Łączna liczba wyświetleń

środa, 14 września 2016

ZAPISKI OFICERA ARMII CZERWONEJ - Cz. I

PRZEDNI HUMOR


 



Niezwykle ciekawie przedstawione i opisane przez Sergiusza Piaseckiego (żołnierza Armii Krajowej), realia, jakie zapanowały na wschodnich ziemiach II Rzeczypospolitej po sowieckiej inwazji z 17 września 1939 r. Doprawdy, momentami trudno powstrzymać się od śmiechu, chociaż należy pamiętać że dla tamtych ludzi, codziennie zmagających się z nową, jakże inną od tej, która minęła wraz z upadkiem Polski - rzeczywistością, do śmiechu raczej nie było. W tym temacie pragnę zaprezentować wybrane przykłady opisanej przez Piaseckiego "nowej rzeczywistości" na Kresach Wschodnich II Rzeczypospolitej w pierwszych dniach i tygodniach po 17 września 1939 r.  



OTO FRAGMENT:
 
"W jednym miejscu patrzę ja - piekarnia. W oknie chleb i bułki zauważyłem. Nawet ciastka były. Nigdy w życiu czegoś takiego nie widziałem. Myślę sobie, albo to jest burżujska propaganda, albo specjalny sklep polskiego "Inturistu". Stanąłem ja przy oknie i obserwuję.

Ludzie wchodzą, kupują, wychodzą. A ja tylko staram się zauważyć, czy specjalne stachanowskie "bony" mają czy zwykłe kartki? Ale trudno było to zrozumieć. Myślę ja sobie:
"Spróbuję i ja. A nuż sprzedadzą?" Wchodzę ja do środka, odkaszlnąłem i mówię, niby spokojnie:
 
- Proszę mi odważyć pół kilograma chleba.
Panienka, ładna taka i cycata, pyta:
  -Jakiego?
Ja palcem pokazałem na najbielszy … jak bułka. I nic. Odważyła, nawet w papierek zawinęła i podaje mnie.
  -Proszę pana - powiedziała.
Ja aż zdrętwiałem: panem mnie nazwała! Nie rozeznała się. Chyba tylko dlatego i chleb mi sprzedała. A może ślepawa trochę.

 Pytam:
  -Wiele płacę?
Mówi:
  -Dziesięć groszy.
Dałem jej rubla, a ona mi całą kupę pańskich, kapitalistycznych pieniędzy reszty wydała. I o żadne "bony", kwity czy "ordery" nie pytała nawet.

 Wyszedłem ja ze sklepu. Chleb ciepły, biały, aż pachnie. Chciałem od razu zjeść, ale spostrzegłem, że na ulicy nikt nie je, tylko nasze chłopaki chodzą i pestki słonecznikowe gryzą. Wsadziłem ja chleb do kieszeni. Szkoda - myślę - że kilograma nie poprosiłem. Może by sprzedała. A sam liczę: toż wychodzi, że za naszego rubla mógłbym pięć kilo chleba kupić! Słodko żyło się burżujom, w tej dawnej Polsce, na krzywdzie roboczego narodu!"


23 WRZEŚNIA 1939 ROKU

VILNIUS (WILNO)






 "Jestem obecnie w Vilniusie. Skierowano nas tu z Mołodeczna. Przyjechaliśmy pociągiem, bo nasi tankiści wyprzedzili piechotę i pierwsi zajęli miasto. Lecz uważam, że nieprzyjaciela zwyciężyliśmy właśnie my - piechota ze mną na czele, bo pierwsi przekroczyliśmy granicę i napędzili takiego strachu panom, że tylko piętami błysnęli. Batalion nasz stoi w koszarach przy ulicy Wilkomierskiej. Nam, oficerom, Komendantura dała pozwolenie na zamieszkanie prywatnie w pobliżu koszar. Ja się ulokowałem przy ulicy Kalwaryjskiej w domu numer cztery. Przyszedłem tam wczoraj rano z "orderem" z Komendantury i pytam o prezesa Domkomu. A mnie powiedzieli, że żadnego domowego komitetu u nich nie ma i nie było. Splunąłem ja: 
- Też porządki! Jakżeście tu żyli? Powiadają:
- Normalnie. A sprawy meldunkowe załatwiał dozorca domu. Poszedłem ja do dozorcy. Pokazali mi jego suterenę. Schodzę ja w dół i tak sobie myślę: "Nareszcie zobaczę chociaż jednego eksploatowanego proletariusza". Ale gdzie tam! Widzę ja w dużym pokoju siedzi tłusty, pięknie ubrany pan. Ja tylko na nogi jego spojrzałem i od razu zobaczyłem: buty z cholewami! A on nic. Siedzi i kawę pije. Na stole prawdziwy chleb leży i cukier w bańce stoi. Nawet kiełbasę na talerzu zauważyłem. Wielka mnie złość ogarnęła, że taki kapitalista dozorcę udaje. Ale nic nie powiedziałem, tylko tak sobie pomyślałem: "Przyjdzie i na ciebie czas! Skończy się twoje kiełbasiane życie i o butach też zapomnisz!" 

Tymczasem mówię:
- Dzień dobry! 
- Dzień dobry! - powiedział i na krzesło pokazał. - Siadajcie - dodał. 
Usiadłem ja i jemu order z Komendantury na stole kładę. 
- To - mówię - dotyczy mieszkania dla mnie w tym domu. 
Wziął on papierek do ręki. Okulary na nos wsadził. Popatrzył na papier i tak, i owak. A potem gada: 
- Ja po rosyjsku mówić umiem, ale wszystkich liter nie znam. Sami mnie przeczytajcie, co tam stoi. Przeczytałem ja jemu. A on powiada:
- Mieszkań wolnych mam aż trzy. Pięć pokojów i kuchnia. To jedno. A dwa są po trzy pokoje z kuchnią. Bierzcie które chcecie. 
Ale ja jemu mówię, że mnie tylko jeden pokój potrzebny. Lecz chciałbym u uczciwych ludzi zamieszkać, żeby nie okradli. A za pokój będzie płacić Komendantura według "normy". On zastanowił się i mówi: 
- Chyba najlepiej wam będzie u nauczycielek. Kobiety spokojne, na emeryturze. Chcą wydać dwa pokoje, ale możecie wziąć jeden. 
To mi się podobało. Zawsze kobiety są mniej niebezpieczne. Może nie napadną niespodzianie, nie zarżną. Muszą być trochę kulturalniejszym elementem. 

Poszliśmy razem do nauczycielek. Wszystkie były w domu. Jedna z nich dobrze po rosyjsku mówi. 
- Chętnie - powiada - was na mieszkanie wezmę. Dla nas drogie. A tak to nam komorne obniżą.
- A gdzie gospodarz? - pytam - Pewnie z innymi kapitalistami uciekł. 
- Tu gospodarza nie ma. Dom magistracki. Był rządca, ale powołali go do wojska. Na niemiecki front poszedł. A komorne zawsze płacimy do magistrackiej kasy. 
Pokazują mi one swoje pokoje. Nigdy w życiu ja takiej rozkoszy nie widziałem. Po prostu rozpusta! Dywany nawet na podłodze leżą. I kwiaty różne. I żywy ptaszek, podobny do wróbla, ale żółty całkiem, w klatce poświstuje. I rozmaite tam stoły, stoliki, półki, półeczki, szafy, szafeczki, krzesła, fotele ... Takie tam rzeczy są, że czort wie jak je nazwać! Ale nic. Udaję, że to wszystko wcale mnie nie dziwi i że nie rozumiem tego, iż do kapitalistycznej jaskini eksploatatorów ludu pracującego trafiłem. W samo gniazdo burżujskich żmij. Okazało się, że trzy baby w trzech pokojach mieszkały! Nauczycielki!!! ... Ale nic, sowiecka władza je rozszyfruje. I "dozorcę" tego tak samo. Niech zaczekają troszkę. Dla wszystkich znajdzie się odpowiednie miejsce.

Umówiłem się ja z "nauczycielkami", że wieczorem wprowadzę się. Oddały mi narożny pokój z balkonem. Zapytały, czy dużo mam rzeczy? Ale rzekłem im: 
- Jakie oficer bojowy może mieć rzeczy? Nic nie mam. To przecież wojna. 
Powiedziały, że dadzą mi pościel. Zgodziłem się na to, ale pomyślałem sobie: na jakiego czorta to mi jest potrzebne? Pożegnaliśmy się bardzo spokojnie i kulturalnie, poszedłem ja miasto oglądać. Idę ja ulicami i widzę, że w prawdziwą burżujską jaskinię trafiłem. Publika na ulicach ubrana jak na bal. Każdy w skórzanych trzewikach, a niekiedy to nawet i w butach. Krawaty i kołnierzyki też u wielu zauważyłem. I prawie wszyscy są w kapeluszach. Ot pasożyty! ... A najdziwniejsze to są kobiety. Włosy każda ma uczesane jak aktorka filmowa. Na nogach cienkie pończochy, pewnie w Paryżu kupowane, gładkie, brązowe. Sukienki lekkie, kolorowe ... jak kwiaty. W życiu swoim takich nie widziałem. Pięknie burżujskie ścierwo poubierane. Ja tak sobie idę i tak sobie myślę: "Chyba tu z całej Polski kapitaliści z żonami i córkami zjechali się? Takie bogactwa!".



CDN.  
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz