Łączna liczba wyświetleń

środa, 25 maja 2016

PAMIĘTNIK PROSTYTUTKI - Cz. II

SPISANE PRZEZ

"DAMĘ DO TOWARZYSTWA",

NIEZNANE FAKTY Z ŻYCIA

POLSKICH POLITYKÓW PRZEŁOMU LAT

80-tych i 90-tych





Oto pamiętnik prostytutki, która na początku transformacji ustrojowej w Polsce, spotykała się (nie zawsze w celach seksualnych, co należy podkreślić i o czym ona sama pisze), z politykami rodzącej się III Rzeczypospolitej Polski. Większość nazwisk, które ona wymienia w pamiętniku, jest dziś już zupełnie nieznana młodym ludziom, a niektórzy zakończyli już swój żywot. Część jednak jak najbardziej wpada w ucho, nawet po owych 27 latach od początku "wyborów kontraktowych" z 4 czerwca 1989 r. Takimi nazwiskami są chociażby: Leszek Balcerowicz, Zbigniew Brzeziński, Bronisław Geremek, Wojciech Jaruzelski, Jacek Kuroń, Adam Michnik, Jerzy Urban czy ... Andrzej Wajda. Trudno się dziwić, dziewczyna musiała być popularna w swoim środowisku, a faceci (a szczególnie faceci u władzy), lubią skoki w bok - władza w końcu jest swoistym afrodyzjakiem. W każdym razie rozpoczynam publikację ciekawostek, zaczerpniętych z pamiętnika owej, pani do towarzystwa (o imieniu Agnieszka, przynajmniej takie imię podaje):


"Nie płacił mi wprost. To by uwłaczało jego szlachetnej wzniosłości. Zabierał mnie natomiast w podróże zagraniczne jako personel pomocniczy, asystentkę czy coś w tym rodzaju. Wyjazdy były częste, diety spore. Zerwałam z Arabami. Zaprzyjaźniłam się natomiast z Helmutem O., prezesem wielkiej firmy hamburskiej, który zamiast kwiatów przyniósł mi futro z norek. Była to zaskakująca bezinteresowność. Tak sądziłam. Nawet mnie nie namawiał na łóżko po kolacji w "Victorii" - odwoził mercedesem do domu, szarmancko całował w rękę. Okazało się, że miał interes. Kiedy wylądowałam w końcu w jego apartamencie i wypełniłam prośbę starszego pana (sam już nie mógł, chciał tylko patrzeć, jak ja to sobie robię, najpierw palcem, później wibratorem), inkasując za to aż tysiąc marek - zapytał czy mogłabym prywatnie przedstawić go Bronkowi. Idzie o kontrakt dla jego firmy. Jeśli Bronek go poprze w pewnym resorcie - a transakcja jest korzystna dla Polski - ja dostanę 5 procent. Zaaranżowałam spotkanie w garsonierze mokotowskiej.

Lubię to robić z chłopami. Ale uważam, że nie ma w tych sprawach równouprawnienia i jeśli wybór należy do mężczyzny, to kobiecie przysługuje gratyfikacja. Dlaczego mam nie być elegancka i nie żyć komfortowo, gdy tyle z siebie im daję? Bronek nie poparł Helmuta O., ale mnie doradził, bym przedstawiła Niemca Krzysztofowi. Byłam zaskoczona: skąd wie, że znamy się z Krzysztofem S.? Co jeszcze pan profesor wie o mnie? Pewnie wszystko - takim jak on policja teczki personalne do domu przynosi. Zadzwoniłam do Krzyśka. Doradca ministerialny, udziałowiec kilku firm, zabawowy przystojniak, który lubi pokazywać się ze mną w "Marriotcie". Do łóżka idziemy tylko wtedy, gdy oboje nie mamy nic nagranego, a wieczoru żal. Po wódce Krzyś jest męczący - zapomina, co robi i piłuje godzinami, nie mogąc skończyć. Bez wódki albo w ogóle nie może, albo kończy po chwilce. 

- Tu Agnieszka - powiedziałam. - Jest interes do zrobienia. Helmut zamówił salkę bankietową w podwarszawskim zajeździe. Był kawior, Smirnoff i inne bezeceństwa, zwłaszcza smakowało nam pieczone prosię z gryczaną, a w trakcie Helmut wyłożył Krzyśkowi sedno interesu. Nie byłam ciekawa, dotarło do mnie jednak, że chodzi o alkohol - chyba nasz, polski, za bezcen sprzedawany do Niemiec, który starczy nalać do flaszek z niemiecką etykietą i rzucić na rynek w Polsce: astronomiczne korzyści. Krzysztof stawiał warunki - Helmut ma wesprzeć jakąś naszą fundację, sfinansować jakąś kampanię czy ruch - już nie pamiętam. Dogadali się szybko. Również w mojej sprawie. Zostałam rozebrana przez obu panów, obcałowana szczegółowo przez Helmuta, a potem, na grubym, cepeliowskim dywanie, figlowaliśmy z Krzysztofem w różnych konfiguracjach, pozwalając Niemcowi obserwować każdy detal. 

Nie da się ukryć, że figle we troje są dużo bardziej podniecające niż najciekawszy duet. W każdym z nas jest kawał ekshibicjonisty. Wiem skądinąd, że w takich grach uczestniczy także właściciel zajazdu, ongiś ważny esbek - żeby sobie popatrzeć przez wzierniczek, coś sfilmować przez szparkę albo nagrać. Zboczenie czy nawyk? Kiedyś przyłapałam na tym pana Karola. Byłam tu z generałem J.S. i dwójką posłów, których by nikt nie posądził o taką znajomość. Często używano mnie do podobnych spotkań, a ściślej - to ja pozwalałam się używać, bo lubię ciekawe sytuacje. Więc figlowaliśmy we czwórkę, generał rozśmieszał posłów do łez swą żołnierską dziarskością - gdy usłyszałam zza ściany pstryknięcie. Wymknęłam się z apartamentu podczas przerwy na kielicha. Sąsiednie pomieszczenie było zamknięte od wewnątrz, klucz tkwił w zamku. 

- Lepiej otwórz - syknęłam. - Bo wezmę moich panów. Karol wpuścił mnie. Nie wyglądał na zmieszanego. Zobaczyłam kamerę, aparat fotograficzny, magnetofon. Tam, gdzie w apartamencie wisi lustro, tutaj były w ścianie otwory. Obejrzałam przez nie trójkę golasów, usłyszałam ich śmiech. - Sam ci to chciałem pokazać - powiedział właściciel zajazdu. - Możesz mieć w tym udział. Różnie bywa. Sama wiem, że różnie bywa. Już parę razy przydałoby mi się takie zdjęcie albo nagranie. Niektórzy panowie mają paskudną pamięć. Henryk, poseł, zwrócił się do generała z prośbą: ma kuzyna, chemika, który by chciał, na zasadach wyłączności, kupować od wojska wycofywane urządzenia i aparaturę dla odzysku metali szlachetnych. - To się panu opłaci - zarejestrował magnetofon Karola. - Kuzyn jest życiowy, ja też. W MON-ie będą ruchy kadrowe, a ja się przyjaźnię z Januszem. Karol nie nazywa się Karol. Zajazd nie musi być pod Warszawą. Lustro w apartamencie nadal oddaje mi usługi i nie tylko mnie, zresztą. 

Był jeszcze wtedy na urzędzie. Znacie go wszyscy. Budził emocje, bo wymyślił siebie jako aroganckiego cynika ze skłonnościami do ekshibicjonizmu. Z lubością opisywał publicznie swoje genitalia i kolekcjonował kawałki papieru toaletowego ze śladami użycia, nadsyłane mu przez wrogów. W gruncie rzeczy jest delikatny i nieśmiały, taktowny na co dzień i piekielnie dowcipny. Poznaliśmy się na przyjęciu z okazji urodzin króla Tajlandii, wydanym w hotelu "Victoria". Chyba dużo o mnie wiedział. Szybko zorientowałam się, że ciekawią go moje powiązania z Jackiem Le. i jego przyjaciółmi, którzy wyszli niedawno z więzienia i byli spragnieni jak młode psiaki. To określenie Urke-Nachalnika. Tak go nazywano w kręgach opozycyjnych. Zapytał, czy wszystkie wieczory mam już zajęte. - Jutro mogę być wolna - odparłam. - Ale mój czas jest drogi. Zarechotał. 

Nazajutrz przysłał po mnie srebrzystego peugeota z rządową rejestracją, którym zajechałam do rządowej willi na Parkowej, obok Belwederu. Marmury, brązy, kryształy i hotelowa atmosfera - czuć, że nikt tu nie mieszka. Trafiłam: w tych willach, zatrzymywali się zagraniczni czerwoni dygnitarze najwyższej rangi. Urke czekał na mnie w saloniku przy stole nakrytym na dwoje. Bezszelestny kelner o wyglądzie komandosa z ochrony serwował nam łososia i kaszankę, kraby i flaki. Urke miał fantazję kulinarną. I nie tylko. Po zimnej wódce przestał być taki nieśmiały. W sypialni obok, kiedy się rozebrałam, poprosił bym szybko rozwarła uda, oświetlił mnie nocną lampą i zaczął się zabawiać jak ginekolog. Potem zadysponował miłość francuską i dopiero wtedy sam się rozebrał. Było tego więcej niż opisywał w gazetach. Sypiałam już z niskimi tłuściochami, zazwyczaj nie mają czym imponować, Urke stanowił wyjątek: dziewczyny mogły go lubić nie tylko za publiczną bezczelność. 

- Jaki w łóżku jest Jacek? - zapytał niby od niechcenia, gdy już skończyliśmy figle. Nie mam w zwyczaju opowiadać o klientach, zwłaszcza zaprzyjaźnionych. Odparłam więc tylko, że za dużo pije. - Jak by się zachował, gdybyśmy znaleźli się w łóżku we trójkę? Rozbawiłby się? - Wątpię. Jest w gruncie rzeczy romantykiem, idealistą. - Ten bezlitosny twardziel? - zdumiał się Urke. - O tobie mówią, że jesteś cyniczne bydlę. - Bo jestem! Rozśmieszył mnie. Powiedziałam, że komuniści robili błąd, demonizując tych paru rewolucyjnych intelektualistów, zamiast rozmawiać z nimi. Takich więzienia hartują. - Nie jest za późno - powiedział Urke i zrozumiałam, że nie mówi we własnym imieniu. - Teraz już można dogadać się z nimi naprawdę. Ruscy nie przeszkodzą. - Mamy się kochać czy politykować? - Widzisz różnicę? Zależy od pozycji i kto kogo. 

Wiedział wszyściutko o moich kontaktach z podziemiem. Nawet, że leci na mnie Bronek, choć było to jeszcze przed moimi wizytami w garsonierze H. Nawet o mojej niespełnionej przygodzie w Gdańsku z ... na razie dajmy spokój. Może wrócę jeszcze do tej nocy. - Wiemy, że polityka nic cię nie obchodzi - powiedział. - Lubisz komfort, bywasz bezinteresowna i jesteś cudowną dupą. Moglibyśmy po współdziałać. - Jestem także lojalna. Twoja żona nie dowie się, że ze mną spałeś. - A niech się dowie! - zarechotał. - To ją tylko podnieca. Twoich przyjaciół nie chcę namawiać do zdrady. To byłby absurd. Mamy dla nich oszałamiające propozycje , gdybyśmy doszli do ładu. Wywinęłam się od odpowiedzi. Z moją pozycją towarzysko-zawodową należy bardzo uważać. Ładnych dziewczyn jest wiele, tych z klasą też sporo - warunkiem podstawowym jest dyskrecja i niemieszanie się do nieswoich spraw. A przynajmniej skuteczne udawanie, że się nie miesza.

Urke zapytał, czy następnym razem moglibyśmy się spotkać we trójkę - ma na myśli swego szefa i przyjaciela - może zdoła go namówić na wspólny wieczór. Oczywiście, zgodziłam się.  



CDN.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz