Łączna liczba wyświetleń

sobota, 4 września 2021

"JESTEM KRÓLEM WASZYM PRAWDZIWYM, A NIE MALOWANYM..." - Cz. III

CZYLI, JAK TO W POLSCE

NARÓD WYBIERAŁ SWOICH KRÓLÓW?




 
 

PIERWSZA ELEKCJA

1573 r.






 
 I nadszedł wreszcie ten nieszczęśliwy czas, gdy życie króla Zygmunta II Augusta dobiegło kresu. Król nie był wcale jeszcze taki stary, w chwili śmierci miał zaledwie pięćdziesiąt dwa lata, a tak gdzieś do roku 1565 wyglądał jeszcze dość młodo i pomimo tego, iż cierpiał na różne dolegliwości (które nasiliły się jednak dopiero około 1568 r.) to stosując najróżniejsze leki i mankamenty medyczne (za radą swego medyka - Piotra z Poznania, sprowadzał król z Italii różne maści i płyny do nacierania ciała) utrzymywał się w miarę dobrym zdrowiu. Załamanie przyszło dopiero w kwietniu 1572 r. gdy król coraz bardziej odczuwał problemy z pęcherzem (stwierdzono potem że były to początki kamicy), jak też zaczął tracić zęby (szczególnie w górnej szczęce). Jego największym zmartwieniem - potęgującym pojawienie się nowych chorób - były ciągłe troski o przyszłość dynastii Jagiellonów, gdyż pomimo tego, że trzykrotnie wstępował w związek małżeński, żadna z jego dotychczasowych żon nie dała mu syna (ani córki). Można by było sądzić, że problem leżał u podłoża samego monarchy i że to król mógł być bezpłodny. O bezpłodności Zygmunta Augusta mawiano już od 1550 r., dziwiąc się iż król, który cały czas przebywa w gronie wielu kochanek (które nazywał swymi "sokołami"), z żadną z nich nie miał dotąd potomstwa. Twierdzono, że to Barbara Radziwiłłówna - jego kochanka od 1543 r. i żona od 1547 r. a potem koronowana królowa Polski od grudnia 1550 r. do maja 1551 r. - najprawdopodobniej zaraziła go kiłą. Ale ten zarzut był bezpodstawny, jako że Zygmunt spłodził córkę ze swą kochanką - Barbarą Giżanką (córką warszawskiego rajcy), która przyszła na świat w 1571 r., i nigdy też nie leczył się na syfilis. Król co prawda miał bardzo wiele kochanek, gdyż przebywanie w otoczeniu żon (wykluczając Barbarę) czyli Elżbiety a potem jej siostry Katarzyny Habsburg, traktował jako przykrą konieczność i starał się jak najmniej czasu spędzać w ich łożu. Będąc pod wrażeniem szybkich zgonów - najpierw Joachima II elektora brandenburskiego, który zmarł w styczniu 1571 r. a następnie swego młodego siostrzeńca Jana Zygmunta Zapolyi, zmarłego w marcu tego roku - król postanowił sporządzić testament. Większość  majątku zapisał swym siostrom: Annie, Zofii i Katarzynie Jagiellonce (ta ostatnia była wówczas żoną króla Szwecji - Jana III Wazy i matką późniejszego króla Rzeczpospolitej - Zygmunta III Wazy). Przekazał im nie tylko swój ruchomy i nieruchomy majątek, ale także prawa spadkowe do majętności włoskich, oraz do sum, pożyczonych niegdyś przez ich matkę - Bonę Sforzę, królowi Hiszpanii - Filipowi II Habsburgowi (Zygmunt August zaznaczył w swym testamencie, że po śmierci sióstr ofiarowany im majątek miał przejść na własność Korony i Litwy, co było precedensem, gdyż dotąd władcy traktowali swoje domeny i czerpane z nich zyski, jako majątek prywatny, rodowy, a nie krajowy). Niewielką tylko część swego majątku, ofiarował król wybranym przez siebie kościołom.

Król Zygmunt II August zmarł dnia 7 lipca 1572 r. w Knyszynie, o godzinie (według Świętosława Orzelskiego) szóstej po południu. Jak już wcześniej pisałem, jego zgon był katastrofą dla kraju, jako że wszystkie instytucje (a szczególnie sądy) działały i orzekały w imieniu monarchy, zaś jego zgon powodował natychmiast anarchię i niebezpieczne bezkrólewie. Naoczny świadek tamtych dni - Andrzej Lubieniecki, tak oto pisał o śmierci Augusta: "Obywatele krajów naszych, i wielcy ludzie i mali, zwątpiwszy o potomku królewskim, tak wyglądali i oczekiwali z bojaźnią tego tam interregnum (bezkrólewia), jako sądnego dnia zwykli ludzie, złe sumienie mający". Zaś ów dyplomata i kronikarz (o którym już wspomniałem, jako że z jego to opracowań czerpię mnóstwo informacji o tych czasach) Reinhold Heidenstein, dodawał: "Dziwna obawa i troska o losy kraju osiadły wszystkich umysły (...) jakoby po śmierci jego państwo całe razem z nim zginąć miało". Wielu twierdziło, że oto potęga Rzeczypospolitej chyli się ku upadkowi, grozę niepokojów dopełniały krążące wśród ludu przepowiednie, oraz kometa, która niechybnie ukazać się miała na niebie. Warto też wspomnieć o tym, iż nastrój grozy tamtych dni, przyjął się również wśród służby królewskiej, która po śmierci Augusta opuściła Zamek Wawelski, zabierając ze sobą wcześniej co tylko się dało. Był to przykry, haniebny widok, gdy - jak pisał Świętosław Orzelski: "Taki okropny widok opuszczenia przedstawiał nieboszczyk, iż nie było czym przykryć nagi trup jego. Dopiero biskup kazał zrobić całun na ten użytek, a doktor Fogelweder włożył na ciało zmarłego złoty pierścień z kosztownym kamieniem i łańcuch złoty z krzyżem". To samo pisze Heidenstein: "Wielu obiegło go zaraz po śmierci i tak ciało jego zaniedbane leżało i kiedy nikt się o niego nie troszczył, Stanisław Czarnkowski, referendarz koronny, kazał własnym kosztem suknie i inne rzeczy do ubrania ciała potrzebne sprawić". Kradzieże majątku królewskiego, które nastąpiły zaraz po jego zgonie, nie były jednak liczne (tylko część ciżby rzuciła się do rabowania mienia, zaś większa część królewskiej służby tego nie czyniła), szybko też senatorowie nakazali opieczętowanie komnaty, w której zgromadzono srebra królewskie, pierścienie, złote wisiory i inne cenne przedmioty, w tym rzeczy po Barbarze Radziwiłłównie (chociaż słynne perły Barbary wówczas zaginęły i ostatecznie odkupił je od rabusiów wysłannik królowej Anglii - Elżbiety I i trafiły potem do angielskiego skarbca. Gdzie przebywają dziś - tego niestety nie wiadomo).




A tymczasem, aby uniknąć niepokojów wewnętrznych (np. co odważniejsi szlachetkowie już zaczęli dokonywać zajazdów na posiadłości swych sąsiadów z którymi miewali zatargi, wiedząc doskonale że żadne sądy ich za to nie skażą, skoro zostały zawieszone po śmierci króla) oraz zewnętrznych (wciąż toczyła się wojna z Moskwą Iwana Groźnego, a niepewni byli również i Tatarzy, dla których taki czas był wyśmienity dla odbycia nowej wyprawy łupieżczej) czym prędzej należało wybrać nowego króla. Jeszcze przed śmiercią Zygmunta Augusta, prymas Jakub Uchański zwołał zjazd panów szlachty z całego kraju do Łowicza, jednak zjechało się tam (16 lipca 1572 r.) tylko "rycerstwa bardzo wiele" lecz z samej Wielkopolski, oraz 30 senatorów z tejże dzielnicy. Pięć dni oczekiwano tam przybycia Małopolan, aby wspólnie radzić nad wyborem nowego monarchy, ale ci (14 lipca) zebrali się w Krakowie. Panowie jednej i drugiej dzielnicy starali się narzucić reszcie swoje przewodnictwo i swą wolę, tym bardziej, że powstał jeszcze spór o to, kto powinien zwoływać zjazdy i obejmować przewodnictwo interreksa (regenta) po śmierci króla. Wielkopolanie twierdzili, że rola ta przypada arcybiskupowi gnieźnieńskiemu i prymasowi Polski, którym wówczas był Jakub Uchański. Prymas pełnił bowiem nieoficjalny tytuł "pierwszego księcia" w państwie, a także był jedynym, który nie musiał nigdy czekać na audiencję u króla. Jednak Małopolanie widzieli to inaczej i te same przywileje przyznali marszałkowi wielkiemu koronnemu - Janowi Firlejowi z Dąbrowicy, który dodatkowo był kalwinem i przywódcą protestantów. Była to więc walka nie tylko o dominację jednej czy drugiej dzielnicy, ale również o przewodnictwo katolicyzmu i protestantyzmu (nowowierstwa). Zjazd krakowski różnił się też od łowickiego o tyle, że o ile do Łowicza zjechała prócz senatorów również liczna szlachta wielkopolska, to jednak nie została ona dopuszczona do obrad, zaś w Krakowie marszałek Firlej (starając się oprzeć na szlachcie w swej walce o władzę) dopuścił ją również do obrad wraz z małopolskimi senatorami, dzięki temu zjazd krakowski miał znacznie większe znaczenie, niż łowicki, gdyż był zjazdem zarówno magnaterii jak i szlachty, a także zapadające na nim postanowienia szybciej rozesłane zostały do innych prowincji Rzeczypospolitej.

Podstawowym problemem było oczywiście zapewnienie bezpieczeństwa w kraju, w którym sądy przestały funkcjonować. Poradzono sobie z tym, powołując do życia "kaptur", czyli sądy kapturowe, które zastąpić miały w bezkrólewiu sądy królewskie (nazwa prawdopodobnie wywodzi się od łacińskiego słowa "capere" co znaczy łapać przestępcę), a po raz pierwszy taki rodzaj sądu ogłoszono już w 1382 r., po śmierci Ludwika Węgierskiego. Drugim problemem było "zaopatrzenie" granic przed najazdami i utrzymanie załóg twierdz przygranicznych - szlachta nie zgodziła się jednak na specjalne podatki w tej kwestii, twierdząc że: "Jak teraz poczujem się do podatku, to już się nigdy z niego nie wyprężymy", dlatego też problem ten spadł niestety na barki hetmanów, którzy - własnymi pocztami - musieli je zastępować i finansować. W Krakowie szczególną uwagę zwrócono na obronę granicy śląskiej i węgierskiej przed ewentualnymi "cesarskimi zakusami", a w Łowiczu powołano pod broń pospolite ruszenie, co spowodowało że: "sposobili się do konia wszyscy i czyścili oręż". Ponieważ oba zjazdy były od siebie niezależne, nie dało się powziąć żadnej decyzji na temat wyboru nowego monarchy i tak też się one zakończyły (łowicki - 25 lipca, zaś krakowski dzień wcześniej). Nie były to jednak jedyne zjazdy w kraju, gdyż owe konfederacje (w jakie zamieniały się szlacheckie zjazdy) odbywały się teraz we wszystkich prowincjach kraju. 17 lipca w Krasnymstawie zebrała się (na polecenie podkomorzego chełmskiego - Mikołaja Sienickiego, zwanego też "polskim Demostenesem" ze względu na swobodę wymowy i trafność przekazu, którym zjednywał sobie współobywateli) szlachta ziemi chełmińskiej. 21 lipca zebrała się w Bełzie szlachta województwa bełskiego, a przewodził jej starosta - późniejszy kanclerz i hetman wielki koronny - Jan Zamojski. Tego samego dnia zebrała się szlachta kujawska na sejmiku w Radziejowie. 31 lipca w Glinianach odbył się wspólny zjazd województw ruskiego i podolskiego a w kolejnych dniach odbył się zjazdy sejmików na Litwie i Ukrainie. Były oczywiście zjazdy ważne i ważniejsze, np. już 21 lipca w Radziejowie odrzucono postanowienia konfederacji łowickiej (szlachta była bowiem mocno wzburzona, że jej przedstawicieli nie dopuszczono tam do obrad wraz z senatorami i dlatego zagrano na nosie magnatom, odrzucając ich uchwały), potem uczyniła to na zjeździe w Środzie (8-10 września) również i szlachta wielkopolska. Duże znaczenie zaś miały konfederacje: krakowska, krasnostawska i bełska, których postanowienia przyjmowała szlachta innych prowincji.

W Krakowie wyznaczono wspólny zjazd wszystkich senatorów Rzeczpospolitej do Knyszyna na 10 sierpnia 1572 r., Wielkopolanie zaś wyznaczyli miejscem zebrania - Środę, dnia 8 września (na ten drugi zjazd nikt nie przybył, poza samą szlachtą z Wielkopolski). W Knyszynie zebrano się jednak dopiero 24 sierpnia, lecz i tutaj nie dotarła spora część przedstawicieli z innych prowincji (np. Wielkopolanie, a poza tym nie przybyli senatorowie z województw: ruskiego, podolskiego i pruskiego). Wielkopolanie stwierdzili, że nie przybędą na zjazd knyszyński, gdyż został on zwołany bez porozumienia z prymasem Uchańskim, jako interreksem. Zjawiła się też bardzo nieliczna delegacja litewska, której przewodził marszałek wielki litewski - Jan Chodkiewicz (ojciec sławnego pogromcy Szwedów spod Kircholmu i bohatera wojny z Moskwą - Jana Karola Chodkiewicza). Zjazd knyszyński miałby doniosłe znaczenie i zapewne Jan Firlej - pomysłodawca jego zwołania - uzyskałby znaczną przewagę nad prymasem Uchańskim w walce o pierwszeństwo w państwie, gdyby nie popełnił podstawowego błędu. Ów zjazd bowiem został wyznaczony jedynie dla senatorów, czym Firlej zraził do siebie stan szlachecki. I choć zapadły tam dość ważne postanowienia i wyznaczono miejsce wyboru króla na dzień 13 października w Bystrzycy pod Lublinem, to jednak pominięcie szlachty oznaczało odrzucenie uchwał knyszyńskich na sejmikach w Środzie (Wielkopolska), Radziejowie (Kujawy), Raciążu (Mazowsze) i Nowym Korczynie (Małopolska). Szlachta tym samym wysyłała jasny komunikat do magnaterii - nic o nas, bez nas. Zwołany przez Wielkopolan kolejny sejmik w Kole (15-18 października) ostrzegł Małopolan, że jeśli spróbują na własną rękę wybrać króla, będzie to miało bardzo poważne konsekwencje. Widząc że pozycja Fireja słabnie - jego przeciwnicy - Piotr Zborowski i Walenty Dembiński porozumieli się z prymasem Uchańskim i wyznaczono wspólny zjazd senatorów obu prowincji (wysłano także zaproszenia do Litwy, Prus Królewskich, Inflant i Wołynia) w miejscowości Kaski pod Sochaczewem, na dzień 25 października.




W czasie obrad zjazdu kaskiego (25 października - 2 listopada) zaniepokojona tym szlachta ziem różnych Rzeczypospolitej, odbywała w tym samym czasie swoje sejmiki, gdzie zarzucano magnatom uzurpowanie sobie całej władzy i dążenie do samodzielnego wyboru przez nich króla. Domagano się zwołania wspólnego zjazdu szlachty i magnaterii, oraz jak najszybszego wyboru nowego monarchy, najlepiej jeszcze przed zimą 1572 r. To ostatnie jednak stało się niemożliwe i ostatecznie zwołano (oraz zaakceptowano na sejmikach) sejm konwokacyjny do Warszawy na dzień 6 stycznia 1573 r. Sejmiki wyznaczyły więc posłów i dnia tego (wraz z senatorami) zebrała się pod Warszawą dość duża liczba przedstawicieli (prócz wybranych posłów, zjechała tam również i szlachta, aby się przypatrywać obradom) z Małopolski, Wielkopolski, Mazowsza, Rusi, Litwy, Prus, Inflant, Podola, Wołynia i Ukrainy. Sejm konwokacyjny różnił się tym od zwykłego, iż senatorowie zasiadali tam wspólnie ze szlachtą i nie wybierano też marszałka, a obradom przewodniczył codziennie poseł z innego województwa. Podczas obrad zatwierdzono sądy kapturowe (którym nadano jednolity charakter sądów ostatniej instancji), uchwalono podatki na obronę granic, zakazano "wyprowadzania koni i sprzętów wojennych" za granicę, uchwalono też do czasu wyboru nowego króla zamknięcie wszystkich karczem i zakaz zabaw publicznych. Posłom obcych dworów przyznano specjalne listy starościńskie, bez których nie mogli oni podróżować po kraju (chciano tym samym zniwelować wpływ obcej agentury, która już zaczęła szukać kontaktów, przekonując szlachtę do poparcia swych władców). Posłowie musieli teraz zatrzymać się przy granicy i tam czekać na przyznanie listów przez prymasa, umożliwiających im wjazd do Rzeczpospolitej (posłom Habsburgów wyznaczono takie miejsce w Urzędowie w ziemi lubelskiej, zaś posłom francuskim Konin w ziemi kaliskiej).

Podczas obrad musiano zająć się również podstawowymi problemami, takimi jak: przyznanie pierwszeństwa do tytułu interreksa prymasowi lub marszałkowi wielkiemu koronnemu, a także uzgodnienie kwestii, czy głos jednego szlachcica miał znaczyć tyle samo, co głos senatora. Ostatecznie uzgodniono (po przemowie Jana Zamojskiego i Jakuba Ponętowskiego - cześnika łęczyckiego) iż wybór nowego monarchy winien być udziałem całego narodu. Zamojski, powołując się jeszcze na uchwałę sejmu z 1530 r. w tej sprawie, stwierdził: "Senat, poselstwo, są urzędem, stan rycerski zaś narodem, a gdy równe są swobody całego rycerstwa, sprawiedliwą było rzeczą, aby, jako do obrony Ojczyzny, tak do wyboru króla każdy z rycerstwa równo się przykładał". Uznano więc, iż będzie sprawiedliwym, by wszyscy "panowie bracia" bez względu na sprawowane urzędy i posiadane majętności, mieli równe prawo głosu co do wyboru wspólnego Rzeczypospolitej monarchy. Zdecydowano się jednak wyłączyć z elekcji przedstawicieli książąt hołdowniczych (pruskiego i kurlandzkiego), tak, aby nigdy nie mieli oni wpływu na wybór króla Polaków, Litwinów i Rusinów. Wyznaczono też miejsce pod przyszłą elekcję królewską, a ponieważ szlachcie i magnatom było dobrze obradować pod Warszawą, to właśnie to miejsce (wieś Kamień na Pradze) wybrano teraz na wybór monarchy (zaważyła przy tym również opinia prymasa, który dobrze wiedział że większa część szlachty mazowieckiej jest katolicka i że stawi się ona tłumnie pod Warszawą, przechylając w razie konieczności szalę na korzyść Kościoła Katolickiego). Ostatecznie uzgodniono też, że każdy nowy król, będzie zobowiązany zatwierdzić dawne przywileje szlachty, oraz przyjąć na siebie pewne zobowiązania, aby Rzeczpospolita która oddaje mu swą koronę, mogła mieć z niego jakiś pożytek (szlachta bała się bowiem tego, że może wybrać niewłaściwego króla, który potem okaże się np. tyranem lub będzie miał jakąś inną wadę. Pytano więc: "Sprawy sejmowe można odbywać przez posłów, bo łatwe do naprawy, ale jak naprawić wybór złego króla?". Ostatecznie nową elekcję królewską wyznaczono na dzień 6 kwietnia 1573 r. we wsi Kamień. Tuż przed samym zakończeniem sejmu konwokacyjnego (29 stycznia), podjęto jeszcze jedną decyzję o fundamentalnym znaczeniu dla dziejów kraju i Europy.




Zawarto bowiem (26 stycznia) wzajemną zgodę religijną i tolerancję wyznaniową. Było to spowodowane wrażeniem dokonanej w Paryżu (23/24 sierpnia 1572 r.) tzw.: "Nocy św. Bartłomieja", podczas której katolicy wymordowali protestantów/hugenotów. Aby więc nigdy w Rzeczypospolitej do podobnej zbrodni nie doszło, katolicy i protestanci wspólnie ułożyli zasady religijnej zgody narodowej (było to tak naprawdę potwierdzenie stanu faktycznego, gdyż takowa zgoda istniała w mniejszym lub większym stopniu od początku Reformacji religijnej, a od roku 1563 i pozbawienia sądów duchownych władzy nad protestantami, oraz od zrzeczenia się przez króla sądzenia spraw o herezję - 1570 r. stała się realnie faktem obowiązującym). Akt Konfederacji Warszawskiej 1573 r. (bo taką to nazwę nosiła odtąd zgoda religijna) spisało 15 wybranych przedstawicieli (7 katolików, 7 protestantów i biskup kujawski - Stanisław Karnkowski). Uzgodniono: "Pokój między sobą zachować dla różnej wiary i odmiany w kościele krwi nie przelewać, ani się penować (karać) konfiskatą dóbr, skazywać na infamię, więzienie lub wygnanie i zwierzchności żadnej, ani urzędowi do takowego progresu  żadnym sposobem nie pomagać". Innymi słowy, zobowiązywano się do powstrzymania od wzajemnych prześladowań na tle religijnym, a także do przeciwdziałania takim próbom, gdyby wychodziły one od króla lub sądów królewskich. Konfederacja Warszawska była pierwszym tego typu dokumentem, który jasno określał zasady zgodnego współżycia wyznawców różnych religii chrześcijańskich, drugim takim aktem, będzie - wydany w 1598 r. przez króla Francji Henryka IV Burbona - tzw.: Edykt Nantejski, ale jakoś dziwnym trafem głównie mówi się na Zachodzie o tamtym, zaś Konfederacji Warszawskiej, wcześniejszej o 25 lat, w ogóle się nie dostrzega. A przecież to w tamtych czasach Europa Środkowa nadawała ton wszelkiej wolnościowej idei, gdyż to, co potem z biegiem dekad obmyślali filozofowie Zachodu, w naszej części Europy już funkcjonowało, jako żywa praktyka ustrojowa, oparta na zasadzie prawa, wolności i tolerancji jednostki. Konfederacja Warszawska została podpisana przez senatorów oraz delegatów z miast koronnych i "głośno przyjęta" przez posłów - 28 stycznia 1573 r. W dniu następnym sejm konwokacyjny zakończył obrady.

W międzyczasie, do chwili zwołania sejmu elekcyjnego, ponownie obradowały (w marcu) sejmiki ziemskie, gdzie radzono nad postanowieniami przyjętymi na sejmie konwokacyjnym. Sejmiki województw: krakowskiego, mazowieckiego, lubelskiego i ruskiego wprowadziły obowiązek uczestnictwa szlachty na zjeździe elekcyjnym, pozostałe sejmiki innych ziem i prowincji stawiały na dobrowolność w tej kwestii. W rzeczywistości było tak, że spora część szlachty pozostała w domach ze względu na niechęć do ponoszenia kosztów podróży oraz z powodu zapewnienia bezpieczeństwa granic i porządku wewnętrznego. Najbardziej licznie oczywiście zjawiła się we wsi Kamień pod Warszawą szlachta mazowiecka, której było jakieś 10 000. Szlachta z pozostałych ziem Rzeczpospolitej liczyła łącznie ok. 40 000 osób (a do tego należy doliczyć również i liczną służbę, jaką ze sobą sprowadzano, co powodowało że łącznie zebrało się pod Warszawą prawie 200 000 głów). Oczywiście wyborcy przybyli "pod bronią", zaś niektórzy panowie nawet "działa ze sobą przywiedli" (jak pisał Teodor Morawski). Było to więc ciekawe zgromadzenie: połączenie zamiłowania do darmowej kuchni (jaką serwowano podczas zjazdów sejmowych) z paradami pocztów wojskowych. Senatorowie zostali rozlokowani przez marszałków (dwóch koronnych i dwóch litewskich - którzy mieli obowiązek czuwania nad bezpieczeństwem i organizacją zjazdu) w kamienicach warszawskich, zaś pozostałą szlachtę rozmieszczono w okolicznych wsiach (w odległości nie większej niż trzy mile). Połączenie wsi Kamień (miejsce obrad) z Warszawą, zapewniał wielki most przez Wisłę, którego budowę rozpoczął jeszcze król Zygmunt August w 1568 r. a zakończyła (własnym sumptem) księżna Anna Jagiellonka właśnie w 1573 r. Ów most zaliczał się do prawdziwych cudów ówczesnego świata, liczył sobie 500 metrów długości i był najdłuższym drewnianym wówczas mostem w Europie. Jego otwarcie nastąpiło tuż przed zjazdem sejmowym 5 kwietnia 1573 r. i budził prawdziwy podziw (w latach późniejszych wzniesiono od strony Warszawy Bramę Mostową ze strażniczą wieżą, która miała chronić most przed ogniem, a także zatrudniono specjalną straż, która pilnowała mostu zarówno w dzień, jak i w nocy. Przetrwał on łącznie 30 lat, gdy w 1603 r. kra lodowa zerwała przęsła mostu i ten się zawalił. Potem jeszcze kilkakrotnie próbowano go odbudować, ale aż do stworzenia pierwszego stałego, stalowego mostu warszawskiego - czyli Mostu Kierbedzia w 1864 r., konstrukcje te były jedynie czasowe).




Warto też nadmienić, że postać księżnej Anny Jagiellonki w tamtym czasie nabrała znaczenia, a to z powodu majątku, jaki odziedziczyła ona po swym bracie Zygmuncie Auguście. Co prawda pani ta liczyła już sobie 50 lat, ale z powodu majątku i faktu, że przez ożenek z nią można było zdobyć polską koronę, stała się bardzo pożądaną partią w ówczesnej Europie. Wysyłali jej propozycje małżeństwa książęta znacznie młodsi (np. 19-letni książę Ernest Habsburg). Posyłano też swoje obrazy, aby księżna mogła naocznie ujrzeć, jak przystojny jest dany kandydat do jej ręki. Szlachta zdając sobie sprawę z niebezpieczeństwa takiego kroku i poślubienia przez Annę jakiegoś książątka, na którego naród by się nie godził, zmusili księżnę do opuszczenia Warszawy i przeniesienia się do Piaseczna (22 lipca 1572 r.). Stamtąd przeniosła się ona następnie do Łomży, a potem do Płocka. Szlachta przyznała jej co prawda tytuł infantki, ale jednocześnie przydzieliła "kuratorów", którzy mieli czuwać nad jej decyzjami. W tych dniach żaliła się ona w liście do siostry (Zofii): "Co czynię, z kim mówię, co piszę, do kogo, chcą o wszystkim wiedzieć, komu odpisać mam to mi rozkazują jako chcą". Posiadając wielki majątek po bracie, w rzeczywistości nie mogła z niego korzystać bez zgody szlachty i żyła bardzo skromnie (ksiądz Piotr Skarga, który był jej powiernikiem w tym czasie, pisał potem że miała w tym okresie tylko jeden srebrny kubek, który zwała "sierotką"). Wciąż była strofowana (szlachta mawiała: "Wasza Królewska Mość, ty nam chcesz tę koronę stracić dla siebie (...) ty nam obierać nie będziesz pana!", zaś biskup kujawski - Stanisław Karnkowski upominał ją słowami: "Już widzimy, że Wasza Królewska Mość coś czynisz bez woli naszej. Tak się nie godzi!"). Mimo to, tuż przed samym zjazdem elekcyjnym, księżna Anna Jagiellonka powróciła na Zamek do Warszawy, czym wzbudziła sensację i... przerażenie (pisała potem w liście do swej siostry Zofii, że: "Senatorowie zlękli się, ujrzawszy mnie"), przybyła tam bowiem bez wiedzy jej opiekunów. Jednak wjazd potomkini królewskiej dynastii Jagiellonów nie mógł zostać zignorowany i oczywiście zarówno senat, jak i posłowie oraz cała szlachta przybyli ją powitać, jak należało to uczynić w stosunku do osoby królewskiego rodu. Anna wyprawiła dla nich ucztę, na której to doszło do nieprzyjemnego incydentu, gdy podpity wojewoda sandomierski - Piotr Zborowski, zaczął oskarżać księżnę o próbę otrucia całej szlachty. Tego incydentu jednak prawie nikt nie pamiętał, bowiem większość szlachty była już wówczas tak pijana, że trzeba ich było od stołu wynosić z komnaty za ręce i nogi.

Księżna miała licznych wrogów (Radziwiłłów, Zborowskich, Firlejów, prymasa Uchańskiego, biskupa krakowskiego - Franciszka Krasińskiego), miała jednak poparcie wśród licznej drobnej i małej szlachty (szczególnie mazowieckiej). Wielcy panowie mieli jej za złe, że pragnie podważyć postanowienia Unii Lubelskiej z 1569 r. tworzącej jedną polsko-litewską Rzeczpospolitę (księżna pragnęła to uczynić, aby odzyskać dziedziczenie na Litwie, gdzie możni już zajęli wiele zamków i włości należących niegdyś do jej matki, królowej Bony Sforzy i nie pozwalano jej skorzystać z testamentu po zmarłym bracie, gdyż wszystko zostało opieczętowane i zamknięte na klucz). Co jakiś czas  do jej komnat pukali też posłowie, oferujący jej małżeństwo ze swymi władcami. Najczęściej przebywał w jej komnatach poseł habsburski, który namawiał ją do wybrania jednego z arcyksiążąt austriackich (Maksymiliana lub Ernesta), ale już w październiku 1572 r. przybył też wysłannik króla Francji Karola IX Walezjusza - biskup Walencji Jean de Monluc, który przekonywał Annę do małżeństwa z młodym następcą francuskiego tronu - Henrykiem d'Anjou. Ponoć pomysłodawcą ożenku Anny z Henrykiem, był turecki wezyr - Tawil Sokollu Mehmed Pasza, który w interesie sułtana czynił wszystko, aby na polskim tronie nie zasiedli Habsburgowie, z którymi to Turcy Osmańscy od dawna już zmagali się orężnie na Węgrzech. Dwór paryski entuzjastycznie przystał na tę turecką propozycję, tym bardziej że Karol IX szczerze nie znosił swego młodszego brata, który był oczkiem w głowie matki - królowej Katarzyny Medycejskiej i pragnął czym prędzej pozbyć się go z Francji. Karol IX, aby pokazać swoją niechęć do Henryka, często nawet porywał się na niego w gniewie z rękoma do bicia i matka obawiała się, by ostatecznie nie zlecił morderstwa Henryka (tym bardziej, że Karol miał wciąż w głowie dawną przepowiednię Nostradamusa, którą usłyszał na własne uszy, gdy był jeszcze dzieckiem, a brzmiała ona, że wszyscy synowie Katarzyny Medycejskiej zasiądą na francuskim tronie). Wysłanie go do Polski było więc o tyle korzystne, że eliminowało zagrożenie przejęcia władzy przez Henryka we Francji i jednocześnie stwarzało możliwość wzięcia Habsburgów w kleszcze z obu stron: Polski i Francji.




Henryk jednak nie pragnął wyjeżdżać do odległej Polski, a już perspektywa małżeństwa ze starą (50-letnia kobieta była już wówczas uważana za starą) Anną Jagiellonką, tym bardziej go nie radowała. Miał już zresztą wcześniej być kandydatem na męża angielskiej królowej - Elżbiety I, także starszej od niego o prawie dwadzieścia lat (podczas pobytu w Londynie, Henryk przybył tam ze swoimi "mignonami", z którymi często przebierał się w kobiece suknie i zachowywał jak kobieta. Raz nawet Elżbieta odkryła go w takim przebraniu i wybuchła gromkim śmiechem, co zupełnie zraziło Henryka do jej osoby). Potem matka chciała go jeszcze ożenić z królową Szkocji - Marią Stuart, ale ten mariaż także nie doszedł do skutku. Ostatnim planem Katarzyny Medycejskiej, było zrobienie z Henryka... króla Algieru (oczywiście za zgodą Wielkiej Porty), ale Turcy odmówili wsparcia w tej sprawie (Henryk musiałby przejść na islam, co było wykluczone). I w tej właśnie sytuacji pojawiła się wizja zdobycia korony polskiej (luty 1572 r.), przez małżeństwo Henryka z podstarzałą Anną Jagiellonką. Katarzyna, wespół z Karolem IX, posłali więc do Rzeczpospolitej młodego Jeana de Montluc (nieślubnego syna biskupa Walencji - Jeana de Montluc, który w 1567 r. uznał swego nieślubnego syna za dziedzica i dał mu swoje nazwisko. Wcześniej młody Jean zwał się bowiem Balagny). Młodzieniec jechał przez Wiedeń (gdzie w obawie aby go tam nie zatrzymano, rozgłaszał, że jedzie zwiedzić Polskę, Szwecję i Danię w celach naukowych, jako że niedawno ukończył Uniwersytet w Padwie), dzięki temu przejechał szczęśliwie i w czerwcu 1572 r. przekroczył granicę Rzeczypospolitej, udając się następnie do Knyszyna, do umierającego króla Zygmunta Augusta, który jednak nie był już w stanie go przyjąć. Kolejne miesiące przeznaczył Montluc na zgłębianiu charakteru narodowego Polaków, goszcząc często w siedzibach magnatów i szlachty (gdzie upijał się do utraty przytomności, podejmowany licznymi trunkami i wybornym jadłem, wśród którego były nawet specjalnie dla niego sprowadzane z Francji małże, a także wiele gatunków wina i konfitur). W zasadzie młody Montluc nie miał czasu by wytrzeźwieć, gdy z dnia na dzień gościł na innych przyjęciach. Po śmierci Zygmunta Augusta (7 lipca) Jean de Montluc powrócił do Paryża, aby zdać relację królowi Karolowi i jego matce. 

Katarzyna Medycejska tym razem jednak (zapewne nie ufając relacjom młodego bawidamka), posłała do Polski jego ojca, biskupa Walencji o tym samym imieniu - Jean'a de Montluc. Pochodził on ze starej, gaskońskiej szlachty (spokrewnionej z d'Artagnanami, której to rodziny to jeden z członków stał się sławny, dzięki Aleksandrowi Dumasowi i jego powieści o przygodach Atosa, Portosa, Artamisa i d'Artagniana pt.: "Trzej muszkieterowie"). W życiu miał różne zakręty, nim został biskupem Walencji. Jean de Montluc przeszedł nawet na protestantyzm i o mały włos nie został spalony za to na stosie (za złamanie ślubów bezżeństwa, bowiem będąc już księdzem, ożenił się i zmienił wiarę). Ocaliła go od takiej śmierci interwencja królowej Katarzyny Medycejskiej, której Montluc wpadł w oko. Obsypany przez nią honorami, powrócił do katolicyzmu i został biskupem Walencji. Za uratowanie mu życia, służył potem wiernie swej pani podczas licznych poselstw do wielu krajów. Teraz odbył z jej polecenia podróż do Polski (choć starał się od tego wymigać, twierdząc że zdrowie nie pozwala mu na tak daleką podróż). Wyjechał z Paryża 17 sierpnia 1572 r. (na tydzień przed masakrą hugenotów w Dzień św. Bartłomieja) i już w Niemczech doszły go słuchy o tej zbrodni (doświadczył też tam wielu upokorzeń oraz niemiłych spotkań z rajtarami), ale ostatecznie 15 października przekroczył granicę Rzeczypospolitej. Tam starał się przypodobać szlachcie, roztaczając przed nią wizję Henryka, jako nowego króla Polski, połączonej sojuszem z Francją w celu zniszczenia potęgi domu habsburskiego. Spotkał się tu jednak ze sporą konkurencją, jako że nie tylko posłowie Habsburgów przybyli agitować za swymi władcami, ale również posłowie z Prus Książęcych w imieniu księcia Albrechta Fryderyka Hohenzollerna (syna Albrechta - ostatniego wielkiego mistrza Zakonu Krzyżackiego linii pruskiej, który w 1525 r. złożył hołd lenny Koronie Polskiej i został przez króla Zygmunta I mianowany "księciem w Prusiech", a wcześniej musiał się wyrzec wszystkich miast i twierdz pruskich, ofiarowanych Zakonowi z woli papieża i cesarza rzymskiego, a następnie otrzymywał je z powrotem, tym razem z woli króla polskiego, co miało być dowodem jego i jego potomków podległości Koronie Polskiej), jak również posłowie ze Szwecji, występujący w imieniu króla Jana III Wazy, posłowie siedmiogrodzcy optujący za poparciem swego księcia - Stefana Batorego, a także przybyło poselstwo od cara Iwana IV Groźnego, które obiecywało w imieniu swego "gosudara" utrzymanie przywilejów szlacheckich, połączenie Polski i Litwy z Rosją, a nawet przyjęcie przez cara katolicyzmu (jeśli wiara ta zostanie uznana za lepszą w dysputach teologicznych z prawosławiem). Konkurencja była więc spora, dlatego też postanowiono wprowadzić specjalne listy starościńskie dla posłów, aby ci nie rozjeżdżali się samoistnie po kraju i nie agitowali "na zgubę Rzeczypospolitej".




Szybko jednak Montluc zyskał poparcie biskupa kujawskiego - Stanisława Karnkowskiego i wojewody sieradzkiego - Olbrachta Łaskiego (którego ród z Francją od dawna był związany, np. jego ojciec, Hieronim Łaski posłował w latach 1524 i 1531 do króla Franciszka I, a wuj Stanisław długo przebywał na paryskim dworze i brał też udział u boku króla Franciszka w bitwie pod Pawią w 1525 r. Zaś jeden z kuzynów - Jan Łaski wiele podróżował po Francji, Niemczech i Anglii i stał się jednym z filarów Reformacji religijnej, szczególnie w Anglii). Łaski był wielkim magnatem, którego ambicją było zostać hospodarem mołdawskim. Jednocześnie był to człowiek, który pomimo swego gruntownego wykształcenia, okazywał się często gwałtownikiem i warchołem, dwa razy zmieniał wyznanie (z katolicyzmu przeszedł na protestantyzm i ponownie powrócił do katolicyzmu w 1569 r.) trzykrotnie był żonaty (ostatnią żonę Francuzkę - Sabinę de Sauve poślubił, gdy jego druga żona - Beata Ostrogska/Kościelecka jeszcze żyła, czym popełnił bigamię - którą zresztą w ogóle się nie przejmował). Jean de Montluc przekonał do poparcia Henryka Walezjusza wielu magnatów i szlachtę, ale cieniem na jego wysiłku położyła się wiadomość o rzezi hugenotów w Paryżu. Była to karta przetargowa dla Habsburgów, którzy poczęli rozgłaszać teraz, że jeśli Polacy obiorą sobie francuskiego księcia, ten gotów wzniecić tu te same wojny religijne, które miały miejsce we Francji. Nagle cała misterna praca Montluca poczęła się rozpadać, a on nie krył tym swego rozczarowania w listach, pisanych do sekretarza stanu w Paryżu - Brulart'a. W jednym z nich znalazły się takie słowa: "Zrozumcie, jak dalece ten nieszczęsny wiatr, który wieje we Francji, cofnął łódź, którąśmy już dowiosłowali do wejścia do portu. (...) Jeżeli miano ochotę na to królestwo polskie, trzeba było wstrzymać wykonanie tych egzekucji, które się stały". Błagał też, aby w tych warunkach odwołano go z Polski, gdyż nic więcej nie jest tu w stanie zdziałać, tym bardziej że agenci Habsburgów opisują ze szczegółami zbrodnie, jakich dokonywano na hugenotach w Paryżu, tak, iż jemu samemu zbiera się na wymioty. Twierdził też że dostał wysokiej gorączki i niedomaga z tego powodu.

Jako wsparcie dla biskupa Walencji (a raczej niezależnie od niego) wysłała królowa Katarzyna Medycejska do Polski swego karła, Polaka - Jana Krasowskiego, który przez lata przebywał na jej dworze i którego bardzo tam polubiono. Pochodził on z dobrej rodziny, a także nie raził innych swoją powierzchownością, bo pomimo niskiego wzrostu, był dobrze zbudowany, dowcipny i miły w obejściu. Potrafił zdobywać zaufanie i przekonywać innych do swych planów (zbił też znaczny majątek). Ale także i on pisał do Katarzyny, że Noc św. Bartłomieja bardzo popsuła mu zadanie. Twierdził bowiem: "Niemcy, którzy wyrzucili już 60 000 talarów na wybór arcyksięcia, zaczęli rozpisywać takie oszczerstwa, których nie śmiem powtarzać. Odważyli się mówić, że król i duc d'Anjou biegali po ulicach Paryża, krzycząc "śmierć hugenotom!". Wszyscy protestanci tego królestwa, a są bardzo liczni, którzy byli po naszej stronie, nie wiedzą, co robić i gdzie się zwrócić" (w podobnym duchu pisał poseł francuski w Wenecji, który twierdził, że oburzenie rzezią paryską jest tak powszechne, że dotyczy nie tylko protestantów, ale i katolików. Zaś Niemcy, którzy jeszcze do niedawna rozważali możliwość wyboru księcia Henryka na tron cesarski, teraz już nawet o tym nie wspominają). Członek francuskiego poselstwa Montluca - Jean Choisin, tak też pisał w swych pamiętnikach: "Nasza popularność nie trwała dłużej, jak dwadzieścia cztery godziny, gdyż przybył ktoś, kto przywiózł fatalną wiadomość, wzbogaconą wieloma szczegółami, a w kilka godzin już złorzeczono imieniu francuskiemu. Co tydzień przynoszono ryciny, przedstawiające sposoby, w jaki męczono hugenotów. Rozpruwano kobiety, aby wydzierać dzieci z ich łona. (...) Te rysunki z odpowiednimi podpisami tak dalece oburzały umysły, że mnóstwo osób nie cierpiało, aby w ich przytomności wspominano nazwisko Karola IX, panie mówiły o wydarzeniach paryskich z płaczem, jak gdyby były świadkami tych egzekucji".




W takiej sytuacji - aby jeszcze ratować to, co zostało z misji francuskiej - sekretarz stanu Brulart nakazał Montluc'owi posłużyć się kłamstwem i drukować pisma (po łacinie - który to język był drugim obowiązującym w Polsce, i po francusku), twierdzące, że w czasie Nocy św. Bartłomieja zginęło nie więcej, jak ok. czterdziestu szlachciców. W tym celu Montluc sprowadził z Francji samego Guy'a de Faur de Pibrac - poczytnego pisarza francuskiego, który w tamtym czasie stał się zwykłym propagandystą na usługach Korony Francuskiej, mającym w pięknych słowach usprawiedliwić ową rzeź. Otrzymał za to spore honorarium i wsparcie króla, oraz Katarzyny Medycejskiej. Montluc ściągnął go do Polski, aby ocalić to, co pozostało z "imienia Francji " w tym kraju. Pibrac przystąpił do nowego zadania, w myśl sentencji, którą się kierował w życiu, a brzmiała ona tak: "Kochaj rząd taki, jaki los przygodził. Jeśli królewski, kochaj króla-pana, jeśli zaś władza pospólna jest dana, kochaj ją takoż, boś się pod nią zrodził". Pisma Pibrac'a krążyły po Warszawie, gdy pod wieś Kamień zjechała się szlachta Rzeczypospolitej, aby wybrać sobie nowego króla. Jakie odniosła ona skutek, o tym w następnej części... 

     

CDN.
  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz