Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 21 grudnia 2015

PASEK - NAJLEPSZY PRZYJACIEL KOBIETY!

NAJWIĘKSZYM WROGIEM KOBIETY

JEST ... INNA KOBIETA?


 

  
Bardzo często spotykam się właśnie z takim stwierdzeniem, które notabene nie jest wcale nieprawdziwe - kobiety naprawdę się nie znoszą i wielokrotnie dają temu wyraz. Najlepsze przyjaciółki, często bywają najbardziej zajadłymi i radykalnymi recenzentkami zarówno urody, jak i związków swych "psiapsiółek". Nic im nie umknie, "przez przypadek" ujrzą że masz początki cellulitu na udach, lub że ... nie wchodzisz już w sukienki sprzed pół roku. Jednocześnie potrafią "wspaniale" doradzać innym kobietą (najczęściej znajomym, koleżankom lub przyjaciółkom), jaki powinien być ich stosunek do facetów i czym mają się kierować w związku. Najbardziej lubię ich nieśmiertelne porady, gdy dojdzie do jakiejś sprzeczki pomiędzy kobietą a mężczyzną, wówczas owe psiapsiółki, dopiero znajdują swoje powołanie: "To drań, jak on cię traktuje, ty musisz z nim zerwać - natychmiast, słyszysz - NATYCHMIAST". Miast pomóc, tylko jeszcze bardziej dołują swą przyjaciółkę, radami, z których same ... nigdy by nie skorzystały, ale innej "babie" można robić pranie mózgu, a nuż się uda. Jak ze sobą zerwą, to i lepiej, mnie samej też w związku się nie układa. Co mnie zresztą interesuje że będzie załamana, tym bardziej że zdzira ... ma lepsze cycki (nogi, włosy, sukienki, buty - do wyboru), ode mnie. 

Kobiety więc rywalizują znacznie częściej i znacznie dotkliwiej "kłują" swymi radami, niźli faceci. Kobiety są nieszczere względem siebie i ... nie potrafią się dogadać. Mój znajomy, opowiadał mi pewną historię, związaną z kobietami. Mianowicie, jako podoficer, otrzymał rozkaz objęcia dowodzenia oddziałem złożonym z samych kobiet. Ponoć zamierzał zaprotestować, ale wiadomo, w wojsku rozkaz jest rozkaz, tam nie ma dużego pola do dyskusji. Opowiadał że przez pierwsze dwa dni, starał się do nich podejść inaczej, niż do zwykłych żołnierzy-mężczyzn. Tłumaczył im ich obowiązki, objaśniał, potem wyznaczał każdej zadania i ... nic nie było zrobione, nawet najprostsze obowiązki, jak rozstawienie namiotu polowego, postawienie latryny, czy choćby założenie prysznica polowego (prosta spraw, żołnierze uczą się takich rzeczy). Trzeciego dnia, panie otrzymały rozkaz rozbicia namiotu polowego i podłączenia natrysku pod wojskowy prysznic poligonowy, przeznaczony dla nich samych. Dla ścisłości, nie tylko one otrzymały taki rozkaz, inne grupy (złożone z mężczyzn), również, ale tylko one po kilku godzinach, od wydania owego rozkazu, nie tylko nie zabrały się jeszcze do pracy, ale zaczęły psioczyć że wkrótce się ściemni i nie zdążą się umyć (inni żołnierze już dawno rozbili namioty i podłączyli natryski). Mój znajomy, jakby nigdy nic usiadł na krzesełku i czekał. Gdy zaczęły się skarżyć że nie zdążą się wykąpać, skwitował to tylko żałosnym uśmieszkiem. 

Wreszcie nie wytrzymał i zapytał w czym jest problem? A problem był, bowiem owe żołnierki nie bardzo wiedziały (pomimo wyznaczonych wcześniej zadań), co mają robić, a te które wiedziały co robić, nie robiły tego gdyż (i tu uwaga): "Połamią sobie paznokcie", "Pobrudzą sobie mundur", "Sprzęt jest za ciężki" (tu drobna uwaga - nie był ciężki), a w końcu najlepsze: "Dlaczego ja mam robić to, a ona tamto, ja chcę robić to co ona, a niech ona robi to co ja?". Wreszcie znajomy nie wytrzymał i stwierdził że jak nie rozłożą sobie namiotu, to pójdą po ćwiczeniach spać brudne, natomiast za niewykonanie rozkazu przełożonego odbiera on im prawo do przepustki, dopiero to ich otrzeźwiło i (z jego pomocą, gdyż ... poprosiły go o pomoc w tak banalnej sprawie), ukończyły pracę. Ale gdy już się wykąpały, okazało się że ... nie mogą wysuszyć sobie włosów, zapytały więc czy można (w warunkach poligonowej gry wojennej), podłączyć agregat. Niestety, dziewczęta musiały sobie poradzić inaczej i poczekać aż włosy same wyschną, bowiem ... sam dźwięk pracującego agregatu, mógłby w tych warunkach, zdekonspirować ich pozycje, po czym nadleciałyby bombowce i cały ten "babski" oddział mógłby wysuszyć sobie włosy w ogniu wybuchających bomb (oczywiście, gdyby była to prawdziwa wojna).

Oto przykład jak bardzo kobiety nie potrafią ze sobą współpracować, ale czy kobiety naprawdę są ze sobą niesolidarne? Nie moi drodzy, kobiety są niezwykle solidarne z innymi kobietami, tylko nie na poziomie jednostkowym, lecz ... zbiorowym. Ich solidarność nie rodzi się w myślach i logice poszczególnych pań, lecz w ich podświadomości. Zauważmy jak bardzo kobiety (na poziomie wspólnotowym), potrafią być ze sobą solidarne (natomiast mężczyźni na poziomie wspólnotowym zupełnie nie są solidarni): 

"Kobieta jest istotą słabszą i nie wolno jej uderzyć nawet kwiatkiem" - zdawałoby się że to hasło wszyscy znamy i zgadzamy się z nim, tylko ... co jeśli kobieta wcale nie jest tak słabą i bezbronną istotką jak, jak jest to wyżej wymienione. Jakiś czas temu na kanale YouTube krążył filmik w sieci, w którym dziewczyna co chwilę bije swojego chłopaka po twarzy, po rękach, brzuchu, co chwilę. On stoi i próbuje coś mówić w stylu: "Przestań bo ci oddam", ona jednak nie przestaje, to ją jeszcze bardziej nakręca. A dlaczego właściwie jej nie oddał? Przecież gdyby ją uderzył jednym ciosem, straciłaby przytomność i skończyłoby się "klepanie" go po twarzy. Dlaczego więc jej nie oddał? Odpowiedź zdaje się oczywista - bo była kobietą. Któremu mężczyźnie sprawia przyjemność bicie słabszej od niego kobiety - chyba tylko jakiemuś degeneratowi. Normalni faceci wolą się wycofać i spokojnie znosić razy, bo wiedzą, że jeśli jej oddadzą (w przypływie złości), sprawa będzie pozamiatana - ona zgłosi się na policję i opowie z jakim to "damskim bokserem" mieszka. Faceta zapuszkują lub będzie miał sprawę o pobicie i wielki problem. Gdy zaś to on zgłosi się na policję i opowie jak kobieta go biła i co mu zrobiła, spotka się z uśmiechem politowania i stwierdzeniami że chyba "nie ma jaj".

Wszystkie te przytułki dla kobiet, te organizacje chroniące życie i zdrowie kobiet - to właśnie efekt owej wspólnotowej solidarności kobiet ponad podziałami religijnymi czy rasowymi. Sam fakt, że facet boi się uderzyć, choćby ona biła go codziennie wałkiem po głowie, jest przykładem zbiorowej siły kobiet. One mogą, on nie może, jemu nie wolno, bo jeśli spróbuje, będzie miał wielki problem (np. straci pracę). Oczywiście nie mówię tu o prawdziwych męskich sadystach, którzy maltretują kobiety, ale o zwyczajnych facetach, którymi jeśli kobieta się znudzi, to zaczyna bić i upokarzać. A dlaczego kobiety biją? Dobre pytanie, ale odpowiedź zdaje się być jeszcze lepsza - dlatego że są ... masochistkami! 




To nie żart, praktycznie każda kobieta (bez względu na to jak przebojowa, samodzielna, silna i skora do dominacji jest w życiu), jest podświadomą masochistką i nie zmienią tego stwierdzenia że to nieprawda, że chyba coś jest ze mną nie w porządku, że w jakich ja się obracam relacjach, z jakimi kobietami przestaję - że one nigdy, że generalizuję etc. etc. etc. Mogą sobie zaprzeczać i ja im nawet wierzę, bo oni pisząc te słowa, używają mózgu i zaczynają analizować. I z tej analizy wychodzi im, że każda kobieta jest inna, a skoro inna, to znaczy "nie taka sama", a to znów oznacza że ... kobiety są bardzo różne. 

Bzdura! Jak już stwierdziłem WSZYSTKIE kobiety są ukrytymi masochistkami i pragną chłopa z "wielką maczugą", który weźmie je siłą i wytarmosi tak, że będą piszczały z bólu i rozkoszy. Na samą myśl o takim brutalnym typie, robi im się mokro w pewnych intymnych zakamarkach. Pragną takiego skurwysyna, który przyjdzie, złapie za cyc, wytarmosi za włosy, porządnie stataruje tyłek, oraz spowoduje, że kobieta poczuje się całkowicie poddana i zależna tylko od jego woli. Problem jednak polega na tym, że niezwykle mało jest wśród mężczyzn takich skurwysynów, gdyż ogromna większość męskiej populacji, to tzw.: "zwykli faceci". Oni nie chcą sprawiać swej ukochanej, wymarzonej wybrance bólu, oni pragną spełniać jej kaprysy, przynosić jej śniadanko do łóżka i być dla nich taki "rycerzem na białym koniu", który obroni swą kobietę, przed ... owym skurwysynem z wielką maczetą.

No i tutaj właśnie mamy pole konfliktu, gdyż to czego pragną kobiety (głównie w seksie, ale ogromnej mierze również w życiu), rozmija się z tym, o czym myślą mężczyźni, że pragną tego kobiety. Zauważcie, skąd biorą się kobiety dominujące (w seksie czy życiu)? Z braku w ich życiu dominujących mężczyzn. Kobieta, która nie spotkała na swojej drodze "brutala z maczugą", tylko "łagodnego misiaczka", który dla swojej "żabci" zrobi wszystko, czego ona pragnie - powoli tracą do nich erotyczny pociąg. Kobiety do tego wypracowały bardzo skuteczną broń sondującą, która może doprowadzić do zagłady każdy związek i zmieni życie mężczyzny w prawdziwe piekło. Tą bronią są ... fochy i narzekania. 

Kobieta narzeka, bo facet np. nie sprzątnął skarpetek ze ... stołu, lub nie opuścił sedesu w toalecie, lub zastawił się pustymi butelkami po piwie. Dlatego więc będzie starała się go "urobić" i "ukształtować" wedle swojej woli, ale (co ciekawe), ona wcale tego nie chce! Nie chce tego i w myślach (a raczej w swej podświadomości), błaga go - nie ulegaj mi, proszę, nie ulegaj! Jeśli facet ulegnie, kobieta automatycznie zyskuje nad nim przewagę i jeśli podobne sytuacje powtórzą się w przyszłości (a powtórzą się na pewno), wcześniej czy później jej "misiaczek", przestanie ja pociągać erotycznie i będzie ona szukała dodatkowych bodźców, wśród ... prawdziwych mężczyzn (czyli skurwysynów z maczetą). Dlatego prosi go w swej podświadomości: "Nie ulegaj mi, postaw mi się, proszę!" (choć zapytana, nigdy się do tego nie przyzna). 

Kobieta bowiem w tym momencie sonduje swego mężczyznę i jeśli on nic sobie nie robi z jej humorków, tylko by nie wysłuchiwać "zrzędzenia" wychodzi, trzaskając za sobą drzwiami (w przenośni oczywiście), a potem wraca nad ranem, po całonocnej libacji z kolegami - ona zaczyna utwierdzać się w swym prawidłowym wyborze partnera. I nie chodzi tutaj w żadnym wypadku o to że podoba jej się jego bałaganiarstwo czy postępowanie (ona tego nie cierpi, a nawet bardzo ją to denerwuje), ale ... pokazując swą dezaprobatę wobec jej narzekań, jednocześnie daje on czytelny sygnał że jest owym mitycznym i wyśnionym skurwysynem i jeśli trzeba ona się na nim nie zawiedzie, gdyż taki facet jest dobrym  materiałem genetycznym i jeśli ona go nie weźmie, "zabiorą" jej go inne baby. A dlaczego jest dobrym materiałem genetycznym, można bybyło spytać? Ano właśnie dlatego że jest męski i nie zajmuje się "błahostkami", którymi ona (sondując go), zawraca mu głowę. Taki facet obroni ją i jej potomstwo w sytuacji prawdziwego zagrożenia. Że nie zawaha się "skuć mordę" napastnikowi, który ją zaczepi, bez pytania o przyczynę, dla zasady: "Nie tykaj mojej własności". 

Oczywiście niektóre kobiety, mogą poczuć się tym obrażone, ale tylko dlatego, że próbują to wszystko logicznie wyjaśnić i zastanowić się nad przyczynami "poszczególnych sekwencji zdarzeń" (i znów to mityczne generalizowanie - prawda?). Ale prawda jest taka, że wszystkie panie mają w sobie gen masochizmu i pragną mena, który brutalnie wchodzi i robi z ich ciałem co tylko chce (oczywiście w granicach rozsądku), który nie przejmuje się ich protestami (podczas których większość kobiet i tak myśli: "Proszę, rób mi tak jeszcze"), czy fochami, a jeśli kobieta zacznie wchodzić mu na głowę, to przełoży ją przez kolano i spuści tęgie lanie na pupę, jak małej dziewczynce. Wierzcie mi, ta metoda naprawdę działa, wiem to nie tylko z doświadczeń z moją obecną partnerką, lecz także ... z wcześniejszymi kobietami, z którymi wchodziłem w przelotne związki (a niekiedy były to spotkania tylko dla seksu). Takie lanie (pasem, batem lub zwykłą ręką), powoduje, że kobiety częstokroć "rozpalają się" szybciej niźli podczas tradycyjnego stosunku seksualnego. 

Oczywiście nie mówię tutaj o robieniu drugiej osobie realnej krzywdy, gdyż to w ogóle nie wchodzi w rachubę. Ale cały "bajer" polega na tym, że kobieta musi mieć do ciebie zaufanie, natomiast ty, nie możesz przekroczyć pewnych granic sprawiania fizycznego bólu. Zresztą sfera stref erogennych kobiety, jest bardzo rozległa i nie tylko pupa, również dłonie, koniuszki palców, stopy, piersi, uda (i kilka innych miejsc), jest doskonałym polem do "twórczego zapisania". Na przykład dłonie, są bardzo fajną sferą erogenną, która (choć wyzwala mniejsze podcienienie, niż lanie w tyłek), powoduje (przy odpowiednim podejściu do tematu), spotęgowanie podcienienia. 

Dlaczego tak jest? Dlaczego kobiety pragną sukinsynów z maczugami, a nie łagodnych misiaczków lub rycerzy na białym koniu? To natura nas tak właśnie ukształtowała i logika czy też próba rozumowego wyjaśnienia tego tematu (np. poprzez wytykanie generalizowania i wrzucania wszystkich kobiet do jednego wora), nic nie dadzą. W dawnych wiekach bowiem, kobiety były całkowicie podporządkowane mężczyznom. To dzięki ich siły i woli mogły przeżyć i zapewnić lepsze życie swemu potomstwu. Mężczyźni chronili kobiety (oraz spłodzone z nimi potomstwo), ale w zamian wymagali posłuszeństwa i pokory. Seks był przyjemnością głównie dla mężczyzn, gdyż taki król czy wojownik zdobywca, nie przejmował się tym, czy kobiecie też było dobrze, czy nie. Po prostu brał co chciał. Jeśli zostawała jego branką, mogła żywić nadzieję, że uda jej się urodzić mu dzieci (oczywiście synów), dzięki czemu, u boku silnego mężczyzny (tzw.: samca alfa), ona sama stawałaby się nietykalna. Problem następował wówczas, gdy jakiś inny wojownik, zabił w walce jej mężczyznę. Wówczas znów tylko poprzez nieskrępowany seks na jego zasadach, mogła ocalić życie swych dzieci i swoje własne, oraz spróbować mieć kolejne.




Czasy się zmieniły, mamy samochody, samoloty komputery, ale podejście kobiet ... nie uległo zmianie. Nadal szukają "odpowiedniego materiału genetycznego", dzięki któremu  urodzą zdrowe i silne potomstwo. Dlatego też "miśki" i "rycerze na białych koniach" budzą w kobietach złość i agresją, gdyż one pragną zdominowania, a nie uzyskując tego od (często nieuświadomionego) mężczyzny, zaczynają dominować w związku. Jeśli jednak kobieta zdominuje mężczyznę (lub przynajmniej doprowadzi do partnerskich relacji w związku, co zawsze wychodzi na jej korzyść), nie tylko ów facet traci dla niej pociąg erotyczny (seksu jest coraz mniej, staje się coraz banalniejszy, aż w końcu ... coraz częściej ją boli głowa, gdy on pragnie zbliżenia), lecz z czasem traci ona również do niego szacunek jako do człowieka. Przestaje go szanować, obraża (niby przypadkiem), lub upokarza. Dlaczego - bo to dla niej już nie mężczyzna ,a jakiś taki "misio", którego ona wzięła pod pantofel i urobiła na "własną konsystencję". Teraz już do niczego się nie nadaje i przy pierwszej możliwej okazji, ona go porzuci, by odnaleźć szczęście w ramionach jakiegoś skurwysyna, który ... tak wygrzmoci jej tyłek, z takim impetem wedrze się w nią, że sama będzie błagała, by nigdy już jej nie zostawiał!


TAKIE (NIESTETY) SĄ KOBIETY!
  

OTO PRZYKŁADOWY TEGO DOWÓD:



A TAKICH "PRZYKŁADOWYCH" DOWODÓW SĄ ... TYSIĄCE!


TUTAJ CO PRAWDA W FORMIE KOMEDIOWEJ:


 
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz