CZYLI JAK TO PO ZAKOŃCZENIU
I WOJNY ŚWIATOWEJ
NIEMCY PLANOWALI ODRODZIĆ
DAWNĄ POTĘGĘ RZESZY?
V
BŁYSKAWICE
Następnego wieczora dwaj przyjaciele byli w kawiarni Bauera pod Lipami. Siedzieli tam przy stoliku już od kilku godzin, jakby oczekując na coś lub na kogoś, i nie zbierali się do odejścia, chociaż było już późno, a ostatnie dni upłynęły im wśród gorliwych i mozolnych zajęć. Zrazu zaciekawił ich nastrój gości kawiarnianych. Powszechnym tematem rozmów była francusko-angielska odpowiedź, opublikowana w gazetach porannych, która oczywiście oznajmiała, że Nadrenia pozostanie nadal pod okupacją. Jako przyczynę tego podawano niewykonanie pewnych zobowiązań pieniężnych ze strony Niemiec, oraz życzenia ludności. Dowodów na to nastręczyło kilka przekupionych gazet i kilka również przekupionych osobistości. W ogóle wśród gości kawiarni panowało przygnębienie. Ten i ów odzywał się z oburzeniem, inni odpowiadali obojętnością i wzruszeniem ramion. Bo każdy mógł tego się spodziewać i przyzwyczajono się już do takiego postępowania względem Niemiec.
- Zdaje mi się - zauważył rotmistrz - że ludzie mogliby sobie więcej to brać do serca.
- Poczekaj! - odparł Solling - Przeobrażenie będzie tym większe.
Obydwaj zatopili się znów w gazetach, lecz Seelow wkrótce odłożył dziennik.
- Od wczoraj zaledwie słów kilka mogłem z tobą zamienić. A nasunęło mi się jeszcze kilka kwestii z powodu wywodów generała. Mówił on, że należy dążyć do tego, by posiadać w granicach państwa jednolitą, czysto niemiecką ludność. Byłoby to bez wątpienia rzeczą bardzo piękną, ale zważywszy stan rzeczy w naszych prowincjach pogranicznych, nie pojmuję, jak dałoby się to uskutecznić bez stosowania bardzo gwałtownych środków przymusowych?
- To oczywiście nie da się uskutecznić na krótkim toporzysku. Ale celowe ustawodawstwo, dotyczące obcokrajowców, wiele w ciągu lat albo dziesiątków lat w tej sprawie zrobić zdoła. W pierwszym względzie trzeba bezwzględnego zakazu osadniczego dla cudzoziemców krwi nieniemieckiej, następnie ułatwienia emigracji żywiołów nieniemieckich i imigracji Niemców. Nie uważam także za rzecz niemożliwą zawarcia z różnymi naszymi sąsiadami układów, dotyczących wymiany ludności. Na przykład w prowincjach nadbałtyckich, w Rosji i w Polsce mieszka wielu Niemców, którzy równie dobrze mogliby tutaj pracować zawodowo i niczego lepszego sobie nie życzą, i na odwrót. Dlaczego zatem nie mielibyśmy doprowadzić poniekąd do wymiany ludności przez obopólne biura stręczeń i tym podobne środki? Zresztą pozbędziemy się niepożądanych żywiołów bez wielkich wyrzutów sumienia. Jeżeli sobie uprzytomnisz, ile nacierpiała się niemiecka ludność w naszych prowincjach pogranicznych, to okaże się to prostym nakazem sprawiedliwości. Ostatecznie i pod tym względem skorzystaliśmy od naszych drugich sąsiadów i nie pójdziemy śladami naszej dobrotliwości i głupoty z roku 1870. Wówczas nikomu w Alzacji i Lotaryngii nie spadł włos z głowy, każdy mógł zostać Niemcem lub pozostać Francuzem, mógł wyemigrować lub też nie opuszczać kraju, jak sobie życzył, nie ponosił zaś szwanku pod względem majątkowym, Natomiast panowie Francuzi wyrzucili wszystkich sobie niewygodnych po wojnie światowej bez ceregieli, bez względu na to, czy byli to ludzie z dawna osiadli czy imigranci. i obkładali sekwestrem wszystko, niekiedy nawet sprzęty domowe. Posiadam z tych czasów jeszcze kilka francuskich pocztówek, obrazujących sceny wydalenia z napisem: "Chacun, chez soi" ("Każdy u siebie"). No, pięknie - chacun, chez soi - tego będziemy się teraz także trzymali. Dlaczego mielibyśmy być lepszymi od innych? Wyrzekliśmy się tej ambicji, przekazanej nam przez dawniejsze czasy. Nawiasem mówiąc, ambicji, w której tkwi jeden z głównych powodów naszej powszechnej niepopularności. Mimo to zawsze jeszcze jesteśmy trochę lepsi. Naturalnie ruchomą swą własność może każdy ze sobą zabrać. W tej małostkowej zaciętości nie będziemy Francuzów naśladowali.
Solling nie skończył jeszcze mówić, gdy z ulicy doleciały ich zbliżające się wzburzone głosy. Wkrótce zalecano przechodzącym specjalne wydanie "Lokal Anzeiger'a" i można było rozróżnić takie okrzyki jak: "Nieszczęście w Kilonii", zatopienie angielskich pancerników. Przyjaciele spojrzeli na siebie znacząco. Wszyscy w kawiarni zwrócili uwagę na owe głosy i oczekiwali w napięciu. Kilka osób wybiegło, inni weszli do kawiarni, rozprawiając i gestykulując w uniesieniu. Tylko ci, co stali z przodu, rozumieli o co chodzi. Wreszcie wpadł ktoś, wywijając w powietrzu dodatkiem gazety. Z różnych stron krzyknięto: "odczytać!", a on wskoczył na stół i począł:
- Kilonia, dnia 27 marca, 6-ta godzina wieczorem. Dzisiaj po południu o godzinie 3 minut 30 wielkie eksplozje w porcie. W krótkich odstępach wyleciały kolejno wszystkie na kotwicy stojące angielskie i francuskie okręty wojenne, nadto dwa torpedowce: polski i niemiecki. Trzy eskadry angielskie i jedna francuska są zniszczone - na to nie ma dotąd żadnego wytłumaczenia.
Powszechne zdumienie, jakie ogarnęło w tej chwili wszystkich, ustąpiło wnet nadzwyczajnemu podnieceniu. Wszyscy poczęli mówić i śmiać się jednocześnie i wymieniali przypuszczenia, a na obliczach ich malowała się nadzwyczajna radość. Solling i Seelow, zapłaciwszy pospiesznie, przecisnęli się przez ciżbę i doszli do wyjścia. Wychodząc, spostrzegli jeszcze, jak mężczyzna jakiś wskoczył na stół i począł mówić. Ścigały ich jeszcze na ulicę gromkie okrzyki, jakie słowa jego wywoływały. Major ścisnął rękę przyjaciela.
- Bogu dzięki, początek dobry. Wszystko poszło dobrze. Czy jesteś zadowolony z nastroju?
- Z pewnością - odparł Seelow - A popatrz na te wszystkie promieniujące oblicza na ulicy. Zdaje mi się nawet, że tam dalej dwie osoby tańczą z radości.
- Tak jest rzeczywiście, a przy tym ludzie nie wiedzą jeszcze wcale, o co właściwie chodzi. Ale właśnie to podniecenie jest odpowiednim przygotowaniem ludzi na jutro. Całe Niemcy rozbudzono z uśpienia. Teraz potrzeba tylko rzucić w nie hasło.
- Cudownie - rzekł Seelow - Cieszę się jak dziecko na to, że będę mógł widzieć na własne oczy, jak z tego tłumu przygnębionych lub obojętnych osobników powstaną znów ludzie pełni radości i nadziei w oczach i w sercach. A może najwięcej cieszę się z tego, że nasz stary feldmarszałek tego doczekał. Ale słuchaj - dorzucił - przecież także jeden z naszych torpedowców poszedł na dno. Byłaby to wielka szkoda. Czy to nie fałszywa wiadomość?
- Nie, może tak się stało w istocie - odpowiedział Solling - Z takimi stratami musimy ewentualnie liczyć się w pierwszych chwilach, gdyż promienie nie robią różnicy między naszymi a nieprzyjacielskimi materiałami wybuchowymi. Zapewne nasza łódź torpedowa znalazła się w obrębie, gdzie działała wiązka promieni. Mam wszakże przekonanie, że tylko niewielu ludzi było na pokładzie, albo nikt. Bo prawie na każdym statku mamy ludzi zaufanych, którzy niezawodnie czuwali. Skoro tylko będziemy mogli podnieść przyłbicę, znikną u nas wszelkie materiały wybuchowe i wraz z tym niebezpieczeństwo nowej katastrofy. W tej chwili było to niemożliwością. I tak jeszcze jutro spodziewać się trzeba takich nieszczęść.
- Jak w ogóle rozwijać się będą sprawy na morzu? O tym nie mówiliśmy jeszcze - ozwał się Seelow.
- O wojnie na morzu jestem poinformowany tylko powierzchownie - odparł Solling - Wszystkie własne nasze porty możemy z lądu naturalnie oczyścić bez trudu. Skoro potem będziemy mogli rozporządzać kilku naszymi starymi łodziami, zaopatrzymy je w wielkie aparaty z promieniami i wyślemy. Zwłaszcza torpedowce. Będzie to dla nich bagatelą rozbić każdy pancernik nieprzyjacielski, jaki napotkają, i tak oczyścić morze. Niezawodnie będziemy następnie starali się także o wysadzenie nieprzyjacielskich fortów przybrzeżnych, o zaatakowanie marynarki nieprzyjacielskiej w jej własnych portach i o zniszczenie jej. Jednak nie jest wykluczone, że wrogowie nasi nie dopuszczą, aby rzeczy poszły tak daleko. Jeżeli szybko się zorientują, usuną jak najpośpieszniej wszelką amunicję z okrętów i będą starali się, dzięki swej przewadze liczebnej, wielkości i szybkości swych statków, zatopić nasze łodzie z pomocą kafarów. Ale przy tym bodaj przerachują się, gdyż na morzu położenie nasze będzie korzystniejsze aniżeli na lądzie. Jak już mówiłem, w wojnie lądowej muszą i u nas zniknąć wszelkie materiały wybuchowe natychmiast. Zważywszy na to, że teren nie da się ogarnąć okiem i przedmioty, do których celujemy, zmieniają się, nie można by uniknąć tego, by niekiedy oddziały nasze nie dostały się w promienie i nie ponosiły szwanku. Na morzu zaś rzeczy przedstawiają się inaczej. Moglibyśmy wprawdzie pozostawić działa i amunicję na naszych okrętach, ale tylko i ile będą one tak umieszczone, że nie dosięgną ich promienie naszych aparatów. Trzeba także przypuszczać, że tyle wykażemy uwagi i ostrożności, by nie oświetlać promieniami sąsiednich okrętów. Będziemy przeto mogli zawsze jeszcze strzelać na morzu, a tymczasem nieprzyjaciel nie będzie mógł. A gdyby wreszcie wszystko to nie miało wystarczyć, pozostanie nam zawsze jeszcze nasz "trzeci środek", który podobno nadaje się doskonale do użytku z latawców przeciwko wielkim miastom itp. Nie zachodzą zatem żadne obawy co się tyczy wojny morskiej.
- Rozumiem - rzekł rotmistrz - ale mam jeszcze jedno pytanie w kwestii, jakiej nie poruszyliśmy dotąd. Jak mają się sprawy ułożyć w naszej polityce wewnętrznej?
- O tym mogę cię poinformować także tylko ogólnikowo - odparł Solling - bo leży to za daleko od mej sfery pracy. Ale spotkałem się niedawno z pewnym człowiekiem naszego oddziału urzędniczego i dowiedziałem się o kilku ważnych punktach wytycznych. Demokracja i parlamentaryzm pozostaną zapewne w formie umiarkowanej nadal w sile. Bo pomimo niewątpliwych stron ujemnych, nie wynaleziono jeszcze nic lepszego, co zapewniałoby trwałe istnienie państwowości. Zresztą wadliwości takiego ustroju mniej dadzą się odczuwać przy większej jednolitości narodu. O ile można jak najprędzej rozpiszemy nowe wybory, w których podwyższymy znacznie wiek, upoważniający do prawa głosowania. O tym bowiem, jak ma się państwem rządzić, powinni stanowić ludzie rozważni i dojrzali. Nie może też sobie żadne stronnictwo wystawić większego świadectwa ubóstwa, jak przez dążność do obniżenia wieku, nadającego prawo do głosowania. Nie jest to niczym innym jak przyznaniem, że dorośli, rozważni ludzie nie piszą się na jego politykę, więc potrzebuje ono niedorostków i niedoświadczonych. Co potem nastąpi, tego nie można przewidzieć szczegółowo, zależeć to będzie od nowego parlamentu, a głównie od kwestii: monarchia czy republika. W tej sprawie trzeba będzie zapewne przedsięwziąć głosowanie ludowe. Jeżeli naród wypowie się za monarchią, o czym nie wątpię, to monarchia ta będzie tak demokratyczną jak republika. Bądź jak bądź monarchia będzie miała formy demokratyczne, zapewne podobnie jak w Anglii. Wówczas rząd uczyni wszystko co możliwe, by wdrożyć całe nasze ustawodawstwo jeszcze mocniej na szlak, jakim szło ono samo przed ostatnimi czasy. Coraz dalej wcielające się w życie liberalne zasady wielkiej rewolucji francuskiej doprowadziły do tego, że całe państwo przystosowało swą organizację do zapewnienia opieki i dobrobytu poślednim jednostkom w społeczeństwie, poślednim pod względem fizycznym, duchowym, moralnym i wszelkim innym. I tak nasz kodeks karny stał się ostatecznie prawie tylko zespołem praw ochronnych dla panów przestępców i wszelakich nicponi. Uczciwy, pracowity Niemiec, okradany i oszukiwany, musiał sam sobie radzić. Humanitarni wobec słabych i chorych osobników nie zorientowali się wcale, jak niehumanitarnie postępowano przeciwko zdrowym i dzielnym i jak pozostawiano ich bez ochrony. Jacy to ludzie pchnęli nasze ustawodawstwo z całą świadomością na te tory, nie potrzebuję ci tego mówić. Osobnik szczególnie uzdolniony wszędzie zresztą pokona przeciwności, ale szerokie masy narodu składają się ostatecznie tylko z prostych, uczciwych, pracowitych jednostek, które w tych warunkach cierpiały i ponosiły ciężary, utrudniające im istnienie na rzecz tych innych. Z tego oczywiście wyłaniało się ogólne niezadowolenie z państwa, chociaż większość nie znała przyczyn zła. A zatem główną troską i zadaniem w tej tak zwanej humanitarności znaleźć właściwą miarę i postarać się o to, aby przeciętny, normalny członek społeczeństwa miał znośne warunki swego bytowania. Ale oto zbliżamy się do domu. Zapewne pójdziemy wkrótce na spoczynek, bo jutro czeka nas zaprawdę sporo roboty. A więc dobranoc. Jutro - na złamanie karku!
- Tak jest - bąknął rotmistrz - Dobranoc.
CDN.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz