Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 29 grudnia 2019

GWAŁT - CZY NIEODZOWNY ELEMENT KOBIECEGO LOSU? - Cz. XII

NAJWAŻNIEJSZE I (NIEKIEDY)

NAJBRUTALNIEJSZE PRZYPADKI

GWAŁTÓW W HISTORII




 

40 r.

GWAŁTY W CESARSKIM PAŁACU

Cz. X





SZALONY "BUCIK"
Cz. V

 
"GAJUSZ TRIUMFATOR"


 Gajusz Kaligula rzeczywiście bardzo skrupulatnie przygotowywał się do wyprawy wgłąb Germanii, złożył kolejne ofiary zarówno Neptunowi, Jowiszowi, Marsowi, Plutonowi a także bogini Zawiści - aby nieprzychylny los nie dopadł go w podróży. Podobnie jak przed nim Cezar, Druzus i Germanik, kazał wznieść solidny most na Renie, po którym armia miała przeprawić się na drugi brzeg rzeki, od strony miejscowości zwanej Bauli (będącej miejscem wymiany handlowej rzymskiego świata z tutejszymi ludami). Przejechał po moście na czele swego wojska jak triumfator, jak zwycięzca, odziany w zbroję Aleksandra Wielkiego, tunikę ze złotogłowiu, oraz jadąc na rydwanie zaprzężonym w cztery konie - choć bardziej widok ten musiał przypominać komedię, niż ukazywał wodza potężnej armii. Nie było jednak w zasadzie wiadomo przeciwko komu właściwie ma walczyć to wojsko, które z takim zapierającym dech kunsztem, wiódł Gajusz Kaligula na drugi brzeg Renu - gdyż nie było wroga. Wówczas to cesarz wpadł na genialny (według niego) pomysł - kazał mianowicie kilku żołnierzom ze swojej Gwardii Germańskiej ukryć się w lesie, by następnie - powiadomiony o zbliżaniu się "Germanów" - ruszył do boju, karząc jednocześnie czym prędzej zawiadomić cały swój orszak (który wciąż jeszcze pozostawał na drugim brzegu Renu), że oto cesarz z garstką żołnierzy, ryzykując własne życie, walczy z przeważającymi siłami wroga. Następnie Kaligula nakazał wyciąć kilka drzew i upodobnić je do zdobytych na wrogu łupów, po czym powrócił do Bauli, gdzie ostro zbeształ cały swój dwór za ich tchórzostwo (i za to że nie pośpieszono mu z odsieczą). Na drugi dzień ponownie przekroczył most na Renie w drodze powrotnej i jako zwycięzca kazał nazywać się odtąd "Gajus Germanicus". W kolejnych dniach przygotował inną jeszcze atrakcję - a mianowicie zebrał w jednym miejscu okręty floty reńskiej z Castra Vetera, i tak je ustawić nakazał, jakby miały dokonać inwazji na Brytanię, po czym wygłosił mowę do żołnierzy i marynarzy, chwaląc ich bohaterstwo w walce i dziękując za odniesione zwycięstwo. Twierdzi też, że zasługi do jakich się przyczynili równe są zaszczytowi chodzenia po morzu. Następnie przydzielił wojsku nagrody pieniężne, które ci przyjęli wśród okrzyków powszechnej radości.

Była już późna jesień 39 r. i wolnymi krokami zbliżała się zima, dlatego też Gajusz Kaligula zostawił żołnierzy nad Renem u boku nowego wodza armii - Serwiusza Sulpicjusza Galby, który wielokrotnie, pomimo swych czterdziestu lat, dawał przykład sprawności bojowej, kondycji i przede wszystkim determinacji dowódczej. Aby pokazać cesarzowi na co go stać, zapowiedział że będzie biegł u boku rydwanu Kaliguli całą wyznaczoną trasę i rzeczywiście dokonał tego czynu. Ćwiczył się też codziennie w sprawności bojowej, walcząc jak zwykły rekrut wśród żołnierzy, a jednocześnie wymagał od wojska karności, dyscypliny i równej jemu wytrzymałości. Wojsko miało być wojskiem, a za czasów ośmiu lat dowodzenia Getulika (którego Kaligula stracił jako jednego z autorów spisku na swoje życie), armia całkowicie skapcaniała, dyscyplina została poluzowana, żołnierze zaczęli udawać się do miast na wszelakie widowiska, lub nawet parali się handlem. Z chwilą objęcia dowództwa przez Galbę natychmiast to wszystko uległo ukróceniu, a ci, którzy śmieliby pomimo zakazu dalej pałać się handlem, mieli zostać odtąd surowo karani (Sulpicjusz Galba w prawie trzydzieści lat później, zostanie obwołany cesarzem przez wojska w Hiszpanii Tarrakońskiej - gdzie wówczas sprawował namiestnictwo - po śmierci Nerona i otworzy okres nowej wojny domowej, zwany rokiem czterech cesarzy - 68-69). Tak więc, pozostawiwszy wojsko w dobrych rękach, udał się Kaligula na zimowy wypoczynek do Lugdunum (Lyonu), bodajże największego wówczas miasta w całej Galii (choć i tak w porównaniu do Rzymu, Aleksandrii, Antiochii czy Aten to była zaledwie niewielka osada). Tam też cesarz przyjął oficjalną delegację senatu, który poinformowany o próbie zamachu na życie władcy, czym prędzej wysłał oficjalne poselstwo, które miało wyrazić radość senatu i ludu z powodu szczęśliwego ocalenia życia władcy. Problem jednak polegał na tym, że na czele tego poselstwa stał stryj Kaliguli - Klaudiusz, który ze względu na przebytą w dzieciństwie chorobę - jąkał się, ślinił, powłóczył nogami i miał nerwowe tiki. Postawienie kogoś takiego na czele oficjalnej delegacji senatu, Kaligula uznał natychmiast za bark szacunku wobec jego osoby i o mały włos skazałby wszystkich uczestników tego poselstwa na śmierć, gdyby nie fakt iż stryj rozśmieszył go swą nieporadnością i jąkaniem. Darował więc im życie, ale wysłał do senatu list, iż nie przyjmie poselstwa na którego czele stał będzie "idiota". Senat musiał więc wysłać drugą delegację i dopiero tę Kaligula przyjął. 

Cały też czas pisywał też listy do Rzymu, w których przedstawiał siebie jako wodza, który w krwawych bojach z barbarzyńcami walczy o rzymską chwałę, a tam, w stolicy senatorowie żyją w luksusie, otaczając się zbytkiem, jedząc figi i morele, oraz uczęszczając do amfiteatru lub łaźni. W rzeczywistości Kaligula listy te pisał już z Lugdunum, gdzie również otaczał się przepychem, a cała ta jego "germańska kampania" była jedną wielką kpiną. Na prośby senatu, aby czym prędzej wracał do stolicy i już nie narażał dłużej swego życia, odpowiadał posłom wskazując na swój miecz: "Przyjadę, oj przyjadę, a on wraz ze mną". Tak mijały zimowe miesiące i przyszła piękna wiosna roku 40. W głowie Gajusza Kaliguli powstał nowy, genialny plan - inwazja na Brytanię szlakiem Juliusza Cezara sprzed ponad dziewięćdziesięciu lat. Już przecież dorównał ojcu w walkach z Germanami, teraz zaś dorówna Boskiemu Cezarowi i podbije tę niegościnną wyspę - taka myśl z pewnością zawitała wówczas w jego głowie. Ponoć przekonał go do wyprawy smutny los zbiegłego z Brytanii syna jednego z tamtejszych wodzów - niejakiego Adminiusza, przeto natychmiast zarządził zmianę planów i miast na Germanię, teraz wojsko miało skierować się ku Północy. Nakazał więc Kaligula budować nowe okręty zdolne przetransportować znaczną ilość żołnierzy za morze, mobilizował poszczególne legiony, kazał szykować aprowizację i zbudować latarnię morską na galijskim wybrzeżu, która miałaby oświetlać drogę okrętom inwazyjnym. Prace trwały pełna parą i gdy już wszystko zdawało się być dopięte na ostatni guzik, nagle okazało się że... cesarz ponownie zmienił plany - odwołał całą wyprawę i wrócił do Rzymu. Oczywiście można tę decyzję tłumaczyć niestabilnością emocjonalno-umysłową Kaliguli, ale wydaje się równie prawdopodobne (a nawet bardziej) że w tym przypadku decydującym powodem rezygnacji z inwazji na Brytanię, nie był jego osobisty kaprys a... strach żołnierzy, którzy dotąd walcząc na lądzie stałym, teraz obawiali się wsiąść na kołyszące się na wodzie okręty, w obawie przed zatonięciem. I to właśnie ten powód jest bodajże najbardziej prawdopodobnym wytłumaczeniem odwołania ataku i powrotu Kaliguli do Rzymu. Zresztą potwierdzony został, gdy trzy lata później, już za rządów Klaudiusza, Rzymianie rzeczywiście dokonali inwazji na Brytanię, to początkowo żołnierze również odmówili wejścia na okręty, obawiając się nie tylko zatonięcia na pełnym morzu, ale i tej nowej, nieznanej krainy, w której ponoć żyły dziwne, nieludzkie istoty o głowach zwierząt. Nikt nie chciał wyścibiać nosa poza obszar znanego już, rzymskiego świata. Tak samo z pewnością było i z wyprawą Kaliguli, który jednak szybko dał za wygraną, w przeciwieństwie do Klaudiusza. Gajusz Kaligula zarządził więc wielkie zbieranie muszelek, aby jednocześnie ukarać żołnierzy za ich tchórzostwo, oraz zdobyć swoisty "łup" którym mógłby się pochwalić w Rzymie z odniesionych przez siebie "zwycięstw".





"GAJUSZ ZŁODZIEJ I MORDERCA"     

 
W maju 40 r. Kaligula opuścił bezpowrotnie ziemie północnej Galii i skierował się do Rzymu. Po drodze wysłał wiadomość do senatu i ludu o takiej treści: "Wracam jedynie dla tych, którzy życzą sobie mego powrotu, to znaczy dla ekwitów i dla ludu, albowiem od tej pory nie będę już ani współobywatelem, ani władcą dla senatorów". Jak senat miał zareagować na tego typu informację? Była to bowiem zawoalowana, choć niezwykle czytelna zapowiedź kolejnych mordów politycznych. Atmosfera w Rzymie musiała więc być niezwykle zagęszczona i każdy, kto coś znaczył lub kto posiadał jakiś majątek, obawiał się powrotu "szalonego bucika" do stolicy. Gdy więc cesarz przekroczył Rubikon, idąc Via Aemilia (Drogą Emiliańską) a potem w Pisaurum przechodząc na Via Flaminia (Drogę Flaminiusza lub Flaminijska), nerwowość w mieście rosła z każdym dniem. Już zamierzano wysłać oficjalną delegację, która miała powitać cesarza u bram stolicy, ale z drugiej strony, czy to nie zostanie poczytane za uchybiające jego godności, gdy to senat będzie występował w roli gospodarza miasta? W każdym razie niewysłanie delegacji byłoby jeszcze gorsze niż jej wysłanie i mogłoby sprowokować Kaligulę do znacznie poważniejszych kroków, wymierzonych bezpośrednio w senat i jego przedstawicieli. Gdy więc radzono tak nad składem delegacji, okazało się że... cesarz minął Rzym i pojechał dalej. Jak to, cóż się stało? - zapewne niejeden zadawał sobie w myślach wówczas to pytanie. Dlaczego Kaligula nie wjechał do Rzymu, tylko skierował się na południe, do Kampanii? Nikt nie śmiał nawet pytać, po prostu przyjęto ten fakt do wiadomości jako kolejny, nieprzychylny senatowi krok imperatora, który już wielokrotnie w przeszłości dawał wyraz swej niechęci do tejże instytucji pozostałej po dawnych czasach Republiki. Jeśli cesarz pojechał do Bajów to jego sprawa i zadawanie pytań w tej kwestii byłoby niebezpieczne. Zresztą po Rzymie już zaczęły krążyć najróżniejsze i najbardziej przerażające plotki, w których ponoć Kaligula miał szykować się do rozwiązania senatu i uśmiercenia wszystkich jego członków. Mawiano też, że jeden z sekretarzy cesarza nosi przy sobie listę nazwisk, przy których jest odnotowane w jaki sposób mają zginąć poszczególni senatorowie - od sztyletu, czy od miecza.

W każdym razie w sierpniu 40 r. (w te największe upały) Gajusz Kaligula wyjechał wreszcie z nadmorskich Bajów, gdzie lekka bryza, delikatnie chłodziła ciało w gorące dni, i wrócił do Rzymu. Cesarz został powitany u bram miasta jak przystało na władcę i zwycięskiego wodza. Wyraził swoje zadowolenie i nawet skierował kilka pochlebstw do poszczególnych senatorów, zapowiadając że będąc w Germanii i walcząc o chwałę Rzymu, wciąż myślami był z nimi i zapowiedział nadejście nowych, wspaniałych czasów. Senat mile połechtany tymi pochlebstwami, zarządził zbudowanie specjalnej trybuny w kurii senatu, która chroniłaby Kaligulę przed ewentualnym zamachem na jego życie, cesarz otrzymał również prawo osobistej ochrony - złożonej z jego przybocznej Gwardii Germańskiej - która mogłaby pozostać na sali podczas obrad. Obawiając się choćby najmniejszego oskarżenia o współudział w niedawnym spisku Lepidusa i Getulika, działali senatorowie niczym w transie, starając się oddalić od siebie jakiekolwiek podejrzenia. Gdy więc jeden z faworytów cesarza, wchodząc do kurii rzekł do senatora Skryboniusza Prokulusa: "Ty też mnie pozdrawiasz? ty, który tak nienawidzisz cesarza?" nagle cała reszta nie tylko się od niego odsunęła, ale wręcz zaczęto go popychać i wreszcie bić, dokonując ostatecznie prawdziwego linczu. Gdy skończono, zakrwawionego Prokulusa wyniesiono z senatu. Wszystko to było owocem wszechogarniającego strachu i niepewności, nikt bowiem nie mógł być pewien ani własnej pozycji, ani majątku ani też i życia - wszystko bowiem zależało od woli i podejrzliwości cesarza, dlatego lepiej było nie prowokować kolejnych zdarzeń i jawnie występować przeciwko wszelkim, choćby nieprawdziwym i najbardziej absurdalnym oskarżeniom o zdradę. Zresztą panowało powszechne wręcz donosicielstwo i nie można było ufać nawet przyjaciołom, gdyż dzisiejszy przyjaciel mógł równie dobrze dla własnego ratunku, okazać się jutrzejszym donosicielem. Nikt więc nie mógł w ówczesnym Rzymie czuć się bezpiecznie, a szczególnie ten, który posiadał duży majątek, gdyż było więcej niż pewnym iż to właśnie nim zainteresuje się Kaligula.




A ten wreszcie (po raz czwarty) postanowił się ożenić. Jego wybór padł teraz na kobietę z którą od kilku miesięcy miał już romans (zabrał ją też do Galii), matkę trójki dzieci i według powszechnych opinii - niewiastę niezbyt urodziwą - nosiła ona imię Milonia Cezonia. Była starsza od Gajusza Kaliguli o kilka lat, mimo to cesarz był w niej całkowicie odurzony. Ponoć jeszcze w Galii prowadził ją nagą na smyczy, aby przyjaciele podziwiali jej wszelki powab i urok. W trzydzieści dni po powrocie Kaliguli do Rzymu, wydała ona na świat dziecko - córkę, która otrzymała imię po zmarłej (i ubóstwionej siostrze cesarza) - Julia Druzylla. Kaligula chodził dumny jak paw i jako ojciec starał się przychylić dziecku nieba. Zaczął też się publicznie żalić, iż nie stać go na utrzymanie dziecka, przeto kazał... obsypywać się prezentami, zmuszając senatorów do ogromnych datków finansowych. Niekiedy organizował też licytacje niepotrzebnych sprzętów, ustalając jednocześnie cenę wywoławczą tak wysoką, że nie sposób było licytować wyżej. Nikt jednak nie śmiał zaprotestować, czy zrezygnować z licytacji. Nawet ci, którzy sobie przysnęli nie są bowiem bezpieczni. Stało się tak z senatorem o imieniu Aponiusz Saturninus, który podczas licytacji przysnął sobie na ławce, co skończyło się dla niego tragicznie, bowiem licytacja w jego imieniu trwała dalej i ostatecznie, gdy się obudził okazało się że podczas snu zakupił trzynastu niewolników za ogromną sumę dziewięciu milionów sestercji i realnie... utracił cały swój majątek. Można wręcz zażartować (gdyby sprawa nie była tak dramatyczna) że ów Saturninus po prostu... przespał swój majątek. A Gajusz Kaligula domagał się coraz wyższych sum na utrzymanie córki, mimo to wydawał olbrzymie środki na pomysły zupełnie pozbawione sensu, jak choćby most, który miał łączyć pałac na Palatynie ze Świątynią Jowisza na Kapitolu, aby, jak mawiał Kaligula on i Jowisz "zostali sąsiadami". Plan oczywiście był nierealny, ale "bucik" się tym zupełnie nie przejmował, tylko wymyślał wciąż nowe, coraz bardziej niedorzeczne pomysły. 

Wrócił do pomysłu ubóstwienia własnej osoby i ponoć nakazał nawet wzniesienie w Rzymie świątyni (oraz wyznaczył kapłana) gdzie miały być odprawiane modły na jego cześć. Kazał też wznosić podobne przybytki w innych miastach Imperium, aby cały lud wiedział że włada nimi żywy bóg. Kaligula zmienił też strój i zaczął ubierać się na modłę Bogów Olimpijskich oraz wprowadził zwyczaj witania go, poprzez... całowanie w stopę (pomysł ten podsunął mu pewien skazany na śmierć senator - Pompejusz Poenus, który ułaskawiony ostatecznie przez Kaligulę, ucałował go właśnie w stopę i od tej pory cesarz wprowadził takie powitanie, szczególnie wśród senatorów - którymi osobiście gardził). Gajusz Kaligula otoczył się też dwoma autokratycznymi władcami ze Wschodu - Herodem Agryppą (wnukiem Heroda Wielkiego) królem Galilei, Perei i Batanei, oraz - Antiochem, władcą Kommageny. Jeden był tyranem po dziadku i ojcu, drugi zaś uważał się za prawie równego bogom (w swej stolicy Samosacie, kazał wznieść sanktuarium ku swojej czci z napisem: "Ja, Antioch, wzniosłem ten pomnik na swoją chwałę"). Mając takich doradców, trudno się dziwić że wśród nich uważał się Kaligula za "Egipcjanina". Uznał bowiem, że to właśnie w Egipcie wprowadzono prawdziwie boski ceremoniał dworski i zazdrościł swemu pradziadowi Markowi Antoniuszowi, że mógł osobiście wraz z Kleopatrą, doświadczać całego przepychu Egiptu. Bardzo pragnął odwiedzić Aleksandrię (po raz ostatni widział ją jako dziecko wraz z ojcem, jakieś dwadzieścia dwa lata wcześniej). Uznał tedy że świątynie ku jego czci będą początkiem egiptyzacji Rzymu i zamienienia go w monarchię absolutną typu wschodniego. Wizerunek cesarza jako boga pojawił się więc w wielu świątyniach Imperium Rzymskiego i trafił także do Świątyni Jerozolimskiej, gdzie taka profanacja o mały włos nie doprowadziła do wybuchu powstania żydowskiego, choć z całą pewnością spowodowała swoisty "strajk włoski" wśród Żydów, którzy... porzucili wszelką pracę, dopóki wizerunek cesarski nie zostanie wyprowadzony ze Świątyni. Jednak Kaligulę takie postawienie sprawy tylko jeszcze bardziej rozwścieczyło...        








 CDN.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz