Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 14 lutego 2017

NIEWOLNICE - Cz.XXV

CZYLI CZTERY HISTORIE

WSPÓŁCZESNYCH KOBIET

KTÓRE STAŁY SIĘ PRAWDZIWYMI

NIEWOLNICAMI


HISTORIA DRUGA

TEHMINA

NIEWOLNICA Z PAKISTANU

Cz. IV






Stosunki Bhutto z Mustafą stawały się jednak z czasem napięte. Główny komisarz Pendżabu był teraz samodzielnym politykiem, który nie chciał pozostawać w cieniu swojego nauczyciela. Bhutto zdawał sobie sprawę, że Pendżab, jako największa prowincja, był bankiem głosów wyborców w Pakistanie, a zatem i kręgosłupem Partii Ludowej, nie mógł więc sobie pozwolić, by ją stracić na rzecz tego potwora, Mustafy. Gdziekolwiek Mustafa się pojawił, witano go przydomkiem Sher-e-Punjab ("Lew Pendżabu"), odgrywał on rolę człowieka numer dwa w Pakistanie, którym zresztą w istocie był. Bhutto niepokoił się rosnącą megalomanią Lwa: gdyby on sam uwierzył w to, że jest człowiekiem numer dwa, zacząłby niewątpliwie dążyć do jednego tylko stanowiska, określonego numerem jeden. Bhutto miał, oczywiście, powody do obaw, był przecież zewsząd otoczony wrogami. Elita traktowała jego teorie dotyczące islamskiego socjalizmu jak świętokradztwo. Zdawano sobie sprawę, że gdyby wyłączyć Pendżab spod kontroli Bhutto, ten by upadł, zaczęli więc wbijać klin między obu mężczyzn. Mustafa także zaczął podejmować różne działania nie ustalając ich wcześniej z premierem. Mieli odrębne poglądy dotyczące zarówno polityki, jak i obsadzania stanowisk państwowych. Jeśli Bhutto odrzucił jakąś kandydaturę wysuniętą przez Mustafę, Mustafa dąsał się i nie zgadzał się z kolei na propozycję Bhutto. Mustafa wmówił w siebie, że jest wielkim politykiem. Islamabad aż huczał od opowiadań na temat jego megalomanii. On sam podsycał pogłoski, jakoby miał zostać następnym premierem Pendżabu, wyniesionym przez lud do władzy. Doradcy Bhutto przekonywali go, że w jednej pochwie nie było miejsca na dwie szable.

Bhutto kochał Mustafę jak własnego syna i próbował go ostrzec. Mustafa się bronił, argumentował, że pojawienie się jego jako samodzielnego przywódcy umacnia pozycję premiera, od którego trudno oczekiwać, by sam mógł wszystkiego doglądać, Partia Ludowa potrzebuje silnego przywódcy w drugiej linii. Mustafa kilkakrotnie potwierdzał swoją lojalność i poparcie dla Bhutto i dla partii, lecz te jego zapewnienia niewiele pomagały. Mówił o sobie, że jest buforem Bhutto.
- To ja znajduję się pod obstrzałem krytyki - zauważał. - Nie dopuszczam do skierowania jej na ciebie.
Lecz Bhutto wiedział, że Mustafa osłabia jego pozycję i dzieli tort, który on upiekł. Wybuch nastąpił na zebraniu gabinetu w Karaczi, w czasie którego, na polecenie Mustafy, jeden z pendżabskich urzędników wystąpił z raportem na temat konieczności ochrony zasobów wodnych Pendżabu. Bhutto przerwał mu i zaczął krzyczeć z wściekłością:
- Nikt nie będzie mi mówił, jak mam rozdzielać zasoby pomiędzy prowincje! Jeśli będę chciał, skieruję wszystkie do Larkany! Mam do tego mandat wyborców!
- Nieprawda, proszę pana - odparł Mustafa. - Ma pan mandat do służenia temu krajowi jako całości, nie tylko pańskiej wiosce Larkanie. Jak długo będę głównym  komisarzem  Pendżabu,  tak  długo  będę bronić jego interesów.

Bhutto rzucił na stół papiery i wybiegł z pokoju krzycząc:
- Albo ja pozostanę premierem Pakistanu, albo ty nim zostaniesz!
Mustafę otoczyli jego współpracownicy i zaczęli go przestrzegać, że tym razem przekroczył wszelkie granice i że powinien premiera przeprosić. Mustafa natychmiast odszukał Bhutto w jego pokojach i zrobił to. Bhutto przyjął przeprosiny, lecz zauważył:
- Nie powinieneś tego robić. Nie będę więcej tolerował takiej zuchwałości w obecności innych. Następnym razem rozmawiaj ze mną w takiej sytuacji na osobności.
Po tym zdarzeniu napięcie wzrosło do tego stopnia, że stało się nieznośne. W Pendżabie odbywało się w tym czasie spotkanie przedstawicieli państw islamskich, na którym obecni byli król Fajsal z Arabii Saudyjskiej, pułkownik Kadafi z Libii, Jaser Arafat z Organizacji Wyzwolenia Palestyny, Idi Amin i wielu innych znanych arabskich przywódców. Mustafa przewodniczył u boku Bhutto temu spotkaniu na szczycie wraz z szejkiem Mujibur Rehmanem, późniejszym prezydentem Bangladeszu. Pakistan uznał wówczas niepodległość Pakistanu Wschodniego. Po zakończeniu spotkania Mustafa wręczył swoją rezygnację i wyprowadził się z rezydencji głównego komisarza do wynajętego domu. Wkrótce potem poznałam go w Klubie Pendżabskim w Lahore.

Następnego rana po przyjęciu w Klubie Pendżabskim otrzymaliśmy z Aneesem telefon od jednego z przyjaciół Mustafy Khara z zaproszeniem na lunch. Anees był umówiony już wcześniej i ogromnie go to zmartwiło.
- Nie szkodzi - powiedział głos w słuchawce. - Spotkamy się w takim razie na obiedzie.
Tego samego wieczoru znaleźliśmy się w uroczym towarzystwie, w którym jedyną znaną nam osobą był Mustafa Khar. Tak wkroczył w nasze życie Lew Pendżabu i staliśmy się teraz jedną z wielu krążących po jego orbicie satelit. Nasze grono spotykało się prawie codziennie na obiedzie lub kolacji. Gdy rozmowa schodziła na tematy polityczne, Mustafa stawał się niezwykle podniecony. Był socjalistą i, chociaż urodzony jako feudał, pragnął znieść ten system, ponieważ stał on na drodze do postępu w Pakistanie.
- Gardzę wyższymi klasami! - krzyczał. - Nie mam dla nich czasu. Nie interesuje mnie ich poparcie. Są pośmiewiskiem Brytyjczyków. - Głosił, że Pakistan jest krajem awansu społecznego. - Ci, którzy powinni znaleźć się u władzy, to kierowcy riksz, chłopi i robotnicy fabryczni - mówił.
Czuł w nozdrzach zapach potu biedaków i innych upośledzonych warstw naszego społeczeństwa i kreował się na ich przywódcę. Dowodził, że nie można pozwolić na niekontrolowane bogacenie się.
Był zwolennikiem metody Robin Hooda i pragnął systemu, w którym szanse byłyby bardziej wyrównane, a dochody rozdzielane bardziej sprawiedliwie.


ZULFIKAR BHUTTO



Popierał związki zawodowe i inne siły, stanowiące przeciwwagę dla kapitalistów. Z wrodzonym sobie krasomówstwem perorował:
- Kapitaliści mają obowiązek opiekować się proletariatem. Muszą kształcić ich dzieci, zapewnić ludziom pracę, bezpieczeństwo socjalne i opiekę medyczną, a pracującym matkom opiekę nad dziećmi. Muszą też zapewnić im tanie mieszkania. Obowiązkiem dużych zakładów przemysłowych jest pomagać społeczeństwu budując szkoły, uczelnie, szpitale i sierocińce. Zamiast tylko mościć sobie swoje własne gniazdka, powinny spłacać Pakistanowi swój dług.
To, co słyszałam, było bardzo podniecające. Oto człowiek, którego ludzie tacy jak moi rodzice uważali za bardzo niebezpiecznego. Według nich radykałowie jego pokroju byli piewcami nienawiści, handlującymi fałszywymi nadziejami i powiększającymi i tak ogromną już przepaść między bogatymi a biednymi. Budzili w nich i podsycali oczekiwania. Mustafa wypowiadał myśli, które krążyły mi po głowie od dzieciństwa. Sama byłam produktem uprzywilejowanej i wpływowej klasy, lecz nie pasowałam do niej, przez moje otoczenie traktowana byłam jak istota upośledzona. Rozumiałam to, ponieważ sama się buntowałam, nie wiedziałam jednak dotąd dokładnie przeciwko czemu. Mustafa Khar mi to powiedział. Po raz pierwszy w życiu poczułam, że krew w moich żyłach zaczęła szybciej krążyć. 

Mustafa zauważył moje zainteresowanie i odtąd coraz częściej kierował rozmowę na tematy polityczne. Czuł, że połknęłam haczyk. W stosunku do kobiet z naszego grona był skończonym dżentelmenem, traktował nas z szacunkiem i galanterią, a nawet czcią. Gdy któraś z nas wchodziła do pokoju, podrywał się i proponował jej krzesło. Jego nienaganne maniery wydawały się naturalne. Słyszałam, jak szeptano, że był nieokrzesany i ordynarny, lecz nie dostrzegałam w nim śladu tych cech, to, co widziałam, było wzorem dobrego wychowania. Czułam, że coś nas do siebie wzajemnie pociągnie, i zastanawiałam się, czy to nie jest gra mojej wyobraźni. Trwałam w nudnym małżeństwie z mężczyzną, którego nie kochałam, i marzyłam o czymś podniecającym. Mustafa był żonaty z piękną kobietą, która wydawała się bezgranicznie mu oddana. Miał czterdzieści dwa lata, ja byłam dwadzieścia lat młodsza. Był dojrzałym mężczyzną, a ja czułam się niepoprawnie romantyczną uczennicą. Z przyjęcia na przyjęcie coraz bardziej zaczęły prześladować mnie straszne myśli. Nikt nie przyznawał się publicznie do potajemnych związków, ale wiedziałam, że były one w naszej warstwie społecznej bardzo rozpowszechnione. Jednakże połączenie mojego katolickiego światopoglądu wyniesionego ze szkoły z wiarą islamską sprawiało, że cudzołóstwo było dla mnie czymś niedopuszczalnym. Wydawało mi się jednak, że mogę się czuć bezpieczna, wszyscy z naszego kręgu przyjaciół przychodzili na nasze spotkania z mężami lub żonami. Nie było kawalerów ani panien.

Męskie rozmowy, jeśli zeszły z tematów politycznych, obracały się często wokół planowanych wyjazdów na polowania lub polegały na opowiadaniu ulubionych historii dotyczących wielkich polowań. Kobiety przysłuchiwały się im z dumą i bez śladu znużenia. Anees nie polował i, ku swojemu zdumieniu, zauważyłam, że był to powód, dla którego byliśmy w tym towarzystwie osamotnieni. Nie mogliśmy z Aneesem uczestniczyć w tych dyskusjach, więc staraliśmy się być przynajmniej uważnymi słuchaczami. Czasami rozmowa zmieniała ton. Mężczyźni, niepomni obecności swych żon, opowiadali z podnieceniem o zmysłowych tańcach, zwanych mujras. Zwyczaj ten pochodzi z okresu panowania władców mogolskich, kiedy to kurtyzany były bardzo dobrze wychowanymi i wytwornymi kobietami, które uczono tańca, śpiewu oraz tego, jak zadowalać mężczyzn. Ludzie możni oraz szlachetnie urodzeni wysyłali do nich swych kilkunastoletnich synów, aby ich zabawiały i uczyły prawidłowego zachowania. Ci, którzy dotąd nie mieli nigdy kobiety, korzystali ze specjalnej zniżki. Współcześnie zwyczaj ten podupadł, choć nie całkiem zanikł. Miejsce eleganckich kurtyzan zajęły kobiety skromne, chłopki bez wykształcenia, potrafiące jedynie zmysłowo tańczyć. Dźwięk dzwoneczków przy kostkach ich nóg wabi mężczyzn, by rzucali im do stóp banknoty. Mężczyźni z naszego nowego towarzyskiego grona omawiali z zachwytem szczegóły ich zachowań, zarówno w tańcu, jak i w łóżku, i bez żenady mówili o zróżnicowanych opłatach za spędzone z nimi noce. Żony taiły swoje uczucia i udawały, że traktują te opowiadania jako nieszkodliwe męskie fantazje. 

Dla mnie brzmiało to wszystko bardzo obco. Uznałam jednak, że widocznie towarzystwo było aż tak wyrafinowane, że mogło sobie pozwolić na omawianie publicznie tych ryzykownych tematów. Nie przyszło mi do głowy, że dla tych mężczyzn była to po prostu inna wersja dyskusji o polowaniu. Niektórzy nasi starzy przyjaciele ostrzegali Aneesa przed Mustafą ze względu na jego reputację:
- To kobieciarz, niepoprawny Casanova - mówili. - Jest złym człowiekiem. Zniszczy cię.
Na Aneesie nie robiło to jednak wrażenia. Mustafa był jego nowym, wpływowym przyjacielem i Anees wierzył, że znajomość z nim na płaszczyźnie towarzyskiej przyniesie mu osobiste i zawodowe korzyści. Był za bardzo oczarowany Mustafą i za bardzo cieszył go jego nowy status, by miał się martwić o swoją młodą żonę. Mustafa nie robił mi żadnych bezpośrednich awansów ani nie mówił nic takiego, co można by choćby w przybliżeniu określić mianem flirtów, jego oczy jednak przez cały czas dawały mi znaki. Zachowywał się oficjalnie, ale nie był sztywny, i choć starannie utrzymywał dystans, czułam w nim przyjaciela. Nie szukał sposobu, by znaleźć się ze mną sam na sam, jak gdyby bardzo się starał zmyć plamy na swojej reputacji. Jego zachowanie mówiło: "Nie jestem rozpustnikiem, jestem tylko źle rozumiany. Nie jestem uwodzicielem, ale ty podbiłaś moje serce".




Bardziej spostrzegawczy mąż prawdopodobnie zauważyłby te znaki, lecz Anees niczego nie podejrzewał. Ku swemu zdziwieniu zauważyłam, że jego łagodny charakter i pogodna natura irytowały mnie. " Niech zauważy. Boże, proszę Cię" - modliłam się. - "Niech mnie powstrzyma, zanim przekroczę granicę". Zdawałam sobie sprawę z niebezpieczeństwa. Przepaść nęciła mnie i wiedziałam, że na pewno w nią wpadnę. Pierwszy raz pomyślałam, że źle się dzieje w małżeństwie Mustafy, kiedy zobaczyłam jego nędzny, brudny i zaniedbany dom. Krzesła na werandzie były połamane i obłaziła z nich farba, a tapicerka była powycierana. W salonie wszystko dobrane było kolorem do turkusowych sof: lampy, obrazy, dywany i popielniczki, a nawet kosz na śmieci, wszystko było turkusowe! Dzięki Bogu, wykładzina dywanowa i ściany były białe. Wyglądało to jak komplet umeblowania na wystawie. Reszta domu była w opłakanym stanie. Dookoła roznosiły się kuchenne zapachy i czuć było woń zepsutych owoców. Podczas gdy ja wyobrażałam sobie, jak przemeblowałabym dom według swojego gustu, Sherry spacerowała wśród tego chaosu niewzruszona. "Nie trzymałabym tak jedzenia, żeby chodziły po nim muchy" - myślałam. - "Jak ona może na to pozwolić? Gdzie są kwiaty? Czy nigdy nie słyszała o roślinach doniczkowych? Gdzie tu jest ślad kobiecej ręki?"

Mustafie nie przeszkadzało, że tak mieszkał. Nie miało to dla niego znaczenia. Lecz jeśli miał nadzieję, że Sherry wniesie do jego domu jakiś styl i ciepło, to musiała go rozczarować. Mustafa miał zapewne tylko mgliste wyobrażenie o tym, jak powinien wyglądać dom, ale to nie mogło być nawet w przybliżeniu tym, czego by sobie życzył. Poszukał oczami mojego wzroku i bezgłośnie się poskarżył. Odpowiedziałam mu spojrzeniem. Któregoś dnia byliśmy z Aneesem z wizytą u Mustafy i Sherry, gdy ci pakowali się przed wyjazdem do Murree. Zastałam Sherry pochyloną nad olbrzymim kufrem, do którego upychała ubrania Mustafy: muślinową kurtę (luźna koszula), obszerny płaszcz jak z czasów pierwszej wojny światowej, t-shirty, komplety safari, wykrochmalone koszule do garnituru, koszule w paski, koszule w kratkę, buty, począwszy od kaloszy, a skończywszy na pantoflach z krokodylej skóry, oraz najprzeróżniejsze spodnie i garnitury. 
- Wyjeżdżacie na długo? - spytałam.
- Nie - odparła obojętnie Sherry nie podnosząc wzroku, po czym zajęła się drugim drewnianym kufrem.
Sprawdziła jego zawartość: pharmaton, multiwitaminy, syrop od kaszlu, kapsułki z tranem, listeryna, gencjana, jodyna, litrosen, alkaseltzer, tabletki na obniżenie ciśnienia, różnego rodzaju aspiryny, bandaże, plastry, nożyczki, krople do oczu, krople do nosa, termometr.
- Czy Mustafa jest chory? - spytałam zdezorientowana.
Sherry podniosła na mnie wzrok i powiedziała tajemniczo:
- Nie. Ale nigdy nie wiadomo, czego mu się zachce.

Im więcej się o nim dowiadywałam, tym lepiej rozumiałam, że ten człowiek nie potrafi wytrwać w jednym związku małżeńskim. Doszłam do wniosku, że gdyby znalazł odpowiednią kobietę w odpowiednim czasie, byłby na pewno dobrym mężem. Ale ilekroć się żenił, nie kierował się prawdziwym uczuciem, a często zwykłym oportunizmem. Żenił się w przelocie. Uczestnicząc w życiu politycznym, spotykał się z ważnymi i wpływowymi ludźmi, cały czas się zmieniał i rozwijał, przerastając swoje kobiety. Przyglądałam się ze wzrastającym zaciekawieniem jego stosunkom z Sherry i stwierdziłam, że w ich małżeństwie brak było równowagi. Jako jego żona, Sherry powinna zachowywać się odpowiednio godnie, tymczasem jego stosunek do niej był protekcjonalny, a jej służalczy. Mustafa był szefem, mózgiem i duszą ich związku. Sherry podziwiała go i rzadko robiła jakąś uwagę, której on by wcześniej nie zaakceptował. Nie śmiała mieć innych niż on poglądów, wciąż spoglądała na niego, sprawdzając, czy aprobuje to, co ona mówi. Siła jego osobowości powodowała, iż sama stała się tak nieważna, że istniała jedynie w jego blasku. Sherry poddała się Mustafie, i to zdecydowało o jej porażce. Ponieważ Sherry w swoich stosunkach z mężem była bezsilna, wyżywała się często na innych, niegrzecznie i agresywnie odnosiła się do służących, a także swojego siedmioletniego pasierba, Bilala. Czasami wydawało się, że robi wszystko, by chłopiec coś zbroił, prawdopodobnie starając się w ten sposób odwrócić od siebie gniew Mustafy i znaleźć dla niego zastępczy cel. Burzliwe życie tej rodziny fascynowało mnie, ale byłam przekonana, że wina leży po stronie Sherry, a nie Mustafy. Ta kobieta nie dorastała po prostu do tego charyzmatycznego, silnego mężczyzny.

Kiedyś byliśmy z Aneesem i Sherry w sklepie meblowym. W drodze powrotnej do domu chciałam się zatrzymać, żeby kupić coś do jedzenia, lecz Sherry sprzeciwiła się. Spojrzała na siedzącą obok, zawsze obecną przy niej dai Ayeshę, która zajmowała się raczej donosicielstwem niż służeniem swej pani, i powiedziała:
- Nie możemy tu się zatrzymać.
- Dlaczego?
- Bo nie powiedziałam Mustafie, że zatrzymamy się tutaj, żeby kupić jedzenie.
- No to co?
- Nie mogę - odpowiedziała twardo Sherry. - Nie mam jego pozwolenia. Będzie zły.
- Powiedz mu, że ja tak nagle zdecydowałam - zaproponowałam.
- Nie. Będzie się gniewał. Zbije mnie. Bije mnie, jeśli robię coś bez jego pozwolenia.
- To nie mów mu - doradziłam jej.
- To niemożliwe - odparła wskazując na dai. - Ona powie.
Nie zatrzymaliśmy się po jedzenie. Mustafa w towarzystwie innych traktował Sherry pogardliwie. W rozmowie powtarzał wciąż, nie licząc się z jej obecnością, że jest dla niego niewłaściwą kobietą, i nie robił tajemnicy z faktu, że poszukuje dla siebie idealnej żony.
- Znów popełniłem błąd - mówił. - Będę się żenić jeszcze raz.
Ona, słysząc te słowa, śmiała się, traktowała to jak żarty, najwyraźniej łudząc się, że nie mówi tego serio. Widziała jednak, jak wodził oczyma za innymi kobietami i w głębi duszy nie wierzyła, że ma tyle wdzięku czy też przebiegłości, by go przy sobie zatrzymać.

Gdy Sherry zaczęła mi bardziej ufać, odsłoniła przede mną inne cechy charakteru Mustafy. Nie pozwalał jej widywać rodziców i matka Sherry musiała przemycać ubranka dla swojej wnuczki, Anny, przez wspólnych znajomych. Gdy ją zapytałam, dlaczego zabronił jej spotykać się z rodzicami, Sherry odparła:
- Mówi, że moja rodzina wykorzystuje swoje powinowactwo z nim. Załatwiają sobie różne sprawy opowiadając, że gubernator jest ich zięciem.
Wiedziałam, że to powszechne w Pakistanie. Ludzie wykorzystywali fakt, że mają wpływowych krewnych, a Sherry pochodziła z rodziny, która nigdy nie mogła aspirować do stanowisk, jakie osiągnął jej mąż. Jednak to, co mówiła Sherry, brzmiało na tyle fantastycznie, że zastanawiałam się, czy nie przesadza. Mustafa, którego zaczęłam poznawać, był mocnym człowiekiem i kierował się rozsądkiem. Przy nim mogłam mówić o wszystkim, o tym co myślę na każdy temat, a on, ku mojemu ogromnemu zadowoleniu, starannie to rozważał i często przyznawał mi rację. Wydawało mi się, że rozpaczliwie poszukiwał towarzyszki, która mogłaby z nim współzawodniczyć raczej niż zaspokajać jego kaprysy. Coraz częściej rozmyślałam o tym nie rozumianym przez nikogo mężczyźnie, który wciąż wiązał się z niewłaściwymi kobietami. Zaczęłam widzieć siebie jako tę nieuchwytną towarzyszkę, której z taką determinacją szukał.



 CDN.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz