Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 17 grudnia 2019

PIERZASTY WĄŻ NADCIĄGA ZE WSCHODU - Cz. IV

W POSZUKIWANIU ELDORADO






"NIECH TROCHĘ ODPOCZNĄ"

CZYLI NA DRODZE KU POTĘDZE


 


 

"ZAPAMIĘTAJ SOBIE TĘ OPOWIEŚĆ, TY, KTÓRY JESTEŚ NASZYM DZIECKIEM, TY, KTÓRY POCHODZISZ Z MECHIKAS, TY, KTÓRY POCHODZISZ Z TENOCHCAN..."


 
 Mijał rok za rokiem szczęśliwego panowania drugiego tlatoani - Huitzilihuitla i choć mieszkańcy bagnistej wyspy, na której założono sławny dziś Tenochcan (Tenochtitlan) wciąż musieli zmagać się z wieloma przeciwnościami zarówno samej natury, jak i niechętnych im sąsiadów, to jednak szybko pokonywano kolejne przeszkody. Ówcześni ludzie w niczym - prócz samego wyglądu - nie przypominali dzisiejszych mieszkańców miasta, odzianych w bawełniane szaty i czerpiących pełną garścią z obfitości, jakie daje nam nasze położenie i nasza potęga. Tamci, biedni ludzie, cieszyli się, jak złapali rybę na jeziorze, nisko lecącego ptaka a nawet bagienną trawę, pełną owadzich jajeczek. Minęło trochę czasu, nim nauczyli się pleść półki wodne ze splątanych ze sobą pasów długich wodorostów (chinampas) i na nich zaczęli uprawę roślin, poczynając od fasoli a kończąc na kukurydzy, która szybko stała się podstawowym posiłkiem naszych przodków. Miasto było jeszcze bardzo małe, z dominującą wciąż trzcinową zabudową i oprócz terenów wokół głównej świątyni, istniały tylko takie dzielnice jak: Huitzilah na drodze ku Itzapalapy na południu wyspy, Tzapotlah na zachodzie na drodze do Tlacopan i część dzisiejszej dzielnicy Atzacoalco na wschodzie, poza tym od kilku już dziesięcioleci rozwijało się odrębne miasto na północy wyspy - Tlatelolco, z własną świątynią (Tenochtitlan oficjalnie założono w 1325 r., Tlatelolco zaś w 1358 r. a w 1473 r. pod wodzą wojowniczego króla Axayacatla, północna część wyspy została włączona bezpośrednio do Tenochtitlanu, po zrzuceniu tamtejszego władcy ze schodów Wielkiej Świątyni) i własnym tlatoani. Przodek mój - Huitzilihuitl nawiązał też przyjazne stosunki w kilkoma sąsiadami, jak Huexotzinco, Tlaxcala czy Cuauhnauac, co zaowocowało również rozwojem  handlu. Były to czasy pokoju otaczane opieką przez Kwieciste Pióro - Coatlicue - Matki Ziemi w sukni z węży, boga Tlaloca - patrona deszczu i plonów rolnych, oraz boga Quatzelcoatla - dobroczynną Gwiazdę Poranną. Niestety, nie wszyscy bogowie byli zadowoleni z tego stanu rzeczy i wreszcie Huitzilopochtli - Koliber Lewej Strony (Południa), bogini Cihuacoatl - Kobieta-Wąż, oraz Xipe Totec - Pan Obdarty ze Skóry, zaczęli domagać się krwi jeńców wojennych. 

Huitzilihuitl nie mógł więc sprzeciwić się woli bogów. W roku Dwóch Trzcin (1403 r.) wyprawił się więc tlatoani wraz z wojownikami przeciw miastom Mixquic i Cuitlahuac i zdołano zniszczyć czółna rolników uprawiających chinampas, pochwycono też kilku jeńców wojennych, których następnie złożono w ofierze Huitzilopochtli i innym bogom w Wielkiej Świątyni Tenochcanu (jak wyglądała scena złożenia takiego nieszczęśnika w ofierze? Pewną, choć niepełną odpowiedzią na to pytanie niech będzie relacja jezuickiego kapłana z 1637 r., który osobiście widział jak plemię Huronów złożyło w ofierze wojownika Seneków. Oczywiście nie wszystko należy tutaj odnosić do praktyk popełnianych przez Azteków, ale warto przynajmniej uzmysłowić sobie, jak wyglądało to u tych ludów z północy, otóż: "Wyznaczonego wieczoru, wkrótce po zapadnięciu zmroku i po odbyciu przepisowego szeregu uczt, wzdłuż całego domu narad rozpalono jedenaście ognisk. Wśród przybyłego, ciasno stłoczonego tłumu pełno było młodych ludzi z pochodniami, rozradowanych i głośno pokrzykujących - uprzedzono ich, aby hamowali swój entuzjazm, gdyż ofiara musiała wytrzymać przez całą noc. Następnie, podczas gdy wódz powiadamiał zebranych o podziale ciała jeńca, co miało nastąpić po jego śmierci, wprowadzono więźnia śpiewającego pieśń wojenną (...) potem zaczął on biegać w koło między ogniskami, raz za razem, a wszyscy usiłowali go przypalić, kiedy ich mijał. Wrzeszczał jak potępieniec i cała chata rozbrzmiewała wrzaskami i okrzykami. Niektórzy go przypalali, inni łapali za ręce i łamali mu kości, inni wbijali mu patyki do uszu, jeszcze inni zarzucali mu sznury na nadgarstki, ciągnąc za ich końce z całej siły, aby rozciąć ciało i skruszyć kości". Ów rytuał trwał przez całą noc, a gdy nieszczęśnik mdlał, cucono go wodą, a nawet podawano żywność i ponownie zmuszano do tego makabrycznego rytuału. O świcie, gdy ledwie przytomny, poraniony nieszczęśnik nie mógł już chodzić, przywiązywano go do słupa i przypiekano w różne miejsca rozpalonymi ostrzami toporów. Gdy całkowicie opadł z sił, obcinano mu dłonie, stopy i wreszcie głowę, po czym wręczano je tym, którzy mieli to obiecane przez wodza. Następnie te części ciała gotowano i spożywano. Jak już mówiłem, u Azteków rytuał ten przebiegał nieco inaczej - choć również kończył się śmiercią i dzieleniem części ciała ofiary na części które spożywali kapłani i wybrani członkowie elity. O tym, jak wyglądała ta praktyka u Azteków opowiem w kolejnych częściach, gdy dojdziemy już do końca wieku XV, a szczególnie poświęcenia nowej Wielkiej Świątyni w 1487 r. przez króla Ahuitzotla - gdzie w czasie kilku zaledwie dni świątecznych złożono na ołtarzu ofiarnym ponad 20 000 ludzi - a należy pamiętać że są to najniższe liczbowo dane, gdyż sugeruje się że uśmiercono wówczas nawet ponad 70 000 wziętych do niewoli jeńców. I nich mi teraz ktoś powie że wspaniałą cywilizację Azteków zniszczyli podli Europejczycy, którzy przybyli do Nowego Świata ze swoim Bogiem zrodzonym w odległym Betlejem, i którzy ostatecznie położyli kres tym barbarzyńskim praktykom).




W roku Sześciu Trzcin (1407 r.) zamierzano powtórzyć tamtą wyprawę, tym razem kierując się jednak w stronę odległego Chalco (z którym dotąd Aztekowie współpracowali przy uprawie i magazynowaniu kukurydzy). Oskarżono wówczas o nieuczciwość dwóch nadzorców (dozorców kukurydzy) z Chalco i domagano się ich wydania, w celu złożenia w ofierze. Tamtejszy tlatoani odmówił jednak ich wydania, a wsparli go mieszkańcy innych okolicznych miast (Xico, Tlapacoyan, Chimalpa a przede wszystkim Cuitlahuac), którzy rzekli: "Niech no tylko Mechikanie (Aztekowie) spróbują przyjść do nas ze swoimi strzałami i tarczami". Wzajemne wsparcie miast znad jeziora Chalco, doprowadziło ostatecznie do odwołania wyprawy wojennej, a zamiast owych nadzorców musiano poświęcić w Tenochtitlanie jakichś niewolników. Huitzilihuitl zrezygnował z wyprawy, mimo że miał ciche poparcie samego hueytlatoani (wielkiego władcy) Tezozomoca, króla Tapaneków z Azcapotzalco. Szczególnym ulubieńcem Tezozomoca był jego wnuk - Chimalpopoca (Dymiąca Tarcza), dzięki któremu Tenochtitlan uzyskało wiele dobrodziejstw z jego strony, a szczególnie korzystne dla dalszego rozwoju miasta było ograniczenie daniny (Aztekowie bowiem, będąc poddanymi Tepanaków z Azcapotzalco i musieli płacić im narzucony odgórnie pokaźny roczny trybut), który to od czasów narodzin Chimalpopoki (1397 r.) został obniżony do wręcz symbolicznej sumy (dwie kaczki, kilka ryb, parę żab i trochę owadów). Tezozomoc zwykł mawiać, mając na myśli Tenochtitlan: "Niech trochę odpoczną", co jednak nie podobało się ani starszyźnie Azcapotzalco, ani też jego synom, a szczególnie młodszemu i wojowniczemu Maxtli, który uważał że ojciec popełnia błąd, pozwalając wzrosnąć "podłemu miastu na bagnach", kosztem rodzinnego Azcapotzalco. Jednak wola Tezozomoca - wielkiego władcy, którego sława dochodziła do najdalszych krańców ziemi - była niepodważalna i bezdyskusyjna.

Wreszcie nadszedł rok (ok. 1410 r.) będący końcem 52-letniego niebiańskiego cyklu. Następował tedy czas chaosu i zniszczenia do którego należało się przygotować (Aztekowie używali dwóch kalendarzy, 260-dniowego i 365-dniowego. Ten pierwszy, tzw. kalendarz wróżbiarski - podzielony był na dni od 1 do 13 reprezentujących 20 symboli takich jak np. Krokodyl, Wiatr, Dom, Jaszczurka, Królik, Trzcina, przy czym każdy kolejny był numerycznie większy od poprzedniego, jak na przykład po roku Pierwszy Królik, następował rok Drugi Trzcin, nastepnie rok Trzeci Noża, potem rok Czwarty Dom itd. aż do 13-go i znów nastepowała zmiana, polegająca na tym, że rozpoczynano od Pierwszej Trzciny, Drugiego Noża, Trzeciego Dom itd. Na to nakładało się 18 miesięcy po 20 dni + 5 dni dodatkowych, 365-dniowego roku "religijnego" - lub "niebiańskiego", wyznaczającego święta religijne. Natomiast moment w którym oba kalendarze nachodziły na siebie, powtarzał się dokładnie co 52 lata, stąd Aztekowie liczyli okresy istnienia świata właśnie co 52 lata. Był to jednak moment kryzysowy dla państwa i wszystkich jego mieszkańców, gdyż zapowiadał najróżniejsze katastrofy, łącznie z zagładą istniającego świata, który właśnie umierał w swym 52-letnim gwiezdnym cyklu. Noc końca jednego i początku drugiego cyklu, była niezwykle ważna, gdyż świat przechodził na chwilę przez fazę powrotu do stanu chaosu, który poprzedzał powstanie nowego cyklu. Nikt więc tej nocy nie mógł zasnąć, a szczególnie dbano by spać nie poszły małe dzieci, jako iż wierzono że w momencie przesilenia, dzieci które zasnęły, zamienią się w... myszy. Tej nocy należało też wygasić wszystkie ogniska w domach - aby nie prowokować nieszczęścia, oraz usunąć z domów wizerunki bogów i kamieni z palenisk wrzucając je wszystkie do jeziora. Następnie przystępowano do wskrzeszenia nowego ognia - będacego symbolem cyklu stwarzania świata. Jeśliby się nie udało rozniecić takiego ognia, wówczas było pewne że bogowie przeznaczyli owemu nieszczęśnikowi zgubną przyszłość. Dlatego też, aby nie prowokować losu, kobiety w ciąży tej nocy były zamykane w spichlerzach, ponieważ wierzono że w przypadku niepowodzenia przy pomnownym roznieceniu ognia, zamienią się one w krwiożercze bestie, które wraz z demonami pożrą wszystkich domowników). 

(Dlatego też tej nocy, wszyscy oczekiwali poranka z duszą na ramieniu i gromadzono się w większe grupy, by wpólnie oczekiwać przejścia chaosu w stan narodzin nowego świata. Przed północą miała miejsce jeszcze publiczna procesja kapłanów, którzy nazywani teonenemi - "kroczący jak bogowie", szli jeden za drugim pod przewodnictwem kapłana z dzielnicy Copolco, na szczyt wzgórza Huixachtlanu, położonego pomiędzy miastami Ixtapalapan i Colhuacan - by tam rozniecić ogień narodzin nowego świata. Nie była to jednak bezpieczna podróż, gdyż obawiano się ataków gwiezdnych demonów - tzitzimime, które miały atakować ludzi lub powodować wśród nich panikę. Gdy udało się rozpalić ogień - a rozpalano go na piersi leżącego jeńca, tuż po wyrwaniu z niego serca i stamtąd dopiero rozniecano ogień w wielkim palenisku, gdzie wrzucano wyrwane serce i całą resztę ciała nieszczęśnika - ludzie gromadzili się przy nim, oczekując wzejścia słońca. Gdy zaświtał nowy dzień, ludzie rzucali się sobie w ramiona, całowali, radując się iż bezpiecznie przeszli do nowego cyklu istnienia świata - był to czas powszechnej radości. Następnie przystepowano do generalnych porządków, czyszczono swe domy i zaopatrywano się w nowe sprzęty, łącznie z wizerunkami bóstw). Po dokonaniu tej ceremonii, wkrótce potem (1411 r.) lud Mechikanów ostatecznie pokonał i zdobył miasto Chalco, z którym wadził się (od co najmniej 1407 r.) już od kilku lat. Była to druga większa zdobycz wojenna Tenochcanu, po opanowaniu żyznych ziem uprawnych terytorium Xaltocanu na północy Jeziora Texcoco (1398 r.). Jednak wśród Tepanaków z Azcapotzalco zrodził się wówczas potężny sprzeciw wobec ekspansji terytorialnej "Miasta na Jeziorze" i domagano się podporządkowania Chalco bezpośrednio Azcapotzalco, jako suwerenowi Tenochtitlanu. Huitzilihuitl musiał się ugiąć i podporządkować, nie miał bowiem jeszcze ani sił ani poparcia by próbować sprzeciwić się potędze Tepanaków. Tak więc Azcapotzalco przejęło teraz Chalco. Był to policzek, który synowie tlatoani z Tenochtitlanu (a szczególnie Montezuma Ilhuicamina - Niebieski Łucznik) dobrze sobie zapamiętali.




W tym samym czasie na tronie w Texcoco (mieście po wschodniej stronie Doliny Meksyku) zasiadł ambitny władca o imieniu Ixtlilxochitla i koronował się na niezależnego (od Azcapotzalco) Wielkiego Chichimecatla. Taki jawny bunt, wymierzony w niepodlegającą dotąd żadnej dyskusji dominację Tepanaków w całej Dolinie Anahuac, musiał spowodować kontrakcję wielkiego tlatoani Tezozomoca. Władca ten co prawda nie podjął wyprawy zbrojnej, ale zaprotestował w inny sposób - zrywając wszelkie kontakty handlowe z Texcoco i nakazując uczynić to samo również Tenochtitlanowi i innym podległym sobie miastom, licząc na to że owa blokada handlowa doprowadzi do ukorzenia się i ponownego podporządkowania Iztlilxochitla władzy Azcapotzalco. Okazało się jednak że nie doprowadziło to do otrzeźwienia chichimecatla z Texcoco, a wręcz przeciwnie, demonstracyjnie mianował on swego synka - Nezahualcoyotla (Głodnego Kojota), kolejnym władcą (a jedynym, który mógł mianować lub potwierdzić następstwo tronu w kraju lennym, był jego suweren, czyli w tym przypadku właśnie Tezozomoc) i stało się oczywiste że bez wyprawy orężnej się nie obędzie. A tymczasem zakończył swój ziemski żywot drugi tlatoani z Tenochcanu - Huitzilihuitl (1417 r.). Rodzimy się bowiem na tym świecie jako esencje duchowe poprzednich istot, obdarzeni "zimnymi" i "gorącymi" pierwiastkami wzrostu. Pierwszy aspekt odpowiada za nasz wzrost i rozwój, drugi zaś - słaby zrazu i niewielki - z czasem zaczyna rosnąć i dominować i odpowiada za wysychanie naszego ciała - co my widzimy jedynie w formie starzejącej się skóry. Esencja duchowa Huitzilihuitla podażyła prosto ku bramom Tlalocanu - wilgotnego, pełnego owoców i kwiatów miejsca wszelkiej obfitości i szczęścia, skąd podąży następnie do Tamoanchanu - centrum kosmosu i pnia świata. Nie wszyscy jednak mogą zmierzać ku bramom Tlalocanu, nie wszyscy są godni by je przekroczyć. Większość ludzi podąża do Mictlanu - krainy zmarłych, zaś ci, którzy odeszli z tego świata w hańbie, zabrała ich choroba zakaźna lub nie odnieśli w boju żadnej chwały - zmierzają prosto ku najniższej z krain podziemnych - Chicnauhmictlanu. Polegli zaś w boju, odchodzą na cztery lata ku słońcu, gdzie towarzyszą mu w jego codziennej wędrówce - zapełniając je swą życiodajną siłą - po czym przechodzą bezpośredniu do Tamoanchanu - miejsca początku wszelkiej istniejącej boskiej esencji.

Nowym, trzecim tlatoani Tenochtitlanu, został syn Huitzilihuitla, zrodzony z córki wielkiego Tezozomoca - księżniczki Ayauhcihuatl - zaledwie dwudziestoletni Chimalpopoca (Dymna Tarcza). Jego najbliższym doradcą i powiernikiem został stryj Itzcoatl (Obsydianowy Wąż), brat zmarłego władcy. Nowy tlatoani dokonał rytualnego objazdu miasta na łodzi, witając swych poddanych i obiecujac im pomyślność bogów oraz przychylność władców (ze szczególnym uwzględnieniem Tezozomoca, od którego przecież zależało utrzymanie symbolicznej wartości wypłacanych Azcapotzalco danin). I rzeczywiście, już wkrótce młody Chimalpopoca musiał zwrócić się z prośbą do swego dziadka Tezozomoca, prosząc go o umożliwienie mieszkańcom Tenochtitlanu dostępu do słodkiej wody na Wzgórzu Pasikonika w Chapultepec, lub też zezwolił na budowę w "Mieście na Jeziorze" akweduktu, gdyż rozwój chinampas (wodnych pól uprawnych, budowanych głównie na okolicznych bagnach wokół wyspy) powodowała, że mieszkańcy pili brudną, zamuloną wodę. Druga z próśb Chimalpopoki została od razu odrzucona przez starszyznę Azcapotzalco pod przewodem syna Tezozomoca - Maxtli. Nik nie zamierzał ani pomagać Mechicanom w dostarczeniu budulca - potrzebnego do budowy akweduktu - ani też wyrażać samej zgody na jego powstanie. Pod wpływem Maxtli odrzucono też pierwszą prośbę, umożliwiającą ludności miasta korzystanie ze źródeł słodkiej wody na Wzgórzu Pasikonika w Chapultepec, jednak tego było już za wiele i potężny Tezozomoc (choć bardzo stary), zdołał przełamać opór możnych i zezwolił mieszkańcom Tenochtitlanu na korzystanie z tych źródeł. W kilka lat później (1426 r.) zezwolono również (przy otwartym buncie Maxtli) Mechicanom na budowę własnego akweduktu i nawet dostarczono im potrzebne do tego materiały oraz ludzi (oczywiście na niepodlegające dyskusji polecenie Tezozomoca, który nie zamierzał opuszczać wnuka w potrzebie).




A tymczasem nadeszła chwila ostatecznego uporania się ze zbuntowanym Texcoco. Ambitny i żądny zwycięstw oraz władzy Maxtla stanął na czele armii Azcapotzalco i pomaszerował wzdłuż Doliny Anahuac (Doliny Meksyku), na spotkanie ze zbuntowanym miastem. Doszło do bitwy (1418 r.) u podnóża Góry Tlaloka, w czasie której armia Ixtlilxochitla została rozgromiona, a on sam dostał się do niewoli i został zamordowany (jego syn, będąc jeszcze niepełnoletnim - Nezahualcoyotl ukrył się na drzewie i dzięki temu, schowany wśród liści uniknął pogromu). Texcoco ponownie więc popadło w całkowitą zależność od Azcapotzalco. Dzięki temu zwycięstwu pozycja Maxtli w spodziewanym konflikcie o władzę po śmierci sędziwego Tezozomoca, znacznie teraz wzrosła a i starszyzna zaczęła w nim widzieć kolejnego tlatoani (mimo że nie był najstarszym synem władcy Azcapotzalco). Ojciec, widząc wzrastające poparcie Maxtli wśród możnych i ludu swego potężnego miasta (o którym mawiano że ludzi jest tam tak wiele, jak mrówek w mrowisku), a jednocześnie pragnąc okazać sprawiedliwość nastarszemu synowi - Tayauhowi, któremu zgodnie z prawem należało się pierwszeństwo w objęciu władzy, starał się godzić wzajemną niechęć pomiędzy synami, jednocześnie coraz częściej ulegał żądaniom Maxtli. Gdy więc (w 1426 r.) Chimalpopoca poprosił o możliwość zbudowania akweduktu w Tenochtitlanie i dostarczenie potrzebnych do tego materiałów oraz ludzi do budowy, władca Azcapotzalco początkowo wyraził zgodę i wysłał swych ludzi by wznieśli akwedukt w "Mieście na Jeziorze". Jednak, gdy Maxtla zdecydowanie zaprotestował, twierdząc że jest to dowód odwrócenia zależności lennej i teraz to Tepanakowie pracują dla ludu Mechikas, król chcąc nie chcąc musiał przyznać mu rację. Wysłani zaś do Tenochtitlanu inżynierowie z Azcapotzalco, z trudem zaciskali zęby, będąc zmuszeni do pracy w tak prowincjonalnym i zależnym politycznie mieście, które w żaden sposób nie mogło się równać z potęgą Azcapotzalco - miasta leżącego po zachodniej stronie Doliny Anahuac. Maxtla wreszcie zażądał od ojca, by ten udowodnił że nie pragnie uwolnić Tenochcanu spod zależności lennej i że "Miasto na Jeziorze" wciąż będzie płacić daniny (zażądał też ich zwiększenia). Tezozomoc, będąc już u kresu swych sił witlanych, a jednocześnie pragnąc zachować pokój między synami po swej śmierci, postanowił zawezwać Chimalpopocę do Azcapotzalco, aby tutaj żył i tym samym nie mógł wyzwolić się spod jego kurateli. Nim jednak wdrożył w życie swój plan, zmarł w wieku lat stu pięciu, z czego panował przez prawie sześćdziesiąt (1426 r.). 

Do Azcapotzalco zdążali teraz przywódcy ludów podporządkowanych Tepanakom, a wśród nich byli m.in. Chimalpopoca z Tenochtitlanu, Tlacateotl z Tlatelolco i Nezahualcoyotl z Texcoco. Ciało wielkiego króla Tezozomoca, przez cztery dni spoczywało na trzcinowej macie, by każdy przybyły mógł oddać mu ostatni pokłon, nim ciało zostanie spalone i przeniesione przez Równinę Wielkich Noży, gdzie ostatecznie spocznie. Sędziwy tlatoani pokryty był aż siedemnastoma kocami, wykąpany i przebrany w bogate szaty, w usta włożony miał klejnot jadeitu - symbol życia i śmierci, a twarz jego przykryto turkusową maską. Gdy uroczystości pożegnania zostały już dopełnione, przeniesiono ciało na stos pogrzebowy. Najpierw złożono w ofierze tych niewolników, którzy mieli umrzeć wraz z władcą. Wydarto z ich ciał serca i wrzucono na szczyt płonącego stosu z sosnowych bierwion. Potem zabito karłów i garbatych, którzy również musieli się poświęcić dla swego pana, oraz małego psa (który miał pomóc Tezozomocowi odnależć drogę w Zaświatach). Gdy ceremonia dobiegła wreszcie końca, wszyscy przybyli na tę uroczystość rozjechali się do swych domen, a tymczasem w Azcapotzalco rozgorzał spór o władzę pomiędzy braćmi: Maxtlą i Tayauhą - spór od którego szły iskry tak wielkie, że raziły i spalały za sobą lokalnych władców z innych miast. Pożar ów, skrzeszony od iskier wzajemnej nienawiści obu braci, nie ominął też ani Texcoco ani Tenochtitlanu.






  

 CDN.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz