CZYLI JAK TO POZ ZAKOŃCZENIU
I WOJNY ŚWIATOWEJ
NIEMCY PLANOWALI ODRODZIĆ
DAWNĄ POTĘGĘ RZESZY?
III
W BERLINIE
Następnego ranka major miał do załatwienia na mieście kilka drobnych spraw. Towarzyszył mu Seelow, ciekawie rozglądając się po z dawna znanych ulicach Berlina, którego nie widział od lat piętnastu. Nie dostrzegał wielkich zmian, plac Lützowa, Nollendorfa, Massenstresse miały swą dawną fizjognomię. Skoro jednak zapuścili się dalej do Schönebergu i w uboczne ulice, okazało się, że biada i niedostatki wyzierały z każdego domu. Wśród dzieci bawiących się na ulicy bywały okazy krańcowej nędzy, dorośli zaś zdawali się przepracowani i bezmyślni. Obrazu dopełniały pustka i brudy. Seelow dał wyraz swymu przerażeniu, lecz Solling zauważył:
- Nie jest to jeszcze najwstrętniejszy obraz, gdybyś ujrzał dzielnicę północną lub wschodnią, przekonałbyś się o tym. W ogóle nie powinieneś wyobrażać sobie Berlina już jako pogodne, wygodne miasto, jakim był dawniej, kiedy to nawet uliczka na skraju przedmieścia przedstawiała się schludnie i przyjemnie i latem na każdym balkonie widniały rabaty kwiatów. Czy przypominasz sobie owe wielkie miasta na Wschodzie, jakie poznaliśmy w czasie wojny? Wydawały się nam na pół orientalnymi, bo obok wyrafinowanego zbytku biła w oczy ostatnia nędza. Tak mniej więcej jest teraz u nas. Na głównych ulicach przepych a poza nimi zgroza. Tam prawie wyłącznie obce żywioły, żyjące w dostatku, a tu rzeczywisty Niemiec bez ratunku, na drodze do zagłady. Naturalnie zbrodnia szerzy się przerażająco. Niemało trzeba będzie nad tym pracować, by dźwignąć znów fizycznie i moralnie tę ludność. Niekiedy wpadają w oczy obrazki przeszywające duszę bólem. Raz jeden tylko doznałem pewnego rodzaju zadowolenia, choć brzmi to szpetnie. Zetknąłem się przypadkiem z całkiem zubożałym i znikczemniałym człowiekiem, w którym rozpoznałem stróża domu, gdzie mieszkaliśmy przez ostatnie lata wojny. Należał on wtedy do największych krzykaczy. Wobec mnie wprawdzie nie odważał się na popisy swej swady, ale opowiadała mi to żona. Było mu całkiem obojętne, czy rządzili Francuzi czy Anglicy, byle panował pokój...
(W KSIĄŻCE z 1922 r. BRAKUJE DWUCH STRON - PRZECHODZĘ WIĘC DALEJ)
- ... ludności wiejskiej czysto germańskiej rasy przy jednoczesnym ubytku mieszanej ludności w miastach. Ale jeszcze coś niezbędnie koniecznego zawdzięczamy tej smutnej epoce. Bez kwestii nabyliśmy więcej tężyzny, zarówno naród w swym całokształcie jak poszczególny osobnik, i to w stosunku do siebie i do innych. W ostatniej wojnie ujawniliśmy pewną miękkość natury i życie ludzkie ceniliśmy zbyt wysoko, w czym leży jedna z głównych przyczyn, że nie zdobyliśmy się na wytrwałość.
- Przepraszam cię - przerwał rotmistrz - nie możesz utrzymywać, że nasi żołnierze nie wystawiali dostatecznie swego życia na niebezpieczeństwo. Nie brak przecież mnóstwa przykładów wręcz wspaniałego bohaterstwa. Przypominam ci tylko Ypern.
- Znam to wszystko - odparł Solling - Nie brakło nam osobistej waleczności, ale waleczność sama nie wystarcza. Mimo wszystko byliśmy miękkiego serca. Wyjaśnię co to na kilku przykładach, jakie mi się nasuwają na myśl. Było to po bitwie w Lotaryngii, zaraz dnia 14 września. Wieczorem przybyło pospiesznie na plac boju kilku cywilnych lekarzy z Metzu. W pewnej wsi zastali lazaret polny w pełnym ruchu. Niemieccy lekarze mieli mnóstwo do roboty około rannych niemieckich. Francuskich rannych pozostawiono zrazu z pojmanymi lekarzami francuskimi, którzy nie uważali bynajmniej za potrzebne ruszyć palcem. Stali zgrupowani i rozmawiali, paląc papierosy. A na zapytanie, dlaczego nic nie robią, odparli, że brak im stołu operacyjnego, brak tego lub owego. Tymczasem lekarze z Metzu postarali się w jak najkrótszym czasie o wszystko, czego było potrzeba, i zabrali się do francuskich rannych. Panowie Francuzi stali przy tym i przyglądali się. Ani im się śniło pomagać. Jeden z rannych był widocznie bliski śmierci, nie można było go uratować. Więc lekarze niemieccy pozostawili go w spokoju. Straszną było rzeczą patrzeć na tego człowieka, jak raz wraz usiłował coś powiedzieć. Wezwano tedy lekarzy francuskich, aby przynajmniej tym zaopiekowali się człowiekiem i dowiedzieli się, co on chce powiedzieć. Cóż na to odrzekli? "Bah, laissez le crever", co znaczy: "niech zdycha". Że to jest faktem, mogę ci osobiście zaręczyć. A teraz powiedz mi, czy coś podobnego byłoby u nas w ogóle możliwe? Inny przykład. Było to w czasie po zajęciu Lotaryngii. Do żony leśniczego, urodzonej tam, której mąż jako Niemiec dawno był wydalony, przybył francuski oficer, mający zająć rewir, i żąda opuszczenia leśniczówki. Kobieta wzbrania się, mając w domu śmiertelnie chorego syna, którego niepodobna przenieść. Na przedstawienia za swej strony kobieta usłyszała: "Laissez le crever, ce boche la" ("Niech ten Szwab zdycha"). Pomyśl, do rodzonej matki i w czasie pokoju. Z własnego doświadczenia wiadomo ci, jak to często rankiem słyszeliśmy z francuskich rowów strzeleckich grzmiące: "un deux trois", po czym wielkim łukiem padały przez palisady trupy poległych w nocy i tam spoczywały. Po cóż je grzebać? byli zabici, więc przecież tylko marną bryłą ścierwa. Jeńcy nasi po powrocie swym z Francji opowiadali podobną, charakterystyczną historię. Granat padł w maszerującą kolumnę francuską i położył trupem kilku ludzi. Pozostawiono ich po prostu na ziemi leżących, wozy, armaty, samochody szły po nich przez cały dzień, tak iż pozostało z nich tylko kilka bezkształtnych kawałków. Nikomu się nie przyśniło, by usunąć ich na bok. Ostatecznie pochowali ich pojmani Niemcy. Tego rodzaju przykłady można by wyliczać w nieskończoność. Wskazują one na taką pogardę cudzego życia, taką brutalność, jaką u nas byłaby czymś nieprawdopodobnym.
(W tym miejscu polski tłumacz tej książki - Maciej R. Wierzbiński, daje przypis, w którym to wyjaśnia: "W pierwszych miesiącach wojny stanął na dworcu poznańskim pociąg transportujący wojsko w przejeździe z Prus Wschodnich na zachód. Żołnierzom nie wolno było oddalać się na miasto. Z jednym z nich wdałem się w gawędę. Był to szeregowiec z Turyngii, prostak, który o istnieniu Polaków nie wiedział bodaj wiele i mówił do mnie z całą szczerością absolutnie bezkrytycznego niewolnika. Opowiadał mi o potyczce pod Gąbinem, po której Moskale cofnęli się z placu boju. Zapytany o rannych mówił, że gdy zabrano się do spoczywających na ziemi Rosjan, pułkownik zawołał dosłownie: "Was sollen wir mit dem Zeug?!" ("Cóż mielibyśmy począć z tym?!"). Poczytano to za rozkaz dobijania rannych rosyjskich i zastosowano się do tego, tym więcej, że generał polecenie to zatwierdził. Opowiadano podówczas powszechnie, że po bitwie pod Longwy Kronprinz, wierny swej dewizie: "immer feste druf" ("zawsze wal mocno") wydał rozkaz by bez chwili zwłoki ruszyć za nieprzyjacielem. Tu i ówdzie rzucono deski na ciała rannych, obficie pokrywające teren walki, i armaty przejeżdżały po nich, rozgniatając je na miazgę. Zresztą niechaj czytelnik wyda sąd o tym, czy nacja, która pierwsza stosowała miotacze ognia, obrzucała jakieś mieściny angielskie bombami li tylko z upodobania do niszczenia i mordowania i która ma na sumieniu "Lusitanię" (brytyjski pasażerski transatlantyk, zatopiony przez niemiecką łódż podwodną - 7 maja 1915 r.), może mieć powód do zarzucania sobie braku okrucieństwa, brutalności i pogardy cudzego życia").
A jak postępowali Francuzi z rokoszanami w swych szeregach? Nie bawili się z nimi. Zastrzelono również we Francji kilka kobiet, oczywiście pochodzenia niemieckiego, z powodu szpiegostwa. Nikt nie oburzał się skutkiem tego, uznawano, że wszystko było w porządku. A u nas ileż to było gadaniny z powodu jednej osoby, owej całkiem słusznie rozstrzelanej Miss Cavell. Daleki jestem od tego, by podziwiać te rysy charakteru francuskiego albo życzyć sobie, byśmy ich naśladowali. Nie ulega wszakże wątpliwości, że naród, w którym tkwi taka twarda natura, taka pogarda życia bliźniego i własnego rodaka, ma w wojnie przewagę nad narodem miękkim. Twierdzę przeto bez wahania, że w podobnych warunkach nigdy nie bylibyśmy tak długo wytrzymali jak Francuzi. Gdybyśmy byli przegrali tyle bitew, gdybyśmy mieli wroga tak głęboko w kraju i takie ponieśli ogromne straty, bylibyśmy załamali się o wiele wcześniej. Ileż to czyniono wyrzutów naszemu dowództwu? Przez kilka lat można było czytać we wszystkich lewicowych gazetach wyrażenia jak: masowi mordercy, rzeźnicy ludzi i tym podobne. Nic podobnego we Francji pomimo stosunkowo wiele znaczniejszych strat, co tłumaczyć można tylko złym dowództwem i bezwzględnym poświęcaniem życia ludzkiego. Otóż widziałeś, że ta sama miękkość objawiła się u nas w czasie rewolucji i sprawiła, że była ona tak łatwą i bezkrwawą. Długie toczono wówczas spory o to, czy należy wydać zakaz strzelania, czy nie. Co się tyczy biegu wypadków, było to według mego zdania obojętnym. Zapewniam cię, nawet na najostrzejszy rozkaz strzelania nie znalazłoby się we wszystkich batalionach rezerwowych, jakie wówczas były w kraju, stu ludzi, którzy byliby dali ognia do towarzyszy broni. Bo towarzysz broni był bratem, którego nie wolno ranić. A jak szybko zmieniło się to wszystko jak wnet przejrzano, że istnieje różnica między kamratem jednym a drugim, że nawet po mundurem siedzieć może łajdak. Jak to wówczas strzelano do siebie wzajemnie, jak mało znaczyło życie ludzkie! Wszyscy, u góry i u dołu stali bez serca i nieczuli na widok głodu i wszelakiej niedoli. Aby miało to szersze zatoczyć koła i wytworzyć u ogółu szpetną i brutalną naturę, nie ma obawy przy naszym charakterze narodowym ( dobry żart 😅), chociaż oczywiście i my mamy wśród siebie brutalne indywidua i widywaliśmy okropności w walkach domowych. Jedynie znikła przesadna miękkość ludu, i to, według mego zdania, jest dobrym i niezbędnym w narodzie, który chce żyć i podnieść głowę.
- Wszystko to jest bez kwestii prawdą - odparł Seelow - Pod tym względem zresztą górowali nad nami od wieków wszyscy inni nasi nieprzyjaciele. Przypomnijmy sobie tylko okrucieństwa Anglików w ich wojnach kolonialnych, kobiety burskie, Mahdystów itd. Żaden Anglik nie oburza się z tego powodu. I w Ameryce nikomu nie śniło się o naszej babskiej czułości, w takim razie bowiem nie zachodziłyby tam tak często wypadki linczowania z publicznym paleniem na stosie i różnymi torturami. Z jaką to obojętnością przyjmują tam ludzie tak częste, wielkie katastrofy kolejowe lub kopalniane, pożary itd. Poczytują je tam po prostu jako dopust siły wyższej, nieunikniony od czasu do czasu. Kogo to dotyka, ten miał nieszczęście i koniec, inni idą dalej swoją drogą. A u nas przy każdym najdrobniejszym wypadku prasa podnosiła krzyk ogromny. Wtedy nie tylko trzeba było wyszukać przynajmniej jednego urzędnika i jako kozła ofiarnego ukarać, ale prowadzono drobiazgowe śledztwo, czy stało się zadość wszystkim przepisom.
- Tak było u nas istotnie - potwierdził Solling - I jakie pociągnęło to skutki? Każdy urząd, każde przedsiębiorstwo otaczało się i zabezpieczało przepisami i zakazami, tak że w końcu wszystko było zakazane. A potem znów wieszano psy na "państwo policyjne", które sam ogół wytworzył przez swą wygórowaną dociekliwość. W ten sposób dwie zabijano muchy na raz i wytwarzano podwójne niezadowolenie z państwa. I, jeśli sobie to rozważysz, okaże się, że wychodziło to ze strony tych samych ludzi, którzy mieli interes w tym, by państwo nasze rozbić.
Przyjaciele wstąpili do winiarni i zjedli tam obiad, bardzo skromny, a ogromnie drogi. Niewielu mogło sobie na to pozwolić, bo Solling i Seelow byli niemal jedynymi gośćmi restauracji. Mogli przeto rozmawiać swobodnie. Rotmistrz powrócił wkrótce do tematu ich wczorajszej rozmowy.
- Powiedziano, jak wyobrażacie sobie właściwie przyszłe boje, bez jakich naturalnie się nie obejdzie. Skoro wszelki materiał palny wychodzi z użycia, pozostanie tylko biała broń, walka jednego z drugim. Przez to liczba walczących będzie miała większy jeszcze niż przedtem wpływ na wynik. A liczebnie mając teraz 55 milionów ludności, jesteśmy stanowczo w mniejszości. Nawet gdyby Ameryka i Włochy nie miały wziąć udziału, będziemy mieli do czynienia z Anglikami, Francuzami, Belgami, Polakami i Czechami, a więc z siłą dwa razy tak wielką jak nasza.
- Masz poniekąd słuszność - rzekł Solling - pozostaje tylko biała broń. Nasza metoda walki zaprowadziła nas z powrotem do średniowiecza. Berthold Schwarz (Niemcy przypisują mu wynalezienie pod koniec XIV wieku prochu strzelniczego) poszedł raz na zawsze w odstawkę. Gdybyśmy posiadali kilka tysięcy starych zbroi, dałoby się utworzyć świetną jazdę. Będzie można teraz użyć jako broni wszystkiego, kosy, cepy, siekiery i młoty tak dobrze jak bagnetu i lancy. W tym leży właśnie korzyść nasza, od razu będziemy tak dobrze uzbrojeni jak nieprzyjaciel. Wszystko co u nas wznosi się nad powierzchnią ziemi, dotknięte będzie w wielkim stopniu skutkiem nieoczekiwanych eksplozji i pod wrażeniem pierwszego przerażenia ludzie będą się poddawali szybko, dopóki nie zrozumieją, co się stało. Zaczym ruszą w większych grupach naprzód, i tak będziemy znów panami we własnym kraju i to jednocześnie całkiem zmobilizowanymi. Być może jednak, że, zanim to nastąpi, przyjdzie do większych potyczek, zapewne w Nadrenii i na granicy polskiej, ale w tym wypadku ufam całkiem naszym dzielnym niemieckim pięściom. Akurat w walce pierś o pierś górujemy zawsze jeszcze nad wszystkimi. A muszę nadmienić, że uważam to za korzystne, aby przyszło do poważnych bojów. Bo wolność nie powinna spadać narodowi na łono jako dar nieoczekiwany. Trzeba ją sobie wywalczyć i opłacić ofiarami. Tylko dzięki temu tłum odzyska znów poczucie własnego ja i poszanowania siebie.
- Być może - zauważył rotmistrz - wszelako spotykamy niestety tyle bezmyślnej obojętności, i nikt nie ma wyobrażenia o posługiwaniu się bronią, bo nawet niewinne ćwiczenia gimnastyczne są zabronione, więc jakże z takim materiałem w ludziach potrafimy stawić czoło podwójnej przemocy?
- Co się tyczy obojętności - odparł major - to nie lękam się jej, bo spoczywa tylko na powierzchni i jest wypływem beznadziejności. A pod tą powłoką tkwi głęboko nienawiść, i to wszędzie. Pokaż tylko ludziom możność wyzwolenia i pomsty, a przekonasz się, jak szybko zerwą się do czynu. Będzie to jeszcze inaczej aniżeli w roku 13-tym. Oczywiście, co się tyczy przewagi nieprzyjaciela pod względem liczby i wyćwiczenia, próbowaliśmy to wyrównać. W tym celu stworzyliśmy wiatrówki (pressluftgewehr), i to bardzo praktyczny model, tak iż biją one niemal na tę samą odległość co dzisiejsze karabiny piechoty. Karabin taki istnieje w handlu jako sztucer do strzelania do celu, lecz puszczono go w obieg bez stosownego przepisu użycia i bez specyficznego, małego przyrządu do zamykania. Skutkiem tego karabiny są całkiem nieszkodliwe i niosą zaledwie na 100 metrów, a dzięki temu uniknęły konfiskaty i mogliśmy rozprzestrzenić po kraju około 10 tysięcy sztuk tej broni bez kosztów. Zysk z tego źródła obróciliśmy na wyrób dalszych trzech tysięcy karabinów oraz na owe przyrządy do zamykania dla owych 10 tysięcy. I tak możemy każdy pułk wyposażyć w pewnego rodzaju broń palną, która może być nadzwyczaj skuteczną, jeśli kto umie się nią posługiwać. Naturalnie w chwili mobilizacji rozpocznie się produkcja hurtowa tej broni.
- Istotnie przekonujesz mnie stopniowo - rzekł Seelow i zawołał - Mój Boże, zawsze jeszcze nie może mi się pomieścić w głowie, że cała ta niedola dobiega kresu! Wy, szczęśliwi, jesteście od dawna już świadkami, jak zbliżają się wielkie wypadki. Mogliście oddawać się nadziejom, cieszyć się i przykładać do tego rękę. Ale nie wolno mi skarżyć się, bo i ja doznaję tej radości o kilka dni wcześniej od wielu innych. A więc nareszcie będziemy znów prawdziwymi ludźmi w całym tego słowa znaczeniu, równouprawnionymi ze wszystkimi ludźmi na świecie.
- Nie, mój drogi, wyrośniemy na coś jeszcze większego! - zawołał Solling - Nie ukończyłem jeszcze opowieści o mych tajemnicach. Ale chodźmy, dokończę na dworze. Muszę jeszcze wstąpić tu i ówdzie. Możesz mi towarzyszyć do Placu Poczdamskiego.
- A więc mamy jeszcze trzeci wynalazek? - ciągnął Solling, gdy znaleźli się na ulicy.
- Szczegółów jego sam nie znam. Wiem tylko, że leży w dziedzinie chemiczno-medycznej. Jest to jednak podobno w skutkach tak okropny środek, że tylko w najgorszym razie zamierzamy się nim posługiwać, a więc wówczas, gdyby ludzie nie zechcieli sami przyjść do rozsądku.
(W tym miejscu następuje drugi przypis tłumacza książki i brzmi on następująco: "Niepodobna nie podkreślić tego tajemniczo brzmiącego zdania majora Sollinga albo raczej autora. Daje ono do myślenia i w gruncie rzeczy znaczy tyle, że "jeśli świat nie przyjdzie do rozsądku", czyli nie da Niemcom "równouprawnienia" w świecie, czyli miejsca na słońcu, hegemonii nad światem, to Niemcy, lubo "miękkiego serca", będą musieli wszystkich zawadzających im, czyli "nierozsądnych" - wytruć jak szczury").
Skoro otrzymamy w kraju rząd narodowy i będziemy panami u siebie, zawezwiemy wszystkie nieprzyjacielskie nacje, aby wysłały do nas poselstwa, którym przedstawimy nasze środki wojenne, oczywiście ich skutki, a nie sposób ich produkowania.
(Trzeci przypis tłumacza: "Co się tyczy owych różnych środków wojennych, nad których wynalezieniem i zastosowaniem mozolą się obecnie w Niemczech artylerzyści z pomocą sił naukowych, to w arkana tych usiłowań pozwala nam wejrzeć poniżej podana wiadomość, z której okazuje się, iż coś niecoś z tych wynalazków ma już swe zastosowanie. Dzienniki madryckie donoszą, że policjanci w stolicy Hiszpanii są uzbrojeni obecnie, oprócz szabli i zwykłego rewolweru, także w pistolet dużego kalibru, którego nabój przy wystrzale wydziela chmurę gazu odurzającego. Gaz ten pozbawia natychmiast przytomności na kilkanaście minut tego, w którego był wymierzony, ułatwiając policji hiszpańskiej obezwładnianie przestępców. Ciekawe jest przy tym to, że owe pistolety odurzające fabrykowane są - w Niemczech").
- Po czym stawimy je przed alternatywą: albo bezwzględnie poddadzą się naszym warunkom, albo nastąpi rozprzężenie naszych mocy. Dla upewnienia się będą musieli zrobić do oznaczonego dnia to i to. Wszystko to jest w szczegółach postanowione. Nie może to pozostać bez skutku, i tak, mój drogi... urządzimy świat na naszą modłę, jak nam się będzie podobało. Tymczasem przetrawiaj to co słyszałeś ode mnie, a ja muszę pójść dalej. Do widzenia w domu. O piątej pójdziemy razem do klubu.
Jakby oszołomiony rotmistrz stanął na miejscu. Myśli goniły się w jego głowie, aż raptem zbudziły go z rojeń dźwięki trąb. Przez ulicę Königgrätzu posuwała się kolumna żołnierzy i ktoś obok niego bąknął objaśniająco:
- Zmiana odwachu dla francuskiej ambasady.
Nagle ujrzał, jak wszyscy zdejmowali kapelusze, bo trzeba było oddać hołd chorągwi, temu przeklętemu łachmanowi. "Przenigdy!"- pomyślał Seelow i wielkimi krokami wpadł do sklepu z cygarami, gdzie przekupień wyzierał na ulice z przerażeniem w źrenicach.
- Niechaj się pan cieszy, że nikt go nie spostrzegł. Nie wolno się uchylać od pokłonów. Francuscy tajni agenci niejednego już wywlekli z tego sklepu.
- No, niedługo się to skończy! - rzucił Seelow i poklepał kupca po ramieniu tak rozpromieniony, że ten spojrzał nań ze zdumieniem.
Powrócił powoli do domu. Przedtem wstąpił do biura pocztowego i wysłał pocztówkę do Bornhagen, na której napisał tylko te słowa: "Wszystko przedstawia się jeszcze o wiele, wiele ładniej".
PS: Autor książki nie przewidział hitleryzmu i tego wszystkiego, czym obdarzyli Niemcy inne narody Europy, "urządzając świat na swoją modłę". Ale to pokazuje dość wyraźnie, że nazizm wcale nie zrodził się w Niemczech wraz z Adolfem Hitlerem. On był jedynie czymś w rodzaju "języczka u wagi" który przeważył szalę. Tak naprawdę widać z tej książki dość jasno i dobitnie, że nazistowskie myślenie jest częścią niemieckiego charakteru narodowego od bardzo dawna (ja pozwolę sobie stwierdzić że co najmniej od... średniowiecza). Dlaczego Winston Churchill powiedział swą słynną frazę, iż: "Niemcy należy bombardować prewencyjnie co pięćdziesiąt lat, bez podania przyczyn", gdyż wydaje mi się, że Niemcom co jakiś czas po prostu... odbija. Jeśli nie niszczą Europy i nie mordują ludzi w masowych obozach zagłady, to zmieniają religię (Reformacja), to znów zalewają Kontynent niekontrolowaną masą uchodźców, lub stanowią - a przynajmniej za takich się uważają - pioniera w propagowaniu ideologii lgbt i wszystkie, co się z tym wiąże (i nie mam tu w żadnym razie na myśli homoseksualistów, gdyż ci ludzie stanowią po prostu wygodne "mięsko armatnie" dla macherów zajmujących się propagowaniem i rozsiewaniem tej antyspołecznej i antykulturowej ideologii). Należało by więc zapytać Niemców po prostu: "Odpowiedzcie proszę na pytanie - co z Wami jest nie tak?"
CDN.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz