Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 17 grudnia 2015

UMIERAMY I CO DALEJ? - czyli co się z nami dzieje po śmierci? - Cz. XXXII

PONOWNE ODRODZENIE 

POPRZEZ POZNANIE SAMEGO SIEBIE 

Cz. I





OTO HISTORIA MŁODEJ KOBIETY, KTÓRA POPRZEZ ODKRYCIE TAJEMNICY SWYCH POPRZEDNICH WCIELEŃ - NIE TYLKO POZBYŁA SIĘ WSZYSTKICH SWOICH DOTYCHCZASOWYCH LĘKÓW I FOBII, KTÓRE TRAPIŁY JĄ OD DZIECIŃSTWA 
(I POWODOWAŁY, ŻE BYŁA SZARĄ, ZAKOMPLEKSIONĄ I ZAMKNIĘTĄ W SOBIE DZIEWCZYNĄ), ALE CO WAŻNIEJSZE, STAŁA SIĘ RADOSNĄ, PEWNĄ SIEBIE OSOBĄ, KTÓRA SAMA ... GENERUJE WŁASNĄ RZECZYWISTOŚĆ.


 


Anna (imię zmienione), była ładną, młodą, sympatyczną kobietą. Co prawda dość nerwową, ale nie okazującą tego bezpośrednio, raczej skrywającą zdenerwowanie pod płaszczykiem lęku, który był obecny w jej życiu praktycznie od czasu bardzo wczesnego dzieciństwa (a może nawet niemowlęctwa). Tak oto opisał ją lekarz, do którego owa kobieta (po długich namowach innego lekarza, który ją wcześniej badał), się zgłosiła. Była blondynką o ładnych, długich nogach i brązowych oczach. Pracowała jako laborantka w szpitalu, a jednocześnie dorabiała sobie jako modelka, reklamując kostiumy kąpielowe. Przez dwa miesiące unikała tej wizyty (pomimo że była do niej namawiana przez co najmniej dwie osoby, ze swojego otoczenia), w gabinecie lekarza-psychiatry, specjalizującego się w leczeniu chorób psychicznych i stanów lękowych, dość niekonwencjonalnymi metodami (łącząc tradycyjne techniki leczenia zaburzeń psychosomatycznych, z hipnoterapią). 

Już pierwsza jej wizyta w gabinecie lekarskim, tylko potwierdziła początkową opinię doktora - ta młoda kobieta od początku była dość spięta i zamknięta w sobie. Zaproponował jej więc na początek, by usiadła razem z nim na dużym fotelu, obok biurka, lekarz usiadł po przeciwnej stronie i ... zapanowała długa cisza. Anna nie wiedziała jak rozpocząć rozmowę, zaś ów lekarz hipnoterapeuta też nie nalegał, czekając aż ona odezwie się pierwsza. Nie odezwała się, dlatego to on zapytał ją najpierw o jej przeszłość, o historię jej życia. 

Anna urodziła się w rodzinie dość wyrobionych poglądach religijnych (była katoliczką). Była drugim dzieckiem, spośród trojga rodzeństwa - miała starszego brata i młodszą siostrę. Następne pytania hipnoterapeuty, spowodowały iż stała się bardziej nerwowa i przerażona. Właściwie strach towarzyszył jej odkąd pamiętała, a bała się praktycznie wszystkiego - połykania leków (gdyż obawiała się że w ten sposób się udusi), bała się latania i samolotów, bała się wody (obawiała się utopienia), ciemności oraz ... śmierci. Tej ostatniej bała się najbardziej ze wszystkiego i często zachowywała się dość irracjonalnie, co powodowało że jej znajomi mieli ją za dziwaczkę (na przykład sypiała w garderobie na ubrania). Nic też jej nie pomagało, choć lekarze przepisywali jej bardzo dużo środków uspokajających i innych medykamentów - to jednak nie przynosiło najmniejszych rezultatów (jedynie powodowało większą senność i zaburzało koncentrację). 

Środki te jednak pomagały, gdyż bez nich Anna długo nie mogła zasnąć, a gdy już zasypiała (po kilku godzinach, od położenia się spać), śniły jej się jakieś koszmarne wizje, które po przebudzeniu, potęgowały w niej jeszcze większe oznaki depresji. Jedyną drogą wyjaśnienia tych nawracających stanów depresyjno-lękowych, było cofnięcie się do czasów dzieciństwa i odnalezienie w nich jakiejś przyczyny, która doprowadziła do ich pojawienia się i spotęgowania. Niestety, Anna niewiele pamiętała ze swojego dzieciństwa i w ten sposób nic by nie wskórano. Dlatego też lekarz zaproponował jej leczenie poprzez hipnoterapię. Początkowo odmawiała, ale w końcu się zgodziła, nie widząc innej możliwości zaradzenia własnym fobiom. 

Hipnoterapeuta cofnął ją początkowo do dzieciństwa, próbując dociec przyczyny, pojawienia się owych stanów, niewiele to jednak pomogło. Kuracja (którą opisze w kolejnym temacie), prowadzona w ten sposób, trwała bardzo długo - prawie półtora roku i nie przyniosła ... ŻADNYCH, ale żadnych rezultatów. Wreszcie ów załamany lekarz (który wcześniej tą właśnie metodą pomógł wielu innym pacjentom), podczas kolejnej tradycyjnej hipnoterapii, wydał jej polecenie: "Cofnij się do tego okresu, który był początkiem twoich dolegliwości". Odpowiedź, jaką usłyszał - zamurowała go. Oto bowiem, po raz pierwszy w swej medycznej karierze i pracy jako lekarz-hipnoterapeuta, cofnął pacjenta nie do lat jego młodości, lecz do ... poprzedniego wcielenia. Ba, żeby tylko poprzedniego, polecił jej bowiem by przeniosła się do tego okresu, gdzie zaczęły się jej objawy lęku i depresji - nie sądził że stało się to aż tak dawno temu, gdy żyła w jednej z wiosek w Starożytnym Egipcie, ponad 3 800 lat temu. 






CDN.

7 komentarzy:

  1. Nawiązując do tematu ;) Mam pytanie. Czy Ci się nudzi? Żadna nuda, że brak zajęcia itd. ale czy ci się nudzi w tym Życiu? Czy to życie jest nudne, koncepcja, przeżywanie itd.?

    Bo mnie dopadła nuda.. Nic ciekawe dla mnie w tym Życiu... Mama do mnie, że powinienem korzystać z życia, tylko nic ciekawego dla mnie jest w tym życiu... Nawet sprawy ludzkie, czy ludzie są nudni dla mnie.

    Wiem, że sprawy te można szybko i prosto rozwiązać. Dla reszty to jest super, bo się uczą ale dla mnie? Dużo ludzi się interesuje czyimś życiem, co robią itd. tylko mnie mało obchodzi cudze, prywatne życie. Każdy żyje po swojemu i to od niego zależy co zrobi.

    Ani auta, ani zabawy, ani ożonek, ani kasa, ani władza, kariera itd.. sex... nic...

    Jednie ezoteryka, która też pomału mi się nudzi gdy czytam tego bloga i podobne strony o "systemie" w którym żyjemy..

    Czuję się raczej ograniczony.. Jakby fizyczność mnie mało interesowała i czuł jej ograniczoność na innej płaszczyźnie... Wielu omija ograniczenie używając mechanizmów i narzędzi w tym świecie.. Jednak dla mnie to mało skutkuje..

    Zastanawiam się po cóż tu jestem.. Czuję się również jak jakiś dodatek w tym świecie...

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja akurat nie mam zbyt wiele możliwości na to by się (fizycznie) nudzić. Obowiązki zawodowe sprawiają, że często nie starcza mi czasu na inne sprawy (w tym np. na dodawanie kolejnych tematów do tego bloga).

    Natomiast co się tyczy kwestii "duchowej nudy" - to muszę stwierdzić że odkąd pamiętam zawsze czułem się jakoś tak "niedopasowany" do tego świata. W dzieciństwie byłem wyjątkowo wyciszony i spokojny, do tego stopnia że moi rodzice obawiali się że jestem na coś chory. Lubiłem też samotność (wtedy wypoczywałem i regenerowałem się), oraz ... wpatrywanie się w dal, a szczególnie w niebo. Pamiętam że nawet w szkole zdarzało się, że "wyłączałem się" i miast słuchać nauczyciela - patrzyłem się w niebo (dziś nie potrafię wytłumaczyć w jakim celu, ale bez wątpienia coś mnie tam "ciągnęło"). Nauczyciele też uważali, że mogę być na coś chory (choć uczyłem się dobrze, otrzymując co rok świadectwa z czerwonym paskiem i nagrody, choć przyznać muszę, że ... w ostatnich klasach szkoły podstawowej, gdy zacząłem już z chłopakami grać w piłkę, lub wyskakiwać na "dymka" - mój poziom nauki - obniżył się i ostatnie trzy klasy (VI - VII i VIII), zdałem bez świadectw z czerwonym paskiem). Potem była matura (do której w ogóle się nie uczyłem, a którą sam nie wiem w jaki sposób, bo ściągać nigdy nie potrafiłem, zdałem na 5 i jedną 4 ze wszystkich przedmiotów).

    Zawsze jednak podążałem w swych myślach gdzieś dalej, poza ten świat (choć wówczas jeszcze tego nie potrafiłem definiować). Szukałem ukojenia w patrzeniu w niebo. Jednocześnie prowadziłem jakby podwójne życie z jedna i tą samą tożsamością - raz byłem wyciszony i spoglądający przed siebie, w dal w poszukiwaniu za czymś, czego nie potrafiłem nazwać - a raz byłem "normalnym" nastolatkiem, oglądającym kreskówki, grającym w piłkę nożną i koszykówkę, rozglądającym się za dziewczynami i mającym pierwsze (nieudane), miłosne związki. Potem zauważyłem pewną ciekawą rzecz odnośnie moich miłosnych niepowodzeń. Mianowicie obserwując dziewczyny i kobiety, doszedłem do wniosku że wina leżała ... po mojej stronie. Byłem bowiem zbyt dobry, zbyt miły i zbyt nieśmiały.

    Kobiety instynktownie wyczuwają takie rzeczy i definiują jako osobę "nienadającą się na partnera". Zauważyłem bowiem, że wszystkie kobiety, nawet te silne i przebojowe, pragną związać się z facetem jeszcze silniejszym od nich samych, takim, który ma "gdzieś" ich fochy i pretensje, a potrafi być zarówno partnerem, jak i oparciem. Kobiety wymagają bowiem od nas siły i zdecydowania, a jednocześnie chcą partnerstwa i współpracy w związku. To się nie może udać, dlatego też tak wiele związków kończy się rozstaniem (nawet po latach), gdyż ... facet staje się za "miętki". Gdy bowiem kobieta okręci sobie faceta wokół palca, on przestaje ją interesować jako mężczyzna. Gdy reaguje na jej fochy, ulega jej we wszystkim, ona przestaje go szanować. Kobiety (podświadomie), pragną bowiem mężczyzny silnego, który gdy trzeba obroni je i ich potomstwo, a gdy mają humorek i pokazują foch, to machnie na to ręką i dalej robi swoje (albo ... przełoży taką "damę" przez kolana i spuści jej solidne lanie na pupę). Bowiem kobiety są trochę jak dzieci, wymagają uznania poprzez płacz, krzyki lub fochy, ale jeśli "rodzic" na to nie reaguje, lub spuści mu lanie - takie "dziecko" natychmiast przestaje płakać i zaczyna... się słuchać.

    OdpowiedzUsuń
  3. CZĘŚĆ DALSZA:

    Ja zawsze byłem bowiem spokojny i łagodny. Nie lubiłem się na przykład bić z kolegami i w szkole podstawowej niekiedy stawałem się obiektem szkolnych żartownisiów. Pamiętam jak jeden z nich, kiedyś na lekcji pstrykał palcami o moje uszy. Zawsze byłem spokojny, ale wówczas nie wytrzymałem, wyszliśmy na środek sali i było po jednej lufie - on upadł i zaczął krwawić, ale odtąd miałem spokój (wówczas też obaj dostaliśmy dwóję z zachowania). Innego kolegę z podstawówki (wstyd się przyznać), w przypływie gniewu (choć dzisiaj nie pamiętam za co, gdyż on był spokojny), dotkliwie pobiłem ... w szkolnej szatni. Z innym znów biłem się o dziewczynę na środku zamarzniętego jeziora.

    Ale przemoc nigdy nie była (i nie jest) moją naturą, zawsze w sytuacjach konfliktowych wolałem się wycofać i ustąpić. Wiedziałem bowiem, że są we mnie dwie natury i jeśli rozbudzę "tę drugą" - może być źle, nawet jeśli przeciwników jest kilku (wówczas nie patrzę i nie dbam ani o swoje ani o czyjeś zdrowie i idę na ostro - niczym taranem).

    Pragnąłem spokoju, a otrzymywałem wciąż nowe wyzwania, związane z agresją i obroną. Wreszcie, gdy zacząłem jeździć na mecze, wziąłem udział w kilku (chyba dwóch), ustawkach pomeczowych - potem z tego zrezygnowałem, gdyż musiałem zająć się studiami, a jeszcze później firmą.

    Gdy skończyłem 25 rok życia - zginął mój ojciec, z którym miałem doskonały kontakt. Byłem załamany, zastanawiałem się dlaczego to ja nie zginąłem? Tak bardzo pragnąłem śmierci, że ... spełniło się, miałem poważny wypadek samochodowy, który spowodował iż musiałem na nowo uczyć się chodzić (dziś już nie ma śladu po wypadku, poza niewielkim wgłębieniem w moim udzie). Ale to właśnie po śmierci ojca, wszystko zaczęło się układać w jasną całość.

    Pisząc "wszystko", mam na myśli wszystkie moje wcześniejsze "wizje" o których już pisałem na tym blogu. Pierwszą z nich był sen z dzieciństwa, który przypomniał mi się ... kilka dni po pogrzebie ojca. Tam właśnie pewna ubrana na biało postać, informowała mnie, że gdy ukończę 25 rok życia - zginie mój ojciec (sen ten miałem w wieku 5 lub 6 lat). dokładnie w 6 dni po moich 25 urodzinach, zdarzył się wypadek, podczas którego ojciec został zgnieciony przez dwa autobusy i zginął straszną śmiercią (wtedy też zegar w jego pokoju pękł i spadł ze ściany, a jakiś czas później moja mama powiedziała że widziała jak w domu przechodził z korytarza w stronę kuchni).

    OdpowiedzUsuń
  4. CZĘŚĆ DALSZA:

    Ale właśnie po śmierci ojca wszystko zaczęło się zmieniać, żal jaki miałem i rozpacz zaczęła ustępować spokojowi i pewności naszego istnienia. Wówczas to uporządkowały się wszystkie moje wcześniejsze wizje, od wczesnego dzieciństwa.

    Nadal jednak wielką przyjemność sprawia mi widok nieba (zarówno w dzień jak i w nocy) i wciąż nie mogę zrozumieć i zaakceptować niektórych ludzkich zachować (chciwości, obłudy i niechęci, która może przeradzać się w nienawiść). Wydaje mi się (odnoszę takie wrażenie), że moja dusza nie pochodzi z Ziemi. Sądzę, że na Ziemi inkarnuję od zaledwie kilku wcieleń, a wcześniej moim domem był zupełnie inny świat. To niedopasowanie jest wynikiem właśnie pamięci o "tamtym świecie".

    Ziemia jest nazywana (głównie w channelingach), planetą bólu i cierpienia, na której dość szybko możemy przejść na "wyższy stopień" rozwoju, szybciej odrobić i zakończyć lekcję, która gdzie indziej trwała by znacznie dłużej.

    Co się zaś tyczy nudy to muszę jeszcze dodać że owszem, ja też to tak odczuwam, też nudzi mi się już tutaj, choć jednocześnie potrafię uszanować własny wybór i świadomość że życie (jakiekolwiek by ono nie było), jest naszym darem. Żal i ból, jakie odczuwamy po śmierci ukochanej osoby są niepotrzebne, gdyż ta osoba nigdy od nas nie odeszła - NIGDY. Udowodnił mi to mój zmarły ojciec, którego prosiłem by zabrał mnie do siebie, a on ... przyniósł mi spokój - totalny spokój i świadomość że ja sam mogę tworzyć świat wokół mnie. Nasze życie to wizyta w sklepiku, do którego co jakiś czas wchodzą nowi ludzie i z którego wychodzą ci, którzy już coś zakupili. I my wreszcie wyjdziemy ze sklepu, wtedy też zobaczymy naszych bliskich (zresztą nie tylko wtedy, również i w kolejnych inkarnacjach, bowiem MY mamy czas - możemy więc i "pobawić" się nawet na takich światach jak Ziemia, by zdobyć kolejne doświadczenie, jednocześnie ucząc się Miłości i Wybaczenia (są to kluczowe elementy ograniczające ilość kolejnych "fizycznych doświadczeń" i przyśpieszający w naszej drodze do Boga), by wreszcie na stałe powrócić do DOMU!

    PS: Mam nadzieję że "pokrótce" odpowiedziałem na Twoje pytanie?

    OdpowiedzUsuń
  5. No .. spora odpowiedź ;)

    Ja też byłem cichy i spokojny.

    Będąc dzieckiem miałem kilka razy pod rząd sen, że coś mnie goni i zamykałem się chatce. Jechałem rower od blokowic dziadków na działki ogrodnicze i zamykałem się w domku. Czułem ,że coś mnie goni i za nic w świecie otwierać drzwi ani rozsuwać zasłony przy oknie bo coś mnie porwie itd. Miałem kilkanaście snów tego typu. Zawsze tak samo choć raz zaczął się w ogóle w innym miejscu ale zakończył się podobnie a ostatni był gdy z kumplem się razem zamknęliśmy i otworzyliśmy te drzwi...

    Mając parę lat zastanawiałem się (bez dostępu w latach 90 do książek, internetu w tematach reinkarnacji itd.) czy:
    - inni ludzie też tako obserwują swój świat swoimi oczami
    - czy ja patrzę przez oczy czy może "za oczami"
    - czemu się urodziłem tu skoro mogłem się urodzić wszędzie w każdym zakątku świata
    - czemu jestem świadomy tego czasu i tego miejsca, skoro mogłem się urodzić w każdy miejscu to również w każdym przedziale czasowym, czemu nie urodziłem się w przeszłości lub w przyszłości?

    Takie pytania gdy miało się więcej niż 7-8 lat... Dziwne prawda?

    Zawsze byłem wyganiany do zabaw z dzieciaki, zamiast się z nimi bawić patrzyłem na nich siedząc na ławce z babcią. Bawiłem się w swoim własnym świecie, kleiłem modele, oglądałem również kreskówki, ale wspólne zabawy z rówieśnikami sprawiały mi problemy. Czułem się obco, brakowało mi więzi z nimi a także czułem się oddzielony od tego wszystkiego, jakby nie pasował do tego, do siebie samego nawet, do ciała własnego. Zawsze się zastanawiałem czy słusznie robię zachowuje się, wykonuję dobrze ruchy itd.

    Można powiedzieć, że inni stali się bardziej "jednym" ze swoim ciałem niż Ja. Patrzyłem na ciało, nawet na siebie w lustrze jak na kogoś obcego, nie siebie. Lub raczej zastanawiałem się czy to naprawdę jestem Ja.

    Też mi dokuczali. Też mnie przezywali. Jak była walka to wręcz zrezygnowałem bo żal mi się chłopaka zrobiło, choć inni byli zdziwieni jak m udaje wycisk i bardziej mi dopingowali bym ja wygrał.

    Co do kobiet.. Też to widzę i też jestem tego świadom, jednak mimo, że mam okazywane zainteresowanie to mnie mało to interesuje. Mało mnie interesuje bycie i zachowywanie się według tego "systemu". Bycie silnym i adorowanie partnerki a także walczenie o nią itd. Mało mnie to fascynuje bycie takim. Jakby to było wbrew mnie. Wszyscy starają się zaimponować czymś.

    Związki? Dla mnie to takie złapanie pięknego ptaka i trzymanie go w klatce by tylko dla nas śpiewał.. Wszędzie widzę teraz po tylu latach schematy, które właśnie mnie nudzą.. By coś mieć itd. muszę robić według przyjętych podpunktów. Nawet randki są takie i oczekiwanie 2 strony wobec ciebie na tych randkach inaczej źle wypadniesz i ocena twojej osoby spadnie.

    Ludzkie sprawy też mnie mało interesują, te problemy itd. Mało przeżywam i zachwycam się z głupot i przeżyć innych ludzi.

    Ostatni miałem sen o rozczłonkowaniu swojego ciała i komunikat od swojej opiekunki. Mogę ci go zamieścić jak chcesz.

    Zastanawia mnie tylko to czy to wynik wcześniejszy złych doświadczeń z poprzednich wcieleń, czy może to ostatni etap lub bliski końca etap, że tyle rzeczy doświadczyłem już, że teraz mnie to mało interesuje to życie.

    Zero, pragnień ziemskich. Ani bycie majętnym, ani zdobycie kariery, zawodu czy rozwijanie umiejętności. Pragnienia seksu i spraw intymno-erotycznych też mnie mało interesują.

    Mało mam wspólnego z tym światem. Ani ze mnie patriota, przywiązania do kraju, ani do ludzi ani do rodziny tak mocno. Jestem świadomy z przemijalności. A skoro coś jest przemijalne i mało trwałe w tym życiu to jaki sens jest dążenie do tego? Ludzie cieszą się z kupna byle pierdoły lecz ja przestaję patrzeć na to pod tym kontem.

    OdpowiedzUsuń
  6. Pamiętaj o jednym - w życiu każdego człowieka bardzo ważna jest RÓWNOWAGA. Dotyczy ona zarówno spraw "fizycznych" jak i "duchowych".

    Brak równowagi natomiast powoduje wszelakie "zaburzenia". Mogą isę one bardzo różnie objawiać. Na przykład - ludzie którzy preferują jedynie swą fizyczną seksualność i podkreślają swą dominację, jednocześnie eliminując ze swego życia aspekt duchowy (lub sprowadzając go jedynie do mało zrozumiałej, choć efektownej formy religijnego mistycyzmu), z reguły są bardzo słabi. Ci ludzie (bardzo często ateiści, jak również przeróżni fanatycy religijni, lub ... naukowi), boją się, zdając sobie sprawę z nieuchronności śmierci. Ludzie, którzy poświęcają się jedynie sferze fizycznej człowieka, jednocześnie odczuwają podświadomy strach, związany z przemijaniem i śmiercią. Dla nich życie i zdobywanie poklasku i podziwu na tym świecie, jest najwyższą nagrodą i sukcesem ich istnienia.

    Podobnie rzecz się ma w przypadku ludzi, którzy rozbudzili jedynie swą duchową stronę, jednocześnie eliminując "fizyczność" i "cielesność" ze swego życia. To również nie jest korzystne, bowiem oznacza, że poziom samoświadomości danej osoby jest tak duży, iż zaczyna jej się już "nudzić" na tym naszym świecie. A to znowu oznacza zastój i brak kolejnych doświadczeń. Tacy ludzie, pragną zakończyć swój żywot (co również nie jest korzystne), i w ogóle dopada ich ogólny marazm życiowy (niekiedy połączony również z depresją).

    I tutaj właśnie najważniejsza jest równowaga - doświadczanie fizyczności i poświęcanie się duchowości, doznawanie bólu i cierpienia i ... eliminowanie negatywnej energii, powstałej w jej wyniku, poprzez WYBACZENIE.

    Posłuchaj co Ci powiem Wiatr2000 - ten świat jest czymś, co przypomina grę. My tu jesteśmy aby doświadczając przygód i emocji (pozytywnych i negatywnych), potrafić je równoważyć, by potem całkowicie je usunąć. Ma pozostać czysta Miłość (jak w destylacji), pozbawiona negatywizmu czy pozytywizmu, ale nie pozbawiona ... pamięci przeżytych doświadczeń. Dlatego też kluczem do tego jest właśnie rzymska maksyma "CARPE DIEM" (Chwytaj Dzień), czyli baw się i korzystaj z życia, jednocześnie zadając innym jak najmniej ciosów, a za te które zadałeś, uzyskaj WYBACZENIE, jednocześnie samemu im WYBACZAJĄC.

    To jedyna droga do zakończenia gry, końcowych napisów "Game Over" i powrotu do Źródła, do Domu z którego powstaliśmy.

    Głowa do góry i Carpe Diem - nie myśl, nie analizuj - po prostu wczuj się w tę zabawę i niech cię sama porwie.

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  7. Wiem, że to jest gra czytając twoje posty jak i inne strony i channelingi. Bardziej przypomina to nam znane sismy z połączeniem platformówki gdzie zbieramy kryształki, które tutaj symbolizują doświadczenie.

    W moich myślach od jakiegoś czasu kiełkowała koncepcja tego, że umysł stworzył sobie myśli i za pomocą nich stworzył sobie światy. Tak jak my tworzymy w okresie dzieciństwa swoje własne światy ;)

    Rozumiem, że równowaga jest ważna. Fizyczność też jest fajna gdy obserwuję i czuję przyrodę. Wręcz to jest ta jedyna forma fizyczności którą lubię. Problem pojawia się w fizyczności ludzkiej a raczej tej, którą sami ludzie tworzą.

    Te koncepcje, to życie ludzi jest dla mnie obce.. sztuczne i wypaczone. Mało mnie to interesuje, bo zdaje sobie sprawę, ze sami sobie robią problemy, czasami tak trywialne, że aż brak słów na nie.

    Pracować pracuję, robię co mam robić, jednak mało mnie to ciekawi i fascynuje. Zrobienie tytułu naukowego też mało mnie interesuje. Traktuje to jako zwykły kawałek papieru, tak samo pieniądze.

    Od dziecka nic nie chciałem, a pierwszym moim słowem było: "NIE" :D Od małego miałem wciskane i kupowane zabawki bym się bawił, bo nigdy nie chciałem (oprócz laki murzyna :O zdaje mi się, że byłem wcześniej lub częściej kobietą, bo mam wiele cech kobiecych niż typowo męskiej dominacji).

    Rodzice a raczej ojciec cały czas mnie popychają do czegoś bo samemu to nic zupełnie... Brak u mnie takiego celu, który sprawił by, żebym gnał za tym jak i inni.

    Prawdą jest powiedzenie, że "lepiej mniej wiedzieć niż za dużo wiedzieć." W tym wypadku być za dużo świadomym, bo to przeszkadza.

    Z czuciem to jest pewien problem. Raczej traktuję wszystkich tak samo ale postawić kogoś nad kimś innym, bo ktoś jest ważniejszy od kogoś dla mnie ... tu jest problem. Żadnej wyjątkowości czy u kogoś czy u mnie, tak bym poświęcił się dla kogoś bardziej od drugiej osoby. Jestem po środku, więc żadnego zakochania u mnie ani nic takiego. Że jakaś połówka czy coś tylko dla mnie.

    Wczuj się w tą zabawę? Hę? Będzie z tym problem..

    OdpowiedzUsuń