Niemców. Po co więc to wszystko było? Odpowiedź jest bardzo prosta, aby zyskać czas. Znacznie lepiej rozbudowywać armię oraz formować kolejne jednostki będąc schowanym za umocnieniami, których przez długi czas wróg nie będzie w stanie pokonać {w najlepszym przypadku sądzono że nie uda się to nawet kilka lat, w najgorszym - co najmniej kilka miesięcy}. Francuzów przed uderzeniem na Niemcy w roku 1939 powstrzymywał jeszcze jeden aspekt {inna sprawa, że Belgia już w 1936 r. ogłosiła neutralność, czyli odpadał jej północny aliant; ale w tym przypadku sądzono że gdy wojna wybuchnie Niemcy i tak złamią neutralność Belgii, więc naturalnie wejdzie ona do wojny, tak, jak w roku 1914. Swoją drogą umocnienia Linii Maginota kończyły się właśnie tuż nad granicą z Belgią, czyli Francuzi - wydając krocie na ten system umocnień - nie brali pod uwagę że Niemcy mogą uderzyć na nich od północy, tak, jak miało to miejsce w sierpniu 1914 r., a wówczas wyjdą na francuskie tyły i zmuszą oddziały stojące za Linią Maginota do kapitulacji - porażający tok myślenia} Francuzów paraliżował po prostu strach przed wojną. To była prawdziwa endemiczna obawa, podbudowana traumatycznymi przeżyciami z okopów I Wojny Światowej i tego, jaki ślad pozostawiła ona na żołnierzach tamtej Wojny. Francuzi byli bowiem trochę tak jak wykastrowany galijski kogut, który już nawet nie pieje, a jedynie złowieszczo macha skrzydłami).




W płaszczyźnie politycznej pozostawało więc opóźnić działania III Rzeszy. Postanowiono wykorzystać do tego Związek Sowiecki, mocarstwo niegdyś silne i wrogie Europie, ale w 1939 roku słabe i przyjazne (z tym się nie zgodzę, Związek Sowiecki w 1939 r. był silniejszy niż w roku 1920, a nawet w roku 1930. Zawdzięczał to oczywiście konsekwentnej rozbudowie i modernizacji - oczywiście głównie skupionej na ilości, a nie jakości, co powodowało że choćby ogromna część sowieckich czołgów realnie nie nadawała się do użytku, gdyż była większym zagrożeniem dla obsługujących je załóg, niż dla wroga. Ale nie zmienia to faktu, że Związek Sowiecki czasów Stalina przeszedł konsekwentną industrializację na zachodnią modłę. Mało tego, w Sowiety {podobnie zresztą jak w III Rzeszę hitlerowską} pompowano ogromne pieniądze, a zachodni specjaliści {główni amerykańscy} budowali tam tamy, fabryki i modernizowali sprzęt Armii Czerwonej. Gdy podczas wielkich manewrów w roku 1935 oczom zachodnich obserwatorów ukazały się wojska powietrznodesantowe, "wypluwające" z samolotów niezliczoną liczbę żołnierzy, niektórzy z oficerów holenderskich i belgijskich stwierdzili, że same te wojska byłyby w stanie zająć ich kraje w ciągu góra dwóch dni. Oczywiście to też wszystko było na pokaz. Armia Czerwona była osłabiona potężnymi czystkami stalinowskimi z drugiej połowy lat 30-tych {chociaż akurat Wiktor Suworow twierdzi, że te czystki wyszły Armii Czerwonej na dobre, gdyż Stalin zabijał oficerów, którzy co prawda mieli już doświadczenie wojenne, ale byli oficerami poprzednich wojen, a przez to byli mocno zacofani. Ich tok myślenia pozostawiał wiele do życzenia i nawet jeżeli weźmiemy pod uwagę, że Stalin powołał na to stanowisko oficerów miernych i sobie całkowicie podporządkowanych, to jednak byli to oficerowie szkoleni już według nowego modelu walki. Ja akurat nie zgodzę się z tym twierdzeniem. Trzeba bowiem pamiętać że w armiach wielu krajów znajdowali się oficerowie, którzy postulowali znaczną modernizację własnych sił zbrojnych, a byli to przecież żołnierze poprzedniej Wielkiej Wojny. We Francji był to chociażby pułkownik de Gaulle, u nas Władysław Sikorski pisał również o modernizacji wojska (chociaż ja osobiście nie czytałem tego, więc się nie odniosę, poza tym mówcie co chcecie, ale za tym gostkiem nie przepadam) natomiast Franz Halder bardzo lubił czytać taką literaturę. Kazał sobie tłumaczyć owe książki na niemiecki i dokładnie je czytał, wertując co też w danym kraju komu i jak "leży na wątrobie", kto planuje jaką modernizację i co należy usprawnić w pierwszej kolejności. Wydaje się że w Armii Czerwonej zwolennikiem chociażby broni pancernej był również wielki przegrany roku 1920, marszałek ZSRS Michaił Tuchaczewski, którego Stalin kazał zamordować w roku 1937).




O słabości zadecydowała wielka czystka, załamanie gospodarcze oraz klęski dyplomatyczne. Zmiana nastawienia polegała m.in. na porzuceniu republikańskiej Hiszpanii i poparciu walki Zachodu z imperialistyczną Japonią. Moskwa stawała się atrakcyjnym, szukającym porozumienia partnerem, podjęto więc z nią rozmowy. Negocjowali przede wszystkim Brytyjczycy. Być może - jak chce wielu komentatorów - to oni stanowili aktywniejszą część aliansu (u nas nie zdawano sobie do końca sprawy, jak bardzo od decyzji Londynu uzależniony był Paryż. Wygląda na to, że Francuzi realnie nie byli w stanie ani zdecydować się na wypowiedzenie wojny, ani też na zawarcie sojuszu bez jasnej decyzji Londynu. Także 3 września 1939 wypowiedzieli wojnę Niemcom dopiero kilka godzin po tym, jak uczynili to Brytyjczycy. To też pokazuje że Francuzi wcale nie byli żadną wielką militarną potęgą i za każdym razem oglądali się na sojuszników, głównie zaś na Brytyjczyków). Francja była rzekomo bierna z przyczyn politycznych i niechętna jakiejkolwiek aktywności (o  powodach tego stanu "odrętwienia" opowiedziałem wyżej). Na pewno zaś Londyn - w przeciwieństwie do Paryża - nie dysponował silną armią, więc jedynym środkiem nacisku była dyplomacja. Stosunek zaś Warszawy do rozpoczętych 15 czerwca w Moskwie negocjacji był ambiwalentny: z jednej strony chciała wzmocnienia sojuszu antyniemieckiego, z drugiej strony obawiała się sowieckiego zagrożenia. I słusznie (Związek Sowiecki pragnął bowiem permanentnej rewolucji, z tym że w przeciwieństwie do roku 1920 gdy tworzono rewkomy i popierano lokalne partie komunistyczne w ich dążności do przejęcia władzy w danym kraju, tak w 1939, 1940 a nawet 1945 miano tego dokonać siłami Armii Czerwonej. Stalin chciał mieć bowiem kontrolę nad całym obszarem opanowanym przez komunizm, chciał być jedynym carem, panem i Bogiem).


FRAGMENT SOWIECKIEGO PROPAGANDOWEGO FILMU 
"UPADEK BERLINA
(1949)



Początkowo rozmowy dotyczyły bezpieczeństwa państw bałtyckich, które niedawno podpisały z III Rzeszą traktat o nieagresji. Moskwa odczytywała to jako przygotowania do niemieckiej agresji na ZSRS i chciała jej dać odpór. Była bliska uzyskania zgody Paryża i Londynu na okupację Estonii, Łotwy i Litwy w razie niemieckiego ataku zbrojnego. Wówczas zażądała zgody także na okupację tych państw w razie przyjęcia przez ich rządy stanowiska wrogiego Sowietom, a przyjaznego Niemcom, co w praktyce oznaczało zgodę na zajęcie ich przez Armię Czerwoną według własnego uznania. Na to ani Paryż, ani Londyn zgodzić się nie mógł. Szczególnie że stanowcze weto postawiła Warszawa, w miarę lojalnie informowana o przebiegu rozmów: po zgodzie na wejście do państw bałtyckich wbrew ich woli, mogła nastąpić taka sama zgoda wobec Polski. Pod koniec lipca leniwie toczące się rozmowy polityczne zostały jako bezowocne przerwane, rozpoczęto rozmowy wojskowe.


CDN.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz