Łączna liczba wyświetleń

środa, 4 maja 2016

SZKOŁA ŻON

 NAZISTOWSKI PRZEPIS NA 

IDEALNĄ ŻONĘ


Jak wychować odpowiednio kobietę, by była jednocześnie doskonałą żoną dla swego męża i nienaganną matką dla swych dzieci? Odpowiedź, na to palące od wieków pytanie, znaleźli niemieccy naziści, tworząc:

 SZKOŁĘ ŻON




Kandydatka do takiej szkoły, musiała spełniać bardzo surowe wymagania - przede wszystkim musiała udowodnić swoje aryjskie pochodzenie (3 pokolenia w tył). Musiała również cieszyć się dobrym zdrowiem (przewlekłe choroby, obrażenia fizyczne czy zaburzenia psychiczne w ogóle nie wchodziły w grę).


Pierwsza "Szkoła Żon", została otwarta w listopadzie 1936 r. (w sumie w Niemczech do 1944 r. otwarto aż 32 takie szkoły), po podpisaniu stosownego dekretu w tej sprawie, przez Reichsführera SS - Heinricha Himmlera, który pragnął dla swych fanatycznych SS-manów, odpowiednich żon. Szkoła ta powstała na wyspie Schwanenwerder-Wannsse w Berlinie. Jej szefową została ulubienica Himmlera - Gertruda Scholtz-Klink (urodzona w 1902 r.), która miała przydomek "Maszyny do rozmnażania".

Kurs trwał 6 tygodni, podczas którego dziewczyny uczono "sztuki projektowania domu" (czyli dbania o porządek i czystość w domu), gotowania i szycia. Ale nie tylko - uczono je także umiejętności poprawnego wysławiana się, prowadzenia rozmowy i nawiązywania przyjaznych relacji. Dzień był odpowiednio "posegregowany", np. poniedziałek - kursy prania i prasowania, wtorek - kursy szycia, środa - gotowania, czwartek - dekorowania domu i dbania o właściwy w nim porządek, piątek - kursy prawidłowego wysławiana się i dbania o urodę, sobota - kursy opieki nad dziećmi. Niedziela z reguły była dniem wolnym od zajęć, ale w państwach totalitarnych, dzień wolny także był odpowiednio "centralnie organizowany". Tak też było i tutaj - niedziele najczęściej dziewczęta spędzały na sali gimnastycznej, ćwicząc przysiady i skłony oraz dbając o odpowiednią figurę. Po ćwiczeniach gimnastycznych w niedzielę (podobnie jak i w tygodniu), trwały kursy taneczne .

Gertruda Scholtz-Klink, zapowiadała im, że chce aby były nie tylko dobrymi żonami, swych walczących na frontach, "bohaterskich Aryjczyków" - twórców Nowej Europy i Nowego Świata, miały być także dla nich i przyjaciółkami i towarzyszkami rozmowy i ich pocieszycielkami w trudnych chwilach. Dlatego tak ważną częścią "szkolenia", było utrzymanie odpowiedniego zachowania i umiejętność właściwego dobierania słów oraz pokora.


 GERTRUDA SCHOLTZ-KLINK







Kobiety przygotowywano przede wszystkim do roli matek, dlatego wymagano od nich głównie ... płodności. Miały rodzić nowych bohaterów Rzeszy, nowych poddanych Hitlera i członków partii nazistowskiej, nowych wojowników, którzy opanowaliby cały świat, czyniąc go na "germańską modłę". Im więcej dzieci mogły urodzić dziewczyny, tym były lepiej postrzegane w społeczeństwie.




Gertruda Scholtz-Klink stwierdziła również (w 1935 r. na zjeździe partii nazistowskiej), że: "Kobiety są duchowymi nauczycielkami ludzkości i ukrytymi władczyniami naszych mężczyzn". Magazyn dla kobiet "Das schöne Heim" ("Piękny Dom"), drukował wielokrotnie na swych łamach, rady i opisy szefowej "Szkoły Żon", dotyczących wielu tematów (np. jak umeblować łazienkę, jak upiększyć i rozwidnić pokój by zbliżyć go do: "piękna naszych niemieckich lasów" itd.).

Gertruda Scholtz-Klink uchodziła za niepodważalną władczynię "Szkoły Żon", bez której zdania nic nie miało prawa się tam wydarzyć. Rzeczywistość była jednak zupełnie inna. Tak naprawdę pani Gertruda nie miała nawet własnego budżetu, a wszelkie środki pieniężne na zaopatrzenie, ogrzanie i wykończenie przybytku, jak i utrzymanie jego pensjonariuszek, przechodziły przez ręce głównego księgowego - Franza Xawiera-Schwarza, który miał głos ostateczny w kwestii wydatków. Wszelkie potrzeby, musiała więc "konsultować" (czytaj: prosić się o pieniądze), z nim.




Dostać się do "Szkoły Żon", było postrzegane jako marzenie dla każdej prawdziwej Niemki. Było bowiem równoznaczne z wejściem do elity tego kraju, stania się kimś ważnym w hierarchii społecznej. Zresztą Gertruda Scholtz-Klink nie była pierwszą, która stworzyła w Niemczech taką szkołę. Pierwszą była Luise Lampert (żyła w latach 1891-1962), która w 1917 r. założyła w Stuttgarcie pierwszą szkołę dla matek.




Lecz to właśnie pani Scholtz-Klink była postrzegana jako przywódczyni wszystkich niemieckich kobiet. O tę pozycję rywalizowała jednak z innymi ambitnymi "walkiriami", m.in.: z Elsabeth Zander (ur. w 1888 r.), która była założycielką w 1926 r. pierwszej niemieckiej stricte kobiecej organizacji - "Deutsche Frauenorden" - nazywanej nawet pierwszą partią kobiet (w 1928 r. została włączona do NSDAP, jako jej sekcja kobieca). Od 1931 r. (po rozwiązaniu Deutsche Frauenorden - DFO), pani Zander, stanęła na czele Krajowego Związku Kobiet (NSF). Była jedyną kobietą w strukturach wyższych tej organizacji, poza nią sami mężczyźni.

 


Drugą konkurentką pani Gertrudy, do tytułu przywódczyni niemieckich kobiet i "pierwszej Niemki", była szefowa BDM, czyli "Bundes Deutscher Mädel" ("Związek Niemieckich Dziewcząt") - Lydia Gottschewsky (ur. 1906 r.), która częstokroć czyniła ze swych podopiecznych "panie do towarzystwa", dla wysoko postawionych partyjnych bonzów, by tym samym wzmocnić swoją pozycję w partii i zbliżyć się do najwyższych władz.




Jej pozycja (dzięki owym usługom), zaczęła brać górę, lecz tak naprawdę to żadna z tych pań nie miała realnej władzy i były jedynie listkiem figowym partii całkowicie zdominowanej i kontrolowanej przez mężczyzn.

 

"INSPEKCJA" W BUNDES DEUTSCHER MÄDEL 
(Takie inspekcje często kończyły się dopiero nad ranem, po całonocnej orgii nazistowskich bonzów z dziewczętami, które potem przedstawiano jako "Wzór Cnót Niemieckiej Kobiety".
  


 

3 komentarze:

  1. Witaj, Lukasie,

    ten temat skomentuję następująco. Jeśli ten post przeczyta ktoś, kto nie za bardzo interesuje się historią to będzie przerażony: "Ojej, jaka indoktrynacja !" Jeśli czyta to ktoś taki jak ja, to mogę stwierdzić, że takie chowanie (wychowanie) kobiet istniało od wielu stuleci. Panienki z dobrych domów były kształcone w klasztorach, w XIX wieku coraz częściej były kształcone w żeńskich szkołach z internatem i wychowanie tych nastolatek też opierało się na indoktrynacji - znać wszystkie możliwe modlitwy, pieśni religijne, czytać, pisać, liczyć w zakresie, który umożliwiał prowadzenie domu, wychowanie muzyczne aby w razie czego zabawić gości i to wszystko. Tylko ambitni rodzice zapewniali córkom coś więcej (np. królowa Bona była wykształcona niesamowicie jak na owe czasy, natomiast mp. Marie Antoninie nie zapewniono dostatecznej edukacji mimo że małżeństwo z przyszłym królem Francji miała zapewnione od niemowlęctwa). Przerażenie budzić może indoktrynowanie tych młodych kobiet ideami nazizmu ale cała inna reszta istniała przynajmniej od tysiąca lat i to jest smutne. Na zakończenie link:
    http://ciekawostkihistoryczne.pl/2012/04/15/jak-wygladalo-zycie-xix-wiecznych-nastolatek/
    Pozdrawiam
    Justyna

    OdpowiedzUsuń
  2. Oczywiście że sam fakt uczenia dziewcząt i przysposabiania ich do obowiązków żony i matki nie jest (i nie może być), postrzegany negatywnie. Ja sam uważam że dziś także przydałyby się takie szkoły dla dziewcząt, np. nauka poprawnego wysławiania się, pisania, dobrych obyczajów - sądzę że ogromna większość kobiet (wbrew feministycznej propagandzie), chciała by uczestniczyć w takich zajęciach (choć oczywiście takie szkoły byłyby płatne i to stanowiłoby realną dla nich barierę).

    Dlatego też sam fakt mnie nie dziwi (i nie oburza).

    Dziękuję również Pani za informacje.

    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo fajnie napisane. Jestem pod wrażeniem i pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń